Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-06-2014, 22:12   #91
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Teodor Wuornoos


Żywność znaleziona w sklepie, nie była zbyt zjadliwa. Choć niewątpliwie suchy klimat jaki panował w tym Megalopolis jak je określiła La Sall chronił żywność przed przegniciem.
Suchy chleb jednak dawało się zjeść, tak jak i podobne mu batoniki.



Uzbrojeni po zęby Teodor i Joan przemierzali ulice, pełne aut w różnym stanie i trupów… Większość wyglądała na zmumifikowanych mieszkańców zabitych znienacka w brutalny sposób. Zamordowanych podczas codziennej rutyny. Zupełnie jakby wszyscy zginęli jednocześnie. Od czasu do czasu z nieba padał szary pył… popiół udający śnieg. Wydawało się że pod jego dotykiem miasto korodowało.
W dodatku ta cisza… niemal ogłuszająca cisza. Wzmacniana faktem, że La Sall się nie odzywała się w ogóle. Pewnie po to nie stracili czujności, a może był jakiś inny powód.
Przez godziny błąkali się po tej upiornej składance miejsc i budynków. Nadzieją Teodora była symbolika. Szukał więc odniesień do tarota i karty która nosił przy sobie. I w końcu znalazł.


Nieco postrzępiony stary plakat zawieszony na ścianie jakiegoś starego teatru. Niestety drzwi wejściowe do tego teartu były zabarykowane. Co prawda od zewnątrz, ale usunięcie tej barykady zajęłoby sporo czasu. Zwłaszcza że tylne wejście dla artystów, było otwarte, co jednak niepokoiło La Sall. Zwłaszcza w kontekście zabarykadowanych od zewnątrz głównych drzwi.
Niemniej weszli do teatru w nadziei, że znój znajdą się w hotelu. Ruszyli zakurzonymi korytarzami starego teatru i…
Jakimś cudem weszli do dużej sali konferencyjnej i przed sobą widzieli... ludzi ?
Dla Teo było to raczej deja vu z początku. Ta sala konferencyjna, była tą w której pierwszy raz opowiadał dziennikarzom o swojej książce. W tej chwili miał takie wrażenie że jest stop-klatce filmu o własnym życiu. Ci ludzie, którzy po chwili okazali się tylko płaskimi makietami wykonanymi z powiększonego zdjęcia. Ci ludzie, byli reporterami robiącymi mu wtedy zdjęcie, zadającymi pytania.
Jednakże po pierwszej sekundzie zaskoczenia, wrażenie de ja vu zniknęło. I właśnie okazało się, że to co wziął w pierwszym odruchu za reporterów, było tylko aranżacją z dwuwymiarowych makiet.
- Znajome uczucie, co? Bycie aktorem na scenie wśród scenografii… tła z żywych istot. Przyznaj musiałeś to poczuć Teodor.- zza makiet wyłoniła się postać, ubrana stary poszarpany habit i trzymająca latarnię na kiju, o twarzy ukrytej w ciemności kaptura. To ona ożywiała trupy wilkołaków, to ona tworzyła nieumarłe hybrydy.
-Znów się spotykamy.- jego głos wydawał się.. nieuchwytny. Nie miał barwy, dźwięku, intonacji. Teodor nie był nawet pewien czy go słyszy w uszach, czy bezpośrednio w myślach.- Nigdy nie miałeś wrażenia, że twoje życie to z góry wyreżyserowany film, a ludzie cię otaczający to banda nieistotnych statystów?

Emma Durand


Oczywiście to nic nie znaczyło. To była chwila słabości, prawda?


A jednak wywołała jakiś cierń w jej sercu. I nie bardzo wiedziała dlaczego. Jej humor nieco zakłócała jakaś ciemna chmurka ponurych myśli. Emma była zakochana, tak się czuła w ramionach Antona. A mimo to uległa tutaj Geraldowi. Choć miała przed tym opory. Mimo to… akurat nie to było powodem tej zadry. Emma była wokalistką, była artystką, była wolnym ptakiem… który miał na koncie kilka romansów. Mały skok w bok zdarzył się jej raz czy dwa. Co prawda jej ówczesny partner też nie był jej tak oddany jak Anton czy teraz Gerald. Był muzykiem jak ona i ich związek miał luźne zasady. Ale Emma nie przejmowała się takimi szczegółami jak wierność… była artystką. A artyści idą za emocjami.
Z tego jakże milo wspominanego okresu pozostało jej wiele przyjemnych wspomnień, w tym kilka naprawdę pikantnych.
Na ich tle chwila słabości w ramionach Geralda wypadała blado, zwłaszcza że z Antonem była ledwie… kilka dni?
Niewiele.

Więc nie to ją drażniło. Nie był to także fakt, że uległa mężczyźnie do którego nie żywiła uczuć towarzyszącym zwykle takiej zabawie. Bądź co bądź Gerald potrafił rozpalić krew w jej żyłach i okazał się bardzo satysfakcjonującym kochankiem. Gdyby tylko sceneria tych figli nie była taka upiorna.
No cóż… tak naprawdę to był tylko cierń kryjący się w podświadomości, ledwie rzucający cień na jej dobry humor.

A Gerald… ten Gerald był czuły i troskliwy ponad miarę. Była jego skarbem i księżniczką i nie mogła ignorować faktu, że był dość przystojny i bardzo męski. Jak książę z bajki.
I nie do przecenienia był fakt, że przemierzali to puste miasto razem. I że miała kogoś na kim mogła polegać. Przez co to upiorne miasto przestawało być tak straszne. A martwe zwłoki leżące na ulicach łatwiej było zignorować. Emma była bardzo zadowolona.Tylko ten cierń. Ta kropla dziegciu w słoju miodu.
Kolejna ulica przez którą się skradali, wydawała się nie różnić od dziesiątek poprzednich, gdy nagle koki.
Gerald i Emma schowali się oczekując kolejnego potwora. A zamiast niego pojawił się ludzka sylwetka. Mężczyzna w ubrudzonym ubraniu i z osmoloną twarzą Emma rozpoznała to oblicze.

Anton? Tutaj?

Gerald zareagował szybciej od niej. Wstał i wycelował broń z zimnymi oczami, które wszak dobrze znała.


Wstał i wycelował w Antona. W jej Antona… Ta scena ją przeraziła, choć wątpiła by Gerald… ten Gerald przynajmniej, chciał go zabić. Przeraziła się bo uświadomiła sobie czym jest ów cierń.

Ona to już zrobiła. Pamiętała jak już kiedyś kochała się w ten sposób z Geraldem w jakimś sklepie towarowym. Pamiętała jazzowy kawałek, który temu towarzyszył. Pamiętała też jak Gerald w smokingu stał w takiej właśnie pozycji i z uśmiechem zastrzelił kogoś, a ona się temu obojętnie przyglądała.
Pamiętała… choć oba zdarzenia nigdy nie zaistniały w jej życiu. Miała deja vu na temat zdarzeń, których nigdy nie było. To był ów dręczący jej podświadomość cierń.

Michael Montblanc


Uzbrojony i ze sprawnym samochodem Michael mknął ulicami kierując się do centrum miasta. A przynajmniej gdzie powinno się znajdować, wypatrując Steakhouse’a, ważnego miejsca w jego życiu.
Póki co pierwsze co napotkał to… korki.


Dziesiątki samochodów stojących na ulicach, utrudniało przejazd zmuszając Michaela do zwolnienia i powolnego manewrowania pomiędzy pojazdami. Byłoby to kłopotliwe w przypadku, gdy coś rzeczywiście zaatakowało Michaela, jak twierdził Diavolo. Ale… nic zaatakowało Michaela. Stworek użył tej wypowiedzi jako wymówki do zniknięcia.
I Michael w dalszą drogę wyruszył sam, mijając różne ulice pochodzące z różnych miast, aż.. wstąpiła w niego nadzieja. Bowiem zobaczył to czego szukał.
Steakhouse… otwarty, acz o szybach pokrytych szarym pyłem, przez nie dało się zajrzeć do środka.
Pozostało mu tylko wejść do środka i... podziwiać “gabinet figur woskowych”.
Bo takie określenie przyszło mu do głowy, gdy wszedł do środka. Tutaj bowiem trupy zamarły w dziwnych pozach. Zupełnie jakby zostały zatrute jakimś paraliżującym jadem podczas posiłku. Niektóre pijąc piwo, inne jedząc firmowe steki. Kelnerka niosąc danie. W dodatku ich ciała nie był zmumifikowane, tylko pokryte cieniutką warstewką wosku. Z wyjątkiem twarzy… w ich miejscu krwiste jamy gnijącego mięsa. Wręcz norki wygryzione w ciele.
Tak samo było z Paolo, o ile to był Paolo… bo zamiast twarzy miał dziurę. Niemniej był w stroju kucharza i miał plakietkę Gianni. Ale… dlaczego Michael miał wątpliwości? I dlaczego Diavolo chciał, by przyprowadzić mu osobę, która najwyraźniej nie żyła?
Nie dane mu było długo nad tym myśleć. Drzwi do kuchni rozwarły się nagle i przez nie...


...wdarła się piszcząca armia głodnych gryzoni. Zbyt wiele na jeden sztucer.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 11-06-2014 o 11:33.
abishai jest offline