Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-06-2014, 15:28   #31
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Tibor pognał co koń wyskoczy do Oestergaard. Nie tak szybko jakby chciał, bo bydlę nadal było zmęczone po poprzednim rajdzie, ale i tak szybciej niż piechotą. Co i rusz mijał grzejące się w promieniach słońca kości; a to ludzkie, a to orcze, a to jakiegoś przerośniętego wilka czy innego zwierza. Biegnący obok mabari obwąchiwał je z groźnym warczeniem; czasem podkulał ogon i przyśpieszał kroku. Jakaś niewielka chata płonęła, ale w środku nie było nikogo; widać to ożywieniec zaprószył ogień. W innej rodzina pochylała się nad poważnie rannym młodzieńcem. Jednak te kilka pozostałych, leżących między gródkiem a Cadeyrn świeciło pustkami; nie było nawet psów i bydełka. Wszyscy schronili się w gródku, a młody kapłan mógł z czystym sumieniem powiedzieć sobie, że jego ostrzeżenia ocaliły ludziom życie. O ile, oczywiście, gródek nie padł.

Na szczęście gródek stał tak samo jak godzinę wcześniej; nie płonął również, co byłoby widać już z daleka. Stosy kości leżały pod palisadą, a brama była cała. Niemniej jednak, podjeżdżając do domostwa Tibor usłyszał żałobne zawodzenia...


“Już po wszystkim...”

Gdy Święte Miejsce opłakał już brata i Greipa i po tym gdy pełna waga słów Luigsech do niego dotarła, to co powiedział rodzinie rannego chłopaka brzmiało w jego uszach jak jakaś ponura kpina.

- To jeszcze nie koniec - Wiedząca powiedziała nad ciałami umarłych, zaniesionych do malutkiej kaplicy Gwaerona Wichury i Chauntei w gródku.
- Co to znaczy? - Odd wydawał się spokojny, ale Tibor zbyt dobrze go znał - śmierć Madoga dotknęła ojca i pod spokojem czaiła się wściekłość i ból.
- Równowaga w naturze została trwale zachwiana - odpowiedziała druidka. Tibor trzymał gębę na kłódkę, bowiem słowa Luigsech nieprzyjemnie pasowały do ostrzeżeń pustelnika z Waterford - nadal jednak nie wiedział co oznaczają. Wiedząca westchnęła ze znużeniem, widząc brak zrozumienia w oczach Odda i Osvalda. Tylko oni - oprócz Tibora, klęczącej obok mar Jonny i rozpaczającej Kai, żony Madoga - byli obecni z rodziny. Madog był martwy, a Merfyn leżał unieruchomiony ranami.
- Ataki będą się powtarzać. Zapewne.
- Jak … często?
- Zapewne co noc.
- Co noc?! - Tibor nie wytrzymał i ze zgrozą spojrzał na zabitych. - Duchy wybiją nas w kilka dni!
Ojciec chwycił go za bark.
- Weź się w garść! - warknął. - Gdy te zjawy pozbawiły życia Madoga i Greipa uleciały ku górom. Jeśli bogowie będą łaskawi… - potarł się po prawie bezwłosej czaszce - … może na tym się skończy.
- Chodź, pomożesz w przygotowaniach do nocy - odezwał się po chwili łagodniej do najmłodszego syna. - I opowiesz co się wydarzyło we wsi i w Ybn...

Wyszli z kaplicy, a płacz kobiet podążał za nimi.


Gdy zapadł zmrok okazało się, że Luigsech miała rację.
- Nadchodzą! - Adrian wrzasnął z dachu domu sołtysa z Cadeyrn. Młody Oestergaard przez kilka chwil spoglądał ku niemu. Chłopak - kuzyn Tibora - okazał się jakiegoś rodzaju czaromiotem. I młodzik, i kapłanka, i cała reszta mieszkańców zachodzili w głowę co się z nim stało. Zachodziliby w głowę bardziej, gdyby nie zaćmienie w południe i groźba kolejnego ataku za kilka godzin. Święte Miejsce nie wiedział co Robat pocznie z chłopakiem na dłuższą metę, ale skoro na razie jego nowo objawione zdolności mogły posłużyć do obrony wioski - zostały ku tej obronie obrócone. Żebracy nie mogą wybrzydzać.


Faktycznie - nadchodzili. Wiejskie Azory i Burki - te nieliczne które wróciły do wioski żywe - pomknęły w mrok z ujadaniem pełnym paniki i obłędu, a szaleństwo udzieliło się gospodarskim zwierzętom zamkniętym w oborach, stajniach i chlewach. W tym harmidrze ciężko było dosłyszeć klekot kości i ciężkie, mokre człapanie, ale smród zgnilizny równie dobrze ostrzegł obrońców jak najgłośniejsze wrzaski. Do Cadeyrn znowu zawitali wysłannicy śmierci.

Pierwszy nieumarły wysunął się zza chaty i rozwarł szczęki w niemej groźbie. Szkielet powstały z ogromnego wilka czekał kilka chwil, jakby dając obrońcom okazję do tego by przekonali się co ich czeka. Tibor rozejrzał się ponurym spojrzeniem po broniących barykady z wozów. Topory, łuki i strzały, proce, włócznie i maczugi, noże, kamienie i pniaki drewna czekały w krzepkich dłoniach wieśniaków. Takich samych jak Tibor Oestergaard i chłopak skinął im głową w świetle pochodni, mocniej złapał uchwyt tarczy i rękojeść buzdyganu. Pół dnia temu bał się że wyjdzie na głupka i panikarza; w tej chwili z radością przyjąłby na siebie takie miano, byle tylko wydarzenia tego dnia nigdy nie miały miejsca.
- Wszyscy wiemy co mamy robić! - krzyknął. Przejął dowodzenie od Robata który wraz z paroma innymi mężczyznami musiał się choć godzinę czy dwie przespać, by w ogóle trzymać się na nogach. Oczywiście okropnie uszczupliło to żałosną gromadkę obrońców i barykada z wozów była jeszcze mniejsza niż wcześniej, by w ogóle dawała cadeyrnczykom jakąś przewagę.

Szkielet wilka skoczył ku wozom.
- Będziemy walczyć razem i dzięki temu ich pokonamy, tak jak wcześniej obroniliśmy naszych bliskich! Tak nam dopomóż Panie Poranka! - wykrzyknął Tibor i cięciwy łuków zadźwięczały. Włócznia strzaskała łapę truposza, a młody kapłan wraz z ojcem Adriana i Olafem Arne doskoczyli do niego i zaczęli okładać twardym drewnem i żelazem. Gdy skończyli, nie dało się rozeznać która kość do jakiej kończyny należy. Ale wtedy nadciągali już następni.


Tibor otarł czoło z potu i policzek z krwi, gdzie jakiś odłamek kości przeorał mu skórę. Spojrzał na kaplicę. W środku była Cadi z resztą rodziny i chłopak walczył również o jej życie. Ta świadomość dodawała mu sił i odwagi by w ogóle ustać w obliczu wlokących się ku nim potworności. Poza tym … był jeszcze jego poległy brat - Madog, ogromny Greip i wszyscy ci ludzie, sąsiedzi Tibora, mieszkający dotąd spokojnie wokół gródka i wioski, zabici w pierwszym ataku.

Kamień wyrzucony z procy ukruszył czaszkę szkieletu orka a Święte Miejsce odsunął myśli, skupił się na walce. I tylko gdzieś głęboko tliła się w nim rozpacz że to nie koniec, że następnej nocy nieumarli znowu przyjdą, znowu zaatakują coraz bardziej słabnących mieszkańców wioski i znowu, i znowu, aż wreszcie przełamią obronę i rzucą się do gardeł Cadi i wszystkim innym…

Warknął na tę rozpacz, stłamsił ją i pognał precz. Revan Cadeyrn, zbrojny w tarczę ojca, kulił się pod ciosami szkieletu aż nogi się pod nim uginały … ale takie było jego zadanie, by skupić na sobie uwagę atakujących i dać innym obrońcom szansę odpowiedzieć orężem. Buzdygan Tibora znakomicie spisywał się w starciu z kościotrupami i teraz pod uderzeniami ciężkiej broni gnaty trzaskały aż miło, a do starcia z podobnymi topielcom umarlakami kapłan Pana Poranka miał długi nóż, wystarczający by ciąć do kości i odrąbywać głowy.
- Ty ścierwo… - splunął ku szkieletowi i rzucił się ku niemu.

Dopiero później uświadomił sobie że jego nienawiść jest niewłaściwie skierowana - na skutek, nie na przyczynę…


- Dziękuję, Cadi - uśmiechnął się do dziewczyny która przyniosła mu misę z wodą, mydło i kawałek miękkiego płótna. Przespał twardo jak kamień te kilka godzin od świtu, wcześniej też złapał jedną czy dwie, wystarczające by najgorszego zmęczenia się pozbyć. Wcześniej jak kłoda legł na zasłanej podłodze, ledwo pamiętając by zzuć z siebie zbroję; teraz czas było doprowadzić się do porządku.

Na jego nagim torsie, muskularnych ramionach i pociągłej twarzy znać było każdy siniak, krwiak i ranę. Tam gdzie “topielec” go uderzył cały bok miał zbity i ozdobiony kolorami, tak samo jak rękę dzierżącą tarczę. Tibor nie był w nastroju do żartów, ale zanurzył palce i prysnął wodą na stojącą niedaleko dziewczynę. Miała podkrążone oczy i bladą twarz, podobnie jak zdecydowana większość mieszkańców wioski.


- Dziękuję że zajęłaś się Ferengiem - westchnął i odwrócił wzrok. Szczeniak był zbyt młody by brać udział w walce, zwłaszcza z istotami które bogowie jedni wiedzą ile niosły na sobie zarodków chorób i plugastwa. Ze zwierzętami w wiosce również było kiepsko; już nawet nie chodziło o to że nieumarli napadali na nie gdy mogli się włamać do obejścia, ale dosłownie wariowały ze strachu, a jedno czy drugie bydlę poraniło się czy nogę złamało. Jeśli tak miało być co noc, to…

Dotyk obejmujących go ramion w jednej chwili sprawił że wszystkie ponure rozważania uleciały jak zdmuchnięte wiatrem. Poczuł jej włosy, jej policzek na swej skórze, jej szczupłe ciało, zapach. Przytuliła się do niego, do jego pokrytych bliznami pleców.
- Co z nami będzie? - szepnęła.

Tibor łagodnym ruchem obrócił się i również ją objął.
- Wszystko będzie dobrze - słowa same toczyły mu się z ust. - Nie tylko my ucierpieliśmy, Ybn również na pewno było zagrożone. Zobaczysz, kapłani i paladyni już pewnie wiedzą co było powodem tego … tego wszystkiego i czym prędzej przywrócą porządek.

- My po prostu musimy to przetrwać i tyle. Jak zawsze - powiedział z mocą i pewnością siebie w głosie. Jego rodzina była dumna, że jego ostrzeżenie uratowało wielu, i że dzielnie stawał w obronie sąsiadów, nie chroniony ostrokołem. Nie wiedział czy sołtys się do niego przekonał czy nie - swego czasu, gdy Cadi biegała do Oestergaard by zająć się potrzaskanymi gnatami dawnego Orma, jej ojciec kosym okiem na to spoglądał - ale w trakcie tej okropnej nocy rozmawiał z nim jak z równym.

Pochylił się ku jej ustom i pocałował ją, nie dbając o to że reszta rodziny w sąsiedniej izbie oblegała stół.
- Jak to się skończy i zdobędę srebro żeby gdzieś się osiedlić i świątynię wystawić, to wrócę by rozmówić się z twoim ojcem - szepnął z nadzieją i serce mu zapłonęło radością gdy ujrzał wyraz oczu Cadi i jej uśmiech. - A już najlepiej jak mi się uda osadników ściągnąć - ziemi jest dużo wokoło, znalazłbym zdatne miejsce, wystawiłbym domostwo i …

Na chwilę zapomniał o tym, że potrzebuje czasu by wymodlić nowe łaski u Pana Poranka, że mus przygotować się na nadejście południa - w końcu nie wiadomo czy kolejny raz ciemność nie zechce wziąć ziemi w swoje władanie! - że trzeba lepiej zabezpieczyć Cadeyrn przed nocnymi atakami. Zapomniał o swych planach podróży do Ybn z rana by zwrócić wierzchowce i wywiedzieć się co się dzieje. Zapomniał o krwiakach, skaleczeniach i bólu. Wszystko co się liczyło to zarzucone mu na szyję ramiona i wargi które zatkały mu usta.


- Gjord, sprawdź coś dla mnie - powiedział energicznie gdy wreszcie wyszedł z chałupy, pokłonił się kręgowi słonecznemu - widomemu znakowi obecności Pana Poranka na świecie - i odszukał myśliwego - Poszukaj od strony gór tropów - czy ku nim prowadzą, czy są tam w ogóle jakoweś …
Myśliwy, nie tak wiele znowu starszy od Tibora, spojrzał na niego czujnie.
- Dobrze. Orm, o co chodzi?
Chłopak uśmiechnął się ponuro. Nie mógł zapomnieć widoku gromady nieumarłych zmierzających na północ, ani słów ojca o duchach które po zabiciu Madoga i Greipa podobno uleciały w tym samym kierunku.
- Mam przeczucie.
Gjord skinął głową, wziął broń i truchtem ruszył w stronę lasu. Był tak samo zmęczony walką jak i wszyscy, ale słowa młodego kapłana nabrały teraz dla wszystkich nowej wartości i nawet mu w głowie nie postało by się im sprzeciwiać.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 09-06-2014 o 15:33.
Romulus jest offline