Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-06-2014, 00:55   #347
Fiath
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przygotowania do egzekucji
Czyli narady i plany ponad stolicą.
Niebieskoskóra powolnym krokiem zbliżyła się do dziobu statku i spojrzała w dół. - To nic złego. – nie miała wyrazu twarzy. Była trzeźwa i starała się myśleć dość poważnie o tym szturmie. - Kaze, Kiro. Schodzimy na dół. My i załoga Gorta. – zadecydowała, odwracając się do reszty. - Ubijemy co jest do ubicia, obstawimy mury aby miejscowi nie pałętali się za blisko. Jeżeli jest tu ktokolwiek kto mógłby was spowolnić, sam do nas przyjdzie. – wywnioskowała. - Wy pędem dążcie do komnaty królewskiej, jak wcześniej decydowaliśmy. Jeżeli będzie tu za cicho, to was dogonię.
Załoga zaszemrała coś między sobą, zerkając niepewnie na swego kapitana. Wszyscy mieli w gotowości liny, by opuścić się na dół, jednak finalne słowa musiały wypłynąć z ust murzyna.
- Starajcie się nie mordować zbyt wielu osób. - Faust poinformował wszystkich zgromadzonych o swych wymaganiach. Właściwie to… był to jedyny element, którego powinien tutaj dopilnować. Z całą pewnością resztą mogli się zająć zgromadzeni herosi.
- Ktoś nie chce przemknąć się ze mną do zamku? - czerwona koszula zawiała na wietrze, niczym plany Fausta rozrastające się po całym otoczeniu. Specyfika wszystkich członków rodu zdrajców była dosyć prosta. Nawet ich współpracownicy nigdy nie wiedzieli do końca o co im chodzi. Broń, która pojawiała się w ich dłoniach, nikt nie był pewnym, w którą stronę zostanie wymierzona.
Rozejrzał się po wszystkich zgromadzonych. Który z nich mógł być zainteresowany czymś więcej, niż tylko krwawą jatką?
- Ja tam wole cichą robotę. -stwierdził Kaze szczerząc zęby. - Shiba zgodzisz się? -zapytał, swoją szefową, robiąc oczy niemal jak szczeniak.
Dziewczyna oparła ręce na biodrach, odgarniając na boki swoją pelerynę. Bez zbroi płytowej wyglądała dość dobrze, zwłaszcza w pewnej siebie pozie i dużą ilością powietrza w płucach. - Mnie zostawisz? – zapytała. - Wolę mieć was przy sobie. Zarówno ciebie jak i Kiro. Ta robota cicha i tak nie będzie, wejdziecie do zamku, król was znajdzie i macie przed sobą inkarnację szaleństwa. A właściwie jej źródło. To będzie cud jak tu cegła na cegle zostanie.
Kaze wywrócił oczami. - Sorry piękniś, cyck...znaczy szefowa każe zostać. -odparł niezbyt zadowolony zbójca, ale podszedł do Shiby. - Ale jak przeżyjemy, to dasz się zaprosić za to na drinka, co Shibuś?
- Oj, Shiba - Faust mruknął wyraźnie niezadowolony z tego rozwoju zdarzeń. Nie chciał samemu stawać do walki z inkarnacją szaleństwa, jednak wizja powolnego przedzierania się przez całą gwardię królewską. Mógł albo ryzykować śmierć z rąk inkarnacji tej plagi, albo z racji mieszanki nudy i zniesmaczenia. Nie zamierzał mordować bez powodu.
- Przy Gorcie i jego załodze grozi Ci tylko przypadkowe trafienie przez Czarnoskórego. - zaśmiał się głośno. Nie lubił prawić komplementów, jednak gdy chodziło o wartość bojową ferajny - była wręcz niesamowita.
- Nie zrozumiałeś czegoś? Idą z tobą. – przypomniała Faustowi. - Tu na dole zostaję tylko ja i załoga. Ty, Gort, Richter oraz kimkolwiek ten długouchy był, idźcie do pałacu. Wszyscy którzy przeżyją więcej niż pierdnięcie króla powinni iść do pałacu. Zwłaszcza przy tak małej obstawie. – oceniła. - Reszty jakoś dopilnujemy. – przy okazji spojrzała na Kaze. - Sidhe to nie ludzie Kaze. Ale możemy potem porozmawiać.
- A jaaa tez będę...mógł...iść? -zapytał ziewając Krio i uwieszając się na ręce Shiby. - Ale..na ...jedezenie...nie...na ...drinki… -dodał sennym głosem.
- Wiesz co młody, zadziwiają mnie twoje priorytety… -westchnął kaze, okręcając łańcuchy swojej broni, dookoła ramion.
- Ty w ogóle potrzebujesz jedzenia? - zainteresowanie nowym sprzymierzeńcem Sidhe. O jego naturze przeczytał już kilka wzmianek, zaś z głębi jego umysłu nieśmiało wydobywało się imię pewnego maga. Póki co zostawił tą wiedzę na później, uśmiechając się.
- A ty potrzebujesz ciągle pierdolić? -odwarknął mu agresywnie zabójca, którego chyba tknęła ta wypowiedź. - Dobra, rozmyśliłem się. Nie idę z nim na pewno, wkurza mnie. -dodał.
- Myślałem że Bokurano stworzył coś bardziej stałego w swoich przekonaniach. - Faust odparł, zaś jego irytujący uśmiech ciągle nie znikał z powierzchni jego ust. Czasem sam głowił się, jak wyglądała by jego twarz, gdyby był smutny. Nie potrafił przypomnieć sobie tego typu momentu, zwłaszcza z lustrem znajdującym się w jego pobliżu.
Rozpiął jeden z guzików czerwonej koszuli, zaś muskulatura ciała blondyna nieśmiało przebijała się przez ciemność. Jego wzrok skierował się w kierunku pałacu.
- Przedzieranie się przez całą gwardię nie jest czymś, do czego chciałbym przyłożyć swą rękę. - odparł po chwili, wracając wzrokiem w kierunku sylwetki niebieskoskórej pani kapitan.
- Spokój, pały. Pobijecie się o tytuł największego samca beta, jak już obalimy króla. – skrzywiła się lekko dziewczyna, czochrając łeb Kiro jedną dłonią. - Cycki ci nie urosną na takiej diecie. – dodała patrząc bez większego podziwu na jego prezencję. - I na pewno nie dostaniesz masy mięśniowej od unikania walki.
- no ale jak tu być spokojnym jak on gada brednie? O jakichś Bokuranach czy innych egzotycznych krajach. -mruknął cienisty zabójca.
- Bokurany...się...je? -zapytał Krio, unosząc zmczone oczy, jak gdyby zaraz wspomniana potrawa miała zmaterializować się obok.
- Bokurano to pewna osoba z przeszłości. - wzrok strażnika równowagi tym razem przeniósł się na lodowego maga. Pamiętał jego interesujące zdolności. Jego wcześniejsze wypowiedzi zdawały się informować wszystkich w jaki sposób Shiba utrzymała go przy sobie. Czasem wystarczyło być przedstawicielką płci piękniejszej…
- Kiro wie, że jesteś tez mężczyzną? - jeśli blondyn cenił sobie równowagę na świecie, to z całą pewnością nie zależało mu na niej w przypadku relacji międzyludzkich. Chaos był nieodłącznym elementem życia, a tylko właściwe ukierunkowanie takowego pozwalało na zachowanie równowagi w ważniejszych elementach świata.
Shiba przez chwilę stała starając się powstrzymać od wybuchu śmiechem, nie udało się jej. Był to w miarę elegancki śmiech wydany przez postać prosto stojącą, ale wciąż dość gromki. Tyle z gadania Kazego o jego celach i przeszłości. Ale ona czuła, że to Faust był jego celem od dnia stworzenia. Takie przypadki były po prostu zbyt oczywiste. To było na tyle clitche, że musiało mieć miejsce. - Jak zwykle to samo. Faust ma w zwyczaju wprowadzać chaos, żeby nigdzie nie było zbyt dużo porządku. Teraz to nie ma znaczenia. Żadnych walk, dopóki nie skończymy tutaj naszej roboty. – Ostatnie zdanie wypowiedziała dość ostro. - Zostaw go. Tyle.
Potem spojrzała na strażnika równowagi, uśmiechając się dość głupio. - To zaklęcie już nie działa. Pewnie domyślasz się czemu. – reinkarnacja nie była prezentem. Niestety, ale niebieskoskóra straciła kilka swoich starych tricków. Choć z drugiej strony, znaleźć drugą fiolkę eliksiru nie powinno być aż tak trudno.
- Ja? - blondyn rozłożył ręce ze zdziwienia. Czerwona koszula zagrała do przygotowanej przez wiatr melodii. Przez twarz strażnika równowagi przemknął krótki grymas złości. Jego oczy na kilka sekund świeciły się nieco mocniej niż zwykle.
- Chaosu? - kontynuował, zaś jego przedziwne zachowanie miast narastać, zaczynało ustępować miejsca spokojowi. Najwyraźniej przebyta podróż odmieniła nie tylko niebieskoskórą. Wziął głębszy wdech, a gdy wypuścił powietrze z płuc, na jego twarzy pozostał już tylko uśmiech.
- Musiałaś mnie z kimś pomylić - usprawiedlił ją po chwili. Pomyłki były czymś, co charakteryzowało nie tyle ludzi, co zwyczajnie istoty żywe. Każdy miał do nich prawo.
Przeciągnął się, łącząc obie dłonie nad swoją głową. Przekrzywił swoją głowę nieco na bok, jakby kontynuując proces swoistego rozciągania. Spokój ciała zdawał się w dziwny sposób korelować z tym wewnątrz jego duszy.
- Mam tylko nadzieję, że nie oddałaś tam swoich zdolności kucharskich - odparł w końcu.
Richter zaś w dłuższym milczeniu pociągał nosem, jakby chciał wywąchać jakiś trop. Nie wiadomo czy miało to jakiś cel prócz przebudzenia jego zwierzęcych instynktów. Wiedział jednak że nie przesłyszał mu się warkot silnika.
- On tu jest… on… tu… JEST! - Ostatnie słowo zostało wywarczone, a uderzenie okutej w metal pięści o barierkę odbiło się echem. - Psi syn… chędożony dandys. - Po tych słowach odepchnął się od barierki i zaczął krążyć z zaciśniętymi pięściami w te i wewte po pokładzie. Para raz po raz buchała z otworu w hełmie.
Suro stał przy burcie przysłuchując się rozmowie i spoglądając w dół. W jego stroju zaszły pewne zmiany. Z górnej części jego garderoby została jedynie zielono-niebieska koszula, której lewy rękaw był odcięty, prezentując przebywającym na statku biały tatuaż w kształcie jastrzębich skrzydeł. Przy pasie znajdowały się jego dwa bliźniacze miecze. Na plecach miał umocowane dwie półwłócznie.Chwycił je tuż przy ostrzach. Wymierzył tępe końcówki w powietrze, jakby coś sprawdzając.
- Ja mogę iść z tobą Faust. Sądzę, że szybkością powinienem ci dorównać, a jak ktoś się napatoczy, to pójdzie wcześniej spać.
Elf spojrzał następnie na kręcącego się po pokładzie Richtera. Chyba wiedział kogo zbrojny mógł mieć na myśli.
- Nie mówię, że masz porzucić misję dla tego typa, ale jak go spotkasz… - białowłosy przejechał drewnianym końcem włóczni w miejscu gdzie miał bliznę po ostatniej walce z Rufusem. - Dowal mu też ode mnie.
Oczy długouchego ponownie spoczęły na Fauście.
- Idziemy? - zapytał, wychylając się lekko przez barierkę.
Strażnik równowagi zamrugał oczyma, zaś wraz z każdym uniesieniem powiek, jego wzrok analizował wszystkich zgromadzonych. Gdy usłyszał słowa Suro, uśmiechnął się nieco szerzej. Ktoś jeszcze rozumiał, że nie ma po co robić dodatkowych kłopotów zarówno sobie, jak i wszystkim żyjącym w tym konkretnym królestwie. Właściwie to pozbawienie żywota zbyt wielu osób mogło spowodować nie tylko próby zamachu stanu, przejęcia władzy w ten czy inny sposób, ale i najróżniejsze rodzaje rewolucji i wojen.
Chyba tylko handlarze bronią, oraz ewentualnie jeszcze żywe dzieci rewolucji uważają tego typu okres za coś ciekawego. Pierwsi przeżywają dzięki niemu niesamowity przyrost swego bogactwa, co często pozwala im przeskoczyć kilka klas społecznych. Niektórzy zarabiali wystarczająco dużo, by nie tylko dorównać szlachcicom w stanie posiadania, ale i, dzięki uprzejmości kilku przekupionych urzędników, kaście społecznej. Drudzy cieszyli się tylko z kierunku, w który zdawali się popchnąć świat. Nie ma nic piękniejszego, niż osiągniecie swoich własnych celów. Może właśnie dlatego za doświadczenie największej ze wszystkich radości los karał śmiercią.
- Jeśli stolica rządzi się tymi prawami, co reszta tego kontynentu, to zapewne spotkasz swój cel nie szukając go - słowa blondyna w oczywisty sposób odnosiły się do dziwnego zachowania dzierżyciela rozpaczy. Wysłanie go w innym kierunku, by zajął się swoimi sprawami miałoby tylko jeden efekt: członkowie połączonych drużyn Shiby i Gorta zyskają kilka dodatkowych przeciwników.
- Będę zaszczycony twym towarzystwem - wzrok Fausta wbił się w Suro. Badał sylwetkę młodzieńca, ale tym razem zdawał się traktować go jako potencjalnego sojusznika.
- No to w drogę… - Mina elfa przybrała wyraz jakby się nad czymś zastanawiał. - Do… abordażu? Tak… Do abordażu. - białowłosy stanął na barierce. Stojący najbliżej poczuli wzrastający z każdą chwilą wiatr, którego źródłem był Suro.
- Gort, Richter, nie każcie na siebie za długo czekać. - dodał, po czym wychylił się za burtę, a siła grawitacji pociągnęła go ku ziemi.
Niebieskoskóra przytaknęła dwójce skinieniem głowy. - No to pozwólcie, że zabierzemy się za zasłonę dymną. - Złapała Kiro za ramiona, podsuwając go do burty statku. - Widzisz tam, na dole? Zrób nam tam zjeżdżalnie na szerokość burty! - poprosiła. - Murzy...Załogo czarnoskórego! Schodzimy! - ogłosiła.
Richter strzelił karkiem i wyciągnął oba miecze zza pleców. Malice i Despair zakręciły młynki.
- Krew i… chwała. - Syknął zbliżając się do Shiby, gdzie miała się pojawić domniemana zjeżdżalnia.
Krio ziewnął głośno, po czym przyłożył dłonie do burty. Trzasnęło wyładowanie magiczne, a kropelki wody zawarte w powietrzu, zmieniły stan skupienia. Piękna, szeroka zjeżdżalnia pojawiła się wśród chmur, opadając w stronę murów i zdziwionych tym strażników.
- Pierwszy! -krzyknął Kaze, wskakując na ślizgawkę i sunąć w dół po stromy torze.
Despair lekko wibrowało w dłoniach Calamitiego, ono chyba też czuło obecność ostrza, które niegdyś je pokonało. Teraz rycerz był pewien, że Lust i jego właściciel są gdzieś w mieście.
Shiba również zeskoczyła na lód, aby dać innym przykład. Przykucnęła lekko dla równowagi, wystawiając jedną nogę w przód, dzięki czemu płynnie i z łatwością podążała w dół.
Machnęła ręką. Niebieskie światło zalśniło pod jej dłonią, eksplodowało i przeformowało się w ostrze. Błękitne, delikatne, podobne do lodu pod nią. Błyszczało jednak nieco jaśniej.
- To zaczynamy zabawę, chałastro!! Pora obić mordę temu dupkowi, królowi i pokazać na co stać załogę piratów Czarnoskórego!!! - zawołał dziarsko Gort, wznosząc do góry zaciśniętą pięść, a po chwili ogłuszającym chórem zawtórowała jego załoga.
Tuż za Shibą na zjeżdżalni znajdowała się już Wielka El, która szczerząc zęby w wyrazie euforii wznosiła w górę swój gigantyczny kordelas, prowadząc resztę załogi która z bojowymi okrzykami również wskakiwała na zjeżdżalnię. Na okręcie poza gnomem pozostało jedynie kilku majtków oraz Rico, będący głównym nawigatorem.
- Możesz robić co chcesz ze swoimi przydupasami, ale nie myśl sobie że pozwolę ci wydawać rozkazy naszym kamratom! - zawołała ruda do niebieskoskórej, gdy obok zjeżdżalni przeleciał wirujący w powietrzu głaz z którego dobiegało głośne "IWABABABABA!!!". Nietrudno było się domyślić, że Gort wolał mieć własne wielkie wejście do zamku.
Nieco wyżej w powietrzu znajdowali się opadający z wolna Emily oraz Desmond, którzy unosili się tam zapewne za sprawą jakiejś magii. Wypatrywali oni obrońców na blankach oraz wieżach. Co jakiś czas w dłoni czarodziejki formowała się błyskawica, którą ciskała w kusznika, sprawiając że ten padał zwęglony na posadzkę nim zdołał podnieść alarm. Innym gwardzistom zaś co rusz eksplodowały głowy na skutek przebicia pociskiem snajperskim Zabójczej Salwy. Król nie miał prawa niczego się spodziewać.
Czarnoskóry zaś pędził w dół z zabójczą prędkością i dzikim rechotem, mając zamiar przebić się przez sklepienie twierdzy niczym ogromna kula armatnia, w miejscu gdzie o ile dobrze pamiętał powinna znajdować się sala tronowa. Cóż, trzeba było przyznać że murzyn z pewnością lubił zwracać na siebie uwagę.
Calamity przeniósł się w tył, by stworzyć sobie odpowiednią odległość do rozbiegu. Z głośnym stukotem metalowych butów rozpędził się, a gdy postawił stopę na barierce odbił się od niej, niszcząc ją kompletnie. Przeprosi Gorta za to jak już będzie po wszystkim. Wylądował na ślizgawce, tworząc w miejscu gdzie wylądował pęknięcie, by następnie ześlizgnąć się na ugiętych nogach na sam dół. Na końcu zjeżdżalni ponownie wyskoczył w przód, a następnie przeniósł się trzykrotnie, by nie stracić pędu. Uznał że Gortowi przyda się malutka pomoc, więc zaraz po trzecim “pufnięciu” Uderzył barkiem w toczącą się kule by nabrała jeszcze większej szybkości, w nadziei że nie tylko rozsadzi mur, ale zabije też każdego na swej drodze aż po tron chędożonego króla.
Atak na twierdze w końcu się zaczął. Gdy Kaze, Shiba i reszta załogi Gorta, wyskakiwała ze zjeżdżalni, podniosła się wrzawa, wśród nielicznej gwardii. Strażnicy chwycili za broń, jednak nie byli wyzwaniem dla wprawionych w bitwach piratów i bohaterów. Sam jeden Kaze bez problemu, wyeliminował, czterech halabardzistów, ruszając w stronę jednej z wież.
Gdzieś dało się słyszeć krzyki, coś o...magach? No tak, wszak królestwo miała w zamku kilkunastu czarodziejów.
Ogień zapłonął na najwyższej i jednocześnie najsmuklejszej z wież. Dało się zobaczyć tam sylwetki czarnoksiężników szykujących się do obrony. Słowo szykujących się, pasowało idealnie, bowiem ich starania nigdy nie doszły do skutku. W jednej chwili wieża pokryła się gruba warstwa lodu, zamykając w swych objęciach magów, a nawet ich magiczny płomień. To Krio celował dwoma dłońmi w strukturę, wysyłając w jej stronę, swoja potężną moc magiczną.
Faust i Surokaze niczym wiatr, wyminęli walczących wpadając do zamku głównym wejściem, dwóch strażników, skoczyło w ich stronę gdy Ci stanęli w holu. W oczach elfa i blondyna, poruszali się niczym starcy wytarzani w smole i pozbawienie jakichkolwiek mięśni. To nawet nie było wyzwanie wytrącić im broń, to raczej formalność. Problemem było, że zamek był spory, a dwójka nie za bardzo wiedziała gdzie się kierować.
Gort z rykiem radości rozbił sklepienie twierdzy, wspomagany siła Calamitiego, otworzył przejście wprost do sali tronowej (zgniatając przy okazji spora jej część). Jednak każdy wiedział, że myślenie nie jest mocna strona pirata. Była wszak noc. Nawet król nie siedzi całe życie na tronie, spanie na nim mogłoby być dość niewygodne. Sala tronowa była pusta.

Egzekucja wstępna
Czyli śmierć szczęścia Gorta.

Niebieskoskóra siedziała bez większego zadowolenia na jakiejś większej stercie żołdaków, którzy pewnie zginęli nim zdołali zdecydować, czy chcą się bronić czy modlić o ratunek. - Obstawcie mury i bramę! – kazała krzykiem do załogi, z nadzieją, że chociaż ta całą ich szefowa powtórzy ten tekst, bo wyda się jej mądry. - Jeżeli się nagle okaże, że armia królewska wraca do stolicy, to dostaniemy w dupę kilka tysięcy pik. Ustawcie tam kogoś z lunetą czy coś! – wrzeszczała w ich stronę. Zostało czekać na kogokolwiek przyśle król, aby ogarnął sytuację na froncie. Miała nadzieję na chociaż jedną większą rybę.
- To była chyba najnudniejsza bitwa jaka widziałem… -stwierdził Kaze, wisząc głową w dół, na pobliskiej blance. - Czasem trudniej zaciągnąć dziewkę do łóżka. -dodał, rozglądając się ze znużeniem. - A młody zamroził ewentualną rozrywkę. -dodał, ruchem głowy wskazując wieże.
- Teraz są pewnie dość głęboko w zamku, co? – mruknęła Shiba opierając głowę na dłoni. - Nie mówiłam ci jeszcze, ale jak się spodziewasz, nie łatwo jest wrócić z martwych bez sprzedania duszy tu czy tam. – uśmiechnęła się lekko. - Może to nie diabeł mnie dorwał, chociaż z drugiej strony bródkę miał kozią. – podniosła się powoli, i leniwie wyrwała z zwłok swój miecz. - To znaczy, że mamy szefa. Nie chciał dużo, póki co. Ot...musimy jeszcze wyrżnąć załogę Gorta. – uśmiechnęła się lekko. - Oprócz tej pyskatej pindy z kajuty, nie wiem jak się nazywa, gołąbek. – zmyśliła imię. - Zostaw ją. Muszę mieć kogoś, kto prześle Gortowi informację z góry.
- Ma wiedzieć, że to my? -zagadnął Kaze, który niezbyt przejął się takim obrotem sytuacji. Wszak był zabójcą, był to dla niego chleb powszedni.
- I tak się domyśli. Raczej, ma wiedzieć, gdzie iść z zażaleniem. - uśmiechnęła się kobieta. - Może jednak nie będzie tak nudno, jego załoga wyglądała porządnie.
- Mieszamy w to młodego? -zapytał jeszcze, ruchem głowy wskazując Krio, który drzemał oparty o mur.
- Nie trzeba. Jakby się obudził, to mów, że to oni nas zdradzili. Dalej nie wiem, czy młody chciałby być tym złym. - wzruszyła ramionami.
Kaze kiwnął głową, po czym zakręcił Kamami. Spojrzał w bok, na dójkę przebiegających załogantów Gorta. Jego bron przeszyła powietrze, łańcuch otoczył szyję wilków morskich, ściskając ich ze sobą, tak ze drugie ostrze bez problemu pozbawiło ich głów.
- Wiesz co? Ja sobie wezmę tego cycatego rudzielca. -zarechotał, rozciągając mięśnie - Lubie takie temepramentne laseczki. -dodał, by zniknąć w cieniach.
- A tu co się wyrabia? - zapytał ze spokojem Desmond, nadlatując w kierunku Shiby wraz z Emily, która wyglądała na dużo mniej opanowaną.
- Od początku wiedziałam że nas zdradzisz! - zawołał ze złością, po czym od razu zaczęła wypowiadać magiczne inkantacje, a dookoła niebieskoskórej pojawił się świecący okrąg pokryty nieznanymi jej runami.
- Dobrze ukrywałaś swoje intencje, ale Piraci Czarnoskórego nigdy nie puszczają wolno zdrajców - oświadczył, gdy na jego ciele zaczęły wyrastać dziesiątki różnorakich broni palnych. Od zwykłych pistoletów, poprzez karabiny maszynowe i 24-funtowe działa, a wszystkie były wycelowane w Shibę. - Czy masz jakieś ostatnie słowo?


Niebieskoskóra uśmiechnęła się szyderczo. - Na tym właśnie polega zabawa. Łatwo jest odgadnąć co będzie dalej, ale trudno dowieść przeczuciom. – zaśmiała się. - Wybaczcie, normalnie by mi nie zależało. Ale Gort...Gort zgrzeszył. Przysłano więc kata po jego szczęście.
Czuła to w sobie. Tą nową energię. Tą...tą wolność. To prawo do spełniania jej własnych zachcianek. Prawo? Obowiązek? To nigdy nie miało znaczenia. Zaślepiała się celem i o...tyle dobrej zabawy jej uciekło.
Energia magiczna uwalniana przez jej ciało była ogromna. Skondensowana na tyle mocno, że od czasu do czasu wyskakiwał w powietrzu kawałek skrystalizowanej many. - Mogłabym to zrobić z nieco większą ogładą...ale to byłoby nudne. Nie znam was, więc chociaż...dam wam tyle honoru, aby nic nie ukrywać.
Złapała za kraniec swojego płaszcza, zasłaniając się nim na ułamek sekundy, gdy go odrzuciła, mocne światło oblewało jej sylwetkę. Światło, które powoli zgasło.
- Wiecie jak to jest. Zabijesz swoją pierwszą lesbijską przyjaciółkę. Sprowokujesz rozłam tutaj, zdradzisz tu i tam. Potem to wszystko jedno, komu się jest lojalnym.

Jej ciało było inne, zaś pancerz który skrywała pod zrzuconym teraz odzieniem dużo bardziej prowokacyjny. Jej włosy były długie, barwiły fioletem. Z jej głowy wyrastały rogi, między którymi znajdowała się aureola, o niezbyt anielskiej prezencji. Machnęła ogonem po podłodze, przejeżdżając językiem po ustach oglądając ich z dumną posturą. - Ludzie...takiego zwierzęcia, jeszcze nie gotowałam.
Zza jej pleców wyskoczyły ogromne skrzydła, którymi wzbiła się w powietrze, musiała się oddalić, aby walka była prostsza. Zawsze mogła ich brać jeden na jednego. Przede wszystkim, przyda się oddalić od pana karabin-zamiast-ciała.
Była kobietą której głód nigdy nie był zaspokojony, której serce obmyślało niegodziwe plany, której ręce pragnęły każdej wartości, której oczy lśniły, zdobiąc jej dumną posturę, której nogi gnały w chaos i której umysł nic nie czuł.
A jej gniew oblał królestwa wewnątrz dusz, szerząc niezgodę pośród ludu.
Gdy tylko niebieskoskóra uległa transformacji dwójka podniebnych piratów spojrzała po sobie i wyszeptała coś między sobą. Jeśli można było mówić o jakiejkolwiek inteligencji w załodze Czarnoskórego, to z pewnością większość niej znajdowała się teraz naprzeciwko Shiby.
W momencie gdy ta wzbiła się w powietrze, oczy czarodziejki zaświeciły się, a zaraz potem ta przygotowała następne zaklęcie które pokryło obszar dookoła gęstą mgłą, która w połączeniu z ulewą i burzowymi chmurami wśród których się unosili ograniczała widoczność praktycznie do zera.
Shiba wzbiła się w górę. Co prawda widoczność, przez mgłę, która wyczarowała mała czarodziejka nie była zbyt dobra, ale dalej widziała kontury dójki zawieszone w powietrzu. Kilka pocisków z pistoletów Desmonda, poszybowało w jej stronę, jednak zasłonienie się twardymi skrzydłami, sprawiło że te zostały odbite. Co prawda trochę zapiekło, ale większy ran nie wywołało.
Dziewczyna uśmiechnęła się. Musiała zrobić dwie rzeczy. Pozbyć się tej przeklętej mgły, bo najwidocznej temu baranowi na dole to wszystko jedno, oraz jakoś ich skrzywdzić. Mogła zrobić dwie rzeczy na raz.
Shiba zaczęła zbierać energię magiczną w okół siebie, zarazem machając skrzydłami. Postanowiła odwiać opary od siebie, w tym czasie zalewając dwójkę pod nią deszczem magicznego uzbrojenia.
Dwójka piratów zaczęła natychmiast opadać w dół, zaś nogi Desmonda zamieniły się w działa które raz po raz wystrzeliwały ślepakami, nadając mu coraz większego pędu. Najwyraźniej od razu zdali sobie sprawę z siły niebieskoskórej i postanowili salwować się ucieczką. Jednocześnie w dłoni Salwy pojawił się niewielki ślimak ze słuchawką do którego ten zaczął coś cicho mówić.
Emily tymczasem znajdowała się teraz nad Desmondem, a jej dłonie tak jak wcześniej w kajucie Gorta, pokryte były złotą poświatą. Mała czarodziejka miała pradopodobnie zamiar osłaniać swego swego starszego rangą kamrata.
Z nieba poczęły opadać setki róznorakich broni. Włócznie, miecze, noże okazjonalnie topory. Niczym niewidzialna armia, ruszyły w stronę dwójki piratów. Emily, dzielnie odbijała je od Desmonda, ale sama na tym cierpiała. Nie była wstanie odbić wszystkich egzemplarzy broni, co chwile na jej ciele pojawiały się nowe rany.
Dwójka piratów, poruszała się w stronę zamku, z tego co Shiba była wstanie ocenić, kierowali się do dziury która wyrąbał w dachu Gort.
Niebieskoskóra wyszczeżyła zęby w gniewie. Gdzie oni pędzą? Przecież to ona z nimi walczy. Gorta zostawi sobie na później.
Przerwała swoje zaklęcie, ruszając pędem w stronę dwójki. Dążyła na poziomie na którym był strzelec. - Załogo, strzelać! - wrzasnęła głośno. Ta dwójka była ponadprzeciętna, ale zwykły człowiek nie posiada aż tyle woli. Ciekawiło ją jak poczuje się dwójka piratów gdy ich kamraci zaczną pakować ich ołowiem z swoich muszkietów, czy czym do diabła były te ustrojstwa. Sama nie zamierzała im odpuścić.
Wiedzeni magiczna siła załoganci Gorta unieśli swe łuki, pistolety oraz kusze. Salwa różnorakich pocisków, ruszyła w stronę uciekających podkomendnych Gorta.
Z góry dało się słyszeć ryk armat, widać statek dostał informacje o zdradzie i posłał zaporę ogniową, w stronę mgły.
Jednak Shiby już tam nie było.
Sukubica pojawiła się za plecami Emily, a jej zgrabna odziana w obcas noga, wzięła szeroki zamach. Potężne kopnięcie zostało w ostatniej chwili zablokowane, przez wystrzał działa, w które zmieniło się ramie Desmonda. Kula armatnia, odepchnęła nogę Sidhe, ratując tym samym młodą czarodziejkę.
Shiba została zablokowana, a dwójka zbliżała się w stronę wyjścia. Nie podobało jej się to zbytnio. Rzuciła się przed siebie, wyciągając obie ręce. Wciąż mogła jakoś ich zatrzymać.
- W twoich snach! - rzuciła czarodziejka, przygotowując kolejne zaklęcie, zaś po chwili z jej rąk wyłonił się świetlisty łańcuch, który popędził w kierunku Shiby niczym wstęga, mając ją opleść i tym samym osłonić tym samym odwrót Desmonda.
W rękach sukubicy pojawiła się olbrzymia tarcza, o która rozbił się łańcuch. Magia młodej czarodziejki nie mogła równać się z demoniczna mocą skondensowanej many. Noga Shiby ponownie uniosła się, tym razem uderzając w...tarczę! Tak stworzony metalowy pocisk, uderzył prosto w ciało Emily, która wypłuła spore pokłady krwi, niczym meteor lecąc w dół.
Shiba znikneła, pojawiając się na ziemi pod nią, z długa włócznią w dłoniach, widać miała zamiar zrobić z czarodziejki szaszłyk. Jednak, gdy pojawiła się na podłożu, przed jej twarzą wyrósł nagle drewniany hodak.
- Dragon kick! -Khali zong, wykonał w powietrzu obrót, a jego noga uderzyła w skrzyżowane ręce, które Shiba zdążyła unieść do bloku. Kopnięcie odepchnęło ja o kilka kroków, zaś niebieskoskóra, pokryła się delikatną czerwienią, od siły uderzenia. Ten długowłosy rudzielec, nie był byle płotką.
- Hym, czyżbyś porzuciła spokojną drogę, na rzecz ścieżki zdrady? Mroczne sztuki nie niosą ze soba nic dobrego. -mruknął mnich, unosząc ugięta nogę. Jedna dłoń, została wyciągnięta w stronę demonicy, otwarta w jej kierunku, druga natomiast znalazła się przy boku mężczyzny.
Kiedy to się działo, pojedyncza przysadzista sylwetka, zeskoczyła z murów, przechwytując spadającą czarodziejkę. Oboje przeturlali się po ziemi, wzniecając tumany kurzu. Dało się jednak słyszeć obolały głos.
- Chyba żyju, tylko przytomna nie jest mistrzu! -rzucił Przydupas, układając dziewczynę na ziemi i powoli wstając z chmury kurzu.
- Kurw...a właśnie tą chciałam zabrać na pamiątkę. - Shiba strzepała z siebie niewidzialny pyłek spoglądając na mnicha. Nie przyglądała mu się za dużo na statku. Wyglądał dość osobliwie. - Ostatnim czasy to nie pytanie kogo zdradzę, tylko który baran mi zaufa. - wyjaśniła spokojnie kobieta. - Dobro i zło zdefiniowali ludzie, chłopcze. Jedyne co istnieje to wolność. Cała reszta, to ludzki wytwór. - spostrzeżenie to było dość zgodne z zasadami życiowymi "kata". - Ja, jestem wolna. Chłopcy! Nie chcę aby ktoś uciekł! Dawać mi tu ostrzał! - rozkazała samemu, tak jak na początku walki zbierając swoją manę aby posłać magiczną zbrojownię w stronę mnicha, czarodziejki i kimkolwiek ten szary plebian był.
- Ta Błękitka chybi powariowała - stwierdził jednooki mięśniak, a gdy zauważył jak część jego kamratów wycelowała w niego swoją broń, przełknął głośniej ślinę. - Aj cholibka. To ja bym się stąd zmywał póki mogę. Szczęścia w walce, mistrzu! - zawołał do mnicha, po czym wycelował rękawicą w kształcie skorpiona w czubek muru z którego właśnie zeskoczył, mając zamiar przeskoczyć przez niego wraz z Emily i zsunąć się na dół, by dostać się do miasta.
- Dziękuje uczniu. Uratuj dziewczynę! -rzucił mnich w odpowiedzi nie odrywając wzroku od Shiby.
Shiba była szybsza niż jednooki, tabuny broni ruszyły w jego stronę, jak i na mnicha o ognistych włosach. Włócznia poszybowała w stronę piersi Przydupasa, który stanął jak wryty. Pewnie, życie przeleciało mu przed okiem. Miał dziś jednak szczęście! Kawałek muru spadł dokładnie na broń, wgniatając ją w ziemie, nim dotarła do mięśniaka.
Ten nie miał zamiaru testować szczęścia po raz drugi, wystrzelił z rękawicy, która wbiła się w mur. Po chwili sunął przez nocne niebo, niczym bohater z komiksów. Oczywiście, dalej dało się go złapać, był w zasięgu błękitnoskórej.
Jednak ta miała innego przeciwnika na głowie. Khali Zong ruszył frontalnie, wprost na lawinę broni. Jednak gdy wpadł między nie, jego ruchy stały się dziwnie płynne, niczym cień przemykał poza zasięgiem ostrzy.
Ponownie skoczył w stronę kobiety, chcąc ją kopnąć, lecz ta bez problemu złapała go za hodaka, odrzucając niczym muchę.
- Nie mam zamiaru pozwolić, by coś stało się mojemu uczniowi! -rzekł dziarsko rudzielec, lądując w zgrabnym przykucnięciu.
- To jak to było z mnichami? - zapytała jakby samą siebie. - Dążycie do doskonałości ducha i ciała? Poszukiwanie perfekcji? - uśmiechnęła się, oglądając wojownika. - W twoim świecie jej nie będzie. Popełniłeś błąd. - kobieta machnęła ręką, tworząc dość groźnie wyglądającą siekierę, czy też topór bojowy. - Wierzysz w "dobro i zło", mam rację? Tego nie ma chłopcze. Nigdy nie było. - Shiba przechyliła się w przód aby wystrzelić na Khaliego. - Istnieją dwa światy, zasad i wolność. Świat zasad, jest naturalnie ograniczony. Nie znajdziesz w nim żadnej doskonałości. Nie masz do tego prawa.
- Ja to przede wszystkim wierze w siebie! -krzyknął dziarsko Khali, ruszając biegiem na Shibe, a jego dłonie zalśniły energią. Dziewczyna, była jednak szybsza. Wzięła szeroki zamach, wycelowany w szyję wroga i..zniknęła. Pojawiła się tuż przed twarzą Przydupasa, z niegrzecznym uśmieszkiem i ostrzem wycelowanym w jego głowę. W oku mężczyzny zapłonął strach, trwoga tak wielka, że aż go sparaliżowało. Piana napłynęła mu do ust, źrenica uciekła do góry, a poprzez pęd swej liny trzasnął w mur. Emily wypadła mu z rąk, spadając na ziemię z nieprzyjemnym trzaskiem- zapewne złamała sobie kark.
- Zostaw ich! -krzyczał Khali, który po murze, jak gdyby grawitacja nie istniała, biegł w stronę mięśniaka.
Na czole Shiby nagle wyskoczyła żyła. - Kurwa, tą chciałam żywą! - zirytowała się dość otwarcie. - Masz jak to naprawić? Mnisi mają białą magię o ile się nie mylę? - spytała podlatując do Khaliego. Chciała go zirytować, świadoma, że nie będzie miał zbyt łatwo ją zranić, jeżeli nie będzie próbować robić nic więcej jak unikać. - A wracając do ciebie, po cholerę podróżujesz z Gortem?
- Mógł mnie zabić a tego nie zrobił, jestem mu to winny! -krzyknął nie zbyt chętny na pogawędki mnich. Odbił się od ściany, celując hodakiem w twarz Shiby. Ta z lekceważącym uśmieszkiem, odchyliła, tylko głowę na bok, przepuszczając atak bokiem.
Jednak o to mnichowi chodziło! Złapał bowiem wtedy brutalnie za jeden z jej rogów, używając go jako punktu podparcia w powietrzu. Zgiął nogę, która chybiła twarzy, tak że obejmował nią mocarnie teraz szyje demonicy. Trzymając mocno jej robi, szarpał je i podduszał w swym mocarnym ,wzmocnionym solidna dawką Ki chwycie.
- To co, jak ja cię nie zabiję to będziesz dla mnie robił? - spytała, odwracając się w locie...plecami w dół. Rękoma ujęła najmocniej jak mogła nogi Khaliego, chcąc robnąć z nim o ziemię. - Jednak nie jesteś mnichem, tylko tak się ubierasz. Zwykły z ciebie mięśniak, co? - zakpiła, powoli tracąc swoje zainteresowanie w rudzielcu.
- Nie wiem jakie masz pojęcie o mnichach. -sapnął Khali. - Ale nie będę służył czy pomagał komuś kto nie ma honoru. Zdradziłaś swoich przyjaciół, a to najgorsza zbrodnia! -krzyknął, a gdy byli już blisko ziemi jego ciało łysnęło. - Double dragon! - noga zniknęła z rąk Shiby, a dwóch mnichów odskoczyło na boki, pozwalając demonicy rąbnąć o gruntu.
- No na pewno nie pasujesz do mojego stereotypu mnicha. Bardziej bandziora. - westchnęła leżąc na ziemi Shiba, zastanawiając się, czy któryś się na nią rzuci, czy ma od razu sama teleportować się jednemu za plecy, aby kopnąć nim w drugiego, bo mniej-więcej właśnie to zamierzała zrobić.
- Wole być bandytą, niż pozbawiona honoru suką. -stwierdzili mnisi, spluwając z obrzydzeniem po ostatnich słowach. Zaczęli krążyć dookoła leżącej kobiety, jednak ta nie musiała wstawać. Zniknęła by pojawić się za jednym z nich.
Silny kopniak posłał, Khaliego w stronę drugiego rudzielca. Ten jednak sprawnie złapał swego brata i pomógł mu lekko wylądować na ziemi.
Shiba wyprostowała rękę przygotowując kolejny falę broni. - Jeżeli suka cię stłucze to czym ty będziesz? Psem? - zapytała uśmiechając się krzywo, lekko szczerząc zęby. - Weź po prostu zdechnij. Pusty jesteś.
- Już w Witlover knułaś przeciw nim… -mruknął poirytowany Khali. Złapał swego klona za rękę, tak ze ich palce się splotły, po czym wystawił tak zaciśnięta pięśc przed siebie. Rozpoczął bieg na Shibe.
Jej broń ruszyła na mnichów, jednak nie było dane jej ich dotknąć. Ich ciała pokryła duża ilość energii, na kształt smoka. Bestia ryknęła, odbijając fale magicznej zbrojowni. Mnisi przyspieszyli, ich sylwetka rozciągnęła się na kształt chińskiego jaszczura.
Doskoczyli do niej niczym błyskawica, chcąc jednym uderzeniem skończyć jej krwawą rewoltę. Ta jednak z uśmiechem po prostu uniosła się na skrzydłach, przepuszczając ich pod sobą. Obróciła się w powietrzu, gdy w dłoniach pojawił się ogromny katowski topór. Uderzył on prosto w karki wrogów, pozbawiając smoka jego dwóch głów.
Shiba wpatrywała się w zwłoki. Tak na nie patrzyła, patrzyła...i w końcu zaśmiała się dość głośno. O dziwo jej śmiech był miły, kobiecy. - To było jakieś takie głupie. - parsknęła.
W końcu jednak się opanowała. Odwróciła się w tył, zgrabnie ruszając swoim ciałem. Zbliżyła się do przydupasa. Był on chyba najbliżej stojącym pacanem w okolicy.
Zbliżyła do niego swoją twarz, patrząc mu w oczy. Dość głęboko. - Oy, rozumiesz mnie? - zapytała szeptem. Nie potrzebowała co prawda pytać. Chłopak będzie przez dobry tydzień szczał w łóżku na wspomnienie o niej. - Jak się otrząśniesz... - tłumaczyła, łapiąc go za głowę. - poczekasz aż Gort tu wróci i powiesz mu, że odpowiedzi na jego wszystkie pytania są za wodospadem spadających łez. W sumie nie tylko jego, wszystkich. Mają się tam stawić dokładnie za rok, inaczej będzie po ptakach. - wyjaśniła, powoli odwracając jego głowę w stronę reszty bandy pirackiej. - A teraz zauroczona kompanio...Popełnić samobójstwo! - rozkazała prawie podskakując. Wyglądała dość rozradowanie.
Strzały jak i zgrzyt metalu rozbiegł się po placu. Po chwili jedynym odgłosem były opadające naraz ciała Gortowskiej załogi. Jedynie Desmond i Przydupas pozostali przy życiu.
- To było okrutne… -mruknął Kaze, którego głowa wyłoniła się z cienia Shiby. Jej ciało wracało do normy… była lekko zdyszana. Trochę przecholowała z używanniem tej formy, tak długo.
- Ten różowowłosy mądrala ukradł statek, wiesz? -zagadnął, siedząc po uszy w mroku.
- Hm? - Shiba spojrzała w niebo wypuszczając z rąk przydupasa. - KURWA, UBIEGŁ MNIE! - wrzasnęła wyraźnie zdenerwowana. -Ahh...trudno. - westchnęła. - Jak tam twój pojedynek? Trudno było? - zapytała jak gdyby nigdy nic, uśmiechając się lekko.
- Była żywotna. -stwierdził Kaze. - Ale nienazwałbym tego trudną walką. Nie wiem czy ja za stary jestem, ale spotykamy samych słabeuszy. Tylko ten cały łowca był ciekawy. -zabulgotał z ciemności.
- Zawsze możesz spróbować się ze mną. - zażartowała zbliżając się do Emily. Bardzo delikatnie uniosła ją z ziemi. - Weź Krio. Idziemy stąd. - oznajmiła. - Chcę tą małą na niewolnice, o ile jej na czas lekarza znajdziemy. W końcu Krio będzie się mógł z kimś bawić jak na dzieciaka przystało. - zaśmiała się lekko. - A potem...potem po prostu idziemy.
Shiba ruszyła w stronę bramy, zatrzymała się jednak na moment, aby jeszcze raz spojrzeć na Kazego. - Wiesz co? Chyba pierwszy raz w życiu, dobrze się bawię. - wyznała, aby podjąć dalszy krok.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 18-06-2014 o 01:07.
Fiath jest offline