Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-06-2014, 01:05   #345
Deadpool
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Calamity vs Rufus

Murzyn rozejrzał się dookoła lekko zdezorientowany i podrapał się po głowie, jednak zaraz zdał sobie sprawę w czym był problem i ruszył szarżą na wrota do sali tronowej, które po chwili zostały obrócone w perzynę, a pirat powoli obrócił głowę, przygważdżając wzrokiem halabardnika strzegącego sali tronowej
- Gdzie ten chędożony skurwiel!? - wrzasnął Gort prosto w twarz gwardzisty, który natychmiast pobladł i nie zdołał wydusić z siebie ani słowa. - Król! Pokaż mi gdzie się ukrywa ten tchórz!
Strażnik z wielkim wysiłkiem uniósł w górę drżącą rękę i załamującym się głosem wychrypiał:
- K-k-komnaty królewskie są w t-t-tamym kierunku…
Następnie zaś zwyczajnie zemdlał i opadł na ziemię, wypuszczając z rąk swoją halabardę.
- Nie traćmy… czasu. - Mruknął zbrojny od razu kierując się tam gdzie wskazał gwardzista. Stały mu na drodze kolejne wrota tylko mniejsze. Przeszedł przez nie jak przez powietrze gdy rozsypały się w drzazgi. Ślepia dzierżyciela rozpaczy badały okolicę szukając jakiś wskazówek czy to jest właściwe miejsce.
Zaraz za nim wkroczył do środka Gort, który swym kamiennym zmysłem natychmiast zaczął wyczuwać wszystkie osoby znajdujące się w królewskich komnatach, nawet jeśli na pierwszy rzut oka nie dało się ich dostrzec w ciemności.
Pierwszym co wyczuł Gort były silne drgania podłoża, które z każda sekundą nabierały na sile. Obrócił głowę w lewo, to samo tez zrobił Calamity, do którego uszu dobiegał rosnący z każda chwilą warkot. Murzyn zdążył zmrużyć w namyśle oczy, gdy pomruki przerodziły się w prawdziwy metalowy ryk, a kamienna ściana eksplodowała obok nich. Kamienne odłamki posypały się na czarnoskórego, jednak rozbijały się o jego muskulaturę, nie czyniąc mu szkody.
Calamity zdążył opaść nisko na ziemię, bowiem nad jego głową, poziomo do ziemi przeleciał...motocykl. Okuta w rękawice dłoń, siedzącego na swym pojeździe Rufusa chwyciła za hełm rycerza rozpaczy, porywając go ze sobą. Wehikuł, uderzył w ścianę po drugiej stronie, przebijając się i przez nią, wciągając Calamitiego do sąsiedniego pokoju. Opony z piskiem uderzyły o piękną posadzkę, okręcając wehikuł o sto osięmdziesiąt stopni, zaś Rycerz cisnął Richterem o kolejną, trzecią już z kolei ścianę.
- Znalazłem Cię! Wołałeś mnie od tylu dni! - krzyknął, głosem pełnym radości, zeskakując ze swego motocyklu. - Tak bardzo chciałem znowu spotkać twoją rozpacz… -dodał, bez ogródek dobywając swego ogromnego miecza.
Rufus pierwszym co zauważył były dwa bardzo jaskrawe Fioletowe punkty, które jarzyły się tak mocno że unosiła się z nich delikatna mgiełka.
- Tym razem… jest troje na dwóch. - Zakręcił obiema brońmi z taką prędkością że wyglądało to jakby miał dwa wiatraki w dłoniach. - Wiedz też że… nie jestem tą samą istotą… co wtedy. - W głosie Richtera było odczuwalne wręcz narastanie gniewu. Despair spoczęło za głową rycerza, wycelowane w Rufusa, a Malice zaś równolegle z Despair przed twarzą zbrojnego. - Nakarmię cię jego… kośćmi. - Rzucił cicho do runicznego ostrza, na którym znaki pulsowały fioletowym światłem.
Widząc to rękawice zbrojnego z głośnym chrzęstem zacisnęły się na rękojeści Lust. - Zdradzasz ją?! -ryknął, na całe gardło, tak że jego głos odbił się po sali. - Zdradzasz swoją rozpacz?! - jego oczy błysnęły spod przyłbicy, gdy spojrzał na runiczne ostrze. - Naprawdę się zmieniłeś, już wiem czemu twe ostrze tak mnie wołało. Widzi jak poświęcasz się innej miłości. -warknął, powoli idąc w stronę Richtera. Niosący rozpacz, dawno nie czuł takiej presji. Zdawało się, że powietrze dookoła Rufusa aż gęstnieje. Kilka kropel potu spłynęło po karku Calamitiego, a włosy na pokiereszowanych łapach, uniosły się niczym pod wpływem gęsiej skórki. Ostatni raz czuł chyba coś takiego, kiedy walczył z inspiracją… chociaż nie. Wtedy kierował nim gniew, sama postać przeciwnika nie robiła na nim wrażenia. W tym wypadku, sama obecność Rufusa sprawiała, że Richter czuł się jak w ogniu walki.
Jednak nie tylko motocyklista wywoływał zmiany w otoczeniu. Ziemia dookoła Richtera popękała, a jego złowroga aura, starła się z ta która chroniła Rufusa. Zdawało się, że obecność tej dójki, można było wyczuć w całym zamku.
- Zniszczę tą puszczalską dziwkę na twoich oczach… -warknął Rufus biorąc szeroki zamach. Ostrze ruszyło w stronę Richtera, wywołując ryk powietrza.
Walka się zaczęła.


Fanatyk. Nie wiedział że prawdziwą bronią wojownika jest on sam, a Broń ma być przedłużeniem nieugiętej niczym stal woli. Nie było mowy także o miłości do oręża, Richter traktował Despair jak towarzysza i przyjaciela, z którym to tworzyli zgrany duet. Malice zaś, dołączyła tylko tworząc już trio które zabije wszystko co stanie na drodze Rycerza rozpaczy.
- Przypomnę ci co to… strach. - Zbrojny ruszył pędem na spotkanie z Rufusem, by Despair przyjęło na siebie zamach oponenta, a Malice cięła od dołu.
Rufus zgrabnie przeszedł z dwuręcznego chwytu, do trzymania broni tylko jedną ręką. Widząc Despair, nie zwolnił nawet na chwilę, chyba ciał pokazać Calamitiemu swoja siłę. Dwa miecze łupnęły o siebie, z mocą która sprawiła, że ze stropu posypały się kamyczki. Ręka Richtera zadrżała od siły ciosu wroga, normalny człowiek mimo bloku nie miałby już ręki.
Druga kończyna motocyklisty uniosła się do bloku, przyjmując na siebie impet runicznego ostrza. Malice zagłębiła się w pancerz, niedoszła jednak do ciała przeciwnika, który dyszał ciężko od wypełniającego go gniewu.
- Za długo na to czekałem, by coś popsuło mi tą chwile! -ryknął, odchylając głowę i uderzając swym hełmem w osłonę twarzy Richtera, odsyłając go tym samym w tył.
Zbrojny natychmiastowo odpowiedział, odwracając się wokół z wyprostowanymi rękoma, by pociąć Rufusa na kawałki. Trofeum które zostawił mu motocyklista, aż go mrowiło gdy ponownie krzyżował z nim broń.
Miecz Rufusa zderzył się z dwoma ostrzami Clamitiego, tym razem to nogi pancernego motocyklisty zadrżały od siły uderzenia. - Urosłeś w siłę od naszego ostatniego spotkania. Moje pożądanie się nie myliło, oboje chcemy z tobą walczyć. -dodał, dokładając druga dłoń do chwytu, by odbić mieczem rycerza rozpaczy.
- My chcemy, byś już… zdychał. - Syknął zbrojny przenosząc się w górę. Jak już się tam zjawił wirował z zawrotną prędkością prosto na hełm Rufusa. Jedna z jego potężniejszych umiejętności, nie mówiąc już jak dołoży się do tego drugie ostrze.
Rufus widział już raz ten atak, od razu domyślił się co nadciąga. Chwycił swój miecz, który zalśnił czerwienią.
- Lust Slash! -ryknął, posyłając pręgę energii w opadającego nań Calamitiego. Czerwień objęła ciało zbrojnego, który przebijał się przez nią niczym przez strumienie wody. Jego trajektoria została zmieniona, zaś prędkość mocno uszczuplona, jednak finalnie uderzył we wroga. Jednak zamiast w głowę, trafił na naramiennik, w którym pojawiło się solidne pęknięcie. Kawał metalu opadł na ziemię, gdy swoją monstrualną siłą, Calamity odciął kawałek zbroi.
- Musiałeś się nudzić prawda? Tyle czasu podróżować z dala od swej miłości, czuje to w twoim sercu, pożądałeś tego momentu! -ryknął Rufus, zaciskając pięść. Jego dłoń pomknęła w stronę twarzy Calamitiego, który w ostatniej chwili, odsunął ja na bok. Okuta w metal piącha uderzyła o ścianę pomieszczenia, wyrywając w niej olbrzymi krater, cała konstrukcja zachwiała się, otwierając nadprogramowe przejście do komnaty obok.
- Nie możesz wiedzieć… co czuję.. Moje serce jest… gdzieś w tym zamku. Póki jej nie odnajdę… w mej piersi bije tylko… organ pompujący maź. - Mówił o dziwo spokojnie, biorąc pod uwagę jak na niego działa obecność Rufusa. - Musze cię zabić… zanim jej coś zrobią. - Zakręcił obiema klingami
Miecze ponownie zderzyły się ze sobą, Rufus wlepiał spojrzenie w Calamitiego, gdy obaj siłowali się ze sobą. - Ty jak ten elf, przekładasz kobietę, nad walkę? Coś się z tobą stało, kto cie tak ZMIENIŁ! - ryknął rozeźlony, odpychając Calamitiego w tył i biorąc szeroki zamach od boku. Nim Richter zareagował, Lust uderzyło w jego zbroję, rozrywając spory jej kawałek. Kawał pancerza został odkruszony, a Calamity poczuł siłę uderzenia w swoim organizmie. Nawet pancerz, nie był wstanie w pełni powstrzymać gniewu Rufusa.
- Tamten płaczący nieudacznik… odszedł i nigdy nie wróci. - Richter złąpał się za ranę. - Mężczyzna w czerni… przypomniał mi kim jestem. Sir Richter von Malencroft. Kiedyś to imię coś oznaczało. - Zadyszał wypluwając żrąca krew na podłogę. - Chciałem by mój… plugawy żywot miał jakiś sens… Nigdy nie zrozumiesz co czułem… co czuję teraz. - ostatnie zdanie niemal wywarczał.
- Dobrze wiem co czułeś gdy ostatni raz walczyliśmy. To co powinien każdy wojownik, radość walki, radość z krwi. Pożądałeś mojej śmierci bardziej niż czegokolwiek innego. Myślałem, że w końcu znalazłem kogoś kto to rozumie… - odwarknął Rufus gotując się do ataku.
- Powiedziałbym że … mi przykro iż cię… rozczarowałem, ale okrutnie bym… sklamał. -
Richter wyprostował się dumnie. - Ale zapewniam cię… nadal chce twojej śmierci. Chce zobaczyć jak łkasz z bólu i bezradności. - Richter skulił się odrobinę, po krótkiej chwili Rufus usłyszał cichy chichot. - Ja ci pokażę… me pożądanie twej zguby… a ty mi pokażesz swoją rozpacz gdy zarżnę cię… jak świnię. - Oczy Calamitiego błysnęły, gdy wystrzelił w przód. Najpierw rzucił w niego Malice, lecz celowo chybił. Następnie złapał Despair oburącz by pokazać Rufusowi druzgocącą siłę ich dwojga mocarnym cięciem na odlew.
Rufus z rykiem, zupełnie ignorując ostrze hydry, opuścił swój miecz na ostrze Despair. Miecze zderzyły się ze sobą, tworząc kolejną falę uderzeniową, zaś ręce wojowników drżały od wzajemnego nacisku. - Więc...pokaż...mi...jak...to...robisz. -wydyszał motocyklista, przez zaciśnięte z wysiłku zęby. Calamity, musiał podobnie, wytężyć wszystkie muskuły, by wróg nie odtrącił jego miecza. - Twój miecz płacze, a ty nawet tego nie słyszysz! -dodał, gdy zaczął powoli...przesuwać rycerza rozpaczy. Nogi Richtera szorowały po posadzce, tworząc w kamieniach dwa kratery, gdy Rufus napierał na niego coraz mocniej.
- NIE SŁYSZĘ!? Ty ścierwojadzie. Mówisz szybciej niż myślisz. - Fakt że Richter nie wział przerwy w wymowie, zwymiotował odrobinę żrącej mazi. - Zamilcz nie mów więcej… zdychaj tylko. - Z tymi słowami posłał dwie wstęgi purpurowej energii. Malice niech spoczywa tam gdzie jest. Za chwilę będzie jej potrzebował.
Pierwsza wstęga została rozbita przez miecz Rufusa, który od razu wytworzył i własny atak czerwonej energii. Posłał go w stronę Richtera, tak że oba cięcia wyminęły się w powietrzu. Calamity z rykiem, uderzył pięścią w nadlatujący cios, odbijając go na bok, niczym muchę. Cios dzierżyciela rozpaczy, trafił natomiast w pierś Rufusa. Stworzył wyrwę w potężnej zbroi, a krew trysnęła ze szczeliny… w końcu udało mu się zranić wojownika.
- Widzę, że nie na darmo uciekłeś żniwiarzowi! Czyżbyś to ty miał być tym, który dzisiaj w końcu wyśle mnie na spotkanie z nim!? -ryknął chyba bardziej do siebie, rozpoczynając szarżę w stronę Malencrofta.
Richter ponownie zaryczał, zapewne w całym zamku go usłyszano. Niech Rufus widzi że stoi przed nią bestia która rozszarpie go na strzępy. - JA PRZED… NIKIM… NIE UCIEKAM! - Despair zatańczyło nad głową towarzysza, by za moment z impetem wbić się w podłogę. Richter zaraz po tym uniósł głowę by zobaczyć efekt swego zagrania.
Sylwetka Rufusa jak gdyby delikatnie rozmywała się z każdym krokiem...przyspieszał, zdecydowanie zbyt szybko jak na mężczyznę w ciężkiej zbroi. Surokaze, widział już motocyklistę w tym stanie, w swoistym szale bojowym. Para wydobywała się spod przyłbicy nacierającego, który lawirował między wyskakującymi z ziemi mieczami. Robił to z gracja baletnicy, żaden miecz nie był wstanie go dotknąć. Nawet wtedy gdy wygiął całe ciało, w ogromnym zamachu. Jego oczy błyszczały czerwienią, gdy Lust zatoczyło łuk większy niż sto osiemdziesiąt stopni, pędząc prosto w głowę Calamitiego. Richter wiedział, że nie zdoła uskoczyć z tej pozycji… miał jednak sztukę swej teleportacji. Zaczął zapadać się w kałużę purpury, w momencie gdy miecz był już naprawdę blisko…
Resztki ściany zostały dosłownie zdmuchnięte, ostrze pożądania było niepowstrzymane, Rozniosło resztki tej dawniej cudnej konstrukcji. Jedna Clamitiego, już tu nie było, wypadł z portalu po drugiej stronie pokoju, z głośnym krzykiem.
- Ahahha, tak, tak! Moja serce wypełnia pożądanie, chce więcej, pamiętam ten kolor! –Rufus niczym wariat uniósł wysoko miecz który ociekał żrąca krwią na ziemi.
Gdyby nie teleportacja Calamity straciłby głowę, cena jednak i tak była wysoka. Lewa strona hełmu była rozłupana, niczym orzech. Ziała w nie potężna dziura, zaś twarz wojownika spływała krwią, od dziur które wybiły w niej zęby ostrza wroga. Jednak nie to było najgorsze, Richter trzymał się wolną ręką za puchnący bąbel purpury… którym teraz było jego oko. Jeden z kłów wroga zdołał ugryźć go naprawdę dotkliwie. Ponoć pożądanie potrafi oślepić człowieka, w tym wypadku była to naprawdę praktyczna lekcja. Resztki oka wojownika rozpaczy, powoli spływały po jego rękawicach, zaś ciemność ogarnęła jego lewą stronę.
Richter spojrzał na ociekającą mazią dłoń, jakoś widział tak o połowę mniej. - Malice… bierz go…. - Wydyszał tylko tłumiąc w sobie gniew. On sam podniósł się, i wykonał wymach z gracją szlachcica. - Niczego tak teraz… nie pożądam jak twojej śmierci…. - Ściągnął z głowy połowę tego co kiedyś było hełmem. Dopiero teraz zbrojny motocklista dojrzeć oblicze rycerza, już nawet udekorowane dodatkowo kolejnym trofeum. Dziwne że to te najlepsze posiadał właśnie od Rufusa. Wyraz jego twarzy nie był zwierzęcy (o dziwo) Lecz kamienny, wypaczony z emocji. Szlam spływający po policzkach Richtera kapał teraz swobodnie na podłogę. Zaczął iść w jego stronę, powolnym lecz stanowczym krokiem.
Z miecza powoli zaczęły wyrastać głowy, potem cielsko oraz ogon, potężna hydra z rykiem wkroczyła na pole bitwy. Jej głowy niczym węże, wystrzeliły w stronę okutego w pancerz Rufusa, mijając Przy okazji swego pana. Pęd powietrza poruszał czarnymi włosami Richtera, zaś łuski na długich szyjach ocierały się o jego pancerz, jednak hydra nie czyniła mu szkody.
- Dla tego ten miecz nie miał głosu, to zwykła bestia podszywająca się pod ten instrument… –warknął Rufus, ustawiając ostrze poziomo przed swoją twarzą. Czubek Lust celował w sufit, kiedy jej właściciel, ucałował miecz szepcząc. – Niech pożre was pożądanie… Lust Storm.
Miecz nie tylko uwolnił drzemiące w nim zęby. Całe rozszczepił się na malutkie fragmenty, tworząc chmurę ostrych żyletek. Rozdzieliła się ona na dwa strumienie, z czego jeden popędził w stronę Richtera, zaś drugi rozbijając się na ostre lance natarł na Malice.
Hydra była jednak zwinniejsza, niż mogło się wydawać, jej głowy splatały się ze sobą, tworząc skomplikowane konstrukcje. Każdy atak zębów, został wyminięty, lub tez odbity przez grube łuski.
Środkowy łeb stwora, strzelił w stronę Rufusa, chwytając jego głowę w paszcze pełna ostrych zębisk. Gdyby nie hełm zgon nastąpiłby na miejscu.
- Naprawdę, myślisz, że coś takiego mnie pokona!? –krzyknął, zbrojny gdy osłona jego twarzy, pękała powoli od siły nacisku. Jego pancerne rękawice, wsunęły się w paszcze potwora, próbując rozewrzeć szczęki wielogłowego miecza.
W tym czasie, Richter w ostatniej chwili, jak gdyby by pokazać swoją wyższość, zniknął przed fala ostrzy która rozbiła się o pozostałą ze ścian pokoju.
Hełm wroga pękł, jego białe długie włosy wysypały się na zewnątrz, a młoda twarz, cała czerwona od gniewu i wysiłku została odsłonięta. Udało mu się unieść, szczęki hydry na tyle, że kły nie kaleczyły jego twarzy.
Rufus nie wiedział jednak, że Malice ma w sobie o wiele więcej z miecza niż kształt.
Nagle z jej gardzieli wyskoczyło długie, runiczne ostrze. Jedyne co mężczyzna mógł zrobić, to machnąć głowa w bok, by zminimalizować obrażenia. Jednak nawet to było kosztowne, miecz bowiem przejechał po lewej skronie… jak i oku. Los chyba uznał to za dobry żart, by obaj odwieczni wrogowie stracili to samo zwierciadło duszy, w tej zaciekłej walce.
Rufus ryknął jak raniony zwierz, a jego ręce zadrżały.
Calamity, niczym dysk pędził w stronę jego pleców, nie było możliwości ,by przeciwnik odskoczył czy uniknął ataku, gdy siłował się z hydrą.
- Nie…NIE UMRĘ W TEN SPOSÓB!! NIE TAK MA WYGLĄDAĆ NASZA OSTATNIA WALKA RICHTERRR!!!! –ostatnia litera została przeciągnięta, przez nadludzki wysiłek rycerza. Calamity widział coś takiego chyba pierwszy raz w życiu. Oto bowiem oczy hydry rozszerzyły się ze strachu… gdy jej całe kilkutonowe cielsko uniosło się nad ziemię. Było wręcz słychać płacz mięśni Rufusa, który za łeb unosił całego stwora w górę. Nogi rycerza wbiły się w posadzkę na kilka centymetrów, a krzyk wydarł się z gardła, na chwile zagłuszając całą bitwę na dziedzińcu.
Motocyklista obkręcił się, a sprawiając, ze zad i ogon Hydry rozwalił resztę pomieszczenia, a sama bestia niczym wielka packa na muchy uderzyła w kręcącego się Calamitiego, odsyłając go przez ścianę o dwie komnaty dalej. Chwile potem zawaliło się pomieszczenie.

Malencroft z trudem powstał z ziemi, bolały go kości, a pancerz był pokruszony w kilku miejscach, odsłaniając zbrukane klątwa ciało. Jednak to co widział, przed sobą, przez otwory jakie jego ciało wybiło w ścianach, sprawiło że krew zawrzała w nim dwa razy mocniej.
W strugach kurzu, pyłu i skalnych odłamkach, Rufus powoli wstawał z ziemi.


Jego pancerz też sypał się na ziemię, odsłaniając lnianą koszule i potężne muskuły. Wojownik dyszał ciężko, zapewne wiele mięśni w jego ciele było zerwanych. W jego dłoni jednak powoli malutkie brzytwy składały się w miecz.
- Chodź…Richter. Walcz…ze mną… –wydyszał, robiąc kilka chwiejnych kroków.
- Jak żałosny jest… twój byt… że pożąda śmierci takiej potwory… jak ja… - Richter wręcz załkał, nie rozumiejąc celu istnienia Rufusa. Ciało jego w nienaturalny sposób postawiło się na nogi. Najpierw stopy na płask, potem reszta ciała dźwignęła się do góry. Caągnąc Despair po podłodze szedł w stronę zbrojnego motocyklisty. - Powinniśmy walczyć… razem… a nie zabijać się… Zapłaczę nad twoim ścierwem. - Po tym dziwnym zwitku słów, pochwycił Despair oburącz, równolegle z jego pokiereszowaną twarzą.
- Dwa tak silne uczucia… Rozpacz… Pożądanie… oba potrafią wywołać… gniew… To jest niebezpieczne uczucie. Tracimy nad sobą… panowanie… ale też zyskujemy na silę. A ja w tym momencie… jestem bardzo… wkurwiony. - Richter tak mocno zacisnął zębiska że ze dwa wyleciały z jego paszczy pod wpływem nacisku. - Stoisz mi na drodze… więc zdychaj. - Pomimo tak hardych słów, mało było hardości w jego ruchach. Był mocno poobijany, ale nadal miał tą przewagę że nie był człowiekiem. Ludzie to kruche istoty. Słabe. Gdyby nie łza którą ma dzierżyciel pożądania, zginąłby już na złomowisku. W miarę możliwości przyspieszył, by zacząć ostatnią wymianę cięć w tej walce.
- Robiłeś...robiłeś coś kiedyś tak długo, że stałeś się w tym najlepszy? -wydyszał, Rufus też powoli przyspieszając kroku, zaś miecz ustawił równolegle do podłoża. - Dni, miesiące lata, wszystko to by znaleźć kogoś z kim będziesz mógł się zmierzyć, kogoś kto sprawi, że znowu chcesz robić to w czym dochodziłeś do perfekcji. -mówił Rufus uginając powoli nogi, jak gdyby chciał skoczyć. Krew z wybitego oczodołu jak i tak która płynęła z jego czoła, przypominała czerwone łzy, na policzkach rycerza. - Nie pozwolę, by ktokolwiek zabrał mi moment, którego tak długo szukałem! - dodał, odbijając się od ziemi by nadać swemu ciału jeszcze większego pędu, a jego miecz od boku natarł na Richtera.
Miecz ze świstem przeciął zakurzone powietrze, uderzając w bok Calamitiego, którego reakcja była za wolna by zablokować atak. Kolejna rana pojawiła się na jego przeklętym ciele, a ryk wyrwał się z gardzieli. Piącha rycerz rozpaczy odruchowo, ruszyła w stronę twarzy wroga, z wielką siłą godząc w nos motocyklisty.
Białowłosy został odrzucony do tyłu, ślizgając się na kałuży własnej posoki, opadając na plecy. Jego ciężki oddech był wyraźnie słyszalny ,gdy starał się dźwignąć na nogi.
Richter nie zważając na ból, chwycił Despair w obie dłonie, uniósł ostrze wysoko… by zachwiać się pod jego ogromnym ciężarem i runąć na bok. Obaj walczący, ledwo mieli siłę stać a rozmiar ich broni, wcale nie ułatwiał walki.
Nie wierzył w to co się działo. Despair nigdy nie było tak ciężkie. Używając resztek swej siły ponownie dźwignął się do “pionu”, po czym wbił ostrze w podłogę tworząc sobie oparcie.
- Zawszę chciałem… by przeciwnik leżał u mych… stóp. Wiedział że jestem… lepszy… .silniejszy… nie obchodziło mnie… nigdy jak tego dokonałem.- Kaszlnął żrącą mazią na podłogę, w próbie złapania głębszego oddechu. - Inni dworzanie… nazywali mnie… barbarzyńcą… szlacheckiego pochodzenia. Fakt… Nigdy nie potrafiłem się odnaleźć wśród… tych dandysów w sztucznych… perukach. Słabych… kruchych… którzy mieli siły tylko na tyle… by powachlować swoją… zapyziałą gębę. Napawali mnie obrzydzeniem. Ludzie nie byli już dla mnie… wyzwaniem. Zacząłem więc zabijać coraz to większe… potężniejsze potwory. Ciągle mi było mało… padały jak muchy… jedno po drugim. Zanim się obejrzałem… sam się stałem potworem. - Oparł drugą rękę na rękojeści Despair. - Jestem żywym przykładem… powiedzenia… “Jeśli zbyt długo pałasz się zabijaniem… abominacji, sam się nią w końcu… staniesz.” - Na jego paskudnej gębie pojawił się niemrawy uśmiech. - Jednak… jestem rad… że znalazł się człek który… potrafi mnie tak poturbować. - Uniósł wzrok na Rufusa. - Nienawidzę cię… ale to nie znaczy że, cię nie szanuje. - Zakończył przemowę, a Despair zamajaczyło fioletowym światłem.
- Z walki i nienawiści rodzi się pewien… pewien rodzaj przyjaźni. Takiej w której, największa przysługą jaką możesz wyświadczyć drugiej osobie jest jej śmierć. –Rufus dźwignął się z ziemi. Nawet zakrwawiony i oślepiony wyglądał majestatycznie, jego włosy falowały delikatnie, zaś ręka kurczowo zaciskała się na rękojeści Lust. – Kiedy pierwszy raz usłyszałem płacz twej broni, wiedziałem, że jesteś osobą która w jakimś stopniu nasyci me pożądanie. Zobaczmy czy w końcu znalazłem to na co czekałem. –stwierdził ruszając w stronę Richtera.
Ziemia pod stopami Rufusa błysnęła delikatna purpurą, gdy Calamity szykował swój atak, uciekła z niego jednak prawie cała moc. Jedynie dwa ostrza wysunęły się z ziemi, ledwo zadrapując nogi wroga.
Miecz wroga otoczyło białe światło, gdy ten uniósł je nad głowę i wyskoczył. Piewca rozpaczy, znał ten atak, to on pozbawił go niemal życia na złomowisku. Chociaż ta wersja była na pewno o wiele słabsza. Oczy wojownika błyszczały chęcią wygranej. Skrywała się w nich determinacja i pragnienie spełnienia swych marzeń.
Despair zostało poderwane z ziemi, ostatnimi siłami. Był to ostatni zamach na który rycerz przeklętego miecza miał siłę. Zataczając szeroki łuk zderzyło się z Lust, a powietrze zawirowało dookoła walczących. Kamienie gruz zostały odepchnięte, białe czarne włosy rozrzucone na boki. Rufus zaciskając zęby z wysiłku naparł na wroga, Calamity ryknął niczym bestia.
Brzdęk był jedynym słyszalnym dźwiękiem które rozeszło się po okolicy…
Kawałek wielkiego ostrza, które złamało się w pół, obracało się powoli w powietrzu. Krople krwi, których właściciel niemiał kiedy zmyć ze swej broni, opadały z niego na ziemię, niczym ostatnia ulewa świata.
Richter był pewien, że chwile przed tym jak Despair uderzyło w głowę Rufusa, widział na jego ustach uśmiech. Potem była zaś tylko krew i trzask gniecionej czaszki.
Ułamane Sotrze Lust spadło, wbijając się w posadzkę przed nogami Richtera.
Richter uniósł brew. Nawet zamrugał kilkakrotnie upewniając się czy dobrze widzi. Jego przeciwnik leżał.
- Udało się… Despair… Malice… udało się… - Osunął się na kolana, by za krótki moment radośnie się śmiać. Ostatkiem sił posnuł się w stronę Rufusa, po drodze zbierając obie części jego broni. Ułożył je w taki sam sposób, jak to zrobił zbrojny motocyklista Calamitiemu. Teraz spoczywał w identycznej pozie. Richter jednak na tym nie poprzestał, zaczął szukać u niego jakiegoś naszyjnika, lub czegoś podobnego. Rufus posiadał łzę, a Richter ją chciał… bardzo.
Zdekapitowane i okrwawione ciało, zostało przeszukane przez zmęczonego wojownika. Jednak nic on nie znalazł. Nie było tu łzy, jej miejsce nie znajdowało się tez w lejcu miecza, co Calamity mógł ocenić poprzez zerknięcie na zniszczoną broń.
Odrobinę zawiedziony zerknął przez ramię, na środek transportu Rufusa. - Hmm… czyżby? - Z niemałym trudem dźwignął się w górę i doczłapał do motoru. Zasiadł na nim, nie bardzo wiedząc co dalej. Nigdy czymś takim nie jeździł, nie wiedział za bardzo jak tym ruszyć. Zaczął kręcić manetkami, by metodą prób i błędów uruchomić pojazd.
 
__________________
"My common sense is tingling..."

Ostatnio edytowane przez Deadpool : 13-06-2014 o 01:17.
Deadpool jest offline