Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2014, 20:03   #96
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
post wspólny graczy

Przeżyli.

Kolejny raz, kosztem, o którym wolała nie myśleć. Wolała, ale nie potrafiła odepchnąć od siebie obrazów niewielkich ciał, przykrytych czarnym pyłem, ledwie widocznych teraz, kiedy to coś zwaliło się z nieba.

Chciała zostać na ziemi, pył był miękki, jak miałki, ciepły piasek. Przypomniała jej się niewielka plaża nad stawem, ojciec nakopał białego piasku i rozsypał na brzegu, tarzali się w nim, zakopywali, a potem cali oblepieni błyszczącymi w słońcu drobinkami, wbiegali do stawu. Piszczała, a bracia zalewali ją strugami lodowatej wody.
- Przestańcie natychmiast! –krzyczał ojciec, niby groźnie, ale w jego oczach czaił sie śmiech i radość, kiedy patrzył na bawiące się dzieci . – Bo pasek wyciągnę! Cała plaża zaraz będzie w stawie!
Maria podbiegła do niego, mokre włosy lepiły się do drobnej buzi: - Chodź, tatusiu! Chodź się kąpać ze mną! – wyciągnęła do niego ręce, on śmiejąc się złapał ją za ramię i szarpnął podrywając do góry.
Zabolało.

- Musimy iść. – Zniekształconym przez maskę głosem rozkazał Clyde. – Musimy iść.
Podniosła się na nogi.

Fray oparty o transporter ciągle wodził lufą za dźwiękami. Gdy odezwał się głos Lynxa wyjął walkie-takie, bezbłędnie. Stare nawyki działały, żołnierz bezbłędnie wiedział która ładownica zawiera środki opatrunkowe, która amunicje a która łączność. Wcisnął przycisk nadawania.
- Przyjąłem. Idziemy do Ciebie. Ez, Maria, Ira, Clyde i ja. Oberwaliśmy od Opadu. Ez nie może chodzić, ja nie widzę. Bez odbioru.
Nie uzyskała żadnej odpowiedzi.
Schował krótkofalówkę i sięgnął do drugiej ładownicy wyciągając butelkę z wodą. Na chwilę podniósł maskę i obficie polał sobie wodą oczy a potem ponownie nasunął maskę na twarz.
- Dobra. Musimy się przemieścić. To coś nas pewnie zauważyło. -
Randall po chwili wahania złapał karabin za zawieszenie i wyciągnął go przed siebie.
- Trzymaj Doktorku. Jeżeli coś ma działać w tym pyle to tylko kałach. Nie zabij mnie. Będziesz musiał iść na szpicy. Maria, nakieruj mnie na Ezechiela. Jak nie może iść to go poniosę. Będziesz naszymi oczami. Dam Ci też walkie-takie, spróbujesz skontaktować się z Lynxem.

Clyde nic nie mówił. Przyjął broń i zawiesił pasek na ramieniu. Gestem wskazał Irze, by trzymała się blisko Marii. Nie miał teraz czasu by zajmować się dziewczynką. Jego ruchy były sztywne, mechaniczne, tak niepodobne dotychczasowym. Uwaga Fraya była słuszna - jeśli coś miało działać w tym pyle, było to AK. Z drugiej strony wokół walało się tyle broni, że nawet jeśli zamek rozpadnie się na kawałki zwyczajnie chwyci inną broń. Spec wypiął magazynek, postukał nim o hełm, by wytrząsnąć nieco pyłu spomiędzy naboi.
Komunikat Lynxa mówił o kilkunastu ludziach zbliżających się do ich pozycji. Ruiny czekały na kolejnych kilkanaście trupów. Niech tak będzie. Odciągany zamek zgrzytnął nieprzyjemnie.
- Idziemy.

Gdy King przejął karabin Randall wyciągnął Shorty’ego. Do strzelania z tego nie potrzebował wzroku.
- Gdy się zacznie pilnujcie by nie stać przede mną. Maria, poprowadź mnie do Ezechiela.
Dziewczyna nie zareagowała, pochylona nad krewniakiem.
- Ezechiel - Maria złapała mężczyznę za ramię, próbując pociągnąć do góry. - Musisz wstać, nie dam rady cię podnieść.. słyszysz? wstawaj! Ktoś tu idzie!
Szarpała starca raz i drugi, ale ten ciągle się nie podnosił.
- Ezechiel!
- Bez sensu
- rzucił tylko przez zaciśnięte zęby. Kiedy nogi odmówiły posłuszeństwa próbował wesprzeć się na rękach. Czołgając się jednak za daleko by nie uciekł, lepiej już chyba było walczyć. Słyszał za to słowa Fraya i nie był z nich zadowolony. - Nie czuje pieprzonych nóg!
- To bez sensu
- powiedziała Maria.przesuwając badawczo dłonią na nodze rewolwerowca .- Uszkodzenie rdzenia od opadu? Postrzelili cię? Uderzyłeś w coś? Dokąd czujesz?

Fray – widząc, ze nie doczeka się na razie pomocy Marii – sam podszedł do rewolwerowca, kierując się jego głosem.
- Nie pierdolcie – rzucił.- Zbieramy się. Staruszku, poniosę Ciebie. To nie jest obiecany pojedynek.
- To wina opadu, to wina opadu
- powtarzał starzec w odpowiedzi, gestem ręki wskazał jednak, że od pasa w dół jest bezużyteczny. - Zdechniecie tu ze mną jeśli mnie zabierzecie.
- Pierdolicie
– powtórzył Fray. - Zbieramy się albo serio tu Ciebie zostawimy.
- Jakiego opadu
- warknęła jednocześnie Maria .- Od opadu się rzyga i ma halucynacje.

Fray już miał bardziej pogonić dwójkę Teksańczyków gdy raptownie zwrócił głowę w stronę z której słyszał głos Marii.
- Myślisz mała, że moja ślepota i jego paraliż to haluny?
Sekundę milczał jakby czegoś szukał.
- Takie placebo? Tylko niekorzystne.

Potrząsnęła głową.
- Nie wiem. Ale to dziwne. Mózg jest silniejszy niż ciało. Kiedyś, na farmie, bawiliśmy się przy ognisku Chłopaki rzucali spalonym drewnem. Jeden wrzasnął “uwaga, gorące!” i rzucił drugiemu gałąź na plecy. Tamten miał ślad po oparzeniu, choć gałąź była świeża. Z drzewa, nie z ogniska.
Spojrzała na mężczyznę.
- Pierwszy założyłeś maskę. Dlaczego nie widzisz? To jakby.. jakby kara. Za…- zatoczyła dłonią.- Wasz mózg was karze. Sumienie.

- Pierdolisz mała. Sumienie mnie nie gryzie. Ale… Czekaj. Odjęło mi wzrok, bez niego jestem praktycznie bezużyteczny - widać było, że te słowa przyszły Randallowi naprawdę ciężko, mówił je powoli, ledwo wyrzucał. - Opad wmówił mi to co jest dla mnie najgorsze? Nie mógł zwiększyć wyrzutów sumienia, traumy to wmówił, że jestem ślepy?

Wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia, Fray. Jestem zwykłą dziewczyną z farmy. Nie znam się na tym. Mówię tylko, że to dziwne.

- Kurwa mać! Powinniśmy spierdalać w podskokach! Powinienem go odwalić!

Randall chyba po raz pierwszy naprawdę stracił nerwy. Zwykle nawet gdy mordował robił to jak codzienną czynność. Teraz tracił opanowanie. Krótką strzelbą chciał chyba pokazać na Ezechiela ale przestrzelił o dobre naście metrów.
- Kurwa! Dobra… Mała, dobrze możesz mówić. - wyraźnie sam siebie uspokajał, nie tylko Marię. - Mów dalej. King, Ty jesteś lekarzem. A przynajmniej najbliżej z nas masz do lekarza. Co myślisz doktorku?
W jego głosie mimo maski znać było napięcie.

King parł z uporem przed siebie zaciskając dłonie na karabinie. Zerknął przez ramię na resztę grupy, a widząc że ciągle nie zebrali się do marszu mruknął tylko:
- To możliwe. Zresztą i tak zaraz tu będą, więc czy to ważne? Pomyślicie nad tym w biegu. - Obojętność głosu była uderzająca.
- Chcesz doktorku po nawdychaniu się opadu spierdalać przed nie wiadomo kim? Byle przed siebie? Mała… Ona, dobrze mówi.
- No to przekonaj sam siebie, że tylko wmówiłeś sobie ślepotę. Do tego czasu będzie tu banda wrzeszczących szaleńców, oni na pewno świetnie to zrozumieją. Idziemy.


Fry, bez słowa, dźwigną łEzachiela.

- Chodź - powiedziała Maria do Iry, wskazując kierunek. Obie ręce miała zajęte - w jednej trzymała radio, w drugiej dwururkę i breneki Fraya.

Ruszyli w stronę kępy drzew.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline