Dopiero siedząc w knajpie Jana poczuła jak bardzo jest zmęczona; i wędrówką, i walkami, i tym całym syfnym napięciem między - pożal się boże - ochotnikami do wyprawy na powierzchnię. Przynajmniej nie musiała wysłuchiwać burczenia Johna. Żarcie było dobre. Alkohol też zrobił swoje. Sennie słuchała wynurzeń barmana na temat ochotników z innych placówek. Trochę się zdziwiła, że tak mało; no ale Vasquez nie był najlepszym posłańcem. W zamyśleniu dotknęła miejsca, gdzie miała schowany list do Szeryfa. Pomoże czy zaszkodzi? Czy będzie miała okazję w ogóle się przekonać?
Mimo wszystko wyprawa nie zapowiadała się najlepiej. O Kondorach nie miała dobrej opinii - banda pozerów z dobrym sprzętem, ale sianem zamiast mózgów i mierną wiedzą na temat powierzchni. Ich obecność wyjaśniałaby jednak niechęć do brania większej ilości ludzi Tarana. Jana spojrzała na "Adama", po czym spochmurniała. Miała nadzieję, że rany Mitcha i Jona goją się dobrze. Dwóch 'aviatorów' to nie czterech, ale ona i Alex wystarczą. Chłopak spojrzał na nią i wiedziała, że myślą o tym samym. Pokażą tym dupkom z Polis co warci są ludzie Tarana.
Stalkerka uśmiechnęła się do siebie i wgryzła w sarninę. Może ta wyprawa w poszukiwaniu Arki wcale nie będzie taka zła. |