Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-06-2014, 07:39   #341
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
"Do we even need a plan?!"

Niebieskoskóra postanowiła przywitać załogę z otwartymi rękoma. Głównym zamysłem na ten plan było zakradnięcie się do kabiny kapitańskiej gdy załoga rozglądała się za Gortem i resztą, znalezienie barku czarnoskórego, oraz rozwalenie się w jego fotelu marnując czymkolwiek te szczyny były.
Niebieskoskóra nie przejmowała się tym pojednaniem aż tak bardzo. Jakiś czas temu obstawiała, że wszyscy prędzej zwariują niż dojdą do góry, i swój zakład najzwyczajniej przegrała. A przecież nie za wiele osób lubi przegrywać.
Nie mniej miała póki co wspólny cel z drużyną, od którego i tak wszystko się zaczęło.
Wtem drzwi z cichym skrzypem uchyliły się wpuszczając dwumetrowego giganta odzianego w bardzo znajomą dla Shiby zbroję. Pierwsze co zauważyła to jego krok. Nie poruszał się już tak jakby miał się za chwilę rozpaść, a do tego zgarbiony. Miast tego stawiał kroki wyprostowany, dumny wręcz. Przechadzka której to towarzyszyło jęczenie drewnianych desek pod metalowymi butami Richtera nie trwała krótko, gdyż od razu skierował się by usiąść na jednym z wielu o dziwo krzeseł w kajucie kapitańskiej. Gdy już zasiadł zaczął odpinać pasy w swym rynsztunku i odrzucając na bok elementy zbroi. Robił to aż stał się nagi od pasa w górę. To nie był przyjemny widok. Niebieskawa skóra Calamitiego pokryta była masą blizn większych i mniejszych. Śladami po ugryzieniach, oparzeniach, sztychach i kto wie czego jeszcze. Najbardziej jednak rzucały się w oczy dwie rzeczy. Ogromna blizna idąca od barku aż po pachwinę i masa dziwnych wytatuowanych znaków. Co ciekawe znajdowały się one nawet na bliznach, jakby fakt przecięcia skóry w tamtych miejscach nie mógł ich wymazać. Ale wisienką na tym upiornym torcie była jednak twarz Richtera. Twarz niemal cała pocięta, a dwie największe szramy biegły od kącików ust, tworząc nienaturalny i szeroki uśmiech, nawet gdy ten zachowywał pełną powagę. Fioletowe punkty które były źrenicami niosącego rozpacz, bacznie obserwowały Niebieskoskórą mieszkankę Valahii, spod których nieustannie płynęła czarna maź. W końcu postanowił przemówić odsłaniając szereg zębisk, które świetnie się nadawały do rozrywania mięsa na kawałki.
- Jestem rad… że panienka jest cała… i zdrowa. - Mowa Calamitiego i charakterystyczny podźwięk każdej jego wypowiedzi nie uległ zmianie. Dodał po chwili. - Mam jednak wrażenie… że to jednostronne… odczucie. - Przecierając jedną z wiecznie płynących łez wykrzywił usta w potwornym uśmieszku.
- Niby co je wzbudza? - Niebieskoskórą zdziwiło lekko, że pierwszą osobą która weszła do pomieszczenia był Calamity. - Zdecydowanie wolę z tobą wypić niż się bić. - uśmiechnęła się lekko. Calamity, gdyby faktycznie oszalał, najpewniej byłby dość ciężki do pokonania.
- Więc napijmy się… choć wątpię czy prócz tych.. pomyj mają tutaj coś.. lepszego. - Przemówił zaczesując szponiastymi palcami kruczoczarne włosy do tyłu. - Gdzież moje maniery… Richter von Malencroft. Przypomniałem sobie to i… owo. - po tych słowach podniósł się i podszedł do barku Gorta oglądając kolejno butelki.
- Ty i Gort macie... jedną wspólną cechę. Przyciągacie do siebie intrygujące… osobistości. Gdzie poznałaś… tamtych? - Kończąc zdanie odkorkował jakaś butelkę bez etykiety i pociągnął z niej parę łyków. Nawet się nie skrzywił.
- W drodze na górę przeznaczenia. - wyjawiła. - No, prawie. Czarnoksiężnika spotkałam jeszcze w witlover. Zimny gość. - zaśmiała się z swojego niezbyt udanego żartu, wychylając sporą zawartość butelki. - Aż dziw, że już was spotkałam. Byłam gotowa stwierdzić, że zwiedzicie pół świata nim dojdziecie tam gdzie trzeba.
- Ręczysz za nich? Można na nich liczyć... kiedy będzie trzeba? - Odwrócił się w stronę Shiby. - Będę potrzebować wszystkich.. w stolicy. - Kolejnych parę haustów opróżniło butelkę, po tym już się skrzywił. Całą siara musiała osiąść się na dnie butelki.
- Hmm...mogę poręczyć za Kazego, jeżeli szukasz kogoś kto ci żonę przeleci. Nie są zbyt pomocni. - ostrzegła nieprzejęta. - No, może względem mnie są bardziej przydatni, niż względem ciebie, póki ich nie poznasz.
Dzierżący rozpacz uniósł brew odstawiając butelkę na miejsce.
- Jeszcze jedna sprawa… Faust też z nami będzie. Wiem że się nie … dogadujecie zbytnio…. Wieęęęc. - Richter rozłożył ręce, by dodać. - Nie pozabijacie się zanim… to wszystko się skończy? -
- Jego pytaj, ja nic takiego nie planuję. - zadeklarowała się niebieskoskóra. - Faust jest intrygujący, ale nic osobiście do niego nie mam. - “choć on może mieć do mnie.” dodała w myślach zastanawiając się, jakie mogą być faktyczne powiązania Fausta z Lokim.
- Faust i tak zrobi… jak będzie chciał. Tajemniczy jest… trochę zbyt jak na mój gust. - Pokręcił głową, nadal grzebiąc w barku. - Choć niezwykle mądry… to fakt. -
Tymczasem z zewsząd dało się usłyszeć dźwięki rozpoczynającej się zabawy. Spod stóp dobiegały ich odgłosy turlanych z ładowni beczek, niechybnie wypełnionych mocnymi trunkami, a z pokładu dobiegały ich wesołe okrzyki piratów witających swego kapitana.
Jednak tym co zaskoczyło Richtera oraz Shibę było głośne łupnięcie dochodzące od strony drzwi wejściowych do kajuty kapitana, które sprawiło że dwójka natychmiast spojrzała w tamtym kierunku, a kiedy drugie łupnięcie wyrwało drzwi z zawiasów które z hukiem uderzyły o ziemię, dostrzegli stojącą w progu rozeźloną młodą dziewczynę.


Była to niska brunetka o niebieskich oczach, ubrana na biało z licznymi magicznymi ozdobami i ornamentami, jednak tym co najbardziej wskazywało na jej czarodziejskie zdolności była złota aura okalająca jej dłonie, której to najpewniej użyła przed chwilą do wyważenia drzwi.
- A wy co wyrabiacie w kajucie kapitana pod jego nieobecność!? - fuknęła głośno na dwójkę, po czym wskazała palcem oskarżycielsko na niebieskoskórą. - Ty! Od początku wiedziałam że jesteś podejrzaną osobą. Mogłaś oszukać pana Salwę, ale ze mną na pewno ci się to nie uda, podstępna ladacznico. Widziałam jak niektórzy członkowie załogi zaczynają zachowywać się dziwnie i padać ci do stóp po tym jak o tobie rozmawiali. Jestem na sto procent pewna że musiałaś użyć na nich jakiejś magii! A ten fioletowy brzydal musi być twoim pomagierem. Więc czy wasza dwójka podstępem dostała się na okręt by spiskować przeciwko kapitanowi Czarnoskóremu? Odpowiedzcie szczerze, albo spotka was sroga kara!
Niebieskoskóra unisoła powoli butelkę, i starając się brzmieć jak najmniej pijacko mogła (co było trudne, gdyż owa do połowy pusta butelka była jej trzecią.) powiedziała: - W witlover są plotki, że...był czarnoskóry mistrz piratów...z magicznym, odmładzającymi winem. Wpadłam je ukraść. - uśmiechnęła się szeroko rozkładając się na kapitańskim fotelu. - Chcesz trochę? Pomaga na zmarszczki…
Shiba rozkładając się na fotelu dostrzegła na suficie coś znajomego. Czarna plama rozlana była po suficie niczym cień, jednak dwa czerwone punkty przypominające oczy, kręciły się to od jej dekoltu, to w stronę piersi nowo przybyłej. Kaze puścił niebieskookiej oczko, jak gdyby zawierając w tym geście proste pytanie “Co z nią zrobić?”
Richter uniósł brew - Ta magia nazywa się… kultura osobista. Coś czego brak tobie dziecko. - Oparł się plecami o ścianę i przetarł kciukiem maź spływającą po policzkach.
Zerknął jeszcze na wyważone drzwi. - Poza tym ładnie tak… rozwalać drzwi kapitanowi? -
Daj młodej spokój...Richter. - powiedziała niebieska, imię rycerza dodając na koniec, z racji, że wiadomość tak na prawdę była oczywiście kierowana do Kazego. - Gort sam pewnie częściej te drzwi demoluje niż otwiera. - uśmiechnęła się, wymachując na boki butelką wina. - Niech wypije z nami i się zrelaksuje.
- Mówiłam że mnie nie oszukasz, podstępna żmijo! - odparła głośno dziewczyna, zaciskając mocniej pięści. - Jeśli szykujecie tutaj pułapkę na kapitana, to wiedzcie że przewidziałam wasze niecne zamiary i...
Wtem słowa czarodziejki zagłuszyło rytmiczne stąpanie ciężkich buciorów, które niczym małe trzęsienie ziemi sprawiło że dziewczyna zachwiała się gdy za jej plecami stanęła dwukrotnie większa od niej postać gigantycznego pirata.
- Pułapkę na mnie? - zapytał Gort, uśmiechając się wesoło. - I chciałaś mieć całą zabawę dla siebie? Strasznie zachłannaś jak na nową kamratkę. Już mi się podobasz.
- K-k-kapitan Czarnoskóry...? - wymamrotała dziewczyna, odwracając się przodem do umięśnionego murzyna. - T-ta dwójka zakradła się do pańskiej kajuty, więc...
- Taa, Des mówił mi że Błękitka tu na mnie czeka. Nic się nie ukryje przed tym mundralą - odparł Czarnoskóry, krzyżując ręce na piersi, po czym przeniósł wzrok na niebieskoskórą. - Kopę latek, co nie? Liczyłem że mi cosik upichcisz na powitanko. Butchowi dobrze wychodzą tylko kuraki z rożna, więc pewno i tobie zdążyły już zbrzydnąć.
Kobieta wzruszyła ramionami. - Jak wytrzeźwieje. Więc pewno nie dzisiaj. - odmówiła prośbie czarnoskórego. Nie za bardzo miała ochotę gotować w tym momencie dla całej zgraji piratów. W sumie nie za bardzo miała ochotę wykonywać jakąkolwiek pracę. Choć z drugiej strony gotować lubiła...przydałoby się coś nietypowego, co mogłaby wstawić do garnka. Będzie to musiała przemyśleć. - Byliście na górze przeznaczenia? - zapytała. - Posłali was już do Lukrozu, czy jeszcze nie, i ja mam to zrobić? - przetarła nieco zmęczone oczy. - Ktokolwiek zrobił szaleństwo jest tam. Pewnie król albo jego pomagier. Przy dużej niespodziance królowa. Prędzej król, może z zemsty za śmierć królową czy inna bajka. - spojrzała na czarnoskórego. - Nie mam najmniejszego pojęcia po co on stworzył szaleństwo. Nie wiadomo ile mamy czasu. Nie świętujcie długo, właśnie teraz powinniśmy się śpieszyć.
- Czyli mamy po prostu obić gęby królowi i wszystkim którzy siedzą w jego zameczku. No i taką robotę lubię. Iwabababa! - zarechotał wesoło pirat, po czym stanął naprzeciwko Shiby i wyciągnął przed siebie obie dłonie z których zaczęły wyrastać dwie masy skalne, które szybko przeobraziły się w wielkie marmurowe fotele, przypominające niemalże trony. Następnie zaś Gort usiadł na jednym z nim i machnął ręką na znak że Richter również może się rozsiąść. - Tamto krzesełko i tak było dla mnie za małe. Możesz se je wziąć - rzucił od niechcenia do Shiby, po czym uniósł do góry lewą rękę i poklepał się po swym pokaźnym bicepsie. - Oczywiście pobiliśmy już wszystkich w Lukrze, więc tu sprawa załatwiona. Ale do tej całej góry nie dotarliśmy, bo jakaś starucha pogadała z Blondasem i Puszką że mamy poleźć do stolycy. Mi tam zresztą wsiora wno, dopóki będzie komu buźkę poobijać i kości poprzetrącać.
Gort nie zmienił się ani odrobinę. Nie podobało się to shibie. Miała całkiem spore przekonanie, że nawet Kiro jest mądrzejszy, tylko zaspany, więc nie widać.
- widzę, że urośliście w sile. Dobrze. Przyda się nam. - pogratulowała, jednakże brakowało w jej głosie głębszego podziwu. Pokaz tworzenia foteli na pewno nie poruszył kobiety.
- A ty co porabiałaś przez ten czas? - zapytał pirat, również sięgając do barku po butelkę wina z której wyrwał korek zębami i wlał sobie na raz do ust połowę zawartości butelki. - Wzięłaś ze mnie przykład, znalazłaś sobie paru nakama i poobijałaś kilka gęb?
- Hmm.. - zamyśliła się Shiba. - W żadnym wypadku nie chciałam brać z was przykładu, w końcu przez to się rozstaliśmy, ale...No cóż, właściwie, to mniej-więcej tak wyszło. - zgodziła się Shiba.
- No wzrocami do… naśladowania to nie… jesteśmy… Nihihiehehe. - Zarechota Richter w charakterystyczny dla siebie sposób, rozsiadając się na kamiennym fotelu. Założył nogę na noge i podparł policzek pięścią jak panisko. - Jak miło że nasza… “rodzinka” jest znowu razem. - Richter uśmiechał się od ucha do ucha, całkiem dosłownie gdyż blizny naprawdę oddawały taki wyraz, przedłuzając i tak upiorny uśmieszek.
Drzwi uchyliły się, wpuszczając do środka powiew wiatru. Suro wszedł do kajuty, z lekkim uśmiechem na oszpeconej blizną twarzy.
- Hej. - Najwyraźnie było to przywitanie skierowane w stronę tych, których elf nie znał. - Gort, mam prośbę. Jeśli rzeczywiście mamy tym czymś lecieć do stolicy… znalazły by się dwie kabiny dla moich dziewczyn?
Niebieskoskóra lustrowała przybysza wzrokiem. Wyglądał dość interesująco. Czyżby Gort napotkał kogoś więcej niż zgraję przypadkowych palantów? Pachniał też ładnie. Kobieta uśmiechnęła się - Cześć. Jak się boisz o kobiety, to mogę ci pożyczyć żywiołaka cieni~. - zasugerowała kobieta. - Bezpłciowe stworzenie, a silne. Przypilnuje. - uniosła wzrok w górę aby spojrzeć na ukrytego Kazego. Potem spojrzała spowrotem na Gorta. - Ja śpię tutaj. Reszta statku śmierdzi. - Pewnie dlatego, że nikt do tej pory nie wchodził do kabiny Gorta, bo w końcu należy do Gorta. No może poza tą jego asystentką, ale to mniej śladu potu niż po pirackiej załodze.
- Jak chcesz, ale na okręcie dużo lepij śpi się w kojach niż w wyrze - stwierdził Czarnoskóry, wskazując kciukiem na czyste i wyraźnie nieużywane łóżko w kącie kajuty. - A twoim dziewuchom tyż na pewno coś znajdziemy - dodał, zwracając się do Suro.
- Ja się nimi zajmę - oznajmiła biała czarodziejka, łypiąc nieufnie na Shibie. - Prędzej wyskoczę za burtę niż pozwolę żeby ten twój upiorny dziwak położył łapy na gościach pana...
- Długouchego - podpowiedział Gort, co ta jednak postanowiła zignorować.
- Nie mieliśmy okazji się poznać, ale wszyscy przyjaciele... to znaczy nakama kapitana są mile widziani na naszym okręcie - rzekła i dygnęła lekko przed elfem, po czym wyciągnęła ku niemu dłoń. - Jestem Emily. Miło mi.
Kaze lekko przesunął się po suficie by schować się w kącie. Jego ślepia na chwile mignęły w mroku zerkając złowieszczo na Emily. Zapewne kogoś czekają w nocy koszmary...albo obmacywanie.
- Surokaze - odparł białowłosy. Bez żadnych wyszukanych grzeczności uścisnął wyciągniętą dłoń. - Nie wydaje mi się, by moje towarzyszki potrzebowały opieki. Sądzę, że same są w stanie się sobą zaopiekować, no chyba, że odcinanie pewnych części ciała osobom z załogi nie wchodzi w grę.
- Obawiam się że mogłoby się to nie spodobać kapitanowi. A jeżeli należą one do twojego ludu, to sądzę że niektórzy załoganci mogliby sprawiać im problemy - stwierdziła czarodziejka dość enigmatycznie. - Przekaż im że zajmą kajuty naprzeciwko mojej. Upewnię się że nikt nie będzie ich nękał.
- Nie za bardzo się tu rządzisz jak na świeżą płotkę? - zapytał Gort, jednak jego rozbawiona mina wskazywała na to że nie ma nic przeciwko takiemu przejmowaniu inicjatywy przez jego kamratów. - Może zastąpisz Desa w jego sprawunkach? Prace okrętowe, dbanie o załogę, zaopatrowywanie i takie tam. Wspominał że przydałoby mu się więcej czasu na główkowanie i pisanie wierszów, czy coś takiego.
- Z miłą chęcią - odparła Emily, uśmiechając się z zadowoleniem, po czym odezwała się ponownie do elfa. - Zwracajcie się do mnie jeżeli będziecie czegokolwiek potrzebować.
- Możesz zacząć od… przyniesienia jakiegoś napitku. - Richter pomachał pustą butelką w powietrzu, cały czas siedząc w ten sam sposób.
- O właśnie. Też poproszę. Dużo i mocnego. - dopowiedział Suro, uśmiechając się lekko. - Mamy jakiś nowy plan, by dostać się do stolicy, czy pozostajemy przy tym, który miał nam służyć na drodze do Góry? - zwrócił się do Gorta i Richtera.
Tym kto się wtrącił była jednak Shiba.
- Lecimy prosto pod zamek. Statku nikt nie ściągnie, jeżeli będą mieli armię magów, to można zawsze po prostu na nich zeskoczyć. Wy idziecie szukać króla, czy kimkolwiek jest ten pajac odpowiedzialny za szaleństwo, ja zajmę się jego pomagierem i całą tą królewską armią. - przekazała Shiba po czym podniosła pijany wzrok na Gorta. - Wiesz co to oznacza? Będę chciała, abyś powierzył mi swoich majtków pod dowóctwo. Uwierz, łatwiej ci będzie walczyć bez królewskiej armii na plecach. Jak ta skoczna się mnie boi, to weź ją ze sobą, nie będzie pomocna pod generałem któremu nie ufa.
- Za kogo ty mnie uważasz? - fuknęła dziewczyna, wyraźnie urażona takim stwierdzeniem. - Jeśli taki będzie rozkaz kapitana, to nie zawaham się nawet na moment - oświadczyła butnie, podchodząc do barku z którego wyciągnęła kilka butelek whisky i wcisnęła po jednej każdemu z zebranych. Najwyraźniej na statku pirackim piło się wyłącznie z gwinta.
- Mi taki plan pasi - odparł Gort, z uśmiechem otwierając następną butelkę alkoholu, który zaczął wlewać sobie do gardła sporymi haustami. - Chyba że Blondas ma lepsiejszy. Ale lubię twoje plany, bo łatwiej je spamiętać - dodał, wskazując butelką na Shibę.
- No to zdrowie! - zadowolona stuknęła swoją butlą o butlę Gorta na toast. Wyglądało na to, że niedługo będzie już po wszystkim.
- Mój cel pewnie będzie kręcić się wśród żołnierzy, więc mogę współpracować z… niebieskoskórą. - powiedział Suro, również otwierając butelkę i biorąc solidny łyk. - Blotred mu jest. Hrabia zawszony. Patrzy z góry na innych. Ślepy na prawe oko. W herbie ma miecz w wirze powietrza. Jak kto spotka ma zostawić. - Kolejna porcja alkoholu zniknęła w trzewiach elfa.
- A że ten zawszony król ni ma pojęcia o naszych planach, to możemy podlecieć mu prosto pod ten jego zameczek i BAM!! Sprzedać mu łupnia prosto w facjatę! Iwabababa! - zarechotał Gort, rozbijając pustą butelkę o oparcie swego kamiennego fotela.
- Skoro dalej należy kapitan do shichibukai, to żołnierze powinni od razu rozpoznać naszego jolly rogera i nie sprawiać nam problemów dopóki nie rozpoczniemy szturmu - wtrąciła Emily, a po chwili dodała. - W takim razie pójdę zawołać tamtego przystojnego blondyna który kapitanowi towarzyszył. Skoro kapitanowi zależy na jego opinii, to zobaczymy co on myśli na ten temat.
- Ano niech tu przylezie - przytaknął Gort, a gdy jego asystentka opuszczała już jego kajutę, zawołał jeszcze za nią. - I powiedz tym bękartom żeby wtoczyli nam tu beczułkę albo pięć!
Nie musieli czekać długo. Niespełna pięć minut później dziewczyna wróciła, prowadząc ze sobą Fausta oraz Nino, zaś Gort natychmiast gruchnął piąchą o poręcz swego fotela, przykuwając tym samym uwagę zebranych, po czym zwrócił się do przybyłych.
- To co myślita o planie ataku? - zapytał z szerokim i zarazem pewnym siebie uśmiechem. - Podlatujemy pod sam zameczek i wbijamy się wszyscy do środka zanim skumają się że chcemy im obić mordy. Bedzie to pierwszy abordaż załogi Podniebnych Piratów Czarnoskórego! Brzmi w pytę, co nie, Blondas!? My przetrącimy kark królowi, a Błękitka z moimi kamratami pójdzie szukać jego pomagiera.
Wielkolud był wyraźnie podekscytowany prostym i zarazem efektownym planem który zaproponowała Shiba i przekonanie go do czegoś bardziej wyrafinowanego, a mniej wybuchowego mogło okazać się trudnym zadaniem.
- Czy nie lepiej po prostu przybić do brzegu i poinformować o wykonaniu zadania? - z ust Fausta wypłynęła nieco inna, mniej widowiskowa propozycja. Nie chciał zbytnio wpływać na życie przeciętnego mieszkańca stolicy. Sama zmiana króla, oraz otaczających go ludzi będzie czymś, co odbije się echem po całym kraju.
- Król, albo jego doradca, będą musieć nas przyjąć. - dodał po chwili, wiedząc, że czarnoskóry może nie zrozumieć jego wypowiedzi.
- Stracimy element zaskoczenia. - zauważyła Shiba. - Ten cwaniak wodził nas za nos pół kontynentu. Raczej nie będzie ryzykował. Pierwsza zamkowa sala do jakiej nas zaprowadzi będzie jedną wielką pułapką. - skrzywiła się niebieskoskóra. - Ostatnim razem byłeś bardziej zapalony do skakania z nożem, Fałścik.
- Bo król wcale nie będzie zaskoczony widokiem latającego statku, a potem przebijaniem sie przez jego żołnierzy? -westchnął Nino z dezaprobatą, gdy zraportowali mu swoje plany. - Czasem się zastanawiam jak wy nauczyliście się machać mieczami, przecież do tego potrzeba jakiegoś mózgu… -dodał opierając się o ścianę.
- Byłeś kiedyś w Witlover? Rozbiliśmy tam latającą lokomotywę i zesrali się z wrażenia. - zaśmiała się Shiba. - Latający statek, który nie ma zamiaru się o nic rozbić? Jeszcze większa atrakcja. Nie będziesz przecież machać bronią z pokładu. A jak już zaczniemy ich wyżynać, to zanim się połapią i zorganizują, wy będziecie pod komnatą królewską, a ja na każdej lepszej strategicznej lokacji w zamku. - wzruszyła ramionami kobieta. - Tak działa element zaskoczenia.
- Błękitka dobrze gada - przytaknął z aprobatą Gort. - Jakby kto pytał, to mówimy że lecim pogadać z królem, a jak już dostaniem się do jego zameczku to nie ma co dłużej udawać, tylko trza mu obić mordę. A jak na wcześniej rozkminią, to będzie tylko więcej zabawy - dodał, wzruszając ramionami. O dziwo bezmózgi mięśniak mógł mieć w tym trochę racji. Z ich obecną obsadą szanse na to że obrońcy stolicy zdołają im zagrozić były dość nikłe.
- Jeśli tylko będzie pochmurno, mogą w ogóle nie zauważyć że zbliżamy się do zamku - wtrąciła Emily. - Z moimi umiejętnościami Blackberry nie zgubi się nawet w najgęstszych chmurach.
- Jak mówiłem…. ja nie będę wam w tym pomagał. -mruknął Nino. - Najwyżej odlecę, jeżeli was zabiją, a potem poproszę o wydanie szczątek w celach badawczych. - dodał przenosząc wzrok na Shibę. - Nie miałem jeszcze okazji badać, świeżego ciała Shide.
Faust wzruszył tylko ramionami. Nie miał nic więcej do powiedzenia. Jeśli gromada pragnie szturmu - to musiał się na niego zgodzić. Potrzebowal ich do pokonania ostatecznej inkarnacji szaleństwa. Czymże był ten sukces wobec chwilowego zachwiania w Lukrozie? Tamtejsze rządy i tak nie były szczególnie udane…
- Ostatni raz jak cię widziałem, to zdawałaś się nie być aż tak skora do ruchu. - odparł rozbawiony blondyn, zaś wizja duszy Sidhe przemknęła tuż przed nim.
- Postarajmy się tylko nie zabić wiele więcej osób niż potrzeba. - uśmiechnął się blado.
Niebieskoskóra wzruszyła tylko ramionami. - Wybacz, że nie przytargałam ci pamiątki. - uśmiechnęła się głupio, po czym cisnęła swoją pustą butelką w Nino - Jestem “S i d h e” do cholery, chcesz żebym nazywała cię “ludź”, baranie? - była wyraźnie podchmielona, a komentarze nieznajomego brzmiały dla niej jak zaproszenie do karczemnej burdy.
O dziwo różowowłosy zręcznie złapał butelkę.- Zapamiętam. -syknął, po czym odwrócił się. - Poniewaz mamy jeszcze chwile do wyruszenia, to zbuduje sobie kajutę. -mruknął opuszczając pomieszczenie.
- Nie ma po co ubijać słabiaków - odparł Gort, po czym osuszył do dna swoją butelkę i również cisnął nią w naukowca. Ta jednak chybiła o włos i roztrzaskała się o drzwi kajuty w momencie gdy różowowłosy je zatrzasnął. Mógł to być zarówno gest poparcia dla Shiby, bądź też, co bardziej prawdopodobne, dezaprobaty jego bierną postawą. - Ktoś musi łopowiedzieć reszcie świata historię o wielkim kapitanie Czarnoskórym i jego załodze która skopała dupsko królowi i zdobyła stolycę! IWABABABABA!!
Murzyn rechotał w zadowoleniu, a jego policzki robiły się coraz bardziej purpurowe gdy dwóch majtków wtoczyło do kajuty dwie beczki mocnego wina z których jedną kapitan zarezerwował dla siebie i gdy pochłaniał jej zawartość można było odnieść wrażenie, że gdyby tylko chciał, mógłby wypić całe morze. A na pewno spore jezioro.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 06-06-2014, 20:58   #342
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Kontrakt.

Tymczasem na dole Gort z niedowierzaniem przyglądał się unoszącemu się w powietrzu okrętowi i natychmiast ponaglił swego rumaka do galopu, zostawiając w tyle Przydupasa oraz resztę swej kompanii. Przechodnie uskakiwali przed ogromnym wierzchowcem pędzącym ulicami w kierunku placu miejskiego, gdzie zacumowany był podniebny okręt.
- Tutaj, kapitanie Czarnoskóry! - wołał rozentuzjazmowany Rico, wymachując rękoma wraz z kilkoma majtkami pilnującymi cum utrzymujących statek w jednym miejscu.
Olbrzymi pirat zatrzymał się i zeskoczył z konia, odrywając w końcu wzrok od Blackberry, by spojrzeć na swego młodego nawigatora.
- Jagódka naprawdę znowu żyje? - zapytał niemalże łamiącym się ze wzruszenia głosem.
- Cała i zdrowa - odparł z szerokim uśmiechem chłopak. - Teraz poniesie nas dalej niż kiedykolwiek, gdzie tylko sobie zażyczysz, kapitanie. Cały świat stoi przed nami otworem.
- Gdzie tylko chcę!? - zawołał Gort niedowierzając, po czym roześmiał się i otarł cieknące z oczu łzy. - Wiedziałem, że świetnie sobie poradzisz, Rico - dodał, kładąc zdrową rękę na ramieniu chłopaka, który zrobił zdziwioną i nieco speszoną minę.
- Ja? Przecież to Elizabeth i Desmond...
- Wielka El lubi się rządzić, a Salwa to mundry gość, ale to ty zawsze najlepiej rozumiałeś swych nakama i potrafiłeś ich poprowadzić, tak że sami za tobą szli. A to jest właśnie to czego najbardziej potrzebuje kapitan.
- Ale kapitan musi być silny... - stwierdził chłopak, kręcąc głową. - Doprowadziłem wszystkich bezpiecznie na okręt tylko dlatego że tak mi kazałeś, kapitanie.
- Jesteś silny, Rico - oznajmił stanowczo Gort. - Tylko jeszcze o tym nie wiesz.
Suro zatrzymał swojego wierzchowca przed statkiem. Przez chwilę przyglądał się w milczeniu okrętowi starając się jak najdokładniej zrozumieć w jaki sposób znalazł się w tym mieście. Wnioski, do jakich jego zmęczony umysł doszedł nie były dla elfa specjalnie zachęcające. Statki nie kojarzyły mu się najlepiej. Statki, które unosiły się w powietrzu nie kojarzyły mu się w ogóle.
- Czy ja dobrze rozumiem, że mam na to wsiąść i liczyć, że zabierze mnie cało do stolicy? - nie zwrócił się do nikogo konkretnego. Białowłosy przemilczał pytanie, kto wpadł na tak szalony pomysł, by starać się unieść coś w powietrze. - To ma latać, tak? W sensie unoszenia się w powietrzu, a nie opóźnionego spadania?
- Przy tka prostackiej konstrukcji nie liczyłbym na wiele. -mruknął Nino. - Chociaż przy dużej dozie szczęścia i mej nieocenionej pomocy, może dowiezie nas bezpiecznie do stolicy.
- Twoje słowa jakoś też specjalnie do mnie nie przemawiają… - weschnął szermierz, zsiadając z wierzchowca. - Jednak mniejsza o to. Panie pirat. Szukam elfki. Brązowe włosy, biega z dwoma mieczami. Jak ktoś do niej zarywał, to pewnie stracił zęby. Wiesz, gdzie mogę ją znaleźć?
- Pewnie na zamku panoćku, jo tam niezbyt wiem. -nurknął jeden ze strażników cum.
- Dobra, to jak co szukajcie mnie w zamku. I przygotujcie coś mocniejszego do picia, bo w pełni trzeźwy nie wejdę na to. - odparł elf ruszając w stronę, górującej nad miastem budowli.
- O to się nie martw, Długouchy - rzucił za nim Gort, po czym zwrócił się ponownie do swego młodego kamrata. - Czy działo się cosik ciekawego gdy mnie z wami nie było?
Chłopak pokręcił głową.
- Część więźniów postanowiła dołączyć do naszej załogi i pomóc przy przebudowie Blackberry. Później może kapitan ocenić czy zostaną przyjęci w nasze szeregi, jednak ze swojej strony oceniam że wszyscy byli pomocni. W szczególności jedna z nich dobrze radziła sobie w chronieniu nas przed szaleńcami, ale nie napotkaliśmy nikogo na poziomie Shuu - poinformował Czarnoskórego, a zaraz potem dotknął jego prawego ramienia z wyraźnie zatroskaną miną.
- Co się stało z ręką kapitana? Czy mam poprosić gnoma by przygotował dla kapitana odpowiednią miksturę?
- Ah, to nic takiego - uspokoił go Gort i na dowód uniósł swe sztuczne ramię i zrobił nim w powietrzu kilka młynków. - Ani trochę mi to nie przeszkadza. Dzięki temu dałem radę obić mordę dupkowi który przywołał tych zdechlaków w piramidach, więc niech zostanie tak jak jest. Ale możesz powiedzieć temu kurduplowi żeby upichcił coś dla Blondasa - dodał, wskazując palcem na zbliżającego się do nich Fausta. - Kobitki go lubiły zanim jakiś drań pokieraszował mu facjatę.
- Znając życie gnom będzie żądał zapłaty… -westchnął Rico robiąc bezradną minę. - Dokąd w ogóle ma zamiar Kapitan teraz ruszać?
- A tak, Blondas gadał coś że cała ta zaraza to jeden wielki pic i gościom odbija tylko jak sami uwierzą że zbzikowali. Lecimy więc do stolycy żeby powiedzieć to wszystkim i poobijać mordy komu trzeba - oznajmił murzyn.
- To wielka ulga, że problem szaleństwa zostanie w końcu zażegnany - przytaknął chłopak. - Skoro tak to lepiej czym prędzej wejdźmy na okręt i zacznijmy przygotowania do podróży. Ah, zapomniałem wspomnieć że czeka tam na kapitana jego znajoma. Pewna niebieskoskóra elfka z dwójką towarzyszy dołączyła do nas tuż przed odlotem, twierdząc że chce spotkać się z kapitanem.
- Niebieskoskóra? - zastanowił się Gort, wytężając swą pamięć. - Mówisz o Błękitce? Więc chce do nas wrócić? A niech to, już myślałem że nigdy więcej nie spróbuję jej żarcia! Hej, ty! - wielkolud odwrócił się nagle i przywołał ręką Fausta, po czym pogroził mu palcem. - Słyszałeś, Blondas? Na okręcie jest Błękitka, więc pierwsze co zrobisz jak się z nią zobaczymy, to ładnie przeprosisz za to że wcześniej próbowałeś ją zabić, bo jak nie to od razu wylecisz za burtę. Czy się rozumiemy?
- Nie sądzisz chyba, że bez mojej obecności zrozumiesz, jak masz pokonać szaleństwo? - Faust zadrwił ze swego rozmówcy. Gort nadawał się do skupiania wokół siebie wątpliwych osobistości, był niesamowity gdy przychodziło do młócki, ale na tym kończyły się jego zdolności. Nie należał do zbyt bystrych obserwatorów, nie był też przednim strategiem.
- Nie widzę potrzeby, by przepraszać Shibę za cokolwiek. - dodał po chwili, zaś z jego głosu emanowało niesamowita wręcz stanowczość. Blondyn miał w sobie coś, co przekraczało nieco nałożone na śmiertelników ograniczenia, zaś nieustanne obcowanie z istotami boskimi sprawiało, że świadomość tej właśnie odmienności rosła. Nie miał zamiaru korzyć się przed niebieskowłosą, zwłaszcza, gdy ta odrzucała jego propozycje nawet na łożu śmierci. Dostanie się na statek czy to za zgodą czarnoskórego pirata, czy też bez niej.
Był w wystarczająco komfortowej sytuacji, by móc zawierzyć wypełnienie reszty zadania tej zbieraninie przypadkowych herosów. Każdy z nich był wystarczająco silny, by pokonać większość nadchodzących zagrożeń. Wykazali się również szczęściem - bez niego nie dotarli by tak daleko. Zapewne udałoby się im zniszczyć szaleństwo nim Faust dotarłby do stolicy.
Widać był to ciężki orzech do zgryzienia dla skromnego pomyślunku pirata, który jednak zdawał sobie sprawę, że może potrzebować pomocy blondyna.
- Wiesz co, Blondas? Jako że cię lubię, to dam ci szansę. Ale tylko jedną - stwierdził w końcu po dłuższej chwili namysłu. - Jeśli ty i Błękitka zaczniecie skakać sobie do gardeł, to oboje wylatujecie za burtę. Bitki dla zabawy są w porząsiu, ale jeśli ktoś na moim okręcie nie umi się dogadać, to dostaje kopa na do widzenia. Takie są zasady i nie będę robił żadnych wyjątków.
- W tej chwili nie mam powodów, by dokonywać na jej ciele jakichkolwiek czynów - stwierdził, zaś jego słowa były wedle jego dziwnej, pokręconej maniery sposobem na przytaknięcie czarnoskóremu. Błękitne oczy spoglądały teraz na ciało pirata z pewną dozą szacunku. Póki co był on potrzebny, ale spora część jego potencjalnych występków musiała zostać przez Fausta tolerowana. Wszystko w imię tego, co najwspaniajsze. Najlepsze. Znajdujące się niewyobrażalnie blisko doskonałości, czy może same będące definicją takowej.
Znajdujący się na prawym uchu kolczyk zachwiał się delikatnie, uginając się pod nadchodzącym wiatrem niczym trzcina zniżająca się do ziemi. Zasady są ważne, jednak to swobodne kontrolowanie i interpretacja takowych jest tym, co odróżnia kwiat od chwastu.
- Poza tym nie wiem, czy byłbyś w stanie wyrzucić naszą dwójkę, oraz pewnie jej ewentualnych pomagierów, za burtę - dodał po chwili, zaś jego usta przybrały standardowy wyraz twarzy, który w znaczący sposób kpił z rozmówcy, prowokował go. Jedni mieli krzywy zgryz, inni tiki nerwowe, strażnik równowagi wolał zaś górować nad innymi. Nawet, jeśli jego każdy przedstawiciel jego profesji powinien cechować się cierpliwością i pokorą.
- Iwabababa! - wielki murzyn zaśmiał się rubasznie w odpowiedzi na słowa Fausta, który to najwyraźniej ze swymi mizernymi wyczynami bojowymi nie był w stanie nawet go sprowokować. Było dość oczywistym od samego początku że pirat brał na poważnie tylko osoby które udowodniły swoją siłę na polu bitwy. - Nie wiedziałem że taki z ciebie żartowniś, Blondas. Dobra, jak wszyscy gotowi, to wbijamy na Blackberry! - zakomenderował i nie zawracając sobie głowy ostrzeżeniem reszty, dotknął dłonią brukowanej ulicy z której wystrzeliła w górę gigantyczna kamienna kolumna, unosząc jego samego, Fausta, Nino oraz Przydupasa wraz z ich w koniami wysoko w górę, aż znaleźli się na wysokości pokładu na który Gort zeskoczył, witany natychmiast okrzykami zgrai swych brudnych i śmierdzących, acz lojalnych kamratów.
- Kapitanie! Wróciłeś do nas!
- W końcu wrócimy na Grand Line!
- Pamiętasz mnie, kapitanie!? Tyle pakowałem, że niedługo wyzwę cię na pojedynek!
Z nadbudówki zaś obserwowali go Desmond który przywitał się skinieniem głowy i ciepłym uśmiechem oraz Elizabeth która z grymasem na twarzy i rękoma założonymi na pierś wrzasnęła na całe gardło, przekrzykując radosne okrzyki reszty załogi:
- Jeszcze raz zostawisz tak swoją załogę, a na pewno ci jej nie oddam, ty bezużyteczny ćwoku z kulą armatnią zamiast mózgu!!
Wszystko było tak jak być powinno. Gort powrócił na swój okręt gotowy do dalszych podróży i kolejnych przygód, tym razem już nie tylko na morzach i oceanach. Cały świat stał przed nim otworem, a nigdy nie schodzący z jego twarzy pewny siebie uśmiech oraz czułe niedźwiedzie uściski które wymieniał z członkami swej załogi świadczyły o tym za jakiego kapitana go uważano.
- To pora na zabawę, psubraty!!! - ryknął głośno, wznosząc w górę zaciśniętą pięść.
Nino podciągając swoją suknie na tyle, by nie dotykała ona pokładu, następnie rozejrzał się z grymasem zdegustowania na twarzy. Kiedy jego bystre, złote oczy dostrzegły Fausta, lekkim ruchem głowy dał mu znać, że chciałby porozmawiać z nim w cztery oczy.
- Kto wie, może równowaga będzie kiedyś ode mnie wymagać, byśmy zmierzyli sie w boju? - stwierdził z uśmiechem na ustach. Ukłonił się lekko, ruszając w kierunku jednego z ciał niesamowitego naukowca. Nie wiedząc do końca czemu, zapiął swą koszulę, nadając tym samym nieco groteskowego, lecz stosunkowo poważnego wyglądu.
Szedł w kierunku różowowłosego wolnym, lecz wyjątkowo lekkkim krokiem. Zdawało się, że jego stopy ledwo dotykają ziemi. Każdy z nich był pełny wigoru, oraz gracji.
-Yo! - stwierdził w końcu, witając się z buntowniczym naukowcem.
- Powitanie składające się z maksymalnej liczby głosek, jakie jest wstanie naraz wygenerować twój mózg… urocze. -mruknął Nino, który wyraźnie był nie w sosie. - Chce porozmawiać o przydzielonym nam zadaniu… o których chyba zapomniałeś. -dodał, zerkając na strażnika znacząco. - W takim tempie będę skazany na twoje towarzystwo przez najbliższe lata.
- Ponoć odpowiednim sposobem zachowania się jest dostosowanie poziomu złożoności swych wypowiedzi do zdolności pojmowania słuchacza - dodał, wyraźnie rozbawiony słowami Nino. Na świecie są istoty, które za wszelakie pomrukiwania tego naukowca są gotowe oddać nie tylko cały swój majątek, ale i żywot całej swej rodziny. blondyn jednak nie miał tego typu preferencji, zaś słodkie kobiecie szepty były czymś wyjątkowo dla niego przyjemnym.
- Bogowie posiadają inny punkt widzenia na czas. Czymże jest miesiąc przerwy wobec wieczności? - spytał, wspominając sobie prawdziwą rozpacz wynikającą z samotności upadłych nadludzi.
- Okresem, który spędziłbym o wiele produktywniej niż wałęsając się z neandertalczykami. - ofuknął Nino, pierwsze słowa blondyna pomijając milczeniem. - Ale skoro już jedziecie do stolicy, by zając się tą chorobą mam do Ciebie interes. Sam nie mam zamiaru mieszać się w spory, nie potrzeba mi tego. Ale interesowałby mnie fragment pierwotnego szaleństwa, o ile je tam znajdziecie. -wyjaśnił z chciwym błyskiem w oku.
- Jestem prawie pewien, że i tak pożytkujesz ten czas w znacznie lepszy sposób. Jedno ciało w tą czy inną stronę nie jest zbyt dużym odychelniem przy mnogości twych planów? - odparł po krótkiej chwili blondyn. Nie miał żadnych wątpliwości w niesamowitą podzielność uwagi pierwotnego Nino. Nie zamierzał też twierdzić, że naukowiec skupił się tylko i wyłącznie na zadaniu ofiarowanym mu przez samego pana Olimpu.
- Domyślam się, że to niesamowity obiekt badań? - zapytał Faust. Przy geniuszu Nino mógł on równie dobrze przygotować lepszą wersję tej plagi, jak i zwyczajnie ignorować ją, przylepiając mu tym samym plakietkę “nudne”.
- Wydaje się być intrygujący, skoro znam idee samego szaleństwa, chce sprawdzić jak to pierwsze od niego odbiega. Dzięki temu może, uda się stworzyć szczepionkę lepszą niż, wiara w to że nie jest się chorym. -odparł różowowłosy, po czym dodał. - Każde z mych ciał jest na wagę złota.
- Czyli ciebie też obowiązują limity. Wszystko jest ograniczone, nawet jeśli dotyczy to własnych kreacji. Czyż to nie wspaniałe? - myśli blondyna niemalże zawsze krążyły wokół równowagi, sprawiając, że słuchanie go było często nie tyle nieznośne, co zwyczajnie trudne i męczące.
- Gdy zdołam pojąć magię, czy może energię, która sprawiła, że wierzenia stały się prawdą, szczepionka nie będzie już potrzebna. - dodał po chwili. Jego myśli przypominały mu, że tego typu rozwiązanie nie da nic w przypadku tej właśnie plagi, a jedynie może uchronić świat przed następnymi.
- Raczej nie zależy ci na równowadze. Zapewne nie robisz tego dla sławy, bo gdyby tylko ci na niej zależało, zapewne byłbyś na ustach wszystkich. - umysł Fausta zaczynał studium motywacji swego rozmówcy, które często były tak łatwe do skończenia, jak trudne to zaczęcia się wydawały. - Czy może zwyczajnie chcesz pokonać tą chorobę wraz z zaspokajaniem swej nieograniczonej ciekawości? - spytał po dłuższej chwili milczenia.
- Poniekąd. Nie zrozumiesz geniuszu, póki sam go nie zdobędziesz. Powiedzmy, że to kwestia ambicji. -odparł Nino lekko wymijająco.
Dłonie blondyna zderzył się ze sobą, niemalże bijąc brawa. Najwyraźniej Faust właśnie zrozumiał coś wyjątkowo ważnego, a jedynie fakt, że znajdowali się w innym uniwersum, powstrzymywał go od donośnego krzyknięcia Eureka.
- To dlatego nigdy nie rozumiesz wszystko w koło ciebie? - stwierdził, wyraźnie rozbawiony tym wnioskiem.
- Mniej więcej tak.- zgodził się naukowiec. - Nie jestem wstanie pojąć idiotyzmu, nie ważne jak bardzo bym się starał.
Faust przymrużył tylko oczy, jakby chciał na kilka chwil pozbawić się obowiązku patrzenia na swego rozmówcę. Gdy powieki uniosły się, odsłaniając całe otoczenie, różowowłosy naukowiec ciągle znajdował się przed nim. Najwyraźniej nie był wystarczająco wytrenowany w czytaniu ludzkiej mowy ciała, albo po prostu bardzo zależało mu na wspomnianym zadaniu.
Do umysłu blondyna dopiero po chwili dotarło, że mierząc innych miarą swej szybkości popełnia błąd podobny do dziecka, które, podążając za wizją darmowych łakoci, przyjmuje zaproszenie do karocy kapłana tego czy innego wyznania. Strażnik równowagi był jednak na tyle bystry, czy może pełny szczęścia, że nie znalazł się w żadnej z tych sytuacji. Owszem, czasem zdawało mu się być zaskoczonym tym, że ktoś może go prześcignąć. Jednak te czasy zdawały się odpływać w strumieniu czasu z każdym przeżytym dniem.
- Co miałoby sprawić, że zgodzę się na wykonanie tego zadania? - zapytał w końcu, przekrzywiając niego głowę w bok. Jego złoty kolczyk zatańczył po raz pierwszy na pokładzie latającego statku.
- No tak wymiana… to jest ten aspekt nauki którego nie lubie. Nie da się uzyskać czegoś z niczego. -stwierdził naukowiec, długimi paznokciami gładząc swe policzki. - Nie zainteresują Cie pieniądze, gdybyś chciał zdobyłbyś ile chcesz, zresztą nie jesteś na tyle głupi by to one wyznaczały twoje cele. -stwierdził obserwując blondyna. - Jednak wiem jaka waluta może Cie zainteresować. Dusza. Moge wymienić duszę jednego z podwładnych których zabiłeś w moim zamku na próbkę szaleństwa.
Nic nie wskazywało na to, że blondyn w jakikolwiek sposób próbował zatrzymać wyraz zdziwienia. Zdążył podczas tej podróży wykazać się zarówno niesamowitą kontrola nad własnymi reakcjami, jak i całkowitym jej brakiem. Wszystko zależało od tego, jaką akurat kroczył ścieżką. W tym jednak momencie Nino, oraz praktycznie każdy, nawet wątpliwej inteligencji pirat, zauważyłby prawdziwość tego grymasu. Faust albo nie zamierzał ukrywać swej reakcji, albo była tak silna, że aż niemożliwa do powstrzymania Każdą z tych opcji łączyła tylko wspólna geneza, słowa różowowłosego.
- Chcesz postawić znak równości między esencją plagi, która była bliska opanowania całego kontynentu, oraz dusza jednego z twoich pomagierów? - czwarty z rodu zdrajców zdawał się nie przyjmować tego do wiadomości. Nino chyba jeszcze nigdy nie znalazł się w sytuacji, w której musiał targować się o komponenty do swych badań.
- Części plagi która pokonacie, im mniej osób bezie w nią wierzyć tym bardziej spadnie jej wartość. -zauważył. - A przecież chcecie wyleczyć ludność, nie wiem czy próbka nie zniknie przez to. - dodał jako kolejny argument.
- Jej wartość nie spadnie. - jeśli tylko Nino odnosił jakąkolwiek przyjemność z interakcji z innymi żyjącymi osobnikami, to rozmowa z Faustem była dla niego ostatecznym testem. Próbą, ale i przyjemnością. Umysł naukowca stawał teraz przed dziwną próbą, w której mógł odnaleźć zarówno przyjemność, jak i niesamowitą mękę. Taka właśnie była natura wszelakich negocjacji, zaś im większa stawka - tym wszystko stawało się jeszcze bardziej charakterystyczne. Odpowiednie dla coraz mniej licznej grupy osób.
- Magia, która utworzyła z wiary prawdziwy byt, będzie dokładnie taka sama. - strażnik równowagi uzupełnił po chwili swe poprzednie stwierdzenie. Jego błękitne oczy spojrzały badawczo na twarz Luigiego. Nie szukały niczego szczególnego, może poza oznakami człowieczeństwa. Każdy z klonów zapewne był kierowany osobno, ciekawym zaś była kwestia ewentualnej mowy ciała, jak i wszystkiego, co wynikało z podświadomości.
- Dusza, oraz natura tej istoty pozostanie dokładnie taka sama. - kontynuował. Dobrze wiedział, że Nino nie mogło chodzić o skalę tego wydarzenia. Czwarty z rodu zdrajców niejednokrotnie przekonał się o potędze dumy. Jego perypetie niejednokrotnie kończyły się gorzej niż mogły, ba, pewnego razu nawet umarł z jej powodu. Znacznie większym wyzwaniem było zaś rozgryzanie tej istoty w nieco mniejszej skali.
- Nie możesz tego stwierdzić. -odparł Nino fachowym tonem, rozkładając ręce niczym szalki wagi i delikatnie nimi poruszając. - Można zmienić istotę wpływając na nią. Jej skład chemiczny, charakter, wygląd czy zachowanie. Dobrze to wiem. -stwierdził, obserwując strażnika. - Nie jesteśmy wstanie ocenić co się stanie z szaleństwem. Skoro to które siedziało w jednym z prymitywów, mogło opuścić jego ciało i ukształtować siebie, stało się dowodem na absolutną zmienność tego bytu. Ze słabej istoty z pogranicza wyobraźni, przerodziło się w osobne życie. Z głównym źródłem szaleństwa, można zakładać działanie odwrotne. Pokonane może zniknąć i trafić gdzieś na granice świadomości ludzkości. -wytoczył swe argumenty, po czym skrzyżował ramiona na wątłej piersi.
- Tak długo jak zdołam je uwięzić, ona nie zdoła zniknąć. - zaprzeczył blondyn. Jego lewa dłoń zmierzwiła nieco włosy, odrzucając ich część na prawą stronę. Faust spojrzał na otaczający ich krajobraz, chłonął jego każdy kilometr, najmniejszy nawet szczegół. Nie robil tego, by unikać odpowiedzi. Nie musiał uciekać z tej właśnie rozmowy. On wolał tworzyć w swoim umyśle dokładną wizualizację tej właśnie chwili, bawić się nią i wszystkim co ją stworzyło.
- Bogowie to nic innego jak bardziej pierwotna, naturalna wersja szaleństwa. Ot, istoty, które za życia wsławiły się tym czy innym, obrastały w coraz większe legendy, aż stali się czymś więcej niż człowiekiem. - Faust przedstawił jeden z bardziej znanych wśród badaczy poglądów. Jego zdaniem były one całkiem bliskie prawdy. Wielu bogów chodziło kiedyś po tej ziemi, bawiło się kosztem śmiertelników.
- Gdy jednak zabierzesz im wiarę, oni nie znikają. Przynajmniej nie w przeciągu chwili. Owszem, czasem ich egzystencja przestaje być realna, ale do tego potrzeba czasu. Znacznie więcej, niż ty mógłbyś potrzebować do badań nad chorobą. - dodał.
- Ale spada ich moc. Zapewne autopsja Boga bez mocy była by niczym operacja człowieka. -zauważył różowowłosy, przyznając się jednocześnie do tego, że nigdy jeszcze nie udało mu się zbadać żadnego Boga.
- Co nie zmienia faktu, że dusza jednego z twoich pomagierów, których siła płynęła raczej z modyfikacji ciała, niż szczególnych praktyk czy technik magicznych, nie jest dla mnie zbyt łakomym kąskiem. - Faust roześmiał się szczerze. Dawno nie pertraktował w ten właśnie sposób. Będąc stroną, która może wymagać.
- Nie uwłaczając ich egzystencji, ale największym atutem twojej propozycji jest możliwość wyzwolenia ich. - blondyn kontynuował, zaś jego wzrok powoli zmierzał w kierunku oczu Nino. - Ja, niestety, nie jestem po dobrej stronie barykady. Ja stoję dokładnie na niej, czasem korzystając z usług jednej strony, by innym razem wykorzystać drugą. - powiedział, gdy ich oczy zrównały się. Faust był blisko, wiedział już czego chce, jedyną ciekawostką było tylko - jak bardzo.
- Mistycyzm nie jest chyba twoją mocną stroną. Może spróbujesz skusić mnie czymś, w czym jesteś naprawdę dobry? - zapytał w końcu. Kilka kosmyków jego blond włosów opadło teraz pod wpływem wiatru. Czerwona koszula łopotała przy każdym podmuchu wiatru.
- Nauka i więdzą? Proszę bardzo, przedstaw swoja propozycje. -zasugerował naukowiec.
- Gdy wraz z Zeusem przywróciliście mnie do życia, zbagatelizowałeś mą pewną prośbę. - strażnik równowagi przypomniał nieszczególnie przyjemne zdarzenie. Moment, w którym los pomieszany z boskimi planami zmusił go, by padł na kolana. Nawet, jeśli podłoże było niemalże wysypane przysłowiowymi ziarnami grocha. Każde z nich było fragmentem pychy blondyna, a droga z nich usypana zdawała się nie mieć końca.
- Przyznaję, że sposób, w jaki wtedy ją przedstawiłem, nie motywował szczególnie do działania. - stwierdził, wznosząc delikatnie ramiona. Szaleństwo upada, może pora na to, by niektóre niesnaski również zniknęły?
- Chcę, byś wykorzystał swą wiedzę o znajdujących się na ziemi materiałach i stworzył najlżejsze, lecz możliwie wytrzymałe ostrze. Broń, która swoją konstrukcją zamieni szybkość w siłę. Katanę, która przetnie wszelaki znany ludzkości pancerz. - Faust nie próbował prosić, wiedział, że w przypadku Nino najlepszą opcją będzie rzucenie mu odpowiedniego wyzwania.
Naukowiec na chwile zmrużył oczy rozważając ta propozycję. W końcu ruchem głowy przytaknął.- Dobrze, to nie będzie trudne.- stwierdził z wyższościa w głosie.
- Możesz mnie czymś zadziwić. - blondyn uśmiechnął się prowokacyjnie. Jeśli coś miało zadziałać na naukowca, to tylko tego typu podejście. Pozorne umniejszanie jego możliwości tylko po to, by ten musiał wykazać się ich faktyczną miarą.
W tym momencie przeciskając się między rosłymi i śmierdzącymi piratami którzy rozlewali dookoła piwo i najprzeróżniejsze inne alkohole świętując powrót swojego kapitana, do blondyna oraz naukowca zaczęła zbliżać się niska ubrana na biało dziewczyna wyglądająca na czarodziejkę. W przeciwieństwie do pozostałych miała niezwykle poważny wyraz twarzy i na pierwszy rzut oka widać było że ma do nich jakąś ważną sprawę.
- Wy dwaj przybyliście wraz z kapitanem Czarnoskórym? - zapytała, przyglądając się uważnie dwójce - Kapitan chce was widzieć w swojej kajucie. On i pozostali członkowie waszej ekspedycji omawiają właśnie plan szturmu na stolicę i chcą poznać wasze opinie.
- Przekaz im że najlepszym co mogą zrobić dla ludzkości to utopić się. Albo podciąć żyły, wtedy ciała będą przynajmniej zdatne do sekcji. -stwierdził Nino machając z pogardą dłonią. - Ja nie przyłożę, ręki do ataku. To bezsensowne podejście. Najlepiej wysłać kogoś by zrobił to po cichu. Ale te pierwotne organizmy, na pewno o tym nie pomyślą. Masz może siostrę dziewczyno?- naukowiec zmienił temat w nagły sposób.
- Czego? - Faust rzadko zgadzał się z naukowcem. Zestawienie ich w jeden zespół zawsze zdawało mu się bardziej figlem, który wyrządził mu Zeus, niż faktycznym błogosławieństwem. Co jakiś czas pojawiało się jednak coś, co niczym wychodzące zza chmury słońce, dawało nadziej. Wspólnym mianownikiem dla tej dwójki miała stać się… cecha najbardziej uniwersalna. Głupota. Ta, która przekracza nie tylko ludzie, ale i boskie pojęcie.
- W takim razie, jesteśmy umówieni. - strażnik równowagi uśmiechnął się blado do różowowłosego pracodawcy. Jego wzrok przykuła teraz dziewczyna. Przyłapał się na tym, że nie analizował jej wdzięków. Najwyraźniej plany, o których opowiadała aż nadto zdominowały jego umysł. - Prowadź - westchnął tylko.
- Siostrę? Nie przypominam sobie - stwierdziła dziewczyna, po czym machnęła ręką na dwójkę mężczyzn i poprowadziła ich w kierunku nadbudówki, gdzie znajdowała się kajuta kapitana.
Nino szedł ociągając się, po chwili wyjął jakiś notes by zacząć coś w nim gorliwie notować.
 
Zajcu jest offline  
Stary 06-06-2014, 21:43   #343
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Przed wizytą u kapitana

Poszukiwania chwilę trwały i zmusiły białowłosego do skorzystania ze wszystkich swoich zmysłów, wliczając w to również ten wietrzny. W końcu jednak udało mu się zlokalizować swoją oblubienicę. Siedziała w jednej z sal na wyższych piętrach. Szermierzowi, gdy podszedł do drzwi, wydało się również, że w pomieszczeniu znajduje się ktoś oprócz Haru. Chociaż informacje dostarczane przez żywioł powietrza zdawały mu się znajome, nie był w stanie jednoznacznie stwierdzić, kto jeszcze tam jest.
Zdjąwszy z twarzy chustę, przywoławszy najszerszy uśmiech, na jaki było go stać, zapukał do drzwi.
- A kogo tam znowu niesie? -odpowiedziała na pukanie kobieta. - Jak to coś ważnego to wchodzić, ale jak szanuje bractwo, jak znowu to będzie jakieś marudzenie, to mi w końcu nerwy puszczą! -dodała, groźnym tonem.
- Ja panienkę… Ja najmocniej przepraszam… Ja… Jakiś mężczyzna przyszedł i nalegał… - białowłosy zgiął się w pół i nacisnął na klamkę. Na jego skierowanej w stronę podłogi twarzy malował się szeroki uśmiech. Co prawda udawanie prostego mieszczanina nie szło mu najlepiej, ale i tak czerpał z tego kupę radości. - Mówił, że wie coś o… Surokaze Raimie… Panienka się nie gniewa?
Dziewczyna chyba już chciała o cos zapytać, ale gdy zobaczyła w drzwiach nie wieśniaka, a swego lubego cisnęła w niego pierwszym lepszym elementem. Gliniany kubek roztrzaskał się o ścianę obok niego. - A ty co tu robisz! Miałeś być na tej całej górze i pomagać tym dziwakom! Jak mi powiesz, że stchórzyłeś… to lepiej nic nie mów, bo nie ręczę za siebie! - Haru jak zawsze, wykazywała się dość duża dozą energii oraz władczym charakterkiem. Drugą osobą, okazała się Elie, przyjaciółka elfki, która powitała białowłosego ruchem ręki.
- Tak witać swojego narzeczonego? No wiesz co? - teatralnie oburzył się Suro. - I żeby tak na wejściu posądzać mnie o tchórzostwo? Ja nie jestem tchórzem. Ja mogę być co najwyżej za słabo opłacony, by podjąć się jakiegoś ryzyka. A za tą całą zabawę i tak mi nikt nie płaci, więc trudno się wywinąć. - białowłosy zaczął zbliżać się do Haru, będąc jednocześnie gotowym, by w każdej chwili zrobić unik przed nadlatującym wyposażeniem pokoju. - Niemal tuż przed górą pojawiła się jakaś starucha, coś tam ponawijała i dziwaki postanowiły udać się do stolicy.
- Ciesz się, że w ogóle witam. -prychnęła, drocząc się z nim Haru. - No dobra, dobra, jeżeli tamci są z tobą, to się nie gniewam. -dodała, posyłając mu dyskretny uśmiech. - Czyli pewnie ta latająca łajba czeka na was co? -wtrąciła się Elie.
- Widać, jak bardzo się nie gniewasz. - rzucił Suro z zaczepnym uśmiechem. - Szczerze powiedziawszy, mam nadzieję, że nie. - odpowiedział drugiej elfce. - Nie wydaje mi się, by podróż nią była bezpieczna. Jakby ktoś chciał, byśmy latali to o tutaj… - szermierz wskazał na swoje łopatki - rosłyby nam skrzydła. Poza tym wystarczy jeden wybuch złości, któregoś z tej trójki i ten statek zacznie spadać.
- Ale tak przynajmniej ominiecie góry, mi ta koncepcja wydaje się ciekawa. Może w końcu zaczniemy zdobywać przestworza? Wyobraźcie sobie tylko… latający zamek naszą twierdzą… -rozmarzyła się Elie.
- Wydaje mi się, że zamki stojące na ziemi są bezpieczniejsze. Choćby dlatego, że nie mają jak w tę ziemię nagle uderzyć. – odparł, białowłosy kręcąc głową. - Jak takie to ciekawe, to może wybierzecie się z nami? Śmierć zastanie mnie przynajmniej w miłym towarzystwie.
- Czyli zapraszasz nas na wycieczkę w objęcia kostuchy… uroczo. -mruknęła Haru. - Szczerze wolałabym kolacje, czy wypad do teatru, a nawet na jakieś pokazy rycerskie. Umierania nie lubie. -zauważyła elfka, tłumiąc chichot.
- Kolacja, teart i pokazy rycerskie mogą zdarzyć się wiele razy, a śmierć tylko raz. Wtedy warto zająć najlepsze miejsca. - odparł Suro, uśmiechając się szeroko - A z wysokości… mniejszej, czy większej, nie wiem, jak wysoko to ma latać, śmierć będzie się oglądało niezwykle dokładnie, ba będzie się miało nawet czas by sobie swoje życie przypomnieć.
- Załatw nam dobre kajuty to się zastanowię. -westchnęła w końcu Haru. - Co ja z tobą mam… Wpadasz, potem znikasz, potem wpadasz i zapraszasz na podniebną wycieczkę… A matka zawsze powtarzała, by sobie porządnego chłopa znaleźć…
- Się robi. W końcu kapitan ma u mnie przysługę, której jakoś nie mam jak wykorzystać. - odparł Suro - Wpadam, znikam, ale zawsze wracam i nie zahaczam po drodze o inne przedstawicielki twojej płci. To chyba oznaka porządnego chłopa, nie?
- Porządny to dałby całusa po powrocie… -dodała dziewczyna, siląc się na beznamiętny ton.
- W porządnego nie rzuca się wyposażeniem pokoju. - odparł szermierz, uśmiechając się zaczepnie.
Pomimo zamkniętych okiennic w pomieszczeniu zawiał wiatr. Białowłosy, korzystając ze swych zdolności, w ułamku sekundy znalazł się przy Haru, wziął ją w objęcia i pocałował ją.
- Już zadowolona? – zapytał, w dalszym ciągu uśmiechając się zawadiacko.
- Na początek mi wystarczy. -stwierdziła, odwzajemniając całusa. - A teraz leć, załatw nam te kajuty.
- No już idę, idę. A wy sobie tam pogadajcie o babskich sprawach, czy czym tam chcecie.
Elf puścił swoją narzeczoną, wykonał lekki ukłon i opuścił pokój, ruszając w stronę statku.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 06-06-2014, 23:50   #344
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Tom 5

Twarzą w Twarz z szaleństwem

Ren

Ten któremu nie jest pisana wolność


Ren z rykiem próbował zerwać czarna zbroję, szarpał się z nią wzmacniając się aurą. Jednak na nic to było, ryk w jego głowie narastał, a na pancerzu pojawiały się różnorakie wybrzuszenia. Cała zbroja zdawała się być płynna, oplatała ciasno wojownika, niemal łamiąc mu żebra.
Szaleństwo było nietypową zarazą, a czarnego rycerza zaraziło w jeszcze mniej konwencjonalny sposób. Zaraził go jego przeciwnik, przez ranę która zadał mu w rezydencji, a teraz szaleństwo chciało wrócić do swego pierwotnego pana.
Ciemność ogarniała Rena z każdej strony, pancerz zamknął się na nim niczym wielki worek. Mimo, że on dalej szarpał, słabł z każda chwilą. Wiedział ,że już się nie wyrwie, że nie ma szans na ucieczkę. Każdy ruch sprawiał mu problem, stracił orientację, z trudem oddychał… a potem wszystko ustało.

- Witam – miły dla ucha męski głos, dobiegał znad Rena, który powoli otwierał oczy. Musiał zamknąć je w czasie walki z pancerzem. Był obolały, a jego ręce jakoś nie chciały się poruszyć. Znajdował się w jakimś pokoju, przed jego twarzą były kraty, grube i czarne. Znajdował się w celi, chociaż była ona dość humanitarna. Było tu łóżko, zlew, lustro a nawet krzesło.
Za kratami stały zaś dwie persony, jedną Ren poznał od razu. Ciężkie czarne buty, gruby pancerz, hełm na twarzy i czarny dym wylatując spod przyłbicy.


Był to szalony rycerz… którego przecież pokonał! Szybko zerknął na swoją pierś, nie było na niej zbroi. Widać, ten musiał odrodzić się z pancerza, którym zaraził wcześniej mrocznego rycerza. Drugiego osobnika natomiast Ren nie widział nigdy na oczy. Krótkie czarne włosy i szpiczaste, podobne do elfich uszy. Wyglądał na dość młodego, a jego oczy były bystre. Przez twarz przebiegał mu czarny tatuaż, w postaci liści jakiejś rośliny, który wił się lekko i wchodził pod ubranie. Wyglądał na dość zmęczonego ale zadowolonego.
Trudno mu się dziwić, w końcu był to Hakai, który ponoć umarł w walce z Shibą!


- Kojarzę Cię, byłeś w rezydencji z Shibą… –mruknął po chwili zastanowienia. – …ciekawy zbieg okoliczności… –dodał gładząc podbródek, dłonią o długich ostrych paznokciach.

Dwóch kłamców


Loki siedział na pagórku z oparta na kolanie ręką. W drugiej trzymał jabłko, którego kawałek miarowo przeżuwał . Spod swych ciemnych okularów, obserwował latający okręt, który na tle zachodzącego słońca, powoli wzbijał się do lotu. Mimowolnie uśmiechnął się kącikiem ust, jego czempion zrobił to co mu przykazał.
Delikatny wiatr poruszał jego włosami, kiedy tak w milczeniu, obserwował odlatujący statek.
- Czasem staram się zrozumieć, co ci siedzi w głowie Loki. –odezwał się Bachus, stając obok. Kręcił swoja kozią bródkę na palcu lewej dłoni, w prawej zaś trzymał butelkę z winem. – Tyle zachodu, tyle pracy, tyle planów tylko dla jednego śmiertelnika… –dodał zamyślony. –… sir Richter musi być niezwykła osobą, skoro poświęcasz mu tyle uwagi.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. –odparł uśmiechnięty bóg kłamstwa.
- Może wiec mi powiesz? –westchnął Bachus.
- I tak wiesz, że nawet jeżeli bym to zrobił, skłamałbym. Z kolei ja wiem, że nawet jeżeli powiem prawdę, to ty mi nie uwierzysz. –stwierdził Loki, wyszczerzając zęby.
- Tak, oto prawda. Czasem jednak kłamstwa zawierają w sobie ziarno prawdy.
- Wspaniała robota z ta iluzja przed górą. –zmienił temat Loki. – Przez chwile obawiałem się, że nie zdołasz ich odciągnąć od podróży tam.
- Oh Loki, zbyt często zapominasz, że ja też wiem jak kłamać. –zaśmiał się Bachus upijając wina.

Leżący za nimi Kronos uśmiechnął się. Patrzył w gwiazdy, one zaś w niego. Nie mógł się już doczekać, co będzie dalej. To wszystko było o wiele ciekawsze niż siedzenie w celi. Coś zabulgotało w jego żołądku, ale on poklepał go tylko delikatnie. – Hades, synku. Nie wierć się. –zachichotał, gdy odbiło mu się odrobiną ogni piekielnych.

Reszta

Noc w której wszystko się zacznie


Łajba odleciała jeszcze tego samego wieczora. Staruszek który towarzyszył Richterowi, został pod opieką Belli w Lukrozie. Nie czuł żalu czy gniewu wobec rycerza, jak zawsze spokojny podarował mu worek z herbata i życzył szczęścia.
Khali po namowach przydupasa, postanowił zabrać się z drużyna do stolicy. Wszak niecodziennie obala się króla!

Podróż statkiem była ciekawym doświadczeniem. Łajba przemierzała przestworza, niczym wielki ocean. Żagle łapały wiatr, przemieniając go w energię dla turbin, zaś z Suro, Eli i Haru na pokładzie bez problemu wyłapywali najlepsze prądy.
Nino nie przykładał ręki do kierowania łajbą, zdegustowany prymitywnością tego urządzenia, siedział zamknięty w swej kajucie. Tak jak powiedział, zbudował ja sam, tego samego popołudnia w którym wkroczył na łajbę. Pomieszczenie wyglądało, jak doklejone do statku, a z małych kominów niemal ciągle sączyła się para.
- Uważa się za mądrego, też mi coś, że to niby wielki Luigi Nino. Tez sobie wymyślił… –mruczał pod nosem gnom, nieświadomy prawdziwej tożsamości różowowłosego.

Statek minął góry, przeleciał nad Witlover („Ooo patrzcie jakie te ludki małe, hej szczury lądowe co wy na to!”), a następnie skierował się ku stolicy. Gnom kierował nim, jak marzeniem, a gdy usłyszał, by wlecieć do miasta pod osłoną nocy i chmur, zrobił to bez wahania.
Ukryci w olbrzymim obłoku, podlecieli nad sam zamek. Wilgoć z chmury osadzała się na zbroi Calamitiego, oraz na kamiennych muskułach Gorta, który czuł się przez to trochę osłabiony. Widać, woda w takiej postaci też negatywnie działała na szatański owoc.

Shiba chwyciwszy Lunetę, przyjrzała się Murą i bramą. Obrona twierdzy była minimalna, zaledwie kilku żołdaków na krzyż. Dopiero teraz Faust sobie coś przypomniał.
- Armia jest na wojnie. Król wysłał ich do walki z szaleństwem, pewnie nie chciał by ktoś przypadkiem wykrył jego intrygę. Albo potrzebował armii szalonych żołnierzy. –oznajmił wszystkim, gdy obniżyli lot na tyle ile mogli.
- Ja tu będę wisiał, do rana. –oznajmił gnom. – Jak nie wrócicie, to odlatuje. –dodał, zerkając po wszystkich.
Zapadła cisza, wszyscy oczekiwali na rozkazy.

Calamity natomiast, stojąc przy lewej burcie, usłyszał coś. Nie był pewny czy to jego wyobraźnia, czy też nie. Ale mógł przysiąc że słyszał gdzieś ze strony miasta, dźwięki motoru…
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 13-06-2014, 01:05   #345
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Calamity vs Rufus

Murzyn rozejrzał się dookoła lekko zdezorientowany i podrapał się po głowie, jednak zaraz zdał sobie sprawę w czym był problem i ruszył szarżą na wrota do sali tronowej, które po chwili zostały obrócone w perzynę, a pirat powoli obrócił głowę, przygważdżając wzrokiem halabardnika strzegącego sali tronowej
- Gdzie ten chędożony skurwiel!? - wrzasnął Gort prosto w twarz gwardzisty, który natychmiast pobladł i nie zdołał wydusić z siebie ani słowa. - Król! Pokaż mi gdzie się ukrywa ten tchórz!
Strażnik z wielkim wysiłkiem uniósł w górę drżącą rękę i załamującym się głosem wychrypiał:
- K-k-komnaty królewskie są w t-t-tamym kierunku…
Następnie zaś zwyczajnie zemdlał i opadł na ziemię, wypuszczając z rąk swoją halabardę.
- Nie traćmy… czasu. - Mruknął zbrojny od razu kierując się tam gdzie wskazał gwardzista. Stały mu na drodze kolejne wrota tylko mniejsze. Przeszedł przez nie jak przez powietrze gdy rozsypały się w drzazgi. Ślepia dzierżyciela rozpaczy badały okolicę szukając jakiś wskazówek czy to jest właściwe miejsce.
Zaraz za nim wkroczył do środka Gort, który swym kamiennym zmysłem natychmiast zaczął wyczuwać wszystkie osoby znajdujące się w królewskich komnatach, nawet jeśli na pierwszy rzut oka nie dało się ich dostrzec w ciemności.
Pierwszym co wyczuł Gort były silne drgania podłoża, które z każda sekundą nabierały na sile. Obrócił głowę w lewo, to samo tez zrobił Calamity, do którego uszu dobiegał rosnący z każda chwilą warkot. Murzyn zdążył zmrużyć w namyśle oczy, gdy pomruki przerodziły się w prawdziwy metalowy ryk, a kamienna ściana eksplodowała obok nich. Kamienne odłamki posypały się na czarnoskórego, jednak rozbijały się o jego muskulaturę, nie czyniąc mu szkody.
Calamity zdążył opaść nisko na ziemię, bowiem nad jego głową, poziomo do ziemi przeleciał...motocykl. Okuta w rękawice dłoń, siedzącego na swym pojeździe Rufusa chwyciła za hełm rycerza rozpaczy, porywając go ze sobą. Wehikuł, uderzył w ścianę po drugiej stronie, przebijając się i przez nią, wciągając Calamitiego do sąsiedniego pokoju. Opony z piskiem uderzyły o piękną posadzkę, okręcając wehikuł o sto osięmdziesiąt stopni, zaś Rycerz cisnął Richterem o kolejną, trzecią już z kolei ścianę.
- Znalazłem Cię! Wołałeś mnie od tylu dni! - krzyknął, głosem pełnym radości, zeskakując ze swego motocyklu. - Tak bardzo chciałem znowu spotkać twoją rozpacz… -dodał, bez ogródek dobywając swego ogromnego miecza.
Rufus pierwszym co zauważył były dwa bardzo jaskrawe Fioletowe punkty, które jarzyły się tak mocno że unosiła się z nich delikatna mgiełka.
- Tym razem… jest troje na dwóch. - Zakręcił obiema brońmi z taką prędkością że wyglądało to jakby miał dwa wiatraki w dłoniach. - Wiedz też że… nie jestem tą samą istotą… co wtedy. - W głosie Richtera było odczuwalne wręcz narastanie gniewu. Despair spoczęło za głową rycerza, wycelowane w Rufusa, a Malice zaś równolegle z Despair przed twarzą zbrojnego. - Nakarmię cię jego… kośćmi. - Rzucił cicho do runicznego ostrza, na którym znaki pulsowały fioletowym światłem.
Widząc to rękawice zbrojnego z głośnym chrzęstem zacisnęły się na rękojeści Lust. - Zdradzasz ją?! -ryknął, na całe gardło, tak że jego głos odbił się po sali. - Zdradzasz swoją rozpacz?! - jego oczy błysnęły spod przyłbicy, gdy spojrzał na runiczne ostrze. - Naprawdę się zmieniłeś, już wiem czemu twe ostrze tak mnie wołało. Widzi jak poświęcasz się innej miłości. -warknął, powoli idąc w stronę Richtera. Niosący rozpacz, dawno nie czuł takiej presji. Zdawało się, że powietrze dookoła Rufusa aż gęstnieje. Kilka kropel potu spłynęło po karku Calamitiego, a włosy na pokiereszowanych łapach, uniosły się niczym pod wpływem gęsiej skórki. Ostatni raz czuł chyba coś takiego, kiedy walczył z inspiracją… chociaż nie. Wtedy kierował nim gniew, sama postać przeciwnika nie robiła na nim wrażenia. W tym wypadku, sama obecność Rufusa sprawiała, że Richter czuł się jak w ogniu walki.
Jednak nie tylko motocyklista wywoływał zmiany w otoczeniu. Ziemia dookoła Richtera popękała, a jego złowroga aura, starła się z ta która chroniła Rufusa. Zdawało się, że obecność tej dójki, można było wyczuć w całym zamku.
- Zniszczę tą puszczalską dziwkę na twoich oczach… -warknął Rufus biorąc szeroki zamach. Ostrze ruszyło w stronę Richtera, wywołując ryk powietrza.
Walka się zaczęła.


Fanatyk. Nie wiedział że prawdziwą bronią wojownika jest on sam, a Broń ma być przedłużeniem nieugiętej niczym stal woli. Nie było mowy także o miłości do oręża, Richter traktował Despair jak towarzysza i przyjaciela, z którym to tworzyli zgrany duet. Malice zaś, dołączyła tylko tworząc już trio które zabije wszystko co stanie na drodze Rycerza rozpaczy.
- Przypomnę ci co to… strach. - Zbrojny ruszył pędem na spotkanie z Rufusem, by Despair przyjęło na siebie zamach oponenta, a Malice cięła od dołu.
Rufus zgrabnie przeszedł z dwuręcznego chwytu, do trzymania broni tylko jedną ręką. Widząc Despair, nie zwolnił nawet na chwilę, chyba ciał pokazać Calamitiemu swoja siłę. Dwa miecze łupnęły o siebie, z mocą która sprawiła, że ze stropu posypały się kamyczki. Ręka Richtera zadrżała od siły ciosu wroga, normalny człowiek mimo bloku nie miałby już ręki.
Druga kończyna motocyklisty uniosła się do bloku, przyjmując na siebie impet runicznego ostrza. Malice zagłębiła się w pancerz, niedoszła jednak do ciała przeciwnika, który dyszał ciężko od wypełniającego go gniewu.
- Za długo na to czekałem, by coś popsuło mi tą chwile! -ryknął, odchylając głowę i uderzając swym hełmem w osłonę twarzy Richtera, odsyłając go tym samym w tył.
Zbrojny natychmiastowo odpowiedział, odwracając się wokół z wyprostowanymi rękoma, by pociąć Rufusa na kawałki. Trofeum które zostawił mu motocyklista, aż go mrowiło gdy ponownie krzyżował z nim broń.
Miecz Rufusa zderzył się z dwoma ostrzami Clamitiego, tym razem to nogi pancernego motocyklisty zadrżały od siły uderzenia. - Urosłeś w siłę od naszego ostatniego spotkania. Moje pożądanie się nie myliło, oboje chcemy z tobą walczyć. -dodał, dokładając druga dłoń do chwytu, by odbić mieczem rycerza rozpaczy.
- My chcemy, byś już… zdychał. - Syknął zbrojny przenosząc się w górę. Jak już się tam zjawił wirował z zawrotną prędkością prosto na hełm Rufusa. Jedna z jego potężniejszych umiejętności, nie mówiąc już jak dołoży się do tego drugie ostrze.
Rufus widział już raz ten atak, od razu domyślił się co nadciąga. Chwycił swój miecz, który zalśnił czerwienią.
- Lust Slash! -ryknął, posyłając pręgę energii w opadającego nań Calamitiego. Czerwień objęła ciało zbrojnego, który przebijał się przez nią niczym przez strumienie wody. Jego trajektoria została zmieniona, zaś prędkość mocno uszczuplona, jednak finalnie uderzył we wroga. Jednak zamiast w głowę, trafił na naramiennik, w którym pojawiło się solidne pęknięcie. Kawał metalu opadł na ziemię, gdy swoją monstrualną siłą, Calamity odciął kawałek zbroi.
- Musiałeś się nudzić prawda? Tyle czasu podróżować z dala od swej miłości, czuje to w twoim sercu, pożądałeś tego momentu! -ryknął Rufus, zaciskając pięść. Jego dłoń pomknęła w stronę twarzy Calamitiego, który w ostatniej chwili, odsunął ja na bok. Okuta w metal piącha uderzyła o ścianę pomieszczenia, wyrywając w niej olbrzymi krater, cała konstrukcja zachwiała się, otwierając nadprogramowe przejście do komnaty obok.
- Nie możesz wiedzieć… co czuję.. Moje serce jest… gdzieś w tym zamku. Póki jej nie odnajdę… w mej piersi bije tylko… organ pompujący maź. - Mówił o dziwo spokojnie, biorąc pod uwagę jak na niego działa obecność Rufusa. - Musze cię zabić… zanim jej coś zrobią. - Zakręcił obiema klingami
Miecze ponownie zderzyły się ze sobą, Rufus wlepiał spojrzenie w Calamitiego, gdy obaj siłowali się ze sobą. - Ty jak ten elf, przekładasz kobietę, nad walkę? Coś się z tobą stało, kto cie tak ZMIENIŁ! - ryknął rozeźlony, odpychając Calamitiego w tył i biorąc szeroki zamach od boku. Nim Richter zareagował, Lust uderzyło w jego zbroję, rozrywając spory jej kawałek. Kawał pancerza został odkruszony, a Calamity poczuł siłę uderzenia w swoim organizmie. Nawet pancerz, nie był wstanie w pełni powstrzymać gniewu Rufusa.
- Tamten płaczący nieudacznik… odszedł i nigdy nie wróci. - Richter złąpał się za ranę. - Mężczyzna w czerni… przypomniał mi kim jestem. Sir Richter von Malencroft. Kiedyś to imię coś oznaczało. - Zadyszał wypluwając żrąca krew na podłogę. - Chciałem by mój… plugawy żywot miał jakiś sens… Nigdy nie zrozumiesz co czułem… co czuję teraz. - ostatnie zdanie niemal wywarczał.
- Dobrze wiem co czułeś gdy ostatni raz walczyliśmy. To co powinien każdy wojownik, radość walki, radość z krwi. Pożądałeś mojej śmierci bardziej niż czegokolwiek innego. Myślałem, że w końcu znalazłem kogoś kto to rozumie… - odwarknął Rufus gotując się do ataku.
- Powiedziałbym że … mi przykro iż cię… rozczarowałem, ale okrutnie bym… sklamał. -
Richter wyprostował się dumnie. - Ale zapewniam cię… nadal chce twojej śmierci. Chce zobaczyć jak łkasz z bólu i bezradności. - Richter skulił się odrobinę, po krótkiej chwili Rufus usłyszał cichy chichot. - Ja ci pokażę… me pożądanie twej zguby… a ty mi pokażesz swoją rozpacz gdy zarżnę cię… jak świnię. - Oczy Calamitiego błysnęły, gdy wystrzelił w przód. Najpierw rzucił w niego Malice, lecz celowo chybił. Następnie złapał Despair oburącz by pokazać Rufusowi druzgocącą siłę ich dwojga mocarnym cięciem na odlew.
Rufus z rykiem, zupełnie ignorując ostrze hydry, opuścił swój miecz na ostrze Despair. Miecze zderzyły się ze sobą, tworząc kolejną falę uderzeniową, zaś ręce wojowników drżały od wzajemnego nacisku. - Więc...pokaż...mi...jak...to...robisz. -wydyszał motocyklista, przez zaciśnięte z wysiłku zęby. Calamity, musiał podobnie, wytężyć wszystkie muskuły, by wróg nie odtrącił jego miecza. - Twój miecz płacze, a ty nawet tego nie słyszysz! -dodał, gdy zaczął powoli...przesuwać rycerza rozpaczy. Nogi Richtera szorowały po posadzce, tworząc w kamieniach dwa kratery, gdy Rufus napierał na niego coraz mocniej.
- NIE SŁYSZĘ!? Ty ścierwojadzie. Mówisz szybciej niż myślisz. - Fakt że Richter nie wział przerwy w wymowie, zwymiotował odrobinę żrącej mazi. - Zamilcz nie mów więcej… zdychaj tylko. - Z tymi słowami posłał dwie wstęgi purpurowej energii. Malice niech spoczywa tam gdzie jest. Za chwilę będzie jej potrzebował.
Pierwsza wstęga została rozbita przez miecz Rufusa, który od razu wytworzył i własny atak czerwonej energii. Posłał go w stronę Richtera, tak że oba cięcia wyminęły się w powietrzu. Calamity z rykiem, uderzył pięścią w nadlatujący cios, odbijając go na bok, niczym muchę. Cios dzierżyciela rozpaczy, trafił natomiast w pierś Rufusa. Stworzył wyrwę w potężnej zbroi, a krew trysnęła ze szczeliny… w końcu udało mu się zranić wojownika.
- Widzę, że nie na darmo uciekłeś żniwiarzowi! Czyżbyś to ty miał być tym, który dzisiaj w końcu wyśle mnie na spotkanie z nim!? -ryknął chyba bardziej do siebie, rozpoczynając szarżę w stronę Malencrofta.
Richter ponownie zaryczał, zapewne w całym zamku go usłyszano. Niech Rufus widzi że stoi przed nią bestia która rozszarpie go na strzępy. - JA PRZED… NIKIM… NIE UCIEKAM! - Despair zatańczyło nad głową towarzysza, by za moment z impetem wbić się w podłogę. Richter zaraz po tym uniósł głowę by zobaczyć efekt swego zagrania.
Sylwetka Rufusa jak gdyby delikatnie rozmywała się z każdym krokiem...przyspieszał, zdecydowanie zbyt szybko jak na mężczyznę w ciężkiej zbroi. Surokaze, widział już motocyklistę w tym stanie, w swoistym szale bojowym. Para wydobywała się spod przyłbicy nacierającego, który lawirował między wyskakującymi z ziemi mieczami. Robił to z gracja baletnicy, żaden miecz nie był wstanie go dotknąć. Nawet wtedy gdy wygiął całe ciało, w ogromnym zamachu. Jego oczy błyszczały czerwienią, gdy Lust zatoczyło łuk większy niż sto osiemdziesiąt stopni, pędząc prosto w głowę Calamitiego. Richter wiedział, że nie zdoła uskoczyć z tej pozycji… miał jednak sztukę swej teleportacji. Zaczął zapadać się w kałużę purpury, w momencie gdy miecz był już naprawdę blisko…
Resztki ściany zostały dosłownie zdmuchnięte, ostrze pożądania było niepowstrzymane, Rozniosło resztki tej dawniej cudnej konstrukcji. Jedna Clamitiego, już tu nie było, wypadł z portalu po drugiej stronie pokoju, z głośnym krzykiem.
- Ahahha, tak, tak! Moja serce wypełnia pożądanie, chce więcej, pamiętam ten kolor! –Rufus niczym wariat uniósł wysoko miecz który ociekał żrąca krwią na ziemi.
Gdyby nie teleportacja Calamity straciłby głowę, cena jednak i tak była wysoka. Lewa strona hełmu była rozłupana, niczym orzech. Ziała w nie potężna dziura, zaś twarz wojownika spływała krwią, od dziur które wybiły w niej zęby ostrza wroga. Jednak nie to było najgorsze, Richter trzymał się wolną ręką za puchnący bąbel purpury… którym teraz było jego oko. Jeden z kłów wroga zdołał ugryźć go naprawdę dotkliwie. Ponoć pożądanie potrafi oślepić człowieka, w tym wypadku była to naprawdę praktyczna lekcja. Resztki oka wojownika rozpaczy, powoli spływały po jego rękawicach, zaś ciemność ogarnęła jego lewą stronę.
Richter spojrzał na ociekającą mazią dłoń, jakoś widział tak o połowę mniej. - Malice… bierz go…. - Wydyszał tylko tłumiąc w sobie gniew. On sam podniósł się, i wykonał wymach z gracją szlachcica. - Niczego tak teraz… nie pożądam jak twojej śmierci…. - Ściągnął z głowy połowę tego co kiedyś było hełmem. Dopiero teraz zbrojny motocklista dojrzeć oblicze rycerza, już nawet udekorowane dodatkowo kolejnym trofeum. Dziwne że to te najlepsze posiadał właśnie od Rufusa. Wyraz jego twarzy nie był zwierzęcy (o dziwo) Lecz kamienny, wypaczony z emocji. Szlam spływający po policzkach Richtera kapał teraz swobodnie na podłogę. Zaczął iść w jego stronę, powolnym lecz stanowczym krokiem.
Z miecza powoli zaczęły wyrastać głowy, potem cielsko oraz ogon, potężna hydra z rykiem wkroczyła na pole bitwy. Jej głowy niczym węże, wystrzeliły w stronę okutego w pancerz Rufusa, mijając Przy okazji swego pana. Pęd powietrza poruszał czarnymi włosami Richtera, zaś łuski na długich szyjach ocierały się o jego pancerz, jednak hydra nie czyniła mu szkody.
- Dla tego ten miecz nie miał głosu, to zwykła bestia podszywająca się pod ten instrument… –warknął Rufus, ustawiając ostrze poziomo przed swoją twarzą. Czubek Lust celował w sufit, kiedy jej właściciel, ucałował miecz szepcząc. – Niech pożre was pożądanie… Lust Storm.
Miecz nie tylko uwolnił drzemiące w nim zęby. Całe rozszczepił się na malutkie fragmenty, tworząc chmurę ostrych żyletek. Rozdzieliła się ona na dwa strumienie, z czego jeden popędził w stronę Richtera, zaś drugi rozbijając się na ostre lance natarł na Malice.
Hydra była jednak zwinniejsza, niż mogło się wydawać, jej głowy splatały się ze sobą, tworząc skomplikowane konstrukcje. Każdy atak zębów, został wyminięty, lub tez odbity przez grube łuski.
Środkowy łeb stwora, strzelił w stronę Rufusa, chwytając jego głowę w paszcze pełna ostrych zębisk. Gdyby nie hełm zgon nastąpiłby na miejscu.
- Naprawdę, myślisz, że coś takiego mnie pokona!? –krzyknął, zbrojny gdy osłona jego twarzy, pękała powoli od siły nacisku. Jego pancerne rękawice, wsunęły się w paszcze potwora, próbując rozewrzeć szczęki wielogłowego miecza.
W tym czasie, Richter w ostatniej chwili, jak gdyby by pokazać swoją wyższość, zniknął przed fala ostrzy która rozbiła się o pozostałą ze ścian pokoju.
Hełm wroga pękł, jego białe długie włosy wysypały się na zewnątrz, a młoda twarz, cała czerwona od gniewu i wysiłku została odsłonięta. Udało mu się unieść, szczęki hydry na tyle, że kły nie kaleczyły jego twarzy.
Rufus nie wiedział jednak, że Malice ma w sobie o wiele więcej z miecza niż kształt.
Nagle z jej gardzieli wyskoczyło długie, runiczne ostrze. Jedyne co mężczyzna mógł zrobić, to machnąć głowa w bok, by zminimalizować obrażenia. Jednak nawet to było kosztowne, miecz bowiem przejechał po lewej skronie… jak i oku. Los chyba uznał to za dobry żart, by obaj odwieczni wrogowie stracili to samo zwierciadło duszy, w tej zaciekłej walce.
Rufus ryknął jak raniony zwierz, a jego ręce zadrżały.
Calamity, niczym dysk pędził w stronę jego pleców, nie było możliwości ,by przeciwnik odskoczył czy uniknął ataku, gdy siłował się z hydrą.
- Nie…NIE UMRĘ W TEN SPOSÓB!! NIE TAK MA WYGLĄDAĆ NASZA OSTATNIA WALKA RICHTERRR!!!! –ostatnia litera została przeciągnięta, przez nadludzki wysiłek rycerza. Calamity widział coś takiego chyba pierwszy raz w życiu. Oto bowiem oczy hydry rozszerzyły się ze strachu… gdy jej całe kilkutonowe cielsko uniosło się nad ziemię. Było wręcz słychać płacz mięśni Rufusa, który za łeb unosił całego stwora w górę. Nogi rycerza wbiły się w posadzkę na kilka centymetrów, a krzyk wydarł się z gardła, na chwile zagłuszając całą bitwę na dziedzińcu.
Motocyklista obkręcił się, a sprawiając, ze zad i ogon Hydry rozwalił resztę pomieszczenia, a sama bestia niczym wielka packa na muchy uderzyła w kręcącego się Calamitiego, odsyłając go przez ścianę o dwie komnaty dalej. Chwile potem zawaliło się pomieszczenie.

Malencroft z trudem powstał z ziemi, bolały go kości, a pancerz był pokruszony w kilku miejscach, odsłaniając zbrukane klątwa ciało. Jednak to co widział, przed sobą, przez otwory jakie jego ciało wybiło w ścianach, sprawiło że krew zawrzała w nim dwa razy mocniej.
W strugach kurzu, pyłu i skalnych odłamkach, Rufus powoli wstawał z ziemi.


Jego pancerz też sypał się na ziemię, odsłaniając lnianą koszule i potężne muskuły. Wojownik dyszał ciężko, zapewne wiele mięśni w jego ciele było zerwanych. W jego dłoni jednak powoli malutkie brzytwy składały się w miecz.
- Chodź…Richter. Walcz…ze mną… –wydyszał, robiąc kilka chwiejnych kroków.
- Jak żałosny jest… twój byt… że pożąda śmierci takiej potwory… jak ja… - Richter wręcz załkał, nie rozumiejąc celu istnienia Rufusa. Ciało jego w nienaturalny sposób postawiło się na nogi. Najpierw stopy na płask, potem reszta ciała dźwignęła się do góry. Caągnąc Despair po podłodze szedł w stronę zbrojnego motocyklisty. - Powinniśmy walczyć… razem… a nie zabijać się… Zapłaczę nad twoim ścierwem. - Po tym dziwnym zwitku słów, pochwycił Despair oburącz, równolegle z jego pokiereszowaną twarzą.
- Dwa tak silne uczucia… Rozpacz… Pożądanie… oba potrafią wywołać… gniew… To jest niebezpieczne uczucie. Tracimy nad sobą… panowanie… ale też zyskujemy na silę. A ja w tym momencie… jestem bardzo… wkurwiony. - Richter tak mocno zacisnął zębiska że ze dwa wyleciały z jego paszczy pod wpływem nacisku. - Stoisz mi na drodze… więc zdychaj. - Pomimo tak hardych słów, mało było hardości w jego ruchach. Był mocno poobijany, ale nadal miał tą przewagę że nie był człowiekiem. Ludzie to kruche istoty. Słabe. Gdyby nie łza którą ma dzierżyciel pożądania, zginąłby już na złomowisku. W miarę możliwości przyspieszył, by zacząć ostatnią wymianę cięć w tej walce.
- Robiłeś...robiłeś coś kiedyś tak długo, że stałeś się w tym najlepszy? -wydyszał, Rufus też powoli przyspieszając kroku, zaś miecz ustawił równolegle do podłoża. - Dni, miesiące lata, wszystko to by znaleźć kogoś z kim będziesz mógł się zmierzyć, kogoś kto sprawi, że znowu chcesz robić to w czym dochodziłeś do perfekcji. -mówił Rufus uginając powoli nogi, jak gdyby chciał skoczyć. Krew z wybitego oczodołu jak i tak która płynęła z jego czoła, przypominała czerwone łzy, na policzkach rycerza. - Nie pozwolę, by ktokolwiek zabrał mi moment, którego tak długo szukałem! - dodał, odbijając się od ziemi by nadać swemu ciału jeszcze większego pędu, a jego miecz od boku natarł na Richtera.
Miecz ze świstem przeciął zakurzone powietrze, uderzając w bok Calamitiego, którego reakcja była za wolna by zablokować atak. Kolejna rana pojawiła się na jego przeklętym ciele, a ryk wyrwał się z gardzieli. Piącha rycerz rozpaczy odruchowo, ruszyła w stronę twarzy wroga, z wielką siłą godząc w nos motocyklisty.
Białowłosy został odrzucony do tyłu, ślizgając się na kałuży własnej posoki, opadając na plecy. Jego ciężki oddech był wyraźnie słyszalny ,gdy starał się dźwignąć na nogi.
Richter nie zważając na ból, chwycił Despair w obie dłonie, uniósł ostrze wysoko… by zachwiać się pod jego ogromnym ciężarem i runąć na bok. Obaj walczący, ledwo mieli siłę stać a rozmiar ich broni, wcale nie ułatwiał walki.
Nie wierzył w to co się działo. Despair nigdy nie było tak ciężkie. Używając resztek swej siły ponownie dźwignął się do “pionu”, po czym wbił ostrze w podłogę tworząc sobie oparcie.
- Zawszę chciałem… by przeciwnik leżał u mych… stóp. Wiedział że jestem… lepszy… .silniejszy… nie obchodziło mnie… nigdy jak tego dokonałem.- Kaszlnął żrącą mazią na podłogę, w próbie złapania głębszego oddechu. - Inni dworzanie… nazywali mnie… barbarzyńcą… szlacheckiego pochodzenia. Fakt… Nigdy nie potrafiłem się odnaleźć wśród… tych dandysów w sztucznych… perukach. Słabych… kruchych… którzy mieli siły tylko na tyle… by powachlować swoją… zapyziałą gębę. Napawali mnie obrzydzeniem. Ludzie nie byli już dla mnie… wyzwaniem. Zacząłem więc zabijać coraz to większe… potężniejsze potwory. Ciągle mi było mało… padały jak muchy… jedno po drugim. Zanim się obejrzałem… sam się stałem potworem. - Oparł drugą rękę na rękojeści Despair. - Jestem żywym przykładem… powiedzenia… “Jeśli zbyt długo pałasz się zabijaniem… abominacji, sam się nią w końcu… staniesz.” - Na jego paskudnej gębie pojawił się niemrawy uśmiech. - Jednak… jestem rad… że znalazł się człek który… potrafi mnie tak poturbować. - Uniósł wzrok na Rufusa. - Nienawidzę cię… ale to nie znaczy że, cię nie szanuje. - Zakończył przemowę, a Despair zamajaczyło fioletowym światłem.
- Z walki i nienawiści rodzi się pewien… pewien rodzaj przyjaźni. Takiej w której, największa przysługą jaką możesz wyświadczyć drugiej osobie jest jej śmierć. –Rufus dźwignął się z ziemi. Nawet zakrwawiony i oślepiony wyglądał majestatycznie, jego włosy falowały delikatnie, zaś ręka kurczowo zaciskała się na rękojeści Lust. – Kiedy pierwszy raz usłyszałem płacz twej broni, wiedziałem, że jesteś osobą która w jakimś stopniu nasyci me pożądanie. Zobaczmy czy w końcu znalazłem to na co czekałem. –stwierdził ruszając w stronę Richtera.
Ziemia pod stopami Rufusa błysnęła delikatna purpurą, gdy Calamity szykował swój atak, uciekła z niego jednak prawie cała moc. Jedynie dwa ostrza wysunęły się z ziemi, ledwo zadrapując nogi wroga.
Miecz wroga otoczyło białe światło, gdy ten uniósł je nad głowę i wyskoczył. Piewca rozpaczy, znał ten atak, to on pozbawił go niemal życia na złomowisku. Chociaż ta wersja była na pewno o wiele słabsza. Oczy wojownika błyszczały chęcią wygranej. Skrywała się w nich determinacja i pragnienie spełnienia swych marzeń.
Despair zostało poderwane z ziemi, ostatnimi siłami. Był to ostatni zamach na który rycerz przeklętego miecza miał siłę. Zataczając szeroki łuk zderzyło się z Lust, a powietrze zawirowało dookoła walczących. Kamienie gruz zostały odepchnięte, białe czarne włosy rozrzucone na boki. Rufus zaciskając zęby z wysiłku naparł na wroga, Calamity ryknął niczym bestia.
Brzdęk był jedynym słyszalnym dźwiękiem które rozeszło się po okolicy…
Kawałek wielkiego ostrza, które złamało się w pół, obracało się powoli w powietrzu. Krople krwi, których właściciel niemiał kiedy zmyć ze swej broni, opadały z niego na ziemię, niczym ostatnia ulewa świata.
Richter był pewien, że chwile przed tym jak Despair uderzyło w głowę Rufusa, widział na jego ustach uśmiech. Potem była zaś tylko krew i trzask gniecionej czaszki.
Ułamane Sotrze Lust spadło, wbijając się w posadzkę przed nogami Richtera.
Richter uniósł brew. Nawet zamrugał kilkakrotnie upewniając się czy dobrze widzi. Jego przeciwnik leżał.
- Udało się… Despair… Malice… udało się… - Osunął się na kolana, by za krótki moment radośnie się śmiać. Ostatkiem sił posnuł się w stronę Rufusa, po drodze zbierając obie części jego broni. Ułożył je w taki sam sposób, jak to zrobił zbrojny motocyklista Calamitiemu. Teraz spoczywał w identycznej pozie. Richter jednak na tym nie poprzestał, zaczął szukać u niego jakiegoś naszyjnika, lub czegoś podobnego. Rufus posiadał łzę, a Richter ją chciał… bardzo.
Zdekapitowane i okrwawione ciało, zostało przeszukane przez zmęczonego wojownika. Jednak nic on nie znalazł. Nie było tu łzy, jej miejsce nie znajdowało się tez w lejcu miecza, co Calamity mógł ocenić poprzez zerknięcie na zniszczoną broń.
Odrobinę zawiedziony zerknął przez ramię, na środek transportu Rufusa. - Hmm… czyżby? - Z niemałym trudem dźwignął się w górę i doczłapał do motoru. Zasiadł na nim, nie bardzo wiedząc co dalej. Nigdy czymś takim nie jeździł, nie wiedział za bardzo jak tym ruszyć. Zaczął kręcić manetkami, by metodą prób i błędów uruchomić pojazd.
 
__________________
"My common sense is tingling..."

Ostatnio edytowane przez Deadpool : 13-06-2014 o 01:17.
Deadpool jest offline  
Stary 13-06-2014, 21:38   #346
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Gort w tym czasie wykrył największa komnatę w okolicy, bez wątpienia była to królewska sypialnia i natychmiast ruszył w jej kierunku, zostawiając Puszce jego własny pojedynek. Nie miał zamiaru się wtrącać, dopóki jego towarzysz nie zemści się na wrogu który ostatnim razem tak bardzo go upokorzył.
Najkrósza droga prowadziła przez dwie ściany, które murzyn rozwalił bez problemu. Niczym dziki nosorożec, przeszarżował do swego celu. Gdy ostatnia ze ścian się rozpadła, otworzyło sie przejście do ciemnej komanty. Nie paliła się tutaj żadna świeca, olbrzymie łóżko z czterema kolumienkami stało pod ścianą. Ktoś chyba dalej w nim leżał, czyżby król był zbyt przerażony atakiem, by wstać ze swego łoża?
Po za łózkiem znajdowało się tu kilka podstawowych elementów wyposażenia pokoju, szafa, biórko i tym podobne rzeczy, które niezbyt interesowały wielkiego pieta.
- Hej, tchórzu!!! - ryknął murzyn na całe gardło, podchodząc do łoża, a każde jego stąpnięcie wywołowało małe trzęsienie ziemi. - Nawet się nie pokażesz gdy Wielki Czarnoskóry podbija twoje zamczysko!? Co z ciebie za chędożony król, eh!? Gdybym wiedział że taki z ciebie słabeusz, to dawno przyszedłbym ci obić mordę!!
Pirat był wyraźnie zirytowany postawą monarchy. W opanowującej go z wolna wściekłości chwycił za łoże, podniósł w górę i potrząsnął z zamiarem wyrzucenia z niego osoby która na nim leżała.
I w sumie tak sie stało. Ciało brodatego króla wypadło z łóżka. wyjaśniło się też czemu nie wstał, w jego gardle tkwił nóż, wbity tam po samą rękojeść. Krew była dość świeża, morderstwo musiało zostać dokonane niedawno. Truchło opadło u nóg pirata, który zdziwiony odstawił łóżko.
- Oy a gdzie reszta? - z ciemnego kąta pokoju, dobiegł go znajomy mu głos. O dziwo, osoba która tam stała nie została wykryta przez jego moce.


Królewski doradca odpalał właśnie papierosa, w drugiej ręce trzymając okrwawionego pluszowego króliczka. - Zaskoczyliście mnie, prawie się nie wyrobiłem. -dodał, zaciągając się dymem.
- Jaka reszta!? - ryknął Gort w kierunku z którego dochodził głos. - Kapitan Czarnoskóry przybył by spuścić manto każdemu w tym zameczku, a ty się pytasz o innych? Skoro ubiłeś tego całego króla, to znaczy że ja muszę obić mordę tobie!
Rozeźlony murzyn od razu zamienił dłonie w kolczaste kule i zaszarżował na człowieczka z zamiarem rozkwaszenia mu mordy ciosem wzmocnionym przy pomocy haki.
- Raz, dwa...trzy. -liczył kroki murzyna na głos. Kiedy padła ostatnia liczba, z podłogi przed nim wystrzelił gąszcz czarnych macek. Stworzyły one tarczę, która zablokowała szarżę Gorta, odcinając go od mężczyzny.
- Według moich danych twoi “nakama” to ważna część twojego życia. Ale jak widzę, to co mówili moi szpiedzy to prawda. W walce chcesz wszystkiego dla siebie. -stwierdził analitycznym tonem, ukryty za gąszczem mroku doradca.
- A co cię to, słabiaku!? - ryknął Gort, wściekle uderzając swymi czaszkozgniotami raz po raz w tarczę broniącą mężczyznę. Jednocześnie ściany w rogu w którym został sam przez siebie zamknięty zazgrzytały i zaczęły się przesuwać w jego stronę, pozostawiając mu opcję bycia zgniecionym lub opuszczenia swojej tarczy i stawienia czoła rozwścieczonemu piratowi.
Taki przynajmniej był plan, bowiem ściany nie drgnęły nawet o milimetr.
- One tylko wyglądają jak kamień, ale to substancja syntetyczna. -zaśmiał się mężczyzna. - Sam was zatrudniłem, myślisz, że nie wiem jakimi mocami władacie? - zapytął z politowaniem w głosie. Macki starały się obwiązać Gorta, lecz ten niszczył jedna za drugą. Co z tego jednak, jeżeli na miejsce rozerwanej, pojawiało się kilkanaście kolejnych.
- Dziwi mnie jednak, że dowiedzieliście się, że tutaj tkwi klucz, bez zabicia Hakaia, jak to się stało? -kontynuował, tą dość jednostroną rozmowę.
- Jaki chędożony klucz!? Od początku chciałem obić mordę wszystkim w tym zameczku! Wielki Czarnoskóry nie będzie nigdy więcej niczyim kundlem!! - wrzeszczał coraz bardziej rozeźlony pirat. Widać doradca wybrał sobie złego bohatera na rozmowę. Pomylił się też sądząc że uda mu się zatrzymać moce Gorta. Wszak nawet jeśli sama komnata nie była zrobiona z kamienia, to pod samymi fundamentami wciąż musiały spoczywać jego pokłady, które teraz zaczęły podnosić się w górę wywołując spore fale sejsmiczne rozchodzące się po całym zamku. Tym razem Gort miał zamiar podnieść całą komnatę i wgnieść ją w sufit, którego przebicie nie było dla murzyna najmniejszym problemem.
Doradca westchnął tylko, podrzucając do góry swego pluszowego króliczka. Jedna z czarnych macek pochwyciła go, za jego puchata łapkę i chlasnęła zabawką w twarz Gorta. Pluszak otulił go swymi malutkimi rączkami, jak gdyby chciał utulić pirata do snu… a ten poczuł jak słabnie. Nogi się pod nim ugięły, a sylwetka giganta zachwiała się. nie był nagl wstanie ruszyc żadnym kamieniem w okolicy.
Znał to uczucie, morska woda dziłała tak na każdego użytkownika szatańskich owoców. Zaś paciorkowate oczka zabawki, wykonane były właśnie z najbardziej zgubnego dla pirata materiału.
- Ty... tchórzliwy... słaby... - zaczął Gort, który ostatkami sił zacisnął pięści i wrzasnął na całe gardło. - ZABIERZ ODE MNIE TO CHOLERSTWO!!!
Okrzyk ten przesycony był całą wolą czarnoskórego pirata, która rozlała się po pomieszczeniu wraz z jego przeszywającym głosem. Mimo iż moce jego szatańskiego owocu zostały zablokowane, to jego niezłomna wola wciąż była wystarczająca by zmrozić krew w żyłach każdemu przeciętnemu człowiekowi.
- Nie. -odparł krótko i z uśmiechem mężczyzna. Widać z jakichś powodów moc Gorta nie miała na niego wpływu. Macki zaczęły oplatać nogi czarnoskórego, zaś doradca począł orzglądać się po pokoju. - Kto będzie następny? Rycerz rozpaczy, czy może strażnik równowagi? - zastanawiał się na głos.
- Jeszcze z tobą nie skończyłem… - zaczął pirat, unosząc do góry zaciśniętą kurczowo pięść, która nagle zmieniła kolor na smoliście czarny. - Gort’s Black Rock Mega Punch!! - ryknął, ostatkami sił uderzając w pluszaka pięścią wzmocnioną najpotężniejszym haki jakie posiadał.
Gortowi chyba dopisało szczęście. Mimo wielkiego osłabienia, przez które jego ręce ciążyły mu niczym ołów, gruchnął w króliczka. Jak an pirata, zrobił to z siła której powinien się wstydzić, jednak starczyło. Zabawka odleciała w stronę ściany, po której spłynęła wydając cichy pisk. Był to dźwięk bardziej pasujący do zająca niż królika, zapewne w celu utrzymania politycznej poprawności.
- No tak, ty byłeś tym upartym -westchnął doradca, obserwując Gorta, którego macki oplotły już do połowy pasa. - Od razu mówię iż odradzam tworzenie gigantów i tym podobnych. Na to też sie przygotowałem, a zapewne w czasie tego procesu strasznie wrzeszczysz.
- Bari Bari no Black Rock Spitter! - ryknął Gort jak gdyby w odpowiedzi na drzwinę mężczyzny, posyłając w stronę króliczka grad ostrych pokrytych haki kamyczków, które miały poszatkować go na kawałeczki. Zaraz potem ponownie nabrał powietrza w płuca, by wykrzyczeć nazwę swej następnej techniki:
- Bari Bari no Hard Core Hedgehog!
Tym razem ciało pirata pokryły tuziny ostrych kolców które miały w jednej chwili rozerwać trzymające go macki i tym samym uwolnić go z objęć doradcy.
Króliczek rozpadł się na strzępy, jedynie jego oczka wykonane z morskiego kamienia potoczyły się po ziemi. Macki natomiast, były bardziej wytrzymałe. Dusiły mocno Gorta, a kolce mimo, że zniszczyły kilka nie były wstanie rozrywać ich na tyle szybko, by przegonić tempo pojawiania się nowych.
Czarnoskóry pirat dalej szarpał się wytężając wszystkie swoje siły. Jeszcze raz nabrał w płuca powietrza by tym razem wypluć pod nogi grad kamieni które miały dodatkowo pomóc mu w rozerwaniu macek i oswobodzeniu się.
W końcu mu się udało, rozerwał macki powstając z ziemi, niczym rozjuszony niedźwiedź. Górował w pomieszczeniu, zaś doradca, dalej obserwował go z wyraźna mieszanina znudzenia i zaintrygowania.
- Ty naprawdę zaczynasz działać mi na nerwy... - rzekł pirat przez zaciśnięte zęby gdy minął jego pierwszy atak furii. Teraz wydawał się dziwnie wręcz spokojny, jednak płomienie w jego oczach coraz bardziej przybierały na sile w miarę jak kontynuował walkę. - Zaraz ci pokażę ci potęgę Wielkiego Czarnoskórego!
Mimo że pirat nawet nie ruszył się z miejsca, to coś w jego otoczeniu wyraźnie się zmieniło. Powietrze stało się ciężkie i przytłaczające tak że prawie nie dało się oddychać, zaś jego kamienne muskuły zachrupiały gdy pochylił się z barkiem skierowanym w stronę doradcy.
- Gort's Black Rock... - zaczął, zaś jego prawę ramię pokryło się czarnym haki, które błyszczało niczym onyks. Zaraz potem jego pierwszy krok wstrząsnął całym pomieszczeniem gdy niczym nosorożec ruszył na malutkiego człowieczka z prędkością której trudno było oczekiwać po takim wielkoludzie jak Gort. - MEGA SMASH!!!
Dla obserwatora z zewnątrz trudno byłoby ocenić, kto jest tutaj bohaterem, a kto przysłowiowmym złym lordem. Zapewne druga rola, byłaby bliżej murzyna, który rycząc wściekle biegł na doradcę.
Ten dalej stał, z rękami założonymi za plecami, nie ruszał się obserwując starania Gorta… a może sparaliżował go strach.
Pięść wielkoluda, popędziła w stronę twarzy mężczyzny, by rozbić się o połyskująca czerwienią ścianę kilka cetymetrów przed nosem wroga. Na barierze nie pojawiła się nawet ryska, zaś pokryta runami ziemia zaświeciła lekko. Gort otoczony był przez kwadrat stworzony z magicznych znaków, w sumie jedynie kąt z którego nie ruszał się jego wróg, był od nich wolny. Doradca, pozostawił sobie wąską ściężke na skraju więzienia, prowadzącą do drzwi.
- A teraz tu posiedzisz, póki nie nadejdzie czas na twoją rolę. -stwierdził, odpalając kolejnego papierosa. - Chociaż, chciałem was zamknąć w tym wszystkich… no ale co zrobić. -stwierdził powoli ruszając w stronę wyjścia.
- Niech to szlag! Psia twoja mać, chędożony kurwi synu!! - przeklinał Gort, uderzając wściekle raz po raz w ściany bariery w której został uwięziony. - Nie myśl że tak łatwo dam ci się uwięzić, ty śmierdzący tchórzliwy szczurze lądowy!!
Z każdym następnym uderzeniem się pięści pirata zamek dookoła zaczynały przechodzić coraz to potężniejsze wstrząsy sejsmiczne, które ogarniały sporą jego część. Wyglądało na to że pirat miał zamiar pogrzebać wszystkich którzy znajdowali się w zasięgu mocy jego szatańskiego owocu, byle tylko dorwać osobę która tak go upokorzyła.
- BARI BARI NO TURBULENCE!!! - okrzyk murzyna niczym zapowiedź nadchodzącej katastrofy rozniósł się po sąsiednich komnatach, co mogło być ostrzeżeniem dla Calamitiego który walczył nieopodal. Reszta sojuszników Gorta powinna znajdować się poza zasięgiem fali destrukcji którą zamierzał uwolnić.
Fala zaczęła rozchodzić się od sylwetki Gorta, jednak gdy doszła do ściany z run, zamarła. Doradca pokiwał tylko załamany głową. - Te runy, tworzą szparę międzywymiarową, dla tego nie przebijesz ich siłą, czy swoją mocą. Póki ktoś nie zmaże ich od zewnątrz, jesteś uwięziony. -stwierdził łapiąc za klamkę. - Ale nie martw się, ktoś z twoich towarzyszy niedługo tu przejdzie, zostaniesz uwolniony na czas.
Wściekłe okrzyki Czarnoskórego pirata rozchodziły się po zamku, gdy ten bez chwili wytchnienia uderzał raz po raz w otaczającą go barierę. Jego furia w tym momencie zbliżała się do punktu kulminacyjnego, jednak w tym momencie nawet najbardziej brutalna siła nie była w stanie nic zdziałać.
- Puszka! Cho no tu i wypuść mnie!! Ten skurwiel próbuje uciec!!
 
Tropby jest offline  
Stary 18-06-2014, 00:55   #347
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przygotowania do egzekucji
Czyli narady i plany ponad stolicą.
Niebieskoskóra powolnym krokiem zbliżyła się do dziobu statku i spojrzała w dół. - To nic złego. – nie miała wyrazu twarzy. Była trzeźwa i starała się myśleć dość poważnie o tym szturmie. - Kaze, Kiro. Schodzimy na dół. My i załoga Gorta. – zadecydowała, odwracając się do reszty. - Ubijemy co jest do ubicia, obstawimy mury aby miejscowi nie pałętali się za blisko. Jeżeli jest tu ktokolwiek kto mógłby was spowolnić, sam do nas przyjdzie. – wywnioskowała. - Wy pędem dążcie do komnaty królewskiej, jak wcześniej decydowaliśmy. Jeżeli będzie tu za cicho, to was dogonię.
Załoga zaszemrała coś między sobą, zerkając niepewnie na swego kapitana. Wszyscy mieli w gotowości liny, by opuścić się na dół, jednak finalne słowa musiały wypłynąć z ust murzyna.
- Starajcie się nie mordować zbyt wielu osób. - Faust poinformował wszystkich zgromadzonych o swych wymaganiach. Właściwie to… był to jedyny element, którego powinien tutaj dopilnować. Z całą pewnością resztą mogli się zająć zgromadzeni herosi.
- Ktoś nie chce przemknąć się ze mną do zamku? - czerwona koszula zawiała na wietrze, niczym plany Fausta rozrastające się po całym otoczeniu. Specyfika wszystkich członków rodu zdrajców była dosyć prosta. Nawet ich współpracownicy nigdy nie wiedzieli do końca o co im chodzi. Broń, która pojawiała się w ich dłoniach, nikt nie był pewnym, w którą stronę zostanie wymierzona.
Rozejrzał się po wszystkich zgromadzonych. Który z nich mógł być zainteresowany czymś więcej, niż tylko krwawą jatką?
- Ja tam wole cichą robotę. -stwierdził Kaze szczerząc zęby. - Shiba zgodzisz się? -zapytał, swoją szefową, robiąc oczy niemal jak szczeniak.
Dziewczyna oparła ręce na biodrach, odgarniając na boki swoją pelerynę. Bez zbroi płytowej wyglądała dość dobrze, zwłaszcza w pewnej siebie pozie i dużą ilością powietrza w płucach. - Mnie zostawisz? – zapytała. - Wolę mieć was przy sobie. Zarówno ciebie jak i Kiro. Ta robota cicha i tak nie będzie, wejdziecie do zamku, król was znajdzie i macie przed sobą inkarnację szaleństwa. A właściwie jej źródło. To będzie cud jak tu cegła na cegle zostanie.
Kaze wywrócił oczami. - Sorry piękniś, cyck...znaczy szefowa każe zostać. -odparł niezbyt zadowolony zbójca, ale podszedł do Shiby. - Ale jak przeżyjemy, to dasz się zaprosić za to na drinka, co Shibuś?
- Oj, Shiba - Faust mruknął wyraźnie niezadowolony z tego rozwoju zdarzeń. Nie chciał samemu stawać do walki z inkarnacją szaleństwa, jednak wizja powolnego przedzierania się przez całą gwardię królewską. Mógł albo ryzykować śmierć z rąk inkarnacji tej plagi, albo z racji mieszanki nudy i zniesmaczenia. Nie zamierzał mordować bez powodu.
- Przy Gorcie i jego załodze grozi Ci tylko przypadkowe trafienie przez Czarnoskórego. - zaśmiał się głośno. Nie lubił prawić komplementów, jednak gdy chodziło o wartość bojową ferajny - była wręcz niesamowita.
- Nie zrozumiałeś czegoś? Idą z tobą. – przypomniała Faustowi. - Tu na dole zostaję tylko ja i załoga. Ty, Gort, Richter oraz kimkolwiek ten długouchy był, idźcie do pałacu. Wszyscy którzy przeżyją więcej niż pierdnięcie króla powinni iść do pałacu. Zwłaszcza przy tak małej obstawie. – oceniła. - Reszty jakoś dopilnujemy. – przy okazji spojrzała na Kaze. - Sidhe to nie ludzie Kaze. Ale możemy potem porozmawiać.
- A jaaa tez będę...mógł...iść? -zapytał ziewając Krio i uwieszając się na ręce Shiby. - Ale..na ...jedezenie...nie...na ...drinki… -dodał sennym głosem.
- Wiesz co młody, zadziwiają mnie twoje priorytety… -westchnął kaze, okręcając łańcuchy swojej broni, dookoła ramion.
- Ty w ogóle potrzebujesz jedzenia? - zainteresowanie nowym sprzymierzeńcem Sidhe. O jego naturze przeczytał już kilka wzmianek, zaś z głębi jego umysłu nieśmiało wydobywało się imię pewnego maga. Póki co zostawił tą wiedzę na później, uśmiechając się.
- A ty potrzebujesz ciągle pierdolić? -odwarknął mu agresywnie zabójca, którego chyba tknęła ta wypowiedź. - Dobra, rozmyśliłem się. Nie idę z nim na pewno, wkurza mnie. -dodał.
- Myślałem że Bokurano stworzył coś bardziej stałego w swoich przekonaniach. - Faust odparł, zaś jego irytujący uśmiech ciągle nie znikał z powierzchni jego ust. Czasem sam głowił się, jak wyglądała by jego twarz, gdyby był smutny. Nie potrafił przypomnieć sobie tego typu momentu, zwłaszcza z lustrem znajdującym się w jego pobliżu.
Rozpiął jeden z guzików czerwonej koszuli, zaś muskulatura ciała blondyna nieśmiało przebijała się przez ciemność. Jego wzrok skierował się w kierunku pałacu.
- Przedzieranie się przez całą gwardię nie jest czymś, do czego chciałbym przyłożyć swą rękę. - odparł po chwili, wracając wzrokiem w kierunku sylwetki niebieskoskórej pani kapitan.
- Spokój, pały. Pobijecie się o tytuł największego samca beta, jak już obalimy króla. – skrzywiła się lekko dziewczyna, czochrając łeb Kiro jedną dłonią. - Cycki ci nie urosną na takiej diecie. – dodała patrząc bez większego podziwu na jego prezencję. - I na pewno nie dostaniesz masy mięśniowej od unikania walki.
- no ale jak tu być spokojnym jak on gada brednie? O jakichś Bokuranach czy innych egzotycznych krajach. -mruknął cienisty zabójca.
- Bokurany...się...je? -zapytał Krio, unosząc zmczone oczy, jak gdyby zaraz wspomniana potrawa miała zmaterializować się obok.
- Bokurano to pewna osoba z przeszłości. - wzrok strażnika równowagi tym razem przeniósł się na lodowego maga. Pamiętał jego interesujące zdolności. Jego wcześniejsze wypowiedzi zdawały się informować wszystkich w jaki sposób Shiba utrzymała go przy sobie. Czasem wystarczyło być przedstawicielką płci piękniejszej…
- Kiro wie, że jesteś tez mężczyzną? - jeśli blondyn cenił sobie równowagę na świecie, to z całą pewnością nie zależało mu na niej w przypadku relacji międzyludzkich. Chaos był nieodłącznym elementem życia, a tylko właściwe ukierunkowanie takowego pozwalało na zachowanie równowagi w ważniejszych elementach świata.
Shiba przez chwilę stała starając się powstrzymać od wybuchu śmiechem, nie udało się jej. Był to w miarę elegancki śmiech wydany przez postać prosto stojącą, ale wciąż dość gromki. Tyle z gadania Kazego o jego celach i przeszłości. Ale ona czuła, że to Faust był jego celem od dnia stworzenia. Takie przypadki były po prostu zbyt oczywiste. To było na tyle clitche, że musiało mieć miejsce. - Jak zwykle to samo. Faust ma w zwyczaju wprowadzać chaos, żeby nigdzie nie było zbyt dużo porządku. Teraz to nie ma znaczenia. Żadnych walk, dopóki nie skończymy tutaj naszej roboty. – Ostatnie zdanie wypowiedziała dość ostro. - Zostaw go. Tyle.
Potem spojrzała na strażnika równowagi, uśmiechając się dość głupio. - To zaklęcie już nie działa. Pewnie domyślasz się czemu. – reinkarnacja nie była prezentem. Niestety, ale niebieskoskóra straciła kilka swoich starych tricków. Choć z drugiej strony, znaleźć drugą fiolkę eliksiru nie powinno być aż tak trudno.
- Ja? - blondyn rozłożył ręce ze zdziwienia. Czerwona koszula zagrała do przygotowanej przez wiatr melodii. Przez twarz strażnika równowagi przemknął krótki grymas złości. Jego oczy na kilka sekund świeciły się nieco mocniej niż zwykle.
- Chaosu? - kontynuował, zaś jego przedziwne zachowanie miast narastać, zaczynało ustępować miejsca spokojowi. Najwyraźniej przebyta podróż odmieniła nie tylko niebieskoskórą. Wziął głębszy wdech, a gdy wypuścił powietrze z płuc, na jego twarzy pozostał już tylko uśmiech.
- Musiałaś mnie z kimś pomylić - usprawiedlił ją po chwili. Pomyłki były czymś, co charakteryzowało nie tyle ludzi, co zwyczajnie istoty żywe. Każdy miał do nich prawo.
Przeciągnął się, łącząc obie dłonie nad swoją głową. Przekrzywił swoją głowę nieco na bok, jakby kontynuując proces swoistego rozciągania. Spokój ciała zdawał się w dziwny sposób korelować z tym wewnątrz jego duszy.
- Mam tylko nadzieję, że nie oddałaś tam swoich zdolności kucharskich - odparł w końcu.
Richter zaś w dłuższym milczeniu pociągał nosem, jakby chciał wywąchać jakiś trop. Nie wiadomo czy miało to jakiś cel prócz przebudzenia jego zwierzęcych instynktów. Wiedział jednak że nie przesłyszał mu się warkot silnika.
- On tu jest… on… tu… JEST! - Ostatnie słowo zostało wywarczone, a uderzenie okutej w metal pięści o barierkę odbiło się echem. - Psi syn… chędożony dandys. - Po tych słowach odepchnął się od barierki i zaczął krążyć z zaciśniętymi pięściami w te i wewte po pokładzie. Para raz po raz buchała z otworu w hełmie.
Suro stał przy burcie przysłuchując się rozmowie i spoglądając w dół. W jego stroju zaszły pewne zmiany. Z górnej części jego garderoby została jedynie zielono-niebieska koszula, której lewy rękaw był odcięty, prezentując przebywającym na statku biały tatuaż w kształcie jastrzębich skrzydeł. Przy pasie znajdowały się jego dwa bliźniacze miecze. Na plecach miał umocowane dwie półwłócznie.Chwycił je tuż przy ostrzach. Wymierzył tępe końcówki w powietrze, jakby coś sprawdzając.
- Ja mogę iść z tobą Faust. Sądzę, że szybkością powinienem ci dorównać, a jak ktoś się napatoczy, to pójdzie wcześniej spać.
Elf spojrzał następnie na kręcącego się po pokładzie Richtera. Chyba wiedział kogo zbrojny mógł mieć na myśli.
- Nie mówię, że masz porzucić misję dla tego typa, ale jak go spotkasz… - białowłosy przejechał drewnianym końcem włóczni w miejscu gdzie miał bliznę po ostatniej walce z Rufusem. - Dowal mu też ode mnie.
Oczy długouchego ponownie spoczęły na Fauście.
- Idziemy? - zapytał, wychylając się lekko przez barierkę.
Strażnik równowagi zamrugał oczyma, zaś wraz z każdym uniesieniem powiek, jego wzrok analizował wszystkich zgromadzonych. Gdy usłyszał słowa Suro, uśmiechnął się nieco szerzej. Ktoś jeszcze rozumiał, że nie ma po co robić dodatkowych kłopotów zarówno sobie, jak i wszystkim żyjącym w tym konkretnym królestwie. Właściwie to pozbawienie żywota zbyt wielu osób mogło spowodować nie tylko próby zamachu stanu, przejęcia władzy w ten czy inny sposób, ale i najróżniejsze rodzaje rewolucji i wojen.
Chyba tylko handlarze bronią, oraz ewentualnie jeszcze żywe dzieci rewolucji uważają tego typu okres za coś ciekawego. Pierwsi przeżywają dzięki niemu niesamowity przyrost swego bogactwa, co często pozwala im przeskoczyć kilka klas społecznych. Niektórzy zarabiali wystarczająco dużo, by nie tylko dorównać szlachcicom w stanie posiadania, ale i, dzięki uprzejmości kilku przekupionych urzędników, kaście społecznej. Drudzy cieszyli się tylko z kierunku, w który zdawali się popchnąć świat. Nie ma nic piękniejszego, niż osiągniecie swoich własnych celów. Może właśnie dlatego za doświadczenie największej ze wszystkich radości los karał śmiercią.
- Jeśli stolica rządzi się tymi prawami, co reszta tego kontynentu, to zapewne spotkasz swój cel nie szukając go - słowa blondyna w oczywisty sposób odnosiły się do dziwnego zachowania dzierżyciela rozpaczy. Wysłanie go w innym kierunku, by zajął się swoimi sprawami miałoby tylko jeden efekt: członkowie połączonych drużyn Shiby i Gorta zyskają kilka dodatkowych przeciwników.
- Będę zaszczycony twym towarzystwem - wzrok Fausta wbił się w Suro. Badał sylwetkę młodzieńca, ale tym razem zdawał się traktować go jako potencjalnego sojusznika.
- No to w drogę… - Mina elfa przybrała wyraz jakby się nad czymś zastanawiał. - Do… abordażu? Tak… Do abordażu. - białowłosy stanął na barierce. Stojący najbliżej poczuli wzrastający z każdą chwilą wiatr, którego źródłem był Suro.
- Gort, Richter, nie każcie na siebie za długo czekać. - dodał, po czym wychylił się za burtę, a siła grawitacji pociągnęła go ku ziemi.
Niebieskoskóra przytaknęła dwójce skinieniem głowy. - No to pozwólcie, że zabierzemy się za zasłonę dymną. - Złapała Kiro za ramiona, podsuwając go do burty statku. - Widzisz tam, na dole? Zrób nam tam zjeżdżalnie na szerokość burty! - poprosiła. - Murzy...Załogo czarnoskórego! Schodzimy! - ogłosiła.
Richter strzelił karkiem i wyciągnął oba miecze zza pleców. Malice i Despair zakręciły młynki.
- Krew i… chwała. - Syknął zbliżając się do Shiby, gdzie miała się pojawić domniemana zjeżdżalnia.
Krio ziewnął głośno, po czym przyłożył dłonie do burty. Trzasnęło wyładowanie magiczne, a kropelki wody zawarte w powietrzu, zmieniły stan skupienia. Piękna, szeroka zjeżdżalnia pojawiła się wśród chmur, opadając w stronę murów i zdziwionych tym strażników.
- Pierwszy! -krzyknął Kaze, wskakując na ślizgawkę i sunąć w dół po stromy torze.
Despair lekko wibrowało w dłoniach Calamitiego, ono chyba też czuło obecność ostrza, które niegdyś je pokonało. Teraz rycerz był pewien, że Lust i jego właściciel są gdzieś w mieście.
Shiba również zeskoczyła na lód, aby dać innym przykład. Przykucnęła lekko dla równowagi, wystawiając jedną nogę w przód, dzięki czemu płynnie i z łatwością podążała w dół.
Machnęła ręką. Niebieskie światło zalśniło pod jej dłonią, eksplodowało i przeformowało się w ostrze. Błękitne, delikatne, podobne do lodu pod nią. Błyszczało jednak nieco jaśniej.
- To zaczynamy zabawę, chałastro!! Pora obić mordę temu dupkowi, królowi i pokazać na co stać załogę piratów Czarnoskórego!!! - zawołał dziarsko Gort, wznosząc do góry zaciśniętą pięść, a po chwili ogłuszającym chórem zawtórowała jego załoga.
Tuż za Shibą na zjeżdżalni znajdowała się już Wielka El, która szczerząc zęby w wyrazie euforii wznosiła w górę swój gigantyczny kordelas, prowadząc resztę załogi która z bojowymi okrzykami również wskakiwała na zjeżdżalnię. Na okręcie poza gnomem pozostało jedynie kilku majtków oraz Rico, będący głównym nawigatorem.
- Możesz robić co chcesz ze swoimi przydupasami, ale nie myśl sobie że pozwolę ci wydawać rozkazy naszym kamratom! - zawołała ruda do niebieskoskórej, gdy obok zjeżdżalni przeleciał wirujący w powietrzu głaz z którego dobiegało głośne "IWABABABABA!!!". Nietrudno było się domyślić, że Gort wolał mieć własne wielkie wejście do zamku.
Nieco wyżej w powietrzu znajdowali się opadający z wolna Emily oraz Desmond, którzy unosili się tam zapewne za sprawą jakiejś magii. Wypatrywali oni obrońców na blankach oraz wieżach. Co jakiś czas w dłoni czarodziejki formowała się błyskawica, którą ciskała w kusznika, sprawiając że ten padał zwęglony na posadzkę nim zdołał podnieść alarm. Innym gwardzistom zaś co rusz eksplodowały głowy na skutek przebicia pociskiem snajperskim Zabójczej Salwy. Król nie miał prawa niczego się spodziewać.
Czarnoskóry zaś pędził w dół z zabójczą prędkością i dzikim rechotem, mając zamiar przebić się przez sklepienie twierdzy niczym ogromna kula armatnia, w miejscu gdzie o ile dobrze pamiętał powinna znajdować się sala tronowa. Cóż, trzeba było przyznać że murzyn z pewnością lubił zwracać na siebie uwagę.
Calamity przeniósł się w tył, by stworzyć sobie odpowiednią odległość do rozbiegu. Z głośnym stukotem metalowych butów rozpędził się, a gdy postawił stopę na barierce odbił się od niej, niszcząc ją kompletnie. Przeprosi Gorta za to jak już będzie po wszystkim. Wylądował na ślizgawce, tworząc w miejscu gdzie wylądował pęknięcie, by następnie ześlizgnąć się na ugiętych nogach na sam dół. Na końcu zjeżdżalni ponownie wyskoczył w przód, a następnie przeniósł się trzykrotnie, by nie stracić pędu. Uznał że Gortowi przyda się malutka pomoc, więc zaraz po trzecim “pufnięciu” Uderzył barkiem w toczącą się kule by nabrała jeszcze większej szybkości, w nadziei że nie tylko rozsadzi mur, ale zabije też każdego na swej drodze aż po tron chędożonego króla.
Atak na twierdze w końcu się zaczął. Gdy Kaze, Shiba i reszta załogi Gorta, wyskakiwała ze zjeżdżalni, podniosła się wrzawa, wśród nielicznej gwardii. Strażnicy chwycili za broń, jednak nie byli wyzwaniem dla wprawionych w bitwach piratów i bohaterów. Sam jeden Kaze bez problemu, wyeliminował, czterech halabardzistów, ruszając w stronę jednej z wież.
Gdzieś dało się słyszeć krzyki, coś o...magach? No tak, wszak królestwo miała w zamku kilkunastu czarodziejów.
Ogień zapłonął na najwyższej i jednocześnie najsmuklejszej z wież. Dało się zobaczyć tam sylwetki czarnoksiężników szykujących się do obrony. Słowo szykujących się, pasowało idealnie, bowiem ich starania nigdy nie doszły do skutku. W jednej chwili wieża pokryła się gruba warstwa lodu, zamykając w swych objęciach magów, a nawet ich magiczny płomień. To Krio celował dwoma dłońmi w strukturę, wysyłając w jej stronę, swoja potężną moc magiczną.
Faust i Surokaze niczym wiatr, wyminęli walczących wpadając do zamku głównym wejściem, dwóch strażników, skoczyło w ich stronę gdy Ci stanęli w holu. W oczach elfa i blondyna, poruszali się niczym starcy wytarzani w smole i pozbawienie jakichkolwiek mięśni. To nawet nie było wyzwanie wytrącić im broń, to raczej formalność. Problemem było, że zamek był spory, a dwójka nie za bardzo wiedziała gdzie się kierować.
Gort z rykiem radości rozbił sklepienie twierdzy, wspomagany siła Calamitiego, otworzył przejście wprost do sali tronowej (zgniatając przy okazji spora jej część). Jednak każdy wiedział, że myślenie nie jest mocna strona pirata. Była wszak noc. Nawet król nie siedzi całe życie na tronie, spanie na nim mogłoby być dość niewygodne. Sala tronowa była pusta.

Egzekucja wstępna
Czyli śmierć szczęścia Gorta.

Niebieskoskóra siedziała bez większego zadowolenia na jakiejś większej stercie żołdaków, którzy pewnie zginęli nim zdołali zdecydować, czy chcą się bronić czy modlić o ratunek. - Obstawcie mury i bramę! – kazała krzykiem do załogi, z nadzieją, że chociaż ta całą ich szefowa powtórzy ten tekst, bo wyda się jej mądry. - Jeżeli się nagle okaże, że armia królewska wraca do stolicy, to dostaniemy w dupę kilka tysięcy pik. Ustawcie tam kogoś z lunetą czy coś! – wrzeszczała w ich stronę. Zostało czekać na kogokolwiek przyśle król, aby ogarnął sytuację na froncie. Miała nadzieję na chociaż jedną większą rybę.
- To była chyba najnudniejsza bitwa jaka widziałem… -stwierdził Kaze, wisząc głową w dół, na pobliskiej blance. - Czasem trudniej zaciągnąć dziewkę do łóżka. -dodał, rozglądając się ze znużeniem. - A młody zamroził ewentualną rozrywkę. -dodał, ruchem głowy wskazując wieże.
- Teraz są pewnie dość głęboko w zamku, co? – mruknęła Shiba opierając głowę na dłoni. - Nie mówiłam ci jeszcze, ale jak się spodziewasz, nie łatwo jest wrócić z martwych bez sprzedania duszy tu czy tam. – uśmiechnęła się lekko. - Może to nie diabeł mnie dorwał, chociaż z drugiej strony bródkę miał kozią. – podniosła się powoli, i leniwie wyrwała z zwłok swój miecz. - To znaczy, że mamy szefa. Nie chciał dużo, póki co. Ot...musimy jeszcze wyrżnąć załogę Gorta. – uśmiechnęła się lekko. - Oprócz tej pyskatej pindy z kajuty, nie wiem jak się nazywa, gołąbek. – zmyśliła imię. - Zostaw ją. Muszę mieć kogoś, kto prześle Gortowi informację z góry.
- Ma wiedzieć, że to my? -zagadnął Kaze, który niezbyt przejął się takim obrotem sytuacji. Wszak był zabójcą, był to dla niego chleb powszedni.
- I tak się domyśli. Raczej, ma wiedzieć, gdzie iść z zażaleniem. - uśmiechnęła się kobieta. - Może jednak nie będzie tak nudno, jego załoga wyglądała porządnie.
- Mieszamy w to młodego? -zapytał jeszcze, ruchem głowy wskazując Krio, który drzemał oparty o mur.
- Nie trzeba. Jakby się obudził, to mów, że to oni nas zdradzili. Dalej nie wiem, czy młody chciałby być tym złym. - wzruszyła ramionami.
Kaze kiwnął głową, po czym zakręcił Kamami. Spojrzał w bok, na dójkę przebiegających załogantów Gorta. Jego bron przeszyła powietrze, łańcuch otoczył szyję wilków morskich, ściskając ich ze sobą, tak ze drugie ostrze bez problemu pozbawiło ich głów.
- Wiesz co? Ja sobie wezmę tego cycatego rudzielca. -zarechotał, rozciągając mięśnie - Lubie takie temepramentne laseczki. -dodał, by zniknąć w cieniach.
- A tu co się wyrabia? - zapytał ze spokojem Desmond, nadlatując w kierunku Shiby wraz z Emily, która wyglądała na dużo mniej opanowaną.
- Od początku wiedziałam że nas zdradzisz! - zawołał ze złością, po czym od razu zaczęła wypowiadać magiczne inkantacje, a dookoła niebieskoskórej pojawił się świecący okrąg pokryty nieznanymi jej runami.
- Dobrze ukrywałaś swoje intencje, ale Piraci Czarnoskórego nigdy nie puszczają wolno zdrajców - oświadczył, gdy na jego ciele zaczęły wyrastać dziesiątki różnorakich broni palnych. Od zwykłych pistoletów, poprzez karabiny maszynowe i 24-funtowe działa, a wszystkie były wycelowane w Shibę. - Czy masz jakieś ostatnie słowo?


Niebieskoskóra uśmiechnęła się szyderczo. - Na tym właśnie polega zabawa. Łatwo jest odgadnąć co będzie dalej, ale trudno dowieść przeczuciom. – zaśmiała się. - Wybaczcie, normalnie by mi nie zależało. Ale Gort...Gort zgrzeszył. Przysłano więc kata po jego szczęście.
Czuła to w sobie. Tą nową energię. Tą...tą wolność. To prawo do spełniania jej własnych zachcianek. Prawo? Obowiązek? To nigdy nie miało znaczenia. Zaślepiała się celem i o...tyle dobrej zabawy jej uciekło.
Energia magiczna uwalniana przez jej ciało była ogromna. Skondensowana na tyle mocno, że od czasu do czasu wyskakiwał w powietrzu kawałek skrystalizowanej many. - Mogłabym to zrobić z nieco większą ogładą...ale to byłoby nudne. Nie znam was, więc chociaż...dam wam tyle honoru, aby nic nie ukrywać.
Złapała za kraniec swojego płaszcza, zasłaniając się nim na ułamek sekundy, gdy go odrzuciła, mocne światło oblewało jej sylwetkę. Światło, które powoli zgasło.
- Wiecie jak to jest. Zabijesz swoją pierwszą lesbijską przyjaciółkę. Sprowokujesz rozłam tutaj, zdradzisz tu i tam. Potem to wszystko jedno, komu się jest lojalnym.

Jej ciało było inne, zaś pancerz który skrywała pod zrzuconym teraz odzieniem dużo bardziej prowokacyjny. Jej włosy były długie, barwiły fioletem. Z jej głowy wyrastały rogi, między którymi znajdowała się aureola, o niezbyt anielskiej prezencji. Machnęła ogonem po podłodze, przejeżdżając językiem po ustach oglądając ich z dumną posturą. - Ludzie...takiego zwierzęcia, jeszcze nie gotowałam.
Zza jej pleców wyskoczyły ogromne skrzydła, którymi wzbiła się w powietrze, musiała się oddalić, aby walka była prostsza. Zawsze mogła ich brać jeden na jednego. Przede wszystkim, przyda się oddalić od pana karabin-zamiast-ciała.
Była kobietą której głód nigdy nie był zaspokojony, której serce obmyślało niegodziwe plany, której ręce pragnęły każdej wartości, której oczy lśniły, zdobiąc jej dumną posturę, której nogi gnały w chaos i której umysł nic nie czuł.
A jej gniew oblał królestwa wewnątrz dusz, szerząc niezgodę pośród ludu.
Gdy tylko niebieskoskóra uległa transformacji dwójka podniebnych piratów spojrzała po sobie i wyszeptała coś między sobą. Jeśli można było mówić o jakiejkolwiek inteligencji w załodze Czarnoskórego, to z pewnością większość niej znajdowała się teraz naprzeciwko Shiby.
W momencie gdy ta wzbiła się w powietrze, oczy czarodziejki zaświeciły się, a zaraz potem ta przygotowała następne zaklęcie które pokryło obszar dookoła gęstą mgłą, która w połączeniu z ulewą i burzowymi chmurami wśród których się unosili ograniczała widoczność praktycznie do zera.
Shiba wzbiła się w górę. Co prawda widoczność, przez mgłę, która wyczarowała mała czarodziejka nie była zbyt dobra, ale dalej widziała kontury dójki zawieszone w powietrzu. Kilka pocisków z pistoletów Desmonda, poszybowało w jej stronę, jednak zasłonienie się twardymi skrzydłami, sprawiło że te zostały odbite. Co prawda trochę zapiekło, ale większy ran nie wywołało.
Dziewczyna uśmiechnęła się. Musiała zrobić dwie rzeczy. Pozbyć się tej przeklętej mgły, bo najwidocznej temu baranowi na dole to wszystko jedno, oraz jakoś ich skrzywdzić. Mogła zrobić dwie rzeczy na raz.
Shiba zaczęła zbierać energię magiczną w okół siebie, zarazem machając skrzydłami. Postanowiła odwiać opary od siebie, w tym czasie zalewając dwójkę pod nią deszczem magicznego uzbrojenia.
Dwójka piratów zaczęła natychmiast opadać w dół, zaś nogi Desmonda zamieniły się w działa które raz po raz wystrzeliwały ślepakami, nadając mu coraz większego pędu. Najwyraźniej od razu zdali sobie sprawę z siły niebieskoskórej i postanowili salwować się ucieczką. Jednocześnie w dłoni Salwy pojawił się niewielki ślimak ze słuchawką do którego ten zaczął coś cicho mówić.
Emily tymczasem znajdowała się teraz nad Desmondem, a jej dłonie tak jak wcześniej w kajucie Gorta, pokryte były złotą poświatą. Mała czarodziejka miała pradopodobnie zamiar osłaniać swego swego starszego rangą kamrata.
Z nieba poczęły opadać setki róznorakich broni. Włócznie, miecze, noże okazjonalnie topory. Niczym niewidzialna armia, ruszyły w stronę dwójki piratów. Emily, dzielnie odbijała je od Desmonda, ale sama na tym cierpiała. Nie była wstanie odbić wszystkich egzemplarzy broni, co chwile na jej ciele pojawiały się nowe rany.
Dwójka piratów, poruszała się w stronę zamku, z tego co Shiba była wstanie ocenić, kierowali się do dziury która wyrąbał w dachu Gort.
Niebieskoskóra wyszczeżyła zęby w gniewie. Gdzie oni pędzą? Przecież to ona z nimi walczy. Gorta zostawi sobie na później.
Przerwała swoje zaklęcie, ruszając pędem w stronę dwójki. Dążyła na poziomie na którym był strzelec. - Załogo, strzelać! - wrzasnęła głośno. Ta dwójka była ponadprzeciętna, ale zwykły człowiek nie posiada aż tyle woli. Ciekawiło ją jak poczuje się dwójka piratów gdy ich kamraci zaczną pakować ich ołowiem z swoich muszkietów, czy czym do diabła były te ustrojstwa. Sama nie zamierzała im odpuścić.
Wiedzeni magiczna siła załoganci Gorta unieśli swe łuki, pistolety oraz kusze. Salwa różnorakich pocisków, ruszyła w stronę uciekających podkomendnych Gorta.
Z góry dało się słyszeć ryk armat, widać statek dostał informacje o zdradzie i posłał zaporę ogniową, w stronę mgły.
Jednak Shiby już tam nie było.
Sukubica pojawiła się za plecami Emily, a jej zgrabna odziana w obcas noga, wzięła szeroki zamach. Potężne kopnięcie zostało w ostatniej chwili zablokowane, przez wystrzał działa, w które zmieniło się ramie Desmonda. Kula armatnia, odepchnęła nogę Sidhe, ratując tym samym młodą czarodziejkę.
Shiba została zablokowana, a dwójka zbliżała się w stronę wyjścia. Nie podobało jej się to zbytnio. Rzuciła się przed siebie, wyciągając obie ręce. Wciąż mogła jakoś ich zatrzymać.
- W twoich snach! - rzuciła czarodziejka, przygotowując kolejne zaklęcie, zaś po chwili z jej rąk wyłonił się świetlisty łańcuch, który popędził w kierunku Shiby niczym wstęga, mając ją opleść i tym samym osłonić tym samym odwrót Desmonda.
W rękach sukubicy pojawiła się olbrzymia tarcza, o która rozbił się łańcuch. Magia młodej czarodziejki nie mogła równać się z demoniczna mocą skondensowanej many. Noga Shiby ponownie uniosła się, tym razem uderzając w...tarczę! Tak stworzony metalowy pocisk, uderzył prosto w ciało Emily, która wypłuła spore pokłady krwi, niczym meteor lecąc w dół.
Shiba znikneła, pojawiając się na ziemi pod nią, z długa włócznią w dłoniach, widać miała zamiar zrobić z czarodziejki szaszłyk. Jednak, gdy pojawiła się na podłożu, przed jej twarzą wyrósł nagle drewniany hodak.
- Dragon kick! -Khali zong, wykonał w powietrzu obrót, a jego noga uderzyła w skrzyżowane ręce, które Shiba zdążyła unieść do bloku. Kopnięcie odepchnęło ja o kilka kroków, zaś niebieskoskóra, pokryła się delikatną czerwienią, od siły uderzenia. Ten długowłosy rudzielec, nie był byle płotką.
- Hym, czyżbyś porzuciła spokojną drogę, na rzecz ścieżki zdrady? Mroczne sztuki nie niosą ze soba nic dobrego. -mruknął mnich, unosząc ugięta nogę. Jedna dłoń, została wyciągnięta w stronę demonicy, otwarta w jej kierunku, druga natomiast znalazła się przy boku mężczyzny.
Kiedy to się działo, pojedyncza przysadzista sylwetka, zeskoczyła z murów, przechwytując spadającą czarodziejkę. Oboje przeturlali się po ziemi, wzniecając tumany kurzu. Dało się jednak słyszeć obolały głos.
- Chyba żyju, tylko przytomna nie jest mistrzu! -rzucił Przydupas, układając dziewczynę na ziemi i powoli wstając z chmury kurzu.
- Kurw...a właśnie tą chciałam zabrać na pamiątkę. - Shiba strzepała z siebie niewidzialny pyłek spoglądając na mnicha. Nie przyglądała mu się za dużo na statku. Wyglądał dość osobliwie. - Ostatnim czasy to nie pytanie kogo zdradzę, tylko który baran mi zaufa. - wyjaśniła spokojnie kobieta. - Dobro i zło zdefiniowali ludzie, chłopcze. Jedyne co istnieje to wolność. Cała reszta, to ludzki wytwór. - spostrzeżenie to było dość zgodne z zasadami życiowymi "kata". - Ja, jestem wolna. Chłopcy! Nie chcę aby ktoś uciekł! Dawać mi tu ostrzał! - rozkazała samemu, tak jak na początku walki zbierając swoją manę aby posłać magiczną zbrojownię w stronę mnicha, czarodziejki i kimkolwiek ten szary plebian był.
- Ta Błękitka chybi powariowała - stwierdził jednooki mięśniak, a gdy zauważył jak część jego kamratów wycelowała w niego swoją broń, przełknął głośniej ślinę. - Aj cholibka. To ja bym się stąd zmywał póki mogę. Szczęścia w walce, mistrzu! - zawołał do mnicha, po czym wycelował rękawicą w kształcie skorpiona w czubek muru z którego właśnie zeskoczył, mając zamiar przeskoczyć przez niego wraz z Emily i zsunąć się na dół, by dostać się do miasta.
- Dziękuje uczniu. Uratuj dziewczynę! -rzucił mnich w odpowiedzi nie odrywając wzroku od Shiby.
Shiba była szybsza niż jednooki, tabuny broni ruszyły w jego stronę, jak i na mnicha o ognistych włosach. Włócznia poszybowała w stronę piersi Przydupasa, który stanął jak wryty. Pewnie, życie przeleciało mu przed okiem. Miał dziś jednak szczęście! Kawałek muru spadł dokładnie na broń, wgniatając ją w ziemie, nim dotarła do mięśniaka.
Ten nie miał zamiaru testować szczęścia po raz drugi, wystrzelił z rękawicy, która wbiła się w mur. Po chwili sunął przez nocne niebo, niczym bohater z komiksów. Oczywiście, dalej dało się go złapać, był w zasięgu błękitnoskórej.
Jednak ta miała innego przeciwnika na głowie. Khali Zong ruszył frontalnie, wprost na lawinę broni. Jednak gdy wpadł między nie, jego ruchy stały się dziwnie płynne, niczym cień przemykał poza zasięgiem ostrzy.
Ponownie skoczył w stronę kobiety, chcąc ją kopnąć, lecz ta bez problemu złapała go za hodaka, odrzucając niczym muchę.
- Nie mam zamiaru pozwolić, by coś stało się mojemu uczniowi! -rzekł dziarsko rudzielec, lądując w zgrabnym przykucnięciu.
- To jak to było z mnichami? - zapytała jakby samą siebie. - Dążycie do doskonałości ducha i ciała? Poszukiwanie perfekcji? - uśmiechnęła się, oglądając wojownika. - W twoim świecie jej nie będzie. Popełniłeś błąd. - kobieta machnęła ręką, tworząc dość groźnie wyglądającą siekierę, czy też topór bojowy. - Wierzysz w "dobro i zło", mam rację? Tego nie ma chłopcze. Nigdy nie było. - Shiba przechyliła się w przód aby wystrzelić na Khaliego. - Istnieją dwa światy, zasad i wolność. Świat zasad, jest naturalnie ograniczony. Nie znajdziesz w nim żadnej doskonałości. Nie masz do tego prawa.
- Ja to przede wszystkim wierze w siebie! -krzyknął dziarsko Khali, ruszając biegiem na Shibe, a jego dłonie zalśniły energią. Dziewczyna, była jednak szybsza. Wzięła szeroki zamach, wycelowany w szyję wroga i..zniknęła. Pojawiła się tuż przed twarzą Przydupasa, z niegrzecznym uśmieszkiem i ostrzem wycelowanym w jego głowę. W oku mężczyzny zapłonął strach, trwoga tak wielka, że aż go sparaliżowało. Piana napłynęła mu do ust, źrenica uciekła do góry, a poprzez pęd swej liny trzasnął w mur. Emily wypadła mu z rąk, spadając na ziemię z nieprzyjemnym trzaskiem- zapewne złamała sobie kark.
- Zostaw ich! -krzyczał Khali, który po murze, jak gdyby grawitacja nie istniała, biegł w stronę mięśniaka.
Na czole Shiby nagle wyskoczyła żyła. - Kurwa, tą chciałam żywą! - zirytowała się dość otwarcie. - Masz jak to naprawić? Mnisi mają białą magię o ile się nie mylę? - spytała podlatując do Khaliego. Chciała go zirytować, świadoma, że nie będzie miał zbyt łatwo ją zranić, jeżeli nie będzie próbować robić nic więcej jak unikać. - A wracając do ciebie, po cholerę podróżujesz z Gortem?
- Mógł mnie zabić a tego nie zrobił, jestem mu to winny! -krzyknął nie zbyt chętny na pogawędki mnich. Odbił się od ściany, celując hodakiem w twarz Shiby. Ta z lekceważącym uśmieszkiem, odchyliła, tylko głowę na bok, przepuszczając atak bokiem.
Jednak o to mnichowi chodziło! Złapał bowiem wtedy brutalnie za jeden z jej rogów, używając go jako punktu podparcia w powietrzu. Zgiął nogę, która chybiła twarzy, tak że obejmował nią mocarnie teraz szyje demonicy. Trzymając mocno jej robi, szarpał je i podduszał w swym mocarnym ,wzmocnionym solidna dawką Ki chwycie.
- To co, jak ja cię nie zabiję to będziesz dla mnie robił? - spytała, odwracając się w locie...plecami w dół. Rękoma ujęła najmocniej jak mogła nogi Khaliego, chcąc robnąć z nim o ziemię. - Jednak nie jesteś mnichem, tylko tak się ubierasz. Zwykły z ciebie mięśniak, co? - zakpiła, powoli tracąc swoje zainteresowanie w rudzielcu.
- Nie wiem jakie masz pojęcie o mnichach. -sapnął Khali. - Ale nie będę służył czy pomagał komuś kto nie ma honoru. Zdradziłaś swoich przyjaciół, a to najgorsza zbrodnia! -krzyknął, a gdy byli już blisko ziemi jego ciało łysnęło. - Double dragon! - noga zniknęła z rąk Shiby, a dwóch mnichów odskoczyło na boki, pozwalając demonicy rąbnąć o gruntu.
- No na pewno nie pasujesz do mojego stereotypu mnicha. Bardziej bandziora. - westchnęła leżąc na ziemi Shiba, zastanawiając się, czy któryś się na nią rzuci, czy ma od razu sama teleportować się jednemu za plecy, aby kopnąć nim w drugiego, bo mniej-więcej właśnie to zamierzała zrobić.
- Wole być bandytą, niż pozbawiona honoru suką. -stwierdzili mnisi, spluwając z obrzydzeniem po ostatnich słowach. Zaczęli krążyć dookoła leżącej kobiety, jednak ta nie musiała wstawać. Zniknęła by pojawić się za jednym z nich.
Silny kopniak posłał, Khaliego w stronę drugiego rudzielca. Ten jednak sprawnie złapał swego brata i pomógł mu lekko wylądować na ziemi.
Shiba wyprostowała rękę przygotowując kolejny falę broni. - Jeżeli suka cię stłucze to czym ty będziesz? Psem? - zapytała uśmiechając się krzywo, lekko szczerząc zęby. - Weź po prostu zdechnij. Pusty jesteś.
- Już w Witlover knułaś przeciw nim… -mruknął poirytowany Khali. Złapał swego klona za rękę, tak ze ich palce się splotły, po czym wystawił tak zaciśnięta pięśc przed siebie. Rozpoczął bieg na Shibe.
Jej broń ruszyła na mnichów, jednak nie było dane jej ich dotknąć. Ich ciała pokryła duża ilość energii, na kształt smoka. Bestia ryknęła, odbijając fale magicznej zbrojowni. Mnisi przyspieszyli, ich sylwetka rozciągnęła się na kształt chińskiego jaszczura.
Doskoczyli do niej niczym błyskawica, chcąc jednym uderzeniem skończyć jej krwawą rewoltę. Ta jednak z uśmiechem po prostu uniosła się na skrzydłach, przepuszczając ich pod sobą. Obróciła się w powietrzu, gdy w dłoniach pojawił się ogromny katowski topór. Uderzył on prosto w karki wrogów, pozbawiając smoka jego dwóch głów.
Shiba wpatrywała się w zwłoki. Tak na nie patrzyła, patrzyła...i w końcu zaśmiała się dość głośno. O dziwo jej śmiech był miły, kobiecy. - To było jakieś takie głupie. - parsknęła.
W końcu jednak się opanowała. Odwróciła się w tył, zgrabnie ruszając swoim ciałem. Zbliżyła się do przydupasa. Był on chyba najbliżej stojącym pacanem w okolicy.
Zbliżyła do niego swoją twarz, patrząc mu w oczy. Dość głęboko. - Oy, rozumiesz mnie? - zapytała szeptem. Nie potrzebowała co prawda pytać. Chłopak będzie przez dobry tydzień szczał w łóżku na wspomnienie o niej. - Jak się otrząśniesz... - tłumaczyła, łapiąc go za głowę. - poczekasz aż Gort tu wróci i powiesz mu, że odpowiedzi na jego wszystkie pytania są za wodospadem spadających łez. W sumie nie tylko jego, wszystkich. Mają się tam stawić dokładnie za rok, inaczej będzie po ptakach. - wyjaśniła, powoli odwracając jego głowę w stronę reszty bandy pirackiej. - A teraz zauroczona kompanio...Popełnić samobójstwo! - rozkazała prawie podskakując. Wyglądała dość rozradowanie.
Strzały jak i zgrzyt metalu rozbiegł się po placu. Po chwili jedynym odgłosem były opadające naraz ciała Gortowskiej załogi. Jedynie Desmond i Przydupas pozostali przy życiu.
- To było okrutne… -mruknął Kaze, którego głowa wyłoniła się z cienia Shiby. Jej ciało wracało do normy… była lekko zdyszana. Trochę przecholowała z używanniem tej formy, tak długo.
- Ten różowowłosy mądrala ukradł statek, wiesz? -zagadnął, siedząc po uszy w mroku.
- Hm? - Shiba spojrzała w niebo wypuszczając z rąk przydupasa. - KURWA, UBIEGŁ MNIE! - wrzasnęła wyraźnie zdenerwowana. -Ahh...trudno. - westchnęła. - Jak tam twój pojedynek? Trudno było? - zapytała jak gdyby nigdy nic, uśmiechając się lekko.
- Była żywotna. -stwierdził Kaze. - Ale nienazwałbym tego trudną walką. Nie wiem czy ja za stary jestem, ale spotykamy samych słabeuszy. Tylko ten cały łowca był ciekawy. -zabulgotał z ciemności.
- Zawsze możesz spróbować się ze mną. - zażartowała zbliżając się do Emily. Bardzo delikatnie uniosła ją z ziemi. - Weź Krio. Idziemy stąd. - oznajmiła. - Chcę tą małą na niewolnice, o ile jej na czas lekarza znajdziemy. W końcu Krio będzie się mógł z kimś bawić jak na dzieciaka przystało. - zaśmiała się lekko. - A potem...potem po prostu idziemy.
Shiba ruszyła w stronę bramy, zatrzymała się jednak na moment, aby jeszcze raz spojrzeć na Kazego. - Wiesz co? Chyba pierwszy raz w życiu, dobrze się bawię. - wyznała, aby podjąć dalszy krok.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 18-06-2014 o 01:07.
Fiath jest offline  
Stary 18-06-2014, 01:01   #348
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
The Blue Variable
an epilogue to a chaotic factor

Był kiedyś chłopiec błękitnej krwi, urodzony daleko na północy, na wyspie zimnej i niedostępnej od strony morza, bezpiecznej od każdego zewnętrznego czynnika. Był to chłopiec który miał pod dostatkiem złota, panien, wszelkich wygód.
Był on również grzecznym chłopcem. Stosował się do każdej z rodzinnych zasad. Grzecznie pracował aby zostać następcą rodziny. Miał zabezpieczoną przyszłość jako lord nadzorujący wiecznie istotną dla gospodarki państwa dziennicę portową.

Chłopiec ten miał siostrę. Siostrę dość porywistą i chaotyczną. Była to dziewczyna która zakochała się w podejrzanym mężczyźnie, i zapłaciła za swoje nieostrożne działania srogą karę. Następnie zniknęła, aby ulec ofierze szaleństwa.

Młody chłopiec był pośród Sidhe. Rasy odległej od szalonego kontynentu, ale zarazem mającej o nim niewielkie pojęcie. Z ich punktu widzenia było to miejsce pełne barbarzyńców, nieznanych istot i nieprzyjemnych warunków pogodowych, do których żyjący na okutej lodem krainie lud nie był w ogóle przystosowany.

Chłopiec jednak wystąpił pierwszy, gdy chciano wysłać kogoś na zbadanie szalonego fenomenu. Słaniał się, że chce ratować swoją siostrę. Dziewczynę która ignorowała tak szanowane przez niego zasady, o którą nie dbał, i o której dawno zapomniał.
Chłopiec ten sprowadził na siebie wiele nieszczęść tą decyzją. Musiał przebyć niebezpieczny ocean, jego łódź rozbiła się podczas sztormu atakowana przez piratów, a z brzegu na którym wylądował czekała go długa droga w stronę stolicy królestwa.

Jednakże, dopiął swego. Wyznaczył sobie za cel stawić się u króla i podjąć walki z szaleństwem. Miał jednak problem. Nie było więcej zasad, które prowadziłyby go przez życie. Młody chłopiec był zgubiony, po raz pierwszy poddany na własną rękę.
Znalazł on więc zasadę w swoim celu: zwalczyć szaleństwo za wszelką cenę.

Podążał on tą drogą nieubłaganie. Odmawiając pomocy ludziom w rękach bandytów. Odmawiając współpracy z zwodzącą z prostej ścieżki drużyną. Odmawiając walki w imię uciśnionej, elfiej rasy, o ile to możliwe.
Miał swoją zasadę, swój cel, którego chciał za wszelką cenę dopiąć.

Jednakże, podczas podróży chłopca zachodziły zmiany, które pomogły mu zrozumieć samego siebie.
Po pierwsze, przestał być chłopcem.
"Co oznacza płeć?" - pytał się chłopiec. - "Czy kobieta może podążać za drugą kobietą?" - zastanawiał się.
Po drugie, przestał być niewinnym.
"Czy nasze zasady są istotne? Czy przekonania mają sens?" - zapytał sam siebie, trzymając w rękach truchło swojej przyjaciółki.
"Co oznacza lojalność wobec wyższego celu?" - zastanowił się, zdradzając raz po raz swoich przyjaciół.
Po trzecie, zaczął odkrywać samego siebie.
"Czy na prawdę chcę podążać za jego przepisami?" - powątpiewał, odczytując białą magię z ksią Papuru. - "Czy naprawdę zależy mi na dotarciu do mojego celu?" - gubił się, tracąc czas walcząc o lekarstwo dla zaklętego kompana.

Chłopiec stawał się zmęczony i zdruzgotany swoją podróżą. Nie wiedział on kogo ma nienawidzić i czego pożądać.

Wreszcie chłopca spotkała śmierć z ręki losu, podczas gonitwy za drugą szansą.
A w piekle jego własna dusza naśmiewała się z niego.
Z chłopca, który nigdy nie przeżył żadnej przygody.
Podróżując po świecie tysiąca bestii. Na barbarzyńskim kontynencie, na którym panowało szaleństwo.

Dana mu była jednak jeszcze jedna szansa.
"Odkryłem samego siebie." - pomyślał, stając po zmartwychwstaniu na przeciw swoich najbliższych towarzyszy. - "Odkryłem drugi świat!" - wywnioskował, obalając demona swoich własnych myśli.

Albowiem świat ludzki, w porównaniu z rzeczywistym, podzielił się na dwie odmienne części.
Uczciwy świat, który przepełniają zasady, prowadzące zgubionych ludzi poprzez życie.
Oraz szalony świat, chaos pozbawiony zasad, w którym człowiek jest wolny.
A niektórzy ludzie są zbyt silni i pożądliwi.
Aby żyć w świecie bez wolnej woli.

"Złamię każdą zasadę, i znajdę tą najzabawniejszą."
Postanowił, gdy zmuszono go do kolejnej zdrady, na dawnym towarzyszu.
Na towarzyszu, który był najbliższy jego prawdziwej osobie.

Była bowiem opowieść o piracie. Piracie, który nie potrafił pływać.
Był on człowiekiem wolnym, który czynił co mu w smak.
Był on jednak człowiekiem prostym, oraz odmiennym u podstaw upodobań.
Ponieważ Gort w swoim chaosie, znajdywał uradowanie w pomocy innym.
Zaś Shiba odnalazła przygodę w czynieniu na przeciw wszelakiej moralności.

Do czego może dojść, gdy dwa chaotyczne czynniki, związane zostają inspiracją zemsty?

- Hej...Chyba pierwszy raz w życiu, dobrze się bawię.
 
Fiath jest offline  
Stary 18-06-2014, 09:52   #349
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Taniec śmierci

Kaze obserwował z mroku piratkę, która wydawała rozkazy swym kamratą. Odczekał, aż ta będzie sama, by zaatakować. Wyłonił się z mroku, za plecami kobiety, a ostrze jego broni, przeszyło jej bok. Cieć, nie chciał zabić jej jednym ciosem, nie po to ją wybrał. Wyszarpnął broń, rozrywając skórę kobiety, po czym wyszczerzył zęby.
- Hej wielkie cyce, czy jak ci tam było. Przyjemna noc, co? -zapytał kręcąc wesoło bronią, gdy jego nogi stanęły wpełni uformowane na ziemi.
- Oho! Chociaż jeden szczur lądowy z jajami się znalazł! - zawołała niemal radośnie Elizabeth, obracając się w kierunku zjawy, którą zmierzyła od stóp do głów. - No no, więc to ten dziwak od elfiej panny? Wiedziałam że powinnam was poszatkować gdy tylko was zoczyłam! Dzięki że dałeś mi pretekst, cioto!
Piratka nie czekając zrobiła szeroki zamach swoim kordelasem. Powietrze zafalowało z ogłuszającą prędkością dookoła ostrza, które pokryte było wirującym haki. Następnie zaś, spodziewając się że Kaze z powrotem spróbuje się ukryć miała zamiar uderzyć z góry, tak że oberwie nawet jeśli z powrotem schowa się w cieniu.
Kiedy miecz opadł z góry na Kazego, ten uniósł twarz szczerząc zęby. Nie ukrył się w mroku, a zmienił się w spirale ciemności, otaczając dłoń przeciwniczki i pojawiając się z jej lewej strony. Kaze miał czyste pole do ataku, jednak zamiast ciąć, po prostu kopnął kobietę pod kolano, posyłając ją na ziemie. - Kobitka powinna leżeć! -zaśmiał się, kręcąc wesoło kamami, nad przewrócona El.
- A chłop mniej gderać! - odgryzła się piratka, której całe ciało zostało teraz pokryte wirującym haki, zaś rana na boku zaczęła już samoistnie zarastać. Wykorzystując to że przeciwnik była zwrócona plecami do swego przeciwnika, sięgnęła dyskretnie po zatknięty za pasem sztylet, który również pokryła swoim haki, a następnie zamierzała znienacka cisnąć w Kazego, gdy odwróci się w jego kierunku.
Nóż poszybował w stronę zabójcy, ten jednak bez większych problemów, odbił go swoja Kamą, cienisty zabójca miał wspaniały refleks. Kaze z wesołym uśmieszkiem, ponownie cisnął ostrzem w stronę wielkiej El, jednak ta sprężynka wstała z ziemi, unikając ataku.
- Mrrr wygimanstykowana jesteś, i jeszcze się zrastasz. Oj szkoda, że spotkaliśmy się w takiej sytuacji. - ciągnął rozmowę, kręcąc łańcuchami swej broni, nadając jej tym samym coraz większej prędkości.
- Ty też jesteś niczego sobie, ponury dziwaku, ale za mały jesteś jak dla mnie - odparła Elizabeth, uśmiechając się szyderczo, po czym ugięła nogi i wyskoczyła na kilka metrów w górę, by następnie zacząć opadać na Kazego, nie zwracając przy tym uwagi na jego ataki. Skupiona była wyłącznie na tym by przeciąć go na pół swym atakiem. - Zaraz pokażę tobie i tej twojej elfiej dziwce, co znaczy zadzierać z piratami Czarnoskórego!!
- Faktycznie przerażające. -niemal ziewnął Kaze obserwując lecąca kobietę. Nie atakował, obserwował ją, a gdy ta była już niemal przy jego twarzy… zrobił krok w bok. Elizabeth gruchnęła o ziemię, rozbijając kawałek muru w drobne kawałeczki.
- Doprawdy przerażające. -stwierdził cień głosem przesyconym ironią, by kopnąć kobietę prosto w twarz, łamiąc jej przy tym nos.
- Zobaczymy jak będziesz się śmiał gdy utnę ci twój chędożony jęzor - warknęła piratka, chwytając kordelas w obie ręce by uderzyć w cienia szerokim cięciem.
Z zakrwawioną twarzą kobieta skoczyła na Kazego, a jej zajadłość w końcu dała efekty. Kordelas śmignął koło głowy cienia, a jego długie ucho odpadło od twarzy.
Zabójca warknął łapiąc się za okaleczone miejsce, a jego oczy zwęziły się groźnie.
- Suka. - dodał przez zęby, odsuwając dłoń od rany… z której powoli wyrastał zalążki nowego cienistego ucha. Widać, nie tylko Wielka El miała tutaj moce lecznicze.
Cień zaczął z zadziwiającą szybkością kręcić kamami dookoła siebie, łańcuchy skręcały się ze sobą i i ponownie rozwiązywały. Tworzyło to istną burze cięć dookoła jego chudej sylwetki. - Zobaczymy, czy z malutkich kawałeczków tez się poskładasz! -krzyknął, ruszając biegiem w stronę rudej dziewczyny.
Piratka uniosła do twarzy lewą dłoń i wytarła spływającą po niej krew, którą szybkim ruchem strzępnęła na ziemię. Jej nos był już w pełni zrośnięty, jak gdyby w tej walce nie otrzymała jeszcze żadnej rany.
- Taki pewnyś siebie, zakapiorze? - spytała, szczerząc zęby w dziwnie wesołym grymasie. - Taki szczur lądowy jak ty, który nigdy nawet nie żeglował po otwartym morzu pewnie nigdy nie spotkał prawdziwej hardej dziołchy!
Elizabeth zrobiła krok w tył i stanęła w defensywnej pozycji. Zamknęła oczy, skupiając się na wyczuwaniu ruchów swego przeciwnika. Miała zamiar unikać jego następnych ataków, wyczekując na otwarcie które mogłaby wykorzystać by uderzyć w łańcuchy jego broni i przeciąć je z pomocą jej wirującego haki.
Kobieta tańczyła między cięciami, którymi zasypywał ją Kaze. Jego broń, krążyła dookoła wielkiej El niczym chmara wygłodniałych komarów, ale ta nie dała im skosztować swego ciała.
W pewnym momencie pojawiło sie otwarcie. Kordelas zatańczył w silnych dłoniach, chcąc rozciąć ogniwa łańcucha.
Kaze jednak był szybki, od razu ściągnął jedną z Kam, tak że ta okręcała się teraz dookoła jego ramienia, skrócona na tyle, że atak Elizabetch chybił.
- Mam Cię! -krzyknął wesoło cienisty zabójca, gdy za sprawą zmniejszonej długości łańcucha jego bron przyspieszyła jeszcze bardziej. ciał on ruda kobietę, głęboko przez pierś, jednak ona nie była mu dłużna. Cieła na odlew, tak że i kordelas rozdarł wątły utkany z mroku tors.
- Zobaczymy jak długo będziesz się śmiał, bękarcie - odparła groźnie piratka, gdy sięgnęła lewą ręką do stanika z którego wyciągnęła niewielkiego brązowego ślimaka. - Ola psubraty! Ładujta kartaczami i dawajta mi tu ostrzał ze wszystkich dział na sterburtę! Celujta na pusty plac w południowej części zamku! Walić póki nie karzę przestać!!
Ślimakofon wydał z siebie ciche *katcha* gdy rudowłosa wydała swój rozkaz i schowała robaczka z powrotem pod ubranie.
- No to tera przekonamy się które z nas ma więcej pierdolonego szczęścia, zakapiorze! - stwierdziła Wielka El, szczerząc podle swe zębiska. Używając haki obserwacji miała zamiar uniknąć większości skierowanej na nich salwy, a jeśli przedtem cień spróbowałby uciec lub się schować to planowała po raz kolejny użyć Wielkiej Erupcji by przygwoździć go do ziemi. Zaś w razie gdyby nie była w stanie zatrzymać go w obszarze ostrzału, była w każdej chwili gotowa wycofać swój rozkaz.
Przez chwile stali naprzeciw siebie… nic się nie działo. Wielka El poczuła lekkie wibracje w okolicach dekoltu. To jej ślimaczek informował o transmisji zwrotnej.
- Odbierz, poczekam. -zachęcił ją Kaze uśmiechając się szeroko, opierając swoją bron o ramię.
- Czego!? - warknęła wyraźnie zirytowana piratka, chwyciwszy ponownie za słuchawkę ślimakofonu. - Gdzie ten mój pierdolony ostrzał!?
- Możnaby trochę grzeczniej? Okrzyki prymitywów to ostatnie czego mi teraz potrzeba… -lekceważący głos Nino, odezwał się ze słuchawki. - Obawiam się, że ostrzał jest w tej chwili, jak i w najbliższej przyszłości niemożliwy. Jestem aktualnie zajęty wymontowywaniem tych przestarzałych dział, oraz ogólnej przebudowy statku. Wymagać to będzie jednak trochę czasu, więc kieruje go nad Czarną wodę. Tam pod woda jest całkiem dobre zaplecze techniczne, sam kiedyś je tam zostawiłem. - dodał, uradowany ostatnia częścią zdania geniusz.
Piratka rozdziawiła usta i zaniemówiła na dłuższą chwilę, widocznie mając problemy z przyswojeniem tego co usłyszała. Zaś gdy w końcu przemówiła nienaturalnie cichym i spokojnym głosem brzmiało to niemalże upiornie w jej ustach.
- Jestem niezwykle wdzięczna za troskę o nasz okręt, ale następnym razem gdy się spotkamy przyrzekam że wytnę ci ten przemądrzały jęzor i wsadzę tak głęboko w odbyt że nawet taki mądrala jak ty nigdy więcej go nie znajdzie. A to dopiero na dobry początek, kochaniutki.
Po tych słowach Elizabeth wsadziła sobie słuchawkę w dekolt i ponownie skierowała swe ostrze na Kazego.
- Możemy kontynuować - stwierdziła, powoli powracając do swego zwykłego bojowego nastroju.
- Owszem, możemy. -stwierdził i machnął bronią. Wszystko nagle pokryła ciemność. El ledwo widziała czubek własnego nosa. Coś zawiało koło jej ucha, a po chwili poczuła na krtani zimną stal. - Wybacz mała, praca to praca. -zachichotał zabójca, wprost do ucha obejmowanej kobiety. Po czym przeciągnął ostrzem po jej szyi. Ciemna krew wystrzeliła do przodu, na ostrze kamy. Rudzielec, żył jeszcze dzięki mocy szatańskiego owocu, ale życie powoli z niej uciekało. To była naprawdę głęboka rana, która niemal nie pozbawiła jej głowy. Kaze, zaś szykował się do tego by ten błąd naprawić.
Piratka zarzęziła w ciemności, jak gdyby miała zamiar coś powiedzieć, jednakże krew napływająca do gardła skutecznie jej to uniemożliwiła. Zamiast tego spróbowała więc kopniakiem w tył uderzyć w krocze cienistego, po czym koncentrując się na wykrywaniu nadchodzących ataków przy pomocy haki obserwacji miała zamiar powoli wydostać się z chmury ciemności.
Nie zdążyła jednak tego zrobić. Kaze był profesjonalnym zabójcą, wiedział kiedy przestać się bawić. Gdy usłyszał cichy charchot piratki, silnym ruchem dokończył dekapitacji. Głowa rudowłosej opadła na ziemię, zaś ciemność zniknęła.
- Eh szkoda...taka fajna kobitka. -westchnął, opierając zakrwawiona broń na ramieniu, by po chwili rozpłynąć się w mroku.
 
Tropby jest offline  
Stary 19-06-2014, 15:11   #350
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Zasady

Ruchy spiczastouchego powili wytracały na szybkości. W końcu zatrzymał się w miejscu. Rozejrzał się uważnie po wnętrzu zamku. Wyżsi członkowie bractwa nieraz gościli u króla na bardziej, lub mniej oficjalnych spotkaniach. Surokaze nigdy na takie nie był zabierany, podobnie z resztą jak inni nowicjusze. Dopiero teraz do białowłosego dotarło, jaki błąd zrobili w przygotowaniu planu. Nikt nie przeprowadził rozpoznania terenu. Czegoś, co dla elfa było podstawą działania. Nie lubił poruszać się po nieznanym terenie. Czy założył, że reszta będzie znała zamek? Najwyraźniej tak. I to chyba był błąd.
- Jak myślisz, ktoś będzie na tyle grzeczny i nam powie gdzie jest ten cały król i jego pomocnik, bez zbędnego obicia mu mordy? - zapytał swojego towarzysza. Oczy szermierza zaczęły się lekko świecić, gdy jego wietrzny zmysł przeszukiwał okolicę, w celu znalezienia jakiegoś gwardzisty.
- Wątpię że znajdziemy osoby wystarczająco lojalne, by oddały życie za swego pana. Większość pewnie traktuje to tylko jak źródło utrzymania. - strażnik równowagi odpowiedział w nieco wymijający sposób. Z jednej strony jego ciało zdążyło polubić walkę, z drugiej jednak - umysł ciągle wolał jej unikać. Po co pozbawiać dusz kolejne istoty?
Ten znalazł się kilka pomieszczeń dalej. Co prawda otoczony był przez kilku kolegów, ale dla Suro nie było to wyzwaniem.
- Słuchaj no… mam dla ciebie propozycję. - elf uśmiechnął się szeroko, co nadało jego ozdobionej blizną twarzy demonicznego charakteru. - Albo powiesz mi gdzie jest król lub jego pomocnik, z dokładnym dojściem z tego miejsca, albo pobiję cię i wtedy mi to powiesz. Co wybierasz?
Potrzebne informacje zostały dość szybko udzielone. Najwyraźniej w stolicy zatrudniali ciut inteligentniejszych strażników niż w Lurkozie.
- Grzeczny chłopiec. A teraz przyjemnych snów. - Uderzenie tępą stroną włóczni w tył głowy wysłało gwardzistę na spoczynek.
- Trochę mamy do przejścia. To co… kto pierwszy na górze, czy kto obezwładni więcej strażników? - Suro zapytał Fausta, gdy do niego wrócił.
- Wydaje mi się, że poruszamy się wystarczająco szybko, by po prostu ignorować strażników. - Faust zaśmiał się w odpowiedzi. Podobał mu się sposób działania Suro. Jego metody były nieco brutalne, jednak nie zawierały w sobie siania śmierci w każdym możliwym kierunku. Ba, elf wolał nawet obezwładnić kogoś, niż pozbawić go żywota.
- Kto wie, może w całej gwardii królewskiej znajdą się jacyś ciekawi osobnicy. - dodał po chwili. Jego umysł niemalże przypomniał mu tego typu sytuacje przedstawiane w epickich powieściach. Jeśli miały w sobie chociaż ziarnko prawdy, to z całą pewnością nie dojdą do króla i jego doradcy bez utrudnień.
- Prowadź. - blondyn wysunął przed siebie prawą dłoń, obracając się twarzą do Suro. Pojedyncze słowo wystarczyło, by ostatecznie odrzucić wszelakie propozycje zakładów. Ten, który znał drogę musiał poruszać się jako pierwszy. Skoro zobaczy potencjalnych przeciwników szybciej, niemal oczywistym było jego pierwszeństwo w rozbrojeniu takowych.
Blondyn nie mylił się mówiąc, że byli zbyt szybcy dla przeciętnego strażnika. Połowa z gwardzistów nawet nie zarejestrowała ich obecności. Niektórych nswet sami pędzący nie zauważyli, bowiem wyglądali jak rozmazane plamy. Dopiero niedaleko komnat króla, coś się zmieniło.
Mijali jakiegoś osobnika, gdy nagle jego miecz, śmignął przed twarzy Fausta. Kosmyk blond włosów, został ścięty, a obaj bohaterowie zahamowali gwałtownie. Strażnik równowagi kojarzył facjatę wroga… był to jeden z szaleńców których w swej szalonej formie, czerwona koszula widziała na froncie.



Dzika twarz, obnażone muskuły i dwa ogromne miecz, wszystko czego potrzebował każdy barbarzyńca. W pewnym sensie jego postura przypominała kata, w jego oczach czaiła się taka sama dzikość. Zakręcił w milczeniu dwoma ogromnymi tasakami, obserwując Surokaze i czwartego z rodu zdrajców.
- Uch, aleś ty brzydki. - rzucił elf, odskakując w tył. - Że też w stolicy jest miejsce dla takich jak ty.
Włócznie szybko zostały zamienione na na miecze. W korytarzu można było wyczuć coraz silniejsze powiewy wiatru.
- To co, który z nas się nim zajmie? - zapytał swojego blondwłosego towarzysza.
- Witaj! - Faust przywitał się z barbarzyńcą. Pokryta bliznami facjata przypominała mu pewne wydarzenie. Przeszłość, którą nawet nie chcąc, musiał pamiętać. Wyprostował się nieco, wyciągając swoją lewą nogę do przodu.
Śmierć była czymś wspaniałym. Można było wtedy ujrzeć najwiekszego ze wszystkich króli. Tylko nieliczny dworzanie byli w stanie poprosić go o więcej niż jedną audiencję. Faust, o dziwo, był jednym z nich. Jego serce zabiło szybciej.
“- Nie chcesz udowodnić, że bez szaleństwa jesteś silniejszy? - anioł o czerwonych włosach przemówił z głębi duszy Fausta. Kolejne uderzenie serca, nieco przyśpieszony oddech. Tego właśnie spodziewał się po Mephisto - zachęcania go do każdej możliwej walki.
- Walka nie zawsze najlepszym rozwiązaniem, ale… to szaleniec! - perłowy kat wrzasnął, zaś jego głos roznosił się wewnątrz umysłu Fausta. Strażnik równowagi nie miał zbytniego wyboru, musiał słuchać swoich przełożonych.”
- Widzę nie porzuciłeś nauk Hakaia… - mruknął nieco zasmuconym głosem. Jego głowa przechyliła się w kierunku Suro, zaś w prawej dłoni pojawiło się perłowobiałe ostrze.
- Chyba miałeś własną motywację dla tej wizyty, prawda? - czwarty z rodu zdrajców zrobił coś niewyobrażalnego dla wszystkich znających jego charakter. Zapytał się kogoś innego o jego zdanie. Ba! On nawet zamierzał rozważyć słowa elfa.
Białowłosy wsadził do ust rękojeść jednego ze swych mieczy. Wyciągnął w stronę Fausta zaciśniętą pięść.
- Wygrany… walczy… - powiedział niewyraźnie i uniósł pięść do góry. Widać szermierz zamierzał rozegrać ten pojedynek w sposób dość zaskakujący jak na taką okoliczność. - Papier… kamień… nożyce… Na trzy…
- Zakładając cokolwiek złego, skończcie z szaleństwem w moim miejscu - Faust nie dawał złudzeń otoczeniu. Jego misja ciągle mu przyświecała, wiedział co jest jego celem. Po prostu zamierzał skupić się na nieco innym aspekcie tego zadania. Doprowadzić wszystkich uprawnionych do “walki” z ostateczną inkarnacją do miejsca takowej. Jeśli któryś z herosów umrze nim Faust zdąży się tam dostać, tym bezpieczniej dla równowagi. Ot, jeden potencjalny kłopot mniej.
Słowa blondyna były tylko reakcją na wynik tego pojedynku. Wygrał. W tym właśnie momencie zdoła spełnić wszystkie roszczenia swych, tylko czasami miłych, patronów.
- Idź przodem więc. - stwierdził, uderzając w specjalny punkt na jego ciele. Energia krążąca po jego ciele zaczęła poruszać się nieco sprawniej, płynniej.
- Powodzenia. - Suro ograniczył się do krótkiego pożegnania. Jego sylwetka zafalowała i stała się jakby rozmazana. Zrobił krok do przodu. Sprawiło to, że pojawił się drugi obraz jego osoby. A później trzeci. Nie zamierzał walczyć. Przegrał “pojedynek”, z czego w sumie był rad. Chciał się przedostać obok przeciwnika, a jeśli ten okazałby się zbyt ruchliwy zamierzał udać się do najbliższego okna i zwyczajnie obejść barbarzyńcę z zewnątrz.
Faust czekał na reakcję swojego przeciwnika. Jeśli przepuści Suro bez nawet pojedynczego otwarcia w jego postawie, bez najmniejszej oznaki zwątpienia, to elf i tak spotka na swojej drodze kolejnego przeciwnika. Możliwe, że główny antagonista tej przygody przygotował całość tak, by mieć nieco prywatności z którymś z herosów.
Gdyby okazało się inaczej, a szaleniec otworzy się, blondyn błyśnie, by pojawić się tuż przed przeciwnikiem i wykorzystać jego pomyłkę, by skończyć pojedynek. Perłowobiałe ostrze było dzisiaj wyjątkowo głodne szalonych dusz.
Gwardzista nie drgnął, obserwując dziwaczny pojedynek dwóch herosów. Kiedy Surokaze mijał go, odprowadził elfa spojrzeniem, widać był gotowy zareagować na każdy akt agresji ze strony długouchego.
- Mówiono mi o tobie. -zwrócił się w stronę Fausta gdy elf zniknął w głębi korytarza. - Jesteś jednym z tych których wysłaliśmy. Faust, tak? - jak na barbarzyńcę mówił o dziwo dość składnie i opanowanie.
- Kiedyś mnie wysłaliście, a ja teraz powracam. - strażnik równowagi przytaknął swemu rozmówcy, oraz zapewne przyszłemu przeciwnikowi. Jego prawa dłoń zacisnęła się na rękojeści nieco bardziej. Ból stworzony za sprawą nieco zbyt dużego nacisku pozwalał nie myśleć o losie zamkniętego w słoiku Watahy.
- Jednak nie jestem jak syn marnotrawny. Nie wróciłem do ojca. Nie idę do szaleństwa jak kogoś, kto dał mi żywot. - rozwinął swe poprzednie słowa, odnosząc się do powszechnie znanej przypowieści. Uścisk nieco osłabł, a wraz z oddalającym się bólem powracała pełna świadomość. Jego wzrok analizował zarówno pomieszczenie, jak i barbarzyńcę.
- Na mojego - Faust zatrzymał się na kilka chwil, szukając w głowie odpowiedniego słowa. - Towarzysza - w końcu znalazł słowo, którego tak rzadko używał. Stan ten zapewne przestanie być prawdą, gdy tylko manifestacja szaleństwa zostanie pokonana, jednak tego nie musiał już wiedzieć jego rozmówca.
- Też czeka jakiś strażnik? - zapytał.
- Niekoniecznie, to byłoby niezgodne z nasza matematyką. Algebrą, którą zaraz cie pokona. -powiedział, osobnik, popisując się znajomością zaawansowanego słownictwa. - Aktualnie nie ma tu równowagi. -dodał, obserwując blondyna. - Przegrywamy. -dodał, uśmiechając się chytrze.
- To dobrze. - odparł krótko wyraźnie rozbawiony słowami barbarzyńcy blondyn. Najwyraźniej szaleństwo, które w nim gościło, zdążyło poznać nieco jego wspomnień, albo ktoś znajdujący się po ich stronie barykady był wystarczająco poinformowany, by znać sposób działania blondyna. Uśmiech na jego twarzy zniknął, ustępując miejsca grobowej wręcz powadze.
- Czyżbyś oferował mi przyłączenie się i wspieranie waszej sprawy? - zapytał w końcu blondyn. Jego wzrok kierował się już tylko w kierunku twarzy swego rozmówcy. Cierpliwie oczekiwał odpowiedzi, wiedząc że kilka minut nie zmieni zbyt wiele z perspektywy całego najazdu na to miejsce. Ot, może kilka dodatkowych głów jego kamratów wyląduje na ziemi.
- Czy może oczekujesz, że zamienię się w obserwatora? A może w nadmiernie ciekawego uczonego, który podróżuje i włamuje się do bibliotek? Starając się za wszelką cenę udoskonalić samego siebie. - kolejne dwa pytania wypłynęły z ust blondyna. Ton jego głosu nie wskazywał na oburzenie, zaś wszelakie grymasy na jego przystojnej twarzy wskazywały, że każda z tych opcji jest dla niego przyjemną wizjom..
Uścisk na katanie blondyna rozluźnił się jeszcze bardziej, jakby zachęcając znajdującego się przed nim wojownika do dalszych zwierzeń. Chciał poznać jego stronę tych wydarzeń. Kto wie, może nawet będzie wystarczająco przekonująca, by na kilka chwil przechylić się nieco w inną stronę oddzielającego dwie zwaśnione frakcje płotu.
- Niczego nie chce, pokazuje jedynie że znajdujesz się na szalce, która aktualnie ciągnie wagę w dół. -mówiąc to wykonał rękoma obraz tych słów, dalej trzymając w nich miecze. - Dobrze wiemy jak z wami walczyć, Ciebie zas można pokonać w najefektowniejszy sposób, zaczynając przegrywać. -wyjaśnił dość pokrętny, acz całkiem logiczny punkt widzenia.


- Właściwie to masz rację. - Faust oddalił wolną rękę od siebie, pokazując rozmówcy wnętrze swych dłoni. Nie mógł wykonać pełnego gestu uległości. Odsłaniał się tylko w tej sprawie, nie zapominając o tym, że ciągle znajduje się na polu bitwy.
- Gdyby królewski doradca wykorzystał chociaż odrobinę swego umysłu i lojalność wobec swej wizji swemu pracodawcy, znajdowałbyś się teraz w najpiękniejszym pośród pałaców. Obecny stan tego miasta nie dorastałby do slumsów jego ówczesnej wersji. - strażnik równowagi nauczył się podczas tej podróży znacznie więcej, niż mógłby się tego spodziewać na jej starcie. Dostrzegał we wszystkich jeszcze więcej dobra, niż przed nią. Jakby wyrównując wspomniane przez barbarzyńcę szale, zauważał również znacznie więcej występków. Był w stanie komplementować mordercę za pięknie wykonany akt, widząc okrutność każdej jego sekundy. Ahh… taki był już wcześniej.
Krew rodu zdrajców w dziwny sposób wpływała na umysł każdego z jej posiadaczy. Widzieli świat przez zakrzywiające go zwierciadło, a większość kolorów była albo biała, albo czarna. Wszystko, co między nimi zdawało się być tylko wypadkową odpowiedniej mieszanki dobra i zła. Gdy opuścił akademię sztuk walki, na długo zanurzył się w książkach. Bawiła go otwartość świata, możliwa do przyswojenia wiedza. Wtedy też poznał losy swoich przodków.
Pierwszy z nich przez całą wojnę pomagał agresorom, prowadził swoje wojska jako jeden z bardziej uzdolnionych hetmanów. Rebelia pochłaniała kolejne miasta, następne twierdze upadały. Świat zdawał się zmieniać, a stary porządek powoli wykrwawiać niczym przebite kilkoma strzałami ofiary.
Wioski płonęły, kobiety były gwałcone. Ot, nic nowego. Pan czarnej wieży miałby tam niesamowicie wielu podkomendnych. Byłby czczony jak idealny wódz…
Nie warto jednak rozwlekać się nad meandrami historii, która pod wpływem czasu zatacza coraz to nowe koła, pozornie tylko zmieniając swój bieg. Ważnym jest kluczowy moment historii Fausta I. Ostatnia walka wojsk Bernta oraz ówcześnie rządzącego króla. Wszystko działo się u podnóża twierdzy Ravenholm. Przodek blondyna czekał aż znajdujące się tam mury upadną, by…
Odwrócić wszystkich podległych mu żołnierzy i ruszyć w kierunku przywódcy rebelii. Szkoda słów by opisywać dokonaną tam masakrę. Jeszcze bardziej żal wylanych przez osierocone dzieci łez. Rozpacz zalewająca kraj była wtedy tak ogromna, że jej ewentualny awatar byłby niepokonany…
Tak też powstał jeden z bardziej unikalnych herbów pośród szlacheckich rodów - wąż oplatający skradzioną Temidzie wagę.
- Niestety los zawsze przekręca nasze plany niczym dżin bawiący się treścią życzeń. - kolejne słowa blondyna wypłynęły z jego ust po niecałej minucie ciszy. Jego oczy powędrowały teraz w kierunku sklepienia, oddając hołd wszystkim, którzy odeszli, przynajmniej o ile jego ojciec jeszcze żył. - Tak jak Bernt buntownik założył posłuszeństwo mojego przodka, tak twój pan widział wybranych przez siebie osobników jako niezmiennych. - dodał po chwili wyraźnie rozbawiony tym faktem. Powaga zniknęła z jego ust, wolna dłoń ponownie znalazła się przy boku jego ciała.
- Chociaż muszę przyznać, że jestem zaszczycony twą wiedzą o mych zasadach. - powiedział, opuszczając nieznacznie głowę. Pewna forma rumieńca nieśmiale pokrywała jego policzki.
- Szkoda, tylko że nie analizujecie informacji ze zrozumieniem… - mruknął pełnym niezadowolenia głosem. Sylwetka blondyna powróciła do pierwotnej pozy.
- To blef, czy naprawde porzuciłeś zasady? -zadziwił się jego przeciwnik, szalony gwardzista, którego niepozorny wygląd skrywał olbrzymi potencjał intelektualny. - Rzadko kiedy myle się w obliczeniach… -dodał, mrużąc potężne brwi.
- Słowa, które opisują zasady mają pewnie… ograniczenia. - Faust odpowiedział uczciwie swemu rozmówcy.
- Tak długo, jak coś nie posiada zarówno umysłu jak i duszy, nie będzie posiadało woli. A bez niej nie możliwe jest dokładne sprecyzowanie znaczeń. - blondyn z przyjemnością dopełnił swą odpowiedź, byle tylko ułatwić swemu zaskakująco inteligentemu rozmówcy pełnie przyswojenie jego słów. Póki co pomijał najważniejszy aspekt jego niesamowitej wręcz swobody w zwalczaniu szaleństwa.
- A jesteś pewny, że znajdziesz tu z czym chcesz walczyć by obejść zasady? Czy to warte jest ryzyka złamania twych praw? -nawet na chwile wojownik nie przestał kręcić ostrzami.
Wykonał wolny, nieznaczy krok do przodu. Jego wzrok padał teraz na ostrza barbarzyńcy.
- Jeśli jest inaczej, to chyba powinieneś to teraz udowodnić. - strażnik równowagi odpowiedział po dłuższej chwili. Jego rozmówca zapominał o najważniejszym elemencie zawartego niegdyś kontraktu. Dłoń blondyna poprawiła nieco uścisk na rękojeści ostrza. Miał dziwne wrażenie, że gdy nie zostanie przekonany, rozmówca odniesie się do nieco innych metod.
- Gdybym musiał cie jeszcze przekonywać, już byś zaatakował. Wnioskuje więc, że aktualnie ejstes w punkcie, w którym nie wiesz która strona niezłamie twego kontraktu. A czy taki paradoks, nie jest dla mnie najlepszy? -zapytał w uśmiechu obnażając krzywe zębiska.
- Khahahahaha - śmiech Fausta zdominował całe otoczenie. Nie tylko korytarz, w którym się znajdował, ale i pobliskie pomieszczenia uginały się teraz pod wpływem emocji blondyna. Od dawien dawna nie był aż tak rozbawiony.
- Wy na prawdę przygotowaliście się do spotkania ze mną? - zapytał, gdy jego lewa ręka znalazła się na brzuchu. Najwyraźniej jej bliskość miała ukorzyć płynący z nadmiernego śmiechu ból. Właściwie to sam nie był pewny, czy powinien ich chwalić, czy też wyśmiać. Obie opcje były tak kuszące...
- Nadal nie zmienia to faktu, że najchętniej pozwoliłbym się wam zabić nawzajem, ewentualnie dobić resztki. - tym razem uśmiech na jego twarz był nieco bardziej drapieżny, chaotyczny. Nie było już na nim oznak prymitywnego rozbawienia, czy też uczucia wyższości nad rozmówcą. Faust w tych słowach zdawał się być inkarncją nie Perłowego, lecz Szkarłatnego Kata. Ot, taki pokaz nowych możliwości.
Gwardzista przyglądał się blondynowi z uśmiechem. - nikt nie mówi o wybijaniu, wystarczy utrzymać to równanie w takiej formie byś nie mógł do niego dołączyć. Obserwowaliśmy was, przygotowaliśmy się na każdego z osobna… no może po za tym elfem o którym mało nam wiadomo. My wysłaliśm ywas na misję, my ustawiliśmy na waszej drodze większość przeszkód. Wszystko to po to, by móc przygotować ten moment. -prymitywna twarz, z każdym słowem wykrzywiała się w coraz większym uśmiechu. - Nawet nie wiesz, jak ciekawym zadaniem było wymyślenie sposobu, by nie odejmując wartości waszemu piratowi, sprawić by istniał w tej wojennej algebrze do końca. Nawet to, że jesteście bohaterami… nie było przypadkowe. Tylk otakich jak was, nie dziwiło, że w każdym miejscu na waszej trasie czekało jakieś niebezpieczeństwo. -dodał, obserwując strażnika.
- Jak głupiec u mądrości wrót, stoję i tyle wiem, com wiedział wprzód! - Faust odparł prowokacyjnie. Po tym, jak Mirro wyjawił strzerzoną przez bogów tajemnicę, wszystko ułożyło się w całość. Słowa barbarzyńcy nie tyle odkrywały przed strażnikiem równowagi czegoś nowego, co zwyczajnie utwierdzały go w jego domysłach. Nie mógł doczekać się spotkania z archmenesis tej przygody i usłyszenia z jego słów “all planned”. Gdzieś, w innym wymiarze, Aizen Sousuke właśnie zakładał dwie dłonie na siebie, chcąc dodać sobie nieco splendoru.
Kolejny powolny krok blondyna zrównał się z rozpoczęciem kolejnej wypowiedzi. - Jeśli twa teoria jest prawdą, co zrobisz, gdy znajdziesz się w dominującym położeniu? - zapytał, spoglądając na gwardzistę.
- Nie może byc dominującego położenia, bo wtedy włączysz się do walki. -zauważył gwardzista. - Muszę poczekać, by dominacja przyszła w momencie, gdy niczego już nie będziesz wstanie zrobić.
- Oh! - blondyn klasnął dłońmi z zadowolenia. Tym razem stał w miejscu. Nie zmieniał swego położenia niemalże tak, jak nie zmieniał swoich pragnień. Jedynym celem była równowaga. Co robił, by ją osiągnąć, nie miało już wielkiego znaczenia. Jedynie dobro idei wystarczająco wspaniałej, by łączyć, nie dzielić. Blondyn zmienił dzierżącą perłowe ostrze dłoń, zaś w jego ustach pojawił się odpalony papieros. Dym nieśmiało unosił się do góry.



Jego, teraz już wolna, prawa dłoń zetknęła się z jego skronią. Stworzony z niej pistolet właśnie mierzył w głowę Fausta, zaś potencjalny wystrzał byłby zakończeniem wszelakich przygód. Blondyn jednak nie był smutny. Jego usta ciągle były wykrzywione w uśmiechu, który teraz zdawał się przekazywać dziwne uczucie dominacji nad otoczenie.
- Czyli jednak dojdzie do sytuacji, w której będę chciał wkroczyć? - zapytał, zaś środkowy palec nacisnął wyimaginowany spust. - A wasze czyny nie są obojętne na równowagę świata? - dodał po chwili.
Kolczyk na prawym uchu zadrżał nieco, gdy głowa blondyna przekręciła się wyraźnie na bok.
- Największym przeciwnikiem naszych planów jesteśmy my sami. Każda istota rozkopuje swoj własny grób. Kawałek po kawałku przygotowuje swą ostateczną porażkę. - stwierdził sentencjonalnie. W jego niebieskich oczach płonęła teraz naturalna radość, pewność siebie. Jeśli chodzi o to małe starcie, to w najgorszym razie - zremisował.
- Każde twe słowo było jak jeden zamach. - Faust rozpoczął swą metaforę, świadom, że kilka dodatkowych sekund nie zmieni zbytnio wyniku całej sytuacji. Przerzucił broń do prawej dłoni, bawiąc się upływającym wolniej niż zwykle czasem.
- Zobacz jak wielki grób sobie wykopałeś - dodał, obnażając białe niczym perła zęby.
- W tym momencie nasze czyny są całkowicie obojętne. Nie możesz działać w przód… wtedy twoje zasady byłyby bez sensu. -rzekł pewnie mężczyzna. - Jeżeli mógłbyś kierować się tylko domysłami, wybiegającymi do przodu mógłbyś usprawiedliwić każde swe działanie,twój kodeks został zaś wprowadzony by Cię ograniczyć, od dominacji nad tym światem. -żąchnął się wojownik, niezbyt zastraszony słowami Fausta.
- Jedyną przesłanką na korzyść waszej sprawy są twe słowa. - Faust odpowiedział krótko, wyraźne rozbawiony postawieniem tej sprawy w ten właśnie sposób. Wykonał kolejny krok do przodu, coraz bardziej zbliżając się do swego rozmówcy. Każdy z ruchów blondyna był wolny, jakby starał się on przyzwyczaić swego rozmówcę do nieco innej prędkości. Nawet jego słowa nie były wypowiadane błyskawicznie, a przerwy pomiędzy poszczególnymi częściami jego wypowiedzi były nieco dłuższe niż zwykle.
- Zaś nawet w nich podajesz mi dodatkowe powody, które zapewniają mnie o słuszności mych działań. - dodał po chwili.
Wojownik zmrużył oczy niezadowolony. Przez chwile chyba chciał coś powiedzieć, ale zamknął usta i splunął w bok. - Miskalkulacje zdarzaja się zawsze… dobrze, że zawsze przygotowuje kilka metod. -mruknął, zerkając na jedno z okien. - możesz wchodzić, plan nie zadziałał… -dodał w stronę szkła, które zafalowało delikatnie.
Z szyby poczęła wyłaniać się ręka, posiadaczowi chyba jednak niezbyt się spieszyło. Póki co jedynie biała rękawiczka i kawałek czerwonego garnituru wynurzył się z tafli.
 
Zajcu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172