| - To dla ciebie - Luigsech oznajmiła bez wstępów i wręczyła chłopakowi zgrabny, choć podniszczony walec. - Otwórz to. Tibor rozwarł usta i zaraz je zamknął. Wiedząca wzięła go z zaskoczenia - chłopak właśnie z przygnębieniem myślał o tym co powiedział Catrin o swej pewności iż wszystko szybko wróci do naturalnego biegu spraw. Jeśli ludzie z Ybn słali po pomoc do Albusa Blackwooda i to tak … specyficznych … posłańców, musieli być w desperacji. A to źle wróżyło na przyszłość. Odgonił ponure myśli i sięgnął po przedmiot. Ze zdumieniem poznał własność Runy Connere i poderwał wzrok ku twarzy druidki. Ta skinęła głową. - Ona powiedziała że mam ci to wręczyć, gdy będziesz w potrzebie. Po prawdzie ujęła to zupełnie inaczej, jak to miała w zwyczaju - przyznała niechętnie. Kapłanka z Południa miała swoje wady i zalety, można było ją kochać albo nienawidzić ale co do jednego wszyscy byli zgodni - nie można było przejść koło niej obojętnie. Chociażby z powodu urody. - Niech zgadnę: “jeśli będzie miał zamiar iść z sierpem na wilkołaki”? - zażartował Tibor, ostrożnie rozkręcając walec. Był to tubus, a choć lekki, nie był pusty. - Och… - szepnął, widząc zwój. - Co to jest? - Coś w tym rodzaju - kobieta uśmiechnęła się blado w odpowiedzi. Wiatr szarpał jej długimi włosami, a w ruchu dłoni sięgającej ku nim Tibor dostrzegł niepewność, może i lęk. - Zrób z tego dobry użytek. - To jakieś … lecznicze zaklęcie - chłopak rozwinął zwój i przez chwilę studiował równy, elegancki skrypt - na tyle na ile jego ograniczona wiedza pozwalała. - Będę musiał odczytać zaklęciem, by w ogóle go użyć. Luigsech, o co tu chodzi? - podniósł głowę ku Wiedzącej. Ale kobiety już nie było. Ze zmieszaniem spojrzał na tubus i zwój. Siodłając wierzchowca przekonywał sam siebie że to po prostu prezent jak to pomiędzy kapłanami służącymi jednemu bogu. A może przeprosiny? Cadeyrn wyglądało tak, jak kilka godzin wcześniej. Gdyby nie solidna barykada z wozów, taczek, skrzyń i worków z ziemią oraz dymiący stos pogrzebowy i nazbyt wyraźny smród palonego mięsa i zgnilizny pewnie nikt by się na pierwszy rzut oka nie domyślił, że dzień wcześniej czy w nocy stało się coś złego. Natomiast drugi rzut ukazywał już zmiany. Nerwowość mieszkańców; podkrążone, zaczerwienione oczy. Brak mężczyzn i tych nielicznych kobiet, którzy odsypiali nocną walkę i leczyli rany… lub już nie żyli. Młodzież i dzieci umacniały barykadę wokół kapliczki Chauntei i znosiły w jej okolicę wszystko, co mogło posłużyć za broń, ot choćby kamienie. Krowy pasły się nieopodal domów, kury grzebały w ziemi, a świnie ryły w rozoranych skibach; ich małe rozumki nie pamiętały już grozy nocy, ale wszechobecny odór śmierci niepokoił je tak samo jak i ludzi. Chłopak powoli podjechał do kaplicy, kiwając głową znajomkom i krewniakom. Przez chwilę zamarudził w siodle - całe ciało ćmiło bólem w setce miejsc a przy jego pogruchotanych gnatach wszelkie pokazy zwinności były problematyczne. Ale też rozglądał się po mieszkańcach osady i rozmyślał… Jeśli chodziłoby o to by utrzymać się przez kilka … no, kilkanaście dni, jeśli nic gorszego niż szkielety czy zombie by nie zaatakowało obrońców - zapewne Cadeyrn by przetrwało. Nie popadając w fałszywą skromność sam Tibor był świadom że porządnie przyłożył się do tego by ocalić wioskę i jego ramion, czarów i broni nie zabrakłoby w kolejnych walkach. Ale każda noc będzie wyczerpywała siły, a do tego przecież mus było zacząć na powrót pracę na roli - ciężką, tak samo wyczerpującą, przy kończących się zapasach żywności. Tymczasem, wedle wysłanników Ybn, miastowi wcale dużo więcej nie wiedzieli co począć z tą sytuacją i czym się ona skończy. Jak daleko to sięgnęło? Czy tylko wokół Ybn, czy może dalej? Ocknął się gdy dostrzegł wychodzącą z kapliczki Cordelię, żonę sołtysa, zsunął się z wierzchowca. - Orm. Jak matula się czuje? - zapytała matka Catrin ze współczuciem w głosie. - W rozpaczy, tak samo jak Kaja. Ojcu też jakby parę zim przybyło. Kobieta popatrzyła na niego. - Kaja jest ładna i robotna, długo męża nie będzie musiała szukać - stwierdziła ze spokojem, choć Tibor wyczuł nutę pytania. Chłopak żachnął się w duchu. Śmierć Madoga postawiła wiele spraw na głowie. - Jeśli Merfyn ma łeb na karku to skończy z wojaczką i ożeni się z nią, a dzieciaki przyjmie jak swoje. Mi i Cadi gdzie indziej trzeba szukać szczęścia - powiedział prosto z mostu. Nie chcąc tego ciągnąć dalej wskazał ku drodze. - Wysłannicy z Ybn tu zmierzają, przejazdem do Czarnego Lasu i maga Albusa Blackwooda - mruknął, ściszając głos. - Jego to prosić chcą w imieniu miasta o pomoc. Może warto by pan Robat z nimi pogadał. - Obudzę go - zgodziła się Cordelia. - To może być ważne. Tibor odprowadził wierzchowca do stajni, słysząc już krzyk jakim dzieciaki trzymające straż oznajmiały przybyszy. Nikt nie chciał ryzykować i cała wieś zachowywała czujność. Zwłaszcza jeśli o południową stronę chodziło - wyglądało na to że nieumarli właśnie stamtąd nadciągali i wabieni obecnością żywych atakowali i gródek, i wioskę. Do zachodu słońca było jeszcze trochę czasu i Święte Miejsce zakonotował sobie w pamięci by pojechać do dwóch farm na zachód od Cadeyrn, upewnić się że mieszkańcy przetrwali noc. Miał też nadzieję że Runa Connere jest bezpieczna … gdziekolwiek teraz się znajduje. Młody kapłan popatrzył raz i drugi na sakwę z tubusem, jakby się z niej dymiło. Co Runa miała na myśli, zostawiając go Luigsech, zwłaszcza że kobiety za sobą (łagodnie rzecz ujmując) nie przepadały? Chłopak pluł sobie w brodę że nie zatrzymał kapłanki z Południa, że pozwolił jej odjechać. Ale jaki miał wybór? Miał ją trzymać w więzach? Z ciężkim sercem zabrał tubus, broń i resztę ekwipunku i wyszedł ze stajni by dołączyć do sołtysa i zbierających się, zaciekawionych mieszkańców Cadeyrn. Wśród nich dojrzał Gjorda i Bosse Volla i podszedł, by wypytać o Czarny Las, ponad to co wiedział sam i dowiedział się w gródku. Trochę nieswojo się poczuł widząc spojrzenia przysłuchujących się naokoło znajomków i zaczął żałować że nie pomyślał by zrobić tego na osobności. Nie tylko w śmiechu Bosse Volla wyczuł nutę lęku gdy ten opowiadał tę samą historię o wisielcu żywcem pozbawianym skóry. Żeby było ciekawiej, w chwilę później myśliwy twierdził że od Czarnego Lasu trzyma się z daleka… - Bosse, to skąd wiesz co tam w tym lesie siedzi? - Tibor zdławił irytację i zaraz podniósł dłoń w uspokajającym geście - Wybacz, trudno mi nerwy trzymać na wodzy przy tym wszystkim... - Co pewne wie każdy to to, że jak tak wliziesz, to cię na pewno cosik zeżre - prychnął Bosse, ale potem uśmiechnął się z wysiłkiem. - Urazy nie żywię, każdy tera podskakuje byle mysz piśnie. A opowiastkę tom od baby słyszał, a ona z kolei od Igora. Wiem, że to żadna prawda, ale bidok tak się upierał… a dzień czy dwa później polazł gdzieś i tyle go widzieli. Trochę mnie sumienica gryzie, bom się śmiał z niego jako i inni; a ten że widział i widział, i że dowód przyniesie… Pewnie polazł w las i go wilcy zeżarli, durnotę jedną. Chłopak słuchał z przygnębieniem - nie tyle dlatego by sam naigrawał się z “barda”, bo wtedy to albo się jeszcze kurował, albo zbytnio głowę miał zajętą naukami jakich Runa Connere mu udzielała - ale dlatego że nie dalej jak dobę wcześniej walczył z czymś co wyglądało jak doczesne szczątki “barda” … przynajmniej jeśli o odzienie chodziło. - Co on, truchło chciał przywlec jako dowód? - mruknął tylko i spojrzał na wjeżdżających do wioski. - A kto go tam, głupka, wie - wzruszył ramionami myśliwy i też popatrzył w stronę gości. - Niby gęba do wyżywienia mniej, ale i tak go dla wilców szkoda. Chyba im nie powiesz, co? Będą się, miastowi, śmiać z wioskowych bajań… póki im wilce tyłków nie odgryzą - puścił do Tibora oko i ruszył w swoją stronę. - Masz rację - będą się śmiać - westchnął chłopak. Poskrobał się po głowie - skąd jego matka usłyszała to samo?
__________________ Why Do We Fall? So We Can Rise |