Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-06-2014, 09:19   #29
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Śmierć Arnego przypominała cios obuchem.
Mara cały czas nie dowierzała własnym oczom mimo iż te wiele razy widziały śmierć i nauczyły się ją bezbłędnie rozpoznawać.
Ogromny mężczyzna wiózł ciało chłopca przez całą drogę do miasta a Mara nie mogła oderwać od nieboszczyka oczu. Nie płakała, co wydawałoby się najnormalniejszą reakcją. Nie pochlipywała ani nie targał nią strach. Na jej dziecięcej twarzy zamieszkała tylko pustka. Otępiająca, izolująca niby miękka wata.

Dopiero gdy zobaczyła wykrzywioną rozpaczą twarz Livii dotarło do niej co się stało. Matka pochylała się nad Arnem wylewając łzy, jęcząc i zawodząc. Nieartykuołwane krzyki przypominające skrzek ptaka opuszczały raz za razem jej gardło aż zdarła je zupełnie. Sporo musiało minąć czasu nim Livia zaczęła dostrzegać cokolwiek poza zwłokami swego młodszego syna.
- To moja wina – wykrztusiła z siebie Mara czując, że tama pęka i łzy zaczynają spływać po policzkach i podbródku niemal palącą kaskadą. - Ja go namówiłam! To miała być zabawa, żeby z cmentarza pooglądać chodzące trupy...

Świst powietrza przerwał jej w pół zdania. Livia wymierzyła dziewczynce instynktowny policzek dysząc ze wzburzenia.
- Zabawa? - wykrzyczała przez zacisnięte zęby. Lament odcisnął się na niej tak dalece, że nie przypominała już dobrodusznej gospodyni Grimauldusa. - Za-ba-wa?

Złapała głowę Mary i siłą przycisnęła do stygnącego czoła Arnego.
- Zobacz! Naraziłaś moje dziecko! Był dobrym chłopcem! Moim chłopcem...

Mara już więcej nie słyszała. Gdy tylko uścisk dłoni Livii zelżał wyrwała się z sideł tego dusznego miejsca i pognała do wyjścia wymijając wszystkich obecnych jakby gonili ją sami diabli.

* * *

Drzwi do Werbeny uchyliły się wpierw nieznacznie i do karczmy wślizgnął się rosły basior, za chwilę zaś jego właścicielka. Mara szła ze smętnie zwieszoną głową i wzrokiem wbitym w podłogę.
Wspięła się na stołek barowy i oparłszy brodę na dłoniach gapiła się tępo w ścianę.

Burro przełknął ślinę, jak zwykle na widok tego bydlęcia. Nie wiadomo czy dla tego że jakby mu na kark śiodło9 wsadzić to mógłby na nim galopować jak na koniu, czy dlatego że miał wrażenie że jakby się potworzysko dobrze przyłożyło to jednym kłapnięciem szczę mogło by go przegryźć na pół.
- Mara, dobrze że nic Ci się nie stało. - powiedział po chwili . - W tym zamieszaniu nie widziałem cię w świątyni. Wszystko w porządku?
Dodał miarkując jej minę.

- Nic nie jest w porządku - mruknęła pod nosem że ledwo mógł ją dosłyszeć. - Arne nie żyje. Przeze mnie. Livia mnie nienawidzi... A może i całe miasto.

- Arne? - niziołek zacukał się i podszedł bliżej. - Jak przez ciebie, no co ty mówisz? Czemu całe miasto miałoby cię nienawidzić? Co się stało, Maro?
Kucharz wdrapał się na stołek koło niej i nalał jej lemoniady do kubka z wielkiego dzbanka.
- Jak... jak zginął Arne?

- Nalej mi wina - zażądała odsuwając oferowany kubek. - Zginął... bom go zaciągnęła na cmentarz żeby umarlaków z bliska pooglądać. Miało być fajnie. Nie było - głos lekko jej się łamał ale oczy pozostały suche.

- Wina? - kucharz zmarszczył brwi, ale znowu zobaczył jej minę. - No tak, wina. Czasami człowiek musi, nie?
Do kubka z lemoniadą dolał jej trochę musującego białego wina z Cidaris.
- No z umarlakami nigdy nie jest fajnie. - wzdrygnął się jeszcze na wspomnienie szkieletów goniących Carie. - Ale czemu z cmentarza chcieliście ich oglądać. Okazało się że i w mieście nie brakło tego cholerstwa... Z ojcem wszystko w porządku? Był z wami?

- Olafa odstawiłam do świątyni bo tak kazał Grimauldus. A teraz on też... - wychyliła kubek do samego dna aż dwie strużki ulały jej się bokiem po policzkach. - Nie mogę tu dłużej mieszkać. Nie mogę Livii patrzeć w twarz a brat Arnego to mnie już pewnikiem zabije.

- Teraz wszyscy mają nastroje nie tęgie. Sam wiem po tym, jak Siemiona chcieli na gałęzi obwiesić. I trudno im się dziwić, kiedy dookoła giną bliscy ludzie. - Niziołek położył rękę na jej chudym ramieniu. - Ale tak to jest i nie ma się czemu dziwić. Po czasie ludzie zrozumieją, przejdzie im pierwszy gniew. Poza tym, przecież Arne truposze zabiły nie ty. Nie ma w tym winy twojej Maro - spróbował pocieszać nieporadnie.

- Wiesz dobrze, że łżesz co by mi humor poprawić - dziewczyna pchnęła pusty kubek w stronę niziołka. - Mój durny pomysł, moje konsekwencje, moja wina. Był mi jedyną życzliwą duszą pośród ybnowej dzieciarni... To ja powinnam zginąć, nie on. Wszystko jest bez sensu.

Kucharz westchnął ciężko. Zawahał się ale kubek napełnił znowu mieszając wino z lemoniadą.
- Wcale nie łżę. Livia teraz syna opłakuje, to w oczy może racja byś jej nie wchodziła. Chcesz, możesz pomieszkać tutaj, każe ci pokoik wyszykować, teraz gości ze Wzgórz i tak nie będzie przez długi, długi czas. Niziołki w niebezpieczeństwie kupią się do siebie. W bezpiecznych znajomych kątach siedzą, aż ochłoną i niebezpieczeństwo minie. A o tym że to powinnaś być ty to nawet nie gadaj. - Powiedział twardo. - Stało się i nic na to nie poradzisz, a już na pewno nie poprawisz rozpaczaniem czy głupimi myślami. - Zerknął z ukosa na dziewczynę.

Ta dossała się ponownie do trunku ale wyhamowała w pół drogi bo od nadmiaru płynów się zapowietrzyła. Stłumiła dłonią beknięcie.
- Mam dom. I nie mogę Olafa samego zostawić... Ale doceniam propozycję Burro Butter Gburze – użyła przezwiska, którym się do niego zwykła zwracać.

- No jak tam chcesz. - niziołek zawiercił się na stołku. - Jak zmienisz zdanie... Czekaj, a może ty głodna jesteś? Jadłaś coś od rana?
Nie czekając na odpowiedź zniknął w kuchni i po chwili położył przed nią talerzyk z wielką kanapką. Nagle z kuchni wyłonił się Węgielek i na widok wilka łasiczka zapiszczałą cienko, przez co wypadł jej z pyszczka jakiś przedmiot, a potem smyrnęła po schodach na górę. Burro odwrócił się i podszedł do porzuconego czegoś.

- Fuuuj.... - schylił się i przyglądnął się czemuś co najwyraźniej było szkeiletorowym palcem z jakimś zaśniedziałym pierścieniem na paliczku. - No wiecie co? Co ta paskuda zawsze musi wygrzebać...
Wygrzebać było dość niefortunnym słowem, niziołek znowu skrzywił się, podniósł znalezisko w dwa palce z obrzydzeniem i ruszył do drzwi by wywalić je na majdan.

Dziewczynka nie podzieliła wstrętu Burra. Widok palca nie obszedł jej zupełnie. Wychyliła do końca swój napitek odprowadzając niziołka wzrokiem. Kiedy ten pozbył się paskudztwa i wrócił Mary już nie było. Tak samo jak antałka pitnego miodu, który podpijał za kontuarem.

* * *

Następną noc spędziła Mara na świątynnym strychu śniąc o Arnem, o wszystkich ważnych chwilach ich wspólnego życia i wreszcie o jego niedawnej śmierci. Nie słyszała ataku nieumarłych, nie pchała się już aby cokolwiek oglądnąć na własne oczy. Wszystko ją ominęło jak burza, którą można przespać gdy sen jest wystarczająco głęboki. Kilka łyków napitku Burra dosłownie powaliło ją na łopatki i wzięła to za darowaną, czy też ukradzioną, ulgę.

Kiedy Corbethczycy zebrali się nazajutrz na placu aby debatować nad następnymi posunięciami Mara bez wahania zgłosiła się do wyprawy do Czarnego Lasu. Nic, że niebezpieczna. Nie było innej opcji. Nie mogła spojrzeć w oczy Livii ani po prawdzie żadnemu mieszkańcowi Ybn. W pewien sposób cieszyła się nawet, że Grimauldus nie musiał doświadczyć tego zawodu jej, Mary, osobą. I, że ojciec nic z tego nie pojmuje. Choć to nie ona zadała morderczy cios to czuła na sobie piętno zabójcy. Dokuczliwe, nieustanne jako kamień zawieszony u szyi. Wiedziała, że już zawsze tam będzie i nie przestanie jej ciążyć. Nic już nie będzie takie samo.
 
liliel jest offline