Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-06-2014, 20:05   #1
Kawairashii
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
Lightbulb [Storytelling, Heroic Dark Fantasy, +18] Rapacity

Cytat:
Scena 1:
Przypływ Nowej Krwi.
https://www.youtube.com/watch?v=TF16bD5o9NA&t=3m45s
Podkład audio.


Żyli jak we śnie, dnie raz ciągnęły się w nieskończoność, raz przelatywały przez palce niczym ziarnka piasku. Od czasu do czasu aby nie wyjść z formy czy nie popaś
w szaleństwo, na niższych pokładach dochodziło do bójek, nikt z załogi nie miał nic przeciwko temu, pomimo iż lała się krew i hartowali się najsłabsi to trudno było orzec o słuszności ich postępowania.
W kapitanie i jego załodze było coś dziwnego: gdy tylko któryś z nich pojawiał się pod pokładem, następowało masowe poruszenie, nikt nie śmiał pytać, a nawet gdy zdołał, odpowiedź zawsze brzmiała dwuznacznie. Trudno było sobie przypomnieć co mówili, ale napawało to nas jakąś dziwną nadzieją, że wkrótce będziemy na miejscu, że wkrótce wszystko to się skończy. I ten ich kojący uśmiech, jakby naprawdę nic nam nie groziło od czterdziestometrowych fal, piorunów ciskających w metalowe konstrukty na szczycie masztów i bestii oceanów ocierających się o słabnące belki. Domniemaliśmy że coś dokładali do żarła może i sami to brali, ten spokój nie był normalny, z resztą i nas zżerały nerwy ale mimo wszystko dawaliśmy radę. Tak jakby nie docenialiśmy grozy podczas gdy w każdej minucie ci drobni śmiertelnicy walczyli ze zdradzieckimi górami fal przewalającymi się przez pokład. Ściśnięci pod pokładem, uciekaliśmy myślami od ryku morza na ciągle chłostanej przez wiatr i deszcz łupinie w której tańczyliśmy na przód. Bądź staliśmy w miejscu, ale nadal żywi, trudno było ocenić.
Nawet najdzielniejszych z nas ściskały dreszcze gdy wysłuchiwali opowieści tych co wyjrzeli na pokład. Pobladli ze strachu, poranieni przez chłostające ich ciało lodowate krople, choć jakie krople potrafią ranić do krwi? Ogromu spektaklu oszalałego żywiołu dane im było ujrzeć tylko przez chwilę, gdyż cierpienie zadawane przez pędzące zmrożone sople sieczące ich oblicza było zbyt wielkie.
W głowach się nie mieściło ile bezkresnej, bezlitosnej czerni kryć się mogło w prawdziwym obliczu oceanu, niżeli w opowieściach snutych przez wilki morskie. Gdzie jedynym światłem były przebłyski piorunów dostrzegalnych poprzez grube fale nad ich głowami, czy wręcz pod horyzontem. Opowieści te przybierały niewyobrażalny charakter, jak gdyby morze ciskało okrętem bawiąc się nim wzdłuż wodnych masywów, obracając i miotając między doliny fal. Jednak okręt nie tonął, a marynarze mimo przemoczenia do suchej nitki przekrzykiwali się nadal, walcząc z oceanem i wykonując rozkazy. Z opowieści tych którzy odważyli się wyjrzeć na pokład, i w swym szczęściu wrócić żywi, rysował się brutalny obraz kotłującego się okrętu w odmętach hakatombicznego oceanu.
A wszechogarniający mróz, wycie syren i morskich stworów pod okrętem, stłumione wrzaski ludzi na tle wszechwładnego ryku dezaprobaty bogów mórz, wszystko to mroziło nam krew w żyłach. Ci ludzie pluli krwią obrywając ciosami z każdej strony, a mimo to chodzili po pokładzie jakby ocean był ich matką, okręt, dziewicą o którą dbali, a z kapitanem na czele nie mieli czasu na śmierć, na zabój brneli w ciemnościach czasem przepływając od jednego stanowiska do drugiego, uwiązani sztormliną wykonują swoją pracę, wiedząc że nikt nie wykona jej za nich.
Słysząc o ich wyczynach, nie mieliśmy złudzeń że na końcu tego rejsu trzeba będzie wykazać swoją wartość. W porcie wielu z nas nabijało się z siebie na wzajem, przechwalając w ilu bojach przelaliśmy krew, a marynarze patrzyli ze swym ciepłym uśmiechem. Pewnie myśleli „kiedyś sami byliśmy tacy niewinni”.
Bójki pod pokładem były konieczne. Wycierali nosy i tłukli się dalej, nie było hańby w straconym zębie, czy dwóch, tak radzili sobie ze strachem. Oceanu nie mogli stłuc, zadźgać, czy złamać, frustracie wyładowywali na sobie. Było to jak remedium, ci którzy się nie bili tracili zmysły i wychodzili na powierzchnię. I tyle o nich słyszeliśmy. Czasem i z łaski, jeden drugiemu oferował porządne manto, i dziw przyznać, ale był to podarunek jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny w żadnych innych okolicznościach, na którego myśl kroiło się serce, choć nikt w życiu by tego nie przyznał. Wszystko było niczym zły sen, jednak gdy ilość zgonów w ciągu dnia przestała szokować, nagle...

Ustało.

To było jak wyjście z nałogu, uszy przyzwyczajały się do ciszy, nogi do subtelniejszych fal. Wszystko zaczynało się od początku, nauka chodzenia, nauka jedzenia, spania i srania. Od nadmiaru opuszczanych barier z którymi dotychczas przez tyle dni uczyli się żyć, dochodziło do niezręcznych sytuacji. Migrena, zatracenie równowagi, bełkotanie, gorączka i odczucie zagubienia, na domiar złego wrzaski marynarzy ucichły, a dotychczas były dla nich niczym kołysanka mówiąca „nadal żyjecie” bo ci nadal walczyli. Nie było to miłe ale ci którzy przeżyli, musieli podjąć decyzję; albo dotarli do celu jeszcze tego nie akceptując, co oznaczało że nie było już zagrożenia, albo nie będąc tego świadomi, zatonęli w śnie, a wyjście oznaczało zmierzenie się z tym co na nich czyhało w zaświatach. Okna od wielu dni pozostawały zabarykadowane. Trzymając największego spośród nich przywiązanego do sznura, ustawili się za nim, gotowi wciągnąć osiłka choćby i sznur palił im dłonie. Ze spoconymi dłońmi i sercem ścigającym się w jego potężnej piersi odblokował rygle i zwolnił spusty, drzwi puściły, a ochotnicy trzymający linę zacisnęli mocniej dłonie. Niektórzy nie radzą sobie dobrze z własną wyobraźnią, tak było w przypadku śmiałka który wyjżał na zewnątrz, światło wpadło do środka, a mężczyzna niczym w amoku zaczął wymachiwać dłońmi atakując powietrze. Gdy emocje opadły, kilku z dzikusów wykazało inicjatywę, wyrzucając w jasność misy i kubki. Na brak jakichkolwiek wrzasków istot bodajże czyhających po drugiej stronie, pasażerowie zareagowali raczej entuzjastycznym odetchnięciem. Choć pozostało kilku nieufnych wobec tej zdradzieckiej iluzji normalności, prawdę mówiąc ostatni raz gdy ją widzieli nie była taka jasna.


Robiło się widnie, był to świt, początek dnia? Choć nie! Wieczór, słońce już powoli chowało się za horyzontem. Zdecydowanie wieczór. Pisk mew rozbrzmiewał nad kiwającymi się łodziami rybackimi. Ci, wracając z wieczornych łowów przyglądali się okrętowi oraz jego powoli wyłaniającym się przybyszom, machając do nich razie, jakby ci sprowadzali dobre wieści. Na nabrzeżu rodziły się zabudowania których dachy już z dystansu przypominały niektórym znane rejony, a innym wręcz przeciwnie, kojarzyły się z zasłyszanymi z legend barowych krajach wschodu. Port nie był duży, w każdym razie nie tak wielki w porównaniu do tego z którego odbili. Zabudowania sugerowały podzielenie jednej strony wybrzeża na domy robotników i rybaków, drugą na część dostępną Wipom, zamki i świątynie różnego rodzaju, w głąb lądu budynki się zagęszczały, wypełniając doliny i rozgałęziając pomiędzy nimi. Zmęczone oczy nie dostrzegały zbyt wiele, ale jedno było pewne, niczym ogłupieli, rozglądali się po szczytach gór, nie z rzadka pewnie i ciesząc się powrotem zieleni, lasy i wszelkie życie już dawno nie wyglądało tak pięknie.
Marynarze siedzieli przy stanowiskach, nie musieli już walczyć, ale póki Kapitan nie ogłosił dotarcia do celu, ich mięśnie pozostawały napięte. Ich wiara w Kapitana doprawdy była niezłomna. Dopiero gdy ten ogłosił głośno i stanowczo dotarcie do celu, wilki morskie opuścili zmęczone ramiona, zwieszając drżące kończyny i luzując palce, którymi pewnie bez problemu mogliby teraz łamać orzechy ziemne. Zaczęło się rozdawanie sprzętu, powrót rynsztunku przypomniał wszystkim o ich powołaniu. Mimo iż pewnie nigdy nie wymażą z pamięci tych dni zatrważającej niepewności które nie każdemu z nich dane było przetrwać, to słowa kapitana przebijały się przez tą niewrażliwą skorupę, rodząc coś na kształt uśmiechu.
- Gratulacje, poszło wam o wiele lepiej niż poprzednim.



Darth –
Severus


Wyczytany z listy zmierzył się po raz ostatni z marynarzem, odbierając swoje szaty. Człowiek ten urodą nie grzeszył ale w końcu nikt nie płacił mu za piękne rysy. Był to typ który mógł machać mieczem równie sprawie co pierwszy lepszy barbarzyńca ze zgrai za Severusem, jednak różniła go od pozostałych jedna umiejętność; walki ze zdziczałym oceanem, i za to należały mu się pokłony. Do drobnego okna pośród drewnianej kratownicy podchodziły tylko wyczytane osoby. Nie było żadnej kolejki. Choć niektórzy zaczynali się już ożywiać.
-Cholera wydajcie nam rzeczy, jest nas tu ze stu, to zajmie całą noc do kurwy nędzy!
Po czym zaczął szarpać się z kratami. Łódź przetrwała już wiele, kolejne uszkodzenia nie były konieczne, i ta myśl pewnie kierowała się powoli podnosząca ze swoim miejsc ekipa wraz z cieszącym się wieczorną herbatką, odwrócony tyłem, siedzący na mostku Kapitanem.
-Dokładnie osiemdziesięciu dwóch.
Jego głos brzmiał jak jedyny baryton pośród sopranowych pisków, a jego marynarze stali za nim murem niczym tenory gotowe poradzić sobie z rebelią.
-Liczba ta nadal może się zmniejszyć przed opuszczeniem mojego okrętu, jeśli nie odpowiadają wam moje zasady.
Severus nie musiał słuchać dalszego ciągu dyskusji. Marynarz w okienku wydał mu czerwoną tabliczkę z dziwnymi znakami, pewnie lokalnej pisowni, na której dole był wyżłobiony nożem numer „6”, po czym wskazał dwupiętrowy budynek kilka alej dalej.
-Będzie was czworo, cieszcie się czasem wolnym, od jutra zaczynają się wyzwania.
Powiedział marynarz w okienku.
Przebranie się nie było kłopotliwe, Severus nie nosił żadnej zbroi, były to raczej szaty jakiejś zamożnej osobistości. Czarne, tak jak jego włosy, miał swój styl, tyle trzeba było mu przyznać. Tuż przy nim zaczął przebierać się gagatek który poprzednio szarpał się z kratę. Niski jegomość o imieniu Tyhus, wyglądał staro, nie tak jak reszta, widać walczył na wielu bojach, miał doświadczenie, miał też i trudną do przeoczenia osobowość. W dłoni trzymał purpurową tabliczkę. Czyżby Severus miał z nim dzielić prycze?
-Mam nadzieje że jest tu coś normalne do upicia się, jestem kurewsko spragniony.
Kiwną głową ku Severusowi jako jedynemu słuchaczowi, po czym podniósł swoją buławę i ruszył w miasto. W kierunku dwupiętrowego budynku rozbrzmiewały śmiechy i dźwięk obijanych kieliszków. Coś mówiło mu że czas wolny poświęcony obijaniu się nie koniecznie przysłużyłby mu się na dłuższą metę, a „jutro” nie było takie dalekie jakim się wydawało.

Baird -
Kazuya


Widoki były piękne choć o wyspie wcześniej nie było mu dane słyszeć. Mimo iż Samuraj pochodził z podobnych rejonów, przyczyna przybycia do podanego w liście portu była mu nieznana. Być może tylko ten kapitan znał drogę i tylko ci ludzie potrafili przebić się przez ten sztorm?
Mimo iż rozumiał co mówili inni przybysze, to w rzeczywistości dialekt którym się posługiwali odstawał od jego ojczystego języka.
-Cholera wydajcie nam rzeczy, jest nas tu ze stu, to zajmie całą noc do kurwy nędzy!
Rzucił stary dyga przed Kazuyą, po czym zaczął szarpać się z kratą do której jeden z marynarzy wzywał do okienka i wydawał sprzęt. Nie każdemu było tak spieszno jak temu starcowi, jego ochoczej naturze przeciwstawiał się również kapitan.
-Dokładnie osiemdziesięciu dwóch.
Ludzie ucichli, a marynarze na całym statku przystanęli, wsłuchując się, gotowi rzucić się grupą na gadatliwego zrzędę.
-Liczba ta nadal może się zmniejszyć przed opuszczeniem mojego okrętu, jeśli nie odpowiadają wam moje zasady.
Po tych słowach nie było już żadnego problemu, widać zdanie kapitana było dla wszystkich niczym bicz. Nic dziwnego, w końcu bestię którą udało mu się ujarzmić to ocean we własnej wściekłej osobie.
Zbroja dawała pewną swobodę, była jak druga skóra, bez której czuł się jak obdarty kurczak. Nie umniejszało to jego zdolności bojowych, ale biorąc pod uwagę charakter wyprawy, jej brak wprowadzał pewien dyskomfort. Może i rejs był już wyzwaniem? W końcu nie każdemu udało się go przeżyć.
Wraz z dobytkiem otrzymał czerwoną tabliczkę, nie mógł wyczytać co było na niej napisane, ale poniżej była wyryta liczba „12”. Marynarz zdawał się coś wskazywać, Kazuya podążył wzrokiem w kierunku wyznaczonym jego dłonią. Kilka alejek dalej musiała kryć się gospoda, śmiech i światła wskazywały że nie będzie miał problemów z odnalezieniem się. A nawet jeśli zmysł orientacji zawiedzie, był to jeden z wyższych budyneczków pośród jednopiętrowych domków, trudno nie trafić.
Pamięć ostatnio płatała mu figle, trzeba było mieć to na uwadze. Przynajmniej z twarzami nie miał problemu, jeden z wymijających go ludzi to pewnie Severus. Dość dziwny człowiek osnuty podejrzanymi legendami. Tak czy siak, nie nosił z sobą nic prócz igieł, pewnie był jakiegoś rodzaju szwaczem. Nie wyglądał na asasyna, nie ta aparycja, oczywiście to zwykłe domysły. Czytanie w myślach nie było specjalnością Kazuyi.
-Mam nadzieje że jest tu coś normalne do upicia się, jestem kurewsko spragniony.
Wycharczał zrzęda po przebraniu w swoją nader wykwintnie zdobioną zbroje, po czym ruszył przed Severusem. Tyhus, chyba tak brzmiało imię staruszka, któż mógłby zapomnieć tak głośnego człowieka.

Abishai -
Harep-Serap


Był jednym z pierwszych którzy otrzymali swój rynsztunek. Nie musiał czekać przy okratowanym okienku tak jak reszta. Wnioskując po nagłym oburzeniu tego starego głupca robiącego rozróbę o byle co, pewnie szczęście uśmiechnęło się do Harep'a.
-Cholera wydajcie nam rzeczy, jest nas tu ze stu, to zajmie całą noc do kurwy nędzy!
Wrzasnął po czym szarpał się z kratą, dalszy ciąg wydarzeń był zagłuszony, mężczyzna w tym czasie obmywał sobie twarz w rzece. W końcu normalna woda, słodka i smaczna, zero soli. Molo po którym dreptał było solidnie wykonane choć nigdy wcześniej nie widział podobnego drewna, było puste w środku, a mimo to sztywne na tyle by utrzymać duże ciężary. Niebywałym był fakt jako i jego własny ciężar nie powodował nawet wygięcia tych drobnych belek, już na pokładzie usłyszał wątpliwości jakiejś rudowłosej dzikuski, z odpowiedzią od mężczyzny który równie dobrze mógł uchodzić za tubylca, a pewnie nie był, przyszła nazwa „bambus”. Czyli tak nazywali tu drzewa?
Tak, czy inaczej, jakaś miła dziewucha wymieniła się z nim na tabliczki, jego błękitna została zamieniona na czerwoną. Ponoć nie ufała mężczyznom, zatem wolała towarzystwo swojej płci. Nie to żeby Harep miał coś przeciwko, ale skoro miał spać z trzema dziewuchami które wolą miotać nad głowa toporami, lepiej było wybrać bezpieczniejsza grupę. Tak oto w na przykładzie, Harep dowiedział się o istotności koloru jego tabliczki. Jego była czerwona z dziwnym, trudnym do odczytania napisem, oraz wyrytym numerem „24”. Kilku ludzi przed nim skierowało się w stronę dwupiętrowego budynku, skąd dochodziły odgłosy zabaw.
Ludzie na wyspie wyglądali tak samo, wszyscy mieli skośne oczy, i pulchne twarze, wszystko to była jakieś dziwaczne. Choć i on pochodził z rejonów gdzie włosy bywały tylko jednego odcieniu. I ot jeden z takim odcieniem właśnie zmierzał ku niemu, pewnie Severus, człowiek o którym mówią dziwne rzeczy. Na oko jednak nie było w nim nic dziwnego, prócz jasnych włosów które przypominały Harep'owi dom. Gdy ten zapuszczał się w myślach, tuż przy jego uchu zabrzęczał gardłowy głos starego buntownika co niedawno szarpał się z kratą na łodzi.
-Mam nadzieje że jest tu coś normalne do upicia się, jestem kurewsko spragniony.
O! w końcu jakaś sensowna myśl, walka walką ale picie piciem, natychmiast usłyszał w myślach. Od tego całego dramatu przydałoby się przechylić flaszkę. Mężczyzna upewnił się że wszystko ma przy sobie po czym był gotów pożegnać się myślami z okrętem. W jego kierunku, czy kierunku nocnego miasta zmierzali już inni, choć sporo ludzi nadal czekało na swoje rzeczy.

Kaitlin -
Lyssa


Nie było powodu by przebierać przy wszystkich. Kobieta już dawno znalazła jakieś ciche miejsce na okręcie by przebrać się z powrotem w swoje ciuszki. Może i ludzie nie zauważali jej zbytnio ale nie oznaczało to że była niewidoczna. Im mniej ludzi ją spamięta tym lepiej, w końcu lepiej niżeli ona miała ich na oku, niż oni ją. W tym zawsze tkwiła sztuczka w jej łowach. Nic specjalnego, zwyczajna umiejętność nieistnienia, którą niektórzy uznają za przekleństwo, natomiast u Lyssy było to darem. Marynarz który chwycił ją w szatni nie uznał jej aktu za podejrzany, a z oczu mu było patrzeć że mógł mieć, w końcu z twarzą godną do wbijania gwoździ mógł żądać wszystkiego. Ten natomiast wskazał na tablice z deseczkami różnego koloru i kazał jej wziąć jedną z nich przed wyjściem. Bez dłuższego zastanowienia porwała jedną i wymknęła się cichaczem, marynarz wspomniał coś o tawernie nim obsłużył osobę po niej. Przy okienku stał już jeden z tych najemników, tych których urok polegał na tym że nie kryli twarzy za maską, stąd łatwo można był ich spamiętać. Harep-Serap, tak miał na imię, choć nie było to istotne. Nie ma to jak własne szaty, człowiek czuł się królem we własnych kątach. Jeden punkt z głowy.
Schodząc z okrętu dostrzegła wiele różnych emocji wśród pasażerów. Nie każdy posiadał również taki wachlarz, mogła przyrzec że pośród nich znajdował się żywy trup, bodajże jakaś ofiara lykanotropii oraz osoczo-pijca, choć mogli się takimi wydawać tylko na pierwszy rzut oka. Ci oraz kilku innych nie lękało się śmierci, choć nie należeli do społecznych istot.
Były też i skrajności...
-Cholera wydajcie nam rzeczy, jest nas tu ze stu, to zajmie całą noc do kurwy nędzy!
Rzucił starzec przy drewnianej kracie czekając na wezwanie do okienka.
Nie był najstarszy choć wiekowo wychodził lekko spośród innych pasażerów.
Kapitan był jednak przygotowany na takie podejście i natychmiast zareagował z miejsca w którym cieszył się wieczorna herbatką. Pozostając w dalszym ciągu odwrócony plecami do słuchaczy.
-Dokładnie osiemdziesięciu dwóch.
Ton jego głosu zahuczał jak piorun, rodząc ciszę wśród zebranych.
-Liczba ta nadal może się zmniejszyć przed opuszczeniem mojego okrętu, jeśli nie odpowiadają wam moje zasady.
Nie było gadki, facet miał obstawę niczym król, trzeba być głupcem by zadzierać nosa z załogą nadal będąc na ich okręcie. Dziadyga po otrzymaniu swoich dóbr wyglądał na zadowolonego, nie trzymając urazy do kapitana ruszył na miasto w kierunku dwupiętrowego budynku. Z tego samego miejsca, kilka alejek dalej dochodziły dźwięki zabaw, pewnie była to jakaś spelunka.
Lyssa popatrzyła na swoją tabliczkę, była czerwona z dziwnymi napisami oraz wyrytym numerem „18”. Ze strony pozostawionych w tle towarzyszy podróży doszedł ją wrzask dziadka.
-Mam nadzieje że jest tu coś normalne do upicia się, jestem kurewsko spragniony.
Przez myśl przeleciała jej sugestia postawienia jej drinka, przez staruszka. Pewnie nie spamiętał jej z podróży, zawsze była to szansa na oszczędzenie kasy.

Wybieraj rozważnie:

Severus
  • [Rozeznanie – zapamiętuje ludzi przed i po założeniu rynsztunku, nasłuchując ich rozmów]
  • [Tawerna – podąża wraz z Tyhusem w kierunku dwupiętrowego budynku i odgłosu zabaw]
  • [Po śladach – wraca się na okręt, sprawdza czy to co przeżył nie było złudzeniem]

Kazuya
  • [Zachowanie Formy – prezentuje swoje siły, robiąc małą rozgrzewkę przed wszystkimi]
  • [Tawerna – podąża wraz z starcem w kierunku dwupiętrowego budynku i odgłosu zabaw]
  • [Czerwona Tabliczka – wydłuża czas przebierania, oglądając różnice pomiędzy swoją tabliczką, a tabliczką innych osób]

Harep-Serap
  • [Kompan – zagaduje do Severusa, szukając wspólnych korzeni, wspólnego tematu]
  • [Tawerna – podąża wraz z starcem w kierunku dwupiętrowego budynku i odgłosu zabaw]
  • [Błękitna Tabliczka – wyłapuje wzrokiem, kogo za sojusznika wybrała sobie kobieta z wymiany]

Lyssa
  • [Hostessa – przedstawia się dziadkowi, licząc na darmowy posiłek]
  • [Wywiad Terenowy – rozgląda się po porcie, tubylcy musieli przygotować jakieś kierunkowskazy dla nowo przybyłych]
  • [Środki ostrożności – pozostaje na statku by sprawdzić rynsztunek kilku z konkurentów, zanim zostanie wydany by dowiedzieć się o ich słabościach]

EDIT: literówki i zapomniane elementy.
 

Ostatnio edytowane przez Kawairashii : 20-06-2014 o 12:56.
Kawairashii jest offline