Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-06-2014, 15:14   #351
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Lustrzany powrót

Faust mruknął niezadowolony, by po chwili zniknąć. Nie mógł po raz kolejny toczyć pojedynku z więcej niż jedną osobą, a wrogie zamiary przeciwników były teraz oczywiste. Nie miał o to żadnych żalów, a jego umysł nie miał w sobie śladu zwątpienia.
Zamierzał zakończyć żywot barbażyńskiego adepta logicznego myślenia w przeciągu jednego ciągłego ruchu. Strażnik równowagi zamierzał znaleźć się po prawej stronie, tak, by tylko jedna ręka mogła ewentualnie skontrować jego ruch. Cięcie wymierzone w dzierżące ogromny miecz ramię było tylko zmyłką, a gdy przeciwnik zacznie je blokować - blondyn powinien zniknąć. Zamierzał pojawić się za nim i wbić swe ostrze w serce przeciwnika.
Blond włosy zafalowały, gdy Faust pojawił się nagle w zupełnie innym miejscu. Jego katana niezbrukana nawet odrobiną czerwieni, wystawała z piersi wroga, przechodząc idealnie przez serce. Policzek strażnika, niemal dotykał muskularnych pleców, gdy pod wpływem pędu tak mocno zagłębił w nich miecz.
Ostrza w dłoni przeciwnika, obracały się jeszcze chwile, za sprawa pędu, gdy ten powoli osuwał się na ziemie.
Katana wymknęła się zgrabnie z ciała byłego matematyka. Twarz Fausta była teraz smutna, a poprzednia radość zdawała się oddalać tam, gdzie dusza barbarzyńcy.
“- Jeden szaleniec mniej - nie sposób było ustalić który z bogów emanował właśnie radością. Pewnym było tylko to, że na świecie znajdował się teraz jeden potencjalny kłopot mniej. Perłowobiałemu ostrzu wyraźnie brakowało ust, czy innego sposobu na podziękowanie za posiłek”
Strażnik równowagi obrócił się w kierunku wychodzącego z tafli osobnika. Póki co mógł tylko komplementować kolor jego garnituru.
- Witaj! - mógł próbować uciec od kolejnego ze strażników, jednak nie do końca był pewien gdzie. Doradca królewski wydawał się być wystarczająco mądry, by nie wysłać na przeciw Faustowi kogoś możliwego do ominięcia.
Odpowiedziało mu milczenie, powoli jednak sylwetka wroga kształtowała się przed nim. Chudy osobnik, wyskoczył z okna, strzepując z czerwonego garnituru niewidzialny pyłek. Pomacał się po krótkich czarnych włosach, po czym wepchnął dłoń w okno i wyciągnął zeń cylinder, który umieścił na właściwym miejscu. Maska o szerokim uśmiechu zwróciła się w stronę Fausta, a ten poczuł jak nowo przybyły bada go wzrokiem


Poprawił delikatnie muszkę, po czym delikatnie skłonił się przed strażnkiem.
- A w jaki sposób ty spróbujesz przekonać mnie to przerwania zwalczania tej plagi? - pytanie wypłynęło z ust nienaturalnie poważnego Fausta. Najwyraźniej ciągle żałował tego, co musiało przydarzyć się swemu poprzedniemu rozmówcy. Zrobił powolny krok w tył, pokonując malutką część przebytej przez Suro drogi.
Zamaskowany przechylił głowę na bok, po czym wskazał palcem na leżącego na ziemi matematyka. Jakieś niezidentyfikowane zaburzenie zakręciło się przy opuszku, a głowa martwego osobnika nagle wybuchła. Krew hlusnęła na ściany i królewskie podłogi. Faustowi przez chwilę zdawało się, że uśmiech na masce powiększył się.
- Z całą pewnością nie będzie to rozmowa - blondyn wypowiedział swe podejrzenia co do schorzenia zamaskowanego mężczyzny. Mógł być niemalże pewien tego, że słyszy on słowa strażnika równowagi. Postawa nowego znajomego jasno informowała. Albo nie potrafił mówić, albo zwyczajnie nie zamierzał marnować słów w starciu z Faustem.
Strażnik równowagi wysunął jedną nogę w kierunku przeciwnika. Nieskażona cielesnością perłowobiała katana znalazła się tuż nad głową jej dzierżyciela. Smutek na jego twarzy nie znikał, a drapieżność emanowała tylko z głębi oczu.
Postawa otwarcia była ruchem, którego nauczył się za sprawą przelotnego spotkania z Kitsune. Za sprawą krótkiego zabiegu stał się posiadaczem kilku elementów jednego z zapomnianych ostrzy. Dzięki niej mógł stworzyć fałszywy obraz siebie.
Dwóch Faustów miało pojawić się po każdym z boków zamaskowanego mężczyzny. Obaj celowali w szyję, chcąc jednym cięciem zakończyć ten pojedynek. Oddać hołd największemu herosowi, którego znał świat. Strażnika równowagi po lewej stronie osłaniała czerwona bariera.
Kapelusznik, uniósł w górę dwie ręce, każda wystawiona była w stronę fałszywego Fausta. Jeżeli chciał, wykonać, kolejny wybuchowy ruch był za wolny. Ledwo zdążył unieść dłonie, a katany pofrunęły w ich stronę, by dostać się do szyi. Fałsyzwy obraz rozwiał się od dotyku, białych rękawiczek, ale perłowe ostrze dotknęły tego bloku. Coś brzdęknęło, a Faust odleciał w tył.
Poczuł się jak po uderzeniu w wielka trampolinę, odbił się od wroga, którego rękawiczka była nawet nietknięta. Głowa zamaskowanego przekręciła się w stronę Fausta, a uśmiech poszerzył się o kolejne milimetry.
Faust machnął lewą ręką, wykonując kilka prostych gestów. W kierunku niemowy pomknęła stara runa mająca jeden prosty cel: wybuchnąć. Nie chodziło tylko o zranienie przeciwnika, blondyn zamierzał obserwować co się z nią stanie. Czy zostanie odbita od przeciwnika, czy może przyjmie ją, nie odczuwając na niej jej efektów.
Strażnik równowagi był przygotowany głównie na to pierwsze, chociażby w celu sprawnego uniknięcia nadchodzącego ataku.
Faust miał rację, runa odbiła się od wyciągniętej dłoni dziwnego osobnika. Gdy tylko jej dotknęła, odwróciła swój kierunek i pofrunęła tam skąd przyleciała. Oczywiście uniknięcie jej była dla Fausta drobnostką. Wystarczyło, tylko odskoczyć w bok i przepuścić atak który wysadził ścianę w głębi korytarza.
Mężczyzna leniwie zaczął unosić prawą dłoń, ponownie formował ja na kształt pistoletu. Chyba spodobało mu się jak Faust odstawiał wcześniej pantomimę, palnięcia sobie w łeb.
Strażnik równowagi machnął szybko perłowobiałym ostrzem, wysyłając w kierunku wroga falę wiatru. Cięcie nazwane na cześć herszta bandy rozbójników ,“Scarslash”, nie było niczym specjalnym. Tym razem celem nie był jednak zamaskowany mężczyzna, lecz znajdujący się nad nim sufit. Faust był wyraźnie zainteresowany tym, czy niesamowita zdolność jego przeciwnika potrafi działać na więcej niż jeden element równocześnie.
Całą swą uwagę skupił na uniknięciu nadchodzącego wybuchu jego przeciwnika. Atak adwersarza był w pewien sposób podobny do telekinezy Mirro. Rozszerzona percepcja blondyna powinna wystarczyć, by odpowiednio szybko uniknąć ataku.
Oczy wycięte na maść rozszerzyły się lekko widząc nadlatujący atak. Jegomość, nienaturalnie poszerzył uśmiech na masce, po czym wskazał “lufą” pistoletu za siebie. Atak Fausta rozbił sufit, posyłając na osobnika w cylindrze stos kamieni. Ten jednak wystrzelił za siebie, co sprawiło że siła odrzutu cisnęła nim w stronę strażnika. Trzymając lewa ręką cylinder, leciał wprost na blondyna, otwierając szeroko prawą, jak gdyby chciał go złapać.

https://soundcloud.com/usaquipaul/no...-to-fight-code

Strażnik równowagi uśmiechnął się w głębi ducha. Przeciwnik zdawał się unikać kontaktu z więcej niż jednym atakiem równocześnie. Zdawał się być idealnym przeciwnikiem dla Fausta, niemalże całkowicie blokując możliwości zranienia go pojedynczym ostrzem. Odwracał wektor siły tak, by ta powróciła w miejsce, z którego przybyła. Wykorzystywał do tego energię magiczną, która albo pokrywała całe jego ciało, albo była skupiana w miejscu kontaktu z atakiem. Doradca królewski faktycznie był przygotowany na każdą ewentualność. Gdyby jego wysłannik został pokonany przez Fausta w trakcie dysputy, zamaskowany jegomość zjawiał się z idealną kontrą na strażnika równowagi. Gdyby tylko było na to wystarczająco dużo czasu, dłonie blondyna wykonałyby kilka powolnych klaśnięć dłońmi, oddając tym samym hołd niesamowitemu przygotowaniu jego adwersarza.
Było jednak inaczej, a perłowobiała katana znalazła się nad głową blondyna. Szkarłatne światło zaczęło emanować z jej powierzchni - Faust tworzył w jej miejscu kopię tego ostrza. Postawa otwarcia powinna zostawić w jego miejscu fałszywy obraz, który tym razem został uzbrojony w faktyczną broń.
Oryginał zaś zamierzał zejść na zewnętrzną stronę atakującego przeciwnika i wykrozystać technikę godną najwspaniajszego szermierza. “Sztuka miecza: Destrukcja” w każdej normalnej sytuacji miała wykorzystać błyskawiczne uderzenia, by stworzyć efekt niemalże synchronicznego ciosu i zniszczyć broń przeciwnika. Tym razem miała jednak nieco inne zadanie - dołożyć do bariery przeciwnika jeszcze jeden atak. Oczywiście ruch ten miał być zsynchronizowany ze znajdującą się w rękach fałszywego Fausta kataną, tak, by ciało przeciwnika zetknęło się z dwoma, czy też trzema atakami w jednym momencie.
Faust zniknął, a dokładniej niemal się sklonował. Migotliwe sylwetki trzech strażników, otoczyły mężczyznę, każda uderzając z innej strony, ostrzem o destruktywnej mocy. Ostrza natarły na czerwony garnitur, z kilku stron by zniwelować jego naturalną barierę. Rezonans rozniósł się po korytarzu, gdy wszystkie naraz uderzyły w ciało wroga. Znowu rozległ się donośny brzdęk. Wszystkie ataki trafiły w cel… żaden jednak nie wyrządził mu szkody. Czyżby piewca równowagi pomylił się w analizie wroga? A może ten celowo uniknął kamieni, by skierować analizę wroga na złe tory i tym samym sprowadzić go blisko siebie?
Dłoń w rękawiczce, wystrzeliła w stronę twarzy czwartego z rodu zdrajców, ale legendarny już wręcz refleks pozwolił mu sie uratować. Palce musnęły jedynie blond grzywki.
Uśmiech lekko zmalał na zasłonie twarzy jegomościa. Musiał być zawiedziony iż jego fortel nic mu nie przyniósł.
Ostrze kucającego blondyna wystrzeliło w kierunku maski przeciwnika. Na jego powierzchni błyszczała runa- rozpadający się na dwa trójkąty kwadrat. Następnie uderzenie miało mieć zwiększoną penetrację. Nawet, jeśli nie miało to zbyt wielkiego sensu, to przy puste, którą blondyn posiadał w umyśle, było to całkiem rozsądne rozwiązanie.
Gdy przeciwnik uniknie ataku, strażnik równowagi wykona opadające cięcie na ciało przeciwnika… wysyłając tym samym sporą falę ognia na niego, sam zaś odskoczy. Jeśli jednak trafi, a jego atak zostanie zatrzymany, spróbuje wydłużyć ostrze.
Ostrze wystrzeliło w stronę maski. Kierowane rękami właściciela, prześcignęło ręce, które wróg unosił do bloku. Uderzyło mocno w prawą stronę maski, odłupując spory jej kawałek. Nienaturalny, dudniący ryk gniewu wyrwał się z wnętrza istoty, która nie miała twarzy. Pod zniszczonym kawałkiem maski, istniało tylko wypolerowane na błysk szkło.
To spostrzeżenie jak i sukces tego ataku, na chwilę jego omamiło Fausta. Wróg złapał go za twarz. Wybuch sprężonego powietrza, trafił centralnie w facjatę strażnika, który nie miał czasu nawet na przygotowanie swej obrony. Strażnik wystrzelił w tył, a jego twarz parowała od poparzeń. Ciepła krew ciekła z nosa, a jeden z białych zębów, spakował walizki i ruszył zwiedzać lepszy świat.
Wróg, złapał się za za brakująca część maski, a na pozostały fragmencie uśmiech odwrócił się. Teraz prezentował wielki smutek, zaś oczy zwęziły się w gniewie.
Ekspresowe tempo opalania się skóry blondyna wskazywało na słabe przystosowanie do światła. Z całą pewnością nie był on częstym gościem łóżek słoneczkych. Naturalnie przyrumieniona tylko skóra szybko ustąpiła miejsca ostrej czerwieni. Twarz Fausta była teraz coraz bliższa wspaniałemu odcieniu jego koszuli. Powoli spływająca krew zahaczyła o usta blondyna, a jego język łapczywie zakosztował życiodajnej substancji. Kilka kropli pominęło swoistą zaporę.
Nim nawet jedna z nich dotknęła ziemi, strażnik równowagi zniknął, a jego krew zaczęła wrzeć. Najbardziej przydatny z pochodzących od Bachusa darów po raz kolejny zdawał się wyrażać rosnące w blondynie zainteresowanie tą walką.
Ścieżki jego oraz Mirro zdawały się przecinać coraz częściej, a jedynym co może przerwać ten cykl - będzie śmierć jednego z nich. Wewnętrzny uśmiech Fausta był idealnym wskaźnikiem jego intencji. Nie zamierzał oddać swego żywota w zamian za istnienie mistrza luster.
Strażnik równowagi zamierzał się pojawić po najczęściej używanej, prawej, stronie przeciwnika, zostawiając sobie nieco pola do manewru. Chciał zniknąć niemalże tuż przed atakiem, by pojawić się po drugiej stronie przeciwnika - wyprowadzając płonące cięcie prosto w powierzchnie maski. Nie zamierzał jednak zatrzymać się tuż przed celem, chciał, by płomień wystrzelił z wnętrza przeciwnika.
Faust ruszył do ataku, jeszcze szybciej niz zwykle. Jego wróg jednak, mimo że pozbawiony duszy, czy własnej woli został zaprogramowany do nauki. Zaś blondyn zbyt często powtarzał swe sztuczki.
Nie ważna była strona, jeżeli wiedziało się w co wróg będzie celować. Zamaskowany gwałtownie rozłożył palce obu dłoni, a całe powietrze dookoła niego zostało odbite. Faust pojawił się prosto w fali uderzeniowej. Na szczęście jego refleks, pozwolił mu wywołać swoją sławetną defensywę. Destrukcyjna siłę wiatru, pokonał własnymi ruchami powietrza. Do wroga jednak nie miał szans dotrzeć.
Ten co prawda strzelił w niego, kolejny niewidzialnym, wietrznym pociskiem. Ale po ruchach dłoni, strażnik równowagi wyczytał gdzie zmierza atak, z łatwościa go unikając.
- To całkiem zabawne. - mruknął lądujący z gracją blondyn. Jego stopy delikatnie pieściły podłoże, zaś on sam zdawał się go nie potrzebować. Czasem wydawał się tak lekki, jakby samo powietrze mogło go utrzymać. Jeśli wszystko dobrze zrozumiał, to przeciwnik wykorzystywał proste zawirowania energii magicznej, by tworzy potężne pociski. Wystarczyło włożył trochę energii, by błyskawicznie odbić całe znajdujące się w pobliżu powietrze. Wydawało się, że przeciwnik włada tak naprawdę tylko jedną techniką. Potrafi odrzucić to, co znajduje się w jego najbliższym otoczeniu.
“Maska” do stworzenia zarówno przypominających wystrzał z pistoletu pocisków, jak i do fali uderzeniowej wykorzystywał stosunkowo małą powierzchnię ciała. Co za tym idzie - działał na mniejszą ilość powietrza, nadając mu niesamowitą szybkość.
- Zostałeś całkiem sprawnie zaprogramowany. - strażnik równowagi uściślił swą wypowiedź dopiero po chwili. Rozmowa z golemem nie miała zbyt wielkiego sensu, jednak taki właśnie był styl bycia czerwonej koszuli. Nie mógł zwyczajnie zamilknąć - napierające na jego usta słowa musiały prędzej czy później znaleźć ujście.
Wyszczerbiony uśmiech nie nadawał mu już takiego uroku. Tym razem zdawał się być iście tyrtejski. Umorusana walką twarz wzywała tylko do jednego. Do osiągnięcia ostatecznej równowagi, najlepiej kilka metrów pod ziemią.
Lewa dłoń Fausta zderzyła się z jego klatką piersiową, otwierając tym samym kilka nowych możliwości przepływu energii. Krew zawrzała w blondynie raz jeszcze. Nie był zły, zamierzał tylko pozbawić istnienia nieposiadającej duszy istoty. Skończyć ze wszystkim, co piewca rozpaczy nazwałby dumnie “abominacją”.
- Koniec. - powiedział na pożegnanie.
Blondyn rzadko skakał. Przeważnie tego typu ruchy wydawały mu się czymś zbędnym, zbyt narażającym na nagły atak przeciwnika, jak i brak możliwości uniknięcia takowego. Tym razem było jednak nieco inaczej, a gdy jego głowa niemalże zetknęła się z sufitem, przykurczony wystrzelił w kierunku przeciwnika. Jego stopy sunęły w powietrzu jakby to było ich integralną częścią. Szarżował na przeciwnika z całkiem oczywistym zamiarem pchnięcia go prosto w pozostałą cześć maski. Ostrze rozpoczęło proces wydłużania się w momencie, w którym blondyn zniknął.
Dłuższa broń pozwoliła mu na wyprowadzenie ostatniego pchnięcia z dużo większej odległości. Takiej, której robot nie powinien przewidzieć. Co więcej Faust zdawał się atakować z powietrza - wszystko po to, by ewentualna fala uderzeniowa, czy też atak był możliwie łatwy do uniknięcia. Wystarczyło tylko błyskawicznie znaleźć się na ziemi i wyprowadzić kolejne uderzenie.
Trudno było powiedzieć, czy golem porusza się za sprawa swej woli, czy ktoś obserwował świat jego oczyma by sterować poczynaniami maski. Rozszerzył on jedną dłoń i przyciągnął do siebie, kawałek zawalonego sufitu. Na masce ponownie pojawił się uśmiech, gdy obaj walczący zaatakowali równocześnie.
Katana Fausta wydłużyła się niczym oszczep, by uderzyć prosto w maskę wroga, rozbijając ja niczym porcelanową lalkę. Golem z cichym brzdękiem począł się rozpadać, niczym rozbite lustro.
Nim jednak atak dotarł celu, wróg zdążył wystrzelił kamień, niczym pocisk w stronę Fausta. Mały odłamek, nie mógł być znegowany przez moc strażnika. Uderzył on w jego bok, po czym rozbiła się na małe kawałeczki. Dziwna szkarłatna aura, broniła ciała szermierza w służbie równowagi. Ostatni fortel wroga zakończył się fiaskiem.
Gdy Faust wylądował na ziemi, gdzieś w końcu korytarza, pojawił się zdyszany kamrat Gorta- Desmond zabójcza salwa.
- Yo! - Faust krzyknął, machając lewą dłonią w kierunku przybysza. Perłowa katana powróciła do normalnych rozmiarów, by po kilku kolejny sekundach zniknąć. Zniszczona twarz blondyna została błyskawicznie pokryta samoistnie owijającymi ranę bandażami.
Opatrunek pokrywał blisko połowę twarzy blondyna, kończąc się nieco poniżej oczu. Przerwa pokrywała tylko nos, a Faust tymczasowo stracił swą ulubioną broń - uśmiech.
Mężczyzna zmierzył blondyna od stóp do głów, wyraźnie lekko zdziwiony odniesionymi przez niego ranami. Chyba pomimo posiadania haki obserwacji nie udało mu się wykryć konstruktu z którym ten walczył. Salwa przez moment rozważał coś w milczeniu. Być może zwątpił w użyteczność Fausta na polu bitwy? Nie mógł jednak zaprzeczyć że posiadał nadludzką szybkość, która z pewnością mogła okazać się użyteczna.
- Fauście, potrzebujemy twojej pomocy - stwierdził w końcu pirat na którego zawsze śmiertelnie opanowanej twarzy malowało się teraz ledwo dostrzegalne uczucie desperacji. - Shiba zaraz po lądowaniu zdradziła nas i wymordowała większość naszej załogi. Wygląda na to że właśnie opuszcza zamek, jednak jest dla mnie za szybka bym mógł za nią podążyć i nie mogę zlokalizować Gorta by go o tym poinformować. Dodatkowo Nino najwyraźniej zdecydował się przejąć Blackberry pod naszą nieobecność i nie mamy teraz sposobu na opuszczenie stolicy innego niż przejęcie jej siłą. Ta podwójna zdrada nie tylko postawiła nas w szachu i zagroziła powodzeniu naszej misji, ale również postawiła na szali życia dziesiątek tysięcy niewinnych ludzi. Jeżeli więc do tej pory nie stałeś po naszej stronie, Fauście, to prosiłbym abyś teraz podjął decyzję i zadeklarował czy jesteś gotowy nas wesprzeć, czy też masz zamiar do końca biernie się przyglądać.
- Nino nie zdradził. - odpowiedział krótko Faust. Mięśnie jego twarzy miały wyraźny problem z niemożnością uśmiechania się. Tak wiele jego słów mógł podkreślić pięknem swych reakcji, dodać im dodatkowej wagi. - Nino nie może mnie zdradzić, tak jak ja nie mogę zdradzić jego. - dodał po chwili, nieco smutniejszym głosem. Obserwował Desmonda. Czyżby ten “nakama” czarnoskórego pirata zwyczajnie uciekł z pola bitwy, pozostawił swoich kamratów na pewną śmierć?
- Powiedz mi Desmondzie, czego pragniesz? - strażnik równowagi zapytał sentencjonalnie. Jego niebieskie oczy zdawały się teraz imitować całą głębię oceanu, tak jakby odpowiedź na to pytanie była nie tylko ważna, ale i trudna.
- Czasu nie zdołasz cofnąć - zabici nakama nie wrócą do tego świata - Faust celowo pominął boskie intrygi. Te zdawały się być zarezerwowane dla osobników, których istnienie może pozytywnie przyczynić się do planów nadludzkich istot.
- Oczyszczenia? - zapytał po chwili, zaś perłowa katana wykonała małe kółko. Strażnik równwowagi nie unosił go, nie zamierzał też celować nim w Desmonda. Salwa mógł być pewien, że jego rozmówca nie jest do niego wrogo nastawiony, a wszystkie ewentualne ruchy, to tylko część jego sposobu bycia. - Przecież zostawiłeś swoich kamratów, pozwalając im umrzeć… - rozumowanie, które wspierało ten właśnie aspekt pragnienia strzelca było bolesne. Przytłaczające, niczym pozornie nieograniczona głębia oceanu. Miejsca, które, o ironio, było archnemezis jego kapitana, ostateczną kontrą na wszystkie zagrywki piratów czarnoskórego.
- Wybaczenia? - kolejna opcja pojawiła się przed Desmondem. Powoli mógł on zrozumieć czemu Gort zasypia, gdy tylko Faust otwiera usta. Jego przemowy, nawet jeśli porywające, przeważnie były długie. Czasem nawet zbyt długie.
Katana blondyna błyskawicznie uniosła się, tym razem wskazując na krtań jego rozmówcy. Jeśli tylko zdołał on podążyć za ruchami Fausta, po raz kolejny nie ujrzałby wrogich intencji. Wszystko, co działo się teraz wokół blondyna zdawało się być jedną wielką prezentacją.
- Zemsty? - zapytał w końcu, kończąc swój wywód. Cisza pokrywała cały korytarz, a nawet wypływająca jeszcze ze znajdującego się w oddali ciała krew zdawała się zamilknąć.
Desmond wydawał się niewzruszony zarówno ruchami blondyna, ani też jego słowami. Tym razem zastanowił się nieco dłużej nad odpowiedzią, jednak na jego twarzy nawet na moment nie zagościło wahanie, skrucha, czy też złość.
- Odnoszę wrażenie że źle mnie oceniasz, Fauście - odparł idealnie spokojnym głosem. - Moim jedynym pragnieniem jest uczynienie z Gorta króla piratów. Cenię życie naszych nakama tylko dlatego, że są oni dla niego ważni i normalnie robię wszystko co w mojej mocy by nie stała im się krzywda. Jednakże gdy wiem że znajduję się na szafocie, nie kładę głowy pod katowski topór. Nasi nakama dobrze wiedzieli jaki koniec może ich czekać gdy dołączali do załogi Czarnoskórego i zrobili to z własnej woli. Woleli umrzeć wolni, niż żyć pod butem monarchów i ich zasad. Przykro mi że odeszli, ale czucie się odpowiedzialnym za ich śmierć oznaczałoby że byli moimi poddanymi, a tak nie chciałby być zapamiętany żaden pirat.
Przez całą wypowiedź mina Desmonda nie drgnęła nawet o milimetr. Chyba nie poraz pierwszy dawał komuś takie wyjaśnienie.
- Oczywiście zamierzam ich pomścić. Po to właśnie przybyłem prosić cię o pomoc. Jeśli pozwolimy uciec Shibie, to będzie dla nas równie wielka potwarz co porażka w walce z Shuu. Czy taka odpowiedź cię satysfakcjonuje, Fauście?
-[i] Rozumiem.[i] - odpowiedział krotko, niezbyt zaskoczony słowami Desmonda. Jedynym godnym uwagi faktem była jego determinacja, spokój, który zdawała się powoli przedostawać się na wszystkie pobliskie ściany. Możliwe, że oaza, jaką był teraz strzelec powoli uśpi wszystkich mieszkańców zamku. Przynajmniej, gdyby posiadał on chociaż ułamek swych uczuć w swych zdolnościach.
- Nie będę rozważał, czy zemsta jest dobra, czy też zła. - zastrzegł, uważnie szukając ulgi na twarzy rozmówcy. Możliwe, że zdołałby dogonić Shibę, wystarczyłoby wiedzieć, gdzie dokładnie zmierza. Niestety ta wiedza była nie tylko poza zasiegiem Fausta, ale i samej niebieskoskórej. Co, dla załogantów Gorta, gorsza, strażnik równowagi nie miał zbyt wielu powodów by stać się częścią ich prywatnej vendetty. Raz próbował pozbawić sidhe żywota, przeszkodził mu… Ten, którego liczba podwładnych nieco się zmniejszyła.
- Wiesz, że zemsta najlepiej smakuje, gdy wykona się ją własnoręcznie? - zapytał, wyraźnie zaciekawiony poglądami pirata.
- Naturalnie - przytaknął delikatnym ruchem głowy strzelec. - Nie oczekuję że ją pokonasz. Chciałbym jedynie wiedzieć gdzie się znajduje. Jak powiedziałem, nie możemy pozwolić jej uciec, a w naszej załodze nie ma obecnie nikogo kto byłby w stanie za nią nadążyć.
Salwa sięgnął do kieszeni z której wyciągnął niewielkiego ślimaka o żółto-zielonym kolorze i podał blondynowi.
- Bylibyśmy wdzięczni gdybyś nam w tym pomógł.
- A już myślałem, że jesteś ostoją rozsądku w tej zgrai - mruknął smutno Faust. Pominął wywód dotyczący tego, gdzie ma ich wdzięczność i jakim trafem nie zmienia to jego orientacji. Przecież ciągle wolał kobiety…
- Skoro taka jest twoja odpowiedź… - westchnął Desmond, chowając z powrotem den den mushi. - Nie mam zamiaru cię do niczego zmuszać. My jesteśmy wolnymi ludźmi. Wyjaśnij mi jeszcze tylko proszę co rozumiesz przez to że Nino nas nie zdradził? Z tego co mi wiadomo przejął nasz statek, pojmał naszą załogę i opuścił nas w trakcie szturmu. Jak inaczej byś to nazwał niż zdradą?
- Jeśli Nino by tutaj został, stracilibyście całą załogę oraz statek. - odparł krótko blodnyn. - Pośród twej załogi tylko Gort może przeciwstawić się Shibie. Niebieskoskóra miała tutaj tylko czterech potencjalnych przeciwników. Reszta to tylko… kwiatki na łące, które może wyrwać, kiedy zechce. - dodał nieszczególnie smutnym głosem. Mówił prawdę. Niestety, ale tak działał świat - silny pożerali słabszych.
Faust strzegł równowagi, nie zaś słabych i uciśnionych. Gdyby chociaż Desmond zaproponował coś ciekawego jako nagrodę, może… Może zdołałby zyskać na kilka chwil sojusznika.
- Wiedz, tylko, że gdyby nie Gort, to Shiba już dawno nie byłaby na tym świecie - nawet zza stworzonej z bandaży maski widać było uśmiech blondyna.
- Pewnie masz rację - odparł Des dość obojętnym głosem. Oczywiście wiedział że Faust nie kłamie i bynajmniej nie miał mu tego za złe. - Jednak jeśli Nino do jutra nie powróci do stolicy z naszym okrętem to będziemy zmuszeni uznać go za wroga i siłą odebrać Blackberry - wyjawił, by po chwili zapytać blondyna: - Gdzie zamierzasz się teraz udać? Mogę ci wskazać drogę do Surokazego, Richtera, bądź jednej podejrzanej osoby będącej prawdopodobnie naszym wrogiem. Mogę podążyć z tobą dopóki nie uda mi się wyczuć Gorta.
Lewa dłoń Fausta znalazła się na barku rozmówcy. Ruch był szybki, lecz siła dotyku - niemalże minimalna. Jedynie swoiste ciepło wypływające z dotyku drugiej, bądź co bądź ludzkiej, istoty przyjemnie rozpływało się po jego ciele.
- Nie mów o całości Gortowi, póki nie skończymy tego tutaj. Chwila zawachania i możesz stracić nawet kapitana. - niebieskie oczy blondyna wbijały się teraz w rozmówcę, a ten mógł tylko dziękować bogom, że Faust jest prawdziwie neutralny.
- Dobrze zdaję sobie z tego sprawę - odparł pirat z pokerową miną. - Gdyby Gort dowiedział się co zaszło, prawdopodobnie natychmiast popędziłby za Shibą, a dobrze wiem że byłaby to w obecnej sytuacji stratą czasu i niepotrzebnym ryzykiem. W tej chwili musimy skoncentrować się na naszym obecnym zadaniu. Nie traćmy więc czasu i mów dokąd zamierzasz się udać.
- Jak chodzi o czas, to właśnie zamierzam go nieco zmarnować. - odparł przekornie blondyn. Zwolnił uścisk, przymykając nieco oczy.
- Daj mi chwilę, a prawdopodobnie zrozumiem cały ich plan. Wtedy też zdecyduję, gdzie trzeba się udać. - zakończył, a jego umysł znajdował się już daleko poza jego własnymi wspomnieniami. Powolne wdechy i wydechy filtrował znajdujące się w płucach powietrze, a Faust zanurzał się coraz głębiej w trans. Kolejne obrazy pojawiały się przed jego oczami...
 
Zajcu jest offline