Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-06-2014, 15:19   #41
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Ludzie z Ybn wyjechali, a Tibor przez chwilę spoglądał za nimi w rozterce. Potem powoli spojrzał na słońce.
- Fereng! - zawołał mabari, który właśnie zaczął nadmiernie interesować się jakąś kurą, jakby biednemu stworzeniu nie wystarczyło to co przeszło w nocy. Niepocieszony pies podbiegł i przekrzywił łeb. Wyglądało to śmiesznie, zwłaszcza biorąc pod uwagę jak wielkie potrafiły urosnąć te psy.
- Czeka nas mała podróż - wyjaśnił chłopak. Ale najpierw podszedł do Cadi by uśmiechnąć się, przytulić ją na chwilę i porozmawiać, bo nie było co się kryć i udawać że nie mają się ku sobie.




- Śmierć tutaj była - szepnął młody kapłan. Farma obu rodzin Vasilescu wyglądała na nietkniętą, ale od wczoraj Tibor nauczył się chociażby węchem rozpoznawać obecność nieumarłych. Było to … niezapomniane wrażenie.

Smród nie był jedyną oznaką. Głucha cisza panowała w obejściu, żadne zwierzę nie chrumknęło ani nie zagdakało, nawet wróble i inne ptactwo omijało gospodarstwo z daleka poza padlinożercami, którzy wyczekiwali na szczeblach drabin i sztachetach. Kruki i wrony odezwały się raz i drugi, po czym i one zamilkły, jakby obawiając się czegoś. Fereng szczerzył kiełki a sierść podniosła mu się na grzbiecie niczym szczotka. Tibor uwiązał niespokojnego wierzchowca, złapał poznaczoną skrobnięciami i wgnieceniami tarczę, ścisnął w dłoni ciężki buzdygan.
- Pilnuj - wskazał na konia. Z nerwami napiętymi jak postronki podkradł się do chlewa i stajni. Potem do kurnika. Fereng zaskomlał. Wiatr podniósł raz i drugi chmurę kurzu.

Rozwarte siłą drzwi były tylko na wpół przymknięte i w niczym nie mogły już uchronić tego co było zamknięte w środku. Cokolwiek wtargnęło do środka, mordowało metodycznie, żadnemu żywemu stworzeniu nie przepuszczając. Woły i świnie, kury i kurczęta - wszystkie leżały na zbrukanej krwią i gównem podłodze, zdeptane, rozerwane, zmiażdżone. Nawet po śmierci młody kapłan czytał przerażenie w widoku podwiniętych racic, rozwartych w ostatnim ryku pysków, piór wydartych i rozsypanych w daremnej ucieczce. Ku domostwu spoglądał z jeszcze większym lękiem.

Strzaskane, wyrwane z zawiasów drzwi również i tu tylko na chwilę odgrodziły go od dramatu który rozegrał się wewnątrz. Blisko wejścia leżały ciała mężczyzn, wśród nich broń która wypadła z martwych dłoni. Trupy z rozerwanymi szyjami, zgniecionymi czaszkami i brzuchami z których wypłynęły wnętrzności, tak samo jak truchła zwierząt wygięte były w bólu i przerażeniu. Tibor nie chciał nawet myśleć o szaleństwie jakie musiało ogarnąć dom Vasilescu, gdy nieumarłe potworności siłą wdzierały się do środka i mordowały najpierw mężczyzn, potem kobiety i dzieci.

Bo nie tylko mężczyzn dopadły. Tibor przechodził obok ciał kobiet - skulonych, w podartych, brunatnych od krwi ubraniach, na próżno usiłujących uchronić najmłodszych. Mieszkały tutaj dwie rodziny, każda z licznym potomstwem. Przez chwilę młody Oestergaard zastanawiał się dlaczego nie schroniły się na strychu, ale gdy zobaczył połamane, zwisające z drabiny ciało któregoś z młodzików zrozumiał że i tam nieumarli wtargnęli. Najpewniej równocześnie ze sforsowaniem drzwi. Dom zamienił się w grobowiec i jatkę.

Rozejrzał się bezradnie. Powinien sprawdzić każde pomieszczenie po kolei, ale widok tego bezmyślnego okrucieństwa sprawiał że żołądek podchodził mu do gardła. Odwrócił się do drzwi, szary na twarzy jak popiół. Wtem… coś skrzypnęło. I nie była to podłoga pod stopami chłopaka.

Tibor mocniej zacisnął dłonie na rękojeści i uchwycie tarczy, siłą woli zdławił słabość i zadarł głowę ku powale. Zaciskając zęby, ostrożnie stawiając stopy pomiędzy potrzaskanymi sprzętami i ciałami ruszył ku drabinie. Cisza.

Odczekał minutę, dwie, nasłuchując każdego dźwięku. Jak dzikie zwierzę czasami wyczuje obecność myśliwego, tak on coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu że coś czai się na strychu, mimo tego że próbuje zrobić wszystko by ukryć swoją obecność. Tibor wahał się i zżymał - ostatnie na co miał chęć to wdrapywać się na górę i ryzykować że to coś urwie mu głowę albo zgniecie ją jak skorupkę jajka. Ale istniała malutka, słaba nadzieja że może ktoś jeszcze żyje.
- Jest tu kto?! - krzyknął wreszcie, druzgocząc ciszę panującą w chacie i na wpół oczekując że zabici podniosą się z ziemi i ruszą na niego, by uciszyć śmiałka zakłócającego im spokój - Jestem z Oestergaard!
Coś poruszyło się na strychu - nieśmiało, z powolnością lodowca. Chłopak usłyszał szelest i szept. Wpatrywał się w ciemny kwadrat wejścia na strych z całym napięciem i lękiem jakie ostatnia doba w nim wzbudziła...


- Pojedziemy jeszcze na farmę Iliescu - powiedział pospiesznie, gdy ulokował już całą trójkę odnalezionych dzieciaków na grzbiecie wierzchowca - Muszę sprawdzić co u nich. Wszystko będzie dobrze - zapewniał, spoglądając na Sandę, Sergheia i malutką Dorinę. - Zawiozę was w bezpieczne miejsce.

Najstraszniejsze było to dlaczego dzieci nie chciały opuścić domu.
- Kazało nam tutaj zostać - Sanda była w rozterce, gdy kapłan wdrapał się na strych, sprawdził czy może ktoś jeszcze przeżył i chciał zabrać maluchy z miejsca kaźni. Przy okazji obejrzał którędy nieumarli dostali się na strych i w jakiej mysiej dziurze dzieci musiały się ukryć.
- Kto kazał? - zdumiał się Tibor, kompletnie nie spodziewając się takiej odpowiedzi.
- No… to. Szeptało, byśmy się nie ważyli uciekać. Że tu nasze miejsce - dziewczynka zadrżała gdy to mówiła, a chłopak poczuł jak niewiele dzieli dziecko od popadnięcia w szaleństwo. Jemu samemu włosy stanęły dęba.
- Mówi prawdę, psze pana - Serghei dodał z powagą i mechanicznie skinął głową. - Musimy zostać.
Tibor musiał odchrząknąć, by w ogóle wydobyć z siebie głos.
- Nie musicie się obawiać - odezwał się stanowczo i obrócił się dookoła z buzdyganem w dłoni - Jeśli chcesz czegoś od żywych, stań naprzeciw mnie i spróbuj swoich sił ze mną, nie z dziećmi! - krzyknął z wściekłością, aż echo poszło. Nic się nie wydarzyło i dopiero wtedy dzieciaki dały się przekonać do zejścia. Tibor pospiesznie pozbierał ubrania i jakieś drobiazgi, a potem wywiódł całą trójkę z domu, mając wrażenie że coś dyszy mu w kark i lada chwila wbije w niego ostre jak igły zęby.

Miał nadzieję że to o czym dzieciaki mówią to jedynie wytwór umysłów niemal złamanych nocną grozą, jednak jeśli mówiły prawdę… Spoglądając na ich nieruchome, pozbawione życia twarze nie potrafił odgadnąć czego w rzeczywistości doświadczyły.

Do zmierzchu było już niedaleko i ulgi Tibora nie sposób było opisać, gdy wraz z niespokojnym zwierzyńcem i milczącymi dziećmi czym prędzej oddalał się od miejsca gdzie zagościła śmierć.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline