Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-06-2014, 15:50   #38
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
- To dla ciebie - Luigsech oznajmiła bez wstępów i wręczyła chłopakowi zgrabny, choć podniszczony walec. - Otwórz to.

Tibor rozwarł usta i zaraz je zamknął. Wiedząca wzięła go z zaskoczenia - chłopak właśnie z przygnębieniem myślał o tym co powiedział Catrin o swej pewności iż wszystko szybko wróci do naturalnego biegu spraw. Jeśli ludzie z Ybn słali po pomoc do Albusa Blackwooda i to tak … specyficznych … posłańców, musieli być w desperacji. A to źle wróżyło na przyszłość.

Odgonił ponure myśli i sięgnął po przedmiot. Ze zdumieniem poznał własność Runy Connere i poderwał wzrok ku twarzy druidki. Ta skinęła głową.
- Ona powiedziała że mam ci to wręczyć, gdy będziesz w potrzebie. Po prawdzie ujęła to zupełnie inaczej, jak to miała w zwyczaju - przyznała niechętnie. Kapłanka z Południa miała swoje wady i zalety, można było ją kochać albo nienawidzić ale co do jednego wszyscy byli zgodni - nie można było przejść koło niej obojętnie. Chociażby z powodu urody.
- Niech zgadnę: “jeśli będzie miał zamiar iść z sierpem na wilkołaki”? - zażartował Tibor, ostrożnie rozkręcając walec. Był to tubus, a choć lekki, nie był pusty. - Och… - szepnął, widząc zwój. - Co to jest?

- Coś w tym rodzaju - kobieta uśmiechnęła się blado w odpowiedzi. Wiatr szarpał jej długimi włosami, a w ruchu dłoni sięgającej ku nim Tibor dostrzegł niepewność, może i lęk. - Zrób z tego dobry użytek.

- To jakieś … lecznicze zaklęcie - chłopak rozwinął zwój i przez chwilę studiował równy, elegancki skrypt - na tyle na ile jego ograniczona wiedza pozwalała. - Będę musiał odczytać zaklęciem, by w ogóle go użyć. Luigsech, o co tu chodzi? - podniósł głowę ku Wiedzącej. Ale kobiety już nie było. Ze zmieszaniem spojrzał na tubus i zwój.

Siodłając wierzchowca przekonywał sam siebie że to po prostu prezent jak to pomiędzy kapłanami służącymi jednemu bogu. A może przeprosiny?


Cadeyrn wyglądało tak, jak kilka godzin wcześniej. Gdyby nie solidna barykada z wozów, taczek, skrzyń i worków z ziemią oraz dymiący stos pogrzebowy i nazbyt wyraźny smród palonego mięsa i zgnilizny pewnie nikt by się na pierwszy rzut oka nie domyślił, że dzień wcześniej czy w nocy stało się coś złego. Natomiast drugi rzut ukazywał już zmiany. Nerwowość mieszkańców; podkrążone, zaczerwienione oczy. Brak mężczyzn i tych nielicznych kobiet, którzy odsypiali nocną walkę i leczyli rany… lub już nie żyli. Młodzież i dzieci umacniały barykadę wokół kapliczki Chauntei i znosiły w jej okolicę wszystko, co mogło posłużyć za broń, ot choćby kamienie. Krowy pasły się nieopodal domów, kury grzebały w ziemi, a świnie ryły w rozoranych skibach; ich małe rozumki nie pamiętały już grozy nocy, ale wszechobecny odór śmierci niepokoił je tak samo jak i ludzi.

Chłopak powoli podjechał do kaplicy, kiwając głową znajomkom i krewniakom. Przez chwilę zamarudził w siodle - całe ciało ćmiło bólem w setce miejsc a przy jego pogruchotanych gnatach wszelkie pokazy zwinności były problematyczne. Ale też rozglądał się po mieszkańcach osady i rozmyślał…

Jeśli chodziłoby o to by utrzymać się przez kilka … no, kilkanaście dni, jeśli nic gorszego niż szkielety czy zombie by nie zaatakowało obrońców - zapewne Cadeyrn by przetrwało. Nie popadając w fałszywą skromność sam Tibor był świadom że porządnie przyłożył się do tego by ocalić wioskę i jego ramion, czarów i broni nie zabrakłoby w kolejnych walkach. Ale każda noc będzie wyczerpywała siły, a do tego przecież mus było zacząć na powrót pracę na roli - ciężką, tak samo wyczerpującą, przy kończących się zapasach żywności. Tymczasem, wedle wysłanników Ybn, miastowi wcale dużo więcej nie wiedzieli co począć z tą sytuacją i czym się ona skończy. Jak daleko to sięgnęło? Czy tylko wokół Ybn, czy może dalej?

Ocknął się gdy dostrzegł wychodzącą z kapliczki Cordelię, żonę sołtysa, zsunął się z wierzchowca.
- Orm. Jak matula się czuje? - zapytała matka Catrin ze współczuciem w głosie.
- W rozpaczy, tak samo jak Kaja. Ojcu też jakby parę zim przybyło.
Kobieta popatrzyła na niego.
- Kaja jest ładna i robotna, długo męża nie będzie musiała szukać - stwierdziła ze spokojem, choć Tibor wyczuł nutę pytania. Chłopak żachnął się w duchu. Śmierć Madoga postawiła wiele spraw na głowie.
- Jeśli Merfyn ma łeb na karku to skończy z wojaczką i ożeni się z nią, a dzieciaki przyjmie jak swoje. Mi i Cadi gdzie indziej trzeba szukać szczęścia - powiedział prosto z mostu. Nie chcąc tego ciągnąć dalej wskazał ku drodze.
- Wysłannicy z Ybn tu zmierzają, przejazdem do Czarnego Lasu i maga Albusa Blackwooda - mruknął, ściszając głos. - Jego to prosić chcą w imieniu miasta o pomoc. Może warto by pan Robat z nimi pogadał.
- Obudzę go - zgodziła się Cordelia. - To może być ważne.

Tibor odprowadził wierzchowca do stajni, słysząc już krzyk jakim dzieciaki trzymające straż oznajmiały przybyszy. Nikt nie chciał ryzykować i cała wieś zachowywała czujność. Zwłaszcza jeśli o południową stronę chodziło - wyglądało na to że nieumarli właśnie stamtąd nadciągali i wabieni obecnością żywych atakowali i gródek, i wioskę. Do zachodu słońca było jeszcze trochę czasu i Święte Miejsce zakonotował sobie w pamięci by pojechać do dwóch farm na zachód od Cadeyrn, upewnić się że mieszkańcy przetrwali noc. Miał też nadzieję że Runa Connere jest bezpieczna … gdziekolwiek teraz się znajduje.

Młody kapłan popatrzył raz i drugi na sakwę z tubusem, jakby się z niej dymiło. Co Runa miała na myśli, zostawiając go Luigsech, zwłaszcza że kobiety za sobą (łagodnie rzecz ujmując) nie przepadały? Chłopak pluł sobie w brodę że nie zatrzymał kapłanki z Południa, że pozwolił jej odjechać. Ale jaki miał wybór? Miał ją trzymać w więzach? Z ciężkim sercem zabrał tubus, broń i resztę ekwipunku i wyszedł ze stajni by dołączyć do sołtysa i zbierających się, zaciekawionych mieszkańców Cadeyrn. Wśród nich dojrzał Gjorda i Bosse Volla i podszedł, by wypytać o Czarny Las, ponad to co wiedział sam i dowiedział się w gródku.

Trochę nieswojo się poczuł widząc spojrzenia przysłuchujących się naokoło znajomków i zaczął żałować że nie pomyślał by zrobić tego na osobności. Nie tylko w śmiechu Bosse Volla wyczuł nutę lęku gdy ten opowiadał tę samą historię o wisielcu żywcem pozbawianym skóry. Żeby było ciekawiej, w chwilę później myśliwy twierdził że od Czarnego Lasu trzyma się z daleka…
- Bosse, to skąd wiesz co tam w tym lesie siedzi? - Tibor zdławił irytację i zaraz podniósł dłoń w uspokajającym geście - Wybacz, trudno mi nerwy trzymać na wodzy przy tym wszystkim...
- Co pewne wie każdy to to, że jak tak wliziesz, to cię na pewno cosik zeżre - prychnął Bosse, ale potem uśmiechnął się z wysiłkiem. - Urazy nie żywię, każdy tera podskakuje byle mysz piśnie. A opowiastkę tom od baby słyszał, a ona z kolei od Igora. Wiem, że to żadna prawda, ale bidok tak się upierał… a dzień czy dwa później polazł gdzieś i tyle go widzieli. Trochę mnie sumienica gryzie, bom się śmiał z niego jako i inni; a ten że widział i widział, i że dowód przyniesie… Pewnie polazł w las i go wilcy zeżarli, durnotę jedną.
Chłopak słuchał z przygnębieniem - nie tyle dlatego by sam naigrawał się z “barda”, bo wtedy to albo się jeszcze kurował, albo zbytnio głowę miał zajętą naukami jakich Runa Connere mu udzielała - ale dlatego że nie dalej jak dobę wcześniej walczył z czymś co wyglądało jak doczesne szczątki “barda” … przynajmniej jeśli o odzienie chodziło.
- Co on, truchło chciał przywlec jako dowód? - mruknął tylko i spojrzał na wjeżdżających do wioski.
- A kto go tam, głupka, wie - wzruszył ramionami myśliwy i też popatrzył w stronę gości. - Niby gęba do wyżywienia mniej, ale i tak go dla wilców szkoda. Chyba im nie powiesz, co? Będą się, miastowi, śmiać z wioskowych bajań… póki im wilce tyłków nie odgryzą - puścił do Tibora oko i ruszył w swoją stronę.
- Masz rację - będą się śmiać - westchnął chłopak. Poskrobał się po głowie - skąd jego matka usłyszała to samo?
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline