Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2014, 15:50   #332
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
- Co robimy?

To było dobre pytanie… Płomienny sam chętnie by je zadał… nie miał jednak komu. Wyglądało, że teraz tylko on może na nie odpowiedzieć. Jeszcze kilka chwil wcześniej wiedział co powinni zrobić. W pełni zgadzał się ze szlachetką i chciał się stąd jak najszybciej wydostać. Miał dość tego zamczyska. Uwolnili Julitę, a po to tutaj przyszli… jednak to było przed chwilą bo sytuacja zmieniła się już diametralnie. Sylwia postanowiła w nierównej walce zmierzyć się z nekromantką. Eckhart padł powalony czarem, a Dietrich mieczem ożywionego Ulfhendara… Trzech jego towarzyszy nie była zdolna do ucieczki. Ponadto Julita była ledwo żywa i nie było mowy o tym żeby o własnych siłach ustała, a co dopiero wyszła z komnaty. Nie mieli wyboru… on miał bardzo kiepski wybór. Mógł zostawić towarzyszy na pastwę dwóch umarlaków… lub Kozę próbującą ubić Margerittę. Konrad nie miał szans powstrzymać tych na dole… a i u góry w jego stanie też pewnie niewiele by zdziałał. Trzęsące się w swoich podstawach zamczysko jawiło się ich najmniejszym problemem. Przynajmniej chwilowo.

- Musimy dokończyć to co zaczęliśmy… pilnuj ich i strzelaj we wszystko co miękkie. Najlepiej w tę sucz jak się tylko raz jeszcze wychyli…
Odpowiedział i rzucił się z orężem na zakutą w stal padlinę.

Czas. Musiał go kupić Dietrichowi i von Fickerowi… tak jak Sylwia kupowała go im. Nie widział ciosu, ale ochroniarz wyglądał tak jakby jeszcze się nie wybierał do piachu. A szlachetka… w końcu się pozbiera. Jak wszyscy. Płomienny znał tę sztuczkę i wiedział, że nie trwa ona wiecznie. Swego czasu naoglądał się jej kiedy to Mądry często używał jej w jego rodzinnych fiordach. Starzec wykorzystywał ją do zażegnywania niepotrzebnych w jego mniemaniu burd kiedy te przyjmowały zbyt gwałtowny przebieg. Rażony czarem delikwent padał bezbronny niczym śliniący się niemowlak jednak nigdy nie dłużej niż na minutę… przynajmniej u krasnoludów. Więc i szlachcic kiedyś wstanie… jak dadzą mu szansę. Gomrund jednak się bał by to on nie był następnym celem. Magia zawsze była tym czymś przed czym nie szło się bronić pancerzem i mieczem. Wiedział, że jakby on uległ takiemu czarowi to będzie po nich…

Wybiegł zza masywnego stołu wprost na ożywieńca chroniąc wszystkich tych zostających z tyłu… całą trójkę. Rozeźlił się nie na żarty kiedy okazało się, że ten cholerny truposz zdążył wyprowadzić cios przed nim… Rycerz Nowego nawet będąc bezwolną marionetką w rękach Margeritty. Na szczęście jego ciosy nie były już tak precyzyjne i silne jak wcześniej ale kutafon był szybszy! Kurwa… wszyscy byli od niego szybsi… musiał to zmienić… musiał. Jak tylko stąd wyjdzie to popracuje nad refleksem… kiedy stąd wyjdzie. Pierwszy cios był niecelny, drugi ześlizgnął się po tarczy jednak miecz był nazbyt niebezpieczny w jego łapskach… a przynajmniej niebezpieczniejszy niż nieuzbrojone lewę ramię. Spróbował raz jeszcze sztuczki jakiej próbował już podczas pierwszego starcia… chciał pozbawić przeciwnika oręża. Przygotował się odpowiednio… włożył klingę tak jak powinien. Związał miecz Ulfa bez ręki prawie tak jak powinien. Prawie… bo jednak ten utrzymał broń. Zaklął w duchu. Przestawił prawą stopę do tyłu… ledwie o odległość drugiej stopy. Kolana miał zgięte a plecy proste. Jednocześnie wyprostował prawą rękę uderzając od spodu w słabą część miecza przeciwnika. Obrócił nadgarstek tak by wnętrze jego dłoni skierowane było w górę. I wtedy gwałtownie poderwał dłoń na prawo trzymając jednocześnie miecz skierowany ostrzem w dół. Miecz Jednorękiego z trzaskiem odbił się od kamiennej posadzki parę metrów od nich… prawie u stóp Dietricha.

Ożywiona kukiełka jakby w ogóle nie przejęła się tą stratą. Z rozmachem łupnął krasnoluda pancerną rękawicą. Najpierw w bark a potem w łeb. Ciosy te jednak nie zrobiły najmniejszego wrażenia na Khazadzie. Natarł na martwiaka tarczą raz i drugi wkładając w to całą siłę jaka w nim jeszcze drzemała. Najpierw przesunął go tylko nieznacznie od stołu i towarzyszy w kierunku spalonego maszkarona. Za drugim razem już to zrobił skuteczniej… tak, że ożywieniec odpadł od niego ładnych parę kroków. Tak nieszczęśliwie, że potknął się zaplątawszy nogę w sieć, z której ledwo co się wyswobodził.

Gomrund cofnął się w kierunku Dietricha. Tak by być w równej odległości od czarnej ohydy i rycerza dając jednocześnie czas towarzyszowi aby mógł się pozbierać…

Powietrze przecięła strzała wypuszczona z łuku młodzika wbijając się w nieopancerzony bok drugiego ożywieńca. Khazad z niepokojem nasłuchiwał co się dzieje na górze i bardzo mu się tam śpieszyło! Jedyna droga jaka tam wiodła to po trupach…
 
baltazar jest offline