Barry z hukiem uderzył o drewnianą podłogę oślepiony rozbłyskiem zielonego światła. Czuć było mocy zapach ozony i terpentyny, a powietrze przecinały ładunki stateczne sprawiając że włosy na ciele bohatera stawały dęba.
Barry Allen, znany również jako Flash był bohaterem i członkiem Ligi Sprawiedliwych, elitarnej organizacji skupiającej ludzi i nie tylko o niesamowitych zdolnościach. Wszystko po to by chronić ludzkość i strzec prawa. Mimo licznych złoczyńców i kilku inwazji z kosmosu udawało im się zachować pokój i ocalić ziemię.
Dosłownie kilka sekund wcześniej walczył z kilkoma swoimi wrogami, którzy już od lat usiłowali pozbyć się go. Kapitan Bumerang, Mirrowmaster i Kapitan Cold. Walka zaczęła przyjmować co raz gorszy obrót. Złoczyńcy zdołali znokautować Batmana i Nightwinga, którzy wraz z nim przyłapali wyżej wspomina trójkę na napadzie na bank. Flash mimo posiadania zdolności poruszania się z niesamowitą prędkością miał niemałe problemy z unikaniem ataków i chronieniem nieprzytomnych towarzysz. Skutkiem czego na ramionach i nogach miał kilka ran ciętych, nie głębokich, ale nieutrudniających bieganie.
W końcu gdy bohaterowie z Gotham zaczęli się podnosić pod Barrym otworzył się portal. Wyrwa w przestrzeni pochłonęła go i cisnęła w zimny tunel mroczny niczym czarna dziura. Przez kilka chwil, które zdawały nie mógł się wiecznością nie mógł nabrać oddechu jak by był zamknięty w próżni. W końcu w rozbłysku światła portal wyrzucił go prosto na podłogę na której leżał usiłując nadrobić przerwę w dostawie tlenu do organizmu.
Kiedy mroczki zniknęły z pola widzenia mógł rozejrzeć się po pomieszczeniu. Był to... przykład jak powinna wyglądać pracownia czarodzieja z typowej bajki. Ściany były z drewnianych desek przechodząc harmonijnie w pień żywego drzewa. Był tam stół z zestawem laboratoryjnym, a półce stały słoje z czymś paskudnym w środku i oczywiście książki. Wszędzie poprzypinane były karteczki z notatkami, a w kącie częściowo w donicach, a częściowo wyrastając prosto z podłogi był ogródek z ziołami i grzybami.
Sam Barry leżał w kręgu wyrysowanym na podłodze kredą. Otaczały go białe świece, teraz wszystkie zgaszone. Kilka z nich przewróciło się i oblało jego buty stopionym woskiem.
Całości obrazu dopełniał sam czarodziej. Siedział na podłodze z zaskoczoną miną. Był młody, nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia parę lat. Miał na sobie błękity płaszcz z kapturem i szatę w tym samym kolorze. Spod niej wystawały lekko przetarte skórzane buty i płócienne spodnie. Twarz maga była jasna, okolona długimi do ramion brązowymi włosami. Oczy miał zielone i w tym momencie okrągłe jak spodki.
-
O cie..... udało się - wyjąkał z zaskoczeniem. -
To jest... cześć, znaczy witaj... Jestem Tadem i proszę wysłuchaj mnie - powiedział czarodziej i wstał z podłogi.
-
Widzisz, sprowadziłem cię tutaj, bo szukałem pomocy. Ten świat jest w wielkiej potrzebie. Mroczne siły zawładnęły tą krainą i nie ma bohatera, który mógł by temu zaradzić. Moje zaklęcie zabrało cię z twojego świata i za to przepraszam, ale nie miałem wyjścia
Tadem patrzył gdzieś lekko na lewo od Barrego. Gdy bohater spojrzał w tamtym kierunku ujrzał karteczkę przyczepioną na gwoździu. W języku angielskim było tam napisane.... prawie dokładnie to samo co powiedział czarodziej. Przygotował wcześniej przemowę.
Tadem czerwony jak burak podszedł do Flasha i wyciągnął rękę, by pomóc mu wstać.