Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-06-2014, 22:12   #91
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Teodor Wuornoos


Żywność znaleziona w sklepie, nie była zbyt zjadliwa. Choć niewątpliwie suchy klimat jaki panował w tym Megalopolis jak je określiła La Sall chronił żywność przed przegniciem.
Suchy chleb jednak dawało się zjeść, tak jak i podobne mu batoniki.



Uzbrojeni po zęby Teodor i Joan przemierzali ulice, pełne aut w różnym stanie i trupów… Większość wyglądała na zmumifikowanych mieszkańców zabitych znienacka w brutalny sposób. Zamordowanych podczas codziennej rutyny. Zupełnie jakby wszyscy zginęli jednocześnie. Od czasu do czasu z nieba padał szary pył… popiół udający śnieg. Wydawało się że pod jego dotykiem miasto korodowało.
W dodatku ta cisza… niemal ogłuszająca cisza. Wzmacniana faktem, że La Sall się nie odzywała się w ogóle. Pewnie po to nie stracili czujności, a może był jakiś inny powód.
Przez godziny błąkali się po tej upiornej składance miejsc i budynków. Nadzieją Teodora była symbolika. Szukał więc odniesień do tarota i karty która nosił przy sobie. I w końcu znalazł.


Nieco postrzępiony stary plakat zawieszony na ścianie jakiegoś starego teatru. Niestety drzwi wejściowe do tego teartu były zabarykowane. Co prawda od zewnątrz, ale usunięcie tej barykady zajęłoby sporo czasu. Zwłaszcza że tylne wejście dla artystów, było otwarte, co jednak niepokoiło La Sall. Zwłaszcza w kontekście zabarykadowanych od zewnątrz głównych drzwi.
Niemniej weszli do teatru w nadziei, że znój znajdą się w hotelu. Ruszyli zakurzonymi korytarzami starego teatru i…
Jakimś cudem weszli do dużej sali konferencyjnej i przed sobą widzieli... ludzi ?
Dla Teo było to raczej deja vu z początku. Ta sala konferencyjna, była tą w której pierwszy raz opowiadał dziennikarzom o swojej książce. W tej chwili miał takie wrażenie że jest stop-klatce filmu o własnym życiu. Ci ludzie, którzy po chwili okazali się tylko płaskimi makietami wykonanymi z powiększonego zdjęcia. Ci ludzie, byli reporterami robiącymi mu wtedy zdjęcie, zadającymi pytania.
Jednakże po pierwszej sekundzie zaskoczenia, wrażenie de ja vu zniknęło. I właśnie okazało się, że to co wziął w pierwszym odruchu za reporterów, było tylko aranżacją z dwuwymiarowych makiet.
- Znajome uczucie, co? Bycie aktorem na scenie wśród scenografii… tła z żywych istot. Przyznaj musiałeś to poczuć Teodor.- zza makiet wyłoniła się postać, ubrana stary poszarpany habit i trzymająca latarnię na kiju, o twarzy ukrytej w ciemności kaptura. To ona ożywiała trupy wilkołaków, to ona tworzyła nieumarłe hybrydy.
-Znów się spotykamy.- jego głos wydawał się.. nieuchwytny. Nie miał barwy, dźwięku, intonacji. Teodor nie był nawet pewien czy go słyszy w uszach, czy bezpośrednio w myślach.- Nigdy nie miałeś wrażenia, że twoje życie to z góry wyreżyserowany film, a ludzie cię otaczający to banda nieistotnych statystów?

Emma Durand


Oczywiście to nic nie znaczyło. To była chwila słabości, prawda?


A jednak wywołała jakiś cierń w jej sercu. I nie bardzo wiedziała dlaczego. Jej humor nieco zakłócała jakaś ciemna chmurka ponurych myśli. Emma była zakochana, tak się czuła w ramionach Antona. A mimo to uległa tutaj Geraldowi. Choć miała przed tym opory. Mimo to… akurat nie to było powodem tej zadry. Emma była wokalistką, była artystką, była wolnym ptakiem… który miał na koncie kilka romansów. Mały skok w bok zdarzył się jej raz czy dwa. Co prawda jej ówczesny partner też nie był jej tak oddany jak Anton czy teraz Gerald. Był muzykiem jak ona i ich związek miał luźne zasady. Ale Emma nie przejmowała się takimi szczegółami jak wierność… była artystką. A artyści idą za emocjami.
Z tego jakże milo wspominanego okresu pozostało jej wiele przyjemnych wspomnień, w tym kilka naprawdę pikantnych.
Na ich tle chwila słabości w ramionach Geralda wypadała blado, zwłaszcza że z Antonem była ledwie… kilka dni?
Niewiele.

Więc nie to ją drażniło. Nie był to także fakt, że uległa mężczyźnie do którego nie żywiła uczuć towarzyszącym zwykle takiej zabawie. Bądź co bądź Gerald potrafił rozpalić krew w jej żyłach i okazał się bardzo satysfakcjonującym kochankiem. Gdyby tylko sceneria tych figli nie była taka upiorna.
No cóż… tak naprawdę to był tylko cierń kryjący się w podświadomości, ledwie rzucający cień na jej dobry humor.

A Gerald… ten Gerald był czuły i troskliwy ponad miarę. Była jego skarbem i księżniczką i nie mogła ignorować faktu, że był dość przystojny i bardzo męski. Jak książę z bajki.
I nie do przecenienia był fakt, że przemierzali to puste miasto razem. I że miała kogoś na kim mogła polegać. Przez co to upiorne miasto przestawało być tak straszne. A martwe zwłoki leżące na ulicach łatwiej było zignorować. Emma była bardzo zadowolona.Tylko ten cierń. Ta kropla dziegciu w słoju miodu.
Kolejna ulica przez którą się skradali, wydawała się nie różnić od dziesiątek poprzednich, gdy nagle koki.
Gerald i Emma schowali się oczekując kolejnego potwora. A zamiast niego pojawił się ludzka sylwetka. Mężczyzna w ubrudzonym ubraniu i z osmoloną twarzą Emma rozpoznała to oblicze.

Anton? Tutaj?

Gerald zareagował szybciej od niej. Wstał i wycelował broń z zimnymi oczami, które wszak dobrze znała.


Wstał i wycelował w Antona. W jej Antona… Ta scena ją przeraziła, choć wątpiła by Gerald… ten Gerald przynajmniej, chciał go zabić. Przeraziła się bo uświadomiła sobie czym jest ów cierń.

Ona to już zrobiła. Pamiętała jak już kiedyś kochała się w ten sposób z Geraldem w jakimś sklepie towarowym. Pamiętała jazzowy kawałek, który temu towarzyszył. Pamiętała też jak Gerald w smokingu stał w takiej właśnie pozycji i z uśmiechem zastrzelił kogoś, a ona się temu obojętnie przyglądała.
Pamiętała… choć oba zdarzenia nigdy nie zaistniały w jej życiu. Miała deja vu na temat zdarzeń, których nigdy nie było. To był ów dręczący jej podświadomość cierń.

Michael Montblanc


Uzbrojony i ze sprawnym samochodem Michael mknął ulicami kierując się do centrum miasta. A przynajmniej gdzie powinno się znajdować, wypatrując Steakhouse’a, ważnego miejsca w jego życiu.
Póki co pierwsze co napotkał to… korki.


Dziesiątki samochodów stojących na ulicach, utrudniało przejazd zmuszając Michaela do zwolnienia i powolnego manewrowania pomiędzy pojazdami. Byłoby to kłopotliwe w przypadku, gdy coś rzeczywiście zaatakowało Michaela, jak twierdził Diavolo. Ale… nic zaatakowało Michaela. Stworek użył tej wypowiedzi jako wymówki do zniknięcia.
I Michael w dalszą drogę wyruszył sam, mijając różne ulice pochodzące z różnych miast, aż.. wstąpiła w niego nadzieja. Bowiem zobaczył to czego szukał.
Steakhouse… otwarty, acz o szybach pokrytych szarym pyłem, przez nie dało się zajrzeć do środka.
Pozostało mu tylko wejść do środka i... podziwiać “gabinet figur woskowych”.
Bo takie określenie przyszło mu do głowy, gdy wszedł do środka. Tutaj bowiem trupy zamarły w dziwnych pozach. Zupełnie jakby zostały zatrute jakimś paraliżującym jadem podczas posiłku. Niektóre pijąc piwo, inne jedząc firmowe steki. Kelnerka niosąc danie. W dodatku ich ciała nie był zmumifikowane, tylko pokryte cieniutką warstewką wosku. Z wyjątkiem twarzy… w ich miejscu krwiste jamy gnijącego mięsa. Wręcz norki wygryzione w ciele.
Tak samo było z Paolo, o ile to był Paolo… bo zamiast twarzy miał dziurę. Niemniej był w stroju kucharza i miał plakietkę Gianni. Ale… dlaczego Michael miał wątpliwości? I dlaczego Diavolo chciał, by przyprowadzić mu osobę, która najwyraźniej nie żyła?
Nie dane mu było długo nad tym myśleć. Drzwi do kuchni rozwarły się nagle i przez nie...


...wdarła się piszcząca armia głodnych gryzoni. Zbyt wiele na jeden sztucer.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 11-06-2014 o 11:33.
abishai jest offline  
Stary 20-06-2014, 12:07   #92
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
- Nie strzelaj! - rozpaczliwa prośba zabrzmiała zbyt głośno, zbyt gwałtownie... nawet w jej uszach. A ona sama drżącą dłoń położyła na wycelowanej w Antona broni. Emma zachwiała się i mocniej ścisnęła dłoń Geralda. Myśli pędziły jej jak oszalałe, pogrążając umysł kobiety w chaosie. Jak to się stało, że Anton trafił do Koszmaru? Przecież nie miał karty, by się z niego wydostać, więc nie powinien tu trafić… prawda? A może to nie był JEJ Anton tylko jakiś odpowiednik z innego świata? Albo tylko wyglądał tak, jak on... a był stworem z Koszmaru? Wreszcie… skąd te wspomnienia?
Czy ja tracę rozum...?
Przez te kilka sekund gorączkowych rozmyślań, które ciągnęły się w nieskończoność, serce Emmy przyspieszyło zbyt mocno, usta z trudem łapały oddech. Kobieta czuła nadchodzący atak paniki, choć ze wszystkich sił starała się z nim walczyć. Rozdarta między różnymi możliwościami, skupiła się na tej, której nie potrafiła zaakceptować.
To pułapka…
Czy będzie potrafiła zabić lub pozwolić zabić kogoś, kto nosi tak ukochaną przez nią twarz?
Czyje były te “wspomnienia”?
Czy miały na celu jedynie domknięcie pułapki?
Wolną dłoń przycisnęła do skroni, z trudem tłumiąc jęk, na jej twarzy pojawił się grymas bólu. Ktoś mieszał jej w głowie, a ona nie potrafiła z tym walczyć…
- Ty! Kim jesteś! Ręce do góry! - krzyknął Gerald, przynajmniej nie strzelając. Ale nie ufając w ogóle pojawiającemu się mężczyźnie.
Anton uniósł ręce w górę i rzekł. - Emma? Dzięki bogu, że cię znalazłem. Bałem się, że coś ci się stało. Zaginęłaś od kilku dni.
- Znacie się? - spytał gniewnie Gerald, zaskoczony jego słowami.
- Nie wiem… - bezradnie odpowiedziała kobieta, walcząc ze łzami - Wygląda jak… jak Anton… ale… - potrząsnęła głową, usiłując zebrać myśli - Jak się tu znalazłeś…? - zwróciła się w końcu do mężczyzny, którego tak bardzo pragnęła spotkać… a któremu teraz panicznie bała się zaufać - Dlaczego mi nie powiedziałeś, że masz kartę?
- Bo… nie chciałem, byś się o mnie martwiła. Mam Słońce. - rzekł ciepłym tonem głosu Anton, podchodząc powoli do obojga z nich.
- Nie ufam mu. - mruknął gniewnie Gerald. - Kim w ogóle jest Anton?
Emma zignorowała to pytanie, skupiając się przede wszystkim na podchodzącym do nich mężczyźnie. Szukała w jego ruchach jakichś różnic, fałszu w spojrzeniu, czegokolwiek, co potwierdziłoby lub zaprzeczyło jego prawdziwości… ale nic nie było dla niej dostateczną wskazówką… jedynie jego słowa. A te w żaden sposób jej nie przekonywały. JEJ Anton wiedział, jak cierpi z powodu tej karty. Pamiętała szok i zdziwienie na jego twarzy, gdy opowiedziała mu całą historię. Gdyby miał serce, powiedziałby jej prawdę. Jeśli wtedy udawał… co jeszcze nie było prawdą?
Były tylko dwie możliwości. Albo JEJ Anton ją okłamał i przez to... nie był wart jej uczuć, albo TEN Anton ją okłamuje… i jest tylko stworzeniem z Koszmaru.
A co, jeśli mówi prawdę?
Nie!
Zacisnęła zęby, w jej oczach błysnął gniew.
- Chcesz powiedzieć, że przy tym wszystkim, co przechodziłam… nie dość, że mnie okłamałeś to jeszcze pozwoliłeś mi wyjechać, wiedząc…? - bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści - Pokaż mi tę kartę, ale nie podchodź bliżej. I opowiedz, jak się tu dostałeś. Jakim cudem właśnie tu. I jak mnie znalazłeś. - zażądała. Anton nie był z Silver Ring i to też ją niepokoiło. Emma czuła, że mozolnie zbierane kawałki układanki na nowo rozsypują się wokół bezładnie, gdy rozum walczył z sercem.
Wyciągnął kartę z kieszeni i ruszył z nią powoli do przodu, mówiąc.-Nie chciałem dokładać ci zmartwień. Zresztą, gdy ją otrzymałem, to i tak wiedziałaś więcej ode mnie.
Krok po kroku się zbliżał. - Nie ufasz mi? Po tym, co razem przeszliśmy… Co zrobiłem dla ciebie, co nas łączyło?
Miał jakąś kartę, ale… nie mogła dostrzec szczegółów na niej. A Gerald trzymał go na muszce.
- Połóż kartę na podłodze i się cofnij, chcę ją zobaczyć. - czuła się okropnie, wiedziała, że balansuje na krawędzi szaleństwa. Rozpaczliwe pragnienie, by to był JEJ Anton walczyło o lepsze z panicznym strachem o to, że nim nie jest… że tylko doskonale udaje, że gra na jej emocjach… hipnotyzuje, niczym kobra swą ofiarę. Co więcej, w ogóle nie zwraca uwagi na Geralda… czy tak by postąpił zakochany po uszy mężczyzna? Zupełnie zignorował domniemanego rywala?
- I opowiedz, jak się tu dostałeś. - powtórzyła uparcie, usiłując nie pokazać, jak mocno się trzęsie.
- Ja wydostawałem się stąd przez grand hotel w moim rodzinnym mieście. Więc wyruszyłem pociągiem w przeciwną stronę. Musisz mi uwierzyć… Przecież mnie znasz. - odparł, cofając się od położonej na ziemi karty. Zerkał co prawda na Geralda od czasu do czasu, ale wycelowany rewolwer zniechęcał do pytań o niego. Zwłaszcza, że nieco paranoiczny Waterson wydawał się tylko czekać na powód, by go zabić.
Powoli i z wahaniem Emma podeszła, by obejrzeć kartę. Sięgając po kartonik, nie spuszczała wzroku z mężczyzny - Jak… przecież wchodząc do dowolnego pomieszczenia nie masz gwarancji, że wyjdziesz w tym samym miejscu. Dopiero co byłam w Nowym Orleanie, a teraz jestem… nie wiem nawet gdzie. A przecież nie przeszłam więcej, niż kilka kilometrów… widziałam pociąg, ale to było widmo... - w jej głosie pobrzmiewał ból. Tak bardzo chciała mu uwierzyć…
Karta, którą podnosiła, tylko z pozoru była słońcem... z daleka mogła tak wyglądać.



W rzeczywistości była… jokerem.
- Emma uważaj! - krzyk Geralda był zbyt późny. Anton nadnaturalnym skokiem dopadł Emmę w jednej chwili i przycisnął do siebie. W jego dłoni pojawił się długi sztylet, którego ostrze celowało w jej szyję. - A teraz… karty, moi drodzy. Oddajcie Cesarza i Cesarzową.
A jednak…
Stwór, który udawał Antona był taką samą abominacją jak ten, który próbował zabrać kartę Geraldowi. Wściekłość zapłonęła w oczach dziewczyny i wycisnęła z oczu łzy… Jednak tę wściekłość widział tylko Gerald, zaś zalaną łzami twarz pokazała “Antonowi”.
- Proszę, nie zabijaj mnie… - łkała przez zaciśnięte gardło, zwisając niemal bezwładnie w jego objęciach - ...mam… mam w torebce, muszę ją znaleźć… - drżała na całym ciele… co przemawiało na jej korzyść, choć powód tego drżenia był przecież odmienny…
- Puść ją. - warknął gniewnie Gerald, odciągając kurek pistoletu.
- Puszczę ją… Puszczę. Zależy mi na tobie. Memu panu zależy na tobie. Ona jest tylko dodatkiem. Nie mam z niej większego pożytku. Jej życie i śmierć są drobiazgiem. - zajęty rozmową upiorny Anton nie zwracał uwagi na Emmę, która ostrożnie wsunęła dłoń do torebki, poszukując schowanego tam pistoletu. Cichutkie “klik” przesuwanego bezpiecznika ukryła w łkaniu, które wstrząsało jej ciałem, próbując zluzować chwyt przytrzymującej ją ręki… ale na nic się to nie zdało. Potwór bez skrupułów trzymał jej ostrze na gardle… czuła jego zimną, śmiercionością powierzchnię. Miała tylko jedną szansę i zamierzała ją wykorzystać... Wystarczyło “tylko” oderwać tę dłoń od swojej szyi, jednocześnie strzelając za siebie, nieco w górę… uważne spojrzenie, które utkwiła na chwilę w Geraldzie mówiło mu, że ma być gotowy… a potem szarpnęła się wściekle, niemal jednocześnie oddając strzał… jeden… drugi… trzeci… a przy każdym z nich wrzeszczała “GIŃ!!!”, jak słaba aktorka w jakimś tandetnym horrorze.
Anton zareagował na odsunięcie ręki nerwowo, zamierzając wykorzystać swą siłę, by przycisnąć do siebie niesforną zakładniczkę, ale… potem padły strzały. W spojrzeniu Antona pojawił się ból i zaskoczenie. A między nimi dziura… Gerald strzelił, pakując kulę dokładnie pomiędzy oczy Antona.
Ten strzał powalił mężczyznę na ziemię. Anton… zginął, brocząc krwią. Z jego zmartwiałej dłoni wypadł sztylet.
Gerald zaś podbiegł do Emmy i objął ramieniem, tuląc do siebie i mówiąc. - Wszystko w porządku? Jesteś cała?
- Ja… tak… chyba... - nie oglądała się na broczące krwią ciało, jedynie odsunęła się z obrzydzeniem od karminowej kałuży. Dygotała, choć wydawała się nienaturalnie wręcz spokojna. Nawet głos jej nie drżał, kiedy oświadczyła pewnie - Musimy stąd jak najszybciej odejść. Twój rewers jest bardziej niebezpieczny niż mój… miesza w umysłach. Ciężko z tym walczyć.
- Emmaa… kochaaa...nie… - trup wydał z siebie bolesny jęk, głosem Antona. Tak bardzo identycznym z oryginałem. Gerald najwyraźniej miał ochotę spytać o to Emmę, ale… nie uczynił tego.
- Chodźmy stąd. - powiedział.
Kiedy Emma wstała, chowając broń i ruszyła przed siebie, jej ruchy były bardzo sztywne, niemal mechaniczne. Usta zaciśnięte w wąską kreskę świadczyły o tym, jak wiele wysiłku wymagała od niej ta prosta czynność… wstać i odejść. Wytłumaczyć sobie, że to nie jest Anton, którego kochała. Że to potwór… i że już nie żyje. Kobieta ujęła dłoń Geralda i ścisnęła ją mocno, szukając siły, której jej brakowało. Nie odzywała się jednak bojąc się, że jakakolwiek próba wytłumaczenia temu mężczyźnie czegokolwiek… źle się dla niej skończy.
Ruszyli dalej przez ruiny miasta, czując jak ciemność powoli otula metropolię. Emma dotąd nie był tu aż tak długo. Czy można tu utknąć na wieczność, szukając do śmierci kolejnych drzwi prowadzących do hotelu?
- Powinniśmy poszukać miejsca na nocleg. - Gerald nie przejął się tym, że zabił człowieka… cóż… istotę wyglądającą jak człowiek. Ale Emma nie potrafiła uwolnić się od owych ostatnich słów potwora, które choć kłamliwe, brzmiały tak prawdziwie.
- Tak… nocleg… - powtórzyła bezwiednie, zatopiona we własnych myślach, mechanicznie zdając się na Geralda, który miał w tym momencie więcej pewności siebie, niż ona. ”Kochaaa...nie…” - to jedno słowo, wyjęczane głosem Antona, zupełnie wytrąciło ją z równowagi, wpędzając w niemal katatoniczny stan. Mimo, że nigdy nie usłyszała do niego tego słodkiego słowa, to upragnione określenie ożywiło trupa, którego jej serce nie potrafiło już z taką pewnością nazwać potworem. Choć umysł nadal się bronił, jaźń Emmy coraz bardziej rozsypywała się i kruszyła. Nie zrozumiała ani słów wypowiadanych przez Geralda, ani swoich własnych, będących jedynie odruchową odpowiedzią, której mężczyzna od niej oczekiwał. Mimo, iż jeszcze niedawno była zdeterminowana, by wydostać się stąd jak najszybciej, teraz zagubiła się w plątaninie własnych myśli i uczuć, nie potrafiąc się z tego otrząsnąć.
Nie wiedziała, jak dotarli do starego… warsztatu samochodowego, który wydawał się solidnym budynkiem i miał kilka wejść i wyjść. Zapewne Gerald już się nauczył, że nigdy nie warto pomieszkiwać w budynku, który nie miał kilku potencjalnych dróg ucieczki. Mężczyzna przytulił do siebie Emmę podczas jedzenia posiłku. On… wydawał się zadowolony z tego, że jest blisko. Że jest koło niego.
I nie próbował się odzywać, dając jej ochłonąć po tym, co się stało.
A ona przytuliła się do niego, instynktownie szukając ciepła i ochrony. Kołowrotek myśli nie ustawał, ale przytępiony przez zmęczenie pulsował tylko gdzieś na granicy świadomości, pozostawiając po sobie pustkę, odbijającą się w oczach. Nie potrafiła… nie chciała... sama wyrwać się z takiego stanu.
- Wszytko będzie dobrze… Jesteś bezpieczna. Ochronię ciebie… - szeptał jej do ucha Gerald, muskając delikatnie ustami. - Nikt cię nie skrzywdzi. Nie pozwolę na to. Obiecuję.
Słuchała tych słów, odruchowo potakując głową i pomrukując cicho. Ostatnie przeżycia mocno ją wyczerpały, dlatego też głowa opadła jej miękko na pierś “obrońcy” i Emma zapadła w niespokojną, pełną koszmarów drzemkę.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 20-06-2014, 22:43   #93
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Koszmar znów się zaczynał. Jak niekończący się, zapętlony sen.

- Kim jesteś? - pisarz skierował pytanie do tajemniczej postaci.- Czego ode mnie chcesz?

Głos mężczyzny drżał lekko, ale ustawił się tak, aby zasłonić sobą Joan.

-A jak sądzisz? Kim mogę być?- spytał retorycznie stwór podchodząc powoli.- Skąd wiedziałem, że przyjdziesz akurat tutaj?

-Nie ufaj temu czemuś sugerowała Joan kryjąc się za plecami Teodora.
Pisarz zignorował ją, skupiony na zbliżającym się stworze.

- Nie mam pojęcia, czym możesz być - Teodor pokręcił głową w niemym zaprzeczeniu. - Oświeć mnie, proszę.

-Dobrze...-potwór sięgnął do kaptura i zsunął powoli odsłaniając znaną pisarzowi twarz ozdobioną monoklem i złośliwym uśmieszkiem. Jego własną twarz.- Jestem zawiedziony herr doktor. Że się nie domyśliłeś.

Odetchnął smutno i wskazał chowającą się za nim Joan.- Proponuję wymianę... jej życie za twoje. Ty zginiesz, ona przeżyje. Prawda, że proste?

- Może i ten układ wydaje się być logiczny – spokojnie odpowiedział Wuoornos.- Ale ma jeden słaby punkt. Nie ufam ci. Nie wierzę, że dotrzymasz danego słowa. Wiesz czemu?

-Ona nie jest mi potrzebna. Mogę ją oszczędzić. -stwierdził potwór o twarzy pisarza, niespecjalnie zainteresowany pytaniem Teodora. - Dałem ci szansę wykazania się heroicznym czynem. To wiele, jak na twój parszywy żywot doktorze. Ale niech będzie... zabiję was obo...

Nie zdążył dopowiedzieć. La Sall wychyliła się i strzeliła mu prosto między oczy. Upadł na ziemię.

- Hm. - Teodor uśmiechnął się złośliwie.

Sięgnął po karabin M16, odbezpieczył, puścił serię w leżącą postać.

- Dziwnie strzelać do samego siebie – mruknął pod nosem.

-Ulżyło ci...-stwór podziurawiony kulami powoli wstawał z podłogi.- Naprawdę myślisz, że to takie łatwe? Że od tak mnie zab...

La Sall znów nie czekała, aż bestia skończy gadać. I pierwsza rzuciła się do ucieczki.

Teo ruszył w jej ślady waląc jeszcze serię w stwora. Tak na pamiętne „do widzenia”, chociaż wolałby „żegnaj”. Zdecydowanie by wolał..

Pociski z karabinu dziurawiły szatę, która spływała krwią. Ale ów potwór naciągnął kaptur na głowę i zawył przeciągle. Bynajmniej nie z bólu!

Teodor zadrżał.

Jego wycie było zawołaniem. A odpowiedziały mu inne wycia. Doskonale mu znane, wilcze skowyty dochodzące gdzieś oddali. A więc to faktycznie on przewodził sforze. To z tym zakapturzonym czymś pomyliły go podobne do wilków bestie. Ciekawe.

-Szlag... więc to on jest przywódcą sfory.- jękneła La Sall biegnąc przodem, jakby czytając Teodorowi w myslach .- Gratuluję. Poznałeś swój Księżyc. Jak ci... się podobał?

- Gówniany – odpowiedział krótko Teo, przeładowując broń i rozglądając się za jakimś wyjściem z tej nieciekawej sytuacji.

-Słońce wyglądała bardziej straszliwe.- odparła La Sall, gdy nagle przez zabarykadowane drzwi tuż obok nich przebiły się pierwsze wilki i wilkołaki.

Teodor wypatrzył jakieś drzwi na lewo od nich. Ruszył pędem w ich stronę posyłając jednocześnie krótkie serie w kierunku wdzierających się bestii. Strzelał skutecznie i celnie. Tylko kilka pocisków rozwaliło ścianę, reszta wyrywała dziury w ciałach potworów. Bryzgała ciemna, gęsta krew, odrywane kawałki futra i ciała pryskały w powietrze. Cztery potwory padły, chyba martwe, bolesnym wyciem drapiąc konwulsyjnie deski i podłogę w ich sąsiedztwie, ale reszta jednak szła dalej, nie zważając na ponoszone straty i śmierć swoich współtowarzyszy.

Joan otworzyła drzwi, zza których niespodziewanie buchnęły płomienie i żar. Korytarz płonął, trawiony żywym ogniem.

Nie mieli czasu się wahać. Teodor posłał jeszcze resztki kul w stronę co bliższych potworów, studząc odrobinę ich zapęd i ruszył pędem, prosto w korytarz zasłaniając twarz rękami. Żar palił mu płuca, płomienie osmalały przedramiona, łapczywie lizały ubranie, próbowały sięgnąć ciała. Wystawiona na gorąco skóra wysuszyła się w jednej chwili. Mimo, że wiedział, że musi się spieszyć, Teodor zwolnił, chwycił za rękę krztuszącą się dymem Joan i pociągnął ją za sobą.

Tuż za nimi z sufitu spadła płonąca deska, trafiając Teodora w bark i przypalając mu włosy. Ubranie pisarza zajęło się ogniem, ale teraz nie miał czasu by się tym zając. Pędził przed siebie, ciągnąc w płomienie Joan.
Korytarz zszedł ostro w dół i płonienie skończyły się, lecz oni odbiegli jeszcze kawałek. Zatrzymali się dopiero wtedy, kiedy usłyszeli za sobą rumor pękającego stropu i huk walącego się sufitu. Droga za nimi została odcięta, zresztą i tak nie powtórzyłby ponownie tego szaleńczego maratonu przez płomienie. Szybko zgasił płonące odzienie, tłumiąc ogień jak tylko się dało.

- Jesteś cała? – zapytał Teo Joan wykrztuszając z płuc dym, wykaszlując z płuc spaleniznę.

- Niezbyt. Poparzyło mi ramię i udo. A ty?

- Trochę lepiej. Ramię i część włosów. Cholera. Było blisko.

- Nie mieliśmy innego wyjścia. Zabiłyby nas tam.

To było oczywiste i nie trzeba było tego roztrząsać. Ruszyli dalej, podtrzymując się wzajemnie.

Korytarz, jak się okazała, prowadził do podziemnego kanału lub tunelu rzeki. W tunelu, przy brzegu, stała dobrze znana Teodorowi łódź. Widział na niej człowieka w kapturze. Latarnika, jak go wtedy nazwał.

- Wsiadaj do łodzi – zaproponował pisarz. – Skorzystamy z podrzutki.

Nie protestowała i po chwili odbijali od brzegu. Kiedy już oddalili się kawałek, Teodor wyjął z torby butelkę z wodą.

- Daj. Przemyjemy poparzenia wodą. Powinno trochę złagodzić ból.

Nie trwało to długo. Płynęli dalej, przed siebie, w nieznane, nie rozmawiając za wiele. Teodor oszczędzał siły i próbował zapomnieć o bólu poparzeń.

- Widziałaś jego twarz? Jakbym patrzył w lustro. Prawda? Nie zwariowałem?

To Teodor postanowił przerwać pierwszy tą przytłaczającą ciszę. Joan pokiwała głową. Już myślał, że nie wydusi z siebie ani słowa, kiedy jednak powiedziała coś.

-Wiesz... nie widziałem jej twarzy. Albo jego. Nie miałam okazji się przyjrzeć obliczu Słońca... a co jeśli teraz okaże się moje.- wyraźnie się tym przejęła.

- Będziemy mieli schemat- odpowiedział Teo. – Wskazówkę.

-Pieprzyć takie schematy!- krzyknęła głośno La Sall i wtuliła się w łódź.- Lepiej powiedz... czy oni z nas kpią. Czy... może...

- Nie. – Postanowił niczego przed nią nie ukrywać, żadnego ze swoich domysłów. – Sądzę, że chcą nas zabić. Zniszczyć. tylko nie wiem, czemu. I nie wiem, kto.

-Nie o to...- westchnęła Joan.- Jeśli mają nasze twarze i insynuują, że wiedzą o nas wszystko. Prawdę, o której my nie wiemy, to... Może to wszystko sen? Brałam pod uwagę, że leżę teraz w śpiączce na jakimś wydziale szpitalnym. Myślałam czy by nie palnąć sobie w głowę w nadziei, że się obudzę. Ale... bałam się to zrobić.

-Więc nie rób – zaschło mu w gardle. Czuł wzruszenie i troskę o nią. Bał się, bardziej niż chciał okazać o Joan. Bardziej, niż sądził.

- Nie wiem co o tym sądzić, ale nauczyłem się, aby walczyć do końca – dodał nędzny frazes, ale w tej chwili nie miał sił ani ochoty bawić się w manipulanta i czarusia.

-A jaki koniec przewidujesz teraz?- zapytała zadziornie, acz z bladym ironicznym uśmieszkiem.

Przez dłuższą chwilę milczał wpatrując się w kanał, którym płynęła łódź.

- Nie mam pojęcia – odparł w końcu cichym głosem, oblizując spieczone, spękane usta. - Szczerze. Nie mam pojęcia.

Joan zamilkła i już się nie odezwała wpatrując wodę podziemnej rzeki płynącej starymi naturalnymi jaskiniami. Teodor też milczał.

W końcu jednak zdobył się na jeden szczery gest. Położył jej dłoń na zdrowym ramieniu i ściskając je lekko, opiekuńczo. Chciał, by wiedziała, że mu na niej zależy i że nie zostawi jej, cokolwiek by się nie działo.

-A jaki koniec przewidujesz teraz?- – jej słowa pobrzmiewały mu w myślach.

Znał na nie odpowiedź. Przeczuwał zakończenie i nie podobało mu się to, czego się spodziewał.

Nic a nic.
 
Armiel jest offline  
Stary 22-06-2014, 00:32   #94
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Steakhouse Paola Gianniego wydawał się być żywcem wyrwany z Silver Ring i wklejony w jedną z wielokulturowych Brooklyńskich ulic. Za młodu Michael spędzał w restauracji całe wieczory, zajmując się table hoppingiem, czyli chodzeniem od stolika do stolika i pokazywaniem trików iluzji close up klientom oczekującym na dania. Oni się nie nudzili, Michael dostawał napiwki, Paolo nie miał skarg, że jedzenie pojawia się na stole za późno. Wszyscy byli zadowoleni. Ile to już lat nie był w miejscu, gdzie trenował swój fach i wprawiał się w trudnej sztuce kontaktu z widzami? Stanowczo zbyt wiele, niestety los wrzucił go w wycinek przeszłości w mocno niesprzyjających okolicznościach.

Sławna na całe miasteczko restauracja była niegdyś miejscem gwarnym, tętniącym życiem, wypełnionym pięknym zapachem smażonej wołowiny. Montblanc pamiętał całe rodziny stałych klientów chętnie przychodzące na steki, burgery i osławioną sałatkę z młodych ziemniaków. Dzieciaki dokazywały biegając między stolikami lub przy ładnej pogodzie szalejąc na zewnątrz, rodzice korzystali z chwili spokoju i rozkoszowali się leniwą atmosferą. Obecnie Stakehouse był bardzo daleki od wizji, jaką iluzjonista miał w umyśle - przypominał grobowiec lub kostnicę. Cisza, kwaśny zapach dawno nie wietrzonego pomieszczenia, brudne szyby, oraz martwi ludzie przy stolikach – wszystko to składało się na złowróżbną atmosferę tego miejsca.

Montblanc rozpoznał kucharza a zarazem właściciela przybytku po fartuchu szefa i niezapomnianej plakietce z imieniem: Paolo, NIE Paul. Groteskowa sylwetka, przypominająca figurę woskową bez twarzy być może kiedyś była Paolem, jednak teraz był to jedynie trup. Dlaczego Diavolo chciał go żywego i w jaki sposób Michael miał tego dokonać, pozostawało tajemnicą. „Mia, Paolo – ludzie, których znam umierają lub przytrafiają się im jeszcze gorsze rzeczy” – pomyślał, wspominając tajemniczą postać, która wciąż posiadała jego asystentkę sceniczną. „Komuś bardzo zależy na mojej śmierci. Tylko dlaczego?” – zadał kolejne pytanie, na które nie spodziewał się otrzymać spójnej i logicznej odpowiedzi.

Iluzjonista podszedł bliżej kontuaru za którym stał Gianni i walcząc z obrzydzeniem wyciągnął rękę by sprawdzić, czy faktycznie ma do czynienia ze zwłokami czy może jednak jakąś makabryczną rzeźbą. Gdy palce Montblanca zbliżały się do ręki kucharza nagle z hukiem otworzyły się drzwi na zaplecze i wybiegły z nich szczury. Michael nie chciał ryzykować biegu do wejścia, gdyż armia gryzoni odcięła mu właśnie tą drogę, zamiast tego wskoczył na krzesło, potem na stół i wypalił ze sztucera w okno. I jeszcze raz. Huk, zwielokrotniony echem, był niemal ogłuszający. Szyba pokryła się gęstą siecią pęknięć i zaczęła trzeszczeć. Iluzjonista wziął dwa kroki rozbiegu, bo tylko na tyle pozwalał mu stół i skoczył, trzymając przed sobą broń. Przebił się przez mocno naruszone okno i wylądował na chodniku wśród tysięcy odłamków szkła, po czym nie oglądając się za siebie rzucił się do samochodu i drżącymi rękami uruchomił silnik. Zwolnił hamulec i wcisnął pedał gazu do oporu, zostawiając za sobą wciąż powiększającą się falę szczurów. Zwierząt było ponadprzeciętnie dużo, iluzjonista nigdy nie widział stada takiej wielkości. „Dobrze przynajmniej, że jestem bezpieczny i się od nich oddalam” – pomyślał Michael, jednak chyba zrobił to w złym momencie, gdyż chwilę później opuszczone samochody ustawione gęsto na jezdni stworzyły barierę nie do przebycia. Koniec jazdy.

Iluzjonista wziął ze sobą wszystkie zdobyczne rzeczy i ruszył przed siebie, aby profilaktycznie zwiększyć dystans do szczurów. Wciąż miał w pamięci obraz tego, co się stało z Paolem i nie chciał tak skończyć. W tej rozgrywce nie był myśliwym, tylko zwierzyną. To gryzonie urządzały sobie łowy na niego. „Łowy… całkiem jak na tym świstku papieru dołączonym do karty tarota, którą ktoś podrzucił mi w szpitalu. Co tam jeszcze było napisane? Jakiś bełkot o maskach czy przebraniach?” – rozmyślał przemierzając wyludnione ulice, przypominające Green Point. Co jakiś czas odwracał się i kontrolował sytuację, sprawdzał, czy pogoń nie depcze mu po piętach. Póki co pościgu nie było widać, ale iluzjonista wolał profilaktycznie poruszać się tylko głównymi, szerokimi ulicami, dającymi możliwość dojrzenia niebezpieczeństwa z daleka. Klucząc zaułkami straciłby ten element, który mógłby zadecydować o jego dalszej egzystencji.
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 22-06-2014 o 11:48.
Azrael1022 jest offline  
Stary 24-06-2014, 22:29   #95
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Teodor Wuornoos


Ile czasu spędzili na łodzi płynąc podziemną rzeką? Nie wiedział. Stracił rachubę czasu. W każdym razie… zapalniczki, które z trudem rozświetlały mroki panujące w tych jaskiniach miały coraz bardziej migotliwy płomień. Cholera… trzeba było wziąć jakieś latarki.
Poparzenia nadal bolały, ale nie był to jedyny problem. Płynęli podwodną rzeką, więc było zimno i wilgotno… Coraz zimniej i coraz wilgotniej. Z początku było to dobre, ale potem owo zimno stawało się coraz bardziej dojmujące. I płynęli w głąb jaskiń coraz bardziej… zmęczeni.
Ziąb przenikał przez ich ciała, czyniąc oboje bardziej sennymi. Teodor wiedział co to oznacza… umrą z zimna. Jeden z najmniej bolesnych zgonów, ale jednak zgon.
Niemniej nie mieli wyboru. Rzeka wydawała się ciągnąć w nieskończoność. I po prawdzie nie zdziwiłby się, gdyby tak było. Jeszcze bardziej nie zdziwiłby się gdyby rzeka się zapętliła… to by bowiem tłumaczyło czemu kolejne jaskinie przez które przepływali były niemal identyczne. Co prawda taka odpowiedź nasuwała by kolejne odpowiedzi. Ale… kilka godzin temu próbował zastrzelić swego sobowtóra… w tej chwili Teodor mógłby nawet uwierzyć w Roswell.
Joan La Sall osunęła się na dno łodzi i skuliła. Może nawet zasnęła. Z jednej strony był to dobry znak… odpoczynek zregeneruje jej siły. Z drugiej… chłód dawał się coraz bardziej we znaki. To mógł być sen z którego ona się już nie obudzi.
Czyżby to był koniec? Czyżby byli skazani na wieczne błąkanie się po...


Schody… wykute w ścianie jaskini, prowadzące w górę schody. Nie wyglądały zbyt zachęcająco. I prowadziły w nieznaną ciemność. Z drugiej zaś strony… czy mieli jakiś wybór?

Emma Durand


Obudziła się gdzieś w środku “nocy”... o ile w tym świecie istniała noc. Było na pewno ciemno i było bardzo cicho. Jej obrońca zasnął snem sprawiedliwych. I jak tu czuć się bezpiecznym?
Z drugiej strony oboje wiele przeszli. A on… starał się tak bardzo być przy niej i chronić ją. Było ciemno, było cicho… a w niej jeszcze nie zanikły echa niedawnych wydarzeń, gdy...


...dźwięk fletu przerwał ciszę. Dźwięk rezonujący dziwnym echem. Dźwięk… wręcz nieludzki, upiorny choć i piękny zarazem. Skąd pochodził? Trudno było stwierdzić. Odbijał się echem wśród budynków.
A i ciężko było Emmie przebić wzrokiem panujące ciemności. Do tego miała wrażenie, że ta muzyka ją uwodzi… wręcz ciągnie ku sobie. Ale może tylko efekt jej zmęczenia i wydarzeń tego dnia. Może…
Przymknęła oczy i wsłuchiwała się w owe dźwięki.
Nie.
Była pewna, że ta tęskna pieśń nie jest skierowana do niej. Była też pewna że ów grajek jest gdzieś w pobliżu. Tylko kim był? Ocaleniem czy zagrożeniem?
I… czemu Gerald się nie budził. Czemu jego oddech był miarowy i spokojny i nienaturalnie jednostajny?
Czemu jego ciało… wydawało się ciężkie i bez życia. Jakby było pustą skorupą, a nie żywym człowiekiem?
Po plecach Emmy spłynął zimny pot. Co tu się do cholery działo?

Michael Montblanc


Był bezpieczny… w wymarłym mieście.
Był bezpieczny… na obecną chwilę.
Był bezpieczny… jak długo?
Był… zabłąkany. Biegł bez celu i powodu, raz chowając się przed wielkim skrzydlatym cieniem… unoszącym się nad miastem. Cieniem orła, czy anioła? Cokolwiek to było… wydawało się wystarczająco duże, by nie zaczepiać tego stworzenia, Michael miał i bez tego dość kłopotów.
Miasto było ponure, szare… ciche. Od czasu do czasu głośny wrzask lub palba z broni palnej przerywały tę ciszę. Dźwięki zamierały zbyt szybko, a echo sprawiało, że lokalizacja ich źródła była niemożliwa.
Michael szedł więc przez miasto patrząc na wymarłe ulice, na zasuszone martwe zwłoki, na rozbite szyby. Jedyny żywy wśród morza martwych. Jedyny.
Czy utknął tu na zawsze, czy będzie musiał ukrywać się do końca swego życia, ścigany przez jedne potwory i paktujący z drugimi, czy… to jego koniec?
Nie. To nie może być przecież rzeczywistość. Przecież to nie ma sensu!
Bijąc się z myślami i lękami, które nasuwała mu otaczająca rzeczywistość dopiero po dłuższej chwili zauważył, że… robiło ciemno. A i on sam robił się zmęczony. Tylko gdzie tu się…
Kolejna uliczka, kolejna zmiana scenerii.

[MEDIA]http://www.urbanghostsmedia.com/home/twamoran/urbanghostsmedia.com/wp-content/uploads/2011/06/abandoned-movie-theater.jpg[/MEDIA]

Stary zniszczony budynek kina. Ale nie byle jakiego kina. Pierwszy jego debiut poza rodzinnym miastem odbył się w nim Tyle że wtedy ten budynek wyglądał kwitnąco. A teraz.. ten tutaj był jego wrakiem.
Michael podszedł ostrożnie do tego miejsca. Przyjrzał się drzwiom wejściowym… były zabite butwiejącymi deskami. Widniał też obok nich afisz ostatniego wyświetlanego tu filmu.


Faust Goethe’go… To musiało coś znaczyć.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 02-07-2014, 21:58   #96
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Czuł się, jak chomik w kółku. Łódź płynęła, oni na jej pokładzie, w milczeniu, zmęczeni i zszokowani. Ściany kanału przesuwały się wokół nich – zgrzybiałe, oszlamione, poczerniałe od wilgoci – ciągle i ciągle, bez końca.

- Pływamy w kółko? – mimo, że Joan powiedziała to w formie zapytania, Teodor wyczuł w jej tonie pewność siebie.

Po kilkunastu kolejnych minutach był już pewien, że przyjaciółka z dzieciństwa ma rację.

- Uhm – stwierdził mało elokwentnie.

Nie miał już sił, a raby paliły go, jak cholera. W tej chwili żałował, że nie wziął środków opatrunkowych z prawdziwego zdarzenia, ze sprayem na oparzenia, i z tabletkami przeciwbólowymi.

- Na to wygląda – dodał widząc, że Joan patrzy na niego podejrzliwie.

Musiała zauważyć jego nagłą zmianę nastroju. Nie było to zresztą zbyt trudne.

Wskazał ręką schody.

- Idziemy? – zaproponował czekając na odpowiedź Joan.

Tym razem to ona skinęła głową. Rozumieli się bez słów.

Pisarz skierował łódź w stronę schodów, dobił ostrożnie do brzegu i wyskoczył na stały ląd. Potem pomógł wydostać się na przystań Joan.

Ruszyli naprzód. Teodor z pistoletem w ręku – gotowym do użycia. Schody były wąskie, nierówne i kręciły się w górę. Teodor przeklinał się w myślach, że nie zabrał ze sklepu latarki, tylko pieprzony arsenał. Teraz brakowało mu solidnego źródła światła.

Matoł - podsumował swoje przygotowania do tej wyprawy w myślach. – Tępy dureń

W końcu jednak, po omacku, dotarł do szczytu schodów. Do drzwi. Białych, czystych, najzwyklejszych w świecie drzwi.

Teodor przyłożył ucho do drewna, ale nie usłyszał niczego niepokojącego, poza czymś, co brzmiało jak podmuchy wiatru. Pisarz przyłożył oko do dziurki od klucza, ale niewiele zobaczył.

- Raz kozie śmierć – mruknął pod nosem i otworzył drzwi.

Jak się okazało prowadziły do małego pomieszczenia – schowka na szczotki. Tam Teodor znalazł kolejne drzwi, które otworzył zachowując te same środki ostrożności, co wcześniej.

- Tak myślałem – szepnął pod nosem, kiedy zorientował się, gdzie wyszli.
Znajomy hol w hotelu w Silver Ring.

Z ulgą i nadzieją Teodor spojrzał na rzędy drzwi oznaczone symbolami z kart tarota. Bez trudu wypatrzył te oznaczone księżycem i słońcem.

- Masz swoją kartę? – zapytał Joan.

Skinęła głową - tradycyjnie.

- To co, do zobaczenia po drugiej stronie – uśmiechnął się zachęcająco. – Ty pierwsza.

Wolał upewnić się, że uda się jej otworzyć drzwi, że nie zostanie tutaj sama.
Cisza zrujnowanego hotelu kłuła go w uszy, napawała lękiem. Chyba podświadomie bał się, że zachwalę usłyszy wilcze wycie – gdzieś blisko lub dalej – ale zwiastujące nadejście grozy.

- Zaczekaj – Joan spojrzała na niego z namysłem. – Sądzisz, że kiedy przez nie przejdziemy znów znajdziemy się w pociągu?

- Mam taką nadzieję, Joan. Mam taką nadzieję.

- To chyba musimy zostawić tutaj broń. Jeśli pojawimy się w pociągu obwieszani tym całym żelastwem mogą nas wziąć za jakiś terrorystów.
Przynajmniej ona zachowała trzeźwość umysłu. On miał ochotę tylko się napić. Czegoś mocniejszego, najlepiej o pięknym, bursztynowym kolorze.

Uśmiechnął się do niej i zaczął ścigać z siebie broń.

Po chwili namysłu postanowił jednak zostawić jeden pistolet – taki, który zmieści się w kieszeni kurtki. I zapasowy magazynek do niego.

- Zaraz po tobie, śliczna – puścił do niej „oczko” zachęcając, by otworzyła swoje drzwi.

Miał zamiar zrobić to sama w chwilę po tym, jak drzwi ze słońcem zamkną się za jego przyjaciółką z dzieciństwa. Tylko, że on wybierze księżyc.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 03-07-2014 o 22:12.
Armiel jest offline  
Stary 06-07-2014, 15:26   #97
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Nadchodził zmierzch. Promienie zachodzącego słońca sprawiły, że cienie rzucane przez budynki wydłużyły się. Michael dalej podążał wymarłym miastem, mijając kolumnadę samochodów i siedzących wewnątrz zmumifikowanych zwłok. Senną atmosferę tego niezwykłego miejsca zdominowała stagnacja i przemijanie. Nie czuło się jednak bezpieczeństwa, gdyż wszechogarniającą ciszę od czasu do czasu burzyły echa odległych wystrzałów z broni palnej. „Ktoś tu jest oprócz mnie. Obym go tylko nie spotkał” – Montblanc był daleki od kontaktów z istotami zamieszkującymi mieszaninę miejsc i czasów.

Wychodząc na otwartą przestrzeń, którą stanowiła szeroka, dwupasmowa ulica zastawiona wrakami, iluzjonista dostrzegł szybko przemieszczający się cień jakiejś istoty latającej. Spojrzał w górę, lecz mimo całego swojego myśliwskiego doświadczenia nie był w stanie określić co to za ptak. Wiedział jedno – był duży, zapewne patrolował swój rejon łowny w poszukiwaniu pokarmu. Jeżeli po zmroku miało się tu pojawić więcej jego pobratymców, to warto było się gdzieś schronić i przeczekać do rana. Przy odrobinie szczęścia można by złapać kilka godzin snu. Michael rozejrzał się wokół, jednakże żaden budynek nie wyglądał zachęcająco, więc ruszył dalej, o ile było można kryjąc się pod dachami, uważając by jak najczęściej pozostawać niewidocznym dla krążącej na niebie skrzydlatej istoty.

Tego kinoteatru nie mógłby zapomnieć. Pierwszy pokaz poza Silver Ring i to od razu występ sceniczny. Wrócił myślami do tamtych dni, kiedy pełen pasji i ambicji wychodził na scenę w świetle jupiterów i napawał się brzmieniem gromkich braw publiczności. Wtedy pokazywał sporo klasyki – na początek zazwyczaj szło coś tak orientalnego jak łączące się chińskie pierścienie, sztuczka, w której za sprawą jakiejś tajemnej siły pięć solidnych, żelaznych obręczy łączy się w łańcuch a następnie rozdziela. Następnie najstarszy trik świata - trzy kulki i trzy kubki – niby każdy już go widział, jednak ze zmodyfikowanym zakończeniem i odrobiną humoru bronił się świetnie i zawsze spotykał z entuzjastycznym przyjęciem publiczności. Dalej było znikanie i pojawianie zwierząt, czyli nieśmiertelne w iluzji króliki oraz gołębie po czym następowała lewitacja stołu i kryształowej kuli, zaś występ kończył się bardzo widowiskową odmianą triku Wyrocznia, kiedy to Michael w tajemniczy sposób czytał pytania widzów ukryte w zaklejonych kopertach. Pierwszy występ… ile zmieniło się od tamtego czasu… Nowi pracownicy, nowe triki, sława i pieniądze. Wszystko szło jak z płatka, do czasu wypadku Mii podczas przebijania mieczami.

Obecnie afisz reklamował ekranizację „Fausta” Goethego. Michael nie był wielkim miłośnikiem literatury niemieckiej i jak większość Amerykanów w kwestii sztuk teatralnych znał się głównie na Szekspirze, jednak kojarzył, że tematem przewodnim sztuki niemieckiego dramaturga było zaprzedanie duszy diabłu przez tytułowego doktora.

Kilkoma kopniakami rozbił zbutwiałe deski blokujące główne drzwi, po czym wszedł do środka. Korytarz, z umiejscowionymi po prawej stronie kasami, prowadził do poczekalni z kilkoma starymi ławkami i fotelami. Zmumifikowane bileterki wciąż siedziały na swoich stanowiskach, kilka ciał znajdowało się też niedaleko drzwi prowadzących na salę kinową. Michael chwycił mocniej sztucer i zaczął iść przejściem dla pracowników teatru w stronę kulis, gdzie jak pamiętał miał przytulną garderobę.

Niestety... sprawy się szybko zaczęły komplikować.
Żeby zejść za kulisy musiał, przejść schodami w dół do obskórnego korytarza, który... był bardziej obskurny niż pamiętał. A na jego końcu zobaczył...
[MEDIA]http://www.archaeological.org/sites/default/files/bricked_door.jpg
[/MEDIA]
"ceglane drzwi". Zamurowany ścianą cegieł otwór drzwiowy, był przeszkodą jakiej się sztukmistrz nie spodziewał.
Michael stuknął kilka razy kolbą sztucera w pokryty warstwą kurzu i pajęczyn mur. Niestety, był prawdziwy i solidnie wykonany. Zawrócił więc i skierował się do głównej sali. Stamtąd też prowadziło przejście za kulisy, pod warunkiem oczywiście, że jakiś nadgorliwy murarz nie zmienił jeszcze bardziej designu budynku. To był gmach ze wspomnień Michaela, jednak kilka rzeczy się zmieniło.
„Wystarczy wejść na scenę i kulisami udać się do pomieszczenia dla aktorów” – pomyślał iluzjonista. Montblanc skierował swoje kroki z powrotem do głównego holu i podszedł do ciężkich, dwuskrzydłowych drzwi prowadzących na widownię. Nasłuchiwał kilka chwil, a następnie nacisnął klamkę. Stare zawiasy zgrzytnęły potępieńczo podczas otwierania.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 08-07-2014, 22:41   #98
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Teodor Wuornoos


Za La Sall zamknęły się drzwi. Teraz jego kolej. Karta w czytnik i… na moment oślepiło go światło gdy przechodził. Na moment. Światło słoneczne… W końcu wyjeżdżali z tunelu.
O dziwo… pomijając nieco zaskoczone spojrzenia, żaden z pasażerów nie zareagował na ich nieco sfatygowany wygląd. Co było do pewnego stopnia dziwne.
Podobnie jak kawałki gazet na siedzeniach Joan i Teodora… rozerwany na pół ten sam artykuł. Część na siedzeniu Teodora informowała o tragicznym wypadku… pacjenta, który wyrwał się na wolność i zadźgał senatora Watersona podczas wizytacji szpitala psychiatrycznego w Heaven’s Hill. Imię owego pacjenta też było znaczące. Edgar Ricks.
Na siedzeniu La Sall był dalszy fragment tego artykułu. Rzeczniczka szpitala Joan La Sall informowała w nim, że ów tragiczny wypadek nie powinien być łączony ani z programem rehabilitującym umysłowo chorych opracowanym przez doktora Wournoosa, ani też z działaniami samej Blackrose Foundation.
Organizacja bowiem wspiera duchowy rozwój, głównie zdrowych członków społeczeństwa poprzez samorealizację i samo-zrozumienie. A choć finansuje placówki zdrowia psychicznego taka tak Heaven’s Hill Hospital for mentally unstable w Silver Ring, to jednak jest cichym wspólnikiem w zarządach tych szpitali.
Szpital ? Heaven’s Hill nigdy nie było szpitalem! To zawsze był luksusowy hotel.

Zresztą dojeżdżali do Rocksville...

[MEDIA]http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/3/31/Madison%2C_NJ%2C_train_station_platform.jpg/640px-Madison%2C_NJ%2C_train_station_platform.jpg[/MEDIA]

Wbrew nazwie… raczej sennego miasteczka. Pociąg powoli wtaczał się na tory i zatrzymał. Byli już coraz bliżej domu i z coraz większym mętlikiem. Na miejscu jednak czekała kolejna nieprzyjemna niespodzianka. Z dworca autobusowego do Silver Ring nie kursował żaden autobus. Nie było połączeń z tym miastem. Zupełnie jakby Silver Ring nie istniało. Jakby zbiorową iluzją. Jakby było jedynie zapiskiem w książce szaleńca.

Michael Montblanc


Z pozoru wydawało się że… wszystko je tu normalne.


Przynajmniej jak na standardy tego świata. Martwa widownia, przywiązana drutem kolczastym do siedzeniem, śmierć wyryła grymasy przerażenia na ich zasuszonych obliczach. A potem jakiś psychol wstawił im plastikowe oczka… takie jak umieszcza sę w wypchanych zwierzątkach. Urocze jak cholera.
Niemniej Michael powoli wszedł do sali kinowej i..drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem. A projektor się włączył i zaczął się seans. Michael po kilku próbach wyważenia drzwi do sali kinowej, ruszył w przeciwnym kierunku, najpierw biegnąc, a potem idąc. Okazało się bowiem że czas i przestrzeń zaginają się w tym miejscu i bez względu na to jak szybko poruszał się w kierunku ekranu to… i tak przemieszczał się ledwo ledwo chcąc nie chcąc skazany na oglądanie filmu. Niemego i czarno-białego. I z fatalnym montażem.
Niby historia była o Fauście… w tym wydaniu uczonym, a może lekarzu?


Kuszonym przez… diabła? Trudno powiedzieć, bo historia przeskakiwała z jednego wątku na drugi. Dla młodzieńca ważną osobą był też pewien starzec?



Mający reprezentować dobro? Kilka scen w których zabija ludzi by badać ich wnętrze…. wykluczyło tą możliwość. W dodatku diabeł pojawiał się rzadko...Starzec był ważniejszy. Doktor i jego uśpiony pomocnik pełnili ważniejszą rolę.


O wiele ważniejszą rolę, choć nie jedyną. Był w końcu sługą. Chyba służył… jej.


Kimkolwiek ona była. I jeszcze te widma kręcące się po szpitalu?


Trudno powiedzieć cokolwiek o fabule, postaciach, wszystko było poszatkowane, w dodatku bez dźwięku i napisów. Jedynie miejsce się nie zmieniało, podczas gdy ilość postaci wzrastała zamazując sytuację. Z czasem jednak poszczególne scenki zaczęły jednak układać się w coś… w jakiś wątek. Ci wszyscy aktorzy przygotowywali coś… jakąś ofiarę bogom lub demonom lub swemu sadyzmowi… krwawą w ofiarę… chyba z jednej wybranej osoby. Ale coś się posypało. Coś poszło nie tak podczas losowania. A potem… nie wiadomo czemu zaczęli wyciągać broń. Doktor zginął z ręki jakieś… nifmy? Fausta udusił pomocnik doktora. A film… urwał się w ostatnim momencie. Zatrzymał na dziwacznym kadrze. Albo rzutnik się zaciął, albo… taśma skończyła?
Film urwał się tuż przy kulminacji… ale wraz z nim urwał się dziwny efekt. I Michael było coraz bliżej ekranu sali kinowej.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 15-07-2014, 22:18   #99
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Sala główna kinoteatru nie zmieniła się bardzo od ostatniej wizyty Montblanca w tym miejscu, kiedy to występował z klasycznym repertuarem. Niepokojącym widokiem była jednak widownia zmuszona do siedzenia i oglądania dzieł filmowych w tym miejscu. Tym razem w zmumifikowanych zwłokach pojawiły się nowe elementy – krępujący wszystkich drut kolczasty i szklane, paciorkowate oczy wetknięte w oczodoły. Cóż za repertuar musieli tu serwować, skoro ktoś musiał przytwierdzić ludzi do siedzeń? Czy Faust w reżyserii Murnau’a był aż tak koszmarnie zły? Iluzjonista nawet nie podejrzewał, że zaraz będzie miał okazję przekonać się o tym na własne oczy.

Kiedy Montblanc postąpił kilka kroków w kierunku ekranu, rozległ się głuchy, niosący echem huk zatrzaskiwanych z impetem drzwi, które oparły się wszystkim możliwym próbom ponownego otwarcia. Zrezygnowany Michael ruszył przejściem między rzędami krzeseł w kierunku ekranu, jednak nie mógł do niego dotrzeć.

Im szybciej biegł, tym szybciej przejście się wydłużało. Gdy nieco zwalniał, kurczyło się jak guma, aby w końcu wrócić do pierwotnego kształtu, gdy się zatrzymywał. Przebył w sumie sto metrów, jednak uwiązany w tej koszmarnej, zakrzywionej rzeczywistości nie ruszył się nawet o cal. Ponownie zaczął pędzić w stronę ekranu, jednak po chwili zawrócił i pognał do drzwi. Pułapka czasoprzestrzeni była jednak sprytnie zastawiona i magik zobaczył nieskończenie długi korytarz, jakby złudzenie optyczne wielokrotności widziane w dwóch ustawionych naprzeciwko siebie lustrach. Brak możliwości ruchu do przodu ani do tyłu, Michael czuł się jak w potrzasku. I wtedy wysłużony, umieszczony w operatorce projektor zaklekotał rytmicznie, rozbłysnął światłem i na ekranie pojawił się czarno-biały, śnieżący „szum” filmowy jak w starych produkcjach, po chwili jednak zaczął się seans.

Film wyglądał jak sen schizofrenika. Był zbieraniną scen połączonych jakimś wspólnym wątkiem, który zapewne umykał każdemu, z wyjątkiem twórcy tego „dzieła” kinematografii, które wymykało się niestety jakimkolwiek spójnym interpretacjom. Doktor, jego cierpiący na akromegalię senny pomocnik, Diabeł, na dodatek szpital, nimfa i dziwne scenerie wyglądające jak abstrakcyjne malunki na płótnie wykonane przez kogoś lubiącego LSD. A wszystko to dążyło do wielkiego finału, jakim był rytuał, który nie dla wszystkich miał skończyć się happy endem. Kto miał być ofiarą nie dało się wywnioskować, postacie z filmu też zdaje się tego nie wiedziały, co doprowadziło je do szału skutkującego kilkoma scenami wypełnionymi agresją i przemocą. Doktor źle skończył, jego pomocnik także. „Dopełnił się czas rytuału” – brzmiał napis na notatce, którą Michael niedawno znalazł w swojej garderobie… Czy projekcja na ekranie miała zwiastować jego szybki koniec? Jeżeli tak, powinien unikać doktorów i szpitali. Jak na razie nieźle mu to wychodziło.

Film skończył się, jednak stary projektor nadal klekotał, wyświetlając statyczny obraz korytarza utrzymanego w czarno-białej tonacji. Ten ostatni kadr z filmu tworzyłby teraz tło dla przedstawienia scenicznego, gdyby jakiekolwiek było wystawiane w kinoteatrze. Płótno z grą światła rzucaną przez projektor stanowiło czwartą ścianę teatru. Termin ten teatrolodzy rozumieli w dwójnasób - dosłownie – czwarta ściana była tłem dla sceny włoskiej, dekoracją znajdującą się za aktorami. W przenośni, była to umowna granica, za którą rozciągał się cały, nie przedstawiony na scenie, świat postaci scenicznych. Widzowie mogli oglądać tylko jego wycinek, bądź wycinki. W teorii postacie sceniczne żyją własnym życiem i są jedynie „podglądane”. W końcu aktorzy udają, że biorą udział w wydarzeniach rozgrywających się w przeszłości lub w przyszłości, zaś dla postaci scenicznych jest zawsze teraźniejszość. Kiedy ktoś schodzi za kulisy, jako aktor znajduje się poza sceną, a postać sceniczna dalej znajduje się w swoim czasie i miejscu, właśnie za czwartą ścianą. Co za nią było tym razem? Michael w zamyśleniu dotknął chropowatej powierzchni płótna.

Tylko pod palcami nic nie wyczuł, bo nie było żadnego materiału tworzącego ekran. Dłoń Michaela dotknęła pustki. Wyświetlony obraz miał głębię i nie był iluzją, tylko korytarzem prowadzącym gdzieś... dalej.

Zdumiony iluzjonista chwycił mocniej sztucer i z zaciekawieniem przekroczył czwartą ścianę, wchodząc do świata postaci scenicznych, tym samym stając się jedną z nich a przestając być aktorem.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 16-07-2014, 22:08   #100
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Kiedy znaleźli się na powrót w pociągu pierwszym, co zrobił Teodor, było upewnienie się, że z Joan wszystko w porządku.

Stała, kompletnie zdezorientowana, w przejściu pomiędzy przedziałami. Teodor podszedł i wziął ją pod ramię, a potem weszli do pierwszego wolnego przedziału. Tam Joan wtuliła twarz w dłonie i tak już pozostała prawie do końca podróży. Teodor też miał dość. Milczał, bo żadne słowa nie był w stanie wyrazić uczuć, jakie teraz targały jego wnętrzem.

- Czy my oszaleliśmy? – zapytała Joan, kiedy pociąg zwalniał bieg przed ich stacją docelową.

- Nie, Joan. To świat oszalał.

Wyszli na peron zabierając swoje bagaże. Blisko siebie, jak ludzie, których połączyło wspólne, koszmarne przeżycie. Teodor zabrał ze sobą resztki gazety z artykułem o zabójstwie, chowając ją do swojej torby podróżnej.

Edgar Ricks. Joan La Sall - rzeczniczka.

O co w tym wszystkim chodziło? Kim byli ci ludzie, którzy nosili przynależne innym ludziom nazwiska? Czy oni wszyscy – Joan, Teodor – byli tylko … majakiem? Czyimś snem? Fantasmagorią, która w jakiś niepojęty sposób zyskiwała świadomość? A może takie właśnie są naprawdę sny? Może, kiedy umysł śni, wszystko to, co widzimy w sennych koszmarach, w sennych majakach i iluzjach jest czyimś istnieniem, kreowanym na kilka chwil, chociaż te kilka chwil dla tego tworu jest prawdziwym, realnym życiem. Może ktoś taki jak pisarz Teodor Wuornoos po prostu nie istnieje?

Był tylko jeden sposób, aby się przekonać.

Prosto z dworca udali się do małej, przyjemnej restauracji w stylu lat siedemdziesiątych. Z głośników leciała jakaś miła muzyka, idealnie oddająca nastrój, w jakim oboje się znajdowali.

Joan zajęła stolik, a Teodor poszedł złożyć zamówienie. Dwie solidne kawy, dla niego z dużą ilością cukru. Dwa tosty z sadzonym jajkiem i pieczarkami, dla niego dodatkowo z solidną porcją bekonu. Dla Joan ciastko jabłkowe na ciepło, dla niego małe piwo. Do tego solidną porcję środków przeciwbólowych.
Nim zjedli poszli ogarnąć się nieco w toalecie, zmyć brud i przepłukać wodą poparzenia. Najpierw Joan, potem Teo.

Posiłek spożyli w milczeniu. Pewnie dla kogoś z boku wyglądali, jak para mająca ciche dni. Albo stare małżeństwo. Pisarz zupełnie się tym nie przejmował.

Zapłacił kelnerce zostawiając solidny napiwek, a potem zapytał uszczęśliwionej, niemłodej kobiety.

- Wie pani może, jak najszybciej dostaniemy się stąd do Silver Ring?

- Chyba nic tam nie jeździ, wie pan – odpowiedziała chętnie kelnerka, pragnąc odwdzięczyć się niespodziewanemu dobroczyńcy. – Tam zresztą nic nie ma.

- A hotel?

- Chyba nie ma tam hoteli. Tylko dom dla świrów. No, wie pan, szpital dla…

- Wiem, co chciała pani przez to powiedzieć – uśmiechnął się starając złagodzić ostrzejszy ton wypowiedzi.

Kelnerka spojrzała ponad jego ramieniem, na miejsce, na którym siedziała Joan. Pewnie myślała, że wiezie ją właśnie tam. Nie wyprowadzał jej z błędu.

- A gdybyśmy poszli pieszo?

- To spory kawałek. Ciężka droga.

- Wychowałem się tam, wie pani.

- Niemożliwe – ton jej głosu sugerował, że wyraźnie potraktowała jego słowa, jak kawał, albo próbę nabicia go w butelkę.

Wpadł na pomysł.

- Macie tutaj wypożyczalnię samochodów?

- Nie – pokręciła głową po chwili namysłu.- Ale Tomas Sarco prowadzi autokomis. Może wynajmie jakiś ze swoich samochodów na kilka dni.

To była myśl.

- Gdzie jest ten komis?

- Niedaleko, dwie przecznice stąd. Nie sposób nie trafić.

- Dziękuję ci, Carla – spojrzał na tabliczkę przypiętą do uniformu kelnerki i po namyśle zostawił jej jeszcze dziesięć dolarów.

Skoro to i tak szaleńczy sen, to niech przynajmniej wyśnione w nim postacie mają swoją chwilę radości.


* * *

Po drodze przez Rocksville nie spotkali zbyt wielu ludzi, a ci, których widzieli, przyglądali się im ciekawie. Chyba niezbyt często mieli miasteczku przyjezdnych.

Autokomis łatwo było wypatrzyć. Właścicielem był przygrubawy, niewysoki, całkiem łysy mężczyzna o pucułowatej, gładkiej twarzy wiecznego ministranta.

Okazało się, że nie wynajmuje on samochodów, ale po kilkunastu minutach rozmowy Teodor urobił go tak, że sprzedawca zrobił wyjątek i za siedemdziesiąt pięć dolarów wynajął im jeden wóz na trzy dni. Teodor musiał zostawić również kaucję w postaci czeku wypisanego na kolejne pięćset osiemdziesiąt pięć dolarów – cenę samochodu.

Po kilkunastu minutach, w zatankowanym samochodzie marki Impala z rocznika 73 jechali w stronę Silver Ring. Ku – przynajmniej taką miał Teodor nadzieję – rozwiązaniu tajemnicy, dręczącej ich klątwy.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172