Wątek: The Big Apple
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-06-2014, 06:57   #128
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
post wspólny

Cyborg zakasłał, po czym wychylił głowę i prawe ramię ponad dach minivana, mierząc ze wszczepionej lufy do Eda.
- Hej ty! - Zawołał. - Chcesz zrobić Fel krzywdę czy ją ratujesz?! Co to za gaz, koleś?!
Ed nie strzelił kiedy cyborg wychylił się przez tylne drzwi ponad dach.
Już chciał wydrzeć się do faceta, jednak tamten zrobił to pierwszy.
Po tym jak krzyknął, Walters po sekundowej chwili zawahania, opuścił nieznacznie swoją broń.
Odczepił od pasa przedmiot i pochylony podszedł podając wycelowanej w niego lufie maskę.
- Załóż to jej. – powiedział stłumionym przez pochłaniacz, głośnym i stanowczym, ale spokojnym głosem, uznając, że to jest wystarczająca odpowiedź na dylemat faceta. – Gaz paraliżujący.
Reszta mogła poczekać. Felipa była w tym momencie najważniejsza.
Rozmazana holograficznie twarz przyglądała się chwilę wyciągniętej ręce Eda.
- Dobra. - Mechaniczne palce chwyciły maskę. Cyborg wyjął z kieszeni kurtki kominiarkę i naciągnął ją na głowę. Następnie zamknąwszy żywe oko i wstrzymując oddech zanurkował we wnętrzu minivana.
Do Felipy wszystko dobiegało jak zza grubej szklanej szyby. Hałasy zlewały w jeden przeciągły zgrzyt podszyty strzępami rozmów i wystrzelonych pocisków. Nic nie widziała ale czuła gryzący gaz wdzierający się do płuc. Najwidoczniej wszczepy nie działały jak należy bo z każdą chwilą czuła się bardziej otumaniona i niemrawa. Wykręcone boleśnie ręce całkiem zdrętwiały, poczucie bezbronności wkurwiało do potęgi. Co w zasadzie działo się wokoło? Ktoś ją ratował czy wyprawiał ją na tamten świat? Powoli zaczynało być jej wszystko jedno... No w każdym razie do czasu aż poczuła na sobie macające ją dłonie. Chciała wyrzucić z siebie jakąś paskudną wiązankę ale nie miała siły gadać, pierwszy chyba raz jej się to zdarzyło.
- Spiepp...szaaii... - wymamrotała flegmatycznie śliniąc się przy tym jak niemowlę.
Kopnęła na oślep. Miała komuś rozgnieść obcasem jaja ale wyszło z tego nieporadne wierzgnięcie.
Mik cofnął się na zewnątrz, by zaczerpnąć świeżego powietrza.
- Żyje! - Zawołał do Eda. Następnie krzyknął do wnętrza pojazdu:
- Fel, to ja, Mik! Nie wierzgaj, ratuję cię do kurwy nędzy! - Zanurkował ponownie do środka, uczepiony pojazdu hakami w stopach.

Daleko nie miał, siedzenie nie było szersze niż w zwykłym wozie, tu tylko cofnięto je odrobinę do tyłu. Opary mimo wstrzymywania oddechu docierały do organizmu cyborga, mimo to udało mu się wyciągnąć górną część Felipy poza samochód, z którego dym wylatywał już w mniejszych ilościach. Czarny worek na głowie co tłumaczył jej wcześniejsze zachowanie. Ręce skute z tyłu także nie ułatwiały. Mik rozdarł worek i założył jej maskę.
Ed w tym czasie musiał się trochę nagimnastykować, żeby przyjrzeć się wnętrzu mini-vana. Kierowca był stuprocentowym trupem, również pasażer leżał w dość dziwnej pozycji, zbyt dziwnej na naturalną. Jeśli jeszcze żył to niewiele mu zostało. Nietknięty za to pozostał facet siedzący od początku po lewej stronie Felipy, teraz sparaliżowany przez bojowy gaz. Nietrudno było się nim zająć.
Helikopter uniósł się już całkiem wysoko w powietrze i zawrócił, oddalając się od centrum miasta, gdzie latanie z podwieszonym pod sobą samochodem zwróciłoby nie tylko zbyt wiele uwagi, ale także mogło wywołać jakąś reakcję, której wcale nie potrzebowali.

Uczepiony boku auta cyborg ułożył sobie na podkurczonych kolanach głowę Felipy, zwieńczoną czerwoną czapeczką z pomponem. Ze zdziwieniem przyglądał się jej strojowi i chyba chciał coś powiedzieć, lecz zamiast tego zaniósł się głośnym kaszlem. Wydawał się lekko otumaniony. Najwidoczniej jednak gaz nie oddziaływał na mechaniczne kończyny. Mik w końcu opanował kaszel i spojrzał Felipie w oczy, starając się chyba ocenić jej stan.
- Jesteś już bezpieczna, Fel - rzekł zachrypłym głosem. - Tylko leż spokojnie, key? I nie patrz w dół.
- Co tak późno? - Felipa zdążyła wyszeptać półprzytomnie widząc nad sobą na wpół mechaniczną gębę Maroldo. Pozwoliła założyć sobie maskę ubolewając, że nadal ma skute ręce i nie może zrobić tego sama. Kolejną rzeczą jaką zrobiła było oczywiście spojrzenie w dół od czego zakręciło jej się w głowie i znieruchomiała w przypływie paniki. Takich widoków się ewidentnie nie spodziewała.
- Spoko, trzymam cię - uśmiechnął się cyborg przez wycięcie kominiarki. - Nie mam klucza do kajdanek, rozerwę je jak wylądujemy, key?
Latynoska skinęła ostrożnie.
- Wygląda na to, że jest cała! - Zawołał Mik do Waltersa majstrującego z drugiej strony wozu. - Poszukaj klucza do kajdanek!
Następnie wywołał z cyberoka ekran holo i wolną ręką wystukiwał coś przez chwilę.
Rozejrzał się wokoło, szukając wzrokiem czegoś w powietrzu.
Ed stał na dachu i przyglądał się spokojnie obudzonej już Felipie w objęciach cyborga.
- Panie Maroldo. - odezwał się w końcu głosem Madsena zdjąwszy z kominiarki pochłaniacz. - Dziekuję panu za pomoc. Założysz to. - pokazał spadochron, który miał na sobie. - Nie będzie lądowania. Mam do przekazania, żeby Corp-Tech nie śledził tej maszyny. - powiedział spokojnie, za spokojnie, żeby cyborg nie usłyszał w tym groźby.
- Pani de Jesus. - zwrócił się głośniej do Felipy. - Pan Mario Vargas Llosa mówi, że pani ma lecieć dalej na spotkanie z Ricardo. - wyciągnął ku niej dłoń w znajomej czarnej rękawiczce.
Skuta kajdankami nijak nie mogła podać mu ręki, więc uczynił to Mik, z szerokim uśmiechem wyciągając mechaniczną dłoń na powitanie, drugą ręką przytrzymując Latynoskę, żeby nie zsunęła mu się z kolan. Na tej wysokości hulał zimny wiatr i ich zaczarowanym, latającym minivanem trochę zarzucało.
- Też miło cię poznać, koleś - rzekł cyborg, przekrzykując wiatr i wirnik śmigłowca. - Ale z oferty nie skorzystam. Nigdy nie skakałem na spadochronie i nie zamierzam dziś próbować, zwłaszcza w tą pogodę i nad miastem. Poza tym chciałbym przesłuchać porywaczy, jeśli któryś żyje i pomówić z Fel, gdy będzie bardziej przytomna. Nie zostawię jej z tobą, bo nie wiem coś za jeden, key? Może odbiłeś ją po to, by sam ją przesłuchiwać. I powiedz temu Ricardo, że musi poczekać, bo Fel potrzebuje odtruć się i odpocząć, nie jest jakąś wizytantką - Maroldo uśmiechnął się ironicznie.
Gaz już niemal przestał się wydobywać ze środka i wąska jego smuga omijała twarz Felipy rozwiewając się na wietrze, więc Mik zdjął jej maskę, żeby mogła mówić.
- Znasz tego typa, Fel? - Zapytał.
Felipa nie odpowiedziała od razu. Jej zmęczona ostatnimi zdarzeniami mózgownica potrzebowała chwili na przetworzenie informacji, a i to na takiej wysokości, ze skutymi nadgarstkami i z posmakiem gazu na języku sprawnie nie szło.
- Siiii. Znam doskonale. Dzięki za pomoc, ale teraz z nim pójdę, Mik.
- Key - cyborg skinął głową. - Słuchaj - zwrócił się do Waltersa, nim ten zdążył się odezwać. - Nie interesujesz mnie ty ani twój pracodawca, ale najwyraźniej mamy wspólnych przyjaciół i wrogów. Mam trochę newsów dla Felipy a jeśli ona ci ufa to może i dla ciebie. Skoro pilot śmigłowca nie chce być śledzony to niech wysadzi nas w neutralnym miejscu. Przesłuchamy porywaczy, pogadamy chwilę i się pożegnamy. Co wy na to?
- Chciałbym aby to było takie proste - odparł Ed. - Obiecać mogę nagranie z przesłuchania oraz dane porywaczy. Spotkać się z panią de Jesus i Ricardo będzie mógł pan dzisiaj obiadową porą, w bardziej przyjemnych okolicznościach, jeśli pani Felipa będzie miała na to ochotę - mówił spokojnie. - Spadochron wyląduje tam, gdzie go pan zaprogramuje. Nie ma w tym podstępu z mojej strony. Radzę od razu skierować się na oddział pogotowia ratunkowego pańskiej korporacji. Toksyny w organizmie bez szczepionki, zostawione samym sobie, wkrótce zaczną paraliżować organiczne części pana ciała atakując komórki jak wirus.
Mik zmełł w ustach przekleństwo.
- Obiad już jadłem, ale niech będzie - powiedział. - Podaj nazwę tego gazu. Spadochronu nie chcę, niech pilot opuści maszynę, spuszczę się na linie. I dajcie jakiś numer do tego Ricardo, bo Fel pewnie straciła holo, nie? To mój. - Cyborg wyświetlił z projektora w cyberoku swój numer.
Felipa nie wcinała się w męską rzeczową rozmowę. Najpierw Ed rzucił jakąś nazwą będącą zlepkiem cyferek i literek, które w całości nic a nic Felipie nie mówiły, później panowie wymienili się numerami i wreszcie samą Felipą.
- W takim razie kolacja - rzuciła na odchodnym Mikowi. Nie była pewna jak to się w ogóle stało, że w akcji ratunkowej udział brał zarówno on jak i Ed, niemniej poczuła się wobec Maroldo odrobinę dłużna. - O ósmej, w Ernie’s Pizza, ja stawiam.
- Cacy - uśmiechnął się cyborg. Felipa i jej drugi ratownik siedzieli już asekurowani liną na dachu, podczas gdy Mik pozostał uczepiony boku minivana, widocznie nie chcąc zbliżać zanadto metalowego cielska do elektromagnesu. - Do zobaczenia Fel, trzymaj się z dala od kłopotów! Dzięki za przejażdżkę, kolo - rzekł zamiast pożegnania do Eda. - Nigdy wcześniej nie latałem śmigłowcem nad Big Apple. W sumie to to zasługuje na oprawę muzyczną - wyklikał coś na holo i wyszczerzył się, gdy ze wszczepionych głośników popłynęła muzyka. - Key, jestem gotów!
Walters skinął głową.
- Drobiazg.
Śmigłowiec obniżył lot nad jednym z wysokościowców na obrzeżach Queens. Maroldo odczepił się nogami od wozu i opuścił na rozwijającej się linie na dach budynku. Wbity w auto hak samoczynnie rozwarł szczęki i opadł wraz z liną, lądując obok cyborga. Gdy odlatywali, Mik wciągając linę pomachał im na pożegnanie.
Ed sztywno machnął dłonią poruszając drętwo nadgarstkiem.


***


- Co za skurwiele… - Ed z czułością dotknął opuchniętej twarzy Felipy. - Co ten Moroldo tak kreci się wokół ciebie? - zapytał niby obojętnie oddając Felpie jej nowe holo z wgranymi danymi ze starego.
- Bo jestem fantastico laską i na mnie leci - odparła Felipa niezbyt poważnie i potrząsnęła kajdankami. - Ściągnij je por favor.
Ed pogrzebał przy kajdankach. Zwolniony mechanizm otworzył bransoletki.
- Chcesz żebym szedł na tą kolację? Nie ufam mu. To pies CT.
- Jasne, będzie mi raźniej - roztarła zaczerwienione nadgarstki ale zaraz szczelniej owinęła się płaszczem. Na tej wysokości było chyba jeszcze zimniej. - I dzięki. Za ratunek... - rozejrzała się ciekawskim wzrokiem po wnętrzu maszyny i twarzach w kominiarkach. - Ten helikopter to specjalnie dla mnie? Wiesz jak rozmiękczyć dziewczynie kolana.
Ed zaśmiał się.
- Dla ciebie wszystko.

Potem wydał kilka komend. Mężczyzna w kominiarce spuścił się do podwieszonego do śmigłowa auta. Kiedy wrócił miał w holu przypiętego do siebie, nieprzytomnego skutego porywacza. Wkrótce wlecieli nad zatokę. Minivan poszedł na dno uderzając o spokojną rzekę tam, gdzie nie było lodu. Potem helicopter wzniósł się nurkując w chmurach. W końcu pilot dał znak wzniesiona ręką.
- Honey, skoczysz ze mną w asekuracji. - uśmiechnął się oczami. - Będziemy mieli nagranie z przesłuchania jak wybudzą tego typa. Trzeba cię odtruć z tego gazu asap.
Felipa dopięła kombinezon spadochronowy. Przez chwilę mięła w palcach mikołajową czapkę próbując wcisnąć ją do jakiejś kieszeni, ostatecznie jednak wypuściła ją na wiatr aż poszybowała nad wodą jak jaskrawy jesienny liść.
- Zaraz, zaraz... - latynoska wbiła spojrzenie zmrużonych oczu w nieprzytomnego porywacza. Było w tym spojrzeniu coś osobistego i bez wątpienia nienawistnego. - Ale ja myślałam, że sama mu zadam kilka pytań. Albo chociaż będę obok jak go będą przesłuchiwać. Gdzie go zabiorą? Co później z nim zrobią? To moja sprawa carino. MO-JA. Nie odsuwaj mnie od niej.
Trochę jej było nie w smak, że Eda amigos z trabajo byli świadkiem jej podniesionego głosu ale widok skurwiela, który niedawno bezceremonialnie trzaskał ją po twarzy podniósł Felipie ciśnienie.
- Postaram się abyśmy mogli zadawać pytania - spokój Eda kontrastował z nerwowością Felipy. - Koleś dostanie czapę za ten numer niezależnie od wszystkiego. Obiecuje. Nie odsuwam cię od tego. Znowu musisz mi zaufać.
Felipa chciała chyba jeszcze zaprotestować, wykrzyczeć coś i pomachać przy tym rękami jak miała w zwyczaju ale tylko spuściła głowę oddzielając się barierą zaplecionych na piersi ramion.
- Ufam... Nic nie robię tylko ci ufam. Najlepiej położę się gdzieś i poczekam aż zrobisz wszystko za mnie carino. Zabijesz tego hijo de puta za to, że spaskudził twojej żonie śliczną buzię. I uratujesz jej byłego chłopaka, może też jej gang albo i całą dzielnicę? A ja się położę i poczekam... Albo urodzę ci w tym czasie dzieci i zobaczę jak na mnie leży kuchenny fartuszek - nie wylewała się z niej złość ale jakaś gorycz. Spojrzała na twarz Eda-Madsena lekko rozbieganym spojrzeniem. Napięcie zaczęło schodzić z niej z siłą górskiej lawiny. Jeszcze przed chwilą ktoś przyciskał jej lufę do skroni a teraz oglądała La Gran Manzana z lotu ptaka. Pociągnęła nosem wycierając kąciki oczu. - Nigdy nie skakałam ze spadochronem. Na to wygląda, że to też musisz zrobić za mnie...
Podszedł do żony i objął ją czule przytulając do siebie.
- Jesteś wyjątkowa. Niezastąpiona i jedyna. Nie robię nic za ciebie lecz dla ciebie, z tobą i dla nas. – nie miał wcale ochoty na nic innego jak położyć się jak normalny człowiek w łóżku z żoną, by wtuleni w siebie mogli tuz przed zaśnięciem snuć na głos sny i marzenia. – Jesteś dzielna i jestem z ciebie dumny.



***


Stanęli na krawędzi pokładu w otwartych drzwiach śmigłowca. A potem spadali i gdyby nie wszystkie problemy to byłby dobry czas by śmiać sie na całe gardło i krzyczeć beztrosko.
W końcu otwarty spadochron poderwał ich do góry zwalniając zawrotny pęd w dół. Leniwie opadali pozwalając autopilotowi prowadzić ich ku celu.
Wylądowali na płycie dachu lądowiska gdzie stały dwa helikoptery ratunkowe.
Spadochron sam złożył się kurcząc do rozmiarów małego plecaka, który Ed przerzucił przez ramię. Przy drzwiach czekał już sanitariusz, który podał ich białe fartuchy i maski operacyjne. Po godzinie spędzonej w kapsule medycznej Felipa była jak nowo narodzona. Włączone wczepy, usunięte siniaki i stłuczenia, zeszła opuchlizna z policzka oraz coś organicznego na skołatane nerwy, co zabrało choć trochę stresu odprężając nie tylko ciało ale i umysł.

Spacer do stacji metra był krótki. Wsiedli do kolejki na Bronx.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline