Morhan zmrużył oczy gdy znajomy akcent zgrzytnął mu po uszach. Nie spodobało mu się to, tym bardziej nerwowe zachowanie duchownego. Zanim zaczął mieć jakieś podejrzenia, z krzaków wyłoniła się mała dziewczynka.
Morhan mógł znieść wiele. Nie reagował na gwałty, kradzieże, pobicia, choćby tuż przed jego nosem. Wielokrotnie przechodził obok linczującego elfy i krasnoludy motłochu. Nie wzruszył nawet ramionami, gdy nad starym, słabowitym wieśniakiem odbywał się właśnie samosąd maruderów. Ale nienawidził i tępił ze wszystkich sił obrzydliwców dobierających się do dzieci.
Zaraz jednak wszystkie plany o kaźni z tego powodu musiały zejść na drugi plan, gdyż nie tylko mała była, jak się okazało, łupem kapłana, który z każdą chwilą zachowywał się jak zwykły zbój a nie jak sługa bogów.
Nilfgaardczyk spokojnie zeskoczył z konia i uśmiechnął się podle do fałszywego brata. Zaraz też wyciągnął miecz i splunął na ostrze.
- Tuś mi - powiedział sucho - Widocznie pochodzimy z tych samych stron, jak sądzę... Ostatnio dużo nilfgaardzkiego akcentu słyszy się w tych stronach, prawda? Ale niewielu widuje się kapłanów, którzy grożą wieśniaczkom nożem. Nawet nilfgaardzkich.
Zadrżała mu ręka, gdy pomyślał o krwi buchającej z szyi Gilberta.
- No dobrze - zawołał, uśmiechając sie ponownie i zerkając na kompanów - Możemy zrobić to na dwa sposoby: pierwszy - zabijesz ją. Mam dziewczynę gdzieś, nie znam jej, równie dobrze możesz ją zarżnąć. Ale zaraz potem twoja głowa poleci prosto do niedźwiedziej gawry. Drugi sposób jest o wiele łagodniejszy - puścisz ją, rzucisz nóż i będziesz grzeczny jak wierny wyznawca tego całego Kreve, a włos ci z głowy nie spadnie.
Popatrzył w bok, w gęstwinę, gdzie życie tętniło tysiącem niewielkich istnień.
- To jak? - zapytał, marząc o pierwszej możliwości - Wybrałeś, bratku? |