Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-06-2014, 10:12   #33
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post Post wspólny

Zakutana w bure szmaty i nieobrobioneskóry półorczyca na słowa kobiety postąpiła naprzód i pochyliła lekko głowę, stukając kijem o ziemię.
- Oby zawsze padał na Ciebie cień Wielkiego Dębu! Bądź pozdrowiona, siostro - powiedziała chrapliwym głosem - Rzeka przybyła prosić Górę o radę i gościnę w niespokojny czas - wyjaśniła Widzącej, zupełnie ignorując resztę witających podróżnych ludzi. Gospodarzowi nie wydawało się to jednak wcale przeszkadzać; widać tutejsza druidka miała duże poważanie wśród mieszkańców Oestergaard.
- I na was wszystkich siostro, bo tylko zjednoczeni przetrwamy ten trudny czas. Jakie wieści zrodziły te pytania? Opowiedz co widziałaś - odparła Wiedząca, siadając na ławie i gestem zapraszając gości by spoczęli wokoło.
No proszę, mili państwo. Mówią ludziska, że Góra z Górą się nie zejdzie, ale już Rzeka z Górą i owszem. Niziołek zgramolił się z konia, postękał i posyczał ukradniem starając się rozprostować kości i ulżyć zadkowi, po czym skłonił się nisko i z szacunkiem najpierw Wiedzącej potem starszemu osady. Ze smutkiem upewniał się że i tu umarlaki narozrabiały, a więc truposzowa inkursja nie ograniczała się tylko do Ybn. Dymiący jeszcze stos pogrzebowy na zewnątrz gródka świadczył o tym aż za dobrze.
- Pięknie dziękujemy za zaproszenie - odezwał się do starszego i zawahał się na moment. No przecież chwila wytchnienia wszystkim się przyda, a i pogadać mus. Tak więc podszedł do ławy i usiadł wiercąc się chwilę.
- Widzę, że i was, łaskawy Panie, nie omijają problemy. Podobnie jak w Ybn, zaczęło się to wszystko w zaćmienie?
- Popas się przyda, ale trzeba nam ruszac jesli chcemy dotrzec na miejsce przed zmrokiem. Po nocy normalnie sie tam pelno bestii kreci, teraz pewnie nie będzie wcale duzo lepiej. Ino przepłukac gardla by sie zdało. - Rzucił Grzmot zeskakując z konia prawie ze z gracja. Udało mu sie jednak nie przewrócic.
Tibor przyglądał się niezwykłej kompanii wraz ze zmęczonym Osvaldem i najeżonym jak szczotka Ferengiem - szczeniakiem mabari - u nogi. Policzek szpeciła mu bruzda, a jako jeden z nielicznych miał na sobie kolczą zbroję. Stalowy buzdygan wisiał przy jego boku a na jego szyi pysznił się jasny, błyszczący symbol Pana Poranka. Nie odzywał się po próżnicy, bowiem tak jak cały ród nie przepadał za niepotrzebnym gadaniem. Spojrzał na ojca.
Stary Oestergaard skinął głową.
- Zaćmienie, nocka, a teraz znów nieumarłych wyglądamy. Podobnie i w innych wsiach wokoło.
Shando zsiadł z konia, by rozprostować nogi, ale gadanie zostawił innym, samemu tylko obserwując osadę i okolicę. Tutaj nieumarłych musi być mniej, pomyślał, bo takim hordom jakie szturmowały Ybn osada by nie sprostała. Zignorował obszczekującego go burka, jednego z nielicznych ocalałych po ostatniej nocy i podszedł bliżej rozmawiających by lepiej słyszeć co mówią.
Kostrzewa w kilku krótkich zdaniach streściła druidzce wydarzenia z Ybn, nie pomijając żadnych szczegółów - zarówno treści proroctwa, jak i braku magicznych powiązań, i rodzajów nieumarłych, jakie zaatakowały miasteczko.
- Z Kręgu wieści nie mam - przyznała niechętnie - Alem także ich nie wypatrywała. Tedy nie wiem, jak w Lesie Północnym sprawa się przedstawia. Ale Ybn zda mi się ważne w całej tej kabale. Właśnie temu tu przybyliśmy...Ej ty! - uniosła głowę i wycelowała palcem w niziołka - Wytłumacz-że, co macie tu zrobić. Ja za miasto gadać nie będę - zastrzegła.
Grzmot podrapał sie po swojej łysej glowie i przeplukal nieco gardlo. Cos mu nie pasowało w tym co druidka mówiła. - Jak z miasta idziemy, w imieniu miasta caloscia, to w imieniu kogo mówisz? - zapytał z zaciekawieniem nieco skonfundowany.
Pokryte bielmem oko spojrzało na goliata, a Kostrzewa przymknęła to zdrowe, robiąc krzywą minę.
- Równowaga została zachwiana - mruknęła - I mus ją przywrócić. Z Ybn czy bez Ybn, czy wbrew niemu, czy po jego myśli...mniejsza z tym. Na razie szlak sługom natury i mieszczuchom wspólny wypada… co nie znaczy, że robić będę za helmickiego posłańca i mieszczańską trąbę. No, gadajże! - ofuknęła niziołka.
Niziołek poderwał głowę, jak wybudzony ze snu. Nie spał przecież, tylko spróbował piwa, którym częstowali i coś mu zasmakowało. Otarł szybko usta i odchrząknął zdziwiony.
- Hę? - jak mu się udało zostać pierwszym ambasadorem, ale zaraz poprawił portki podciągając pasek w górę i powiedział: No tak, ten tego… - Zebrał myśli i dopił piwa. - Bo my tu przejazdem ino w drodze do Czarnego Lasu, co by się z Albusem, magiem rozmówić. - Pokiwał głową, jakby potwierdzić że dobrze słyszeli i wcale im się nie zdawało. - Tak tedy… eee… truposze nie lezą do was czasem właśnie od strony lasu, hm? A może widzieliście coś lub wiecie coś, co by mogło w naszej misji pomóc? Cokolwiek?
Niziołek wytrawnym dyplomatą nie był, więc gadał co mu na duszy leżało.
- No albo choć wiedzie gdzie dokładniej magusa szukać, albo jak się z nim skontaktować w tym lesie?

Tymczasem Wredota, korzystając z tego, że jej towarzyszka zajęta jest rozmową, najpierw obleciała całe podwórze, wypatrując jakiś smacznych kąsków po niedawnej bitwie; zawiedziona, że ludzie dokładnie wysprzątali gospodarstwo, zakrakała smętnie, a potem, ze złośliwym błyskiem w oku, zainteresowała się ogonem - a raczej ogonkiem - szczeniaka mabari. Ktoś, kto patrzył na tą scenę z boku, mógł dostrzec jak ptaszydło ostrożnie skrada się za plecami młodego kapłana, by z zaskoczenia dziabnąć w tyłek niczego nie spodziewającego się psa.
Tibor szurnął nogą, odstraszając skradającego się do mabari padlinożercę.
- W czasie zaćmienia część nieumarłych nie zaatakowała, ale ku górom się kierowała, na północ. Sprawdziliśmy tropy po nocy - idą tam nadal z południa. Wydaje się że część, jakby… bardziej rozumnych… zakopała się w ziemi przed świtem - powiedział z wahaniem, samemu nie wiedząc co o tym myśleć.
Kostrzewa pokiwała głową, widocznie usatysfakcjonowana.
-Ano tak właśnie. Ale to twój kraj, Wiedząca - zwróciła się do druidki - I przyszło nam zapytać, czy zgodzisz się, jako opiekunka tej ziemi, byśmy mogli przekroczyć granicę Czarnego Lasu? Niesiemy ze sobą wiele niepokoju; nie chcę by nasza tu obecność była Ci później kłopotem.

Calimshanin był tu obcy i czuł się obcy coraz bardziej. Obce były twarze, akcent, architektura, klimat... jakby wszystko było jak z jakiegoś tomiszcza o zaświatach. Beznamiętnie przysłuchiwał się rozmowie, wyłapując jedynie ciekawe dla siebie fakty i ignorując całkowicie grzecznościowo-etykietowe paplaniny. Znał takie rzeczy na pamięć, dorastał w calimshańskim domu kupieckim, potem w klasztorze, wszędzie etykieta była dużo bardziej złożona niż tutaj. I równie nieistotna.
Gdzieś tam, pod jego skórą, kością i ciałem, tliły się ogniste runy zaklęć, które wchłonął dzisiejszego poranka. Póki co nie ma ich wiele, ale musi wystarczyć. I one są ważne, nie cała ta grzeczność rodem z bajki i gadanie o równowadze...
- Pół klepsydry ględzenia, a można by to było w dwóch zdaniach załatwić - Shando rzekł cicho do Thoga, który stał obok.
Thog przewrócił oczami i uśmiechnął się głupawo -Ano dali by se spokój.- burknął -Ziemia to ziemia, przejechać jeno chcemy, po co jakie zapytania i proszenie o pozwolenie.- nie bardzo rozumiał tego całego zamieszania, które działo się wokół Kostrzewy.

Wiedząca myślała chyba podobnie.
- Więcej zamieszania niż powstanie umarłych nie jesteście w stanie zrobić - skomentowała sucho. - Czarny Las to miejsce niczyje; ani do elfów, ani do ludzi nie należy. Jest przesiąknięte magią i przyciąga wykrzywione stwory.
Var zauważył, że kilku z przysłuchujących się parobków zrobiło znaki odganiające zło. W mieście nie dowiedzieli się dużo na temat Lasu, ale tutejsi ludzie nie wydawali się wiedzieć wiele więcej. “Czarny Las” był tak naprawdę częścią lasu na zboczach Gór na północ od Oestergaard i Cadeyrn, poniżej opuszczonej kopalni. Powszechnie przyjmowało się, że nazwa pochodziła od faktu, iż nawet w dzień panował tam półmrok jak o zmierzchu, mimo że sam las nie był ani zbyt stary, ani przesadnie gęsty. Nawet z daleka słychać było z niego ponure wycia i pohukiwania, a złowieszcze zwierzęta często opuszczały go idąc na żer, pustosząc okoliczne pola i wioski.
Dla okolicznych mieszkańców Albus był w zasadzie legendą; strasznym złym nekromantą, którego nikt na oczy nie widział. Chodzących trupów również, a przynajmniej nie więcej niż w innych partiach gór. Nie wiadomo było już, czy mag przybrał nazwisko od lasu czy też las od niego; fakty i domysły splotły się tak ściśle, że nie sposób ich było odróżnić.
- Niemniej jednak to, że las jest niebezpieczny to fakt - zakończył swój wywód Odd, który przejął opowieść od Luigsech. - Zapuszczamy się tam tylko w najwyższej potrzebie, gdy na przednówku głód przyciśnie; a to i tak w zbrojnych grupach, ze świetlistymi u boku.
- Ja słyszałam o Albusie - wszyscy wzdrygnęli się, gdy ode drzwi dobiegł ich kobiecy głos. Na progu domostwa, pod którym siedzieli, stała Jonna - pani gródka. Mówiła jak w transie, zaczerwienionymi od płaczu oczami wpatrując się gdzieś w dal. Tibor widział, że rozpaczliwie próbuje się skupić na rozmowie, by nie myśleć o śmierci pierworodnego. - Ponoć pojawia się w wigilię pełni księżyca wraz z białowłosym młodzieńcem o czerwonych oczach. Kiedyś widziano go jak - zawiesiwszy mężczyznę na drzewie - skórował go żywcem przy pomocy magii, a białowłosy patrzył na to obojętnie. “To będzie dobry materiał na moją nową książkę”, powiedział Albus gdy skończył, a białowłosy zebrał zakrwawioną skórę i razem zniknęli w głębi lasu zostawiając drgające jeszcze ciało padlinożercom.
 
Sayane jest offline