Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-06-2014, 17:46   #121
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację


Ed zbierał się do wyjścia, kiedy rewelacja o zwolnieniu Felipy z aresztu w niejasnych okolicznościach, zjeżyła mu włosy na głowie. Kto i jak? Zaraz po jego wizycie. Czyżby to przez niego? Jego wrogowie przejrzeli maskaradę? Felipie podano w nocy serum prawdy?

Zamknął drzwi, w których stała adwokatka, dając do zrozumienia, że jeszcze nie skończyli.
- Jak nazywa sie prokurator i sędzia?
- Muszę to sprawdzić osobiście. – z kwaśną miną westchnęła unosząc holofon.
- No ale kto był wyznaczony do posiedzenia wstępnego?
- Sędzia Matthew Higgins a tamtejszym prokuratorem jest Mohammed Alfer.
- Czyli to oni wyznaczyli kaucję zaocznie?
- Trzeba to sprawdzić. To nie jest konwencjonalne postępowanie. Nie było nawet rozprawy.
Ed wziął rękę z drzwi pozwalając kobiecie otworzyć je.
- Niech pani to sprawdzi dokładnie. – powiedział wychodząc na korytarz sekretariatu.

Papuga kręcąc delikatnie krągłą kibicią zniknęła w innym pomieszczeniu, a Walters miał ochotę krzyczeć ze złości. Zupełnie nie dał po sobie nic poznać a sekretarka mogła odczuć, że stało się coś niedobrego, tylko dlatego, że Ed przechodząc obok recepcji nie odwzajemnił jej uśmiechu. W zasadzie jej nie widział. Szedł zamyślony i wpatrzony w zegar wszczepu.
Jego przypuszczenia potwierdził hacker dwie minuty poźniej. Felipa została porwana spod posterunku. Biały van. Czarne myśli.


***


Wymiana wiadomości z Sato odbyła sie już w drodze do auta. Kiedy Walters wracał na piechotę z podziemi po przepakowaniu samochodu miał na sobie podszyty kevlarem płaszcz oraz twarz Madsena. Wjechał na dach wieżowca, w którym adwokatka miał kancelarię. Wiatr targał poły płaszcza a chmury niczym leniwa, rzadka mgła pełzały po śniegu jak biały dym.

Tablice rejestracyjne uciekającego vana były wystawione na Eicka Waldona. Właściciel sedana Chevy jeszcze widać nie zdążył zgłosić nawet kradzieży albo całej osobówki albo odkręconych tablic.

Walters z pozbawioną wyrazu facjatą Madsnea patrzył na kłębiące się i kotłujące leniwie obłoki. Nie pozwoli... Włosy dziko zatańczyły mierzwione przez nagłe podmuchy powietrza. Zstępujący z nieba czarny helikopter bojowy, niemal bezgłośnie wynurzył się z chmur przysiadając na lądowisku. Ed już biegł z pochyloną głową i wskakując na pokład dał znak do odlotu, całkiem zresztą niepotrzebnie, bo pilot poderwał się w tej samej chwili gdy Walters obił się od lądowiska i zniknął w środku złapany przez silne ręce jednego z dwóch mundurowych w czerni. Patrzące na niego oczy nie zdradzały emocji. Ed również naciągnął na głowę kominiarkę.

- Leć na południe. Biały van, Foxtrot-Bravo-Yankee 6-9-4-Uniform. Things Neck Bridge.
- Roger. – pilot skręcił nurkując w chmury.

Po chwili odezwał się netrunner.
Cytat:
Zjechali w Queens, na węźle Clearview Expy oraz Grand Central Pkwy, kierując się na południowy zachód.

Helicopter łagodnie wziął paprawkę na azymut skręcając łagodnie w prawo.

Ed z wpartą o ramię lufą karabinku z tłumikiem, stalowym wzrokiem wpatrywał się w wijące się w dole ciągnęły się sznury biało czerwonych świateł reflektorów aut wyznaczających drogi. Miasto z tej perspektywy było leniwym wężowiskiem przecznic. Cmentarzyskiem szaro czarnych kłów budynków. Obracających się na dachach wiatraków i krytych pod szklanymi kopułami lazurowych basenów.

Nie mógł jej stracić. Nie mógł. Wypatrywał białego auta w zbliżeniu wszczepu lustrując okoliczne ulice jak jastrząb ofiary.

Bez niej nie miał ochoty walczyć więcej z nikim o nic.

Z systemem.
Z wirusem.
Z samym sobą.

Nie pozwoli.
Nikt nie będzie robił krzywdy matce jego przyszłych dzieci.
Nie daruje im życia.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 04-06-2014, 18:38   #122
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Czarnowłosa uważnie śledziła wzrokiem Maroldo, słuchając jego słów bardzo uważnie uważnie. Nic z kamiennego spojrzenia dało się wyczytać, nie pozwoliła sobie na to. Głęboko w głowie krążyły myśli, tocząc ze sobą chaotyczną batalię.
~ Niesubordynacja i słowa na pograniczu zdrady…~
Nie będę słuchała, powtarzała sobie. Co ma być to będzie, najważniejsza jest zlecona misja. Osobiste przemyślenia nie miały znaczenia. Nie liczyły się. Marlene się nie liczyła. Cyborg siedzący obok również. Działanie, musisz działać. Jak nie teraz, to nigdy… nie będziesz silna wystarczająco długo...

Dalszą rozmowę i myśli przerwał im alarm z zamontowanej przed komisariatem kamerki. Mik powiększył ekran holo, by Psyche też mogła oglądać.
- Szybko ją puścili - zauważył ze zdziwieniem w głosie.
- A to co, kurwa, za jedni?! - Patrzył w osłupieniu na nieznanego Murzyna wpychającego Felipę do białego vana. - Szlag! Czekaj, może Alan zdąży wyśledzić ich z satelity! - Mechaniczne palce błyskawicznie wystukiwały wiadomość do szefa. Na ekranie obok obrazu z kamerki zaczęły pojawiać się litery:
"biały van nr rej NY AB1 23C odjeżdża na południe eastchester rd spod 49 post policji, obraz satel, szybko!"
Puścił jeszcze sygnał, by upewnić się, że Alan szybko przeczyta.
Po niecałej, drogocennej minucie na ekranie pojawiła się odpowiedź Dirkauera:
"Spójrz na niebo, satelita odpada. Mogę sprowadzić drona, ale to chwilę potrwa."
Cyborg, klnąc pod nosem na uniemożliwiające rozmowy holofoniczne zakłócenia, wystukał:
"Dawaj, może monitoring miejski gdzieś wyłapie rejestrację to podejmiemy trop. To ważne."
Wysłał wiadomość i zerwał się od stołu, sięgając po kurtkę.
- W ile dasz radę dojechać na wschodni Bronx? - Zapytał Psyche.
Marlene wstała gdy Mik pisał pierwszą wiadomość, chwytając i zakładając na siebie swoją skórzaną kurtkę. Znajdowała się przy wyjściu w momencie, w którym się zerwał.
- Kilka minut. Mandaty płaci Alan - odpowiedziała w biegu, w międzyczasie pilotem aktywując motor.
- Nigdy, kurwa, tej rzeźby nie skończę - mruknął Mik zamykając pracownię i biegnąc za dziewczyną. W dwóch susach pokonał schody.
- Nie pytaj, Joe. - Rzucił zaskoczonemu portierowi klucz i wypadł z budynku, w biegu zakładając czapkę. Wskoczył na motor za Marlene i złapał się mocno uchwytów, przed cyberokiem mając wciąż otwarty ekran holo.
- Jedziesz, maleńka.

Ruszyli z impetem, motory tego typu mogły rozwijać naprawdę pokaźne prędkości. Ale nie w NYC, gdzie zbliżała się godzina szczytu i korki choć obecnie nie takie duże, to istniały i nawet jednoślady musiały lawirować i kombinować, żeby przeciskać się do przodu. Była i zaleta takiej sytuacji - ci, którzy zabrali Felipę poruszali się wolniej. Pokonali już połowę drogi do posterunku, gdy wreszcie pojawiła się kolejna wiadomość od Alana.
"Dron w drodze. Kilka chwil temu monitoring zarejestrował waszą zgubę zjeżdżającą z Williamsbridge Rd na E Tremont Ave".
Musieli akurat zwolnić lawirując między autami i Mik wykorzystał ten moment by puknąć Marlene w ramię a następnie podsunąć jej ekran holo. Gdy skinęła głową, że przeczytała, złapał się z powrotem oburącz uchwytów, bo przyśpieszenie omal nie zrzuciło go z pojazdu. Wyminęli korek i przemknęli na czerwonym świetle kierując się tropem vana na Schuylerville, środek terytorium Free Souls.
Cyborg, będący między innymi funkcjami, chodzącą wieżą stereo, odpalił w cyberaudio muzę. Nuty klasyka popłynęły z ustawionych na pełny regulator głośników zamontowanych w głowie.
- Boooorn to be wiiiild! - Mik wydarł się, wtórując wokalowi Johna Kaya, gdy przemykali obok kierującego ruchem policjanta w tempie uniemożliwiającym glinie choćby spisanie numerów.
Kilka razy brakowało milimetrów, a motor lub noga zawadziłyby o innego uczestnika ruchu drogowego, Psyche mimo to zwalniała wyłącznie nie mając innej alternatywy. Umiejętności jazdy posiadała na zadowalającym poziomie, nie imponującym na tyle, by móc pędzić ze stałą prędkością. Wyświetliła na szybce hełmu mapę miasta, potrzebowała sekund, by zorientować się w sytuacji. Wzięła ostry zakręt, ocierając się o trąbiący samochód i przyspieszyła. Chciała skrócić drogę, licząc na to, że będą uciekać dalej na południe i wjadą na drogę szybkiego ruchu. Na nią to się skierowała.

Pędzili ile przysłowiowa fabryka dała, ale korki i "zadowalające" umiejętności Psyche to było za mało, by w tych warunkach wyciskać tyle, ile chcieli. Lawirowali uliczkami Bronxu, w zbyt wolnym jak na ich własne mniemanie tempie i dopiero wjazd na Bruckner Expy zwiększył ich szybkość. W międzyczasie przyszła kolejna wiadomość od Alana.
"Dron leci na miejsce. Przekazuję obraz na wasze holo, mówcie gdzie ma lecieć. Ostatnie wskazanie monitoringu minutę temu, przejechali pod Bruckner Expy, jadąc dalej na południe."
- We can climb so hiiiigh! - Wył Maroldo a pęd powietrza aż wykrzywiał mu usta. - I never wanna dieeeeee!
Nie mogąc przy tej prędkości puścić uchwytu wyklepał dwoma palcami kilka kulawych słów do Psyche. Z braku wolnych rąk tym razem szturchnął ją w plecy brodą, po czym podsunął ekran holo.
“przeskoc na cros bronx expy i zjed na randal av”
Wyłączył muzę przestawiając holo na tryb głosowy i patrząc na mapę nagrał wiadomość do Dirkauera. Zewnętrzny hałas nie stanowił problemu bo mikrofon cyberaudio znajdował się w sztucznym zębie Mika.
- Niech dron przeszuka ten odcinek East Tremont Avenue i trójkąt między Lafayette Avenue a obiema autostradami.
Marlene przelotnie zerknęła na wiadomość Mika i aż odwróciła się, łapiąc kątem oka twarz siedzącego za nią cyborga. Szybka hełmu ukryła zaskoczenie wyrażone szeroko otwartymi oczami i chęcią popukania się w czoło środkowym palcem. Miała ku temu kilka powodów. Zmusiła się do utrzymania dyscypliny, pełnym pędem przeskoczyła na Cross Bronx Expy i docisnęła gaz, chcąc zmusić Mika do wysiłku w trzymaniu się. Nie zwalniała, chcąc przeciąć drogę uciekającym pozostając na drodze ekspresowej, lub zjechać z niej później; zależnie od tego, czy biały van będzie kierował się na most czy nie.
Podniebna autostrada, unosząca się całkiem wysoko nad zwykłymi ulicami, dawała jednośladom jeszcze większe możliwości niż samochodom. Pędząc pomiędzy pasami ruchów dla innych pojazdów, szybko mijali wszystkich. Otrzymali potwierdzenie przesunięcia drona na wskazaną pozycję, ale nie nadchodziły wiadomości o odnalezieniu celu. Minęli jeden zjazd i zbliżali się do następnego, kiedy pojawiła się informacja od Alana.
"Wjechał na most."
Szybka poprawka i kontynuowanie ekspresówką, oraz polecenie dla drona, pozwoliło odnaleźć białego vana. Kamera drona pochwyciła go w obiektyw i trzymała się go. Samochód rozpędzał się na Thongs Neck Bridge. Znajdował się jakieś pół kilometra przed nimi.
Mik przestał śpiewać, bo po dziesięciu minutach tej szaleńczej jazdy kurczak gongbao podchodził mu do gardła.
- Tak trzymać szefie, gonimy go - starając się nie puścić pawia wysłał krótki komunikat do Dirkauera.
Wiedząc już, że Marlene ma podgląd na obraz z drona, skupił się wyłącznie na tym, by nie spaść z motocykla.
Docisnęła jeszcze bardziej, nie musząc na nic czekać i rozglądać na boki starała się jechać jak najszybciej. Najpierw chciała dogonić ich na zasięg wzroku i trzymać się kilka samochodów z tyłu. Pęd cieszył wewnętrzne “ja” Marlene, śmiejącej się do uciekającego z ogromną prędkością asfaltu pod kołami.

Dorwali go jeszcze na moście. Rozpoznać dało się nawet bez drona, chociaż ten sprawę jeszcze ułatwił. Biały mini-van musiał właśnie zwolnić, utknąwszy za grupą wolniej jadących samochodów. Zjechał na lewy pas, ale wyprzedzanie wyglądało wręcz ślamazarnie. Innych użytkowników drogi było na tyle dużo, że przynajmniej do końca mostu kierowca nie miał co liczyć na poważne przyspieszenie. Psyche zresztą także musiała teraz już uważać bardziej, odstępy między samochodami nie zawsze były na tyle duże, by mogła się między nimi zmieścić.
Gdy zwolnili do prędkości umożliwiającej werbalną komunikację, cyborg nachylił się ku Marlene.
- Uderzamy teraz, czy czekamy aż gdzieś dojadą?! - Zawołał przekrzykując hałas samochodowych silników. - Mogę wejść do tego vana razem z drzwiami lub przez przednią szybę, ale sporo tu świadków! Z drugiej strony ryzykujemy, że się kapną, że mają ogon, no i tymczasem mogą robić krzywdę Felipie!
Marlene zwolniła, wjeżdżając za jeden z osobowych samochodów. Udawała, że taką właśnie ma ochotę, jechać sobie jak inni użytkownicy drogi.
- Na moście przyciągniemy za dużo uwagi! - odkrzyknęła Mikowi. - Poczekajmy aż zjedzie z ekspresówki. Nie porwali jej po to, by ją zabić, nie od razu!
- Dobra! Uderzymy jak staną w korku lub na światłach, ale nie pierwsi, żeby nie mogli uciec. Fel wsiadła pierwsza, więc siedzi z tyłu po lewej. Wysadzisz mnie tuż za nimi, wyrwę prawe tylne drzwi i wyciągnę czarnucha siedzącego koło niej. Ty podjedź od lewej i weź na muszkę kierowcę, żeby nie kombinował. Jeśli Felipie uda się opuścić pojazd bierz ją na motor i zwiewaj!

Nie czas to był na kłótnie i dyskusje. Psyche utrzymywała odległość, kilka-kilkanaście samochodów za dobrze widocznym białym vanem. Doświadczenie podpowiadało, że początkowe plany sprawdzały się na samym początku, dalej nie. Krótkim ruchem głowy przystała więc na propozycję.
Trwało, zanim powolny uciekinier zjechał z drogi szybkiego ruchu. Marlene utrzymała swoją pozycję, przyspieszając kiedy zakręt zasłonił motor dla tylnych lusterek samochodu. Zbliżał się czas ataku…
~ Branie na muszkę nie ma uzasadnienia, strzela się, by zabić. Jeden żywy wystarczy do zadania mu pytań ~
Idź precz. Nacisnęła przycisk i skrytka w boku motoru uchyliła się, ujawniając rękojeść pistoletu maszynowego.
Będę strzelała tylko w samoobronie.
Chcę pozostać człowiekiem… chcę pozostać człowiekiem…
~ To nic nie zmieni, głupia. ~
 
Lady jest offline  
Stary 04-06-2014, 21:05   #123
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Zaraz po otrzymaniu wiadomości od tajemniczego Jamaza Ann napisała do Remo:
„Mina dostała intrygującą wiadomość z prośbą o kontakt. Nie chcę odpowiadać bez ciebie. Może da się coś namierzyć. Kiedy i gdzie możemy się spotkać?”

Odpowiedź dla dziadka Kenetha postanowiła zostawić sobie na czas po rozmowie z Jonem Hyustonem.
Udało jej się go namierzyć wyjątkowo szybko:

- Hi John. Jestem Ann. - Powiedziała saperka podchodząc do chłopaka zdecydowanym krokiem – Chciałabym cię zapytać o pewną pracę z socjologii. Gdzie możemy spokojnie porozmawiać?
Jej ton był zdecydowany i pewny. Tak jakby miała prawo zadawać pytania i oczekiwać na nie odpowiedzi. Chłopak zamrugał, zdziwiony.
- Jaką pracę? - spytał, trochę wytrzeszczając oczy. - Jaka Ann? Skąd mnie znasz? - seria pytań, naturalna reakcja obronna.
-Ann Ferrick. Prowadzę rutynowe śledztwo na zlecenie C-T. - Dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie. - Twoje imię wypłynęło w jego trakcie. Muszę wyjaśnić kilka faktów. To w zasadzie tylko formalność, ale wiesz jak to działa - Rozłożyła ręce w geście wyrażającym frustrację - Należy wszystko sprawdzić.
- Śledztwo? - zdziwił się, coś przelotnego pojawiło się na jego twarzy, ale Ann była za słaba w czytaniu emocji, aby odgadnąć co dokładnie myślał. - Nie jestem w nic zamieszany! Czy mój ojciec o tym wie? Tam jest salka konferencyjna - wskazał kierunek. - ale nie myśl sobie, że będę odpowiadał na jakieś zarzuty bez adwokata!
- Ojej - Azjatka uśmiechnęła się lekko i machnęła ręką - Nie sądzę by adwokat był konieczny. - Powiedziała ruszając do salki. Gdy znaleźli się już w środku zrzuciła swoją kurtkę, ukazując drobne, szczupłe ciało ubrane w czarne jeansy i czarny golf. - Usiądź proszę wskazała mu krzesło obok tego na którym usiadała swobodnie. - Studiowałeś na Pace University, prawda? - Zapytała z uśmiechem.
"Buńczucznie" nie usiadł, stojąc przy drzwiach.
- Ta, to żadna tajemnica. Nadal studiuję - wzruszył ramionami.
- Chodzi mi o pracę doktora Artura Westa, którą się interesowałeś. Przeglądałeś się - Podała mu dokładne dane wraz z godziną. Jej niezawodna pamięć doskonale się sprawdzała przy takich detalach. - Chciałabym z tobą o tym porozmawiać.
Zmarszczył brwi. Zrobił krzywą minę.
- Artura Westa? A tytuł? Przeglądałem sporo prac - zaplótł ramiona na piersi. - Nie mogę powiedzieć dlaczego - dodał tonem kogoś znającego ważną tajemnicę.
- Chodzi konkretnie o jego pracę dyplomową "Dzieci Rajneesha". - Odpowiedziała spokojnie, zupełnie nie reagując na fakt, że jej rozmówca był dupkiem.
Myślał przez moment.
- Ta, pamiętam. O jakiejś sekcie. Nudy, same cyferki - znów wzruszył ramionami. - Coś z tym nie tak? - jego oczy ciekawie przypatrywały się Azjatce. Przesunął wzrokiem od stóp do głowy ze dwa razy, by wreszcie utkwić spojrzenie na twarzy.
- Powiedzmy, że interesujemy się tą pracą. - Dziewczyna wyglądała na zupełnie nieprzejętą jego wyraźnie taksującym oględzinom. Próbowała ocenić czy rzeczywiście powiedział jej prawdę. - Interesują nas spojrzenia na tę pracę wszystkich, którzy ją przeglądali. Uważasz, że jego rozumowanie jest trafne?
- Rozumowanie? - dziwnie jakoś na nią spojrzał, trochę się nachylając. - Te obliczenia znaczy? Nie zastanawiałem się nad tym. Chociaż ten motyw z bzykaniem był zabawny - zaśmiał się.
- Schemat działania takiej organizacji: Powstanie, rozwój i upadek. Gdybyś miał to ocenić jak materiał do sprzedaży. Na przykład jako sposób na szybkie dorobienie się pieniędzy. Jak byś na tę pracę spojrzał? - Ann nie zareagowała na jego rozbawienie. Jej oczy nadal patrzyły poważnie, choć z ciekawością.
- To proste. Dokładnie tak jak tam napisali - gałki oczne powędrowały mu w górę, gdy się namyślał. - To prawie płatna prostytucja. Oni gadają bzdury o uduchowieniu, a ty płacisz kasę. Trzeba uważnie śledzić wzrost klientów, kiedy zacznie spadać, sprzedać firmę. Żeby złapać kogoś na takie coś trzeba mieć mocną gadkę.
- Taaa... - Azjatka pokiwała głową - Prostytucja, w której panienki oddają się za darmo i jeszcze są zachwycone, że mogą to robić. Do tego wszystko całkowicie legalne i nieopodatkowane. - Przerwała na chwilę, zawahała się, a potem dodała:
- A co byś powiedział, na fakt, że ktoś to zbudował? - Przy tych słowach przyglądała mu się z uwagą.
- Pogratulowałbym mu. Sprzedaje już? - Hyuston uśmiechnął się. - Czy jeszcze akcje rosną? Zazdroszczę dupkowi, tyle darmowych dup! - westchnął. - Bez urazy - dodał.
- A co byłbyś zainteresowany zakupem? - Spytała przyglądając mu się uważnie.
- No coś ty, mówiłem przecież, że to twór opłacalny właśnie do momentu przesilenia i sprzedaży - spojrzał na nią jak na głupią.
Ann w końcu uśmiechnęła się lekko.
- Ciągle jeszcze mi nie powiedziałeś dlaczego w ogóle zainteresowałeś się tą pracą?
- I nie powiem, informacja poufna - uśmiechnął się kącikiem ust. - Nawet mnie by wywalili, jakbym o tym gadać zaczął.
- A możesz mi w takim razie powiedzieć dla kogo tak poufnie sprawdzałeś te dane?
- Kim ty w ogóle jesteś?! - uniósł się, prawie prychając. - Nie muszę ci się spowiadać, nigdy nie słyszałem twojego nazwiska. Możesz tu w ogóle wchodzić na to piętro?
Dziewczyna popatrzyła na niego uważnie:
- Nie jestem nikim ważnym - Wzruszyła ramionami. - Po prostu kolejnym trybikiem w machinie. Nie rozumiem dlaczego tak się denerwujesz. Trzeba jednak przyznać, że twoja postawa mnie zaintrygowała. - Wstała zabierając kurtkę z oparcia. - Następnym razem zapowiem się przez kogoś z góry. - Dodała ruszając w kierunku wyjścia.
- A zapowiadaj się - wzruszył ramionami i przepuścił ją. - To co robiłem, robiłem dla CT, a nie chcę zostać wywalony przez paplanie o tym do jakiejś dziewczyny, której nie znam i która na pewno w tym projekcie nie uczestniczy.
- Oczywiście rozumiem - Rzuciła w jego kierunku wychodząc i uśmiechając się lekko. Powiedział jej wystarczająco wiele, by mogła zacząć kopać. Młody pan senior, jeszcze trochę się będzie musiał nauczyć, o zachowywaniu tajemnic.

***

Ann ruszyła z powrotem do wind ciągle jeszcze nie dostała wiadomości od Remo. Postanowiła więc zająć się kolejnymi analizami danych. Do dzisiejszych zajęć miała jeszcze półtorej godziny i miała nadzieję, ze w tym czasie haker nawiąże z nią kontakt. Rzeczywiście, niedługo później otrzymała wiadomość głosową:
"O 16 będę w firmie."
"Będę na ciebie czekać. Daj znać gdzie się spotkamy." - napisała w odpowiedzi i od razu zabrała się za pisanie wiadomości dla pana Albraighta:
„Na razie zbieram dane. Mogę się u pana pojawić jutro po godzinie 1p.m.”
Odpowiedź przyszła prawie natychmiast. Starszy pan zgodził się, prosząc tylko by uprzedziła go godzinę wcześniej jeśli czas spotkania uległby zmianie.
Nadeszła tez odpowiedź od Remo:
"Kantyna, 4 piętro."
Ponieważ nie miała nic lepszego do zrobienia, An udała się tam od razu i czekając na hakera przeglądała zapisane w swojej pamięci pliki, popijając colę.

Kye zjawił się trochę po czasie, kupując po drodze kanapkę i siadając naprzeciwko Azjatki.
- Wybacz, nie wziąłem poprawki na większe korki.
Ann pokiwała ze zrozumieniem głową i pokazała mu wiadomość od tajemniczego rozmówcy Miny:
- Chciałabym się zgodzić na to spotkanie, ale może dasz radę namierzyć do kogo dotrze odpowiedź?
- Nie puszczę cię samej - powiedział po przełknięciu kęsa i przeczytania wiadomości. - Namierzyć mogę numer, spróbować w każdym razie. Jeśli ma włączony holo, to mogę coś uzyskać z firmowego sprzętu.
- Nie miałam najmniejszego zamiaru wybierać się tam sama. - Uśmiechnęła się do niego. - Może tym razem James będzie bardziej chętny do pomocy, a jeśli nie poproszę ojca o kogoś innego do ochrony. Ty przydasz się do namierzania. Co trzeba zrobić zanim mu odpowiem?
- Wgrać ci małą aplikację i usadzić mnie za biurkiem - kilkoma kęsami skończył kanapkę, od rana nie miał nic w ustach. - Namierzać to mogę i stojąc tam z tobą. Dziwna ta wiadomość. Wynajęty fixer nie był ostrożny, albo ktoś monitoruje "Dzieci", jak myślisz?
- Z Fixerem kontaktowała się Lucy Mei nie Mina. - Ann rozbawił fakt, prawie schizofrenicznego przeżycia, którego doświadczała przy tylu fałszywych danych osobowych. - Więc ta wiadomość pochodzi od kogoś od "Dzieci", albo od kogoś kto ich infiltruje. Obie możliwości wydając się interesujące.
Dziewczyna dopiła colę czekając aż Kye dokończy posiłek:
- John Hyuston jest zadziornym dupkiem, ale w sumie całkiem inteligentny z niego dupek. - Powiedziała w międzyczasie - Wygląda na to, że przeglądnięcie pracy Westa zlecił mu ktoś z CT. Nie chciał zdradzić kto, ani w jakim celu, zasłaniając się klauzula tajne przez poufne.
- Mój szef nie jest taki stary, nie sprawdzałem czy to jego syn czy jakiś inny dzieciak z rodziny. Grzebanie w tym może oznaczać kłopoty - wyszczerzył się, ta myśl nie była taka zła. - Tak tylko mówię. Wieczorem powinienem mieć już pełną listę sprawdzonych studentów. Trzeba zrobić selekcję i odrzucić niepasujących.
- Myślę, że przede wszystkim powinniśmy się zainteresować tymi, którzy przeglądali te pracę rok do dwóch czy miesiąca przed przebudzeniem się Izaaka. To co z tą wiadomością? - Zapytała widząc że mężczyzna skończył już posiłek.
- Zaakceptuj wgranie aplikacji, a ja idę do siebie. Za dziesięć minut wyślij. Widzimy się wieczorem?
- Tak, oczywiście. Być może będziemy musieli w to wcisnąć spotkanie z Jamazem, ale i tak zostanie nam dużo czasu dla siebie. - Posłała mu uśmiech zatwierdzając program.
- Napisz, gdy odpowie - wstał i bez czułości zebrał do wyjścia. - Jak nie odpowie to napisz po zajęciach. Ja mam dalszą część wkręcania w sektę. Jak im wygarnę, to jeszcze będzie szansa, człowieka pracującego dla Alana zaczepiła jakaś laska stamtąd. Wrócimy do tego wieczorem - nie uśmiechnął się, zdawał się rozkojarzony, nietypowo dla siebie.

Ann spoglądała za nim kiedy wychodził zastanawiając się czy przyczyną jego nastroju jest tylko nadmiar zadań, które miał do ogarnięcia. Kobieca intuicja kazała jej się niepokoić.
Odczekała wyznaczony przez hakera czas i przesłała wiadomość:
"Zgadzam się na spotkanie. Dziś po 9pm."
 
Eleanor jest offline  
Stary 06-06-2014, 21:35   #124
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 3:20 pm czasu lokalnego
Czwartek, 17 grudzień 2048
Nowy Jork



Psyche, Mik

Zatrzymaj. Rusz. Zatrzymaj.
Powolne tempo ulic miasta odczuwało się tym bardziej, im dalej się zbaczało z głównych, nowoczesnych arterii, które jako jedyne jako tako radziły sobie z ilością ludzi i pojazdów. Wysokie budynki wyrosły po bokach niezbyt szerokiej ulicy. Biały mini-van jechał nią zgodnie ze wszystkimi możliwymi przepisami, nie pragnąc wcale ściągać na siebie uwagi. Byli pewni siebie, zbyt pewni.
Ich problem.

Wreszcie nadarzyła się okazja na zakończenie tego najwolniejszego pościgu w historii. Stanęli na światłach, zablokowani przez inne wozy. Półciężarówka z przodu, malująca paznokcie kobieta w osobowym fordzie z tyłu. Z jednej strony ciągła linia i pasy w przeciwną stronę, z drugiej podobny sznur stojących samochodów. Mik zeskoczył z motoru, Psyche ruszyła. Nie dało się ominąć wpadnięcia w zasięg lusterek.
Może byli pewni siebie, ale byli też uważni. Widząc co się dzieje, kierowca wcisnął pedał gazu i zakręcił kierownicą, próbując wyjechać na pas do ruchu w drugą stronę, wywołując lawinę klaksonów.

Przyspieszyli. Serca zabiły mocniej. Elektryczny silnik motocykla nie zawył satysfakcjonująco, ale odpowiednia moc pchnęła maszynę do przodu. Smukła dłoń wyjęła pistolet maszynowy. Seria przeszyła boczną i przednią szybę, kule koziołkowały po tablicy rozdzielczej zwyczajnego, nie opancerzonego samochodu. Ktoś krzyczał, ale chaos zagłuszył ten nędzny dźwięk. Maroldo wykorzystał swoje możliwości i zdążył dopaść tylnych drzwi. Szyby odbijały światło i nie dało się zobaczyć co było w środku. Bez znaczenia.
Pięść uderzyła, wchodząc jak w masło i chwytając metal. Siłowniki i cała reszta nowoczesnej techniki naprężyła mechaniczne muskuły i zawiasy jęknęły. Cyborg zapadł się i kolejnym ruchem wyrwał drzwi. Koła maszyny zabuksowały w miejscu, Mik stracił równowagę. Siedzącego za drzwiami Murzyna chwycić się nie udało.

Wtedy też Marlene dostrzegła nadlatujący cień. Zbliżył się z tyłu, z prędkością ograniczoną do pozwalającej przeprowadzić manewr. Czarny jak smoła helikopter miał pod sobą podwieszony na linach elektromagnes.
- Uważaj, śmigłowiec! - zdążyła krzyknąć to przetaczającego się po ziemi kompana.
Pilot był dobry. Podszedł równo, trafił w dach i poderwał maszynę.
Asfalt przy wstającym Maroldo zaiskrzył. Kule z pistoletu z tłumikiem przeszły tuż tuż. Ciężki mini-van zaczął unosić się w powietrze, a jakiś wychylający się z helikoptera facet wstrzelił do środka granat dymny lub gaz trujący, natychmiast zaczynający wypełniać pozbawione drzwi wnętrze.

Mieli ostatnią chwilę na chwycenie się "odlatującego" wozu.


Caleb

Czarna, smukła maszyna płynęła w powietrzu, cicha niczym cień skradający się, aby wbić sztylet w plecy niczego nie spodziewającego się strażnika. Systemy skanowania przeczesywały ulice na wskazanym odcinku, pilot nie tracił czasu na schodzenie zbyt nisko. Trzymał się poniżej chmur, powyżej zaś nawet najwyższych z bloków Queens, przemykając nad smutnymi, pozbawionymi barw osiedlami nowoczesnego życia.
Nie o takie życie walczył. Ciągłe wyciąganie ukochanej z kłopotów stawało się nawykiem. Złym nawykiem.
Wizja dzieci, jachtu i popijania piwka pod palemką jakże teraz była daleka.

- Mam go, nawracam.
Wykręcił, biorąc szeroki łuk. Chwilę trwało, zanim Ed dostrzegł to co pilot, malutką białą plamkę pośród wielu innych. Zbliżenie pozwoliło się przyjrzeć, nie dostrzegając wiele. Ot, zwykły, nie rzucający się w oczy samochód. Stał na światłach, używał migaczy i nie przekraczał ograniczeń prędkości. To nie była szalona ucieczka, to było oddalenie się.
Helikopter znalazł się na ich ogonie. Mając uzbrojenie mógłby zrobić wszystko, zaczynając od wystrzelenia ładunku EMP. Niestety, uzbrojony zapewne nie mógłby sobie swobodnie latać na pełnym korporacji zgniłym jabłku. Ciekawe jak wpisali tę bestię jako cywilny…

Coś zaczęło się dziać. Z motoru czekającego dwa samochody za celem zeskoczył jakiś facet i pognał w stronę vana. Prowadząca, sądząc po sylwetce kobieta, ruszyła nagle, sięgając po broń. Widział wyraźnie błysk z lufy, oczami wyobraźni dokładał do tego widok kul, przecinających szyby.
To już zaraz. Zwolnili jeszcze trochę, nie ryzykując urwaniem lin. Kierowca zauważył ich. Nie, nie ich. Tych na dole. Ruszył, skręcając, aby wyminąć stojącą przed nim półciężarówkę.
Ten biegnący facet był naprawdę szybki. Kilka susów i dopadł do tylnych drzwi, wyrywając je i odrzucając na bok. Sam się przewrócił, a może przeturlał specjalnie.

To już Waltersa nie interesowało. Stracił scenę z oczu, dopadli cel. Elektromagnes chwycił, helikopterem szarpnęło. Wystrzelił, trafiając gazem tam gdzie chciał. Odbijające światło szyby nie pozwalały zajrzeć do środka, nie z góry w każdym razie. Mini-van zaczął unosić się w powietrze, razem ze śmigłowcem, którego pilot siłował się ze sterami.


Felipa

To zaskakujące jak bardzo brak jednego zmysłu potrafił wyostrzyć pozostałe. Nie widziała, ciemność otaczała ją zupełna. Specjalny worek, pozbawiający ją możliwości widzenia mocniejszych nawet źródeł światła. Cudownie. Słyszała jednak wszystko, czuła. Jechali powoli, zatrzymując się co chwilę. Żadne z tych zatrzymań nie było tym ostatecznym.
Porywacze nie rozmawiali. Przeklinali się pewnie wzajemnie w myślach. Obmyślali plan jak zmusić ją do mówienia. Trochę się bali, być może.

Nie trwało to długo. Kolejny postój, dźwięki ulicy dawały nadzieję, że to jeszcze nie teraz. Czuła się bezbronna. Nie pierwszy raz, kłopotliwy charakter często doprowadzał do kłopotliwych sytuacji. Pozbawiona działających wszczepów, związana, z workiem na głowie. To nie mógł być koniec, nie tak.
I faktycznie, nie był.
Krzyk z przedniego siedzenia rozpoczął zamieszanie.
- Uważaj!

Samochód ruszył, ale nie jak zwykle. Gwałtownie. Wciskając ją w siedzenie. Z lewej strony rozległ się huk krótkiej serii pistoletu maszynowego. Nieprzyjemny, groźny, głośny dźwięk zagłuszający krzyki i klaksony. Chwilę później szarpnęło znowu, nastąpił głośny zgrzyt, a później trzask z prawej strony.
- Zastrzel skurwiela!
To ten nerwowy. Ledwo go słyszała, a przecież był tuż obok. Chaos narastał. Z prawej doleciał powiew zimnego powietrza, jak po otwarciu drzwi.

Coś uderzyło w sufit. Szarpnęło, ponownie, jeszcze mocniej. Ci po bokach ciągle tam byli, czuła ich ruch.
- Trzymaj ją na muszce!
Smród ich strachu. Przybyła pomoc?
Ten obok wbił jej pistolet w skroń, nie mogąc utrzymać go równo.
Nie, to nie strach. W samochodzie zaczął pojawiać się gaz. Duszący, gryzący. Trujący.
A ona nie wiedziała nawet, czy wszczep filtrujący już działa.


Ann, Kye

Godzina 4:58 pm czasu lokalnego
Czwartek, 17 grudzień 2048
Nowy Jork


Odpowiedź nie nadeszła szybko, kilkadziesiąt minut później dopiero. Śledzący wysłaną wiadomość Remo stwierdził, że ktoś po drugiej stronie włączył na chwilę holofon, odebrał tekst i natychmiast wyłączył. Podobnie było z kierunkiem w drugą stronę. Dzięki antenom, koneksjom Corp Techu i własnym umiejętnościom zdobył numer, prowadzący donikąd. Nie było szans go namierzyć, dopóki jego użytkownik nie pojawi się w sieci na dłużej. Zwrotna wiadomość była równie krótka co pierwsza:
Cytat:
11 pm, Pub na skraju Fort Greene Park. Nie kombinuj, nie obstawiaj terenu, dowiem się.
Nic więcej obecnie zrobić nie mogli, była bardzo mała szansa, że numer uaktywni się przed tym wyznaczonym spotkaniem. Zanim Ann dojechała na zajęcia, dotarła do niej jeszcze informacja od fixera, jej treść wyjaśniała dlaczego nie mógł z tym poczekać do jutra.
Cytat:
Jutro o 9 jest forum publiczne, prowadzone przez blogera Josepha o'Donnela, temat to "Dzieci Rajneesha". Za dodatkowe trzy stówki mogę was wkręcić pod dowolnym awatarem i imieniem. Daj znać.
Fara publiczne były niczym innym jak dyskusjami w jakimś ustalonym gronie. Kiedyś telewizyjne, teraz tę rolę spełniała sieć i holograficzne awatary wypowiadających się osób. Dawało to oczywiście możliwości, zapewniało anonimowość. Wypowiadać się mogli zgłoszeni, słuchać mógł każdy. Zapis prowadzony był online, a o"Donnel był sławny na cały kraj właśnie poprzez poruszanie trudnych tematów. Zachęcał do dyskusji, czasami sam brał w nich udział, lub potem tylko komentował.


Ann

Dotarła na uczelnię o czasie, zdążyła nawet na spokojnie skorzystać z szatni, zanim przyszła na salę wykładową. Dopiero tam dowiedziała się, że wykład odwołano z powodu nieobecności profesora. Rzeczy tego typu zdarzały się rzadko, nie były jednakże niczym nadzwyczajnym. Po wykładanie miała ćwiczenia, udawanie się do domu nie miało sensu. Ciekawszym rozwiązaniem wydawało się odnalezienie asystenta, jak zwykle zajętego grzebaniem nad czymś w swojej małej pracowni.

Robert Dorne odwrócił się gwałtownie, kiedy weszła, robiąc odpowiednio dużo hałasu i prawie strącił ze stołu obudowę jakiegoś robota, łapiąc ją w ostatniej chwili. Pukania oczywiście nie słyszał, za to rozpromienił się widząc swoją ulubioną studentkę.
- Ann! - w przeciwieństwie do innych wykładowców, z tym od jakiegoś czasu była na "ty". - Świetnie, że jesteś. Słyszałem, że odwołali wykład. Stęskniłem się... - urwał i odwrócił do projektu. Miała wrażenie, że się trochę zarumienił. - Znaczy, źle to zabrzmiało - zaśmiał się. - Zwykle wpadałaś tak często, że się przyzwyczaiłem. Chodź, pokażę ci coś.

Prowadził co prawda zajęcia z robotyki, ale jego pasją było wszystko co elektroniczne. Na stole leżał rozebrany na części robot. W wielu miejscach podobny do Alexa, robota Scotta Tomkinsa.
- To tylko nasz nowy urzędnik - przygryzł wargę, żeby się nie roześmiać. - Chciałem sprawdzić jego możliwości. To nędzna kopia, nie udało mi się dokopać do oprogramowania, które im wgrywają. Kilka sprytnych rozwiązań, zresztą mam zamiar poruszyć to na ćwiczeniach... a w tej chwili zajmowałem się tym.

Wziął do ręki bardzo niewielkie urządzenie. Dorne bardzo lubił miniaturyzację, ale słabo mu szło wymyślanie ładnych kształtów dla swoich urządzeń. To wyglądało jak kilka zlepionych ze sobą ziarenek czarnego piasku, z jedną stroną bardziej płaską od reszty.
- Voila! To remedium na problemy z komunikacją! - zaprezentował dumnie. - Tworzy kilka zazębionych połączeń, część pracujących z opóźnieniem, dzięki czemu nawet mimo zakłóceń wzajemne rozmowy nie są przerywane. Trochę się mówi z opóźnieniem i ta druga osoba też musi mieć coś takiego, no i dystans nie za duży, ale działa. Trochę się udoskonali i już, chcesz...

Nie dokończył, bo drzwi pomieszczenia otworzyły się bez pukania i stanął w nich wysoki mężczyzna w garniturze, już na pierwszy rzut oka przywodzący na myśl stereotypy dotyczące agentów specjalnych. Jednym ruchem gałek ocznych zlustrował warsztat, zatrzymując spojrzenie na asystencie.
- Robert Dorne? - nie czekał na odpowiedź. - Musi pan iść ze mną.
- Jak to muszę? - pierwszym odruchem był niepokój. - Dlaczego? Kim pan jest?
- Agencja specjalna, proszę ze mną - nieznajomy zrobił dwa kroki do przodu. - Wyjaśnienia zostaną udzielone później.
- Jaka znowu agencja? Odznaka, cokolwiek?
- Proszę nie dyskutować, w drodze zostaną udzielone odpowiedzi - Agent zrobił kolejnych kilka kroków i chwycił raczej niezbyt umięśnionego Dorna za ramię, szarpiąc w kierunku wyjścia. Teraz na twarzy Roberta prócz niepokoju było także zdziwienie, niedowierzanie wręcz. Spojrzał na Ann, nagle zagubiony.
W końcu nie tak powinni zachowywać się agenci.
 
Sekal jest offline  
Stary 10-06-2014, 21:08   #125
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Ann nie zastanawiała się długo. Słysząc dziwaczne, w sumie nic nieznaczące słowa „Agencja specjalna”, szybko rozglądnęła się po pracowni w poszukiwaniu jakiejś broni. Na szczęście czarny smętek nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Wokół znajdował się sporo ciekawych narzędzi, w końcu była to całkiem dobrze wyposażona pracownia robotyki. Dziewczyna chwyciła to, które wydało jej się najlepsze w walce na dłuższy i krótki dystans.
Gdy rzekomy agent, chwycił asystenta odezwała się spokojnym głosem:
- Proszę się wstrzymać. Nie ma potrzeby do takiego pośpiechu. Najpierw wszystko nam pan wyjaśni i przedstawi swoje uprawnienia. - Skierowała w jego kierunku urządzenie, które trzymała w dłoni. - Na wypadek gdyby racjonalne argumenty nie były w stanie do pana przemówić, mam pilnik laserowy. Bez problemu tnie metal i kamień., chyba nie muszę tłumaczyć co może robić z ciałem. Jest precyzyjny i dokładny. Jeśli nie puści pan Roberta, nie zawaham się go użyć.

Ferrick nie była mistrzynią zastraszania. Mała i niska, nawet z tym palnikiem, wydawała się kruszynką przy wysokim facecie w garniaku. Obejrzał się na nią, jakby sobie przypomniał, że tu jest.
- Proszę to odłożyć, atak na funkcjonariusza służb karany jest bardzo długą odsiadką. Wyjaśnienia nie są przeznaczone dla twoich uszu, panienko.
Przerażony Robert także na nią spojrzał, kręcąc przecząco głową.
- Porywanie ludzi też jest karalne. - Powiedziała Ann całkowicie spokojnie, kierując pilnik na stopę mężczyzny. Najwyraźniej nie miał zamiaru traktować jej poważnie, więc uruchomiła przycisk zwalniający promień i przejechała po prawym bucie w miejscu palców:
- Następnym razem będę celować wyżej - dodała zimno.
Trafiła, wrzasnął. Ale wtedy uaktywniło się jego przeszkolenie i doświadczenie. Zachwiał się, puszczając trzymanego asystenta i cofnął krok, sięgając pod marynarkę, bez wątpienia po ukrytą tam broń. A laser nie był bronią dalszego zasięgu i miał swoje ograniczenia. Szybkie przejechanie po palcach ukrytych w bucie nie obcięło ich, a jedynie zostawiło ranę.
Taki był cel dziewczyny, która potraktowała swój atak jako ostrzeżenie. Jednak mężczyzna sięgając po broń zmusił ją do bardziej nieprzyjemnego działania. Ponownie uaktywniła laser tym razem celując w sięgającą pod ubranie rękę.
- Robert odsuń się od niego jak najdalej! - Zawołała do przyjaciela jednocześnie szukając jakiejś osłony.
Będący w szoku Dorne reagował z opóźnieniem, ale reagował. Ktoś inny działał za niego, kiedy on sam nie był w stanie wyrwać się z odrętwienia. Odskoczył, a Ann trafiła tym razem wyjątkowo celnie. Agent zatoczył się jeszcze bardziej, potknął o coś i przewrócił. Marynarkę i rękę zbroczyła mu krew. Promień mógł wbić się dalej, ale reakcje zaatakowanego były szybkie i zdecydowane. Przeturlał się i przewrócił stół, kryjąc się za nim.
- Cholerna dziewczyno, odpowiesz za to! Uspokój się, ja... nie chcę nikogo zabić.. Wydawało mi się, że chcę go stąd zabrać!
- Nie zabierzesz nikogo bez jego zgody albo oficjalnego pozwolenia. Tak działa prawo!. - Ann także schowała się za jeden z blatów roboczych. - Nie wygląda byś miał jedno albo drugie. Robert - Zwróciła się rozkazującym i stanowczym tonem do zdezorientowanego asystenta - spróbuj się skontaktować z policją. Wyjaśnimy sobie tę sprawę z panem tajnym agentem, w ich towarzystwie.
- Wezwij karetkę, nie policję - sapnął tamten, cicho z jego ust poleciało bardzo naturalne "kurwa mać". Nad stołem wyświetliła się holograficzna odznaka z dużym napisem CIA. - Agent specjalny Jack Holson!
Robert patrzył to na jedno to na drugie, ale jego palce stukały już po klawiaturze, tworząc wiadomości.
- Nie można było tak od razu? - Zapytała Ann sentencjonalnie. - Uniknęlibyśmy tego zamieszania.
Usiadła wygodniej nadal jednak nie wychylała się spoza osłony.
Położyła jednak palnik obok siebie i napisała wiadomość do Remo.
“Pilne! Potrzebuję sprawdzenia agenta Jacka Holsona. Najlepiej ze zdjęciem!” Zaufanie należało mieć, ale w zdecydowanie ograniczonym zakresie.

- Nie można było! - głos agenta wskazywał na wkurzenie. - Czuję się jak jakieś pieprzonej pigułce gwałtu. Odłożyłaś już ten laser?! - Raczej miał ją za wariatkę. - Potrzebuję czegoś do opatrzenia, krwawię jak świniak.
Dorne już skończył pisać i teraz rozejrzał się, szybko kierując się do wiszącej na ścianie apteczki. Wyjął stamtąd zestaw opatrunkowy i rzucił agentowi, także nie pragnącemu jeszcze wychodzić zza osłony stołu.
- Cholera!.- Ann sapnęła słysząc jego słowa. - Odłożyłam laser. Nic ci nie zrobię, jeśli nas znowu nie zaatakujesz. Powiedz co pamiętasz jako ostatnie? Z kim rozmawiałeś? Gdzie?
Jeśli agent mówił prawdę był kolejnym przypadkiem ubezwłasnowolnionego działania. Ciekawe co w takim razie mu podali. Może lekarze, którzy się zjawią będą potrafili to stwierdzić?
- Lepiej niech któreś z was mi najpierw pomoże… - słychać było, że głos mu osłabł, przyczyną mogła być próba zaaplikowania sobie środków na zatamowanie krwawienia. - Całą resztę wystarczy, że będę musiał gadać glinom, jak ich zdążyliście wezwać i moim szefom.

Dziewczyna podjęła decyzję i wyszła zza stołu.
- Idę do ciebie. Nie mam pilnika. Spróbuje pomóc, ale nie jestem najlepsza w pierwszej pomocy.
Nie miała zamiaru mu wspominać, o laserze wbudowanym w dłoń. Przezorny zawsze ubezpieczony. Nie miała jednak zamiaru pozwolić mu się wykrwawić zanim przyjedzie pomoc. Jeśli był niewinna ofiarą czyjegoś podstępnego działania, była mu winna co najmniej przeprosiny.
Siedział już cały prawie we krwi, sikającej głównie z przeszytej laserem dłoni. Zakrwawioną miał też pierś, ale tu lekka kamizelka kuloodporna, która widoczna była spod rozciętej koszuli, zatrzymała większość wiązki. Pistolet leżał obok, nie interesował się nim, psikając sobie czymś na dłoń. Środki medyczne w tego typu pracowni na szczęście zwykle były dobrze wyposażone.
- Mam przy sobie zastrzyk z nanobotów. - Powiedziała podchodząc. - Pomoże skuteczniej niż to co masz tutaj.
Stanęła przed nim i wyjęła aplikator, pokazując mu symbol i oznaczenie środka. Tego typu substancje na pewno nie były mu obce.
- Przepraszam, ale zachowywałeś się nieracjonalnie. - Uklękła obok i wcisnęła tłok niedaleko rany na dłoni. - Nie chciałeś nic wyjaśnić ani pokazać identyfikatora. Tylko po prostu zabrać Roberta. Nie mogłam ci na to pozwolić. Prawdopodobnie ci, którzy podali ci te środki, od których straciłeś pamięć, chcieli go mieć u siebie z jakiegoś powodu. Chyba sporo się ostatnio dzieje rzeczy wykonywanych przez osoby, które nie są tego świadome.
Mówiła cicho i spokojnie, by uspokoić siebie i rannego agenta, a przede wszystkim mocno zdenerwowanego asystenta, który kręcił się w pobliżu.

Do czasu przybycia sanitariuszy i policji w towarzystwie ochrony uczelni, rany mężczyzny zdążyły się zasklepić.
Dziewczyna podeszła do lekarza, który oglądał zranienie:
- Doktorze uważam, że powinno się przebadać próbkę krwi agenta. Prawdopodobnie został mu podany jakiś środek narkotyczny. Pod jego wpływem wykonywał działania z których nie zdawał sobie sprawy.

Azjatka złożyła także oświadczenie przed funkcjonariuszem policji opisując szczegółowo przebieg zdarzeń.
- Mogę jeszcze dostarczyć nagranie całego zdarzenia, jeśli będzie to konieczne. Niestety bez dźwięku.
Policjant pokiwał głową. Był wyraźnie zainteresowany takim materiałem, więc przesłał jej elektroniczną wizytówkę, informując gdzie ma dostarczyć zapis.

Ponieważ Dorne też musiał składać oświadczenia, a wszystko to trwało dosyć długo zajęcia zostały odwołane. Gdy w końcu udało jej się porozmawiać z Robertem powiedziała:
- Zastanawiam się i w sumie nieco niepokoję, w obliczu tego co się stało tutaj, czy nieobecność profesora nie była także spowodowana jakimś dziwnym wydarzeniem. Myślisz, że moglibyśmy to sprawdzić? Po za tym czy komuś po za mną się chwaliłeś tym patentem na poprawę komunikacji? Mówiłeś komuś, że nad tym pracujesz?
Asystent zdążył się po drodze trochę opanować. Gdy zostali sami, słabo się nawet do dziewczyny uśmiechnął.
- Dzięki, byłaś trochę gwałtowna, ale to co on mówił… - zatrzęsło go całego, kiedy przeszedł po nim dreszcz. - Myślisz, że może to mieć coś wspólnego z nieobecnością starego pryka? - skrzywił usta, jakby nie dowierzając. - Mogę powiedzieć o tym dziekanowi, mają jego adres, to może się im uda sprawdzić.
Usiadł ciężko przy biurku, bawiąc się nerwowo jakąś częścią robota.
- Dwóm znajomym przy piwie mówiłem, że przydałoby się coś na te problemy. Nawet nie że nad tym pracuję. Ty miałaś być pierwsza… - spuścił głowę i zaśmiał się cicho, słowa musiały mu się skojarzyć z czymś innym.
Ann też się uśmiechnęła i poklepała go przyjacielsko po ramieniu:
- Zawiadom rektora. Może to dotyczyło jakiejś innej sprawy nad którą pracujesz. Swoją drogą ktoś zadał sobie sporo trudu, by cię dorwać. Nie obraź się, ale o wiele prościej byłoby poczekać, aż wyjdziesz z uczelni i po prostu złapać. To całe nasyłanie oszołomionego agenta… - Wzruszyła ramionami. - Ktoś lubi takie gierki i manipulowanie ludźmi. Może chodzi tu też o testowanie środków? Na wszelki wypadek nie wracaj na noc do domu. Masz się u kogo zatrzymać? Albo lepiej prześpij się na kampusie. Tylko sprawdź najpierw czy ktoś cię nie śledzi.
Spojrzał na nią z szeroko otwartymi oczami.
- Myślisz, że oni mogą spróbować ponownie? - spytał z prawdziwym niedowierzaniem.
Skinęła głową:
- To bardzo prawdopodobne. Dlatego lepiej uważaj. Pokaż mi to urządzenie. Myślę, że powinieneś jak najszybciej przekazać je dalej. Wtedy będzie mniejsze prawdopodobieństwo, że będą polować na ciebie. Zastanówmy się też czy mogło chodzić o inną sprawę nad którą pracujesz.
- Jestem tylko asystentem, mój robot na doktorat nie jest żadnym odkryciem - wyrzucił z siebie dość głośno, zdenerwowany i przestraszony. - A to tylko głupi komunikator - pokazał jej jedną z dwóch kopii, które zdążył wykonać. - Nic nadzwyczajnego. Może się pomylili, albo ten agent sobie coś ubzdurał? Oblałem jakiegoś studenta i teraz się mści? - Takie rozwiązania bardziej do niego przemawiały.
Ann pokręciła głową:
- Nie sądzę by to było takie proste. Otumanienie pracownika CIA to sprawa federalna. Zbyt wiele zachodu i potencjalnych problemów dla jakiegoś wkurzonego studenta. Ktoś blokuje informacje i wyraźnie mu na tym zależy. Jeśli dowiedzieli się, że jest na to takie proste rozwiązanie mogli się naprawdę wkurzyć. Dlatego trzeba to jak najszybciej opatentować i zacząć produkować… - Na chwilę zamarła jakby coś przyszło jej właśnie do głowy i musiała to przemyśleć. - To mi nasuwa jeszcze jedną przyczynę ataku.
Popatrzyła na Roberta i stwierdziła:
- Kasa. Teraz każdy będzie chciał kupić coś takiego by uniknąć kłopotów komunikacyjnych. To może być naprawdę sporo pieniędzy, biorąc pod uwagę ilość mieszkańców NYC. Nawet gdybyś to sprzedał po eurodolarze za sztukę masz po odliczeniu kosztów produkcji, przynajmniej milion zysku. Może właśnie wszedłeś w drogę komuś, kto opracował sprytny plan wzbogacenia się?
- Nie ma mowy - patrzył na nią trochę dziwnie, słuchając tych wszystkich teorii. - To nie jest takie trudne urządzenie, jestem pewien, że korpo już to wymyślili i opatentowali, w razie gdyby kryzys się przedłużał. Skąd w ogóle takie teorie?
- Bo tak kręci się świat. Zawsze chodzi o trzy rzeczy: Pieniądze, władzę lub seks. W ostatecznym rozrachunku wszystko się do tego sprowadza. - Azjatka wzruszyła ramionami wypowiadając te cyniczne słowa. - Ktoś ostatnio mocno próbuje potrząsnąć naszym miastem. Nielegalne substancje sterujące ludźmi, zakłócenia w komunikacji, sekta oferująca usługi seksualne, próby przejęcie władzy nad gangami w Bronxie, strasznie dużo się dzieje nawet jak na to miasto. Jeśli w jakiś sposób się w to wplątałeś lepiej bądź ostrożny. Dlatego naprawdę szczerze odradzam samotny powrót do domu dzisiaj wieczorem.

Przyglądał się jej poważnie przez kilka dłuższych chwil, nic nie mówiąc przy tym. Wreszcie odwrócił wzrok.
- Nigdy nie miałem zamiaru być w centrum takich wydarzeń. W tym mieście zawsze się coś dzieje, skandale i problemy wybuchają regularnie. Za dużo ludzi w jednym miejscu. Będę musiał poszukać czegoś na noc, bo mnie, kurde, wystraszyłaś - wrócił do niej spojrzeniem, patrząc teraz z wyrzutem. - I tak nie zasnę - przeszedł przez niego dreszcz.
- Przepraszam - Dotknęła jego ramienia w geście pocieszenia. - Nie chciałam cię przestraszyć, ale lepiej spodziewać się najgorszego niż dać się zaskoczyć.
Szybko przejrzała mapę Mannhatanu:
- Niedaleko stąd jest niezbyt drogi, sieciowy hotel Days Inn. Możesz się tam zainstalować na tę noc. Płacąc gotówką nie musisz podawać swoich danych osobowych. Na uczelnię masz stamtąd jakieś dwadzieścia minut na piechotę.
Popatrzyła na czas na holofonie.
- Za pół godziny przyjedzie po mnie przyjaciel. Możemy cię tam podrzucić jeśli chcesz. Mogę ci też pożyczyć pieniędzy jeśli potrzebujesz. Do tego czasu pokaż mi jak działa to urządzenie przeciw zakłócaniu komunikacji.
Westchnął raz jeszcze, zrezygnowany.
- Nie mam kontrargumentów do tej dyskusji, jesteś cholernie przekonująca. A że cię lubię to posłucham. Dziś przynajmniej. W nocy i tak nie będę mógł spać, to sprawdzę czy ktoś obserwuje moje mieszkanie. Wpadnę w manię prześladowczą, Ann.
Uśmiechnął się słabo, a chwilę później pokazał jej przygotowany komunikator i podał drugi. Rozłożył prowizoryczną obudowę i dał się pochłonąć opowiadaniu o jego użyteczności i sposobie działania.
Dziewczyna z ciekawością przysłuchiwała się jego wyjaśnieniom równie zainteresowana tematem co jej rozmówca. Zdecydowanie podzielała fascynacje Roberta i nawet nie wiedziała kiedy minęła 9pm, czyli planowa godzina ukończenia zajęć.
 
Eleanor jest offline  
Stary 11-06-2014, 21:29   #126
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Psyche zmarszczyła brwi, dociskając gaz i zrównując się w przednimi siedzeniami mini-vana w chwili poderwania go przez helikopter. Zaczęła strzelać, w kierowcę i pasażera, aż opróżniła magazynek. Schowała broń do skrytki i popędziła za śmigłowcem na swoim motorze, przekazując koordynaty do Alana. Podyktowała holofonowi wiadomość do wysłania.
"Niech dron śledzi śmigłowiec, chcę mieć obraz tego co dzieje się pod nim."

Efektu trafień ciężko było się dopatrzeć, bo samochód odlatywał już do góry, zahaczając przy okazji półciężarówkę przed nim, ale była pewna, że wyeliminowała przynajmniej kierowcę. Alan czy ktoś za starami drona odesłał jej krótkie potwierdzenie, a motor ruszył z piskiem opon. Śledzenie latającego celu było trudne, ale początkowa prędkość śmigłowca nie była duża, więc póki co dawała radę. Mik wskoczył na vana i wdrapywał się teraz na niego, a z helikoptera na linie zjechał jakiś facet, prosto na dach samochodu.

~Queens, mamy trochę wspólnych wspomnień, królowo…~
Nie próbuj, nie odzywaj się. Okazało się to konieczne, tak. Tak. Ludzie umierają, to cena życia innych. Lepszych. To nieistotne czy Mik lepszy, gorszy albo taki sam. Był tam. Wraz ze sznurkiem do celu zadania. Chwyć go, Key-Headzie, trzymaj mocno!

Gdzie się dało używała poboczy, chodników, środkowych pasów. Policja inne miała zajęcia, gonitwa za samotnym motorem dałaby im nadzieję na chwilę normalnej pracy w starym stylu. Liczyć na nią nie mogli, kiedy na głowie tyle poważnych spraw. Mandaty płacił Corp-Tech.
Ostry zakręty, pisk opon, szorujące po asfalcie kolana dodawały pikanterii gonitwie za wiszącym na wielkim magnesie mini-vanie. Ustępowała mu powoli, nie umiała latać.

Kilka minut po tym jak odleciał w siną dal, dotarła wiadomość od Mika.
"F jest cała, ja też. Lecimy chuj wie gdzie, chuj wie z kim. Sprawdźcie ten śmigłowiec i śledźcie nas jak możecie. Będę podawał pozycję."
Po wiadomości następowały koordynaty GPS.
~Tak jakbym ich potrzebowała, ludziku bez wiary!~
"Śledzimy cię Key-Headzie"
Tak tak, śledzimy cię, Metalowy Szkieletorze.

Zwolniła odrobinę. Pisał, było to dobrą oznaką, szaleńczą jazdę zostawiła na wezwanie o pomoc. Mijani ludzie nie odwracali już głów, klaksony nie trąbiły. Alan odezwał się tylko do niej.
“Ukryli numery seryjne, model, typ i szczegóły wychwycone przez skan komputerowy kierują przypuszczenia, że to państwowa maszyna. Jednostka specjalna lub wojsko. Przekażesz Maroldo, gdy nie będzie obcych w jego pobliżu.”
Droga Felipo, masz ciekawych znajomych.
Albo ciekawi ludzie cię pożądają.
~Pragniesz być pożądana, zazdrościsz…~
Nie! Koniec.
Kolejna wiadomość Mika wywołała odpowiedź i skręt kierownicy. Wysiadł, a więc dalsze podążanie za oddalającym się helikopterem przestało mieć sens.
 
Lady jest offline  
Stary 12-06-2014, 15:29   #127
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Yeah Darlin' go make it happen
Take the world in a love embrace
Fire all of your guns at once
And explode into space


Cyborg przetoczył się po ziemi gdy wystrzelone przez porywaczy kule zaiskrzyły o asfalt tuż obok. Z przodu, gdzie serie z broni Psyche dziurawiły szyby wozu, dobiegały krzyki.
Mik klęknął tuż za wozem, dzierżąc wyrwane drzwi niczym tarczę, lecz od strony porywaczy nie groziło już żadne niebezpieczeństwo. Śmigłowiec, który nadleciał dosłownie znikąd, obniżył lot nad ulicą. Do środka auta trafił pocisk z gazem.
Minivan, złapany na podwieszony pod śmigłowcem elektromagnes, oderwał się od ziemi.

Wokół rozpętało się istne pandemonium. Inne samochody uciekały na boki, ludzie opuszczali auta i uciekali pieszo. Chóralne krzyki zagłuszał huk łopat śmigłowca. Podmuch podniósł z ulicy śnieg i różne śmieci.

Po środku tego chaosu stał cyborg, w czarnej kurtce, dżinsach i wełnianej czapce. Rozmazanej holo-projekcją twarzy nie dało się rozpoznać. Zdjęte rękawiczki odsłaniały zakończone hakami mechaniczne dłonie. Takie same zakrzywione haki wystawały ze stóp, przebijając czubki butów.

Z lewej dłoni wystrzelił inny hak wspinaczkowy, rozwijając za sobą linę. Mik celował w podwozie śmigłowca, lecz hak skręcił, przyciągnięty przez elektromagnes i wczepił się w dach minivana.
Lina rozwinęła się i zwisła bezwładnie, służąc za asekurację a jednocześnie nie krępując ruchów.

Sam Mik już skakał wzwyż, jak na Cyberolimpiadzie, chwytając się prawego boku bagażnika, pół metra od dziury po wyrwanych drzwiach. Hak wystający z dłoni wbił się w auto, dając pewny punkt oparcia. Maroldo podciągnął się, podkurczył nogi i wczepił się hakami w stopach w karoserię przy tylnym kole. Mając już obie ręce wolne wychylił się zerkając do środka samochodu.
- Trzymaj się Fel, lecimy! - Zawołał.
Może pozna go po głosie?

Kiedy on się tak wspinał, inni nie próżnowali. Psyche nie wskoczyła razem z nim, jadąc pod nimi na motorze i zanim odlecieli - waląc kolejną serią po przednich siedzeniach.
Znacznie ciekawszy był natomiast uzbrojony facet, który zjeżdżał na linie ze śmigłowca prosto na dach samochodu, w chwili kiedy Mik wskakiwał na niego i krzyczał do Felipy. Na twarzy miał kominiarkę, nie szło się więc mu przyjrzeć.

Z wnętrza samochodu wydobywały się kłęby dymu. Nie dało się przyjrzeć temu co było w środku, ale z dziury po wyrwanych drzwiach zaczęła zwisać bezwładnie ręka jakiegoś murzyna. Maroldo szybko ocenił sytuację i chwycił ją, wyrzucając delikwenta na zewnątrz. Tamten nawet nie krzyknął. Musiała to być sprawka gazu, który dostał się częściowo także do systemu oddechowego Mika, trochę otumaniając.

Obcy facet stał już pewnie na dachu samochodu.
 
Bounty jest offline  
Stary 13-06-2014, 06:57   #128
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
post wspólny

Cyborg zakasłał, po czym wychylił głowę i prawe ramię ponad dach minivana, mierząc ze wszczepionej lufy do Eda.
- Hej ty! - Zawołał. - Chcesz zrobić Fel krzywdę czy ją ratujesz?! Co to za gaz, koleś?!
Ed nie strzelił kiedy cyborg wychylił się przez tylne drzwi ponad dach.
Już chciał wydrzeć się do faceta, jednak tamten zrobił to pierwszy.
Po tym jak krzyknął, Walters po sekundowej chwili zawahania, opuścił nieznacznie swoją broń.
Odczepił od pasa przedmiot i pochylony podszedł podając wycelowanej w niego lufie maskę.
- Załóż to jej. – powiedział stłumionym przez pochłaniacz, głośnym i stanowczym, ale spokojnym głosem, uznając, że to jest wystarczająca odpowiedź na dylemat faceta. – Gaz paraliżujący.
Reszta mogła poczekać. Felipa była w tym momencie najważniejsza.
Rozmazana holograficznie twarz przyglądała się chwilę wyciągniętej ręce Eda.
- Dobra. - Mechaniczne palce chwyciły maskę. Cyborg wyjął z kieszeni kurtki kominiarkę i naciągnął ją na głowę. Następnie zamknąwszy żywe oko i wstrzymując oddech zanurkował we wnętrzu minivana.
Do Felipy wszystko dobiegało jak zza grubej szklanej szyby. Hałasy zlewały w jeden przeciągły zgrzyt podszyty strzępami rozmów i wystrzelonych pocisków. Nic nie widziała ale czuła gryzący gaz wdzierający się do płuc. Najwidoczniej wszczepy nie działały jak należy bo z każdą chwilą czuła się bardziej otumaniona i niemrawa. Wykręcone boleśnie ręce całkiem zdrętwiały, poczucie bezbronności wkurwiało do potęgi. Co w zasadzie działo się wokoło? Ktoś ją ratował czy wyprawiał ją na tamten świat? Powoli zaczynało być jej wszystko jedno... No w każdym razie do czasu aż poczuła na sobie macające ją dłonie. Chciała wyrzucić z siebie jakąś paskudną wiązankę ale nie miała siły gadać, pierwszy chyba raz jej się to zdarzyło.
- Spiepp...szaaii... - wymamrotała flegmatycznie śliniąc się przy tym jak niemowlę.
Kopnęła na oślep. Miała komuś rozgnieść obcasem jaja ale wyszło z tego nieporadne wierzgnięcie.
Mik cofnął się na zewnątrz, by zaczerpnąć świeżego powietrza.
- Żyje! - Zawołał do Eda. Następnie krzyknął do wnętrza pojazdu:
- Fel, to ja, Mik! Nie wierzgaj, ratuję cię do kurwy nędzy! - Zanurkował ponownie do środka, uczepiony pojazdu hakami w stopach.

Daleko nie miał, siedzenie nie było szersze niż w zwykłym wozie, tu tylko cofnięto je odrobinę do tyłu. Opary mimo wstrzymywania oddechu docierały do organizmu cyborga, mimo to udało mu się wyciągnąć górną część Felipy poza samochód, z którego dym wylatywał już w mniejszych ilościach. Czarny worek na głowie co tłumaczył jej wcześniejsze zachowanie. Ręce skute z tyłu także nie ułatwiały. Mik rozdarł worek i założył jej maskę.
Ed w tym czasie musiał się trochę nagimnastykować, żeby przyjrzeć się wnętrzu mini-vana. Kierowca był stuprocentowym trupem, również pasażer leżał w dość dziwnej pozycji, zbyt dziwnej na naturalną. Jeśli jeszcze żył to niewiele mu zostało. Nietknięty za to pozostał facet siedzący od początku po lewej stronie Felipy, teraz sparaliżowany przez bojowy gaz. Nietrudno było się nim zająć.
Helikopter uniósł się już całkiem wysoko w powietrze i zawrócił, oddalając się od centrum miasta, gdzie latanie z podwieszonym pod sobą samochodem zwróciłoby nie tylko zbyt wiele uwagi, ale także mogło wywołać jakąś reakcję, której wcale nie potrzebowali.

Uczepiony boku auta cyborg ułożył sobie na podkurczonych kolanach głowę Felipy, zwieńczoną czerwoną czapeczką z pomponem. Ze zdziwieniem przyglądał się jej strojowi i chyba chciał coś powiedzieć, lecz zamiast tego zaniósł się głośnym kaszlem. Wydawał się lekko otumaniony. Najwidoczniej jednak gaz nie oddziaływał na mechaniczne kończyny. Mik w końcu opanował kaszel i spojrzał Felipie w oczy, starając się chyba ocenić jej stan.
- Jesteś już bezpieczna, Fel - rzekł zachrypłym głosem. - Tylko leż spokojnie, key? I nie patrz w dół.
- Co tak późno? - Felipa zdążyła wyszeptać półprzytomnie widząc nad sobą na wpół mechaniczną gębę Maroldo. Pozwoliła założyć sobie maskę ubolewając, że nadal ma skute ręce i nie może zrobić tego sama. Kolejną rzeczą jaką zrobiła było oczywiście spojrzenie w dół od czego zakręciło jej się w głowie i znieruchomiała w przypływie paniki. Takich widoków się ewidentnie nie spodziewała.
- Spoko, trzymam cię - uśmiechnął się cyborg przez wycięcie kominiarki. - Nie mam klucza do kajdanek, rozerwę je jak wylądujemy, key?
Latynoska skinęła ostrożnie.
- Wygląda na to, że jest cała! - Zawołał Mik do Waltersa majstrującego z drugiej strony wozu. - Poszukaj klucza do kajdanek!
Następnie wywołał z cyberoka ekran holo i wolną ręką wystukiwał coś przez chwilę.
Rozejrzał się wokoło, szukając wzrokiem czegoś w powietrzu.
Ed stał na dachu i przyglądał się spokojnie obudzonej już Felipie w objęciach cyborga.
- Panie Maroldo. - odezwał się w końcu głosem Madsena zdjąwszy z kominiarki pochłaniacz. - Dziekuję panu za pomoc. Założysz to. - pokazał spadochron, który miał na sobie. - Nie będzie lądowania. Mam do przekazania, żeby Corp-Tech nie śledził tej maszyny. - powiedział spokojnie, za spokojnie, żeby cyborg nie usłyszał w tym groźby.
- Pani de Jesus. - zwrócił się głośniej do Felipy. - Pan Mario Vargas Llosa mówi, że pani ma lecieć dalej na spotkanie z Ricardo. - wyciągnął ku niej dłoń w znajomej czarnej rękawiczce.
Skuta kajdankami nijak nie mogła podać mu ręki, więc uczynił to Mik, z szerokim uśmiechem wyciągając mechaniczną dłoń na powitanie, drugą ręką przytrzymując Latynoskę, żeby nie zsunęła mu się z kolan. Na tej wysokości hulał zimny wiatr i ich zaczarowanym, latającym minivanem trochę zarzucało.
- Też miło cię poznać, koleś - rzekł cyborg, przekrzykując wiatr i wirnik śmigłowca. - Ale z oferty nie skorzystam. Nigdy nie skakałem na spadochronie i nie zamierzam dziś próbować, zwłaszcza w tą pogodę i nad miastem. Poza tym chciałbym przesłuchać porywaczy, jeśli któryś żyje i pomówić z Fel, gdy będzie bardziej przytomna. Nie zostawię jej z tobą, bo nie wiem coś za jeden, key? Może odbiłeś ją po to, by sam ją przesłuchiwać. I powiedz temu Ricardo, że musi poczekać, bo Fel potrzebuje odtruć się i odpocząć, nie jest jakąś wizytantką - Maroldo uśmiechnął się ironicznie.
Gaz już niemal przestał się wydobywać ze środka i wąska jego smuga omijała twarz Felipy rozwiewając się na wietrze, więc Mik zdjął jej maskę, żeby mogła mówić.
- Znasz tego typa, Fel? - Zapytał.
Felipa nie odpowiedziała od razu. Jej zmęczona ostatnimi zdarzeniami mózgownica potrzebowała chwili na przetworzenie informacji, a i to na takiej wysokości, ze skutymi nadgarstkami i z posmakiem gazu na języku sprawnie nie szło.
- Siiii. Znam doskonale. Dzięki za pomoc, ale teraz z nim pójdę, Mik.
- Key - cyborg skinął głową. - Słuchaj - zwrócił się do Waltersa, nim ten zdążył się odezwać. - Nie interesujesz mnie ty ani twój pracodawca, ale najwyraźniej mamy wspólnych przyjaciół i wrogów. Mam trochę newsów dla Felipy a jeśli ona ci ufa to może i dla ciebie. Skoro pilot śmigłowca nie chce być śledzony to niech wysadzi nas w neutralnym miejscu. Przesłuchamy porywaczy, pogadamy chwilę i się pożegnamy. Co wy na to?
- Chciałbym aby to było takie proste - odparł Ed. - Obiecać mogę nagranie z przesłuchania oraz dane porywaczy. Spotkać się z panią de Jesus i Ricardo będzie mógł pan dzisiaj obiadową porą, w bardziej przyjemnych okolicznościach, jeśli pani Felipa będzie miała na to ochotę - mówił spokojnie. - Spadochron wyląduje tam, gdzie go pan zaprogramuje. Nie ma w tym podstępu z mojej strony. Radzę od razu skierować się na oddział pogotowia ratunkowego pańskiej korporacji. Toksyny w organizmie bez szczepionki, zostawione samym sobie, wkrótce zaczną paraliżować organiczne części pana ciała atakując komórki jak wirus.
Mik zmełł w ustach przekleństwo.
- Obiad już jadłem, ale niech będzie - powiedział. - Podaj nazwę tego gazu. Spadochronu nie chcę, niech pilot opuści maszynę, spuszczę się na linie. I dajcie jakiś numer do tego Ricardo, bo Fel pewnie straciła holo, nie? To mój. - Cyborg wyświetlił z projektora w cyberoku swój numer.
Felipa nie wcinała się w męską rzeczową rozmowę. Najpierw Ed rzucił jakąś nazwą będącą zlepkiem cyferek i literek, które w całości nic a nic Felipie nie mówiły, później panowie wymienili się numerami i wreszcie samą Felipą.
- W takim razie kolacja - rzuciła na odchodnym Mikowi. Nie była pewna jak to się w ogóle stało, że w akcji ratunkowej udział brał zarówno on jak i Ed, niemniej poczuła się wobec Maroldo odrobinę dłużna. - O ósmej, w Ernie’s Pizza, ja stawiam.
- Cacy - uśmiechnął się cyborg. Felipa i jej drugi ratownik siedzieli już asekurowani liną na dachu, podczas gdy Mik pozostał uczepiony boku minivana, widocznie nie chcąc zbliżać zanadto metalowego cielska do elektromagnesu. - Do zobaczenia Fel, trzymaj się z dala od kłopotów! Dzięki za przejażdżkę, kolo - rzekł zamiast pożegnania do Eda. - Nigdy wcześniej nie latałem śmigłowcem nad Big Apple. W sumie to to zasługuje na oprawę muzyczną - wyklikał coś na holo i wyszczerzył się, gdy ze wszczepionych głośników popłynęła muzyka. - Key, jestem gotów!
Walters skinął głową.
- Drobiazg.
Śmigłowiec obniżył lot nad jednym z wysokościowców na obrzeżach Queens. Maroldo odczepił się nogami od wozu i opuścił na rozwijającej się linie na dach budynku. Wbity w auto hak samoczynnie rozwarł szczęki i opadł wraz z liną, lądując obok cyborga. Gdy odlatywali, Mik wciągając linę pomachał im na pożegnanie.
Ed sztywno machnął dłonią poruszając drętwo nadgarstkiem.


***


- Co za skurwiele… - Ed z czułością dotknął opuchniętej twarzy Felipy. - Co ten Moroldo tak kreci się wokół ciebie? - zapytał niby obojętnie oddając Felpie jej nowe holo z wgranymi danymi ze starego.
- Bo jestem fantastico laską i na mnie leci - odparła Felipa niezbyt poważnie i potrząsnęła kajdankami. - Ściągnij je por favor.
Ed pogrzebał przy kajdankach. Zwolniony mechanizm otworzył bransoletki.
- Chcesz żebym szedł na tą kolację? Nie ufam mu. To pies CT.
- Jasne, będzie mi raźniej - roztarła zaczerwienione nadgarstki ale zaraz szczelniej owinęła się płaszczem. Na tej wysokości było chyba jeszcze zimniej. - I dzięki. Za ratunek... - rozejrzała się ciekawskim wzrokiem po wnętrzu maszyny i twarzach w kominiarkach. - Ten helikopter to specjalnie dla mnie? Wiesz jak rozmiękczyć dziewczynie kolana.
Ed zaśmiał się.
- Dla ciebie wszystko.

Potem wydał kilka komend. Mężczyzna w kominiarce spuścił się do podwieszonego do śmigłowa auta. Kiedy wrócił miał w holu przypiętego do siebie, nieprzytomnego skutego porywacza. Wkrótce wlecieli nad zatokę. Minivan poszedł na dno uderzając o spokojną rzekę tam, gdzie nie było lodu. Potem helicopter wzniósł się nurkując w chmurach. W końcu pilot dał znak wzniesiona ręką.
- Honey, skoczysz ze mną w asekuracji. - uśmiechnął się oczami. - Będziemy mieli nagranie z przesłuchania jak wybudzą tego typa. Trzeba cię odtruć z tego gazu asap.
Felipa dopięła kombinezon spadochronowy. Przez chwilę mięła w palcach mikołajową czapkę próbując wcisnąć ją do jakiejś kieszeni, ostatecznie jednak wypuściła ją na wiatr aż poszybowała nad wodą jak jaskrawy jesienny liść.
- Zaraz, zaraz... - latynoska wbiła spojrzenie zmrużonych oczu w nieprzytomnego porywacza. Było w tym spojrzeniu coś osobistego i bez wątpienia nienawistnego. - Ale ja myślałam, że sama mu zadam kilka pytań. Albo chociaż będę obok jak go będą przesłuchiwać. Gdzie go zabiorą? Co później z nim zrobią? To moja sprawa carino. MO-JA. Nie odsuwaj mnie od niej.
Trochę jej było nie w smak, że Eda amigos z trabajo byli świadkiem jej podniesionego głosu ale widok skurwiela, który niedawno bezceremonialnie trzaskał ją po twarzy podniósł Felipie ciśnienie.
- Postaram się abyśmy mogli zadawać pytania - spokój Eda kontrastował z nerwowością Felipy. - Koleś dostanie czapę za ten numer niezależnie od wszystkiego. Obiecuje. Nie odsuwam cię od tego. Znowu musisz mi zaufać.
Felipa chciała chyba jeszcze zaprotestować, wykrzyczeć coś i pomachać przy tym rękami jak miała w zwyczaju ale tylko spuściła głowę oddzielając się barierą zaplecionych na piersi ramion.
- Ufam... Nic nie robię tylko ci ufam. Najlepiej położę się gdzieś i poczekam aż zrobisz wszystko za mnie carino. Zabijesz tego hijo de puta za to, że spaskudził twojej żonie śliczną buzię. I uratujesz jej byłego chłopaka, może też jej gang albo i całą dzielnicę? A ja się położę i poczekam... Albo urodzę ci w tym czasie dzieci i zobaczę jak na mnie leży kuchenny fartuszek - nie wylewała się z niej złość ale jakaś gorycz. Spojrzała na twarz Eda-Madsena lekko rozbieganym spojrzeniem. Napięcie zaczęło schodzić z niej z siłą górskiej lawiny. Jeszcze przed chwilą ktoś przyciskał jej lufę do skroni a teraz oglądała La Gran Manzana z lotu ptaka. Pociągnęła nosem wycierając kąciki oczu. - Nigdy nie skakałam ze spadochronem. Na to wygląda, że to też musisz zrobić za mnie...
Podszedł do żony i objął ją czule przytulając do siebie.
- Jesteś wyjątkowa. Niezastąpiona i jedyna. Nie robię nic za ciebie lecz dla ciebie, z tobą i dla nas. – nie miał wcale ochoty na nic innego jak położyć się jak normalny człowiek w łóżku z żoną, by wtuleni w siebie mogli tuz przed zaśnięciem snuć na głos sny i marzenia. – Jesteś dzielna i jestem z ciebie dumny.



***


Stanęli na krawędzi pokładu w otwartych drzwiach śmigłowca. A potem spadali i gdyby nie wszystkie problemy to byłby dobry czas by śmiać sie na całe gardło i krzyczeć beztrosko.
W końcu otwarty spadochron poderwał ich do góry zwalniając zawrotny pęd w dół. Leniwie opadali pozwalając autopilotowi prowadzić ich ku celu.
Wylądowali na płycie dachu lądowiska gdzie stały dwa helikoptery ratunkowe.
Spadochron sam złożył się kurcząc do rozmiarów małego plecaka, który Ed przerzucił przez ramię. Przy drzwiach czekał już sanitariusz, który podał ich białe fartuchy i maski operacyjne. Po godzinie spędzonej w kapsule medycznej Felipa była jak nowo narodzona. Włączone wczepy, usunięte siniaki i stłuczenia, zeszła opuchlizna z policzka oraz coś organicznego na skołatane nerwy, co zabrało choć trochę stresu odprężając nie tylko ciało ale i umysł.

Spacer do stacji metra był krótki. Wsiedli do kolejki na Bronx.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 13-06-2014, 09:02   #129
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Mik stojąc na dachu bloku patrzył na oddalający się śmigłowiec. Czuł się lekko odrętwiały i nieco kręciło mu się w głowie, po części od trucizny, po części od natłoku myśli. Wyłączył Rajd Walkirii i napisał wiadomość do Dirkauera i Psyche.

"Desantowałem się, tamci polecieli dalej. Prosili by ich nie śledzić, więc róbcie to dyskretnie. Trzeba sprawdzić czyj to śmigłowiec i gdzie wylądują. Sfilmowałem maszynę z bliska, przesyłam. Umówiłem się na 20-stą na rozmowę z F i jej przyjacielem. Aktualnie zaś potrzebuję karetki ze szczepionką na gaz paraliżujący GS-742. Podaję koordynaty."

Psyche odpowiedziała szybko:
"Sprzeciw, dron ma śledzić Felipę. Śmigłowiec nie jest istotny dla zadania. Jeśli CT przeznaczy dodatkowe środki niech puści za nim drugi. Kieruję się na twoją pozycję."

"Ale F leci śmigłowcem, więc na jedno wychodzi."

"Nie znaczy to, że po drodze nie wyjdzie jak ty."


Równocześnie nadeszła lakoniczna odpowiedź Alana:

"Karetka wysłana."

Key, ale na dach nie wjedzie. Drzwi na szczęście dało się otworzyć z kopa. Na szczycie klatki schodowej Mik zdjął kominiarkę, narzucił na łeb kaptur i zasłonił twarz wyświetlonym z cyberoka ekranem holo. Schował haki i nałożył rękawiczki. Skrzywił się, patrząc na dziurawe buty. Kolejna rzecz do wyrzucenia. Musi sobie chyba zrobić zapas obuwia i odzieży i rozmieścić w strategicznych miejscach. Lubił te buty, cholerka.

Zjeżdżając windą wpisał w wyszukiwarkę "mario vargas llosa ricardo". Ziomek ze śmigłowca nadając do Fel tym durnym szyfrem sprytnie sobie założył, że skoro cyborg to żadnej książki w życiu nie przeczytał. Tymczasem Mik pochodził z tak zwanego "dobrego domu", artystą był i studia mało brakowało a by skończył, zaś ostatnie parę lat pracował z naukowcami. Trochę kultury w życiu liznął. Ricardo wprawdzie nie skojarzył, ale nazwisko pisarza już tak. Co jak co, ale kultową powieść o dziwkach musiał obowiązkowo zaliczyć.

Mobilna sieć o dziwo zaskoczyła, wyświetlając wynik wyszukiwania:
"Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki".

Ha ha, to do Felipy pasowało! Maroldo, ubawiony i zaciekawiony, przystanął przed wyjściem z bloku i zagłębił się w opis książki:

"Miłość, która naznacza los.
Kobieta, która jest zdolna do wszystkiego.
Szelmostwa, które doprowadzają mężczyznę do granic szaleństwa.
Życie Ricarda wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby jako nastolatek nie poznał niegrzecznej dziewczynki. Od pierwszego spotkania przez niemal pięćdziesiąt lat ukochana będzie bez uprzedzenia pojawiać się i równie niespodziewanie znikać z jego życia. Każdy jej powrót – w Limie, Paryżu, Londynie, Tokio i Madrycie – zbiegnie się z odsłoną kolejnej sceny w dziejach najnowszej historii świata. Femme fatale jak tajemniczy demiurg decyduje o życiu Ricarda, jest wszystkimi kobietami na raz, pozostając jednocześnie tylko niegrzeczną dziewczynką. Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki to historia miłości, inspirującej, toksycznej i perwersyjnej, która nadaje życiu sens, a zarazem bezlitośnie go odbiera..."


Czyżby Mik miał poznać męża Felipy? A może już go poznał...? Ciekawe na ile utożsamiał się z tym książkowym nieszczęśnikiem. Koleś był wpływowy i dbał o ochronę własnej tożsamości. Niech mu będzie. Gorzej, że to nie działało w drugą stronę. Człowiek czy też ludzie od śmigłowca najwyraźniej wiedzieli o Miku wszystko. Póki nie byli wrogami okey, ale kto wie jak się sprawy potoczą. Prawie na pewno nie byli to Rustlersi.

Mik wyświetlił podgląd z drona CT. Obraz rwał się trochę, ale zakłócenia nie uniemożliwiały całkiem streamingu. Może dlatego, że byli na obrzeżach miasta?
Dron utrzymywał wizję helikoptera w podczerwieni, kryjąc się w chmurach i trzymając w dużej odległości. Z tym malowniczym widokiem przed oczami cyborg wyszedł z bloku i ukrył się na klatce schodowej sąsiedniego wieżowca, wypatrując karetki lub Psyche.
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 13-06-2014 o 09:23.
Bounty jest offline  
Stary 14-06-2014, 00:21   #130
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Spodziewał się trudnej gadki. Mimo to i tak mu dojebali mocniej, z grubej rury od początku. Wytrzymał spojrzenie, odwzajemnił.
- Spodziewałem się czegoś podobnego, ale nie wiedziałem.
Na pierwsze pytanie odpowiedź łatwa, ni chuja nie wiedział co zrobić z drugą kwestią. Kłamać nie zamierzał, za słaby bolek był w tym na żywo.
- Pomogę wam. Będziemy jechali na jednym wózku. Nie wiem czy zniknę. Trochę się zmieniło.
- Co, przesiąkłeś korpo? - Jonathan powiedział to z bardzo wyczuwalną ironią. - Wolisz ich niż nas? Warunki dajemy jasne. My robimy czego chcesz, ty jesteś z nami od początku do końca. A my nie widzimy potrzeby zostawania w tym syfie.
- Nie o korpo się rozchodzi - wypuścił powoli powietrze, wściekły, że musi się tłumaczyć jak uczniak. - Od nich wyrwałbym się bez mrugnięcia okiem. Nie pierdol, Parkins. Pomogę. Moje zniknięcie lub pozostanie nic nie zmienia.

- Nie ja tu pierdolę - warknął Jonathan, nachylając się bardziej. - My siedzimy w pierdlu, a ty latasz sobie gdzie chcesz. Już ci mówiłem, że nie uzyskasz za to wybawienia. Więc jeśli zostało w tobie coś z tego gościa co kiedyś znaliśmy, to mam nadzieję, że miałeś dobry powód. Drugi raz nie damy się zrobić w wała. Wolę stąd nie wychodzić jeśli miałbym tu później wracać. Po odwaleniu ręcznej robótki dla gości, którym liżesz dupę.
- Nie obiecam ci, że nie trafisz tu z powrotem, to może zależeć od tego, jak dobrzy będziemy - Remo silił się na zachowanie spokoju. Opanowanie testowano mu tego dnia zajebiście często. - Nie wiem jaka to akcja. Wierzę ludziom, którzy oferują za nią naszą wolność. Wy wybierzecie, ja wybiorę. Jeden wózek, końcowej decyzji nie wymagaj ode mnie w tej chwili.

Jonathan przestał naciskać. Zwykle był najbardziej przyjacielski z całej ich grupy, szczególnie w obliczu mniej przyjemnych sytuacji i scysji. Przeczesał ręką włosy.
- I jak można ci zaufać, Kye? Nie mówisz za wiele. Sytuacja jest jaka jest. My wychodzimy, robimy coś, a gwarancji otrzymania czegoś za robotę nie ma. Daj nam coś. Cokolwiek godnego wysiłku.
- Bierzesz albo szansa przelatuje ci przez palce - Remo zmrużył oczy. Nie zamierzał pokazać bólu przy wypowiadaniu tych słów. - Poznacie mój powód. Nie tu. Dam wam coś, dzięki czemu będziecie mogli wpakować mnie do paki, po uznaniu, że nawaliłem znowu. Obietnicy na wspólne przepadnięcie nie dostaniecie, ale zagranie tej karty mnie do tego zmusi. Wybierzecie.
Jonathan musiał wiedzieć, jak skurwysyńsko dużo dostanie. Nie o robotę chodziło, a o wiele więcej.

- Kredyt zaufania, kurwa mać - odchylił się do tyłu i wzruszył ramionami. - Wydostań nas stąd. Do tej rozmowy jeszcze wrócimy. Nie myśl, że możesz się wywinąć, Remo. Jedna ściema i wracamy tu, razem z tobą.
Nie czekając na odpowiedź wstał, kierując spojrzenie na strażnika, który od razu podszedł. Nie ufali Murzynowi, bardziej nie mogli tego okazać. Z drugiej strony ten typ ludzi, jakim byli, rozumiał, że w więziennych okolicznościach nie o wszystkim można było mówić.

Remo został w bezruchu, odprowadzając starego kumpla wzrokiem. Od ładunku emocjonalnego powietrze aż skrzyło. Krzesło zaszurało, haker podniósł się wreszcie i skierował do wyjścia. Z głową ciężką od problemu prawie wpakował się na innego odwiedzającego, wymruczał przeprosiny i poszedł dalej. Do samochodu. Z Parkinsem trwało to krótko, miał jeszcze czas wrócić do Corp Tower. Odczytał i odpowiedział na wiadomość Ann. Wysłał do Eleny zapytaniem gdzie i kiedy.

***

Kiedy wszedł do biura i walnął na krzesło, na open space pozostała połowa pracowników. Kilku zbierało się do wyjścia, Harris gdzieś zniknęła. Alan nie odpowiadał. Zostawało poświęcić najbliższą godzinę na pracę. Analizę pracy innych, poprawił się, widząc wyniki poszukiwań zleconych innym. Lisa zostawiła listę nazwisk. Żeby odrzucić mniej prawdopodobne wyniki, skupił się na trójce przeglądającej dyplomówkę Westa ponad dwa lata temu.
Miriam Kroos, 27 latka, na stałe mieszkająca ciągle w tym mieście. Striptizerka w night clubie, pasowała do wyższej uczelni jak kulawy koń do wyścigów. Tetsu Akiimira przeniósł się na Florydę, nie kończąc studiów. Zmienił profesję i teraz znajdował się na liście pracowników firmy informatycznej działającej na terenie całego zachodniego wybrzeża. Ostatni z nich, Bukan Lahm, pozostał na uczelni, będąc jej współpracownikiem. W przeciwieństwie do Westa nie prowadził zajęć, a mieszkanie miał w New Jersey. Były adresy zamieszkania całej trójki, jak również numery holofonów. O nich trzeba będzie się dowiedzieć więcej.

Zgrał wszystko na prywatny sprzęt, zmieniając wątek i obserwując nagrania z kamer monitoringu miejskiego, sporo zdjęć i kropki naniesione na mapę. Bloodboys byli skurwysyńsko rozpoznawalni. Pojeby się nawet nie kryły ze swoją innością. Metalowe wstawki, irokezy z amunicji, blizny, metalowe kończyny i cycki na wierzchu.
Zęby bolały od patrzenia. Wnioski wypłynęły same, szybko stworzył maila do Psyche i Maroldo, załączając fotki i mapkę.
"Krwawa Merry i Buzz lubią chodzić razem. Prawie codziennie wieczorem odwiedzają klub Clique Lounge, wychodząc w środku nocy, zazwyczaj na północ albo wschód. Rzadko w małej grupie. Brak miejsca zamieszkania. TechNics się kryje, rzadko kręci się w okolicach kamer. Najczęściej pojawia się w okolicy Williamsbridge Playground, żeby go namierzyć potrzebny czas i środki."
Po zastanowieniu dodał jeszcze do Mika:
"Rozmowa o Madsenie możliwa, na żywo, jutro. Proponuję z samego rana."

Zarzucił marynarkę i wyszedł, ku swojemu mieszkaniu. Nie miał wiele czasu do spotkania z piękną kobietą i mniej ciekawym naganiaczem z sekty. Ledwo zdążył wyjechać na ulicę, a holo zgłosił wiadomość. Sposób zgłaszania oznajmiał Murzynowi też osobę, w tym przypadku Ann.
“Pilne! Potrzebuję sprawdzenia agenta Jacka Holsona. Najlepiej ze zdjęciem!”
Pozwolił sobie na niemy komentarz. Kobiety to same problemy, mnóstwo gości lubiło powtarzać te słowa. Odpowiedział prawie od razu.
"To mi zajmie, muszę dotrzeć do kompa"
Wolał nie próbować z wozu, bo nie sądził, że dziewczynie chodziło o agenta ubezpieczeniowego. Zajął się tym w mieszkaniu. Najprościej korzystało się z bazy CT, superkumputer sam wyciągnął dane po rzuceniu hasła, w czasie, który zautomatyzowana garderoba przystosowywała Remo do spotkania. Zerknął na wyniki i odesłał kochance zdjęcie, wraz z krótkim wyjaśnieniem.
"Agent, niski stopień, 3 lata służby. Wiele nie mam, włamanie ryzykowne."
Odpowiedź zaskoczyła go.
"OK dzięki, wygląda, że to naprawdę agent. Trochę go poturbowałam..."
Zastanawiał się czasem, z kim to się związał. Gotowy, odziany w garnitur i gładko ogolony, ruszył na spotkanie z Eleną i sektą.
 
Widz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172