Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-06-2014, 03:42   #30
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Świątynia Helma, krótko po zaćmieniu

Jak się prędko okazało, koniec zaćmienia wcale nie oznaczał końca emocji, wrażeń i pokrzykiwań. Jak to zwykle bywa, zaczęto szukać jakiegoś dobrego kozła ofiarnego, co by zaspokoić buzującą dzięki adrenalinie krew i uspokoić sumienie, że sprawiedliwości stało się zadość. A że nieumarli zniknęli, a słońca czy plugawej magii nie dało się walnąć w pysk, wybór padł na biednego obdartusa. Jehan, który brzydził się przemocą, nie przyłączył się do coraz to bardziej żądnego krwi tłumu, zajmując się oglądaniem ran Debry. Dopiero widok Jona z nożem w ręku i żądzą mordu w oczach zmobilizował go do działania.

Amnijczyk, w przeciwieństwie do dziewczyny, wiedział jak manewrować w tłumie. Tu wystarczyło się uchylić, tu przemknąć, tam kopnąć, tam wbić łokieć pod żebra. W każdej innej sytuacji wzbogaciłby się o opuchliznę za takie działania, ale że uwagę pochłaniał skulony mężczyzna... Jehan chwycił Jona za nadgarstek, bardziej dla zwrócenia na siebie uwagi. Nawet gdyby chciał, nie zatrzymałby mężczyzny o budowie niedźwiedzia. Chłopak mógł odwoływać się do rozsądku, honoru czy wrodzonego poszanowania dla sprawiedliwości. Mógł, ale zwykł uderzać najcelniej, jak tylko mógł; odwołał się więc do tego, co zabarwiło jonowe poliki na szkarłat i wsunęło mu sztylet w łapy.

- Jon! - Jehan szarpnął Colberta za rękaw. - Nie wydurniaj się, nie warto. Dajżesz spokój, trzeba opatrzyć Debrę! Zabrać do felczera czy innego medyka, zanim wda się zakażenie. Jon!
Rozwścieczony ojciec łuczniczki spojrzał na Jehana półprzytomnie, ale po chwili wrócił mu rozum.

- No to na co czekasz, durny! - burknął i jął przepychać się w stronę córki. Chwycił ją pod ramiona i poprowadził na tyły, do przyświątynnego szpitaliku.

Lazaret nie był Jehanowi znany, lecz Jon trafił do niego bez trudu. Prócz jednego staruszka oraz opatrzonego już, drzemiącego najemnika nikt nie zajmował łóżek. Jednak Amnijczyk podejrzewał, że za kilka-kilkanaście minut zapełnią się nie tylko łóżka, ale i podłoga oraz ogród. Co prawda przy południowej bramie nie było dużych strat w ludziach, jednak wybuch po północnej stronie miasta nie wróżył dobrze. Do rannej Debry szybko podbiegła Livia - gospodyni Grimaldusa, która zajmowała się również porządkiem w lecznicy, a w przypadku braku kapłanów rządziła nią żelazną ręką, za nic sobie mając dwóch akolitów, którzy próbowali przejąć stery.

- Bój się boga, dziewczyno! - krzyknęła na widok Debry. - Widział kto, żeby panienka z łukiem latała? Już starczy, że panienka Arla z mieczem paraduje. A chłopy, oczywista, całe! - fuknęła na Jona i Jehana, nie słuchając wcale protestów dziewczyny, że to tylko draśnięcie. - Pójdźcie mi z nią na łóżko. A wy dajcie tam z kominka gorącej wody i bandaże, przydajcie się na coś - zakomenderowała mężczyznami. Potem z dużą wprawą zajęła się raną Colbertówny i wkrótce ramię zostało opatrzone, a ręka zawisła na temblaku. - No - zadowolona Livia obejrzała swoje dzieło. - To co, chcesz tu zostać czy wracasz do domu dziewczyno?

- Wracam do domu - oznajmiła stanowczo Debra. - Dziękuję za pomoc.

Colbertówna najwyraźniej wolała wysłuchać ojcowych kazań, które - jeśli sądzić po minie Jona - miały nadejść, gdy tylko zamkną się za nimi drzwi ich domostwa, niż przebywać w lazarecie dłużej niż musiała. Jehan nie dziwił się jej; sam nie lubił szpitali i unikał ich zawzięcie, bowiem za bardzo kojarzyły się mu ze śmiercią. Na jej miejscu wybrałby to samo.

Kiedy tercet kierował się do wyjścia, do lazaretu wpadła masa zbrojnych, niosąca i podtrzymującą paru rannych. Wnet zrobiło się głośno, kiedy medycy pospieszyli im z pomocą i jeszcze głośniej, kiedy wzięli się za zszywanie i łatanie ran. Wojownicy natomiast wycofali się na zewnątrz, szepcząc między sobą. Jehan, Jon i Debra wyszli tuż za nimi, strzygąc uszami. Prędko się okazało, że przybyli spod północnej bramy, a raczej tego, co z niej zostało. Banshee, martwy Grimaldus, część fortyfikacji w ruinie - wieści były mało optymistyczne.

- Zmieniłam zdanie - odezwała się Debra. - Powinniśmy nocować dzisiaj w świątyni.

Colbert i Lachance nie zaprotestowali.


* * *


Świątynia Helma, kolejny dzień

Nocowanie w domu bożym okazało się być roztropną decyzją. Nie należało może do najprzyjemniejszych i najbardziej komfortowych rozwiązań, ale ustrzegło ich przed napotkaniem kolejnych nieumarłych. Dopóki nie nadeszły nocne wieści, wstające słońce i jego promienie dawały nadzieję na nowy, lepszy dzień. Ale nadeszły, jednocześnie zabijając jakikolwiek optymizm. Kolejna fala nieumarłych, śmierć paladynów. Liczba obrońców Ybn Corbeth kurczyła się niemalże tak prędko, jak ich morale.

Nic więc dziwnego, że podejmowano desperackie kroki i posyłano wiadomości gdzie tylko się dało, w poszukiwaniu informacji i ewentualnych sojuszników - elfy, Kaledon, pobliskie wsi, nawet Luskan. Najciekawszym z docelowych miejsc był jednak Czarny Las i tajemniczy mag Albus, którego niektórzy z Corbethczyków uważali za zło wcielone. Chętnych na wyprawę w tamte strony było niewielu, garstka zaledwie, ale za to jaka! Dla Jehana banda była kolorowa i zdecydowanie niecodzienna - podlotek, niziołek, ponury Calimshanin, półork-wojownik, półorczyca-druidka i olbrzym. Leśnego czarodzieja czekało nie lada zaskoczenie, o ile im się powiedzie.

- Nie mów, że chcesz z nimi jechać - odezwała się Debra, kiedy Arla poprowadziła ochotników do świątyni.

- Nie mam tego w planach - odparł Jehan zgodnie z prawdą. - Nie jestem fanem wycieczek krajoznawczych, zwłaszcza w miejscach o tak uroczych nazwach jak Czarny Las.

- Całe szczęście - odetchnęła dziewczyna - ale jakoś nie widzę ciebie siedzącego na rzyci i nic nierobiącego.

- Mam już coś na oku - Amnijczyk wzruszył ramionami.


* * *


Przygotowania do wyprawy

Debra miała rację. Jehan nie należał do ludzi, którzy znosili nudę łatwo i bez narzekań. Do Czarnego Lasu nie miał zamiaru jechać, z troski o własny tyłek i marne szanse powodzenia, ale przecież nie tylko tam wysyłano ludzi. Amnijczyk wiedział, gdzie ciągnęło go najbardziej i razem z Colbertami ruszył do ich domostwa, coby wziąć potrzebne do wyprawy rzeczy. Pierwszą rzeczą, którą zrobił, było napisanie listu.
"Joce,


wybacz, że nie pożegnałem się z Tobą przed moim wyjazdem, ale jak się pewnie domyślasz nie miałem na to czasu. Jestem pewien, że słyszałeś już parę plotek na ten temat. Jak się okazało, miałeś rację i Marcus w końcu znalazł sposób, żeby mnie udupić. Całe szczęście zdołałem zwinąć się z Luskan na czas, z pomocą pewnego miłego kupca. Zawdzięczam mu tym samym życie, nawet jeśli muszę tymczasowo przyczaić się na północnym zadupiu zwanym Ybn Corbeth.


Zadupie nie jest jednak tak nudne, jak się spodziewałem i opowiem Ci wszystko, jak tylko zawitam do Luskan następnym razem. Tymczasem chcę prosić Cię o przysługę. Zmarli nie chcą pozostawać w swoich grobach i tutejsi desperacko szukają jakiegoś wyjaśnienia i remedium na te problemy. Wiem, że nie specjalizujesz się w tych tematach, ale na pewno znajdziesz coś w jednej z luskańskich bibliotek. Słowa-klucze: 'Czarny Dzień' i 'Królowie Gór'. Nawet jeśli nie znajdziesz nic wartego uwagi, nie krępuj się z wysłaniem mi wiadomości.



Do, mam nadzieję rychłego, zobaczenia,
Jehan A. Lachance"
* * *


Jehan, z pełną torbą i płaszczem przez nią przewieszonym, kierował się ku południowej części Ybn Corbeth. Drużyny miały wyruszyć w drogę za nieco ponad pół godziny, ale chłopak i tak przebierał nogami o wiele za szybko, by można było nazwać jego tempo "spokojnym spacerem". Dotarłszy na miejsce bez problemu znalazł blond czuprynę, której szukał. Luskan było nieco za daleko, by posyłać tam większą grupę, więc przy południowej bramie była zaledwie garstka osób. Jedną z nich był Nataniel, zwany Jasnym - jeden z colbertowych pracowników. Był nieco młodszy od Jehana i czasami zdarzyło im się razem popić w "Jeleniu".

- Jehan! - Jasny uśmiechnął się na widok Amnijczyka. - Planujesz wybrać się z nami na południe?

- Nie tym razem - odparł zdawkowo chłopak. - Mam do ciebie interes.

- Jaki?

- Dostarczysz dla mnie list? - Jehan wyciągnął rzeczony obiekt z kieszeni.




- Nie ma sprawy. Tylko jak znajdę - Nataniel zerknął na papier - Jocelyna Maynarda?

- Mieszka przy południowej bramie, nieopodal zajazdu "Róg Obfitości". Znają go w tamtych okolicach, więc wystarczy popytać. Dostarcz wiadomość, a jak wrócisz to wypijemy w "Jeleniu", na mój koszt.

- Zapamiętam to sobie - ostrzegł Jasny.


* * *


Jehan, żeby się nie spóźnić, od południowej bramy biegł truchcikiem. Było to nieco niewygodne, z torbą obijającą mu biodro, ale jak mus to mus. Miejsce podróży wybrał sobie jeszcze podczas przemowy burmistrza przed świątynią. Wzgórza i okoliczne wsi wydawały się mu nudne, Czarny Las odpadał z wiadomych względów. Zawsze chciał zobaczyć elfie osady, ale to do Kaledonu ciągnęło go najbardziej, bo mógł się tam przydać. Spotkał paru krasnoludów w przeszłości i, znając ich język, mógł robić za tłumacza w razie potrzeby.

Chociaż, prawdę mówiąc, to prospekt zobaczenia krasnoludzkiej twierdzy był główną przyczyną.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 09-06-2014 o 05:51.
Aro jest offline