Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2014, 16:30   #49
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Victory needs no explanation, defeat allows none.

To był kres. Początek końca dla plemienia, które od dziesięcioleci zamieszkiwało trzewia wraku onegdaj zwanego "Diogenesem". Kiedy przebrzmiały ostatnie wystrzały i eksplozje, kiedy ostatnie krzyki ucichły i kiedy ostatnie ciała zwaliły się na zbroczoną krwią i obsypaną łuskami metalową posadzkę, odliczanie rozpoczęło się. Sabatorii zajęli się swoimi ranami, przeładowaniem broni, zebraniem amunicji, granatów i broni z poległych. Zajęli się organizowaniem nowej linii obrony - na wszelki wypadek. W międzyczasie sforsowali grodzie prowadzące na ścisły mostek - niewielkie, pokryte gęstym kurzem i pogrążone w półmroku pomieszczenie, gdzie tylko jeden terminal wciąż funkcjonował na rezerwie mocy. Czym prędzej dobrał się do niego Azul, podtrzymując jego działanie życiodajną energią ze swej cewki potentia. Pozostali komandosi zajęli pozycje w holu i czekali.

Nie czekali długo. Resztki rozbitych drużyn przeciwników, które uniknęły gazu, kul i laserów, zdążały na ostatnią redutę - nie wiedząc, że ich kapitan gryzł metal, a owa reduta była usłana ciałami ich towarzyszy. Jakże wielkie było ich zdziwienie, rozpacz i gniew, kiedy się o tym przekonali - w bolesny sposób. Zbierali się zewsząd i próbowali za wszelką cenę sforsować podwoje holu, zasypując wnętrze setkami kul, świetlnych promieni, chmur śrutu, a nawet boltów. Używali wszystkiego, co im pozostało - granatników, granatów ręcznych, bomb, miotaczy płomieni. Jednakże ich ataki, choć zajadłe, były na tyle paniczne i nieskoordynowane, że Sabatorii dawali odpór - na razie. Granaty skończyły się dawno, amunicja była na wyczerpaniu. Niektórzy "przesiadali" się na broń poległych wrogów. Liczyło się tylko to, aby strzelać. Aby zasypać desperatów jak największą nawałnicą ołowiu. I modlić się o zbawienie.

+++

Godzinę wcześniej...

[media]http://www.youtube.com/watch?v=W3HbxIRvAjw[/media]

Natarcie ugrzęzło. Siły Imperialnej Gwardii zagłębiły się w pierwsze połacie slamsów otaczających wrak. I utknęły. Pułapki, huraganowy ostrzał superciężkiej broni z systemu wież obronnych statku, inne gniazda obrony, zasadzki, wrogie pojazdy, nagłe kontrataki... wreszcie sama zajadłość obrońców wystarczyły, aby powstrzymać trzydzieści tysięcy żołnierzy Młota Imperatora. Tubylcze plemię na postapokaliptycznym świecie, z regresem technologicznym i ograniczonymi możliwościami. To było demotywujące.

Jednak nie dla weteranów z 412 Cadiańskiego i ich towarzyszy z 405 Volgickiego. Obydwa regimenty bywały już w dużo gorszych sytuacjach - wręcz na skraju zagłady, szczególnie Cadianie - bo aż trzy razy w ciągu swej stosunkowo krótkiej historii.

Dwa z tych wydarzeń przetrwał sierżant Rickard Pardus, kryjący się właśnie ze swoją drużyną pośród potrzaskanych skał w niewielkiej rozpadlinie. Na zewnętrznym końcu tej rozpadliny był jakiś wielki, pordzewiały kawał żelastwa - niewielki odłamek pancerza czy struktury okrętu, który odprysnął podczas kraksy i wyżłobił tą niewielką nieckę.

Pardus miał czas na to, by pomyśleć o takich sprawach. Jego drużyna była przygwożdżona. Wysforowali się za daleko przed główne natarcie - a teraz byli na celownikach co najmniej kilku ziemianek, tylko czychających na wychylenie choćby jednego cadiańskiego łba. Wsparcie nie nadchodziło - walki ugrzęzły pośród lepianek, a pojazdy nie mogły podejść z powodu tych cholernych wież obronnych.

Rozpaczliwa sytuacja? Koniec? Przegrana?

Pardus skrzywił się, znużony i niespiesznie zapalił blanta z lho. Słyszał o podobnych akcjach. Widział gorsze. Uczestniczył zaś w takich, przy których batalia o "Diogenesa" była byle przepychanką. Doświadczenie jakie nabrał w trakcie dziesięciu lat wojowania z Chaosem mówiło mu jedno: cała ta sytuacja była przejściowa. To wszystko było kwestią czasu.

I kiedy w następnej minucie całkowicie umilkła sieć obronna, pogasły światła pozycyjne, a nieustający łomot napierdalaniny zelżał o bitą połowę, Pardus pokręcił głową z niemym uśmiechem. Nie czekali długo - parę chwil potem pojawiły się gwardyjskie Sentinele i Taurosy, sprawnym blitzkriegiem przetaczając się po wrogiej defensywie. Za nimi wlokły się potężne Leman Russy i Chimery wypchane po brzegi zmechanizowaną piechotą.

Kiedy ruszali do natarcia, ledwo zdążył wyrzucić kiepa...

+++

[media]http://www.youtube.com/watch?v=Y2eJYJs3E3k[/media]

Walka o hol trwała. Wszyscy Sabatorii odnieśli lekkie obrażenia. Wszystkie osłony w całej hali były podziurawione jak sita. Galeryjki zostały oderwane od swych podpór i w połowie runęły w dół, trzymając się tylko kilku haków i jednego filara po drugiej stronie pomieszczenia. Kilku Gwardzistów kryło się więc za trupami, szczególnie poległych elitarniaków - korzystając z ich cięższych pancerzy. Amunicja już dawno się skończyła - baterie powygasały, zaś zamki karabinów, strzelb i pistoletów dymiły, opustoszałe. Komandosi strzelali teraz oszczędnie ze swoich pistoletów. Mogli sobie na to pozwolić - wróg tak gęsto zapchał antyszambry trupami, że wejście sprawiało mu trudność (żeby nie rzec - było samobójstwem).

Wtem, podczas tej żmudnej, patowej sytuacji, na wrogie plecy spadł piorun. Przyczajeni Cadianie oraz Volgici runęli ze swych kryjówek, zasypując wrogów deszczem kul, światła, śrutu i stali. Zrezygnowani, znękani i przetrzebieni Malicjanie nie byli w stanie długo się bronić, szczególnie przed kimś, kto był lepszy w tak zwanej "ulicznej walce" od nich. W dwie, trzy minuty wszyscy leżeli zadźgani nożami lub zastrzeleni z przyłożenia.

Ostrożnie stąpając po trupach (dosłownie po trupach do celu), nowoprzybyli weszli do wnętrza zrujnowanego holu. Kilku z nich gwizdało lub komentowało głośno cały ten burdel. Dwóch z nich podeszło do obrońców, wyłaniających się chwiejnym krokiem zza swoich osłon. Zasalutowali.

- Sierżanci Rickard Pardus i Trevor Hayes. Melduję, panowie komandosi, że możecie spocząć. Ten wrak... jest nasz.

+++

Po wyłączeniu sieci energetycznej, bitwa o "Diogenesa" przybrała zupełnie inny obrót. Wraz z utratą lwiej części najbardziej skutecznych punktów obronnych, Gwardia i Marynarka wznowiły natarcie, bez większych problemów wymiatając przeciwników z przedpola i slamsów - głównie dzięki wsparciu kilkudziesięciu maszyn lotniczych i kosmicznych, które nie musiały już cackać się z wrogą obroną przeciwlotniczą. W międzyczasie, na powierzchni statku, wysprzątanej z przeciwników przez oddział bojowych serwitorów TK Cryveka, desantowali Kasrkini z 412 oraz Szturmowcy IG z 1344 Kompanii. Komandosi zagłębili się w korytarze i sale statku, rozbijając grupy strażników, chcące dorwać komandosów z Sabatorum - po czym zajmowali najważniejsze punkty na statku. Użycie paraliżującego gazu w kluczowych miejscach całkowicie zdezorganizowało i mocno osłabiło obronę wewnątrz wraku - do którego wdzierali się już regularni żołnierze Imperium.

Po zajęciu mostka, TK Azul nawiązał kontakt z Głównym Cogitatorem statku i nakłonił go do współpracy. Kiedy przywrócono zasilanie, nieliczne pozostałe systemy obronne zwróciły się przeciwko gospodarzom, wprowadzając jeszcze większy zamęt. Ostatecznie, po dwóch godzinach starć, strzelanin, dźgania bagnetami, sprzątania pokoi granatami i ogniem oraz bieganiny za rozbtikami po całym okręcie, "Diogenes" został zdobyty. Oczywiście, w wielu miejscach sporadyczne strzelaniny trwały jeszcze długo. Najniższe, zagrzebane pod ziemią poziomy statku, były najgorsze. Malicjanie przez dziesięciolecia swojej bytności wysprzątali je z syfu, skażeń i mutantów, po czym przerobili na składnice i bunkry. Ci, którzy nie zostali rozwaleni na górnych i dolnych pokładach (lub nie skapitulowali - a takich było wielu, kiedy dalsza walka okazała się beznadziejna) zbiegli właśnie tam - gdzie bronili się przez półtora miesiąca, aż w końcu partyzanckie działania Malicjan zdenerwowały na tyle, że był w stanie poświęcić pięciu gwardzistów na jednego tubylca, aby wysprzątać te resztki.

Machina wojenna Imperium pracowała dalej.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=HFEHCuSnun0[/media]

Pierwsza faza Operacji "Blackwatch" okazała się być z grubsza pomyślna. Zdesantowano blisko trzysta tysięcy żołnierzy, pięć tysięcy pojazdów naziemnych i siedemset powietrzno-kosmicznych. Z szesnastu zaatakowanych miejsc zdobyto trzynaście (w tym "Diogenesa") - we wszystkich przypadkach prócz dwóch (gdzie wrogiem był Chaos) były to siły tubylcze. Dwa kolejne natarcia zakończyły się krwawym patem i ugruntowaniem pozycji obydwu walczących stronnictw - w obydwu przypadkach zmierzono się z siłami Arcywroga. Dopiero dalsze trzy tygodnie starć zmusiły przeciwnika do odwrotu. Ostatnie pole bitwy okazało się katastrofalne dla sił Imperium - natarcie na które składało się nieco ponad dziesięć tysięcy żołnierzy wpadło w zasadzkę doborowych sił Arcywroga, w tym Marines Chaosu i wojsk pancernych, i zostało całkiem rozbite. Następnie, w obliczu imperialnego sukcesu na innych odcinkach frontu, Chaosyci się wycofali.

Pierwsze uderzenie okazało się być wyjątkowo pomyślne dla sił Imperium. Krnąbrni tubylcy zostali poskromieni, a Chaos zmuszony do wycofania się. Czym prędzej zaczęto korzystać z możliwości, jakie sytuacja dawała - powstawały bazy, przyczółki i punkty obserwacyjne. Zdobyte wraki i osady przekształcano w twierdze. Sprowadzano coraz więcej sił naziemnych - w tym elitę, jaką byli Adeptus Astartes z kapituł Piorunu Khana i Strażników Burzy. Imperium utrzymywało niepodzielną władzę nad przestrzenią kosmiczną nad praktycznie całą planetą. Organizowano kolejne ofensywy.

Szybko jednak te natarcia ugrzęzły lub zostały rozbite i zmuszone do rejterady przez bitne, doskonale przygotowane i zaprawione w boju siły Arcywroga. Imperium nie mogło skutecznie wspierać swych sił z próżni i powietrza - wróg posiadał znaczne siły lotnicze oraz strategicznie upozycjonowaną makrobroń przeciworbitalną. Mniej więcej trzy miesiące od rozpoczęcia Operacji "Blackwatch", wojna o Malice ugrzęzła w okopach i przez następne tygodnie przypominała ten sam krwawy, bezmyślny grind, mielenie stali i mięsa, co w setkach innych wojen pozycyjnych.

Zaplecze było z grubsza zabezpieczone - tubylcze frakcje, które stawiały Imperium opór i/lub zabijały emisariuszy zostały zniewolone i wysiedlone ze swych terenów. Miliony ludzi dostało się pod imperialną okupację i tyrało przy budowie umocnień, w transporcie, w sztolniach, na statkach Imperial Navy, powoli rewitalizowanych wrakach czy w obozach pracy. Warunki pracy były okropne, a niewolnicy traktowani jak bydło. Edyktami prawnymi zostali skazani za przestępstwa śmiertelnej powagi - bunt, rebelię i secesję. W wielu przypadkach także za bluźnierstwa wobec Credo Imperium, a nawet herezje (w skrajniejszych przypadkach - i tutaj karą była śmierć; w początkowym okresie okupacji masowo rozstrzelano tysiące ludzi za grzech innowierstwa). Niejednokrotnie wybuchały bunty, z którymi IG nie zawsze sobie radziła - żołnierze byli potrzebni na froncie, nie na zapleczu. Toteż po stłumieniu pierwszej, najgroźniejszej fali buntów (i związanych z tym kłopotach na froncie), Imperium sprowadziło na Malice wielki kontyngent Arbitratorów, którzy narzucili jeszcze brutalniejszy reżim, a bunty i protesty skruszyli na powierzchni swych tarcz i pałek - lub rozbili w puch salwami ze strzelb. W pacyfikacji wydatnie pomogły resztki plemion przetrzebionych przez Chaos - plemion, które zachowały wiarę w Boga-Imperatora i modliły się o powrót "Wielkiego Imperium Pośród Gwiazd". Dzięki ich znajomości malickich niuansów, sprawy na zapleczu znacząco się poprawiły. Nagroda była tego warta - zaczęli być traktowani jako nowa władza: szlachta i arystokracja Malice, które miało wrócić do imperialnej macierzy. To, plus działania Arbitratorów, obecność milionów zniewolonych tubylców oraz sprowadzanie kolejnych tysięcy skazańców z innych światów Otchłani Hazeroth sprawiało, że Malice szybko przekształcała się w kolonię karną. Pozostał "jedynie" problem Chaosytów...

Nastał rok 831.M41. Trzy miliony gwardzistów Imperatora stąpało po malickiej ziemi - a krwawy impas wciąż trwał.

+++

Rozdział II
Divide Et Impera

Malice, Otchłań Hazeroth, Sektor Calixis
9:20 czasu terrańskiego, 12 Aprilis, 831.M41
Twierdza Korkar, sztab i baza operacyjna Officio Sabatorum
788 km od linii frontu

[media]http://www.youtube.com/watch?v=9fdwa9i21is[/media]

Mijał już trzeci dzień, odkąd komandosi powrócili do HQ. Trzy dni musztry, treningów, R&R i innych pierdół. Trzy dni grzania dupy. Dla niektórych katorga, dla innych zbawienie.

Drużyny Alfa, Beta, Delta i Gamma z Wydzielonej Specjalnej Grupy Operacyjnej "Turbodiesel" ostatnie trzy tygodnie spędzyły pośród Trantów, jednego z większych łańcuchów górskich głównego kontynentu - blisko linii frontu. Arcywróg próbował tamtędy puścić niedawno sformowane oddziały piechoty górskiej. Sabatorii raz jeszcze pokazali, że są w stanie walczyć praktycznie wszędzie, w każdych warunkach i z każdym przeciwnikiem. Tym razem jednak straty były wysokie. Na tyle wysokie, by cały oddział odesłano do Korkar w celu przegrupowania i ewentualnych uzupełnień.

Pośród strat był nieodżałowany komisarz Marcus Stokov, który poległ w boju z wrogim championem - potężnym bydlakiem, który lubował się w ostrzach łańcuchowych. Zdołał jednak zabrać skurwysyna ze sobą w górską przepaść, co złamało morale ostatniego wrogiego natarcia i umożliwiło reszcie drużyny zwyciężyć.

Czwartego dnia pobytu w Korkar, po pobudce, porannej zaprawie i śniadaniu, członkowie drużyny zostali wezwani przed oblicze swojego komendanta - komisarza Dietera Diesla, zwanego Turbodieslem. Ten bez zbędnych ceregieli dał im stos dokumentów i polecił zgłosić się do "Krypty".

"Kryptą" nazywano pewną sporą sekcję podziemi pod zamkiem Korkar, gdzie magazynowano sprzęt "uwolniony" od wrogów, macierzystych regimentów, dostaw, handlarzy i Departamento Munitorium wszelakimi sposobami. Jeśli komandosi Sabatorum przebywali w Korkarze, nierzadko byli zbrojeni właśnie w tych magazynach na swoje kolejne misje.

Stos dokumentów, który Turbodiesel dał swoim ludziom z Alfy był o tyle wyjątkowy, że upoważniał do przetrząśnięcia wszystkich zakamarków Krypty i pobrania dowolnego sprzętu w "granicach rozsądku". Wszystkich zatkało. Niektórzy nie wierzyli własnym oczom. Paru opanował entuzjazm, kilku następnych ogarnęły niemiłe przeczucia - skoro otwierają Kryptę na oścież, to oznaczało, że następne zadanie miało być... trudne.

Komandosi spędzili tam dobre pół godziny, przeczesując dokumenty inwentaryzacyjne i, z pomocą zrzędliwego kwatermistrza, wynajdując swój nowy sprzęt w tym całym pierdolniku oraz zostawiając parę zbędnych gratów. Stosy nowych przedmiotów zapakowano i przygotowano na odesłanie do kwater, podczas gdy zadowoleni (lub ogarnięci niepokojem) gwardziści udali się do sali odpraw.

Niewielka, pogrążona w półmroku klasa była zastawiona plastikowymi krzesełkami. Na jej końcu był piedestał z rzutnikiem, płótno na ścianie, z boku tablica na stojaku. Stał tam właśnie Turbodiesel, bez swojego zwyczajowego płaszcza, czapy i kurtko-kirysa.

- Siadajcie. Pewnie macie parę pytań w związku z tym, że wpuszczono was wygłodniałych do Krypty. Mam nadzieję, że wam smakują śniadania w prosektorium.

- Szefie, prosektorium to nie krypta - poza tym, myśmy już dawno obżarli wszystkie gnaty na tej skale. - rzucił niedbale Haller, rozwalony na swoim krześle. Komisarz parsknął.

- Tak, kucharze już narzekali, że twoje brudne zęby poobgryzały im chochle. Dobrze, panowie. I panie. Wypadałoby poznać was tępogłowych ze świeżym mięsem.

Wskazał ręką na trzy obce osoby, które zasiadły nieco na stronie. Było to dwóch cadiańskich gwardzistów w mundurach Czterysta Dwunastego - jeden miał dystynkcje młodszego oficera - oraz kobieta w jakimś dziwnym, jakby galowym mundurze o numeracji regimentalnej "12". Niektórym co starszym i bardziej ogarniętym w gwardyjskich sprawach wiarusom świtało, że to mogła być oficerka z Mordiańskiej Żelaznej Gwardii.

- Porucznik Davy Engel i starszy kapral Kaleb Delgado z Czterysta Dwunastego, artylerzyści, i porucznik Ariadna Matchek z Dwunastego Pancernego z Mordian. Dowodzi czołgiem Leman Russ typu "Exterminator". Od dzisiaj służą w drużynie Alfa. Panowie, przywitajcie się ładnie.

- Hola! - krzyknął Haller, bujając się na swoim krześle, aż prawie się przewrócił. Zawtórował temu śmiech paru jego towarzyszy.

- Mówiłem ładnie, łajzy. No!

- Ech, szefie, zawsze tak na sztywno... starszy szeregowy Vincent Haller, Czterysta Dwunasty.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline