Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-06-2014, 23:30   #593
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Zostawili tę zabawę za sobą, przekradając się dalej przez czerń dżungli. Utrzymując stałe tempo i ostrożność, minęli powoli wszystkie budynki, w których świeciło się światło. Muzyka cichła powoli, stając się zaledwie nie do końca wyraźną łupaniną, gdy wreszcie dotarli na południową część wioski, bez problemu omijając wszystkie przeszkody. Noktowizory dawały im niewątpliwą przewagę.

Przyglądając się otoczeniu, szybko wybrali cel w postaci starej, na poły zawalonej szopy. Nikt jej nie zamieszkiwał, w okolicy nie kręcili się miejscowi. Nie było nic prostszego, jak tylko podłożyć materiały wybuchowe i oddalić się na bezpieczną odległość, znikając między gęstą roślinnością.
Za nimi nastąpiła eksplozja, wyrzucając w górę słup ognia, ciskając rozerwanymi deskami i kamieniami na wszystkie strony.

Skierowali się czym prędzej do mijanej wcześniej leśnej drogi odchodzącej na wschód.


Buck i Timothy problemów z dwoma pijaczkami nie mieli żadnych i już wkrótce droga była uprzątnięta, a związani mężczyźni leżeli przy poboczu. W świetle dnia na pewno ktoś przechodzący obok ich zobaczy. Kazinski na wszelki wypadek jeszcze ich ogłuszył dwoma celnymi ciosami.
Alker wydawał się wiedzieć co chce mu JP przekazać i uśmiechnął się szczerze, skinął głową i nie powiedział na to już ani słowa.

Niedługo już musieli czekać na wysłanych na drugi koniec wioski towarzyszy. Przez komunikator przyszło ostrzeżenie, a dosłownie sekundy po nim nastąpiła eksplozja. Siedzieli już wtedy w samochodach, gotowi do ruszenia, lub do zmiany planów, jeśli mieszkańcy wioski nie zareagują zgodnie z przewidywaniami.
Ale zrobili to. Wpierw w szoku, co poniektórzy rzucili się nawet w przerażeniu na ziemię, ostatecznie pobiegli w stronę powoli rozprzestrzeniającego się pożaru. Może nie wszyscy, może nie z pełnym entuzjazmem w zamglonych alkoholem głowach, lecz czekanie nie miało sensu. Pojawiły się światła latarek i pokrzykiwania.

Odczekali chwilę i ruszyli.
Jeśli ktoś ich zobaczył, nie zwrócił uwagi. Jeśli kogoś powiadomiono, to miało się to okazać dopiero później. Nikt nie strzelał. Zgarnęli towarzyszy, którzy wyszli na drogę i czym prędzej oddalili się na wschód.


Godzina 04:34 czasu lokalnego
Piątek, 14 styczeń 2049
Gdzieś w dżungli, Kolumbia


Droga była. To najlepsze, co dało się o niej powiedzieć, bo każdy cywilizowany człowiek określiłby ją co najwyżej jako paskiem wykarczowanej dżungli, wyjeżdżonej na tyle, że małe drzewka nie utykały między kołami i w podwoziu, chociaż co chwilę coś obijało się o samochody i ciężko było mieć nadzieję, że pojazdy wrócą do wypożyczalni w takim stanie, w jakim z niej wyjeżdżały. Prowadząca JP nie widziała prawie nic przed sobą, przez co nawet ona musiała zwolnić, wyczekując kolejnych niespodziewanych zakrętów, podjazdów, zjazdów i dołów, bardzo licznie pokrywających ich trasę.

Przez piętnaście kilometrów, które w ten sposób przejechali, minęli kilka skupisk domów, za małych nawet na to, żeby nazwać je małą wioską, jak ta, w której trwała zabawa. W jednym z takich skupisk, dokładniej mówiąc zgrupowaniu czterech stojących na dużej polanie domów, kończyła się droga. Pięć kilometrów od celu, od obozu Fumadores.

Na szczęście było cicho, nie dostrzegli żadnego ruchu ani światła. Budynki pogrążone były w ciemności, w noktowizorach nie dostrzegli żadnych strażników. Ustawione były w kwadracie, z pustą przestrzenią na środku. Obok jednego z nich stała stara ciężarówka. Innych pojazdów nie dostrzegali, ale to niewiele znaczyło. Wielu plam czerni nie potrafili zidentyfikować.

Same domy były spore, piętrowe. Wokół nich, nawet tuż obok, rosło dużo drzew, których korony sięgały nad dachy. Drogą wjeżdżało się na "podwórze" przed budynkami i był to koniec. Jeśli dało się stąd przejechać samochodem dalej, to ścieżka nie była dostrzegalna z ich pozycji, trochę przed wjazdem pomiędzy domy.

Nagle zza najbardziej wysuniętego budynku wyszedł człowiek, powoli kierując się mniej więcej w ich kierunku. Rozglądał się na boki, ale do świtu jeszcze trochę brakowało, a nie miał żadnego wspomagacza wzroku. Silniki elektryczne natomiast nie wydawały żadnych dźwięków.
Było to o tyle ważne, że w przeciwieństwie do pijaków spotkanych wcześniej, ten tutaj niósł przewieszony przez ramię karabin, wyraźnie odznaczający się w zielonym świetle noktowizorów.
 
Sekal jest offline