Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2014, 15:32   #2
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Postawił mi hörgr z głazów ułożony,
Każdy kamień w ołtarzu jest teraz niczym szkło,
Czerwony od krwi świeżo ofiarowanych bydląt.
Zawsze zawierzał thurl bogini.

Hörgr, przysypany świeżym śniegiem tkwił między drzewami, jak niedźwiedź, którego zimowy sen zastał w lesie miast w gawrze. Zgarbiony, duży i nieruchomy, zdawał się spać pod puchową pierzyną. Gandalvsson stał u jego stóp. Z rękami rozłożonymi po bokach i głową uniesioną ku granatowemu niebu, zawodził cicho swą pieśń, modlitwę do Freji. Był jak strumyk szemrzący wśród pól po wiosennych roztopach. Jak jastrząb szybując nad zaśnieżonymi szczytami. Twarz, pobrużdżona głębokimi zmarszczkami zastygła w religijnym skupieniu. Tylko usta, dwie wąskie kreski, schowane za krzaczastą brodą poruszały się nieznacznie. Cały Migdagrd słuchał w ciszy, wtórując tylko cichym świstem wiatru między bezlistnymi gałęziami. Tak daleko od zgiełku, od tłumów biesiadników, których gromadziło święto Jol.

Ciche pobekiwanie weszło dysonansem w tą doskonałość. Przerywając rytualną atmosferę, owca wierzgnęła spętanymi w pęcinach nogami. Zniecierpliwiona bezruchem, przedłużającą się chwilą czekania na nadchodzącą nieuchronność. Spod przymkniętych powiek thurl spojrzał na zwierzę. Obrócił prawicę, otwartą dłonią do góry, nie przerywając inkantacji, zwiększając tylko ich intensywność i zmieniając modulację głosu. Był teraz wodospadem Aes spływającym po stokach Khairam. Wilczą watahą zaganiającą swą zdobycz.

Poczuł ciężar położonego na dłoni noża. Poczuł mrowienie, które rozeszło się przyjemnym dreszczem po jego skórze. Wczepił palce w puszyste runo. Powoli, z namaszczeniem zagłębił ostrze. Ciepła krew trysnęła na ręce. Skropiła ołtarz odcinając się kontrastem od bieli śniegu. Parowała w mroźnym, zimowym powietrzu. Klemet zagrzmiał niczym grom jesiennego sztormu. Jak niedźwiedź stojąc z uniesionymi w górę łapami obwieszczał światu swoją siłę szczerząc żółte zębiska. Ciepło rozlało się po starym ciele thurla. Rozgrzało skostniałe członki. Klatka piersiowa unosiła się szybko, pompując do płuc ostre powietrze. Krew buzowała. W głowie huczało. Przez tą jedną, krótką chwilę czuł się w pełni zespolony z Midgardem. Był jego częścią.

Powoli się uspokajał. Modlitewne uniesienie opadało, wraz z zanikającym echem jego krzyku. Zrobił kilka kroków w tył. Zgarnął ręką śnieg i wtarł go w kark i twarz. Zmył resztki świeżej krwi z torsu i rąk.

Sighvatr Borgsson, trzynastoletni chłopiec, co do którego ojciec miał inne plany niż przyuczanie go na thurla sprawił się dobrze. Przez dwa lata służby u Gandalvssona nauczył się przynajmniej, jak funkcjonować w jego obecności, nie wzbudzając wrogości nauczyciela. Borg Toradsson zamyślał chłopakowi przyszłość hirdmana, lecz ten najwyraźniej nie garnął się do broni. Lecz dopiero gdy thurl wziął go pod swoje skrzydła - odpuścił. Pił może tylko więcej niż zwykle i stał się jeszcze większym mrukiem ale synowi dał spokój. Gandalvssonowi zaś nie śmiał powiedzieć nic wprost. Zresztą…to była jego pora na znalezienie następcy. Hrolf Knudsson patrzył na to przychylnie. Klan potrzebował thurla.

Klemet spojrzał na ucznia. W jego milczącej, zaciętej twarzy nigdy nie widział odbicia Borga. Bardziej Nidbiorg Valgarddottir, jego matki. Pamiętał dobrze jej rumianą, pucułowatą twarz i długie jasne włosy, które zwykła była przewiązywać w kilku miejscach rzemieniami. Pachniały latem i obietnicą. Pamiętał jej bladą, pokrytą piegami skórę i małe, sterczące piersi. Początkową nieśmiałość. Szybko zarzucił leczenie bezpłodności jagodami jemioły na rzecz bardziej skutecznego środka, wobec jej topniejącego szybko oporu. Mimo upływu tych kilkunastu lat Nidbiorg dalej miała coś z młodej, nieśmiałej dziewczyny, a Toradsson ciągle unikał Klemeta.

Sighvatr zarzucił starcowi futro na nagie ramiona i włożył do ręki kostur. Ciepło, które thurl odczuwał jeszcze przed chwilą, zaczęło szybko opuszczać jego ciało. Słońce kładło się już nisko nad szczytami, czerwoną poświatą malując niebo.

- Freja przyjęła naszą ofiarę - Gandalvsson nie mógł oderwać wzroku od czerwieniejących szczytów. W końcu położył ciężką dłoń na ramieniu chłopaka. - Idź przodem. Przegoń wszystkich, którzy czekają przed moją chatą. To nie czas na leczenie. To czas na modły. To czas na rozmowy z tymi, którzy odeszli.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline