Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-06-2014, 15:19   #41
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Ludzie z Ybn wyjechali, a Tibor przez chwilę spoglądał za nimi w rozterce. Potem powoli spojrzał na słońce.
- Fereng! - zawołał mabari, który właśnie zaczął nadmiernie interesować się jakąś kurą, jakby biednemu stworzeniu nie wystarczyło to co przeszło w nocy. Niepocieszony pies podbiegł i przekrzywił łeb. Wyglądało to śmiesznie, zwłaszcza biorąc pod uwagę jak wielkie potrafiły urosnąć te psy.
- Czeka nas mała podróż - wyjaśnił chłopak. Ale najpierw podszedł do Cadi by uśmiechnąć się, przytulić ją na chwilę i porozmawiać, bo nie było co się kryć i udawać że nie mają się ku sobie.




- Śmierć tutaj była - szepnął młody kapłan. Farma obu rodzin Vasilescu wyglądała na nietkniętą, ale od wczoraj Tibor nauczył się chociażby węchem rozpoznawać obecność nieumarłych. Było to … niezapomniane wrażenie.

Smród nie był jedyną oznaką. Głucha cisza panowała w obejściu, żadne zwierzę nie chrumknęło ani nie zagdakało, nawet wróble i inne ptactwo omijało gospodarstwo z daleka poza padlinożercami, którzy wyczekiwali na szczeblach drabin i sztachetach. Kruki i wrony odezwały się raz i drugi, po czym i one zamilkły, jakby obawiając się czegoś. Fereng szczerzył kiełki a sierść podniosła mu się na grzbiecie niczym szczotka. Tibor uwiązał niespokojnego wierzchowca, złapał poznaczoną skrobnięciami i wgnieceniami tarczę, ścisnął w dłoni ciężki buzdygan.
- Pilnuj - wskazał na konia. Z nerwami napiętymi jak postronki podkradł się do chlewa i stajni. Potem do kurnika. Fereng zaskomlał. Wiatr podniósł raz i drugi chmurę kurzu.

Rozwarte siłą drzwi były tylko na wpół przymknięte i w niczym nie mogły już uchronić tego co było zamknięte w środku. Cokolwiek wtargnęło do środka, mordowało metodycznie, żadnemu żywemu stworzeniu nie przepuszczając. Woły i świnie, kury i kurczęta - wszystkie leżały na zbrukanej krwią i gównem podłodze, zdeptane, rozerwane, zmiażdżone. Nawet po śmierci młody kapłan czytał przerażenie w widoku podwiniętych racic, rozwartych w ostatnim ryku pysków, piór wydartych i rozsypanych w daremnej ucieczce. Ku domostwu spoglądał z jeszcze większym lękiem.

Strzaskane, wyrwane z zawiasów drzwi również i tu tylko na chwilę odgrodziły go od dramatu który rozegrał się wewnątrz. Blisko wejścia leżały ciała mężczyzn, wśród nich broń która wypadła z martwych dłoni. Trupy z rozerwanymi szyjami, zgniecionymi czaszkami i brzuchami z których wypłynęły wnętrzności, tak samo jak truchła zwierząt wygięte były w bólu i przerażeniu. Tibor nie chciał nawet myśleć o szaleństwie jakie musiało ogarnąć dom Vasilescu, gdy nieumarłe potworności siłą wdzierały się do środka i mordowały najpierw mężczyzn, potem kobiety i dzieci.

Bo nie tylko mężczyzn dopadły. Tibor przechodził obok ciał kobiet - skulonych, w podartych, brunatnych od krwi ubraniach, na próżno usiłujących uchronić najmłodszych. Mieszkały tutaj dwie rodziny, każda z licznym potomstwem. Przez chwilę młody Oestergaard zastanawiał się dlaczego nie schroniły się na strychu, ale gdy zobaczył połamane, zwisające z drabiny ciało któregoś z młodzików zrozumiał że i tam nieumarli wtargnęli. Najpewniej równocześnie ze sforsowaniem drzwi. Dom zamienił się w grobowiec i jatkę.

Rozejrzał się bezradnie. Powinien sprawdzić każde pomieszczenie po kolei, ale widok tego bezmyślnego okrucieństwa sprawiał że żołądek podchodził mu do gardła. Odwrócił się do drzwi, szary na twarzy jak popiół. Wtem… coś skrzypnęło. I nie była to podłoga pod stopami chłopaka.

Tibor mocniej zacisnął dłonie na rękojeści i uchwycie tarczy, siłą woli zdławił słabość i zadarł głowę ku powale. Zaciskając zęby, ostrożnie stawiając stopy pomiędzy potrzaskanymi sprzętami i ciałami ruszył ku drabinie. Cisza.

Odczekał minutę, dwie, nasłuchując każdego dźwięku. Jak dzikie zwierzę czasami wyczuje obecność myśliwego, tak on coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu że coś czai się na strychu, mimo tego że próbuje zrobić wszystko by ukryć swoją obecność. Tibor wahał się i zżymał - ostatnie na co miał chęć to wdrapywać się na górę i ryzykować że to coś urwie mu głowę albo zgniecie ją jak skorupkę jajka. Ale istniała malutka, słaba nadzieja że może ktoś jeszcze żyje.
- Jest tu kto?! - krzyknął wreszcie, druzgocząc ciszę panującą w chacie i na wpół oczekując że zabici podniosą się z ziemi i ruszą na niego, by uciszyć śmiałka zakłócającego im spokój - Jestem z Oestergaard!
Coś poruszyło się na strychu - nieśmiało, z powolnością lodowca. Chłopak usłyszał szelest i szept. Wpatrywał się w ciemny kwadrat wejścia na strych z całym napięciem i lękiem jakie ostatnia doba w nim wzbudziła...


- Pojedziemy jeszcze na farmę Iliescu - powiedział pospiesznie, gdy ulokował już całą trójkę odnalezionych dzieciaków na grzbiecie wierzchowca - Muszę sprawdzić co u nich. Wszystko będzie dobrze - zapewniał, spoglądając na Sandę, Sergheia i malutką Dorinę. - Zawiozę was w bezpieczne miejsce.

Najstraszniejsze było to dlaczego dzieci nie chciały opuścić domu.
- Kazało nam tutaj zostać - Sanda była w rozterce, gdy kapłan wdrapał się na strych, sprawdził czy może ktoś jeszcze przeżył i chciał zabrać maluchy z miejsca kaźni. Przy okazji obejrzał którędy nieumarli dostali się na strych i w jakiej mysiej dziurze dzieci musiały się ukryć.
- Kto kazał? - zdumiał się Tibor, kompletnie nie spodziewając się takiej odpowiedzi.
- No… to. Szeptało, byśmy się nie ważyli uciekać. Że tu nasze miejsce - dziewczynka zadrżała gdy to mówiła, a chłopak poczuł jak niewiele dzieli dziecko od popadnięcia w szaleństwo. Jemu samemu włosy stanęły dęba.
- Mówi prawdę, psze pana - Serghei dodał z powagą i mechanicznie skinął głową. - Musimy zostać.
Tibor musiał odchrząknąć, by w ogóle wydobyć z siebie głos.
- Nie musicie się obawiać - odezwał się stanowczo i obrócił się dookoła z buzdyganem w dłoni - Jeśli chcesz czegoś od żywych, stań naprzeciw mnie i spróbuj swoich sił ze mną, nie z dziećmi! - krzyknął z wściekłością, aż echo poszło. Nic się nie wydarzyło i dopiero wtedy dzieciaki dały się przekonać do zejścia. Tibor pospiesznie pozbierał ubrania i jakieś drobiazgi, a potem wywiódł całą trójkę z domu, mając wrażenie że coś dyszy mu w kark i lada chwila wbije w niego ostre jak igły zęby.

Miał nadzieję że to o czym dzieciaki mówią to jedynie wytwór umysłów niemal złamanych nocną grozą, jednak jeśli mówiły prawdę… Spoglądając na ich nieruchome, pozbawione życia twarze nie potrafił odgadnąć czego w rzeczywistości doświadczyły.

Do zmierzchu było już niedaleko i ulgi Tibora nie sposób było opisać, gdy wraz z niespokojnym zwierzyńcem i milczącymi dziećmi czym prędzej oddalał się od miejsca gdzie zagościła śmierć.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 20-06-2014, 18:09   #42
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Grupa udała się w dalszą drogę. Thog ciągle milczał od czasu do czasu spoglądając badawczo na kompanów. Goliat, który im towarzyszył wyglądał na prawdę imponująco. Jego gabaryty z pewnością nie pomagały w nawiązywaniu przyjaźni i znajomości. Ale pewnie i wrogów miał znacznie mniej dzięki swej posturze.
W końcu dotarli na skraj lasu. Barbarzyńca nie poczuł, żeby te miejsce specjalnie zrobiło na nim wrażenie. Ot kolejny las owiany złą sławą, gdzie zginęło kilku śmiałków tracąc orientację w terenie i zdychając z głodu. Nawet nie zauważył iż z każdym kolejnym krokiem robi się tu coraz ciemniej. Jakby potężna magia chroniła żyjące tu stwory od słonecznych promieni, które jakby nie patrzeć były negatywnym bodźcem dla niektórych bestii i potworów.

-Patrzcie coś tam jest...- rzucił na głos Grzmot, wyrywając półorka z kolejnego niepotrzebnego rozmyślania.
-He?- warknął tylko głupkowato nie bardzo wiedząc o co może się rozchodzić wielkoludowi. Krzyk Vary nieco zbił półorka z tropu. Konie zaczęły wierzgać i panicznie prychać, zrzucając przy tym z grzbietu dziewczynę i przybysza z dalekiego wschodu.
-Wrrrr...- zawył na widok olbrzymiej łasicy. Nigdy nie widział tak sporego futrzaka. Lecz widząc że stwór rzuca się do ataku nie czekał ani chwili, uniósł swój topór i rzucił się do walki. Rzucił to było idealne stwierdzenie, gdyż w momencie gdy unosił oręż do boju, skupiając się na ruchliwym przeciwniku, nie dostrzegł wystającego z ziemi korzenia, o który się potknął lądując twardo na ziemi jak długi.

Przez sekundę myślał, że potwór rzuci się na niego z zębiskami i pazurami by rozszarpać go i zagryźć, lecz gdy uniósł głowę stwór uciekał w popłochu. Sam nie wiedział czemu, lecz nie marudził z tego powodu. Leżąc byłby dla stwora łatwym celem. Wartko wstał, podnosząc przy okazji swój topór -Głupi Thog...- zrugał się za brak uwagi, który mógł doprowadzić do nieszczęśćia -Ślepy Thooog...- dodał jakby chciał się wytłumaczyć za to co przed chwilą miało miejsce...
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 20-06-2014, 18:16   #43
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Część wspólna

Konie poniosły, a Grzmot spojrzał w pysk najeżony ostrymi zębami. Czuć było resztki nieprzetrawionego mięsa, a syk dobywający się z gardła nie napawał optymizmem. Nie zmieniało to jednak w żaden sposób faktu, ze łasica stanęła dokładnie przed Varem, a ten nie miał ochoty dzisiaj umierać, zwłaszcza w szponach futerkowca, to już byłaby skaza na honorze nie tylko jego, ale i jego bliźnich oraz potomków. Na szczęście stał już na ziemi i mógł natychmiast zareagować. Wyciągnął więc błyskawicznie miecz dwuręczny i ciął nim w jednym, płynnym ruchu. Miał nadzieję że uda mu się ściąć głowę, lub chociaż rozłupać czaszkę. Faktycznie zwierzak świetnie by się nadawał na futro, a zimą doskonale wtapiało by się kolorem w śnieg. Jak pomyślał tak zrobił; wielki miecz świsnął w powietrzu, a głowa łasicy potoczyła się po poszyciu. Bryzgający posoką kadłub zrobił jeszcze dwa kroki, po czym runął na ziemię, omal nie przygniatając Mary. Moment później powietrze wypełnił szelest skrzydeł i rozgłośne huczenie gigantycznej sowy. Na szczęście krótki rzut oka upewnił Vara, że to nie kolejny wróg a iluzja stworzona przez któregoś z drużynowych czaromiotów.

Korzystając z powstałego zamieszania i nie mają ochoty stać się obiadem dla przerośniętego szczura Wredota wzbiła się w górę i z bezpiecznej wysokości bacznie obserwowała pole bitwy, gotowa dać znać krakaniem, gdyby nagle z mroku wychynęło nowe niebezpieczeństwo. Na szczęście nie zanosiło się na to - póki co.

Kostrzewie nagła zmiana pozycji z siedzącej na spadającą przerwała dalsze klęcie pod nosem - i chyba dobrze. Dość już wiązanek puściła, kiedy jej beztroscy towarzysze zagłębiali się w mroczny cień Czarnego Lasu, gnani naprzód nie tylko własną głupotą, ale i wyraźnym życzeniem śmierci. Ona zaś wraz z nimi - bo mimo że powinna zostać w wiosce, gdzie (choć w towarzystwie nabzdyczonego kapłana) byłaby na pewno bezpieczna - to poszła z tą bandą głupców i teraz miała za swoje. Po prawdzie to przeklinała bardziej nie ich (wszak od początku wiadomo było, jak skończyć się może ta niemądra awantura), ale swoje zbyt miękkie serce, które kazało jej opiekować się tymi zagubionymi mieszczuchami na jej zgubę.

Fartownie upadła w wilgotne, miękkie i “pachnące” - bo już solidnie zbutwiałe - liście, które najwidoczniej osypały się ze stojącego nieopodal rozłożystego, choć groteskowo powykręcanego drzewa. Nie zamierzała wcale wstawać; jej “naturalny” zapach i bure szmaty doskonale komponowały się z gnijącą ściółką, zapewniając jej dobrą osłonę przed uwagą złowieszczych stworzeń. Przepełzła tylko kawałek w kierunku drzewa, by szeroki pień zasłonił ją zupełnie przed wzrokiem łasic. Bezpieczna za tą solidną osłoną, przymknęła oczy, odtwarzając z pamięci obraz atakujących ich zwierząt i usiłując przypomnieć sobie, co mówiły o nich jej własne doświadczenia i pamięć Wielkiego Lasu. Nie prosiła wszak o zbyt wiele - Silvanus w swej łaskawości mógłby zesłać jej nieco swojej wiedzy w nagłej potrzebie...Niestety nic pomocnego nie przychodziło jej do głowy - a raczej nie było informacji, które mogły być pomocne. Te złowieszcze myszojady były zawziętymi wojownikami i nie słyszała o sytuacji, gdy gigantyczna łasica wycofałaby się z pola walki. Wręcz przeciwnie - gdy już dopadła przeciwnika wczepiała się w niego jak kleszcz, podobnie wysysając krew i siły.

Shando ponownie odczuł ciężar rodzinnej klątwy Wishmakerów i nawet nie zauważył niebezpieczeństwa, aż było za późno. Kaszmir - jak zwykle - pokazała że rodowa klątwa nie działa na nią i lekko zasyczała z shandowego rękawa na krótko przed atakiem wielkich łasic. Nim zdążył zareagować, zawrzała walka; obaj wojownicy starli się z bestiami w chaosie żelaza i pazurów. Gdzieś krzyknęła sowa, coś tam huknęło.
Czarodziej postanowił ruszyć jednemu z wojowników na pomoc, ale do tego będą potrzebne wyrównane szanse... oczywiście wyrównane na korzyść sojuszników. Przywołał z głębin pamięci zaklęcie i zaczął je wypowiadać, czując jak z każdą sylabą fala mocy przemian wnika w jakiś mięsień lub kość. Krok po kroku ciało czarodzieja wypełniało się buzującą energią, czekającą na finalną inkantację.



Oto bowiem calimshanin urósł, mierząc teraz blisko trzy metry muskularnego ciemnoskórego ciała, przypominał pustynnego geniusza z legend, gotowego uwolnić swój gniew.

Mara odruchowo przypadła do Strzygi, która najeżyła się i warczała gotowa do skoku. Najpierw wieża a teraz te paskudy… Zdusiła w sobie chęć rzucenia się do ucieczki i spojrzała szybko po kompanach. Poderwała się na nogi i odskoczyła od atakującej łasicy. Gburro chyba chciał ją postraszyć, więc dziewczyna bez zastanowienia wyciągnęła rękę i wyskandowała zaklęcie. Może to był wpływ widmowej sowy i śmierci towarzysza, ale podziałało - łasica wytrzeszczyła oczy i rzuciła się do ucieczki.

Var był zadowolony… co prawda zbryzgany solidnie krwią po dekapitacji łasicy, ale zadowolony. Szkodnik przestał na niego szczerzyć zęby, była szansa na śliczne futerko, a na dodatek jeden napastnik był martwy. Tyle że jak się okazało, nie był to przeciwnik godny wyciągania ostrza. Opuścił je na ziemię i rzucił się na drugą łasicę, chcąc ją złapać i unieruchomić gołymi rękoma.
Grzmotowi udało się dopaść zwierzaka, kiedy ten zawinął ogon do ucieczki. Nie namyślając się wiele, goliat złapał ogon, przyciągnął do siebie, rzucił się całym ciężarem na łasicę, więżąc ją w uścisku i zaczał okładać pięściami. Gdyby udało się ją ogłuszyć i skręcić jej kark, mógłby z niej zdjąć całkiem ładną skórkę. Łasica zwinęła się jak sprężyna próbując dosięgnąć wroga. Kłapnęła raz, drugi i wczepiła się w ramię goliata, zaciskając szczęki jak imadło. Grdyka zwierzęcia poruszyła się, gdy pociągnęło solidny łyk Varowej krwi.

Wyglądająca co i rusz zza pniaka Kostrzewa na widok akrobacji goliata i futrzaka aż stuknęła się kijem w czoło z głębokim westchnięciem, znamionującym zupełne załamanie na widok takiej głupoty. Wszak w powietrzu nie przebrzmiały jeszcze jej słowa, że łasice potrafią wysysać siły życiowe ze swoich ofiar, a oczywiście Grzmot musiał rzucić się na jedną z nich z nagą klatą. Shando, który podskoczył do drapieżnika z boku bez żadnej broni, też nie był lepszy. Druidka z frustracją stwierdziła, że najwyraźniej w Ybn jej towarzysze zostawili nie tylko oczekujących na pomoc ludzi, ale i własne mózgi… bo od początku wyprawy do Czarnego Lasu nie wyglądało, jakby mieli je ze sobą, albo z nich - choć przez malutką chwilkę - korzystali.

Krótko po Grzmocie łasicy dopadł Shando Olbrzymi, dzięki czarom dwukrotnie większy od normalnego siebie, starając się sprawnie zajść łasicę i pomagając przyszpilić ją do ziemi. Czarodziej czuł jak w rękawie niecierpliwi się jego kobra-chowaniec, czekając aż Pan zewrze się w walce z wrogiem, by mogła użyć swych jadowych kłów. Tymczasem Var miał problem - wielka łasica wpiła się zębami w jego ciało i spijała juchę jak jej mniejsza kuzynka kurczakom. Czarodziej pochylił się nad walczącymi, jedną ręką chwytając łasicę za kark, jak niesforne kocię, drugą zaś łapiąc za ogon. Unieruchomił ją, jednak zwierzak ani myślał puszczać swoją zdobycz; w paciorkowatych oczkach błyszczało szaleństwo i nawet ukąszenie jadowitego węża nie sprawiło, że złowieszczy potwór odpuścił.

Kiedy Shando schwycił łasicę, ta przestała się już tak wywijać, co z kolei oznaczalo problemy dla futrzaka. Goliat zacisnął dłonie na gardle zwierzęcia i zaczął ściskać, nie puszczając ani na chwilę, nawet kiedy ta zaczęła się rzucać w spazmach a potem całkiem przestała walczyć. Trzymał tak jeszcze chwilę dla pewności, zanim rozwarł jej w końcu martwe szczęki. Dla wewnętrznego spokoju skręcił jej kark. Okazało się że przerośnięta kurojadka jednak potrafiła coś zrobić.


__________________________________________________ ____

Shando

Czarny las, nieopodal tajemniczej wieży
Dzień po zaćmieniu, wieczór.


Jedna łasica padła w krwawej kałuży, druga uciekła, a raczej próbowała uciec.
Magia płynąca skrzącymi drobinami w żyłach maga, rozdymając każdą cząstkę jego ciała wywoływała swędzenie, ale warto było. Sam jego widok, dwakroć większego niż zazwyczaj budził grozę, zaś siła i rozmiary powodowały że mógł z łatwością łamać ludzi w pół. Aż szkoda że nie zdążył tego wykorzystać.
Z wysokości ponad trzech metrów warknął na towarzyszy


- Nie ma co się guzdrać. Wejdźmy do wieży nim zajdzie słońce - sam, świecąc przykładem, ruszył, powoli jak na kogoś o tak długich nogach, co chyba było efektem ubocznym całego tego rośnięcia. Całe szczęście krótko potem zmalał w zielonkawej poświacie ulatniającego się zaklęcia. Podszedł nieco by przyjrzeć się ruinie.

Sama wieża, mimo że zrujnowana wyglądała na ewenement. Młody czarodziej pod okiem wuja studiował fortyfikacje budowane przez najróżniejsze kultury, zaś owa wieża nie przystawała do budowli północy. Gdyby spotkać ją gdzieś na ziemiach centralnych, jako część zamku czy murów miejskich byłaby widokiem tak pospolitym, że nie zwróciłby na nią uwagi. Jednak tu, na północy...

- Dziwne - mruknął Shando do idących obok - tu na północy tak nie budują. Chyba że to fatamorgana.

Miraże nie były niczym dziwnym w jego rodzinnym Calimshanie - nie dość że pospolicie występowały na pustyni, to niejeden pasza szczodrze płacił za urozmaicenie nimi swojej rezydencji, co było szczytem modnej ekstrawagancji, podobnie jak posągi z niewolników zaczarowanych w kamień.

Odczepił od pasa lampę i zażądał - Chcę światła, quarinie, migiem - na co lśniące smugi zaczęły się unosić z dziubka czarodziejskiej lampy.

 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 21-06-2014 o 22:05.
TomaszJ jest offline  
Stary 22-06-2014, 22:28   #44
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Praca Grupowa


Kiedy już walka się skończyła, druidka - dla pewności omijając truchła łasicy - podeszła do kamiennej baszty. Inni poszli za jej przykładem, w blask pochodni oglądając wielkie znalezisko. Dziwnie wyglądała owa wieżyca w środku lasu, zwłaszcza że taka konstrukcje - wysokie na trzy piętra, z płaskim dachem, na który można było wejść, bez okien i z jednym wejściem - widywano raczej w miastach jako część murów obronnych, a nie samotne siedliszcza. Burro wyczuł w środku swojego chowańca i sięgnął w jego stronę umysłem. Węgielek był niespokojny, ale raczej przez starcie ze swoimi złowieszczymi krewniakami niż to, co znajdowało się w ruinach. Niziołek czuł, że łasiczka ukryła się pod czymś i czekała na wezwanie. Najwyraźniej w środku baszty nie było nic co wywoływałoby w niej niepokój.

Stojąca ot tak sobie w środku lasu konstrukcja była najwyraźniej podejrzana i Kostrzewa, inaczej niż jej bezmózdzy towarzysze, nie zamierzała narażać się na dodatkowe niespodzianki. W zabobonne bajanie ciemnego ludku nie bardzo chciało jej się wierzyć, Albus jednak magiem był, a z magią, jak wiadomo, żartów nie ma. A z taką, co to z trupami coś ma do czynienia, to zaś szczególnie. Zamknęła więc zdrowe oko i przyłożyła dłoń do wilgotnej kamiennej ściany. - Niech mnię nikt tera nie przeszkadza, bo w łeb dam! - warknęła jeszcze na kompanów, gdyby którejś gorącej głowie przyszło na myśl by wparować bez zastanowienia do środka. Mamrocząc jakieś niezrozumiałą melodię, ostrożnie i powoli, krok za krokiem obeszła budowlę, nie odrywając od niej dłoni, za to raz na jakiś czas obwąchując kamień, a raz nawet go liżąc. Kiedy zbliżyła się do drzwi baszty, przystanęła na chwilę, odsuwając się od otworu i marszcząc twarz, jakby miała kłopot ze złapaniem ostrości widzenia. Dopiero po całym tym rytuale Kostrzewa odstąpiła kilka kroków od kupy kamieni. Choć stała prosto, dłoń miała mocno zaciśniętą na lasce, a na czole zebrało jej się kilka kropel potu, jakby kobieta przed chwilą wykonała jakąś ciężką, mozolną pracę.
- Gdzie durny lezie?! – Druidka ofuknęła Shando, który z lampką w dłoni szykował się do przekroczenia progu - Toć to yl..ylyu...lizuzja...złuda jest. Nie wieżyca, tylko chałupa jakowaś. Pusta, ale magyi w środku dość, aż przez próg zalatuje. Pewniakiem jakieś czarodziejskie sidła... Ostrożnie z tym trza, a nie na chojraka leźć. Może kto z was uczony jest w takiej śtuce?- potoczyła wzrokiem po towarzyszach, którzy podobnież byli biegli w tej materii.
- Tak jak przypuszczałem, uzdrowicielko - Shando kiwnął głową - jednak myślę, że gdyby to miała być zasadzka wieża byłaby bardziej kusząca. Ktoś tu nie chce gości.
Shando myślał o tym jak niewiele wie o tutejszych zwyczajach, choć mieszkaniec owej zakamuflowanej chałupy pewnie jest też obcy, co widać było po wieży, iluzją której nakrył domostwo. To trochę ułatwiało sprawę. Prawa gościnności są podobne wszędzie.
Podszedł tedy Shando do wejścia do wieży i zawołał.
- Gospodarzu! Zmrok nadchodzi, a zło kręci się po lesie. Zechciej proszę przenocować podróżnych, których ciemność zastała.
Echo poniosło się po lesie, lecz z wieży-nie-wieży nie doszła ich żadna odpowiedź.
- Chyba nikogo nie ma w domu - podsumował ciszę czarodziej.

W czasie, kiedy niektórzy naradzali się nad istotą wieży, która ponoć wieżą nie była, Grzmot zebrał swoje rzeczy, dwa futrzaki i zaczął je skórować. Szkoda byłoby takich pięknych futerek, jedno było wręcz w nienaruszonym stanie. Spojrzał na chwilę znad sprawianej zdobyczy i pomyślał chwilę. - Dajcie mi dokończyć jedną, to się wrzuci truchło. Jak jest jakaś pułapka, to się od razu uwolni czy tam aktywni. - Goliat, mimo że rzucił się niedawno na złowieszczą łasicę z gołymi pięściami, zaserwował całkiem rozsądny pomysł.

- A na co takie zachody? Nikogo w środku nie ma, tylko jakiś szczur czy inne małe nico - druidka przekrzywiła głowę, zaglądając do środka i dostrzegając w zalegających na podłodze śmieciach jakieś błyszczące oczka - Odpoczniem trochę i pora dalej ruszać, trupojada szukać… - ziewnęła demonstracyjnie i przeciągnęła się, aż chrupnęło - Ja tam nogi nie postawię; kto wie co tam magus przyszykował na gości niechcianych. Jak kto głupi, to pchać się może, ja tam nie zabraniam, ino potem łatać nie będę - zastrzegła i usadowiła się pod murem, szykując sobie siedzisko wśród liści. Po chwili skrzyżowała nogi, zamknęła oczy, objęła obiema rękami położony na kolanach kostur, a z jej półprzymniętych ust zaczęło wydobywać się ciche, jednostajne mruczenie. Mara usiadła obok, tuląc się do swojego chowańca.
- Żaden szczur, a Węgielek. - poprawił machinalnie i bez złości kucharz, kiedy już szczękościsk ze strachu go puścił. - Wyłaź stamtąd, łachudro! - Dodał już na użytek chowańca i odsunął czepiec na tył głowy, ocierając przedramieniem spocone czoło. Nie ma co, na brak wrażeń nie było jak narzekać. Serce powoli zwalniało tempo, Burro z uznaniem i jeszcze większym strachem pomieszanym z szacunkiem popatrywał na wielkoluda. Kiedy łasice wyskoczyły na nich z krzaków był już pewien że skończą wszyscy jako ich kolacja. Tymczasem Grzmot jednej uciął łeb zanim zdążyła zobaczyć co się dzieje. No a drugą… Tu kucharz wyprostował się dumnie i uśmiechnął lekko. No kto mili państwo załatwił? No kto? Kto sowę zrobił na widok której chciała pierzchnąć za siódmą górę? No niby zaraz potem wielkolud i mniejszy wielkolud ją zadusili, ale to się już nie liczy. Bo uciekała po jego sztuczkach, ha!
Wiedźmie nie przeszkadzał, choć kiedy powiedziała o iluzji, Burro zastrzygł uszami. No patrzcie państwo… Zrujnowana baszta zaciekawiła go z miejsca. Przywołał jeszcze raz Węgielka i ziewnął rozdzierająco.
- Myślicie że to Albusowe dzieło? Że to jego sadyba? No ale w takim razie gdzie on polazł, hmm? Narobiliśmy rabanu sporego, jakby był w pobliżu to pewnie by przyleciał zobaczyć co to za wrzaski na progu… chałupy. Hmm, chałupy? - Podszedł bliżej i dotknął kamienia. No jeśli to sztuczka, to jego sowy mogą się schować. Nie był by jednak sobą, gdyby przepuścił koło nosa oględziny tak ciekawego miejsca. Na razie z zewnątrz, no bo wiedźma może mieć rację.
- No ale Węgielek wlazł do środka i nic mu się nie stało. - Powiedział w końcu do reszty Burro kiedy zaczęli rozważać pułapki. - Nikt nie potrafi… tego rozproszyć? - Pogładził jeszcze kamień. - W środku byłoby wygodniej. Można by strawy naważyć… No chyba że chcecie jeść zimne kanapki?
Skrzywił się wyraźnie.
- Za małe to to, żeby pułapkę uaktywnić niejedną, może gdzie linka do spustu kuszy, cokolwiek. Nie wiem czyje to, ale robi się późno, a latanie z pochodniami po lesie nocą, to proszenie się o większe kłopoty. Można zajrzeć do środka, skoro nikt nie odpowiada, przyda się chociażby do przenocowania jakby trzeba. - Grzmot zrobił sobie przerwę w zdejmowaniu skóry na przekąskę z serca łasicy.
Niziołek z przerażeniem obserwował co wielkolud robi. Kiedy zaś zabrał się do pałaszowania serca, kucharz zbladł jak płótno.
- Czekaj! Przecież tak nie można! - podszedł do wielkoluda, sam nie wiedział skąd nabrał tyle odwagi. - Jak lubisz podroby to powiedz, gulaszu ci ugotuję… - Zamrugał oczami, jakby chciał się pozbyć widoku sprzed oczu.
- Gulasz brzmi nieźle, przyda się, dasz radę zrobić coś z tego? Nie ma sensu marnować całego mięsa na smakołyki dla padlinożerców, żeby nas zostawiły w spokoju, chociaż łasic zwykle nie jadam. - Powiedział Var dokańczając jedzenie serca.

Burro na sztywnych nogach zrobił jeszcze krok, ale wielkolud dalej pakował do ust krwawy ochłap na surowo. Kucharz ostro walczył z mdłościami, ale nagle przypomniał sobie, że to może jakiś rytuał czy coś. Nowa fala przerażenia szybko obiegłą mu głowę. Czy on z ludźmi też tak będzie robił?!
- Eee… - spokojne słowa Grzmota jakoś pozbawiły go na chwilę złudzeń. - No ten… Łasic nigdy nie próbowałem, ale zawsze jest ten pierwszy raz. Wszystkich was prowiantem, który wziąłem ze sobą nie wykarmię na dłuższą metę. Tak więc jak się trafiło… - spojrzał krytycznie na zwierzę. - No spróbujemy… Potrawka jak z królika, dużo ziół i myślę że będzie się dało zjeść. Ale do tego potrzeba jeszcze ognia i kociołka pełnego wody. - Ruszył w stronę plecaka i po chwili hurgotu wyciągnął wielki kocioł i patelnię. - Hmm… to, ten tego… Ja może pójdę po wodę i zioła? - Zaproponował mając nadzieję że ktoś inny zajmie się szukaniem pułapek w wieży.

Grzmot spojrzał na niziołka sceptycznie. - Chcesz iść po wodę i zioła, sam, tutaj? - Zawiesił na chwilę głos, tak żeby dotarło do malucha to co właśnie powiedział, następnie przesunął wzrokiem po łasicach, które miały być kolacją a być może kiedyś płaszczami. - Ech… poczekaj aż skończę i pójdziemy razem, ta i tak odleciała. - Wskazał ostrzem, którym skórował na druidkę.
Shando spojrzał z dezaprobatą na towarzystwo, a zwłaszcza na Burro, przymierzającego się do rozłożenia polowej kuchni. Stanął nad nim i ostentacyjnie wyciągnął suchara, którego z brzękiem wrzucił mu do gara.
- To nie piknik - odrzekł Shando krótko i zniecierpliwiony rozglądał się wokół. Myślał o nadchodzącej nieubłaganie nocy, a wraz z nią - nieumarłych. Okryta iluzją chatka mogła być chroniona jakimś paskudnym zaklęciem, ale to nic w porównaniu do nocy spędzonej na zewnątrz. Mógł puścić przodem przywołańca, choć wolał tę możliwość pozostawić sobie raczej do obrony.
- Co to jest, piknik? Tak czy siak, idę z maluchem po wodę, możecie sprawdzić wiieżę w tym czasie i ją przystosować na noc, da się zabaradykadować wejście. Flaki i część mięsa możemy rozrzucić kawał od tego miejsca, żeby się nimi zajęły drapieżniki zamiast nami. - Słowa Grzmota zdawały się być dość ostateczne, albo jakby zupełnie nie przejmował się tym, co człowiek ma do powiedzenia. Przynajmniej jeśli nie było się goliatem. Zachowywał się po prostu jak wódz przydzielający zadania. Niziołek skwapliwie pokiwał głową, kiedy wielkolud zaproponował towarzystwo. Z nim to już żadne łasice nie straszne. Łazić daleko też kucharz nie miał zamiaru. Ot porozglądać się za wodą, zioła przecież miał w plecaku. Suszone bo suszone, a wiadomo że nie ma jak świeży majeranek i tymianek do gulaszu… z łasicy. Jakże to tak, bez przypraw na wyprawę wyruszać… No ale w bukłaczku miał tylko rozwodnione wino, a tego nijak do gulaszu nie dało się użyć. Popatrzył bykiem jeszcze na Shando i prychnął lekceważąco na jego suchara.
- Phi. Po całym dniu jazdy, trzeba zjeść coś konkretnego i ciepłego. - Wziął się pod boki i zadarł hardo głowę. - Szczególnie że nie wiadomo co nas jutro czeka. No i pewnie że żaden piknik, nikt nie pomyślał o koszu z jedzeniem czy kraciastym obrusie. Ale skoro już mamy tu biwakować i warty trzymać, to można coś ugotować przy okazji, nieprawdaż? A ogień odstraszy inne łasice, nie? - Dokończył już nieco mniej pewnie, czekając aż Grzmot skończy oprawiać mięso. - A woda też się przyda, by… no… obmyć się.
Wielkolud usmarowany był juchą jak nieboskie stworzenie. Raz że łeb łasicy uciął, dwa że serce wycinał i we flakach się paprał od dłuższej chwili.
- Przyda się, my idziemy po wodę, wy sprawdźcie wieże w tym czasie. – Po tych słowach Var zebrał broń I ruszył z niziołkiem na poszukiwanie wody. Rozgładał się za czymś jeszcze poza wodą, solidną kępką mchu. Przez łasice zaczął solidnie krwawić i mimo, że udawał że nic się nie stało, to jednak czuł osłabienie. Przepatrywał teren, zbierając większe kępki mchu na później, ciągle szukając naturalnych wyniesień i zagłębień, w takich najczęściej gromadziła się woda. Jednak niczego za bardzo nie dostrzegał, w przeciwieństwie do Węgielka, który to niuchał z zaciekawieniem dookoła. Nie było to jednak nerwowe marszczenie noska, pozwolił więc prowadzić zwierzakowi i jego naturalnym zmysłom. Okazało się to najlepszym pomysłem tego dnia. Po niezbyt długiej chwili, dotarli do małego źródełka. Szybko napełnili kociołek i bukłaki, które były już częściowo puste, mimo późnego wyruszenia z miasta. Przy okazji zajął się krwawiącą raną, z pomocą niziołka udalo mu sie poupychać ciasno mech pod koszule i pancerz. Nie bardzo był w stanie się zaszyćc, rana była akurat na barku i wszelkie takie próby skończyłyby się dość szybkim fiaskiem. Zaopatrzeni, odrobinę czystsi i z wodą wrócili do wieży i reszty. Miał nadzieję że ktoś w tym czasie zdążył sprawdzić budynek, czuł się nieco zmęczony, a gdyby nikt nie ruszył zada do środka, przypadłoby to Varowi.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...

Ostatnio edytowane przez Plomiennoluski : 23-06-2014 o 20:36. Powód: Jeziorko w źródełko... shazam.
Plomiennoluski jest offline  
Stary 23-06-2014, 03:42   #45
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
We współpracy z Sayane

Kaledon

Rozmo
wa pod wrotami prowadzącymi do góry była burzliwa, lecz nie trwała długo. Wierzeje rozwarły się - niestety tylko dla krasnoludów. Jehan nie znał się na podziemnej polityce, ale najwyraźniej brak króla ucinał wszystkie kontakty ze światem zewnętrznym, a mieszkańcy Mitrylowej Hali zostali wpuszczeni jedynie dlatego, że strażnicy obawiali się politycznych implikacji zatrzaśnięcia im drzwi przed nosami. Jak daleko wgłąb góry zdołają dojść - to już inna sprawa.

Natomiast Jehan został na zewnątrz sam jak palec. Spalone sadyby po drodze nie zachęcały do noclegu, a obity tyłek i marne umiejętności - do galopu z powrotem do Ybn. Musiał radzić sobie inaczej. Na szczęście strażnicy nie mieli zamiaru pozostawiać go na pastwę losu gdy wyłuszczył im swój problem. Co prawda do zapadnięcia zmroku musiał szwędać się wraz z koniem po okolicy i nie przeszkadzać krasnoludom w wykonywaniu ich pracy (co, z braku gości, polegało głównie na gapieniu się przed siebie), jednakże potem został przez nich zaproszony do niewielkiej strażnicy wewnątrz góry, zaraz za potężnymi wierzejami. Nie było tam luksusów - średniej wielkości komnata z dwiema pryczami, dużym kominkiem, stojakiem na broń, skrzynią, stołem i krzesłami, malutka kuchnia i wychodek. Przechodząc przez bramę Jehan zauważył stojący na podwyższeniu olbrzymi róg - jego dźwięk z pewnością zaalarmowałby nie tylko najbliższe posterunki, ale i całą górę. Kobyłkę przywiązał nieopodal - jeden z brodaczy podstawił jej wiadro wody, ale Amnijczyk miał niejasne wrażenie, że rankiem każą mu po swoim wierzchowcu posprzątać.

- Jeszcze raz dziękuję - odezwał się Jehan, sadowiąc tyłek na zydlu - i moje kondolencje z powodu śmierci waszego Króla. Jak to się stało? Nie domagał na zdrowiu ostatnimi czasy?

- Królowi nic nie dolegało. Valin Thunderstone był jednym z naszych najznamienitszych wojowników i cieszył się doskonałym zdrowiem - sztywno rzekł krasnolud we wspólnej mowie. Akcent miał twardy, ale dało się go zrozumieć. Najwyraźniej uznał, że Jehan nie zna krasnoludzkiego wystarczajaco dobrze, skoro nie wyciągnął wniosków z rozmowie przy bramie. - Zabiła go banshee w czasie ataku nieumarłych zeszłego dnia.

- Banshee - powtórzył głucho Amnijczyk. - Więc i u was zmarli nie chcieli grzecznie spać w grobach? Ybn Corbeth miało ten sam problem, podczas zaćmienia i w nocy. Zawodząca Kobieta i tam zawitała. Źle się dzieje, oj źle. Tylko dlaczego?

Krasnolud wzruszył ramionami i dolał sobie grzanego piwa.
- O tym już debatować kapłanom, nie nam.

- Prawda - chłopak pokiwał głową. - Zastanawia mnie jednak fakt, jak banshee zdołała zabić waszego Króla i jak nieumarli sforsowali bramę. To naprawdę wielka i imponująca brama, więc mniemam, że macie gdzieś w środku nekropolię. Mylę się?

- Oczywiście, że sforsowali, widziałeś przecież gruz zamiast bramy - sarkastycznie rzucił drugi ze strażników. - A nasi kapłani są takie lebiody, że nawet grobów poświęcić nie umieją. Wasi na cmentarzach nie tańczyli?

- Daj pokój - machnął ręką pierwszy. - Dziwa się dzieją, to i każdy głupieje. Oczywiście, że nieumarli nie sforsowali niczego, a kamienie w grobowcach nawet nie drgnęły. Ale duchom i innym zmartwychwstałym bez cielesnej powłoki drzwi i ściany w niczym nie przeszkadzają. Poza tym szyby wentylacyjne czy kominy również zapewniły im dostęp. A z takimi to już tylko albo czarami, albo zaklętą bronią walczyć, więc… - zrobił nieokreślony gest. - Król walczył dzielnie i w zasadzie to on bronił swoich strażników, ale… - Jehanowi wydało się, że pośród gęstych kędziorów brody zobaczył łzę.

- Za poległych - Jehan uniósł kufel piwa, nie mogąc znaleźć lepszej odpowiedzi - i za Króla.

Krasnoludy dołączyły do jehanowego toastu. Piwo przyjemnie grzało, rozlewając ciepło po całym ciele. Jehan z trunków wolał wino, ale jego szczęście było już prawdopodobnie na wyczerpaniu i nie zamierzał wybrzydzać. Zdecydowanie wolał spać w strażnicy, niż na zewnątrz.

- Niespokojne czasy - odezwał się Amnijczyk, cytując ulubione powiedzenie ludzi, gdy coś zaburzało rutynę. - W Ybn Corbeth, jak mówiłem, tak samo. Zmarli wstali z grobów. Nawet Ojciec Założyciel nie spał spokojnie i zjawił się z ostrzeżeniem. Przepowiednie, proroctwa, nie na mój to rozum. Słyszeliście kiedyś o Królach Gór? Bo ja z całą pewnością nie, nie licząc rozmów o was, panowie krasnoludy.

- Hehe, pochlebca - zarechotał drugi ze strażników - a nawet się nie przedstawił.

- Wybaczcie nietakt
- odparł chłopak. - Jehan Lachance.
- Mam nadzieję, że nasz król nie będzie się nikomu objawiał, jeno spocznie w pokoju, choć był on prawdziwym królem, nawet jeśli tylko tej góry - smętnie westchnął pierwszy. - O innych nie słyszeliśmy.

- Krasnoludy z Mitrylowej Hali będą miały używanie - burknął pierwszy. - Burdel się teraz zrobił i tyla.


* * *


Na szlaku

Jehan spał w nocy jak zabity, odsypiając tę ostatnią, niemalże w całości nieprzespaną. Nie przeszkadzał mu ani chłód, ani hałas - zwłaszcza, gdy zmęczenie i lekki rausz zaczęły dawać się we znaki. Obudził się na krótko po wschodzie słońca, jak to miał w zwyczaju. Może i strażnica nie miała okien, ale jehanowy zegar biologiczny działał jak należy. Wyplątawszy się z płaszcza robiącego za kołdrę, zjadł skromne śniadanie, skorzystał z wychodka, posprzątał po colbertowej kobyłce i ruszył w drogę powrotną do Ybn Corbeth, uprzednio dziękując gospodarzom za nocleg.

Jehanowi samotna podróż nie za bardzo pasowała, nie wiedzieć czemu. Zgubić, się nie zgubi, pamięć miał dobrą i uważnie notował trasę poprzedniego dnia. Słońce wisiało na niebie, więc zmartwychwstańców raczej nie napotka. Jedynym zagrożeniem były zbójnicze bandy, ale wspomniani zmartwychwstańcy zapewne zajęli się nimi nocą. Mimo wszystko Amnijczyk czuł się jakoś nieswojo podczas jazdy.

Ostatnimi czasy szczęście nie za bardzo mu dopisywało.
 
Aro jest offline  
Stary 23-06-2014, 13:24   #46
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Czarny Las
Dzień drugi, wieczór



Var z Butterburem ruszyli po wodę, zostawiając parujace w wieczornym chłodzie trzymetrowe truchła złowieszczych łasić. Kostrzewa medytowała oparta plecami o wieżę. Mara siedziała obok patrząc jak Strzyga wygryza się jednemu z trupów wnętrzności. W końcu wilk też musiał coś jeść, a od dnia zaćmienia nie miał czasu polować.

Thog nie znosił magii. O nie. Gdy był młodszy i jeszcze należał do hordy nienawidził syna szamana. Wielokroć skurwiel wchodził mu w drogę, lecz Thog nie mógł go nawet dotknąć, gdyż spotkałoby się to z gniewem jego ojca. Szaman w klanie znaczył tyle samo co wódz, a może nawet i więcej, więc nawet tak głupi osobnik jak Thog wiedział, że nie wolno zadzierać z czarnoksiężnikiem. Iluzja była oszustwem, którego on nie pojmował. Jak coś mogło być, skoro tego nie było? Skoro widział wieżę, to jak mógł wejść do zwykłej chatki. Z drugiej strony co go to obchodziło? Noc mieli spędzić pod dachem, więc to był największy plus zakończenia tego dnia.
- Mały chce gotować? Niech gotuje. Źle? - spojrzał na Shando. Półork nie rozumiał wielu rzeczy. Był prostakiem i jego priorytetem było spełnianie potrzeb fizjologicznych. Gdy był głodny to jadł, gdy miał ochotę pójść na stronę to szedł w krzaki ściągał spodnie i kucał. Czy wyprawa po zioła była niebezpieczna? A gdzie jest bezpiecznie? Nawet we własnym domostwie przeciętny mieszczanin może paść ofiarą skrytobójcy czy złodzieja, który w obawie przed odkryciem go zabije domownika.
- Są my bezpieczni tu? - półork zwrócił sę do Kostrzewy.
- Nie odpowie - skwitował calimshański czarodziej, na wszelki wypadek naciągając cięciwę ciężkiej kuszy, lekko terkocząc kołowrotem. Nigdy nie wiadomo kiedy skończą się zaklęcia, a trzeba będzie czymś odpędzić nocnych gości. Pomysł gotowania jest dobry, ale nie w niebezpiecznej okolicy. Uśpi czujność. Krzywo uśmiechnął się do siebie, znając nikłe swoje umiejętności dostrzegania niebezpieczeństw, które - przesłonięte klątwą Wishmakerów - zdają się nie istnieć do momentu, gdy spadają mu na głowę!
- A wy? Co myślita? Umrzyki będą się tu kręcić po okolicy? - spytał nie puszczając na chwilę ściskanego trzonka topora, jakby to miało w czymkolwiek pomóc.

Wbrew oczekiwaniom Thoga żadna z pozostałych na polu bitwy osób nie kwapiła się ani do rozmowy o nieumarłych, ani do noclegu pod dachem. Najwyraźniej nawet postawny magus wziął sobie do serca niezrozumiałe dla półorka ostrzeżenia Kostrzewy, a wilcza dziewuszka przycupnęła obok druidki jak wystraszone kurczę. Ur-Thog wzruszył więc ramionami i pierwszy wkroczył do baszty, chaty czy co to niby miało być. Przekroczył próg. Nic się nie stało. Postąpił kilka kroków. Żaden kamień nie spadł mu na głowę, żaden podstępny czar nie skrócił żywota. On tam zresztą żadnej chaty nie widział; tylko wysoką na trzy piętra wieżycę, bez schodów, pięter, okien… pustą jak spróchniały pień i tak samo nieużyteczną. Po podłodze walały się naniesione przez wiatr i zwierzęta liście, gałęzie, ziemia i inne leśne śmieci. Thog kopnął jakiś patyk i prychnął do towarzyszy.
- Widzita? Nic tu nie ma…aaaaaaa…!!

A potem Shando i Mara usłyszeli jedynie rumor spadajacego ciała i głuche tąpnięcie, gdy półork zderzył się z ziemią.


***

Poniżej poziomu gruntu Thog niemrawo zbierał się z kamiennej podłogi. Jakimś cudem gdy spadał udało mu się na chwilę czegoś złapać, więc bliskie spotkanie z posadzką nie skończyło się złamaniem niczego, ani skręceniem karku. Niemniej jednak barbarzyńca czuł się solidnie poobijany. Topór z brzękiem ślizgnął się po posadzce i teraz leżał daleko poza zasięgiem dłoni wojownika. A to się Thogowi nie podobało; tym bardziej, że czuł, iż nie jest w podziemiach sam.

I miał rację. Gdy podniósł się wreszcie do pionu z cienia przy ścianie wyłonił się niski mężczyzna o białych włosach; najprawdpodobniej elf. W zasadzie mimo dobrego wzroku Thogowi ciężko było w ciemności dostrzec rysy jego twarzy. Nie widział też żadnej broni, co było akurat dość pocieszające. Czuł jednak, że nieznajomy się uśmiecha.



- Długo zajęło wam znalezienie wejścia - rzekł leniwie we wspólnym z silnym miękkim akcentem, po czym uniósł głowę w stronę stromych schodów prowadzących do klapy w suficie. - A gdzie reszta gości?
- Kim żeś jest? - odpowiedział pytaniem na pytanie Thog, powoli wstając na nogi.
- Hm… Powiedzmy, że odźwiernym, mój zielonoskóry przyjacielu. Możesz mówić mi Naut.
- Jam jest Thog - odrzekł wielkolud - Nie rozumiem. Odźwiernym? Czego? - pogładził się ręką po głowie.
- Tego - elf zatoczył łuk ręką. Dopiero teraz Thog miał okazję się rozejrzeć. Łukowate sklepienie, polerowana posadzka i kamienne podpory bardziej pasowały do podziemi wieży niż piwnicy chałupy. Tylko otwarta klapa w podłodze, przez którą Thog wpadł na dół była zupełnie zwyczajna. Długi korytarz za plecami “odźwiernego” niknął w ciemnościach. *
- A czym je te miejsce? - spytał - I skąd widział, że jestem z kimś? - dodał choć po chwili dopiero domyślił się, że czuły słuch elfa pewnikiem wyłapał ich rozmowy na zewnątrz, kiedy stali przed wejściem do wieży. Mężczyzna potwierdził przypuszczenia półorka, po czym dodał.
- To miejsce… - wyraźny cień przemknął przez jego twarz - można powiedzieć, że to mój dom. Mój i Albusa.
- Znasz Albusa? Szukamy go. Chcemy o pomoc i rady prosić.- rzekł rozglądając się za toporem - Zaprowadzisz nas do niego?
- Oczywiście - uśmiechnął się drapieżnie Naut. - Zapraszam do środka - zrobił zachęcający gest ręką, wskazując mrok korytarza. - Nie zapomnij swojego toporka - dodał, wskazując na poszukiwaną przez rozmócę broń.
- Thog głupek, gadać nie potrafi. Trza na Kostrzewę poczekać. Ona gada, ona mądra, ona porozmawia z Albusem. - burknął Thog, kierując się po swój oręż.
- Poczekam - elf uprzejmie skinął głową i oparł się z powrotem o ścianę, niemal się z nią zlewając.
- Wy to nie przepadacie tu za goście, he? - spytał półork zbierając broń z ziemi. - Idzieta?! - krzyknął unosząc głowę w górę - Wysoko, liny użyć misicie! - wezwał kamratów.
Naut wzruszył ramionami.
- Lubimy tych, którzy są na tyle sprytni, by tu trafić
-
Thog sprytny? - spytał, po chwili dostrzegając schody - Nie trza liny, schody są! Chodźta, chodźta!
- Sprytny, sprytny - uśmiechnął się podejrzanie miło Naut i spojrzał w górę. - Chyba sobie poczekamy.

***

Tymczasem Var i Burro wracali od źródełka. Dla niziołka był to pierwszy nocleg w leśnej głuszy, toteż wielkimi oczami rozglądał się wokoło, nastawiajac uszu. Czarny las w nocy był jeszcze bardziej czarny, a pochodnia tylko pogarszała sprawę, rzucając wokoło dziwaczne cienie. Wiatr wiał jak szalony, szarpiąc konarami drzew. Zwierzęta, które umilkły na czas walki wystawiły już swoje nosy i dzioby z nor i gniazd, toteż wszędzie słychać było szelesty, wilcze wycia, pohukiwania, łopot skrzydeł i rozpaczliwe piski schwytanych przez większe drapieżniki stworzeń. Na Grzmocie nie robiło to większego wrażenia, gdyż wychował się w górach, lecz niziołek zaczął się mocno zastanawiać czemu opowieści o Podróżnikach i Bohaterach nigdy nie wspominają o tak prozaicznych sprawach jak biwakowanie w środku złowieszczej puszczy. Przecież powinny! A może po prostu każda drużyna miała takiego swojego Vara?

Tak czy inaczej mieli wodę, ugryzienie goliata zostało oparzone (a przynajmniej już nie krwawiło); a nie było ich tylko krwadrans. Za ten czas nic przecież nie mogło się w obozie stać, prawda?





Cadeyrn
Dzień trzeci

W porównaniu z drużyną w Czarnym Lesie Tibor spędzał noc niemal komfortowo. Dopóki słońce znów nie wzeszło do wsi przylazły trzy, może cztery truposze, wyraźnie starsze od poprzednich. Widać były głębiej zagrzebane. Wprawieni w rozwalaniu szkieletów kłonicami wieśniacy sprawnie pozbyli się intruzów, a dzięki stróżowaniu na zmianę młodemu kapłanowi udało się nawet uszczknąć kilka godzin niespokojnego snu. Nikt nie zginął; zaledwie trzy osoby zostały lekko ranione. W porównaniu z poprzednimi starciami można było uznać, że noc była bardzo udana. I tylko cztery konie, które z pianą na pyskach i przerażeniem w oczach wpadły do wsi sporo przed północą zważyły wszystkim humory.

Dzień wstał wietrzny i pochmurny. Tibor przeciągnął się porządnie rozprostowując zesztywniałe kości i spojrzał w stronę stodoły, w której zamknięto konie Ybnijczyków. Nie żeby śmierć ich jeźdźców stanowiła jakąś niespodziankę… ale jednak młodzieniec liczył, że może uda im się przedrzeć przez las. Goliat czy ta chamska druidka nie wyglądali na takich co łatwo się dadzą zabić. No ale śmierć nie pyta przecież o pozwolenie. Chociaż… może jednak ktoś przeżył? Pewnie jak doszło do czego to choć dziewczynę wielkolud na drzewo wysadził, może i niziołka też. Może da się jeszcze kogoś odratować nim znów zajdzie słońce.

Kapłan spojrzał na wymęczonych nocnym czuwaniem cadeyryńczyków. Tylko kto się ośmieli?





Ybn Corbeth
Dzień trzeci

Samotny wjazd Jehana przez północną bramę miasta, która była już w coraz lepszym stanie, wzbudził nie lada sensację. Musiał długo tłumaczyć, że krasnoludy owszem, nadal żyją, nic ich po drodze nie wybiło, tylko zostały w Kaledonie, a góra nadal stoi. Zrobiło się zbiegowisko, ludzie zaczęli pytać o krewnych i znajomych z sadyb o drodze, i w rezultacie amnijczyk musiał opowiedzieć wszystko, co potem chciał powtórzyć paladynom. Gdy w końcu się wyrwał było już po porze obiadowej, a ludzie narobili takiego rabanu, że z pewnością w świątyni już na niego czekano.

Arla uprzejmie podziękowała mu za informacje, z ponurą miną przyjmując wieści o atakach nieumarłych wokoło i śmierci króla Thunderstone’a. Dużo tego nie było, bo i młodzieniec jakoś nie miał ochoty ciągnąć strażników za języki i nic ponad to się nie dowiedział.
- Chyba trzeba będzie nam posłać do Luskan po pomoc ze strony wojowników Tyra; sami nie damy rady obronić i miasta i okolicy - westchnęła ni to do siebie, ni to do Jehana, po czym podziękowawszy raz jeszcze odeszła do swoich spraw.

W domu Jehan zastał Debrę i Colberta w dobrym zdrowiu, a przynajmniej nie w gorszym niż ich zostawił. Jon nie zostawił córki na noc samej, więc nie brał udzału w walkach, ale z tego co słyszał były one mniej gwałtowne niż poprzedniej nocy. Debra wyściskała go mocniej niż wypada, po czym zmarszczyła brwi i wskazała na stół.
- To przyszło do nas - do ciebie - jeszcze wczoraj. Magiczna.
Jehan niepewnie wziął kopertę w dłoń. Nie dlatego, że była zaklęta - dlatego, że w laku odbita była pieczęć Jocelyna. Co mogło się stać, że zaklinacz wykosztował się na taki sposób komunikacji? List Lachance’a nie dotrze przecież do niego przez następne kilka dekadni - jeśli w ogóle. Zacisnął szczęki i zdecydowanym ruchem przełamał lak.

Marcus cię szuka, a przez to i mnie. Ruszam na północ. Dziesięć Miast to dobre miejsce dla takich wyrzutków jak ty i ja. Tam się z tobą policzę. Do zobaczenia.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 23-06-2014 o 13:27.
Sayane jest offline  
Stary 25-06-2014, 19:09   #47
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Burro wziął więc kociołek, czajnik i mniejszy z garnków oraz bukłak i poszedł za wielkoludem. Oj nabiegał się biedak, bo jeden krok Grzmota to tak z jedenaście i pół kroków Burrowych, ale z uwagi na okoliczności przyrody dbał by nie zostać w tyle, tak mocno jak umiał. Skutkiem czego zasapał się, spocił już po paru chwilach. Na szczęście Węgielek poprowadził ich do jeziorka jak po sznurku.
Burro zastanawiał się po drodze, cóż im dalej robić. Nie za bardzo sam wiedział gdzie są i jak daleko od tej wieży do miejsca wskazanego na mapie. Przypuszczał że Wiedźma będzie lepiej się na tym wyznawać w końcu ona wyglądała z całej czeredy na najbardziej… leśną? No ale na samą myśl że miałby przerwać jej medytację sucho mu się w ustach robiło i wspominał jej sękatą lagę. A więc małe kroczki… Znajdą wodę, upichci coś, zjedzą, odpoczną i ruszą rano dalej. Wcześnie rano. Bardzo wcześnie rano, do słonka, o co sam kucharz zadba już to sobie obiecał w duchu.
Tymczasem skupił się na tych mniejszych kroczkach. Przecież obiecał pożeraczowi serc gulasz, więc nie może skrewić. Zerknął pod górę na wielkoluda. Nie no… w zasadzie tego, że sam skończyłby w kotle to się nie bał… Ale wolałby żeby gulasz wyszedł w porządku. Tak więc robił rachunek w duszy. Mam mięsko, suszone zioła, sól i wodę. Hem, hmmm… do zagęszczenia sosu miękisz z półbochenka chleba, który miał w plecaku nada się w sam raz. Masełko do podsmażenia mięska też się znajdzie. Łasice są łykowate? No niby skąd mam wiedzieć, zobaczy się jak to wyjdzie w praniu…
Nad jeziorkiem szybko ponapełniał wszystkie naczynia i sam napił się do wiwatu. No a potem zaczęły się problemy. Grzmot znalazł mech, ale że rana była na barku, sam nie mógł dobrze jej zaopatrzyć. No a jak zwrócił się z tym do Burra, to zaczęły się problemy właśnie. Z metrażem i logistyką. Grzmot się schylił, Burro stanął na palcach… i brakło pół metra. Trzeba było klęknąć, ale to niewygodne… No, zeszło im chwilę.
Kucharz umył dokładnie jeszcze ręce i już mieli odchodzić, kiedy zobaczył nad brzegiem jeziorka znajome zielsko.
- Baerlauch, jak mówią khazadzi! - krzyknął radośnie. - Znaczy, czosnek niedźwiedzi!
Dodał już ciszej pod karcącym spojrzeniem wielkoluda.
- Idealny, bracie, do dziczyzny. Bo łasica to dziczyzna, nie? W każdym razie nada się. Oj myślałem że będzie bieda z tym gulaszem, ale teraz już jesteśmy w domu!
Klęknął i zabrał się do zbierania i czyszczenia bulw oraz zbierania aromatycznych listków. Uwinął się szybko i mogli wracać, Burro w zdecydowanie lepszym humorze.
- Przydałoby się przewietrzyć mięso, ale nie ma co marudzić, czosnek i duszenie powinno załatwić sprawę. - Mruknął Var, czuł się kiepsko, wręcz fatalnie, była najwyższa pora skończyć z heroizmem, dać się dokładnie połatać, odpocząć i aż do wyjścia z lasu nie chować miecza lub korbacza ani na chwilę. Zastanowił się dłuższą chwilę i sięgnął po fiolkę, którą dostał od paladynki. Obawiał się że to była niestety to ta chwila, która nie pozwalała na zwłokę.
Niziołek zaniepokoił się lekko, bo wielkolud jakiś taki białawy się zrobił. Spojrzał znowu pod górę.
- Nie zemdlejesz mi tu, co? Bo sam to nawet twojej ręki bym nie podniósł… - sięgnął za pazuchę i wyciągnął drugą fiolkę.
- Może łyknij dwie od razu, hm? Ja nie wyznaję się na tym za bardzo ale może to ma jakieś limity wagowe czy coś?

- Nie, nie zemdleję, powinno być dobrze, a co do limitów? Nie mam pojęcia, zdaje się że łasica mnie chapsnęła mocniej niż mi się zdawało. Koniec z równymi szansami, teraz wszystko idzie pod miecz lub korbacz. Miksturę lepiej zostawić na krytyczną sytuację. - Powiedział siląc się na spokój goliat.
Niziołek pokiwał głową i schował naczynko z niebieskawym płynem na miejsce.
- Pewnie masz rację. Emm, korbacz to to takie z łańcuchem, prawda? - zerknął na wielką broń i przezornie zmienił temat. - Do rana odpoczniesz i dzięki sztuczkom z butelki powinno wszystko być w porządku. Musimy przecież tego Albusa znaleźć szybko, bo nie wiadomo jak tam w Ybn ludkowie się trzymają.
Jak na zawołanie jakiś dziki zwierz zawył w okolicy, a kucharzowi mało serce nie stanęło. Kociołek z wodą jako największy przezornie wręczył wielkoludowi, ale z garnka sporo wody wychlapało się na ściółkę. Burro odchrząknął nerwowo, rozglądając się szybko.
- Chodźmy może szybciej, co? Ten tego… głodny się robię.
- Możemy przyspieszyć, tylko czy nadążysz? - Rzucił Var odrobinę szybciej stawiając kroki.
- Postaram się - obiecał kucharz dzieląc uwagę na przebieranie nogami w tempie wyścigowym i baczenie by w ogóle coś wody w garnku zostało.
 
Harard jest offline  
Stary 25-06-2014, 22:21   #48
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Mara, Thog, Shando

Tymczasem Mara, przycupnięta na progu wieży, nasłuchiwała w skupieniu nawoływań półorka. Po chwili nieśpiesznie, uzbrojona w pochodnię, ruszyła do wnętrza zabudowania wypatrując rzeczonych schodów. Ostrożnie stawiała kroki badając konsekwentnie podłogę piędź po piędzi. W końcu Thog spadł gdzieś poniżej jej poziomu a i stamtąd dochodził jego głos. Basowe buczenie półorka było coraz bliżej, aż w końcu mała stopa natrafiła na pustkę. Mara rozłyżyła ręce by złapać równowagę i spojrzała pod nogi, ale zobaczyła jedynie kamienną posadzkę. Widać iluzja rzucona na chatę była bardzo dokładka, a wejście dobrze ukryte przed niepożądanymi goścmi.

Dziewczyka nachyliła się nad miejscem gdzie stopy nie napotkały oporu badając dłońmi i szukając schodów. Zamknęła oczy i zdała się na dotyk. Ryzykowne to było i raz mało głową w dół nie poleciała, ale gdy zamieniła ręce na nogi to się udało. Krok za krokiem schodziła w dół, a gdy głowa znalazła się poniżej linii podłogi zobaczyła schody całkiem wyraźnie. Strzyga wyrósł tuż przy jej nogach ale nie wypuszczał się przezornie do przodu jakby z rozmysłem dziewczynce zostawił przeczesanie szlaku.

- Ale tchórz - fuknęła szeptem Mara i ruszyła w dół. Kiedy dostrzegła zarysy sylwetek uniosła wyżej pochodnię by mieć ogląd na piwnicę.

- Nic ci nie jest? - słowa skierowała do Thoga, który - co by nie gadać - rymnął piętro w dół robiąc niemały tumult. Elf przyciągnął jej uwagę na tyle, że śmiało podeszła bliziutko a do tego wspięła się lekko na palce i wyciągnęła szyję żeby nieznajomego oglądnąć.

- Białe włosy masz - zauważyła na głos tonem odkrywcy. - Jakby… siwe. Nie wydajesz się stary. To przez czary?

Oślepiony Naut osłonił dłonią oczy od ognia i skrzywił się z irytacją. W świetle pochodni jego hebanowa skóra błyszczała jak wypolerowana, a oczy rzucały czerwonawe refleksy.

- Nie. To wrodzone - odparł, odsuwając się kilka kroków i mrugając, by odzyskać ostrość widzenia. Pochodnia Mary zaskwierczała ostrzegawczo; niewiele jej już życia zostało.

- Was trupy tu nie męczą? - spytał Thog. - My przez umrzyków tu przyszli - nie zauważył, że chyba mówił zbyt wiele.

- Tutaj mysz sie nie prześlizgnie bez naszej wiedzy. O jakich umrzykach mówisz?

- Ty jesteś drowem - Mara zignorowała dyskusję i podsunęła się o te kilka kroków nazad w stronę elfa. Pochodnia dogasała a białowłosy jegomość nie reagował na nią zbyt przychylnie to i odłożyła ją na podłogę by dogorywała.

- Nie, kapeluszem.

- Słyszałam o was straszne historie - dziewczynka ciągnęła natarczywie, zupełnie niezrażona mrukliwym usposobieniem jegomościa. - Ponoć porywacie ludzkie dzieci, wędzicie w dymie a później peklujecie w soli co by mieć co jeść w zimie.

- Nie próbowałem, ale nigdy nie jest za późno by zacząć - odparł Naut, chyba nieco skonfundowany nieustraszoną postawą małej.

- Dzieci są kościste i niesmaczne - obeszła mężczyznę dookoła jakby postawiono przed nią conajmniej dwugłowe ciele. Gdy stanęła za plecami Nauta odważyła się nawet dotknąć jego włosów, a w zasadzie pociągnąć za jeden śnieżnobiały kosmyk. Zbliżyła też nos do jego ubrania i zaniuchała ciekawie. Elf pachniał jak stara biblioteka - kurzem, wyprawioną skórą i czymś jeszcze. Ten ostatni zapach niezbyt się Marze spodobał; kojarzył jej się ze Strzygą na polowaniu.

- Mam ci uciąć na pamiątkę? - drow wydawał się coraz bardziej rozbawiony tą konwersacją.

- Poproszę - dziewczynka pokiwała głową ucieszona jakby ktoś sprawił jej podarek. Jeśli elf żartował to najwyraźniej mała nie wychwyciła drugiego dna. - Są dość niezwykłe. Lubię niezwykłe rzeczy.


Naut spojrzał na Thoga jakby chciał się upewnić, że to ludzkie dziecko mówi serio, po czym stwierdził: To pożycz nóż. Ja swój do oprawiania niemowląt zostawiłem w kuchni.

Mara wyciągnęła zza paska mały sfatygowany kozik i podała go chwytając za ostrze.

- A ta kuchnia tu gdzieś jest? - rozejrzała się jakby się spodziewała, że to gdześ za rogiem. - Bo chyba bujasz z tymi dziećmi. Jak jakieś masz to pokaż.

- Wszystko w swoim czasie - zamruczał drow i spojrzał w górę. Powoli po schodach zszedł i calimshanin, ostrożnie stawiając stopy. Trwało to trochę, gdyż zostawił w obozie notkę dla Burro naskrobaną na kawałku kory, wątpił bowiem, by Var umiał czytać. Podszedł do drowa, złączył dłonie i na poły mnisią, na poły calimshańską modłą ukłonił się drowowi, jako gospodarzowi witającego ich w tym tajemniczym miejscu.

- Witaj. Nazywam się Shando Wishmaker i dziękuję za gościnę. Nie szukamy kłopotów, ale pomocy i wiedzy. - uprzejmość wyuczona w calimshańskim domu, gdzie nawet obelgi wypowiadało się ubrane w finezyjne frazy, silnie kontrastowała z odpychającym, pobliźnionym obliczem czarodzieja i jego szorstkim jak kamień szlifierski głosem.

- Witaj. Jestem Naut Kyor’Ol. Zapraszam - zrobił szeroki gest ręką, wskazując mrok korytarza, rozświetlany teraz już tylko magiczną lampą czarodzieja. - Czy nikt już do nas nie dołączy?

- Jeszcze trójka, ale muszą wrócić z nad strumienia. Proszę abyśmy zaczekali na nich - Shando ukłonił się lekko ponownie wypowiadając prośbę. Jako, że było tu dużo cieplej niż na zewnątrz, wyjął ręce z rękawów szuby i pozwolił jej opaść na plecy, niczym ciężkiej, futrzanej pelerynie.

Mara tymczasem wymownie wskazała na kozik, który wcześniej podała elfowi.

- Włosy - przypomniała zupełnie poważnie. - I jak już mamy czekać, opowiedz coś o Albusie. I o książce z ludzkiej skóry.

- A kto powiedział, że ja mam zamiar czekać? - spytał drow, szybko zaplatając krótki warkoczyk i zgrabnie obcinając go tępawym narzędziem. - Nie ma ich - ich strata. Opowieści będą w środku.

Mara odebrała kosmyk aby upchać go w jednej z małych sakiewek przy pasie.

- Dziekuję - odparła uprzejmie i poszła za drowem niemal depcząc mu po piętach, kawałek za nią trzymał się wilk niuchając nosem przy podłodze. Obejrzała się za Shando. - Ja idę skoro tak stawia sprawę.

- Nie zostawimy Cię samej - odparł Shando. Dzieci, pomyślał, mają chyba nadzwyczajne względy u bogów, bo gdyby uczciwie głupota szła w parze ze śmiałością, do dorosłości dożywałoby co pięćdziesiąte.

Chcąc nie chcąc grupa ruszyła na przód.
 
liliel jest offline  
Stary 27-06-2014, 22:22   #49
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Post wspóly - Autumm, Harad, Say, Płomyk

Soundtrack

[media]http://fc05.deviantart.net/fs70/i/2010/088/0/3/Campfire_by_MadameTodaStock.jpg[/media]

Trójka śmiałków zniknęła w zaczarowanej wieży. Kostrzewa zaledwie ułamkiem świadomości zarejestrowała ich nieobecność. Była zbyt skupiona na czerpaniu energii z natury aby choć w myślach zwyzywać ich nierozwagę w penetrowaniu chatki, ale w sumie nieobecność towarzyszy była jej na rękę. Mogła wreszcie całkowicie oddać się medytacji. Praktycznie nietknięty przez ludzi Czarny Las był doskonałym źródłem mocy. Druidka czuła jak w każdym jego zakątku tętni życie: śpiące w jamach i norach gryzonie, pracowicie spulchniajace ziemię dżdżownice, robactwo przemykające wśród gnijących liści i ściółki, a w drzewach leniwie płyną soki, które o poranku zazielenią gałęzie wiosennym szelestem. Odór śmierci jej nie przeszkadzał; była przecież naturalną towarzyszką życia.

Nagle Kostrzewa znów poczuła czyjąś obecność. Intensywną, natrętną. Wrogą. Z wysiłkiem rozwarła powieki, przeklinając w duchu. Świat powoli pojawiał się w czarno-białych barwach. Białe niebo. Czarne pnie drzew. Jaśniejsze prześwity pomiędzy. Stygnące truchła łasic. I wielka złowieszcza wadera stojąca przy jednym z nich.

Druidka nie pozwoliła sobie nawet na westchnienie. Cóż, było tylko kwestią czasu, gdy odór krwi i świeżego mięsa dotrze do nozdrzy innych drapieżników, a skórowanie tylko przyspieszyło nieuniknione. Samica zapewne gromadziła teraz zapasy na czas ciąży - lub już była szczenna - i prowokowanie jej byłoby najgłupszą (i zapewne ostatnią) rzeczą, jaką półorczyca mogłaby zrobić. Toteż Kostrzewa spuściła wzrok, starannie unikając spojrzenia wadery, która wydała z siebie jeszcze ostrzegawcze warknięcie i - obwąchawszy ślady Strzygi - żarłocznie wgryzła się w ciało łasicy.

I wszystko pewnie byłoby dobrze, gdyby Var i Burro nie wybrali sobie właśnie tego momentu na powrót. Var zamarł w pół kroku. Niziołek, który zwichnąwszy kostkę stwierdził wreszcie, że chodzenie po ciemku w puszczy nie jest jednak najmądrzejszym pomysłem i zapalił pochodnię, wpadł na niego, upuszczając płonącą głownię oraz garnek z wodą. Wadera pochyliła głowę, a z jej gardła wydobył się niski, przeciągły bulgot.

Druidka nie drgnęła nawet o cal, ale przewróciła oczami w niemej frustracji. Wilk zapewne porwałby co jego i zniknął w lesie, ale zły los sprawił, że akurat teraz musiała napatoczyć się ta dwójka. Po tym, co goliat zaprezentował w starciu z łasicami, druidka w wyobraźni widziała już jak Var skacze na waderę z dzikim bojowym okrzykiem, starając się ją osiodłać, lub zrobić coś równie idiotycznego...to znaczy chwalebnie odważnego w swoim goliackim mniemaniu. Niemniej jednak niefortunne pojawienie się jej towarzyszy miało swoje dobre strony: Kostrzewa mogła zaryzykować poruszenie się bez zwracania na siebie uwagi wadery, skupionej teraz na dwóch stworzeniach, które śmiały przeszkadzać jej w posiłku. Starając się nie bardzo poruszyć ciałem, ani nie wydać z siebie głębszego dźwięku, powoli rozprostowała palce i zaczęła cofać jedną dłoń w kierunku zawieszonych na pasie sakiewek. W jednej z nich spoczywał sobie, bezpiecznie zawinięty w szmatkę, obły kamyczek o szarej barwie. Nie był ani ostry, ani szczególnie ciężki; rzucony jednak o twardą powierzchnię robił wystarczająco dużo hałasu by przepłoszyć nie tylko wilka, ale zapewne i wszystkie okoliczne stworzenia z połowy lasu.

Póki co, Kostrzewa nie zamierzała imać się tak drastycznych środków. Jeśli ani goliat, ani Burro nie zrobią nic głupiego i pozostaną wystarczająco długo w bezruchu, cała sytuacja mogła jeszcze rozjeść się po kościach. Jeśli…

Grzmot odstawił swoje naczynia z wodą i sięgnął powoli po miecz. Koncepcję już wcześniej miał prostą, pozwolić drapieżnikom zjeść mięso, żeby odczepiły się od grupy. Tylko to, gdzie była reszta, było pytaniem na chwilę później. Stanął przygotowany, czekając na akcję wilczycy. Miał nadzieję, że ta zwyczajnie umknie z mięsem w zębach. Tyle by mu starczyło. Jednak gdyby koniecznie chciała atakować, zdawało się że musiałby znowu spróbować swoich sił przeciwko zwierzakom z lasu. Jakkolwiek by się to nie wydawało irracjonalne, na bulgotanie wadery odpowiedział niskim, głębokim zaśpiewem w swoim ojczystym języku. Miał nadzieję że wilczyca sobie pójdzie, nie wyglądała wszakże na błahego przeciwnika. W ostateczności, gdyby nie odeszła po prostu zabierając mięso, miał zamiar uciekać na najbliższe drzewo.

Wilczyca najwyraźniej potraktowała wokalne popisy goliata jako wyzwanie, gdyż położyła uszy po sobie, zniżyła się na łapach, a jej warkot pogłębił się. Widząc reakcję, Grzmot najzwyczajniej w świecie się przymknął - wolał tym razem załatwić sprawę bez niepotrzebnej przemocy.

Burro stanął w miejscu jak wryty, a przez głowę znowu mu przebiegły obrazy kolacji w brzuchu czarnoleskiej fauny. Czy tu wszystko się uwzięło na nich czy jak? Wszystko koniecznie chciało ich zjeść i rozszarpać. Niziołek zachował jeszcze na tyle rozsądku, że nie wrzasnął i nie rzucił się do ucieczki, ale wiedział, że do psa nie odwraca się tyłem, bo kończy się z dziurą w portkach na tyłku. Wycofał się więc rakiem, chowając się za nogą Grzmota.

Odwagi na tyle starczyło, bo jak i wielkolud zaczął ni to śpiewać ni to ryczeć i warczeć, kucharz wziął nogi za pas i smyrnął po najbliższym drzewie do góry. Siedząc na gałęzi już sięgnął do pasa i ze skórzanego mieszka wyjął garść żelastwa i sypnął naokoło pnia. ~Jak wysoko może wyskoczyć wilczyca wielka jak koń?~ przemknęło mu przez myśl, a gdy udzielił sobie odpowiedzi, wypindrzył się jeszcze trzy konary wyżej, skutkiem czego gałęzie skutecznie zasłaniały mu wszystko co się działo na dole.

Gwałtowny ruch niziołka sprawił, że wilczyca skoczyła do przodu; na szczęście tylko o kilka metrów. Zaszczekała wrogo kilka razy spinając mięśnie jak pies odganiający konkurentów do kości, zerkając to na Vara, to na Kostrzewę. Cofnęła się, chwyciła trupa za łapę i zaczęła ciągnąć tyłem, wycofując się na północ po swoich śladach i ciągle warcząc.

- Hej! Żyjecie jeszcze?! - rozdarł się Burro, kiedy usłyszał jak coś jest ciągnięte w krzaki.

Grzmot odprowadzał wilczycę spojrzeniem, nie obracając głowy; czekał aż ta oddali się z zasięgu wzroku.

- No, to łasice się na coś przydały - rzucił cicho - Może na gulasz jeszcze zostanie, ale gdzie na martwe wody jest reszta? - zapytał druidki, kiedy było już względnie bezpiecznie.

Kostrzewa potarła twarz, potem przeciągnęła się, podrapała i mlasnęła rozdzierająco. W sumie powinna obrugać tych dwóch, że przerwali jej namysł, ale koniec końców nie stało się nic złego. Wzruszyła ramionami i sięgnęła po kawałek kory, który obok zostawił Shando. Niestety, zamiast spodziewanego rysunku, gdzie udała się druga część grupy, tabliczka była pokryta jakimiś niezrozumiałymi znaczkami, jakby hasał po niej pijany kornik. Kobieta kilka razy obróciła korę, ale z żadnego kąta nie dało zrozumieć się nic mądrego.
- Gdzieś poleźli - wzruszyła ramionami i wręczyła Varowi wiadomość, jakby to wszystko miało tłumaczyć - Pewnie wrócą. Macie co na posiłek? - zainteresowała się żywotnie garnkiem.
- Gulasz z łasicy ma ponoć być, ale widzę że lepiej wejść do chatki i tam coś upichcić. - Grzmot popatrzył chwilę na znaczki na korze - Ładne, to wzór tatuażu? Czy coś innego? - wydawało mu się to dziwnie uporządkowane, jak niektóre inskrypcje, które czasami czytali albo tłumaczyli im starsi czy szamani.
- Jakieś cudzoziemskie wynalazki - prychnęła półroczyca, tracąc zainteresowanie. Jak mag wróci, to go zapyta co to za zwyczaje… - Kora dobra na podpałkę - zauważyła - A w środku domku ani jak ognia palić, ani gdzie uciec, bo drzew nie ma - wyszczerzyła kły w kierunku niziołka, który najwyraźniej odkrył w sobie duże pokłady wiewiórczej krwi, sądząc po sprawności z jaką wdrapał się na drzewo, uciekając przed wilkiem.
- Ile wam zejdzie sprawianie tego ścierwa? - spytała, mając nadzieję, ze zdoła złapać jeszcze trochę odpoczynku, zanim obiadokolacja będzie gotowa.

Grzmot wzruszył ramionami i ruszył w kierunku drugiej łasicy.

- Szynka, karczek czy coś innego wolisz? Z tej się po prostu wytnie co trzeba. - nie miał zamiaru się bawić, skoro drapieżniki już się zbierały, to trzeba było po prostu wyciąć duży kawał mięsa, a resztę rozdać na kolację tutejszym stworzeniom.

Kucharz z niedowierzaniem wytężył słuch, ale oni serio rozmawiali o łasiczynie… Zupełnie jakby wizyta wilczycy była czymś normalnym i niezakłócającym przygotowań do kolacji. Burro zawahał się jeszcze po czym zlazł z drzewa. Wadera zniknęła razem z łasiczyzną, ale najwyraźniej nie całą, bo Grzmot brał się do rzeźnickiej roboty. Niziołek zaś zainteresował się tą korą obracaną w rękach przez Wiedźmę.

- Mogę? - wyciągnął rękę, po czym się rozglądnął szybko - A reszta gdzie?
- Jasne, masz. - goliat podał kucharzowi kawałek kory z dziwnymi szlaczkami.

Burro zmarszczył brwi i wysunął język, ale za ciemno było na czytanie. Pogrzebał owłosioną stopą w ściółce i wygrzebał szyszkę. Pomamrotał trochę pod nosem i powywijał rękami po czym wysztuczkował światło, którym oblepił rzeczoną szyszkę. Poświecił sobie na korę i znowu wysunął język, starając się odczytać bazgroły wydrapane na jej powierzchni.

Cytat:
Napisał Shando
"Jeste my w ży Nie spad cie ndo"
Przeczytał napis na głos, drapiąc się po głowie.

- Co? Aaa, Shando polazł do wieży, nie spadł i się nie potłukł, ale pisać to by się mógł ładniej nauczyć. No ale zaraz! - obrócił się i poświecił szyszką. - Hej! - krzyknął w stronę ruin i podszedł w tamtą stronę kilka kroków - Przecież tu nikogo nie ma! Gdzie oni poleźli? Pół modlitwy nas nie było do diabła czarnego i porozłazili się wszyscy po krzakach?
- Do wieży? Pięknie, mieli ją sprawdzić. - Grzmot podszedł odkroić solidny kawałek mięsa z łasicy, który następnie podał niziołkowi; dopiero po tym wszedł do wieży, żeby solidnie rozejrzeć się w środku. Kucharz Odruchowo wystawił łapki i skończył z krwawym ochłapem w dłoniach.
- Emm, wstyd przyznać ale ja swoją wodę na widok wadery… ten tego rozlałem. W twoim kociołku coś zostało? No ale moment. Jak Shando napisał że poszli do wieży, no to gdzie są teraz?

Przyjrzał się raz jeszcze korze.

- “Nie spadajcie”? “Nie spadnijcie”? Znaczy co?
- Znaczy uważaj pod nogi, skoro wieża to ponoć iluzja, to może i podłoga też. Woda tak, jest w garnku i bukłakach - odpowiedział goliat i na kolanach zaczął dłońmi sprawdzać całą podłogę.
- Aaa, no racja. - pokiwał głową niziołek i skierował światełko z szyszki pod włochate nogi. Wyłuskał z kieszeni Węgielka i pogłaskał go po karku, odkładając najpierw mięso i wycierając ręce w chusteczkę.
- No skoro jezioro ci się udało znaleźć to może Strzygę i resztę wyniuchasz? Do roboty, bo nic nie dostaniesz do żarcia! - wymruczał surowo, tak jakby miał żal do chowańca że zwiał na widok łasic, zostawiając go samego. - A ja tym czasem ogień rozniecę, co?

Zaczął rozglądać się za chrustem, a łasica - zapiszczawszy z oburzeniem - pokręciła się po okolicy po czym pobiegła za Varem. Najwyraźniej najświeższy trop znajdował się w wieży, ale w sumie zwierzątko wiedziało tyle co i goliat.

W czasie kiedy mały i duży zajmowali się niepotrzebnymi dyskusjami, Kostrzewa, której już zaczęło niewąsko burczeć w brzuchu, przygotowała bardzo prowizoryczne ognisko, przywlekając na stosik chrust i większe gałęzie. Oczywiście pilnie uważając, żeby nie ukrzywdzić przy tym żadnego drzewa, a ze spróchniałych pniaków wytrząsnąć wszystkich ich małych mieszkańców. Kiedy niziołek wrócił przed wieżę, przykucnięta półorczyca krzesała właśnie pierwsze iskry na suchą korę.

Niziołek uśmiechnął się z zadowoleniem i odłożył chrust na bok, by mieć zapas. Przytargał w pobliże swoje bety i zaczął rozgruzowywać plecak, wszczynając krótki raban. W końcu wyciągnął patelnię, deskę to krojenia mięska i tasak, po czym wrócił się po łasiczyznę. Zastanowił się krótko, oglądając uważnie mięso, po czym wzruszył ramionami i powiedział do siebie:
- Gulasz to gulasz, nie ma co filozofować tylko brać się do roboty… - trochę go niepokoiło zniknięcie Mary, bo dziewczyna miała wybitny talent do ładowania się w problemy; no ale jak był z nią Shando i półork, to wiele nawywijać nie mogła.
- Taaak, no to najpierw w kosteczkę…- mamrotał do siebie dalej swoim zwyczajem - Teraz czosneczek…
Zerknął czy Wiedźma uwinęła się już z ogniem, po czym zgarnął wszystko na kupkę na desce i zaczął rozgrzewać patelnię. W międzyczasie przytargał kociołek i zaczął majstrować z patyków dźwignię by go nad ogniem powiesić. Łypnął okiem w kierunku Grzmota i Węgielka.
- No i jak wam idzie? - rozdmuchał ogień i położył na nim patelnię po czym wygrzebał z plecaka słoiczek ze smalcem i rozgrzał tłuszcz.
- Chyba coś znalazłem, przynajmniej ślady, teraz szukam dziury. - Goliatowi zdawało się jakby jego towarzysze zniknęli w podłodze, co znaczyło ze była gdzieś dziura, albo klapa, cokolwiek, co by pozwoliło na swobodne spadanie. Tylko jeśli zeszli i chcieli żeby za nimi podążyć, czemu zamknęli klapę bez jej zaznaczenia?
- Skoro zostawili notkę, czemu nie oznaczyli miejsca gdzie można wpaść? - zapytał na głos goliat, zwracając się głównie do Węgielka.
- Bo durni są i im się bohatyrowania zachciało ! - sarknęła Kostrzewa, grzebiąc patykiem w ogniu - Bez posiłku gdzieś leźć, bez pomysłu… - zamruczała pod nosem.

W tym samym czasie na ramię kucharza sfrunęło ptaszysko wielkości...no, może nie konia, ale takiej, że pewnie małego Węgielka schrupałoby na raz. Wredota rozdarła dziób nad uchem Burra, a potem pochyliła się z zainteresowaniem nad deską do krojenia, gdzie leżały smakowite kąski, najwyraźniej pragnąc trochę podwędzić.
- Na wszystkich bogów morza!! - rozdarł się kucharz, a serce stanęło mu w przełyku. W przypływie paniki zerwał się i jednocześnie zasłaniał głowę rękami i machał by odgonić kolejnego napastnika. Gacopyrz pewnie, wielki jak orzeł chce mi się w czuprynę wkręcić! Gdzieś po kilkunastu oddechach zdecydował się w końcu otworzyć oczy…
- Pójdziesz ty, szkarado przebrzydła! - rozdarł się nie bacząc na bezpieczeństwo osobiste, rugając brzydko pupilka Wiedźmy - Tak mnie nastraszyć… Jak nic w tej kompaniji zejdę na serce!

Rzeczona szkarada odfrunęła na kilka kroków, a potem, bezpieczna na jakiejś gałęzi, kpiąco rozwarła dziób. W czarnych oczach błysnęły zadowolone, złośliwe iskierki, jakby ptaszysko naśmiewało się z Burra.

- Flaki jej rzuć, albo mózg. Oczy najbardziej lubi, tak ją kupisz - rzuciła przez ramię druidka - A jak za bardzo ci się naprzykrza, to pióra z kupra wyskubać jej trzeba...albo kijem w łeb. Na chwilę pomaga - podsunęła jeszcze dobrą radę.
- Flaki, mózg lub oczy… - zamamrotał cicho pod nosem Burro uspokajając oddech. - A może patyk, albo kamulec, najlepiej z mojej procy jej podrzucić?

Dbał by głowę w ramiona wciągać tak by orczyca nie dosłyszała, po czym odciapał kawałek mięsa i łypnął złym okiem na ptaszydło.

- Naści. - rzucił w jej kierunku i dodał pod nosem - Udław się na zdrowie.

Zsunął resztę na patelnie, uznając że smalczyk już rozgrzał się wystarczająco. A to przypomniało mu o poszukiwaniach.

- Ha, znalazłem! - zakrzyknął akurat Grzmot, kiedy znalazł klapę z uchwytem i spróbował ją podnieść. Pod klapą - gdy włożył w nią głowę - były strome schody; faktycznie można by się nieźle potłuc, gdyby wpaść do dziury nie wiedząc o niej zawczasu. - Są schody na dół, więc da się normalnie zejść. Poczekam tu przy otwartej klapie, żeby jej nie zgubić. - krzyknął do siedzących na zewnątrz.
- Hem, hmm, no taaak. Konia z rzędem temu co wyduma po kiego grzyba zamykali przejście za sobą. Może bali się, że ktoś wpadnie za nimi na łeb na szyję i kark skręci? - kucharz powiercił się trochę przy ognisku, podumał. Zręcznie podrzucił mięso na patelni - Może krzyknij za nimi. co? Na kolację zawołaj.
- Mam krzyczeć do tunelu? W którym nie wiadomo co jest? Tamtych jakoś nie widać... - odparł Var Burrowi, ale potem wzruszył jedynie ramionami i krzyknął w głąb tunelu - Kolacja zaraz będzie! - następnie znów odwrócił się do niziołka. - Na pewno gulasz? Długo się dusił będzie, może jakieś smażone mięsko na szybciej? Twoja patelnia, ale nie wiem ile mamy czasu...

Niziołek zrobił minę artysty, który zmaga się z tworzywem, a profani zaglądają mu przez ramię i burzą koncepcję ekspresji.
- Dziczyzna podsmażona tylko zamienia się w podeszwę, której pewnie nawet ta wilczyca z kłami jak sztylety nie dała by radę. - pouczył wielkoluda - Teraz tylko zamyka się pory, tak by mięso nabrało smaku i ścina się białko by zachowało soczystość.

Zaraz jednak porzucił ton z nosem w chmurach i spojrzał niepewnie w kierunku wejścia.
- No i czemu oni się nie odzywają? Przecież są w środku, prawda? I nic im nie jest? - wstał, otrzepał portki i podumał trochę - No nie możemy tu siedzieć, jak nie dają znaku życia. Może tam pomocy naszej wyglądają, czy coś…
- A jak im z pustym brzuchem pomożesz?- druidka wciągnęła nosem pachnące powietrze i oblizała kły - Z głodu padniesz po drodze, a z takiego małego to i my się nie najemy - zarechotała złośliwie - A jak spieszno nam tam na dół, to goliat dobrze gada. Mnie to mięso już pięknie wygląda. Nie gryzie, nie ucieka i nie gada. Znaczy gotowe do jedzenia, nie ma co się tu pieścić…
- To surowe jedz, jak to twoje ptaszysko! - obraził się kucharz. Podrzucił jeszcze raz mięsko na patelni, po czym przełożył je do kociołka i zalał wodą. Długo grzebał w plecaku, mamrocąc przy tym nieprzychylne najwyraźniej słowa, ale znowu by czasem Wiedźma nie dosłyszała. W końcu roztarł w dłoniach suszony majeranek, powąchał kontrolnie gałązkę tymianku i wrzucił do kociołka, a potem ustawił go nad ogniem tak by tylko ogienek pełgał pod nim.
- No. - powiedział wreszcie zadowolony - Teraz moiściewy tylko poczekać, pół świecy, nie dłużej. A w tym czasie możemy ich poszukać, tak? - zakończył niepewnie i popatrzył na wielkoluda, dalej będąc ciężko obrażonym na Kostrzewę.
- Nie widać ich tutaj, ani się nie odzywają, możemy poszukać, ale chcesz zostawić garnek z gotującym się mięsem w środku lasu, na wolnym ogniu, wiedząc że drapieżniki już do tego miejsca zaczęły ściągnąć? - Grzmot podrapał się po łysej głowie - [i]Krzyków nie słychać, możemy za nimi podążyć, ale nie wiem ile uszli, jaki jest korytarz, czy też faktycznie wrócimy za te pół świecy[/I. - Var nie był aż tak głodny, w końcu przekąsił wielkim sercem złowieszczej łasicy.

Burro zaniepokojony rozglądnął się wytrzeszczając oczy poza granicę światła obozowiska, bo po słowach Grzmota już zdawało mu się że widzi śliniące się wilki, niedźwiedzie i inne bydlęta dybiące na jego gulasz.
- Noo… mięso już przyprawione - powiedział cicho. - One chyba za zapachem krwi idą, nie? Ogień chyba też je odstraszy… - dodał niepewnie, wyraźnie zmagając się ze sobą - No a Mara i inni? Niepokoję się o nich, przecież powinni do kroćset odpowiedzieć na nawoływania. Sam nie wiem co robić dalej. - wzruszył bezradnie ramionami.
- Jeśli słyszą, nie są daleko w korytarzu, za jakimiś drzwiami czy jeszcze czymś innym. Możemy to zostawić, najwyżej zjemy suchy prowiant zamiast czegoś solidnego, trzeba by tylko okopać palenisko. - odpowiedział Grzmot.

Druidka ziewnęła po raz wtóry i wskazała brodą gulasz.
- Jak wpadli w tarapaty, to pół świecy im żadna różnica. A jak nic im nie jest, to takoż. Nam też lepiej będzie iść z pełnym brzuchem - pomasowała się po żołądku, który zaczął wydawać już niepokojące odgłosy - Jak zjemy, a się nie pojawią, to wszyscy pójdziemy tam ich szukać… zresztą, poradzą sobie. Shando i Thog chyba nie z takich, co dadzą sobie w kaszę dmuchać, a mała rozgarnięta się wydaje. Zresztą, wzięli wilka, to ich kto mądry przypilnuje - wzruszyła ramionami - Skoro twoja magia się jeszcze tyle będzie robić, maluchu, to ja się jeszcze przygotuję przed wyprawą - stwierdziła i wróciła na swoje poprzednie miejsce pod wieżą - Tylko żadnego smoka tym razem nie przywabcie! Bo jak się posilimy, to cię połatać chcę, ale odgryzionej głowy to już nie przysztukuję - wyszczerzyła jeszcze kły do goliata i znów zamknęła oczy, pogrążając się w transie.

Kucharz zawahał się chwilę, ale zaraz pokiwał głową, zgadzając się z wywodem Kostrzewy. Ziewnął jak smok i wrócił do pilnowania jadła. Wyciągnął z plecaka półbochenek razowego, pytlowego chleba i zaczął kruszyć go i drzeć na małe kawałki do miski. Rozmyślał przez chwilę, czy jednak nie nalegać aby ruszać od razu, ale Wiedźma miała rację. Miał nadzieję że szybko po kolacji znajdą zguby pod ziemią, bo oczy już mu się zamykały. Nie miał nawet siły natopić łasiczego łoju, tak by mieć surowiec na kolejne świece. Ale co tam, miał jeszcze tuzin w plecaku, poza tym sztuczki też były pomocne. Zerknął na Węgielka, który był najwyraźniej obrażony na niego i westchnął ciężko.
- No dobra, przecież wiesz, że nie mówiłem serio. Nie mam ci za złe że wiałeś na widok łasic. Sam ledwo nie zrobiłem tego samego, jak potem z wilczycą. Aa właśnie, nie łaź tam pod tym dębem. Nasypałem tam żelastwa dookoła, jeszcze sobie w łapkę wbijesz.
Łasica zaś skrzętnie udawała zajętą sobą i to że nie zwraca najmniejszej uwagi na trajkoczącego niziołka. Burro westchnął znowu i przewrócił oczami.
- Gorzej jak z babami… No dobrze, już dobrze. - sięgnął do plecaka, wyjął z niego słoiczek i wyciągnął ze środka… kurze jajo - Widzisz? Pamiętałem i o tobie. No, masz.

Położył prezent na ściółce, a łasica skoczyła i zatopiła zęby, rozkruszając skorupkę, po czym zaczęła siorbać zawartość.

Burro uśmiechnął się lekko i wsypał chlebowy zagęszczacz do kociołka, wymieszał drewnianą łyżką dokładnie. Oblizał ją potem z namaszczeniem.
- Taak. Jeszcze tylko szczypta soli i pieprzu… Trochę kminku nie zawadzi, tylko trzeba go drobno utłuc w moździerzu - doprawiał, smakował i w końcu spróbował samego mięsa - Ujdzie! - skwitował z zadowoleniem i zdjął naczynie z ognia, aby doszło do siebie jeszcze chwilę, po czym zaczął wyciągać miski i łyżki z przepastnego plecaka. Po chwili namysłu dla Grzmota podniósł garnek w którym niósł wodę ale ją rozlał. Wielki ludź, wielki apetyt, niech się naje, żeby nie trzeba było patrzeć jak podroby wcina na surowo…

Odczekał jeszcze chwilę, walcząc mężnie z sennością, a potem zdjął pokrywkę i nałożył trzy porcje. Na Kostrzewę nadal był ciężko obrażony, ale i tak wybrał dla niej młodą pężkę łasiczyzny i sporo sosu. Miskę położył przed nią, bo bał się Wiedźmy budzić z medytacji.
- Gotowe. - wyłożył jeszcze trzy podpłomyki z kukurydzianej mąki i złamał jednego na pół, po czym zaczął nim wygarniać mięsiwo ze swojej miski i pakować do ust. Dokończył niewyraźnie - Jedzmy i chodźmy szukać reszty. Gulaszu też dla nich starczy, byle tylko nie poleźli tam nie wiadomo gdzie…

Czy to obudzona zapachem strawy, czy już po prostu wypoczęta, druidka otworzyła ślepia i prawie rzuciła się na miskę, jak wygłodniały pies na kość. Mlaskała przy tym okrutnie, a kiedy skończyła, bez ceregieli wylizała denko i niechlujnie wytarła usta rękawem.
- Niezgorsze to było. Opłaciło się czekać - kiwnęła głową kucharzowi i beknęła, ukontentowana. Medytacja w miejscu, które było tak napełnione energią magiczną jak Czarny Las sprawiła, że czuła niemal jak krew jej szybciej krąży; odświeżona i trochę wypoczęta, teraz mogła nawet iść się szwendać po jakiś ponurych podziemiach.
- Ummm, Var - mruknęła, dłubiąc w zębach - Jak skończysz jeść, to weź się rozdziej. Opatrzę cię, bo jak patrzę na to, coś se tam namotał, to mnię samą boli…

Po posiłku - i podejrzanie długiej chwili, jaką druida spędziła w krzaczkach, w czasie gdy Var zasypywał ogień i zwijał prowizoryczny obóz (oraz zajął się truchłami, by nie przywabiły nowych chętnych), a Burro mył gary i zabezpieczył resztę gulaszu tak, by nadawał się do transportu - Kostrzewa przyjrzała się ranie goliata i aż syknęła przez zęby - Toś się sam połatał, bratku... piękna blizna będzie - zawyrokowała. Oczyściła starannie ranę ze strupów i mchu, który poprzykleja się do zaschniętej krwi, a potem przesunęła nad nią dłonią; tam gdzie jej ręka stykała się z szarą skórą goliata, zajaśniała przez chwilę zielonkawa poświata, a rany zasklepiły się w szybkim tempie. Na koniec druidka wybrała z mocno już uszczuplonego woreczka trochę pachnących ziół i przyłożyła je do gojącej się tkanki, mocując je kilkoma mocnymi splotami bandaża. Pokręciła głową; zrobiła co mogła, ale i tak najlepszym lekarstwem na rany goliata byłby czas i solidny odpoczynek...

-Można ruszać - zawyrokowała - Maluch w środku, ja pójdę z tyłu. A ty wskakuj pod koszulę - zwróciła się do Wredoty, która wcale nie wyglądała na szczęśliwą, że ma się zapuszczać po ziemię.

I tak trójka śmiałków - jeden duży, jeden średni i jeden mały - ruszyła w podziemia, ratować zaginioną część swojej drużyny...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 29-06-2014, 09:40   #50
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Pod wieżą. Post wspólny: Mara, Thog, Shando i Mistrzyni

PRZEZ CIEMNOŚCI

Tymczasem Shando, Thog, Mara i Strzyga podążyli za Nautem wgłąb ziemi. Towarzystwo wilka zdawało się zupełnie nie przeszkadzać osobliwemu lokajowi, podobnie jak dwóch uzbrojonych mięśniaków za plecami. Pewnie prowadził ich w nieoświetlonym korytarzem, który łagodnie opadał w dół bez żadnych odnóg ani zakrętów.


W świetle magicznej lampy calimshański czarodziej podziwiał misternie rzeźbione kolumny i ściany, choć nie tylko nie potrafił dopasować tego stylu do konkretnego regionu Faerunu, ani nawet dokładnie określić co się na nich znajdowało. Jakby płaskorzeźby lekko drżały, wymykając się jego spojrzeniu.
Thog raźno maszerował na przód, a Mara drobiła szybkimi kroczkami, z fascynacją wbijając wzrok w drowa, który jeszcze pół dnia wcześniej wydawał się jedynie bzdurą, z której śmiała się Kostrzewa. A teraz proszę! I żywy, i kuchnię ma. Tylko odległy stuk jak gdyby zamykanej klapy mógł nieco dawać wszystkim do myślenia. Ale i tak już było za późno.

Nagle Naut odbił w bok i otworzył proste drzwi, których - Thog mógłby przysiąc - chwilę wcześniej jeszcze tam nie było. Za to zapach stanowczo potwierdzał, że wchodzą do kuchni - niewielkie, lecz schludnie urządzonej, z przylegającą spiżarnią. W kociołku bulgotało coś, co - ku rozczarowaniu, ale i dyskretnej uldze Mary - pachniało jak wieprzowy gulasz.



DZIECKA I ELFA ROZMOWA


- Siadajcie - drow wskazał na ławy stojące wzdłuż dębowego stołu. - Kolację?
- Ja poproszę - dziewczynka nie odrywała od elfa spojrzenia, a i nie starała się nawet zatuszować fascynacji tym arcyciekawym stworzeniem. - Kolację i opowieść, bo i obiecałeś.
- Tak? - uprzejmie zdziwił się drow, nakładając jej solidną porcję zupy do miski. - A o czym byś chciała?
- Może… o Albusie? I księdze z ludzkiej skóry?
- A której? - zainteresował się Naut a potem skrzywił. - O tym starym pierdzielu nie ma co rozmawiać - prychnął, ale jakby ciszej niż dotąd.
- To jest ich więcej? - dopytywała się mała. - Słyszeliśmy opowieści o tym jak ściągałeś skórę z jednego człowieka, na księgę właśnie. Po co? Pergamin nie wystarczy?
- Na okładkę, dziecko - pouczył ją drow. - I ja nie sciągałem, nudzi mnie to już zresztą.
- To kto ściągał? - Marę makabryczne szczegóły nie zniechęcały, może… wręcz przeciwnie.
- Dziadu - mruknął drow.
- Znaczy Albus - dopowiedziała sobie. - A on… na prawdę nekromantą jest? Ożywia… zwłoki i w ogóle?
- E skąd. Wywłoki chyba - warknął lekceważąco. - Taki z niego nekromata jak ze szczura wiadro. Skąd takie głupoty ci przyszły do głowy? Ale… - nagle uśmiechnął się szeroko - w zasadzie to kto go tam wie. Ja magiem nie jestem, on mi się nie spowiada, ale ciągle w swojej pracowni siedzi, śmierdzi stamtąd… no i te księgi w świeżych skórach…
- Czy ty się ze mnie natrząsasz? - Mara ściągnęła drobne usta i podrapała się po skołtunionych włosach. Nie czekając jednak na odpowiedź ujęła łyżkę i uszczknęła kęs gulaszu. - Czyli u was trupy nie wstały z grobów jak wszędzie dookoła? Zaćmienie w ogóle widzieliście czy przegapiliście je w tych podziemiach?
- Gdzież bym śmiał śmiać się z kogoś, kto się mnie nie boi - Naut wydawał się szczery. - Sama mówiłaś - te wiszące trupy, skóry… No i żyje już nieprzyzwoicie długo, piernik jeden. Ale tu nic nie wstało, nie wiem o czym mówicie.
- Eh, jak na kogoś kto długo żyje wiesz zadziwiająco niewiele. No… w każdym razie o tym co się dzieje w okolicy - Mara usłyszała jak burczy jej w brzuchu co było doskonałym sygnałem do jedzenia na czas. Między kęsami spojrzała jeszcze na Shando. - Ty mu opowiedz. Jak było i po cośmy tu są.



PROBLEMY NA POWIERZCHNI

Shando, do tej pory milcząco przysłuchujący się rozmowie Mary z Nautem skinął głową.
- Szanowny Naucie, na powierzchni pojawiło się zagrożenie nekromantyncze stopnia VII lub wyżej. Rada miasta Ybn Corbeth wysłała nas, abyśmy odszukali czarodzieja Albusa Blackwooda i poprosili o radę lub pomoc. Pośpiech jest wskazany, gdyż obrona miasta słabnie z nocy na noc.- czarodziej mówił spokojnie i bez emocji, nic dziwnego - w końcu sprawa go nie dotyczyła, mógł sobie pozwolić na oddzielenie uczuć od rozumu.
- Aha - po słowach Shando o stopniu nekromantyczności brew drowa podjechała lekko w górę, ale nie skomentował. Kto wie, może nie chciał by Mara znów zarzuciła mu niewiedzę? Milczał dość długo, w zamyśleniu obserwując jak dziewczynka siorbie gulasz, wreszcie rzekł.
- Obawiam się, że Albus niewiele Wam pomoże. Jest trochę… specyficzny. A zważywszy na jego chętkę do obdzierania ze skóry i przypuszczeniach, jakie przynieśliście, to kto wie, może i on za tym stoi? Ale… mogę was wpuścić do jego biblioteki; może znajdziecie tam jakieś przydatne informacje. Tylko niczego nie zniszczcie ani nie kradnijcie, bo… - znacząco wskazał na kociołek z gulaszem.
Thog zarechotał głupawo - Taaa… Ze skór obdarł, to i z mięsiwem coś trza było zobić. - znał to, orkowie innych klanów też tak czynili. Naut uśmiechnął się paskudnie i bez słowa postawił przed półorkiem pełną miskę; przed Shando również.


- Chętnie obejrzę bibliotekę, dziękuję. Ale najpierw chciałbym porozmawiać z mistrzem Albusem, to część mojego zlecenia i chciałbym się z niego wywiązać - Calimshanin był pewien, że gdy porozmawia z nim jak czarodziej z czarodziejem, może czegoś się dowie. A może stary wariat wciśnie mu jakiś niepotrzebny zwój? Tak czy inaczej był gotów znieść zapach ludzkich skór. Odór nie będzie gorszy niż stosy goblinich ciał palonych po bitwie w Czarnym Wąwozie, pomyślał, przypatrując się drowowi.
Coś z nim jest nie tak, albo urodziłem się półkrwi hieną. Może jest oczarowany? Shando zaczął baczniej przyglądać się gospodarzowi wypatrując jakiś oznak.



TAJEMNICA NAUTA KYOR’OL'A

Tymczasem Mara zdażyła opróżnić połowę mięsnej potrawki. Miskę z drugą połową postawiła na ziemi przed żebrzącym wzrokiem wilczyskiem.
- Nie wydajesz się darzyć pana Albusa ani specjalnym szacunkiem ani przyjaźnią. Po co w ogóle z nim mieszkasz?
- Bmszę - mruknął pod nosem elf i odwrócił się by pomieszać gulasz. - Albus pojawi się jak mu się uwidzi i zapewne nie będzie zachwycony, że mu grzebiesz po księgach, więc im szybciej tym lepiej - rzucił do Shando. - A wy możecie się wykąpać, przespać, czy co tam chcecie. Tutaj żadne trupy ani złowieszcze bestie was nie dostaną. Kawałek dalej jest łaźnia z gorącym źródłem i wolny pokój czy dwa, w którym możecie rozłożyć posłania. Chyba że - drow przeniósł spojrzenie na Thoga - ktoś miałby ochotę na mały sparring przed snem.

Tymczasem Shando Wishmaker uważnie obserwował zachowanie elfiego odźwiernego. Oczarowania nigdy nie były jego mocną stroną, zawsze wychodziły mu niemrawo i zrezygnował z zaawansowanych studiów nad nimi gdy specjalizował się w czarach przywoływania. I to dawało o sobie znać, gdyż magii jako takiej nie rozpoznawał, choć wszelkie zachowania wskazywały na manipulację osobowością. Oczywiście nie musi to być magia, pomyślał kwaśno czarodziej, równie dobrze pasowała by nieodwzajemniona miłość.

- Szanowny Nautcie Kyor’Ol - ponownie czarodziej ukłonił się z szacunkiem, by podbechtać pychę drowa. - Przyznam, że po raz pierwszy widzę przedstawiciela twojej szlachetnej rasy i to w dodatku tak płytko, w związku z czym zgaduję że mam wyjątkowe szczęście. O osiągnięciach drowich magów oczywiście słyszałem. Czy zechciałbyś opowiedzieć mi więcej? Ciekawym jakie to koleje losu sprowadziły Cię tutaj. - wychrypiał swoim zwykłym, nieprzyjemnym dla ucha głosem.
- Szlachetnej? - Thog zaśmiał się głupkowato. - Większość drowów to kurwiesyny - skomentował słowa przybysza z wschodu. - Choć po prawdzie nie gorsze od orków - machnął ręką rozbawiony.
No i dyplomacja poszła wielbłądowi pod chwost, pomyślał Shando.
- Rozumiem, że zamiast sparringu chcesz zwyczajną walke? - sucho stwierdził Naut. - Nie żeby wszystkie drowki nie były kurwami…
- Thog, chyba za dużo sobie pozwoliłeś. Jesteś gościem - suchy głos calimshanina nie pozostawił wątpliwości co do jego oceny. No, ale czego się spodziewać po zwykłym rozłupywaczu czaszek.
- Nie złość się na niego, on nie jest przesadnie rozgarnięty - Mara podniosła z ziemi wylizaną przez basiora miskę i podała ją elfowi. - Chociaż ja tam chętnie popatrzę jak się okładacie.
Dziewczynka położyła drobną dłoń na łbie wilka, który nadal się oblizywał.
- To czemu musisz z Albusem być? To jakiś magiczny przymus?
Drow przez chwilę wyglądał, jakby zastanawiał się czy odpowiedzieć, czy też wyrżnąć bezczelnych gości w pień. W końcu jednak machnął ręką i odparł.
- Masz rację; to nic chwalebnego, ale masz. I zrobiłbym wszystko, by się od niego wyzwolić. A ty nie sil się na puste komplementy - rzucił do Shando.- Drowich magów można policzyć na palcach jednej ręki, a takich, o których słyszano na powierzchni jest jeszcze mniej; jeśli w ogóle.

Nagle w kuchni (i, sądząc po echu, przyległych pomieszczeniach) rozległo się przeraźliwe dzwonienie, po czym wzmocniony magią starczy głos ryknął
- Miauuuuut! Gdzieżeś polazł, łachudro?!?!

Elf skrzywił się jakby mu rwano wszystkie zęby na raz, rzucił Zaraz wrócę, nie ruszajcie się stąd, i szybko wyszedł.


Shando nie zamierzał na razie ruszać się... ale nie przeszkadzało mu to wyjrzeć przez drzwi za odchodzącym elfem. Warto wiedzieć, gdzie samemu poszukać Albusa...
Mimo niechęci elfa do poznania gości z szalonym czarodziejem, calimshanin wciąż chciałby pogadać z nim osobiście, na co może będzie okazja. Niestety jedyne co zobaczył to ciemność, więc tylko zaklął szpetnie, po wojskowemu - kurwą waszą macią.
- Co żeśta się tak naburmuszyli, prawdy żem nie powiedział o mroczniakach? - spytał zdziwiony półork, po wyjściu drowa.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 30-06-2014 o 16:22. Powód: Rozbicie jednolitego tekstu na mniejsze fragmenty, korekta
TomaszJ jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172