Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-06-2014, 15:28   #31
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Tibor pognał co koń wyskoczy do Oestergaard. Nie tak szybko jakby chciał, bo bydlę nadal było zmęczone po poprzednim rajdzie, ale i tak szybciej niż piechotą. Co i rusz mijał grzejące się w promieniach słońca kości; a to ludzkie, a to orcze, a to jakiegoś przerośniętego wilka czy innego zwierza. Biegnący obok mabari obwąchiwał je z groźnym warczeniem; czasem podkulał ogon i przyśpieszał kroku. Jakaś niewielka chata płonęła, ale w środku nie było nikogo; widać to ożywieniec zaprószył ogień. W innej rodzina pochylała się nad poważnie rannym młodzieńcem. Jednak te kilka pozostałych, leżących między gródkiem a Cadeyrn świeciło pustkami; nie było nawet psów i bydełka. Wszyscy schronili się w gródku, a młody kapłan mógł z czystym sumieniem powiedzieć sobie, że jego ostrzeżenia ocaliły ludziom życie. O ile, oczywiście, gródek nie padł.

Na szczęście gródek stał tak samo jak godzinę wcześniej; nie płonął również, co byłoby widać już z daleka. Stosy kości leżały pod palisadą, a brama była cała. Niemniej jednak, podjeżdżając do domostwa Tibor usłyszał żałobne zawodzenia...


“Już po wszystkim...”

Gdy Święte Miejsce opłakał już brata i Greipa i po tym gdy pełna waga słów Luigsech do niego dotarła, to co powiedział rodzinie rannego chłopaka brzmiało w jego uszach jak jakaś ponura kpina.

- To jeszcze nie koniec - Wiedząca powiedziała nad ciałami umarłych, zaniesionych do malutkiej kaplicy Gwaerona Wichury i Chauntei w gródku.
- Co to znaczy? - Odd wydawał się spokojny, ale Tibor zbyt dobrze go znał - śmierć Madoga dotknęła ojca i pod spokojem czaiła się wściekłość i ból.
- Równowaga w naturze została trwale zachwiana - odpowiedziała druidka. Tibor trzymał gębę na kłódkę, bowiem słowa Luigsech nieprzyjemnie pasowały do ostrzeżeń pustelnika z Waterford - nadal jednak nie wiedział co oznaczają. Wiedząca westchnęła ze znużeniem, widząc brak zrozumienia w oczach Odda i Osvalda. Tylko oni - oprócz Tibora, klęczącej obok mar Jonny i rozpaczającej Kai, żony Madoga - byli obecni z rodziny. Madog był martwy, a Merfyn leżał unieruchomiony ranami.
- Ataki będą się powtarzać. Zapewne.
- Jak … często?
- Zapewne co noc.
- Co noc?! - Tibor nie wytrzymał i ze zgrozą spojrzał na zabitych. - Duchy wybiją nas w kilka dni!
Ojciec chwycił go za bark.
- Weź się w garść! - warknął. - Gdy te zjawy pozbawiły życia Madoga i Greipa uleciały ku górom. Jeśli bogowie będą łaskawi… - potarł się po prawie bezwłosej czaszce - … może na tym się skończy.
- Chodź, pomożesz w przygotowaniach do nocy - odezwał się po chwili łagodniej do najmłodszego syna. - I opowiesz co się wydarzyło we wsi i w Ybn...

Wyszli z kaplicy, a płacz kobiet podążał za nimi.


Gdy zapadł zmrok okazało się, że Luigsech miała rację.
- Nadchodzą! - Adrian wrzasnął z dachu domu sołtysa z Cadeyrn. Młody Oestergaard przez kilka chwil spoglądał ku niemu. Chłopak - kuzyn Tibora - okazał się jakiegoś rodzaju czaromiotem. I młodzik, i kapłanka, i cała reszta mieszkańców zachodzili w głowę co się z nim stało. Zachodziliby w głowę bardziej, gdyby nie zaćmienie w południe i groźba kolejnego ataku za kilka godzin. Święte Miejsce nie wiedział co Robat pocznie z chłopakiem na dłuższą metę, ale skoro na razie jego nowo objawione zdolności mogły posłużyć do obrony wioski - zostały ku tej obronie obrócone. Żebracy nie mogą wybrzydzać.


Faktycznie - nadchodzili. Wiejskie Azory i Burki - te nieliczne które wróciły do wioski żywe - pomknęły w mrok z ujadaniem pełnym paniki i obłędu, a szaleństwo udzieliło się gospodarskim zwierzętom zamkniętym w oborach, stajniach i chlewach. W tym harmidrze ciężko było dosłyszeć klekot kości i ciężkie, mokre człapanie, ale smród zgnilizny równie dobrze ostrzegł obrońców jak najgłośniejsze wrzaski. Do Cadeyrn znowu zawitali wysłannicy śmierci.

Pierwszy nieumarły wysunął się zza chaty i rozwarł szczęki w niemej groźbie. Szkielet powstały z ogromnego wilka czekał kilka chwil, jakby dając obrońcom okazję do tego by przekonali się co ich czeka. Tibor rozejrzał się ponurym spojrzeniem po broniących barykady z wozów. Topory, łuki i strzały, proce, włócznie i maczugi, noże, kamienie i pniaki drewna czekały w krzepkich dłoniach wieśniaków. Takich samych jak Tibor Oestergaard i chłopak skinął im głową w świetle pochodni, mocniej złapał uchwyt tarczy i rękojeść buzdyganu. Pół dnia temu bał się że wyjdzie na głupka i panikarza; w tej chwili z radością przyjąłby na siebie takie miano, byle tylko wydarzenia tego dnia nigdy nie miały miejsca.
- Wszyscy wiemy co mamy robić! - krzyknął. Przejął dowodzenie od Robata który wraz z paroma innymi mężczyznami musiał się choć godzinę czy dwie przespać, by w ogóle trzymać się na nogach. Oczywiście okropnie uszczupliło to żałosną gromadkę obrońców i barykada z wozów była jeszcze mniejsza niż wcześniej, by w ogóle dawała cadeyrnczykom jakąś przewagę.

Szkielet wilka skoczył ku wozom.
- Będziemy walczyć razem i dzięki temu ich pokonamy, tak jak wcześniej obroniliśmy naszych bliskich! Tak nam dopomóż Panie Poranka! - wykrzyknął Tibor i cięciwy łuków zadźwięczały. Włócznia strzaskała łapę truposza, a młody kapłan wraz z ojcem Adriana i Olafem Arne doskoczyli do niego i zaczęli okładać twardym drewnem i żelazem. Gdy skończyli, nie dało się rozeznać która kość do jakiej kończyny należy. Ale wtedy nadciągali już następni.


Tibor otarł czoło z potu i policzek z krwi, gdzie jakiś odłamek kości przeorał mu skórę. Spojrzał na kaplicę. W środku była Cadi z resztą rodziny i chłopak walczył również o jej życie. Ta świadomość dodawała mu sił i odwagi by w ogóle ustać w obliczu wlokących się ku nim potworności. Poza tym … był jeszcze jego poległy brat - Madog, ogromny Greip i wszyscy ci ludzie, sąsiedzi Tibora, mieszkający dotąd spokojnie wokół gródka i wioski, zabici w pierwszym ataku.

Kamień wyrzucony z procy ukruszył czaszkę szkieletu orka a Święte Miejsce odsunął myśli, skupił się na walce. I tylko gdzieś głęboko tliła się w nim rozpacz że to nie koniec, że następnej nocy nieumarli znowu przyjdą, znowu zaatakują coraz bardziej słabnących mieszkańców wioski i znowu, i znowu, aż wreszcie przełamią obronę i rzucą się do gardeł Cadi i wszystkim innym…

Warknął na tę rozpacz, stłamsił ją i pognał precz. Revan Cadeyrn, zbrojny w tarczę ojca, kulił się pod ciosami szkieletu aż nogi się pod nim uginały … ale takie było jego zadanie, by skupić na sobie uwagę atakujących i dać innym obrońcom szansę odpowiedzieć orężem. Buzdygan Tibora znakomicie spisywał się w starciu z kościotrupami i teraz pod uderzeniami ciężkiej broni gnaty trzaskały aż miło, a do starcia z podobnymi topielcom umarlakami kapłan Pana Poranka miał długi nóż, wystarczający by ciąć do kości i odrąbywać głowy.
- Ty ścierwo… - splunął ku szkieletowi i rzucił się ku niemu.

Dopiero później uświadomił sobie że jego nienawiść jest niewłaściwie skierowana - na skutek, nie na przyczynę…


- Dziękuję, Cadi - uśmiechnął się do dziewczyny która przyniosła mu misę z wodą, mydło i kawałek miękkiego płótna. Przespał twardo jak kamień te kilka godzin od świtu, wcześniej też złapał jedną czy dwie, wystarczające by najgorszego zmęczenia się pozbyć. Wcześniej jak kłoda legł na zasłanej podłodze, ledwo pamiętając by zzuć z siebie zbroję; teraz czas było doprowadzić się do porządku.

Na jego nagim torsie, muskularnych ramionach i pociągłej twarzy znać było każdy siniak, krwiak i ranę. Tam gdzie “topielec” go uderzył cały bok miał zbity i ozdobiony kolorami, tak samo jak rękę dzierżącą tarczę. Tibor nie był w nastroju do żartów, ale zanurzył palce i prysnął wodą na stojącą niedaleko dziewczynę. Miała podkrążone oczy i bladą twarz, podobnie jak zdecydowana większość mieszkańców wioski.


- Dziękuję że zajęłaś się Ferengiem - westchnął i odwrócił wzrok. Szczeniak był zbyt młody by brać udział w walce, zwłaszcza z istotami które bogowie jedni wiedzą ile niosły na sobie zarodków chorób i plugastwa. Ze zwierzętami w wiosce również było kiepsko; już nawet nie chodziło o to że nieumarli napadali na nie gdy mogli się włamać do obejścia, ale dosłownie wariowały ze strachu, a jedno czy drugie bydlę poraniło się czy nogę złamało. Jeśli tak miało być co noc, to…

Dotyk obejmujących go ramion w jednej chwili sprawił że wszystkie ponure rozważania uleciały jak zdmuchnięte wiatrem. Poczuł jej włosy, jej policzek na swej skórze, jej szczupłe ciało, zapach. Przytuliła się do niego, do jego pokrytych bliznami pleców.
- Co z nami będzie? - szepnęła.

Tibor łagodnym ruchem obrócił się i również ją objął.
- Wszystko będzie dobrze - słowa same toczyły mu się z ust. - Nie tylko my ucierpieliśmy, Ybn również na pewno było zagrożone. Zobaczysz, kapłani i paladyni już pewnie wiedzą co było powodem tego … tego wszystkiego i czym prędzej przywrócą porządek.

- My po prostu musimy to przetrwać i tyle. Jak zawsze - powiedział z mocą i pewnością siebie w głosie. Jego rodzina była dumna, że jego ostrzeżenie uratowało wielu, i że dzielnie stawał w obronie sąsiadów, nie chroniony ostrokołem. Nie wiedział czy sołtys się do niego przekonał czy nie - swego czasu, gdy Cadi biegała do Oestergaard by zająć się potrzaskanymi gnatami dawnego Orma, jej ojciec kosym okiem na to spoglądał - ale w trakcie tej okropnej nocy rozmawiał z nim jak z równym.

Pochylił się ku jej ustom i pocałował ją, nie dbając o to że reszta rodziny w sąsiedniej izbie oblegała stół.
- Jak to się skończy i zdobędę srebro żeby gdzieś się osiedlić i świątynię wystawić, to wrócę by rozmówić się z twoim ojcem - szepnął z nadzieją i serce mu zapłonęło radością gdy ujrzał wyraz oczu Cadi i jej uśmiech. - A już najlepiej jak mi się uda osadników ściągnąć - ziemi jest dużo wokoło, znalazłbym zdatne miejsce, wystawiłbym domostwo i …

Na chwilę zapomniał o tym, że potrzebuje czasu by wymodlić nowe łaski u Pana Poranka, że mus przygotować się na nadejście południa - w końcu nie wiadomo czy kolejny raz ciemność nie zechce wziąć ziemi w swoje władanie! - że trzeba lepiej zabezpieczyć Cadeyrn przed nocnymi atakami. Zapomniał o swych planach podróży do Ybn z rana by zwrócić wierzchowce i wywiedzieć się co się dzieje. Zapomniał o krwiakach, skaleczeniach i bólu. Wszystko co się liczyło to zarzucone mu na szyję ramiona i wargi które zatkały mu usta.


- Gjord, sprawdź coś dla mnie - powiedział energicznie gdy wreszcie wyszedł z chałupy, pokłonił się kręgowi słonecznemu - widomemu znakowi obecności Pana Poranka na świecie - i odszukał myśliwego - Poszukaj od strony gór tropów - czy ku nim prowadzą, czy są tam w ogóle jakoweś …
Myśliwy, nie tak wiele znowu starszy od Tibora, spojrzał na niego czujnie.
- Dobrze. Orm, o co chodzi?
Chłopak uśmiechnął się ponuro. Nie mógł zapomnieć widoku gromady nieumarłych zmierzających na północ, ani słów ojca o duchach które po zabiciu Madoga i Greipa podobno uleciały w tym samym kierunku.
- Mam przeczucie.
Gjord skinął głową, wziął broń i truchtem ruszył w stronę lasu. Był tak samo zmęczony walką jak i wszyscy, ale słowa młodego kapłana nabrały teraz dla wszystkich nowej wartości i nawet mu w głowie nie postało by się im sprzeciwiać.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 09-06-2014 o 15:33.
Romulus jest offline  
Stary 09-06-2014, 22:27   #32
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Oestegaard
Dzień po zaćmieniu, wczesne popołudnie


Gdy sześcioro śmiałków wyruszało z Ybn słońce było już w połowie drogi na szczyt nieba. Ku uldze Grzmota konie, które otrzymali nie były małymi wytrzymałymi zwierzętami, jakimi posługiwali się ludzie po drugiej stronie Gór, a zwykłymi wierzchowcami używanymi przez ybnijskich kupców i myśliwych. Mimo to pieszo poruszałby się zapewne z podobną prędkością co grupa, gdyż nie wszyscy trzymali się w siodłach tak pewnie jak, dajmy na to… no, w zasadzie to nikt nie trzymał się zbyt pewnie, więc o galopie nie mogło być mowy. Niemniej jednak, ze względu na towarzystwo niziołka i dziecka i tak poruszali się szybciej niż bez kopytnych pomocników. Niektórzy, jak Kostrzewa czy Burro, mieli ze sobą wypchane torby; inni, jak Mara, tylko derkę do spania, broń i żywność. Ta ostatnia zresztą na początku niechcący spowodowała nie lada problem, bo konie za nic nie chciały iść w towarzystwie wilka i w końcu dziewczyna musiała posłać go przodem by samej uniknąć wrzucenia na ziemię przez spanikowane zwierzęta.
- Zestrachani ludzie w chałpach siedzą, to nikt go nie ustrzeli - pocieszył ją Burro, ale marna to była pociecha, bo sam zestrachany był nie gorzej niż rzeczony wieśniak.

W końcu opanowano problemy logistyczne i Kostrzewa, jako najbardziej obyta w okolicy, poprowadziła drużynę na przełaj w stronę gródka Oestegaard. Stępa bez różnicy było czy jechali traktem, czy polami, więc jeźdźcy bujali się na wszystkie strony gdy konie pokonywały zaorane exodusem zmartwychwstańców łąki i orne pola. Nie natknęli się jednak na szczątki nieumarłych; przyjrzawszy się śladom druidka stwierdziła, że trupy poszły albo na Ybn, albo prosto na północ. Minęli kilka opuszczonych sadyb; spotkali kilka osób smętnie włóczących się po zniszczonych polach, lub wypasających bydło. Minęli Waterford - malutkie skupisko kilku domów nad strumieniem, gdzie właśnie kończono układać stos pogrzebowy, a tamtejszy “pustelnik”, jak go nazywano, wrzucał na mary wonne zioła. Potem znów jakieś chaty rolników; wszędzie na pytania odpowiadano podobnie: nikt o zaćmieniu ni umartych nic mądrego powiedzieć nie potrafił; wszyscy za to wychwalali pod niebiosa jakiegoś Tibora z Oestegaard, który poprzedniego dnia przeleciał jak wicher przez okolicę, ostrzegając wszystkich przed nadchodzącym kataklizmem. Dzięki niemu ludzie zdołali zabarykadować się w domach i uniknąć większego nieszczęścia - przynajmniej ci, którzy mu uwierzyli.

Do Oestegaard dotarli sporo po południu (na szczęście nie było kolejnego zaćmienia). Kilkanaście schludnych budynków otoczonych sporą dwurzędową palisadą, duża stodoła, chlew i obora świadczyły o zasobności wioski. Na ich spotkanie wyszedł postawny (żeby nie rzec - grubkawy) jegomość w otoczeniu młodzieńców jak dęby, ani chybi synów sądząc po rysach. Odd Oestegaard przedstawił się uprzejmie i zaproponował napitek, pytając przy tym o wieści z traktu.

Tibor również opuścił domostwo by przyjrzeć się nowoprzybyłym gdy tylko usłyszał, że podróżni jadą od strony Ybn Corbeth. Sam niedawno wrócił z Cadeyrn i siedział w izbie wraz z matką, siostrą i bratową opłakującymi Madoga. Jednakże w obecnej sytuacji siedzenie i rozpaczanie wydawało mu się - z całym szacunkiem dla brata - niedopuszczalną stratą czasu (wręcz brakiem szacunku dla jego poświęcenia), toteż z ulgą wyszedł na zewnątrz, mrużąc oczy. Zsiadająca z koni grupa była nader osobliwa: dwa półorki (w tym jeden na wpół ślepy z tego co kapłan zauważył), lekkostopy niziołek, wielkolud z ciężkim korbaczem i sięgający mu nieledwie do piersi ludzki podlotek oraz siwy ciemnoskóry wojownik, owinięty w zbyt ciepły jak na taką pogodę płaszcz. U boku dziewczynki ziajał spory wilk, wywołując nerwowe uśmiechy u naprawiających palisadę parobków. Ojciec Tibora huknął na nich, żeby się nie guzdrali tylko podstawili koniom wody, po czym gestem przywołał syna do ław, na których usadził gości.

Do podróżnych zbliżyła się również Luigsech, zwana Wiedzącą, która od czasu zaćmienia nieustannie przebywała w gródku pomagając w leczeniu rannych i prowadząc zabitych w ostatnią drogę. Najpierw długo wpatrywała się w gości, aż w końcu rzekła: Bądź pozdrowiona, Kostrzewo z mokradeł.



Kaledon
Dzień po zaćmieniu, wczesne popołudnie


Podróż Jehana w stronę Kaledonu byłaby całkiem przyjemna. Konik pożyczony od Colberta był posłuszną szkapą nie znęcającą się nad niewprawnym jeźdźcem. Towarzyszące amnijczykowi krasnoludy (i te z Mitrylowej Hali, które widział w gospodzie, i te mieszkające w Ybn, ale mające rodzinę wewnątrz góry) - całkiem uprzejmie, zwłaszcza gdy odkryły, że młodzieniec nieźle włada ich mową. Trakt był porządny, nie rozmokły po zimie, a pogoda rześka. Tyle że zniszczone chaty, spalone stodółki i leżące gdzieniegdzie zmasakrowane ciała mocno zaburzały sielskość krajobrazu. Brodacze chwilę debatowali nad zabitymi, uznali jednak, że nie mają czasu ani środków, by palić każdego znalezionego trupa, ruszyli więc dalej, a Jehan wraz z nimi. Chłopak czuł jednak niepokój zostawiając zwłoki za plecami; gdyby tak nie dotarli do Kaledonu przed zmrokiem…

Nagle Lachance poczuł, jak jego koń przyśpiesza. Krasnoludy pogoniły swe krępe kuce do kłusa, a chłopakowi, pozostawało tylko kurczowe trzymanie się łęku. Stukające o siebie zęby skutecznie uniemożliwiały konwersację, ale po jakimś czasie i on poczuł to, co zaniepokoiło jego towarzyszy: niskie dudnienie dochodzące gdzieś spod ziemi, wprawiające podłoże i - wydawałoby się - całą okolicę w drżenie. Kamienny lud poganiał konie, Jehan telepał się w siodle, ale efekt był przynajmniej taki, że do wielkich żelaznych bram Kaledonu dotarli na grubo przed zapadnięciem zmroku. Teraz amnijczyk wyraźnie poczuł, że drżenia nie są powodowane - jak mógłby sądzić - uderzeniami kilofów czy młotów, a głębokim brzmieniem dzwonów. Tubylcy zeskoczyli z koni ze zwinnością, o jaką człowiek nie podejrzewałby nigdy tego niskiego ludu i rzucili się do bram. Krasnoludy z Mitrylowej Hali ruszyły stateczniej, zaniepokojone i zmieszane.




Zanim Jehan zwlókł swój obolały zezwłok z końskiego grzbietu i dotoczył się pod bramę konwersacja z dwoma jej
strażnikami trwała w najlepsze. Krasnoludy mówiły tak szybko, że człowiek z trudem za nimi nadążał, przekaz był jednak jasny: wrota Kaledonu były dla nie-krasnoludów zamknięte. Umarł król. Niech żyje król - kiedy go w końcu odnajdą.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 10-06-2014 o 08:04.
Sayane jest offline  
Stary 12-06-2014, 10:12   #33
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post Post wspólny

Zakutana w bure szmaty i nieobrobioneskóry półorczyca na słowa kobiety postąpiła naprzód i pochyliła lekko głowę, stukając kijem o ziemię.
- Oby zawsze padał na Ciebie cień Wielkiego Dębu! Bądź pozdrowiona, siostro - powiedziała chrapliwym głosem - Rzeka przybyła prosić Górę o radę i gościnę w niespokojny czas - wyjaśniła Widzącej, zupełnie ignorując resztę witających podróżnych ludzi. Gospodarzowi nie wydawało się to jednak wcale przeszkadzać; widać tutejsza druidka miała duże poważanie wśród mieszkańców Oestergaard.
- I na was wszystkich siostro, bo tylko zjednoczeni przetrwamy ten trudny czas. Jakie wieści zrodziły te pytania? Opowiedz co widziałaś - odparła Wiedząca, siadając na ławie i gestem zapraszając gości by spoczęli wokoło.
No proszę, mili państwo. Mówią ludziska, że Góra z Górą się nie zejdzie, ale już Rzeka z Górą i owszem. Niziołek zgramolił się z konia, postękał i posyczał ukradniem starając się rozprostować kości i ulżyć zadkowi, po czym skłonił się nisko i z szacunkiem najpierw Wiedzącej potem starszemu osady. Ze smutkiem upewniał się że i tu umarlaki narozrabiały, a więc truposzowa inkursja nie ograniczała się tylko do Ybn. Dymiący jeszcze stos pogrzebowy na zewnątrz gródka świadczył o tym aż za dobrze.
- Pięknie dziękujemy za zaproszenie - odezwał się do starszego i zawahał się na moment. No przecież chwila wytchnienia wszystkim się przyda, a i pogadać mus. Tak więc podszedł do ławy i usiadł wiercąc się chwilę.
- Widzę, że i was, łaskawy Panie, nie omijają problemy. Podobnie jak w Ybn, zaczęło się to wszystko w zaćmienie?
- Popas się przyda, ale trzeba nam ruszac jesli chcemy dotrzec na miejsce przed zmrokiem. Po nocy normalnie sie tam pelno bestii kreci, teraz pewnie nie będzie wcale duzo lepiej. Ino przepłukac gardla by sie zdało. - Rzucił Grzmot zeskakując z konia prawie ze z gracja. Udało mu sie jednak nie przewrócic.
Tibor przyglądał się niezwykłej kompanii wraz ze zmęczonym Osvaldem i najeżonym jak szczotka Ferengiem - szczeniakiem mabari - u nogi. Policzek szpeciła mu bruzda, a jako jeden z nielicznych miał na sobie kolczą zbroję. Stalowy buzdygan wisiał przy jego boku a na jego szyi pysznił się jasny, błyszczący symbol Pana Poranka. Nie odzywał się po próżnicy, bowiem tak jak cały ród nie przepadał za niepotrzebnym gadaniem. Spojrzał na ojca.
Stary Oestergaard skinął głową.
- Zaćmienie, nocka, a teraz znów nieumarłych wyglądamy. Podobnie i w innych wsiach wokoło.
Shando zsiadł z konia, by rozprostować nogi, ale gadanie zostawił innym, samemu tylko obserwując osadę i okolicę. Tutaj nieumarłych musi być mniej, pomyślał, bo takim hordom jakie szturmowały Ybn osada by nie sprostała. Zignorował obszczekującego go burka, jednego z nielicznych ocalałych po ostatniej nocy i podszedł bliżej rozmawiających by lepiej słyszeć co mówią.
Kostrzewa w kilku krótkich zdaniach streściła druidzce wydarzenia z Ybn, nie pomijając żadnych szczegółów - zarówno treści proroctwa, jak i braku magicznych powiązań, i rodzajów nieumarłych, jakie zaatakowały miasteczko.
- Z Kręgu wieści nie mam - przyznała niechętnie - Alem także ich nie wypatrywała. Tedy nie wiem, jak w Lesie Północnym sprawa się przedstawia. Ale Ybn zda mi się ważne w całej tej kabale. Właśnie temu tu przybyliśmy...Ej ty! - uniosła głowę i wycelowała palcem w niziołka - Wytłumacz-że, co macie tu zrobić. Ja za miasto gadać nie będę - zastrzegła.
Grzmot podrapał sie po swojej łysej glowie i przeplukal nieco gardlo. Cos mu nie pasowało w tym co druidka mówiła. - Jak z miasta idziemy, w imieniu miasta caloscia, to w imieniu kogo mówisz? - zapytał z zaciekawieniem nieco skonfundowany.
Pokryte bielmem oko spojrzało na goliata, a Kostrzewa przymknęła to zdrowe, robiąc krzywą minę.
- Równowaga została zachwiana - mruknęła - I mus ją przywrócić. Z Ybn czy bez Ybn, czy wbrew niemu, czy po jego myśli...mniejsza z tym. Na razie szlak sługom natury i mieszczuchom wspólny wypada… co nie znaczy, że robić będę za helmickiego posłańca i mieszczańską trąbę. No, gadajże! - ofuknęła niziołka.
Niziołek poderwał głowę, jak wybudzony ze snu. Nie spał przecież, tylko spróbował piwa, którym częstowali i coś mu zasmakowało. Otarł szybko usta i odchrząknął zdziwiony.
- Hę? - jak mu się udało zostać pierwszym ambasadorem, ale zaraz poprawił portki podciągając pasek w górę i powiedział: No tak, ten tego… - Zebrał myśli i dopił piwa. - Bo my tu przejazdem ino w drodze do Czarnego Lasu, co by się z Albusem, magiem rozmówić. - Pokiwał głową, jakby potwierdzić że dobrze słyszeli i wcale im się nie zdawało. - Tak tedy… eee… truposze nie lezą do was czasem właśnie od strony lasu, hm? A może widzieliście coś lub wiecie coś, co by mogło w naszej misji pomóc? Cokolwiek?
Niziołek wytrawnym dyplomatą nie był, więc gadał co mu na duszy leżało.
- No albo choć wiedzie gdzie dokładniej magusa szukać, albo jak się z nim skontaktować w tym lesie?

Tymczasem Wredota, korzystając z tego, że jej towarzyszka zajęta jest rozmową, najpierw obleciała całe podwórze, wypatrując jakiś smacznych kąsków po niedawnej bitwie; zawiedziona, że ludzie dokładnie wysprzątali gospodarstwo, zakrakała smętnie, a potem, ze złośliwym błyskiem w oku, zainteresowała się ogonem - a raczej ogonkiem - szczeniaka mabari. Ktoś, kto patrzył na tą scenę z boku, mógł dostrzec jak ptaszydło ostrożnie skrada się za plecami młodego kapłana, by z zaskoczenia dziabnąć w tyłek niczego nie spodziewającego się psa.
Tibor szurnął nogą, odstraszając skradającego się do mabari padlinożercę.
- W czasie zaćmienia część nieumarłych nie zaatakowała, ale ku górom się kierowała, na północ. Sprawdziliśmy tropy po nocy - idą tam nadal z południa. Wydaje się że część, jakby… bardziej rozumnych… zakopała się w ziemi przed świtem - powiedział z wahaniem, samemu nie wiedząc co o tym myśleć.
Kostrzewa pokiwała głową, widocznie usatysfakcjonowana.
-Ano tak właśnie. Ale to twój kraj, Wiedząca - zwróciła się do druidki - I przyszło nam zapytać, czy zgodzisz się, jako opiekunka tej ziemi, byśmy mogli przekroczyć granicę Czarnego Lasu? Niesiemy ze sobą wiele niepokoju; nie chcę by nasza tu obecność była Ci później kłopotem.

Calimshanin był tu obcy i czuł się obcy coraz bardziej. Obce były twarze, akcent, architektura, klimat... jakby wszystko było jak z jakiegoś tomiszcza o zaświatach. Beznamiętnie przysłuchiwał się rozmowie, wyłapując jedynie ciekawe dla siebie fakty i ignorując całkowicie grzecznościowo-etykietowe paplaniny. Znał takie rzeczy na pamięć, dorastał w calimshańskim domu kupieckim, potem w klasztorze, wszędzie etykieta była dużo bardziej złożona niż tutaj. I równie nieistotna.
Gdzieś tam, pod jego skórą, kością i ciałem, tliły się ogniste runy zaklęć, które wchłonął dzisiejszego poranka. Póki co nie ma ich wiele, ale musi wystarczyć. I one są ważne, nie cała ta grzeczność rodem z bajki i gadanie o równowadze...
- Pół klepsydry ględzenia, a można by to było w dwóch zdaniach załatwić - Shando rzekł cicho do Thoga, który stał obok.
Thog przewrócił oczami i uśmiechnął się głupawo -Ano dali by se spokój.- burknął -Ziemia to ziemia, przejechać jeno chcemy, po co jakie zapytania i proszenie o pozwolenie.- nie bardzo rozumiał tego całego zamieszania, które działo się wokół Kostrzewy.

Wiedząca myślała chyba podobnie.
- Więcej zamieszania niż powstanie umarłych nie jesteście w stanie zrobić - skomentowała sucho. - Czarny Las to miejsce niczyje; ani do elfów, ani do ludzi nie należy. Jest przesiąknięte magią i przyciąga wykrzywione stwory.
Var zauważył, że kilku z przysłuchujących się parobków zrobiło znaki odganiające zło. W mieście nie dowiedzieli się dużo na temat Lasu, ale tutejsi ludzie nie wydawali się wiedzieć wiele więcej. “Czarny Las” był tak naprawdę częścią lasu na zboczach Gór na północ od Oestergaard i Cadeyrn, poniżej opuszczonej kopalni. Powszechnie przyjmowało się, że nazwa pochodziła od faktu, iż nawet w dzień panował tam półmrok jak o zmierzchu, mimo że sam las nie był ani zbyt stary, ani przesadnie gęsty. Nawet z daleka słychać było z niego ponure wycia i pohukiwania, a złowieszcze zwierzęta często opuszczały go idąc na żer, pustosząc okoliczne pola i wioski.
Dla okolicznych mieszkańców Albus był w zasadzie legendą; strasznym złym nekromantą, którego nikt na oczy nie widział. Chodzących trupów również, a przynajmniej nie więcej niż w innych partiach gór. Nie wiadomo było już, czy mag przybrał nazwisko od lasu czy też las od niego; fakty i domysły splotły się tak ściśle, że nie sposób ich było odróżnić.
- Niemniej jednak to, że las jest niebezpieczny to fakt - zakończył swój wywód Odd, który przejął opowieść od Luigsech. - Zapuszczamy się tam tylko w najwyższej potrzebie, gdy na przednówku głód przyciśnie; a to i tak w zbrojnych grupach, ze świetlistymi u boku.
- Ja słyszałam o Albusie - wszyscy wzdrygnęli się, gdy ode drzwi dobiegł ich kobiecy głos. Na progu domostwa, pod którym siedzieli, stała Jonna - pani gródka. Mówiła jak w transie, zaczerwienionymi od płaczu oczami wpatrując się gdzieś w dal. Tibor widział, że rozpaczliwie próbuje się skupić na rozmowie, by nie myśleć o śmierci pierworodnego. - Ponoć pojawia się w wigilię pełni księżyca wraz z białowłosym młodzieńcem o czerwonych oczach. Kiedyś widziano go jak - zawiesiwszy mężczyznę na drzewie - skórował go żywcem przy pomocy magii, a białowłosy patrzył na to obojętnie. “To będzie dobry materiał na moją nową książkę”, powiedział Albus gdy skończył, a białowłosy zebrał zakrwawioną skórę i razem zniknęli w głębi lasu zostawiając drgające jeszcze ciało padlinożercom.
 
Sayane jest offline  
Stary 12-06-2014, 10:12   #34
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post Post wspólny

W zapadłej ciszy nagłe prychniecie druidki, będące w zasadzie tamowanym śmiechem, zabrzmiało jak huk lawiny. Równie głośno i równie nie na miejscu.
- I jeszcze pewniakiem w gacopyrza się nocką bezgwiezdną zamienia, i dziewicom krew wypija, a krowom mleko kwasi. Sama żem widziała - rzuciła z pogardliwym warknięciem, po czym odwróciła się do reszty mieszkańców i przyjezdnych - Po wiedzę żeśmy przyszli, czystej wody zaczerpnąć ze źródła, co bliżej bije. Bajań i mętnej wody dość i u siebie mamy...Ktoś wie coś pewnikiem o starym trupolubie?
- Gościem tutaj jesteś, kobieto, zważaj na słowa - rzucił Tibor nie ukrywając niechęci. - Nie podoba ci się to gdzie indziej szukaj swojej mądrości. Powiedzieliśmy wszystko co wiemy. I nie obrażaj nas.
Orczyca wstała z ławy, prostując się na całą swoją długą sylwetkę, i ściskając kij. Oba oczy wbiły się w oczy chłopaka, a kły lekko wysunęły się do przodu
- To wiecie mało o tym, co macie nieledwie na progu swego domu. Ogradzając się murem od Matki nie dowiecie się nic więcej, choćbyście i do stu bogów się modlili, kapłanie - położyła dłoń na piersi i dodała - Za gościnę i waszą mądrość, jaka by nie była, z całego serca dziękuję. Cenny to dar w tych parszywych czasach. Ale na trupy będzie wam lepszy oręż potrzebny, niż metalowa buława i młodzieńcza duma. Być może leży on w głębi lasu, w cieniu czarnych drzew. Pójdziesz go z nami odszukać?
Tibor położył dłonie na biodrach, niespecjalnie przejęty minami półorczycy. Od wczoraj napatrzył się zbyt wiele na prawdziwą ohydę by zwracać przesadną uwagę na urażone uczucia co niektórych i ich złośliwości.
- Zdawało mi się że wiedza o lasach to druidów domena, kobieto z mokradeł - powiedział obojętnie i zamilkł, by niepotrzebnie nie strzępić języka.
-W domuś swoim więc wygrażać ci nie będziem - warknął Thog wyłaniając się a pleców druidki - Lecz zważaj na słowa tak jak każesz uważać na słowa mojej towarzyszce.- półork stanął obok Kostrzewy spoglądając chłodno na Tibora.
- Zbyt często czystość wody leży w oczach patrzącego -Luigsech uniosła wzrok na Kostrzewę i potrząsnęła głową.Jej spojrzenie zamgliło się. - Po tobie ostatniej spodziewać by się można sądzenia po pozorach. Szkoda. Uważajcie na siebie, bo to żywi będą waszymi największymi wrogami - Po tych słowach Wiedząca ruszyła w stronę stajni. - Tiborze, zanim znów wyruszysz w bój zajdź do mnie - rzekła jeszcze nie odwracając się.

Chłopak spojrzał na drugiego półorka i tylko potrząsnął głową, nie zamierzając wdawać się w pyskówki. To był dom jego ojca; on sam wyprowadziłby na kopach niektórych rozmówców. Skłonił głowę ku Luigsech.
- Rzekliście że jesteście przejazdem do Czarnego Lasu… - powiedział po chwili z ostrzeżeniem w głosie, spoglądając na Grzmota i niziołka; wcześniej na próżno przepatrywał drużynę w poszukiwaniu kapłanów albo paladynów - a przynajmniej takich którzy by otwarcie się do tego przyznawali. - Późno tam dotrzecie. W tamtym właśnie kierunku nieumarli ciągną - szkielety, duchy również. Jeśli coś was zatrzyma, noc was zastanie wśród nieumarłych.
Spojrzał na ojca.
- Może lepiej będzie jak się tu zatrzymają na noc i z rana wyruszą dalej - będą mieli trochę czasu w zapasie - powiedział, mimo że różnie było u przybyszy z grzecznością.
- Myślę, że ich misja nie cierpi zwłoki, w końcu działają dla dobra wszystkich w okolicy - sucho rzekł Odd, który na pogardliwy komentarz Kostrzewy podniósł się z ławy a teraz opiekuńczo obejmował złamaną cierpieniem żonę.
- Czas w zapasie? Nie wiem czy mamy cos takiego. - Rzucił Grzmot. - Kiedy wyjeżdżaliśmy z Ybn, mieszkańcy łatali bramę, która zniszczył atak nieumarłych, co trzecia puszka gryzła ziemie, nie wspominając o kapłanie, tego, jak mu tam… waszego patrona martwych. -Var popisał sie swoim brakiem obycia w mniej przyziemnych sprawach. - Potrzebują odpowiedzi, i to szybko. - Goliat wzruszył ramionami, szczękając przy tym całym swoim uzbrojeniem.
- Martwi, albo gorzej niż martwi - bo nieumarli - nie przywieziecie im odpowiedzi - odpowiedział młody kapłan.
- Pytanie ile tam duchów, zwykle szkielety na drzewo nie wejdą, więc można by się na nich przespać. - Goliat zdawał sie zastanawiać co będzie lepsze na dłuższa metę. W lesie natura zwykle sama się zajmowala trupami i nie zostawiała za dużo materiału na szkielety.
- Pamiętajcie o swoich zwierzętach - westchnął Tibor; wyprawa coraz bardziej wyglądała mu na nieprzemyślaną, delikatnie rzecz ujmując.

Mara przez cały czas toczącej się rozmowy trzymała się za plecami Vara a dokładniej w jego cieniu, który niezgorzej osłaniał od słońca. Trudno powiedzieć czy milczała bo nie chciała się wtrącać z racji jej młodego wieku w poważne dysputy dorosłych i doświadczonych, czy też nie miała zwyczajnie nic do powiedzenia. Cała rozmowa toczyła się gdzieś z boku, poza nią a rudzielec wydawał się pogrążony w odmętach własnych myśli. Teraz jednak kiedy olbrzym wdał się w wymianę zdań, która zaczynała ocierać się o kłótnię Mara zaczęła dość natrętnie ciągnąć za jego rękaw aż ten zmuszony był w końcu spojrzeć w dół a nawet ciut się pochylić bo Mara sięgała mu ledwie łokcia. Przez moment ciszy mogłoby się wydawać, że dziewczynka dorzuci coś błyskotliwego w temacie, jej mina mogła nawet coś takiego sugerować.
- Idę się wysikać - zakomunikowała ze śmiertelną powagą i pomaszerowała w stronę drzew przywołując gwizdnięciem szarego basiora. Gdy maszerowała w stronę rosnących pod płotem jabłoni odprowadziły ją zdumione i zaciekawione spojrzenia parobków.
- Czekaj, tam jest wychodek! - jedna z dziewcząt, które również wytchnęły by obejrzeć sobie gości pobiegła za Marą i pociągnęła ją w stronę obejścia.

Goliat spojrzał na niewielkiego rudzielca, który ciągnął go za rękaw jedynie po to, by obwieścić, że idzie za potrzebą. Zastanawiał się ile mikrus może mieć lat, zdawało mu się że na standardy ludzi jest w miare duża. Ogólnie dziwni byli ci ludzie, chociaż może patrzył na to za bardzo z punktu widzenia ludu, który na co dzień deptał szczyty i granie, a wychowywany był z całą czeredą braci i sióstr z różnych matek i ojców, przez tą samą mamkę.
- Dobrze, a potem się zbierajmy. Zdaje się że i tak nasz popas się przeciągnął. - Może nie był najlepszym bardem w okolicy, ale miał głowę na karku. Kostrzewa ewidentnie nadszarpnęła gościnność tutejszych ludzi. Może bajania pani na włościach były jedynie krwawą bajką, ale było to pierwsze, kiedy słyszał jak ktoś mówi że Albusa widzieli nie jego dziadowie a ktoś ciut młodszy. Nieważne było ile było w nich prawdy, a ile gadania nawiedzonej lub załamanej kobiety.
- Tak tedy nie ma co dłużej mitrężyć więcej czasu tutaj. - Podsumował niziołek i westchnął cicho. - Powarczeliśmy, poobrażaliśmy jaśnie państwa a teraz nie pozostaje nic innego tylko podziękować za gościnę i dobre rady, po czym ruszyć na zgubę.
Ciężko było się wyznać czy niziołek mówi poważnie, bo opowieść o skórowaniu sprawiła, że zapomniał na dłuższą chwilę języka w gębie. No ale problem w tym że nie mieli wyboru. Ybn, jego rodzina… może nie mieć kolejnego dnia.
Wpakował się na swojego konia z cierpiętniczą miną i poczekał na resztę.
- Pojedziemy teraz, większa szansa że zginiemy, a po nas Ybn. Pojedziemy jutro, większa szansa że zginie Ybn -Shando powiedział to beznamiętnie, zwyczajnie kalkulując na chłodno, co wydało się mieszkańcom miasta okropne... no ale on był obcy. Widząc brak reakcji na swoje rozumowanie westchnął i postanowił dodać kilka słów.
- Tak czy inaczej sejmitar zagłady wisi nad karkiem Ybn Corbeth. Tej nocy i tak nie wrócimy do miasta z wieściami. Muszą przeżyć bez nas.
- Siedzenie tutaj nic nam nie daje, no może prócz odpoczynku. W nocy przyjdą i tak truposze i będziemy musieli walczyć o życie. W Lesie natomiast wszystko jedno czy noc czy dzień. Te złowieszcze zwierzęta przed którymi nas ostrzegano za jedno mają czy będą polować na nas przy słonku czy księżycu. Tak więc wolę już być bliżej naszego celu, niż tkwić tutaj gdzie nas nie chcą. I żadne Ybn zginie, do ciężkiej i francowatej cholery! - zdenerwował się Burro na koniec.
Tibor z goryczą wspomniał że nikomu z Ybn nawet przez myśl nie przeszło ostrzec o nadciągającej zagładzie okoliczne osady, choć czasu na to było dosyć. Ale niczemu mówienie o tym teraz by nie posłużyło.
- Gdzieniegdzie na północ też można trafić na siedliska, w razie najgorszego zawsze lepiej bronić się zza osłony - powiedział, głaszcząc mabari po olbrzymim jak na szczeniaka łbie i obserwując zbierających się do odjazdu. Potem odwrócił się i ruszył by przygotować się do drogi do Cadeyrn i porozmawiać z druidką.
Mara wróciła dość szybko. Zapakowała się na grzbiet swojego kuca i spojrzała po towarzyszach.
- No jedźmy wreszcie.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 13-06-2014 o 14:03.
Sayane jest offline  
Stary 12-06-2014, 21:49   #35
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Koń gabarytowo mu odpowiadał, nie musiał ciągnąć nogami po ziemi jedynie po to, by utrzymać nogi w strzemionach. Tyle że na szczytach gór nie było za wiele okazji do siadania w siodle, czasem zabawy z łapaniem i ujeżdżaniem dzikich zwierząt, ale poza tym niewiele. Nie zmieniało to faktu, że on przynajmniej wiedział jak zapiąć popręg, nie było chyba z nim jeszcze aż tak najgorzej.


Droga, mimo że niezbyt długa, wlokła się przez ich kiepskie umiejętności. W zasadzie, równie dobrze mógłby zsiąść i prowadzić swojego konika, ale wieczorem mogłyby go boleć nogi. Teraz zaś miał go boleć wyłącznie tyłek, od niewygodnego siodła. Tak, miał zdecydowanie rację, ta podróż okazała się wyzwaniem samym w sobie. Mieszane mocno towarzystwo, to mu akurat nie przeszkadzało, ale zdawało się, że może doprowadzić do pewnych tarć. Zwłaszcza przy niewyparzonym języku Kostrzewy. Co zresztą udało się jej solidnie zaprezentować. Zastanawiał się czy będzie musiał druidkę uciszyć, czy sama się jakoś opanuje. Mara, mały rudzielec był kolejną zagwozdką. Jej zachowanie było co najmniej dziwne. Chociaż, może z drugiej strony normalne, nie znał się na ludziach. Zaczął przyśpiewywać nie obchodziło go za bardzo jak zareaguje reszta na jego przyśpiewki na wpół we wspólnym, na wpół w Gol-Kaa, przynajmniej tak mogło to brzmieć.


Starał się nie wdawać zbytnio w dyskusje w czasie jazdy, zajmując właśnie bardziej relaksującym go podśpiewywaniem. Przekazał jedynie swoje sugestie, na temat jechania prosto do miejsca, gdzie czarodziejka wspominała o skupisku mocy. Jemu nie przeszkadzało działanie w nocy, widział doskonale. Trzeba było wjechać, znaleźć maga i wracać.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 15-06-2014, 22:47   #36
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację


Koń prychał i parskał pod niewprawnym jeźdźcem, ale żelazna ręka czarodzieja prowadziła go tam, gdzie chciał. Zresztą Shando nieczęsto musiał się odwoływać do siły, zwykle jedo wierzchowiec podążał posłusznie za pozostałymi, jemu samemu pozwalając na przemyślenia.

Od kiedy opuścili Oestergaard dowiedział się co nieco o towarzyszach. Wojownicy - olbrzym Var Grzmot, wyraźnie przekonany o własnej niezniszczalności i kochający walkę Ur-Thog o orkowej krwi wyglądali na gotowych stawić czoła każdemu niebezpieczeństwu. Druidka o niewyparzonym języku, Kostrzewa miała własny świat i własne cele. Najmniejsi z grupy byli rozsądny halfing Burro, którego odwaga wyraźnie przewyższała posturę, oraz Mara - niezależne dziecko, o którym mówiono że rozmawia z umarłymi.

Na końcu zaś on sam. Małomówny czarodziej, który pechowo nie dowiódł jeszcze ani męstwa, ani przydatności, ani umiejętności, z których zresztą był dumny. Jakby mało mu było rodzinnej klątwy, teraz jeszcze przyczepiła się do niego upiorzyca Uma. Wciąż czuł słabość po jej ataku, dlatego postanowił wypić jedną z fiolek z leczniczą magią.


Nie była mocna - leczniczych mocy było w niej tyle, co kot napłakał - ale sączył ją powoli ignorując paskudny smak, pozwalając jej wchłaniać się powoli by uzyskać jak najlepszy efekt. Uczucie chłodu wewnątrz trzewi osłabło i czarodziej poczuł, że teraz w pełni może wykorzystać swe umiejętności.

Ale nawet najlepsze umiejętności i męstwo mojej pstrokatej grupy nie starczą, jeżeli horda nieumarłych osaczy nas na otwartym terenie, pomyślał czarodziej - Wtedy pozostanie nam sprzedać drogo swoją skórę - i nawet nie zauważył, że ostatnie słowa wypowiedział na głos.


Shando milczał, ograniczając się do pobieżnej obserwacji. Był w ponurym nastroju, zaś dół pleców bolał go od siodła. Głupotą było dla niego ruszyć teraz, miast noc w osadzie przeczekać.

Ostengaard było porażką, potraktowano ich jak intruzów miast bohaterów pragnących pokonać nieumarłą plagę.
Tempus da, wrócimy w glorii chwały i wtedy zobaczą.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 15-06-2014 o 23:08.
TomaszJ jest offline  
Stary 16-06-2014, 15:04   #37
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Soundtrack

[MEDIA]http://th05.deviantart.net/fs71/PRE/f/2014/112/a/8/the_vectra_village_by_dekus-d7fb85f.png[/MEDIA]

Grupa ruszyła dalej na północ, ku podnóżom gór. Słońce stało jeszcze wysoko - nieledwie dwie czy trzy świece wcześniej minęło zenit - a do następnej wsi - Cadeyrn - było niedaleko; pół świecy może. Od niej, według mieszkańców Oestergaard, była jedna, może półtorej świecy do granicy lasu.

A dalej?

Do miejsca pokazanego przez Arlę Hightower powinni byli dojechać przed zmrokiem, ale paladynka chyba nie brała pod uwagę ich ślimaczego tempa i licznych przystanków. Co i rusz grupa mijała grzejące się w promieniach słońca kości; a to ludzkie, a to orcze, a to jakiegoś przerośniętego wilka czy innego dzikiego zwierza. Minęli też kilka chat (w tym jedną spaloną), lecz nie zauważyli żadnych ciał - ani świeżych, ani starych. Najwyraźniej i tu dotarły ostrzeżenia Tibora z Oestergaard i ludzie zdążyli ukryć się na czas przed kolejnymi falami nieumarłych.

Po wizycie w Oestegaard niektórzy członkowie pospiesznie sformowanej drużyny mieli humory mocno zważone; nawet jeśli opowieść Jonny była tylko bajaniem zestrachanych wieśniaków, dawała jakieś pojęcie o zdaniu, jakie okoliczni mieszkańcy mieli na temat Albusa Blackwooda. A i bardziej przyziemne zagrożenia Czarnego Lasu były już faktem. Burro zadrżał na swoim koniku; Shando również, ale z powodu lodowatego wiatru. Słońce północy było zdradliwe i nie dawało ani ułamka ciepła, którego mógł spodziewać się w Calimshanie. Poza tym niezaleczone widmowe rany dawały mu się we znaki tym bardziej, im dłużej jechali. Po jakimś czasie dogonił ich sam Tibor Oestergaard, skłonił się uprzejmie i odjechał galopem w stronę Cadeyrn.

- Tyle o tej śmierci ględzicie, jakby to coś niezwykłego było - Kostrzewa pogłaskała kruka po najeżonych piórach - Stare drzewa padają, a na ich miejscu rosną nowe. Odwieczny cykl natury...Czy nam, czy miastu zginąć przyjdzie...co to ma za znaczenie. Góry nadal stać będą, a rzeki płynąć. Nie jojczcie jak baby…przeca piękny dzień jest! - zakończyła z uśmiechem na zębach. Biegnący z przodu wilk Mary najwyraźniej podzielał jej pogląd na temat pogody, gdyż ział entuzjastycznie, łapiąc wiatr w wyszczerzone kły.

- Widziała kiedy żeby trupy co wieczór wstawały i żywych męczyły? To nazywasz odwiecznym cyklem natury? Na łeb ci głaz przypadkiem gdzieś w lesie nie spadł? - goliat zacisnął pięści na lejcach, aż mu kostki chrupnęły. Zastanawiał się czy bezpiecznej będzie druidkę najpierw zakneblować a później ja zdzielić w potylice, czy na odwrót. Póki co były to tylko rozważania, ale limit głupot jakie był w stanie usłyszeć, nawet ze strony tak szanowanej w jego klanie osoby, zwyczajnie się wyczerpywał. A zresztą teraz sam był sobie klanem.

- Temu właśnie właśnie z wami się tłukę - druidka podrapała się w nos - Bo cykl został zaburzony. Co nie znaczy, że Matka sama i bez nas sobie by nie poradziła...Albo że te ożywieńce i w jej planach mają jakiś udział. Nic nie wiemy, jak dzieci we mgle. A czy po drodze do tej wiedzy i rozwiązania zginie jakieś miasto, wioska czy kilku awanturników...Góry nadal będą stać, a rzeki płynąć - powtórzyła jak refren.

Niziołek zerknął na Kostrzewę, bo zaczynał tracić pewność kiedy żartuje a kiedy serio mówi. No ale teraz miał inne zmartwienia, bo przecież o jego głowę chodziło. Albus z jakimś albinosem czerwonookim chodził. Przyjmując to za prawdę, co to mogło oznaczać? Nic dobrego jak obdzierali sobie ludzi ze skóry. Może magiem zawładnęła jakaś… siła? Tylko co oni mogą na to poradzić?

Czemu zaś truposze na północ idą? Przecież tam już tylko ugór, krzaki i wilkołaki… Przypominał sobie co wyczytał z mapy i wychodziło że na północy to właśnie jest tylko Las, kopalnia i góry, a dalej Kaledon...

Żachnął się w końcu na śpiewkę Kostrzewy.

- Ja bym jednak wolał żeby nie tylko góry i woda tu zostały, hmm? Więc jedźmy już zamiast gadać o cyklach. I nie sierdźcie się panie Grzmocie, przecież nie ma o co. Możliwe to że truposze szukają w lesie schronienia na dzień, dlatego że tam ciemno? – zastanawiał się na głos nerwowo - Bo ciemno, nie? Że niby jak w nocy. No to cała nasza wycieczka na nic, bo do Albusa nie dotrzemy. Szczególnie że oprócz tego dalej nie wiemy gdzie go szukać, a wydaje mi się że wejście do Lasu i krzyknięcie jego imienia nie wystarczy. – kucharza ogarniała rozpacz, wyglądało że znikąd pomocy nie będzie. Myślał że może nie przewodnika dostaną w wiosce, to choć dowiedzą się co czynić dalej im wypadnie. A tak to pozostało jechać jak na ścięcie, nie wiedząc co dalej.

- Dlatego w dzień lepiej się w takie ostępy zapuszczać. Nocą różne dziwne i złe zawsze wychodzi - orczyca zrównała się z niziołkiem - A słońce w ryzach je trzyma. Że nie wspomnę o tym, że co niektórzy ledwo z grobu wstali, a już łeb pod topór kładą - wskazała brodą na maga i goliata - Więc mus nam odpocząć. Trupy nocą i tak wstaną; lepiej się przed nimi w wiosce bronić, niż w lesie z tałatajstwem na łbie łazić...szczególnie, że niekrofila szybko nie znajdziemy - ziewnęła, ukazując kły - A i tak większość z nas od rana na nogach; żaden pożytek, jak nam się zaśnie podczas walki…

- Ale z wioski pogonili nas precz! - zdenerwował się niziołek. - Poza tym jak dla mnie jak nas trupy ogarną to jeden czort z tym czy w wiosce czy poza nią. A może w Lesie ich nie ma bo się Albusa boją?

Kucharz już łapał się byle czego, byle jeszcze zachować resztki nadziei.

- Tyle wiemy, że w Lesie grasują spoore zwięrzęta, bo jak na razie tylko to można uznać za pewnik i co to za różnica czy trafimy tam nocą czy dniem. A jak dla mnie im szybciej spróbujemy choć dostać się do Albusa, tym lepiej.

Thog trzymał się Kostrzewy. Być może dlatego, że jej serce pompowało tą samą krew co i jego. A może dlatego iż jako druidka reprezentowała siły natury, a te zawsze zwyciężały zarówno z magią jak i ręką człowieka tudzież krasnoluda, elfa czy zielonoskórych. Nie udzielał się zbytnio w dyskusjach między członkami grupki. Wciąż był bezdusznym odbieraczem długów na usługach Thayskiego handlarza. Wciąż czuł na sobie spojrzenia pełne nienawiści i złowrogości. W sumie miał to gdzieś, wykonywał kolejny rozkaz swego pracodawcy.

- Co się boi zwierząt? - burknął do niziołka - Duży odstraszy… - zażartował rzucając goliatowi krótkie spojrzenie. Zdziwiłby się, gdyby jakaś bestia tego giganta się nie wystraszyła.

Na tym rozmowa się urwała; niedługo potem na horyzoncie zamajaczyły domy wsi Cadeyrn...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 16-06-2014, 15:50   #38
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
- To dla ciebie - Luigsech oznajmiła bez wstępów i wręczyła chłopakowi zgrabny, choć podniszczony walec. - Otwórz to.

Tibor rozwarł usta i zaraz je zamknął. Wiedząca wzięła go z zaskoczenia - chłopak właśnie z przygnębieniem myślał o tym co powiedział Catrin o swej pewności iż wszystko szybko wróci do naturalnego biegu spraw. Jeśli ludzie z Ybn słali po pomoc do Albusa Blackwooda i to tak … specyficznych … posłańców, musieli być w desperacji. A to źle wróżyło na przyszłość.

Odgonił ponure myśli i sięgnął po przedmiot. Ze zdumieniem poznał własność Runy Connere i poderwał wzrok ku twarzy druidki. Ta skinęła głową.
- Ona powiedziała że mam ci to wręczyć, gdy będziesz w potrzebie. Po prawdzie ujęła to zupełnie inaczej, jak to miała w zwyczaju - przyznała niechętnie. Kapłanka z Południa miała swoje wady i zalety, można było ją kochać albo nienawidzić ale co do jednego wszyscy byli zgodni - nie można było przejść koło niej obojętnie. Chociażby z powodu urody.
- Niech zgadnę: “jeśli będzie miał zamiar iść z sierpem na wilkołaki”? - zażartował Tibor, ostrożnie rozkręcając walec. Był to tubus, a choć lekki, nie był pusty. - Och… - szepnął, widząc zwój. - Co to jest?

- Coś w tym rodzaju - kobieta uśmiechnęła się blado w odpowiedzi. Wiatr szarpał jej długimi włosami, a w ruchu dłoni sięgającej ku nim Tibor dostrzegł niepewność, może i lęk. - Zrób z tego dobry użytek.

- To jakieś … lecznicze zaklęcie - chłopak rozwinął zwój i przez chwilę studiował równy, elegancki skrypt - na tyle na ile jego ograniczona wiedza pozwalała. - Będę musiał odczytać zaklęciem, by w ogóle go użyć. Luigsech, o co tu chodzi? - podniósł głowę ku Wiedzącej. Ale kobiety już nie było. Ze zmieszaniem spojrzał na tubus i zwój.

Siodłając wierzchowca przekonywał sam siebie że to po prostu prezent jak to pomiędzy kapłanami służącymi jednemu bogu. A może przeprosiny?


Cadeyrn wyglądało tak, jak kilka godzin wcześniej. Gdyby nie solidna barykada z wozów, taczek, skrzyń i worków z ziemią oraz dymiący stos pogrzebowy i nazbyt wyraźny smród palonego mięsa i zgnilizny pewnie nikt by się na pierwszy rzut oka nie domyślił, że dzień wcześniej czy w nocy stało się coś złego. Natomiast drugi rzut ukazywał już zmiany. Nerwowość mieszkańców; podkrążone, zaczerwienione oczy. Brak mężczyzn i tych nielicznych kobiet, którzy odsypiali nocną walkę i leczyli rany… lub już nie żyli. Młodzież i dzieci umacniały barykadę wokół kapliczki Chauntei i znosiły w jej okolicę wszystko, co mogło posłużyć za broń, ot choćby kamienie. Krowy pasły się nieopodal domów, kury grzebały w ziemi, a świnie ryły w rozoranych skibach; ich małe rozumki nie pamiętały już grozy nocy, ale wszechobecny odór śmierci niepokoił je tak samo jak i ludzi.

Chłopak powoli podjechał do kaplicy, kiwając głową znajomkom i krewniakom. Przez chwilę zamarudził w siodle - całe ciało ćmiło bólem w setce miejsc a przy jego pogruchotanych gnatach wszelkie pokazy zwinności były problematyczne. Ale też rozglądał się po mieszkańcach osady i rozmyślał…

Jeśli chodziłoby o to by utrzymać się przez kilka … no, kilkanaście dni, jeśli nic gorszego niż szkielety czy zombie by nie zaatakowało obrońców - zapewne Cadeyrn by przetrwało. Nie popadając w fałszywą skromność sam Tibor był świadom że porządnie przyłożył się do tego by ocalić wioskę i jego ramion, czarów i broni nie zabrakłoby w kolejnych walkach. Ale każda noc będzie wyczerpywała siły, a do tego przecież mus było zacząć na powrót pracę na roli - ciężką, tak samo wyczerpującą, przy kończących się zapasach żywności. Tymczasem, wedle wysłanników Ybn, miastowi wcale dużo więcej nie wiedzieli co począć z tą sytuacją i czym się ona skończy. Jak daleko to sięgnęło? Czy tylko wokół Ybn, czy może dalej?

Ocknął się gdy dostrzegł wychodzącą z kapliczki Cordelię, żonę sołtysa, zsunął się z wierzchowca.
- Orm. Jak matula się czuje? - zapytała matka Catrin ze współczuciem w głosie.
- W rozpaczy, tak samo jak Kaja. Ojcu też jakby parę zim przybyło.
Kobieta popatrzyła na niego.
- Kaja jest ładna i robotna, długo męża nie będzie musiała szukać - stwierdziła ze spokojem, choć Tibor wyczuł nutę pytania. Chłopak żachnął się w duchu. Śmierć Madoga postawiła wiele spraw na głowie.
- Jeśli Merfyn ma łeb na karku to skończy z wojaczką i ożeni się z nią, a dzieciaki przyjmie jak swoje. Mi i Cadi gdzie indziej trzeba szukać szczęścia - powiedział prosto z mostu. Nie chcąc tego ciągnąć dalej wskazał ku drodze.
- Wysłannicy z Ybn tu zmierzają, przejazdem do Czarnego Lasu i maga Albusa Blackwooda - mruknął, ściszając głos. - Jego to prosić chcą w imieniu miasta o pomoc. Może warto by pan Robat z nimi pogadał.
- Obudzę go - zgodziła się Cordelia. - To może być ważne.

Tibor odprowadził wierzchowca do stajni, słysząc już krzyk jakim dzieciaki trzymające straż oznajmiały przybyszy. Nikt nie chciał ryzykować i cała wieś zachowywała czujność. Zwłaszcza jeśli o południową stronę chodziło - wyglądało na to że nieumarli właśnie stamtąd nadciągali i wabieni obecnością żywych atakowali i gródek, i wioskę. Do zachodu słońca było jeszcze trochę czasu i Święte Miejsce zakonotował sobie w pamięci by pojechać do dwóch farm na zachód od Cadeyrn, upewnić się że mieszkańcy przetrwali noc. Miał też nadzieję że Runa Connere jest bezpieczna … gdziekolwiek teraz się znajduje.

Młody kapłan popatrzył raz i drugi na sakwę z tubusem, jakby się z niej dymiło. Co Runa miała na myśli, zostawiając go Luigsech, zwłaszcza że kobiety za sobą (łagodnie rzecz ujmując) nie przepadały? Chłopak pluł sobie w brodę że nie zatrzymał kapłanki z Południa, że pozwolił jej odjechać. Ale jaki miał wybór? Miał ją trzymać w więzach? Z ciężkim sercem zabrał tubus, broń i resztę ekwipunku i wyszedł ze stajni by dołączyć do sołtysa i zbierających się, zaciekawionych mieszkańców Cadeyrn. Wśród nich dojrzał Gjorda i Bosse Volla i podszedł, by wypytać o Czarny Las, ponad to co wiedział sam i dowiedział się w gródku.

Trochę nieswojo się poczuł widząc spojrzenia przysłuchujących się naokoło znajomków i zaczął żałować że nie pomyślał by zrobić tego na osobności. Nie tylko w śmiechu Bosse Volla wyczuł nutę lęku gdy ten opowiadał tę samą historię o wisielcu żywcem pozbawianym skóry. Żeby było ciekawiej, w chwilę później myśliwy twierdził że od Czarnego Lasu trzyma się z daleka…
- Bosse, to skąd wiesz co tam w tym lesie siedzi? - Tibor zdławił irytację i zaraz podniósł dłoń w uspokajającym geście - Wybacz, trudno mi nerwy trzymać na wodzy przy tym wszystkim...
- Co pewne wie każdy to to, że jak tak wliziesz, to cię na pewno cosik zeżre - prychnął Bosse, ale potem uśmiechnął się z wysiłkiem. - Urazy nie żywię, każdy tera podskakuje byle mysz piśnie. A opowiastkę tom od baby słyszał, a ona z kolei od Igora. Wiem, że to żadna prawda, ale bidok tak się upierał… a dzień czy dwa później polazł gdzieś i tyle go widzieli. Trochę mnie sumienica gryzie, bom się śmiał z niego jako i inni; a ten że widział i widział, i że dowód przyniesie… Pewnie polazł w las i go wilcy zeżarli, durnotę jedną.
Chłopak słuchał z przygnębieniem - nie tyle dlatego by sam naigrawał się z “barda”, bo wtedy to albo się jeszcze kurował, albo zbytnio głowę miał zajętą naukami jakich Runa Connere mu udzielała - ale dlatego że nie dalej jak dobę wcześniej walczył z czymś co wyglądało jak doczesne szczątki “barda” … przynajmniej jeśli o odzienie chodziło.
- Co on, truchło chciał przywlec jako dowód? - mruknął tylko i spojrzał na wjeżdżających do wioski.
- A kto go tam, głupka, wie - wzruszył ramionami myśliwy i też popatrzył w stronę gości. - Niby gęba do wyżywienia mniej, ale i tak go dla wilców szkoda. Chyba im nie powiesz, co? Będą się, miastowi, śmiać z wioskowych bajań… póki im wilce tyłków nie odgryzą - puścił do Tibora oko i ruszył w swoją stronę.
- Masz rację - będą się śmiać - westchnął chłopak. Poskrobał się po głowie - skąd jego matka usłyszała to samo?
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 17-06-2014, 00:18   #39
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Czarny Las
Dzień po zaćmieniu, prawdopodobnie wieczór


Cadeyrn nie wyróżniało się wśród innych wiosek doliny: dziesięć czy jedenaście drewnianych chat, kilkadziesiąt dusz żywych, jedna - co ciekawe - murowana kapliczka Chauntei. Sołtys podróżnych powitał uprzejmie, aczkolwiek wiele więcej do powiedzenia na temat Czarnego Lasu nie miał. Tyle że zaprezentował drużynie przekrój żyjących w lesie zwierząt, od którego Burrowi aż włosy na nogach stanęły dęba. Czego tam nie było: od złowieszczych szczurów zaczynając, przez borsuki, nietoperze, kruki, na niedźwiedziach i dzikach kończąc. Aż dziw, że całe to towarzystwo nie wymordowało się nawzajem zważywszy na ograniczone terytorium. Zresztą może właśnie tym się zajmowało, bo gdyby ta czereda wylazła z lasu to zeżarłaby wszystkich ludzi od gór aż do Luskanu w dekadzień. Może więc, pomyślała Kostrzewa, nie było tam tak źle. W końcu strach ma wielkie oczy; większe niż największy złowieszczy zwierz. A druidka odnosiła się do ludzkiego gadania z dużą rezerwą, woląc zawierzać własnemu oku.

Robat, jednooki sołtys Cadeyrn, gorąco namawiał drużynę do nocnego popasu we wsi. Nic zresztą dziwnego; wieś była nieogrodzona, więc wsparcie w postaci trzech rosłych chłopów i druidki (pal sześć, że zielonoskórej) było bardzo pożądane. Mimo to, oraz poparcia Shando i Kostrzewy, reszta zaparła się, by jechać dalej. Po prawdzie zresztą nawet ta dwójka nie oponowała za bardzo. Ruszyli więc dalej żegnani dobrym słowem rolników. Mimo wszystko nie opuszczało ich poczucie, że za plecami wieśniacy wymownie stukają się po głowach. I że - co gorsza - mają rację.

Świecę później dotarli do granicy lasu.




Początkowo nie było tak źle. Mgliście, ale nie ciemno; drzewa rosochate, omszałe, lecz zwyczajne; teren w miarę równy i ścieżka w miarę prosta. Wystarczyło jednak, by za podróżnymi zamknęła się granica lasu, a okolica zmieniła się jak za dotknięciem magicznej różdżki. Niebo pociemniało, choć do zachodu została jeszcze świeca - jak nie więcej. Obrastający pnie mech wydawał się emanować zgnilizną, a same drzewa zdawały się chore. Gałęzie skłaniały się nisko, szarpiąc jeźdźców za rękawy i kaptury płaszczy. Burrowi wydawało się, że po niebie krążą złowieszcze kruki, czekające tylko by rzucić się na resztki, jakie zaraz pozostaną z nieroztropnych wędrowców, którzy ośmielili się wkroczyć na tereny Czarnego Lasu. Nerwowe krakanie Wredoty wcale nie pomagało, podobnie jak złowrogie warczenie Strzygi, która jakby tylko czekała, że spomiędzy pni wyłonią się jej pobratymcy w zimowych szatach. Węgielek - miejskie zwierze - drżał na kolanach Burro, słuchając nawoływań leśnych stworzeń. Tylko Kaszmir leżała cicho zwinięta w torbie Shando, niezauważona i nie niepokojona przez nikogo. Niemniej jednak zwierzęta wiedziały lepiej, a ich zdenerwowanie udzielało się i dwunogom. Czaromioci wysilali swoje magiczne zmysły, lecz prócz lekkiego niepokoju nie mogli wyczuć bez zaklęć nic specyficznego.

Czas dłużył się niemiłosiernie, konie lękliwie rzucały łbami, las gęstniał coraz bardziej, a mrok zapadał szybciej niż ktokolwiek by sobie tego życzył. A może była to kolejna sztuczka Lasu? Sporą konsternację wśród podróżnych spowodował fakt, że - jak się okazało - nikt prócz Shando nie posiadał pochodni lub innego źródła światła, a nie wszyscy przecież widzieli w ciemnościach. Calimshanin pokręcił tylko głową nad kolejnym przejawem głupoty tubylców, rozdał własne pochodnie potrzebującym i zapalił magiczną lampę. Można było ruszać dalej.

- Patrzcie, coś tam jest - po pewnym czasie Grzmot, który najlepiej ze wszystkich nieludzi widział w ciemnościach, wskazał przed siebie. Między drzewami zamajaczył jakiś ciemny kształt.


Mara wrzasnęła; wilk zaszczekał, odpowiadając na strach swej pani. Spłoszone konie szarpnęły wodzami i dziewczyna klapnęła tyłkiem o ziemię, podobnie jak i Shando.
- Uspokójcie się, przecież to tylko zrujnowana wieżyca - Var nie mógł wyjść ze zdumienia czemu kupa gruzu tak przeraziła dziewczynkę. Może miała jakiś uraz? Po wydarzeniach na cmentarzu nie byłoby nic dziwnego w tym, że bała się duchów; a w ruinach lubiły rezydować duchy; tak przynajmniej słyszał. Zeskoczył ze swojego wierzchowca i przytrzymał pewną ręką, drugą próbując złapać konika Mary. Nagle wilk zabulgotał ostrzegawczo i przypadł do ziemi. Konie wyrwały się goliatowi i kwicząc pognały na oślep przez las wraz z resztą wierzchowców, które w panice pozrzucały swych jeźdźców. A Grzmot spojrzał prosto w pysk łasicy.

Zwierzak był całkiem ładny, nawet mimo małych rogów i dziwnie krótkiego ogona. Stanowił dobry materiał na zimową kurtę, a nawet płaszcz dla goliata. Zwłaszcza że mierzył jakieś trzy metry długości.

Druga złowieszcza łasica zaszła drużynę z boku. Wyszczerzyła kły w ochrypłym pisku i obydwa potwory rzuciły się do ataku.




***

Zgodnie ze swoimi przewidywaniami Jehan lepiej wyszedł na podróży do krasnoludzkiej góry niż bohaterowie z Czarnego Lasu. Co prawda nic nie wskórał pod bramami Kaledonu, ponieważ jednak jego umiejętności jeździeckie były marne i powrót galopem do Ybn nie wchodził w grę, krasnoludowie litościwie pozwolili mu przenocować w kamiennej strażnicy powyżej wrót. Luksusów tam nie było; od kamiennych ścian ciągnęło mrozem mimo buzującego na palenisku ognia, a górski wiatr wył jak najwprawniejsza płaczka, jednak amnijczykowi nie groziło żadne niebezpieczeństwo i po krótkiej konwersacji z gospodarzami mógł się wreszcie porządnie wyspać.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 23-06-2014 o 11:56. Powód: chrolonogia
Sayane jest offline  
Stary 17-06-2014, 21:53   #40
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
~ Na razie jest dobrze, na razie jest w porządku. Wszyscy zdrowi, dziękuję - pokręcił głową kiedy czarodziej chciał mu wręczyć pochodnię - wszyscy zdrowi w strasznym lesie~ oczy niziołka były wielkie jak spodki kiedy wjechali między drzewa. Rozglądał się na wszystkie osiem stron świata jednocześnie, cud że sobie karku nie nadkręcił. Węgielek siedział zwinięty w kieszeni i jak na początku wiercił się trochę, to teraz zamarł nasłuchując wszystkiego wokół.
~ Co za debil, chciał tu jechać po zmierzchu, no który to? - Zerknął po kompanach szukając winnego i uśmiechnął się smutno. ~no tak, to ja… Ale cholibka no trzeba było, prawda?
Jak nad głową zakrakały mu kruki wielkie jak orły mało nie spadł z konia. No a zaraz potem rzeczywiście spadł i narobił przy tym rabanu jak cholera. Wszystkie garnki i patelnie zatłukły się metalicznie i zaklekotały w plecaku, kiedy kucharz poszorował po listowiu umierając ze strachu. Co to u diabła rogatego jest…
Wyglądało jak Węgielek tylko wielkie jak stodoła. Na początku chciał wyjąć zwierzaka z kieszeni, no niech się darmozjad na coś przyda. Złapał za karczek i wyciągnął w stronę tej najbliższej, tak jakby chciał powiedzieć “No patrz, ja lubię takie futrzaki! Karmię je i w kieszeni noszę, no!” Ale kiedy łasica syknęła i obnażyła zęby, Węgielek wypruł w las jakby go ktoś wystrzelił z procy w kierunku majaczącej wieży.
Kucharz odczołgał się na łokciach kilka kroków do tyłu, bo choć był trochę z dala od bestii, to zdawało mu się że ta biała właśnie jemu chce odgryźć głowę. Cofał się i cofał, aż w końcu oparł się plecami o pień drzewa i zamarł. Wielkolud najwyraźniej stawał do walki, ale nawet on wyglądał marnie w porównaniu do Węgla.
Niziołek trzęsącymi rękami sięgnął do pasa i do woreczka ze sztuczkami. Jak zwykle ukłuł się o zębate troczki drugiej sakiewki, poziom paniki wzrósł niebezpiecznie. Jakoś zaciskające się palce na składniku dodały mu skrzydeł bo nie myśląc wiele spojrzał na drugą z łasic i wyskandował inkantację. Na początku nic się nie stało ale kucharz mamrotał dalej, machając rękami i nie przestając mamrotać. Nad łasicą pojawiła się… sowa. Łasice boją się sów, nie? No Węgielek się ich boi, w sumie to on się wszystkiego boi no ale już niech będzie sowa. Ptak tak po prawdzie to przypominał miks kalekiej sowy z indykiem, dziwnie podobnym do tego, który zeszłej zimy nastraszył Burra na przednówku i zagnał go na drzewo starej Robertowej. Miał wielkie, czerwone korale i był strrrraszny. Niziołek zasapał trochę i skupił się mocniej, korale sowy zniknęły, zaś piekielna czerwień pojawiła się w jej oczach. No i Sowa była wielka jak dom, miała przecież odpędzić łasicę wielką jak koń! Niziołek sięgnął do woreczka znowu i po chwili sowa zaszamotała skrzydłami i zahukała przeraźliwie, tak że aż liście się z drzew zaczęły sypać, tuż za plecami swojego celu. Potwór atakujący Thoga skulił się odruchowo i zaczął rozglądać za nowym wrogiem; natomiast łasica, która zamierzała pożreć Vara nie stanowiła już dla drużyny problemu.
 
Harard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172