Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-06-2014, 05:18   #8
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
-Ah.. dostojni Panowie mogli jeszcze o mnie nie słyszeć w tych stronach – odparła elfka beztrosko, kiwając głową ze zrozumieniem. To przecież wszystko wyjaśniało! Gdyby tylko wiedzieli kim jest, gdyby tylko rozpoznali te fiołkowe włosy wystające spod kapelusza, to ani by myśleli o łapaniu jej. Nie to, żeby była jakąś ważną personą.. gdziekolwiek. Ot, po prostu byłoby stratą czasu i uwłaczaniem ważności braci zakonnych, takie interesowanie się byle drobną złodziejką i sztukmistrzynią jak ona. To było zadanie miastowych strażników i przesądnych chłopów.

Wykonała swym ciałem, a raczej zaledwie ramionami, gwałtowniejsze szarpnięcie, które mogło zaniepokoić stojących naokoło żołdaków i postawić ich na baczność w razie jakichś sztuczek. Wszak mogła mieć jakieś poukrywane w rękawach! I było tak, tyle że te niestety były skrępowane mało delikatnie, o czym elfka zdała się zapomnieć na moment. A przecież przedstawianie się wymagało odpowiedniej teatralności, z której ją teraz.. ograbiono!

Zdołała jakoś pochylić się w ukłonie, na tyle eleganckim, na ile pozwalały jej trudne warunki.
-Niezwykła Eshtelëa Meryel Nellithiel del Taltauré. Wędrowna kuglarka, uliczna artystka i, oczywiście, wierna przyjaciółka Zakonu, do usług – wyprostowała się, czemu przy takich okazjach zwykły towarzyszyć niewielkie fajerwerki strzelające z jej palców, lub ogniste gołębie wylatujące z rękawów, więc teraz jedynie uśmiechnęła się zawadiacko i pewnie siebie. Jak gdyby całe to uwięzienie było tylko niewielką niedogodnością i pomyłką.

Skinęła w kierunku Krannega -A to mój.. krasnolud – powiedziała to takim tonem głosu, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. Zresztą, jak inaczej miała go określić? „Wymuszony kompan” mogło nie być zbyt jasne dla rycerzy -Zmierzamy do Grauburga, a ta.. urocza wioska, jest akurat po drodze, czyż nie?

Białowłosy młodzik spojrzał na swego kompana w okularach, który bezradnie wzruszył ramionami. Dla Eshte od dziecka uczonej obserwacji publiki i odczytywania jej nastrojów, ta ich mowa ciała była dość czytelna. Zygryf pytał swojego zapewne bardziej obytego kompana o to czy słyszał o elfce. Odpowiedź była przecząca. Nie słyszeli…

A krasnolud elfki zaś postanowił coś wtrącić.- Kranneg jestem, syn Gruangala... Kowala z Vilizgotz. Bohatera, który pomógł…-
Zanim Kranneg się bardziej rozgadał Zygryf uciszył go gestem dłoni.- Wiemy, wiemy… Dobrze jest mi znana historia lorda Faelgirsta i Zarazy Białego Płomienia. Jesteśmy tu także z tego powodu. Czy ktoś jednak może potwierdzić Twe słowa?
-Wszyscy w tej wiosce mnie znają.
- odparł butnie Kranneg.
-A ją?- dopytywał się białowłosy zakonnik, a wtedy krasnoludowi zrzedła mina i nic nie powiedział.
Zygryf zwrócił się więc do samej Esthe.- A więc panno Eshtelëo Meryel NelluNelle...Nellithil… wszystko jedno.
Odetchnął głęboko po tym łamańcu językowym i spytał wprost. -Dlaczego wybrałaś ten szlak akurat, podczas gdy inni kucharze, kupcy i kurty… artystki wszelakiej maści zdążają do Grauburga, szerokim i wygodnym traktem handlowym ? Dlaczego ty rozbijałaś się po drogach, na które pies z kulawą nogą się nie zapuszcza?

Gdy tak białowłosy mówił, dłonie jego ciemnowłosego kompana wykonywały dyskretne gesty, a usta jego szeptały coś cicho. Eshte od razu zorientowała się, że ów osobnik musi być czarownikiem na usługach Zakonu. Stąd ten strój bardziej pasujący do uczonego.
Był czarownikiem i rzucał zaklęcie, którego celem była niewątpliwie elfka.

Przyglądała się temu ponuro spode łba. To nie mogło być nic dobrego. O ile jej sztuczki były, przeważnie, niegroźne i miały głównie zachwycić, czasem przestraszyć jej „ofiary”, o tyle w dobre intencje tego tu pana.. niezbyt wierzyła. Szczególnie, że już na początku jakoś krzywo na nią patrzył. Na co zakonnikom właściwie czarownik w ich szeregach? Czy to nie kłóci się z jakimś ich.. kodeksem? Czy nie powinni go pilnować i spalić przy pierwszej lepszej okoliczności? TERAZ, na przykład?!

-Czy podróż innymi drogami jest w tych okolicach zabroniona? Nikt nie raczył mnie uprzedzić.. - twarzyczka elfki była w tym momencie uosobieniem najszczerszego zaskoczenia. Patrzyła na białowłosego nie dowierzając takim zasadom, ale też i nieco przepraszająco, że nieopacznie udało jej się je złamać. Jednocześnie usilnie starała się ignorować mamrotanie mężczyzny ze szkiełkami na nosie. Może jak nie będzie na niego zwracać uwagi, to sobie pójdzie?
-Gdybym wiedziała, że macie tutaj takie zwyczaje, to ani bym myślała zbaczać ku bocznym ścieżkom. Nie pomyślałam nawet, że zainteresuję tym Zakon – poszurała nerwowo butem o ziemię, jak w poszukiwaniu odpowiedniego dla siebie wytłumaczenia dla takiego przewinienia. Znalazła je szybko, i wypowiedziała tonem głosu o długich latach doświadczenia w temacie -Główne trakty na tyle tracą swój urok, iż po wizycie tych wszystkich handlarzy, artystów i mistrzów sprzedaży wszystkiego oraz niczego, sakiewki mieszkańców tamtejszych wiosek gwałtownie.. pustoszeją. Bez zarobku nie ma jedzenia, a nie sposób przecież dotrzeć do Grauburga o pustym brzuchu, prawda? Nie wspominając już o gospodach zapełnionych podróżnikami, kiedy ktoś może mieć kaprys wyspania się w łóżku i wykąpania w łaźni.
-No…. to nie jest… zabronione…
- zaczął się tłumaczyć białowłosy młodzik, wyraźnie zmieszany jej słowami.- Widzi panienka, w okolicy giną ludzie i każdy odmie… każdy obcy w okolicy jest podejrzany. Zwłaszcza elf.

Tymczasem okularnik zakończył swe mamrotanie i jego oczy przez moment zabłysły na czerwono.
Po czym rzekł dość mocnym i władczym głosem, jakoś nie pasującym do dość wątłej postaci.- W okolicy grasuje szalony mag, być może nawet jakiś demonolog, który w swych paktach posunął się za daleko. Wieści o ginących dzieciach z pewnością dotarły do sąsiednich wiosek, prawda panie krasnoludzie?
-No tak…
-skinął głową Kranneg. Zaś czarownik kontynuował.- Myślę, że można uwolnić ich z więzów, choć… nie wypuścić. O ile dobrze usłyszałem, mienisz się Eshtelëo wędrowną kuglarką i przyjaciółką Zakonu. Zapewne więc cię ucieszy możliwość udowodnienia i jednego i drugiego.
-Co ty właściwie planujesz Tancriście?
- spytał Zygryf podejrzliwie zerkając czarownika.
-Wszystko w swoim czasie.- odparł Tancrist wzruszając ramionami i dodając po chwili.- Niemniej pewnie znów przyjdzie ci sięgnąć do sakiewki.
Splótł dłonie razem i zza nich intensywnie przyglądał się uwalnianej z więzów elfce. Po chwili żołdacy uwolnili i Krannega, a czarownik Tancrist rzekł.- Więc… Może będziesz tak dobra i pokażesz nieco swych kuglarskich sztuczek ze swego przedstawienia?
-Moich kuglarskich.. sztuczek?
- powtórzyła te słowa powoli i niepewnie, w oczekiwaniu aż ktoś jej przerwie. Musiała być równie zdumiona słowami czarownika co Zygryf. Spoglądała w niezrozumieniu to na jednego mężczyznę, to na drugiego, bo może tylko się przesłyszała i czarownik wcale nie chciał oglądać jej popisów. A może dzięki temu chciał ocenić, czy nie jest ona tym szalonym magiem? Doprawdy, chyba powinien przetrzeć te swoje szkiełka, skoro nie potrafił odróżnić elfki od jakiegoś tam pomyleńca.

Kiedy przez dłuższą chwilę nikt nie wyprowadzał jej z błędu, Eshte mruknęła ostrożnie, acz ze słyszalną nutą pretensji -Pierwszy raz się zdarza, że ktoś mi najpierw grozi, a potem bierze w niewolę, tylko by móc obejrzeć moje sztuczki. Wystarczyło poprosić, skoro dostojnym panom brakuje tu rozrywek. - w międzyczasie rozmasowała nadgarstki zbolałe od więzów, po czym rozprostowała kilka razy zdrętwiałe palce, czemu towarzyszyły trzaski podobne do iskier strzelający z ogniska. Spojrzała urażona na białowłosą panienkę -Doprawdy macie tu dziwaczne zwyczaje.
-Nie wzięliśmy cię w niewolę panno Eshtelëo Meryel.
- wyjaśnił rycerz, przechodząc w moralizatorski ton.- Zostałaś jedynie zatrzymana, na przesłuchanie. Prawi wszak Perun w swych objawieniach, że nawet piękny kwiat może skrywać truciznę. Nie należy więc ulegać pozorom słabości, bo nawet w niej ukryta może być zdradziecka siła.
Po tych słowach lekko się zarumienił zdając sobie sprawę ile osób było świadkiem jego duchowego uniesienia i zamilkł. A czarownik dodał na koniec.- Twierdzisz panno, żeś jest kuglarką więc dajemy ci szansę udowodnienia prawdziwości twych słów.
-Nie macie chyba kwiatów w tych swoich zamkach i klasztorach zakonu, prawda?
- burknęła na odchodne Eshte, wcale nie będąc uspokojoną słowami rycerza. Paniczyki i ich kaprysy. Miała tylko nadzieję, że potem pogrzebią w swych kieszeniach w poszukiwaniu zapłaty dla niej za cały ten trud. Nie zwykła przecież urządzać osobistych pokazów za darmo, nawet Zakonowi.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=A3j9-9hdtQs[/MEDIA]


Mając w końcu wolne ręce, poprawiła kapelusz na głowie. A potem jeszcze raz, bo jakoś za mało lub za bardzo przekrzywiony był. I ponownie, bo widać w czasie szarpaniny na drodze, któryś z żołdaków jej ozdoby śmiał ruszyć. Po kilku kolejnych takich próbach doprowadzenia się do względnego porządku, tupnęła w niezadowoleniu lekkim butem o podłogę i zerwała kapelusz z głowy. W złości odrzuciła go od siebie, a raczej.. podrzuciła, wysoko aż ku powale izby.

Z roztrzepanymi niesfornie fiołkowymi włosami pochyliła się przed mężczyznami w ukłonie nareszcie odpowiednim do okazji – teatralnym, przerysowanym bardzo, z dużą ilością rozkładania rąk. A gdy się zaraz wyprostowała, to.. już przestać nie mogła. Napięła swe ciało jak w szerokim przeciąganiu się, ale w momencie, gdy każdy normalny człowiek czy elf już nie mógłby się bardziej odchylić, ona kontynuowała dalej, aż jej dłonie zetknęły się z podłogą, tak samo zresztą jak i stopy. W zaledwie krótkim momencie. Szybko bowiem te drugie uniosły się w powietrze, ostrożnie jedna za drugą, zrzucając cały ciężar ciała na ręce Eshte. Ale nie wydawało się to być trudnością dla jej mięśni, nawet nie zadrżała. A cały ten ruch był wykonany płynnie, jakby nie przeszkadzała jej natura czy jakieś bzdurne rzeczy typu kości. Jakby tych w ogóle nie miała.

W tym czasie podrzucony wcześniej kapelusz zaczął opadać, a w trakcie tego lotu zajął się ogniem jak spadająca gwiazda. I zbliżał się nieuchronnie ku elfce, powracającej już do pozycji wyprostowanej. Zadziwiająco, tym razem na nogach, choć te poprzekładane z wdziękiem nad resztą ciała, lądowały teraz miękko po drugiej stronie. Tylko zetknął się z włosami o nienaturalnej barwie,a i te pochłonęły płomienie. Nie wypaliły krótkich kosmyków obcinanych nożem, ale.. stały się nimi. Potem zaczęły pochłaniać resztę odzienia kuglarki, na koniec także i rękawy przywodziły na myśl skrzydła jakiego ognistego ptaka.

Płonęła żywcem, tak jak według niektórych ciemnych umysłów powinny płonąć wszelkie wiedźmy i odmieńce. Tyle, że te ofiary na stosach miały w zwyczaju wrzeszczeń w wniebogłosy z bólu. A Eshte jedynie uśmiechnęła się spomiędzy płomieni liżących jej twarz. .
I z całą pewnością, choć sama nie miała wątpliwej przyjemności się w pełni przekonać, ktoś skazany na taką karę nie był w stanie się ruszać. Zarówno z powodu krępujących go więzów, co i cierpienia obezwładniającego ciało i duszę. A ona wręcz przeciwnie – rozłożyła szeroko ręce pławiąc się falującymi na nich płomieniami. Bawiła się nimi leniwie, poruszając się giętko niczym waż. Przypominało to odrobinę taniec, ten pochodzący z wyjątkowo ciepłych zakątków świata, gdzie kobiety mogą tańczyć w zwiewnych, kolorowych szatach odsłaniających brzuch i ramiona. Tyle, że w jej przypadku ruchy nie były aż tak kuszące, a ciało nie mogło się pochwalić odpowiednio dużymi kobiecymi atrybutami mającymi usidlić dusze i serca oglądających mężczyzn. I dobrze! Nie chciała nawet, żeby jakieś przerośnięte półkule jej nie dość, że ciążyły, to jeszcze odciągały uwagę od sztuczek i iluzji! Była kuglarką, a nie jakąś elfką z miastowych zamtuzów!

Płomienie nieco urosły w trakcie tych wewnętrznych rozmyślań i złości Eshte, ale to nie przerywało jej pokazu. Przeparadowała raz koło obserwujących to żołdaków. Nie dotknęła żadnego z nich, nawet nie musnęła, ale już samo przejście obok otulało gorącem z otaczającego ją ognia. A miała ochotę, taką straszliwą i nęcącą, aby nastraszyć tego jednego osobnika, który śmiał ją zmacać w czasie przeszukiwania. Ale się powstrzymała.

Kiedy wróciła na środek izdebki, zaczęła się obracać. Szybciej i szybciej, przebierając w miejscu nogami i unosząc ręce. Płomienie syczały oplatając sylwetkę elfki jak kokon, stara i zniszczona podłoga pojękiwała cicho.

Zatrzymała się na zaledwie mrugnięcie, po którym ognie wybuchły. Ale nie w sposób, który rozsadziłby budynek pozostawiając same węglące się zgliszcza. Ten wybuch postraszył głównie głośnym hukiem,a jedynym co zostało z płomieni były niewielkie ogniste gołębie, które też same po kilku uderzeniach skrzydeł wypaliły się do cna.

A Eshte? Zniknęła. Nie było jej tam, gdzie według wszystkich praw powinna dalej się znajdować. Ni popiołu, ni resztek ubrań. Nawet kapelusz po niej nie został.

Cisza jaka nastąpiła była pełna napięcia. Oczekiwania na kolejną zaskakującą sztuczkę, w której elfka powstanie z popiołów. Tyle, że czas mijał, a czekanie stawało się męczące, nużące i nieco drażniące może też. Tym bardziej, jeśli z każdą upływającą sekundą coraz bardziej prawdopodobne stawała się jedna, niedopuszczalna myśl - uciekła! No prosto spod nosa całej grupki rycerzy zakonu i ich zarozumiałego czarownika! Jakież byłoby to przemyślanie z jej strony, aby wykorzystać daną sobie okazję do czmychnięcia. Nie tylko by ich tym występkiem ośmieszyła, ale też zmusiłaby do ruszenia nieba i ziemi w poszukiwaniach. Ale tym razem była łaskawa. Albo nie zgłębiła na tyle popisu ze znikaniem, by móc go zastosować przeciwko prawdziwemu mistrzowi sztuk magicznych.

Dlatego kolejny huk obwieścił jej przybycie. Tym razem nie towarzyszył temu ogień, ale pojawienie się tuż przed Zygryfem, owionęło jego śliczniutką twarzyczkę gorącym powietrzem. Nie było już śladu po płomieniach, ani ubranie elfki nie było nadpalone, ani skóra poparzona, ani nie unosił się z niej dym.
Pochyliła się przed rycerzem i zwinnym ruchem łapiąc w dłoń opadających z głowy kapelusz, wyciągnęła go ku niemu, jak w domaganiu się zapłaty za swe trudy i doświadczonego nieprzyjemności ze strony zakonu. Byłoby to bezczelne, owszem, ale także jak najbardziej na miejscu w jej przypadku.

Ale nie. Pozwoliła młodzianowi ocenić jak bardzo puste było wnętrze kapelusza, po czym cofnęła go ku sobie. Zanurzyła weń dłoń, pogrzebała trochę, poruszała palcami, a gdy wyciągnęła ponownie, to trzymała kwiat. Piękny, będącym w pełnym rozkwicie, tyle.. że stworzony z ognia.






Wyciągnęła go ku niemu, uśmiechając się przy tym zachęcająco. Ale nim zdołał sięgnąć doń swymi palcami, lub chociaż napatrzeć się na jego niezwykłość, ten powoli zaczął się zmieniać. Mieniące się co dopiero płatki poczerniały, jakby kwiecie nagle zaczęło gnić, ale zamiast wysuszyć się i opaść martwo na ziemię, ono rozpływało się z wolna w smolistą maź podobną płynnemu dymowi. Nie był to zbyt piękny widok. Ciągnęło się to to, gęste było i lepkie paskudnie. Brudziło smukłe palce elfki.

Podniosła spojrzenie na białowłosego, wzruszyła ramionami bezradnie – widać, akurat ten śliczny kwiat, zgodnie ze słowami Peruna, okazał się faktycznie mieć w sobie samą truciznę. Klasnęła głośno w dłonie i ciecz zniknęła, nie pozostała po niej ani jedna kropelka.
A po ich otwarciu, w miejscu, gdzie co dopiero spływała cała ta czarna obrzydliwość, leżała teraz pełna gracji fajeczka. Eshte ujęła ją w palce, i zwracając się do obu mężczyzny, od niechcenia zatoczyła nią okrąg w powietrzu -Oczywiście, to wszystko należy sobie wyobrazić w ładniejszym otoczeniu, z większą ilością białych gołębi i gawiedzią akompaniującą mi swymi odgłosami niedowierzania.

Zachwyt … nawet w oczach czarownika był widoczny, choć lekko kamuflowany krzywym ironicznym uśmieszkiem. Ale w oczach rycerza zakonnego i krasnoluda zachwyt był szczery. Podobnie jak u dwóch żołdaków, tyle że u tamtych podszyty zabobonnym strachem. Zygryf zaczął pierwszy bić brawo, potem Tancrist, Kranneg i reszta zgromadzona w izbie karczemnej. Głośne oklaski były miłe, ale pewnie jeszcze milsze byłyby brzęczące monety. Jednakże ni rycerz, ni mag nie sięgnęli ku swym mieszkom.

Niemniej Tancrist uśmiechnął się rzekł.- Nie jest to ona, więcej… oboje się mogą przydać. Zajmij się Zygryfie najęciem krasnoluda, ja zajmę się elfką. Ale sam… zabierz swoich ludzi.
-Co ty znowu knujesz?
- zapytał podejrzliwie zakonnik, wychodząc wraz żołdakami i próbując wyprowadzić krasnoluda.
-Tylko to co konieczne, jak zawsze. Nie martw się.- uciął sprawę czarownik. Zygryfowi to wystarczało. Kranneg jednak się zbuntował.- Nigdzie nie idę. Odpowiadam za jej bezpieczeństwo. I nie zostawię jej sam…
-Klnę się na mój honor, że włos jej z głowy nie spadnie.
- rzekł Zygryf i spojrzał badawczo na Tancrista. Czarownik zaś rzekł uroczyście.- Będzie cała i zdrowa ci zwrócona, krasnoludzie.
To najwyraźniej wystarczyło Krannegowi, który zawierzył rycerskiemu honorowi i wyszedł zostawiając Eshte z czarownikiem. Ten zaś wskazał dłonią na krzesło przed sobą.- To było imponujące. Nie tylko masz spory potencjał, ale też nad nim nieźle panujesz. Niemniej… nie potrafisz go wykorzystać w pełni. A ja chętnie bym z niego skorzystał… za odpowiednią cenę.

Nim elfka zdążyła coś powiedzieć, sprzeciwić się pozostawianiu jej sam na sam z czarownikiem, czy chociaż skrzyczeć krasnoluda za mówienie bredni o pilnowaniu jej bezpieczeństwa, wszyscy już wyszli. Znaczy.. nie do końca wszyscy. O ile bycie zostawioną tylko sobie samej przyjęłaby z niejakim zadowoleniem, to porzucenie jej na pastwę tego mężczyzny miało całkowicie odmienny efekt.

Powoli obróciła się ku niemu, a spojrzenie jakim go obrzuciła było wyjątkowo wilcze. Jego słowa zaś nie miały dla niej większego znaczenia, jakieś pewno jego intrygi, z którymi nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby mieć nic wspólnego.

-Bez urazy Thaaaneekriście – wypowiedzenie jego imienia było nie lada wyczynem, pewnie porównywalnym do jej własnego zlepku imion i nazwisk. Kiedy zaś jej się udało, to tylko dzięki odpowiedniemu powykrzywianiu warg, a i tak miała wrażenie, że jakoś inaczej brzmiało w ustach tamtego rycerza - Ale chcę tylko ruszyć dalej w drogę, bo mi wesele w Grauburgu ucieknie. Krasnoluda możecie sobie zostawić.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem