Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-06-2014, 00:18   #39
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Czarny Las
Dzień po zaćmieniu, prawdopodobnie wieczór


Cadeyrn nie wyróżniało się wśród innych wiosek doliny: dziesięć czy jedenaście drewnianych chat, kilkadziesiąt dusz żywych, jedna - co ciekawe - murowana kapliczka Chauntei. Sołtys podróżnych powitał uprzejmie, aczkolwiek wiele więcej do powiedzenia na temat Czarnego Lasu nie miał. Tyle że zaprezentował drużynie przekrój żyjących w lesie zwierząt, od którego Burrowi aż włosy na nogach stanęły dęba. Czego tam nie było: od złowieszczych szczurów zaczynając, przez borsuki, nietoperze, kruki, na niedźwiedziach i dzikach kończąc. Aż dziw, że całe to towarzystwo nie wymordowało się nawzajem zważywszy na ograniczone terytorium. Zresztą może właśnie tym się zajmowało, bo gdyby ta czereda wylazła z lasu to zeżarłaby wszystkich ludzi od gór aż do Luskanu w dekadzień. Może więc, pomyślała Kostrzewa, nie było tam tak źle. W końcu strach ma wielkie oczy; większe niż największy złowieszczy zwierz. A druidka odnosiła się do ludzkiego gadania z dużą rezerwą, woląc zawierzać własnemu oku.

Robat, jednooki sołtys Cadeyrn, gorąco namawiał drużynę do nocnego popasu we wsi. Nic zresztą dziwnego; wieś była nieogrodzona, więc wsparcie w postaci trzech rosłych chłopów i druidki (pal sześć, że zielonoskórej) było bardzo pożądane. Mimo to, oraz poparcia Shando i Kostrzewy, reszta zaparła się, by jechać dalej. Po prawdzie zresztą nawet ta dwójka nie oponowała za bardzo. Ruszyli więc dalej żegnani dobrym słowem rolników. Mimo wszystko nie opuszczało ich poczucie, że za plecami wieśniacy wymownie stukają się po głowach. I że - co gorsza - mają rację.

Świecę później dotarli do granicy lasu.




Początkowo nie było tak źle. Mgliście, ale nie ciemno; drzewa rosochate, omszałe, lecz zwyczajne; teren w miarę równy i ścieżka w miarę prosta. Wystarczyło jednak, by za podróżnymi zamknęła się granica lasu, a okolica zmieniła się jak za dotknięciem magicznej różdżki. Niebo pociemniało, choć do zachodu została jeszcze świeca - jak nie więcej. Obrastający pnie mech wydawał się emanować zgnilizną, a same drzewa zdawały się chore. Gałęzie skłaniały się nisko, szarpiąc jeźdźców za rękawy i kaptury płaszczy. Burrowi wydawało się, że po niebie krążą złowieszcze kruki, czekające tylko by rzucić się na resztki, jakie zaraz pozostaną z nieroztropnych wędrowców, którzy ośmielili się wkroczyć na tereny Czarnego Lasu. Nerwowe krakanie Wredoty wcale nie pomagało, podobnie jak złowrogie warczenie Strzygi, która jakby tylko czekała, że spomiędzy pni wyłonią się jej pobratymcy w zimowych szatach. Węgielek - miejskie zwierze - drżał na kolanach Burro, słuchając nawoływań leśnych stworzeń. Tylko Kaszmir leżała cicho zwinięta w torbie Shando, niezauważona i nie niepokojona przez nikogo. Niemniej jednak zwierzęta wiedziały lepiej, a ich zdenerwowanie udzielało się i dwunogom. Czaromioci wysilali swoje magiczne zmysły, lecz prócz lekkiego niepokoju nie mogli wyczuć bez zaklęć nic specyficznego.

Czas dłużył się niemiłosiernie, konie lękliwie rzucały łbami, las gęstniał coraz bardziej, a mrok zapadał szybciej niż ktokolwiek by sobie tego życzył. A może była to kolejna sztuczka Lasu? Sporą konsternację wśród podróżnych spowodował fakt, że - jak się okazało - nikt prócz Shando nie posiadał pochodni lub innego źródła światła, a nie wszyscy przecież widzieli w ciemnościach. Calimshanin pokręcił tylko głową nad kolejnym przejawem głupoty tubylców, rozdał własne pochodnie potrzebującym i zapalił magiczną lampę. Można było ruszać dalej.

- Patrzcie, coś tam jest - po pewnym czasie Grzmot, który najlepiej ze wszystkich nieludzi widział w ciemnościach, wskazał przed siebie. Między drzewami zamajaczył jakiś ciemny kształt.


Mara wrzasnęła; wilk zaszczekał, odpowiadając na strach swej pani. Spłoszone konie szarpnęły wodzami i dziewczyna klapnęła tyłkiem o ziemię, podobnie jak i Shando.
- Uspokójcie się, przecież to tylko zrujnowana wieżyca - Var nie mógł wyjść ze zdumienia czemu kupa gruzu tak przeraziła dziewczynkę. Może miała jakiś uraz? Po wydarzeniach na cmentarzu nie byłoby nic dziwnego w tym, że bała się duchów; a w ruinach lubiły rezydować duchy; tak przynajmniej słyszał. Zeskoczył ze swojego wierzchowca i przytrzymał pewną ręką, drugą próbując złapać konika Mary. Nagle wilk zabulgotał ostrzegawczo i przypadł do ziemi. Konie wyrwały się goliatowi i kwicząc pognały na oślep przez las wraz z resztą wierzchowców, które w panice pozrzucały swych jeźdźców. A Grzmot spojrzał prosto w pysk łasicy.

Zwierzak był całkiem ładny, nawet mimo małych rogów i dziwnie krótkiego ogona. Stanowił dobry materiał na zimową kurtę, a nawet płaszcz dla goliata. Zwłaszcza że mierzył jakieś trzy metry długości.

Druga złowieszcza łasica zaszła drużynę z boku. Wyszczerzyła kły w ochrypłym pisku i obydwa potwory rzuciły się do ataku.




***

Zgodnie ze swoimi przewidywaniami Jehan lepiej wyszedł na podróży do krasnoludzkiej góry niż bohaterowie z Czarnego Lasu. Co prawda nic nie wskórał pod bramami Kaledonu, ponieważ jednak jego umiejętności jeździeckie były marne i powrót galopem do Ybn nie wchodził w grę, krasnoludowie litościwie pozwolili mu przenocować w kamiennej strażnicy powyżej wrót. Luksusów tam nie było; od kamiennych ścian ciągnęło mrozem mimo buzującego na palenisku ognia, a górski wiatr wył jak najwprawniejsza płaczka, jednak amnijczykowi nie groziło żadne niebezpieczeństwo i po krótkiej konwersacji z gospodarzami mógł się wreszcie porządnie wyspać.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 23-06-2014 o 11:56. Powód: chrolonogia
Sayane jest offline