Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-06-2014, 16:02   #135
Dziadek Zielarz
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Koszmar zatoczył koło. Znowu znajdowali się w jakiejś kabinie, a po drugiej stronie wątłych drzwi szalała bestia. Znowu mieli sekundy na decyzję. Cholerne Deja vu. Tym razem jednak Clementine była paskudnie ranna, bezwładna ręka zwisała smętnie przy boku znacząc podłogę strugą krwi. Smętne rozwiązanie z toaletą było szaleństwem, na które teraz nie mogli sobie pozwolić. Jedynym wyjściem wydawały się drzwi na balkon w przeciwległym końcu pomieszczenia.

- Rusz się, no! - Malcolm szarpnął za zdrowe ramię ratowniczki. Tamta wybełkotała coś niezrozumiałego. Nie stawiała oporu, ale sam jej ciężar był dostateczną przeszkodą.

Teraz rozbiję barek, podpalę kabinę, uciekniemy przez balkon i... Pomysły przelatywały przez głowę hazardzisty jak oszalałe, ale na wszystko nie starczyło im czasu. Nie te kilka kradzionych sekund jakie kupowały im drzwi pękające pod naporem dzikiej siły mięśni. Kiedy Godspeed jedną ręką podtrzymywał ranną May, a drugą szarpał się z drzwiczkami od barku do kabiny wleciały strzępy drzwi, a za nimi wparował jaszczur.

Uciekaj, uciekaj, uciekaj!!!

Zdrowy rozsądek tłukł mu do głowy jedyne słuszne rozwiązanie. Po cholerę ciągniesz za sobą tę bezużyteczną dziewczynę? Tak bardzo chcesz postawić na swoim, że jesteś gotów umrzeć?

Potężne szczęki kłapnęły rozbryzgując wokół gęstą ślinę. Stwór sprężył się do skoku, po czym wystrzelił jak pocisk.

Zostaw ją! Ratuj się! Żyj!

Malcolm zdołał tylko rzucić się w tył ciągle ściskając rękę lodowatą rękę Clementine. Czekał aż ciepła posoka zbryzga mu twarz. Czekał na wiotkość w dłoni, sztywność palców konającej dziewczyny.

Wtedy powietrze wokół nich jakby zgęstniało, zafalowało, a atakująca bestia między jednym a drugim zmrużeniem powiek znikła zupełnie. Usłyszeli szum prysznica z łazienki. Spod szczeliny w drzwiach przesączało się światło. Gdzieś, za ścianą, w przyległej kabinie, słyszeli stłumione odgłosy telewizora. W powietrzu unosił się przyjemny zapach damskich, dość drogich perfum.

Malcolm gapił się oniemiały w punkt, gdzie jeszcze przed chwilą była paszcza pełna zębów. W jego ramionach trzęsła się Clementine, półprzytomna od strachu, zmęczenia i upływu krwi. Blada twarz otoczona aureolą rozrzuconych ciemnych włosów. Wokół nich rosła szkarłatna plama.

Godspeed zerwał się na nogi nie wiedząc co w zasadzie ma uczynić. Choć trudno było w to uwierzyć, najwyraźniej trafili do właściwej rzeczywistości. Przez ścianę w telewizji właśnie obwieszczano pogodę na nadchodzący tydzień. Toaletka obok nich zastawiona była zdobnymi flakonami.

Przystojniak dopadł do telefonu. Spodziewał się, że usłyszy znajome potępieńcze wycie, ale musiał zaryzykować. Wykręcił numer oznaczony na rozpisce hasłem "EMERGENCY" i prawie wykrzyczał w słuchawkę:

- Halo, obsługa?! Dzwonię z pokoju... - rzucił okiem na rozpiskę i podał właściwy numer - Zdarzył się wypadek, są ranni. Proszę natychmiast o pomoc! - po czym rzucił słuchawką na widełki.

Gdzieś od strony toalety dało się słyszeć przytłumione hałasy. Chyba lokatorzy ich usłyszeli. Teraz jednak nie dbał o to.

Malcolm dopiero poczuł jak bardzo zaschło mu w gardle. W innym wymiarze o tym nie myślał, ale był kompletnie wycieńczony i spragniony. Chwycił butelkę wody stojącą koło łóżka i łykał chciwie całe hausty. Zaraz jednak dopadł do Clementine. Nie wiedział jak postępować w takim momencie. Złapał koc leżący na łóżku i przycisnął go do wciąż krwawiącej ręki, by zatamować krwawienie.

- Żyjesz? Możesz mówić?
 
Dziadek Zielarz jest offline