Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-06-2014, 23:41   #79
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację

- Masakra jakaś... - powiedział sam do siebie Winkel zmywając schody przysadzistej wieży maga.

Mimo iż z zewnątrz wieża nie wyglądała na olbrzymią kryła w swych trzewiach całą masę schodów, które po umyciu olbrzymiej podłogi i porąbaniu sterty drew zdawały się przeszkodą nie do pokonania. Sama budowla pełna była tajemnic. Na jej ścianach wisiały liczne obrazy wątpliwie pięknej sztuki, tuziny półek z księgami oraz bogate gobeliny. Niewysoki grubas z nalaną twarzą nie wyglądał na mistrza charyzmy, ale... Bert musiał się zgodzić nawet za cenę ciężkiej fizycznej pracy.

To co się działo w jego wnętrzu od kilku dni sprawiło, że Winkel czuł się o dobre parę kilo lżejszy, a... wcześniej też wielce postawny nie był. Czuł się słabo. Odwodniony, obolały, zmęczony... Nawet gdyby tłuścioch chciał 30 Koron i dwa razy tyle pracy Bert zgodziłby się bez wahania. Mimo iż miał sprawne zwieracze to skóra na jego czterech literach - wcześniej gładkich jak pupa niemowlęcia - była wytarta jak stare buty podróżne Arno.

Gawędziarz czuł jak mokra szmata robi się cięższa niż miecz, którym nie tak dawno walczył. Wraz z każdym metrem Bertowi było coraz trudniej, ale - ku jego uciesze - każdy też zbliżał go do końca prac. I w porównaniu z tym co czuł zanim nastąpiła - za sprawą ucznia czarodzieja - błogosławiona ulga te prace były nawet przyjemne. Tak straszna była najgorsza w jego całym życiu biegunka.

***


Karczmy... Bez wątpienia Franc oraz Mannfred byli w nich osobami rozpoznawalnymi. Starzy bywalcy zostawiający niemal każdy zarobiony grosz. Klient, który stał się niemal współlokatorem. Wielu gospodarzy widziało nie tylko rybaków, ale i podejrzanych, skośnookich typów, którzy zdaniem Arno kręcili się w ich pobliżu podczas festynu. Bert do chwili ruszenia w kierunku portu nie mógł zrozumieć czego tacy goście mogli chcieć od Mannfreda? Czym biedny pijaczyna, rybak z urodzenia, mógł im zawinić? Może już niedługo gawędziarz się dowie, a nawet stworzy na ten temat ciekawą opowieść...

Smród ryb był nie do zniesienia. Winkel bez wątpienia wypróżniłby się gdyby nie to było jego niemal wyłącznym celem przez ostatnie parędziesiąt godzin. Potykający się o własne nogi Franc nie ułatwiał chłopcom z Biberhof zadania, ale kto powiedział, że pomaganie biednym musi być rzeczą łatwą? Wąskie uliczki i ciasne zaułki dystryktu magazynowego układające się w istny labirynt niemal uniemożliwiały poszukiwania o ile te nie miały trwać kilku długich godzin. Z pewnością gdyby Franc został tu sam prędzej by wytrzeźwiał niż stamtąd o własnych siłach wyszedł.

Wielu ludzi nie miało pojęcia o co ich Bert pytał. Jacy Kitajczcy? Skośnoocy? Chwilami chłopakowi wydawało się jakby pytał o coś pokroju smoka spopielającego odległe, skryte w dolinach górskich wioski goblińskie. Na szczęście znalazł się też ktoś kto miał pojęcie o kim mowa. Ponoć handlował niedawno z podobnymi ludźmi i... Bert się tak nad tym zastanawiał, że niemal poszukiwani przez niego goście przeszli by niezauważeni. A z wozem, który pchali ciężko było ich nie zauważyć. Winkel miał plan. Miał tylko nadzieję, że grupa Kitajczyków nie zwróci na niego uwagi kiedy spokojnie wyjdzie za róg rozglądając się. Spokojnie i bardzo cicho powiedział w stronę swoich towarzyszy:

- Ja się rozmówię, a wy zajmijcie dogodne pozycje do obserwacji i śledzenia. Franc, poczekaj na mnie dwie aleje na północ dalej. Za jakiś czas przyjdę i pójdziemy się napić.

Bert nie czekając na odpowiedź ruszył w kierunku dwójki wojowników.

- Panowie! Przepraszam Panowie! - zawołał Winkel ruszając pospiesznie w ich kierunku. - Widzę, że wieziecie bardzo ciężki towar. Odsapnijcie moment. Mogę wam zająć chwilkę? Zawsze interesowałem się Kitajem, ale nigdy nie miałem okazji spotkać rodowitego Kitajczyka. Możemy porozmawiać? - zapytał z rosnącym podnieceniem gawędziarz.

Kitajczycy przyjrzeli się Winkelowi, lecz nie zwolnili ani trochę, mając zamiar minąć przechodnia.

- Czego chcesz? - najbliższy Bertowi wojownik zapytał na odczepnego poprawnym reiklandzkim z silnym obcym akcentem.

- Ależ Panowie… - powiedział Winkel stając im na drodze i unosząc pokojowo ręce. - Ja bym chciał jedynie porozmawiać i dowiedzieć się nieco na temat, który mnie żywo interesuje. - Bert stał na drodze wozu. - Porozmawiajmy. Są Panowie może z Kitajskiego Przedsiębiorstwa Kupieckiego?

- A kto pyta i po co? - znów ten sam cudzoziemiec odezwał się tym razem już raczej wrogo. - Nie mamy czasu dla Ciebie, więc zejdź nam z drogi. - położył rękę na rękojeści miecza.

Wóz zatrzymał się, a obaj mężczyźni przez chwilę rozglądali się dyskretnie na boki, nim rozmówca w końcu ruszył z kamienną twarzą w stronę stojącego przed nimi i blokującego przejazd wozu, Winkela.

- Nazywam się Bert i naprawdę uważam, że nie powinniśmy zacieśniać pętli niezgody. - powiedział Winkel. - Tym bardziej, że dopiero się poznaliśmy. Może porozmawiajmy spokojnie, wy odpocznijcie od ciągnięcia tego balastu, a ja się czegoś dowiem o stronach, które mnie bardzo interesują. Dawno przypłynęliście Panowie? Pierwszy raz was widzę.

- Nie mamy czasu na gadanie z tobą. Śpieszy się nam. - rozejrzał się po ulicy. - Odejdź, proszę. Jesteśmy kupcami. Czas to złoto. Nie okradaj nas z niego.

- Dobrze Panowie… - powiedział Winkel wyraźnie nie pocieszony schodząc z drogi. - Może byśmy mogli kiedyś przy piwie porozmawiać? - zapytał z nadzieją w głosie.

- Może kiedyś. - odrzekł siląc się na spokój.

Drugi z mężczyzn zdjął rękę z rękojeści miecza. Zaczęli ciągnąć wóz i zrobili kilka kroków, gdy nagle płachta poruszyła się i uniosła. Ktoś był na pace.

- Cooo jest kuuurwaaa?! - mocny, niski głos strasznie zachrypnięty i pełen zarówno boleści jaki i oszołomienia dał się słyszeć spod obsuwającego się szybko materiału, który ściągał z siebie siedzący i usiłujący wstać mężczyzna.

Kitajczycy od razu zatrzymali wehikuł. Bez narady dłuższej niż wymiana spojrzeń rzucili się do tyłu uderzając pięściami, kułakami w poruszającą się bryłę. Jeden z cudzoziemców, który dotąd był milczący, spojrzał w kierunku Berta, a w oku zabłysł mu zły ogień. Z dłonią na rękojeści miecza, którego jeszcze nie wyjmował z pochwy, zaczął biec ku Winkelowi szybko przebierając nogami. W momencie kiedy płachta się poruszyła Bert wiedział kto może pod nią być. Zdecydował się dalej zgrywać głupie niewiniątko. W tym przypadku wystraszone.

- Co to jest?! Straż! Pomocy! Ratunku! Na pomoc! Straż! - darł się wniebogłosy Winkel aby zwrócić na siebie uwagę nie tylko towarzyszy, ale i wszystkich okolicznych, chętnych go słuchać mieszkańców.

Bert wiedział, że po tym jak zawyje niczym syrena alarmowa nie będzie miał wyjścia i będzie musiał uciekać. Walka z wyszkolonym wojownikiem nie wchodziła w grę. On nawet nie poradził sobie z rannym aktorem, a co dopiero z kimś takim. Potrafił natomiast niezwykle szybko uciekać. Szedł o zakład, że gość nie będzie go w stanie dogonić. Miał w planie poczekać na niego, a gdy będzie naprawdę blisko zacząć uciekać. Liczył, że tak ściągnie go na siebie na tyle aby pozostali mogli działać na przykład odbijając Mannfreda z rąk drugiego z porywaczy…
 
Lechu jest offline