Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-06-2014, 15:14   #351
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Lustrzany powrót

Faust mruknął niezadowolony, by po chwili zniknąć. Nie mógł po raz kolejny toczyć pojedynku z więcej niż jedną osobą, a wrogie zamiary przeciwników były teraz oczywiste. Nie miał o to żadnych żalów, a jego umysł nie miał w sobie śladu zwątpienia.
Zamierzał zakończyć żywot barbażyńskiego adepta logicznego myślenia w przeciągu jednego ciągłego ruchu. Strażnik równowagi zamierzał znaleźć się po prawej stronie, tak, by tylko jedna ręka mogła ewentualnie skontrować jego ruch. Cięcie wymierzone w dzierżące ogromny miecz ramię było tylko zmyłką, a gdy przeciwnik zacznie je blokować - blondyn powinien zniknąć. Zamierzał pojawić się za nim i wbić swe ostrze w serce przeciwnika.
Blond włosy zafalowały, gdy Faust pojawił się nagle w zupełnie innym miejscu. Jego katana niezbrukana nawet odrobiną czerwieni, wystawała z piersi wroga, przechodząc idealnie przez serce. Policzek strażnika, niemal dotykał muskularnych pleców, gdy pod wpływem pędu tak mocno zagłębił w nich miecz.
Ostrza w dłoni przeciwnika, obracały się jeszcze chwile, za sprawa pędu, gdy ten powoli osuwał się na ziemie.
Katana wymknęła się zgrabnie z ciała byłego matematyka. Twarz Fausta była teraz smutna, a poprzednia radość zdawała się oddalać tam, gdzie dusza barbarzyńcy.
“- Jeden szaleniec mniej - nie sposób było ustalić który z bogów emanował właśnie radością. Pewnym było tylko to, że na świecie znajdował się teraz jeden potencjalny kłopot mniej. Perłowobiałemu ostrzu wyraźnie brakowało ust, czy innego sposobu na podziękowanie za posiłek”
Strażnik równowagi obrócił się w kierunku wychodzącego z tafli osobnika. Póki co mógł tylko komplementować kolor jego garnituru.
- Witaj! - mógł próbować uciec od kolejnego ze strażników, jednak nie do końca był pewien gdzie. Doradca królewski wydawał się być wystarczająco mądry, by nie wysłać na przeciw Faustowi kogoś możliwego do ominięcia.
Odpowiedziało mu milczenie, powoli jednak sylwetka wroga kształtowała się przed nim. Chudy osobnik, wyskoczył z okna, strzepując z czerwonego garnituru niewidzialny pyłek. Pomacał się po krótkich czarnych włosach, po czym wepchnął dłoń w okno i wyciągnął zeń cylinder, który umieścił na właściwym miejscu. Maska o szerokim uśmiechu zwróciła się w stronę Fausta, a ten poczuł jak nowo przybyły bada go wzrokiem


Poprawił delikatnie muszkę, po czym delikatnie skłonił się przed strażnkiem.
- A w jaki sposób ty spróbujesz przekonać mnie to przerwania zwalczania tej plagi? - pytanie wypłynęło z ust nienaturalnie poważnego Fausta. Najwyraźniej ciągle żałował tego, co musiało przydarzyć się swemu poprzedniemu rozmówcy. Zrobił powolny krok w tył, pokonując malutką część przebytej przez Suro drogi.
Zamaskowany przechylił głowę na bok, po czym wskazał palcem na leżącego na ziemi matematyka. Jakieś niezidentyfikowane zaburzenie zakręciło się przy opuszku, a głowa martwego osobnika nagle wybuchła. Krew hlusnęła na ściany i królewskie podłogi. Faustowi przez chwilę zdawało się, że uśmiech na masce powiększył się.
- Z całą pewnością nie będzie to rozmowa - blondyn wypowiedział swe podejrzenia co do schorzenia zamaskowanego mężczyzny. Mógł być niemalże pewien tego, że słyszy on słowa strażnika równowagi. Postawa nowego znajomego jasno informowała. Albo nie potrafił mówić, albo zwyczajnie nie zamierzał marnować słów w starciu z Faustem.
Strażnik równowagi wysunął jedną nogę w kierunku przeciwnika. Nieskażona cielesnością perłowobiała katana znalazła się tuż nad głową jej dzierżyciela. Smutek na jego twarzy nie znikał, a drapieżność emanowała tylko z głębi oczu.
Postawa otwarcia była ruchem, którego nauczył się za sprawą przelotnego spotkania z Kitsune. Za sprawą krótkiego zabiegu stał się posiadaczem kilku elementów jednego z zapomnianych ostrzy. Dzięki niej mógł stworzyć fałszywy obraz siebie.
Dwóch Faustów miało pojawić się po każdym z boków zamaskowanego mężczyzny. Obaj celowali w szyję, chcąc jednym cięciem zakończyć ten pojedynek. Oddać hołd największemu herosowi, którego znał świat. Strażnika równowagi po lewej stronie osłaniała czerwona bariera.
Kapelusznik, uniósł w górę dwie ręce, każda wystawiona była w stronę fałszywego Fausta. Jeżeli chciał, wykonać, kolejny wybuchowy ruch był za wolny. Ledwo zdążył unieść dłonie, a katany pofrunęły w ich stronę, by dostać się do szyi. Fałsyzwy obraz rozwiał się od dotyku, białych rękawiczek, ale perłowe ostrze dotknęły tego bloku. Coś brzdęknęło, a Faust odleciał w tył.
Poczuł się jak po uderzeniu w wielka trampolinę, odbił się od wroga, którego rękawiczka była nawet nietknięta. Głowa zamaskowanego przekręciła się w stronę Fausta, a uśmiech poszerzył się o kolejne milimetry.
Faust machnął lewą ręką, wykonując kilka prostych gestów. W kierunku niemowy pomknęła stara runa mająca jeden prosty cel: wybuchnąć. Nie chodziło tylko o zranienie przeciwnika, blondyn zamierzał obserwować co się z nią stanie. Czy zostanie odbita od przeciwnika, czy może przyjmie ją, nie odczuwając na niej jej efektów.
Strażnik równowagi był przygotowany głównie na to pierwsze, chociażby w celu sprawnego uniknięcia nadchodzącego ataku.
Faust miał rację, runa odbiła się od wyciągniętej dłoni dziwnego osobnika. Gdy tylko jej dotknęła, odwróciła swój kierunek i pofrunęła tam skąd przyleciała. Oczywiście uniknięcie jej była dla Fausta drobnostką. Wystarczyło, tylko odskoczyć w bok i przepuścić atak który wysadził ścianę w głębi korytarza.
Mężczyzna leniwie zaczął unosić prawą dłoń, ponownie formował ja na kształt pistoletu. Chyba spodobało mu się jak Faust odstawiał wcześniej pantomimę, palnięcia sobie w łeb.
Strażnik równowagi machnął szybko perłowobiałym ostrzem, wysyłając w kierunku wroga falę wiatru. Cięcie nazwane na cześć herszta bandy rozbójników ,“Scarslash”, nie było niczym specjalnym. Tym razem celem nie był jednak zamaskowany mężczyzna, lecz znajdujący się nad nim sufit. Faust był wyraźnie zainteresowany tym, czy niesamowita zdolność jego przeciwnika potrafi działać na więcej niż jeden element równocześnie.
Całą swą uwagę skupił na uniknięciu nadchodzącego wybuchu jego przeciwnika. Atak adwersarza był w pewien sposób podobny do telekinezy Mirro. Rozszerzona percepcja blondyna powinna wystarczyć, by odpowiednio szybko uniknąć ataku.
Oczy wycięte na maść rozszerzyły się lekko widząc nadlatujący atak. Jegomość, nienaturalnie poszerzył uśmiech na masce, po czym wskazał “lufą” pistoletu za siebie. Atak Fausta rozbił sufit, posyłając na osobnika w cylindrze stos kamieni. Ten jednak wystrzelił za siebie, co sprawiło że siła odrzutu cisnęła nim w stronę strażnika. Trzymając lewa ręką cylinder, leciał wprost na blondyna, otwierając szeroko prawą, jak gdyby chciał go złapać.

https://soundcloud.com/usaquipaul/no...-to-fight-code

Strażnik równowagi uśmiechnął się w głębi ducha. Przeciwnik zdawał się unikać kontaktu z więcej niż jednym atakiem równocześnie. Zdawał się być idealnym przeciwnikiem dla Fausta, niemalże całkowicie blokując możliwości zranienia go pojedynczym ostrzem. Odwracał wektor siły tak, by ta powróciła w miejsce, z którego przybyła. Wykorzystywał do tego energię magiczną, która albo pokrywała całe jego ciało, albo była skupiana w miejscu kontaktu z atakiem. Doradca królewski faktycznie był przygotowany na każdą ewentualność. Gdyby jego wysłannik został pokonany przez Fausta w trakcie dysputy, zamaskowany jegomość zjawiał się z idealną kontrą na strażnika równowagi. Gdyby tylko było na to wystarczająco dużo czasu, dłonie blondyna wykonałyby kilka powolnych klaśnięć dłońmi, oddając tym samym hołd niesamowitemu przygotowaniu jego adwersarza.
Było jednak inaczej, a perłowobiała katana znalazła się nad głową blondyna. Szkarłatne światło zaczęło emanować z jej powierzchni - Faust tworzył w jej miejscu kopię tego ostrza. Postawa otwarcia powinna zostawić w jego miejscu fałszywy obraz, który tym razem został uzbrojony w faktyczną broń.
Oryginał zaś zamierzał zejść na zewnętrzną stronę atakującego przeciwnika i wykrozystać technikę godną najwspaniajszego szermierza. “Sztuka miecza: Destrukcja” w każdej normalnej sytuacji miała wykorzystać błyskawiczne uderzenia, by stworzyć efekt niemalże synchronicznego ciosu i zniszczyć broń przeciwnika. Tym razem miała jednak nieco inne zadanie - dołożyć do bariery przeciwnika jeszcze jeden atak. Oczywiście ruch ten miał być zsynchronizowany ze znajdującą się w rękach fałszywego Fausta kataną, tak, by ciało przeciwnika zetknęło się z dwoma, czy też trzema atakami w jednym momencie.
Faust zniknął, a dokładniej niemal się sklonował. Migotliwe sylwetki trzech strażników, otoczyły mężczyznę, każda uderzając z innej strony, ostrzem o destruktywnej mocy. Ostrza natarły na czerwony garnitur, z kilku stron by zniwelować jego naturalną barierę. Rezonans rozniósł się po korytarzu, gdy wszystkie naraz uderzyły w ciało wroga. Znowu rozległ się donośny brzdęk. Wszystkie ataki trafiły w cel… żaden jednak nie wyrządził mu szkody. Czyżby piewca równowagi pomylił się w analizie wroga? A może ten celowo uniknął kamieni, by skierować analizę wroga na złe tory i tym samym sprowadzić go blisko siebie?
Dłoń w rękawiczce, wystrzeliła w stronę twarzy czwartego z rodu zdrajców, ale legendarny już wręcz refleks pozwolił mu sie uratować. Palce musnęły jedynie blond grzywki.
Uśmiech lekko zmalał na zasłonie twarzy jegomościa. Musiał być zawiedziony iż jego fortel nic mu nie przyniósł.
Ostrze kucającego blondyna wystrzeliło w kierunku maski przeciwnika. Na jego powierzchni błyszczała runa- rozpadający się na dwa trójkąty kwadrat. Następnie uderzenie miało mieć zwiększoną penetrację. Nawet, jeśli nie miało to zbyt wielkiego sensu, to przy puste, którą blondyn posiadał w umyśle, było to całkiem rozsądne rozwiązanie.
Gdy przeciwnik uniknie ataku, strażnik równowagi wykona opadające cięcie na ciało przeciwnika… wysyłając tym samym sporą falę ognia na niego, sam zaś odskoczy. Jeśli jednak trafi, a jego atak zostanie zatrzymany, spróbuje wydłużyć ostrze.
Ostrze wystrzeliło w stronę maski. Kierowane rękami właściciela, prześcignęło ręce, które wróg unosił do bloku. Uderzyło mocno w prawą stronę maski, odłupując spory jej kawałek. Nienaturalny, dudniący ryk gniewu wyrwał się z wnętrza istoty, która nie miała twarzy. Pod zniszczonym kawałkiem maski, istniało tylko wypolerowane na błysk szkło.
To spostrzeżenie jak i sukces tego ataku, na chwilę jego omamiło Fausta. Wróg złapał go za twarz. Wybuch sprężonego powietrza, trafił centralnie w facjatę strażnika, który nie miał czasu nawet na przygotowanie swej obrony. Strażnik wystrzelił w tył, a jego twarz parowała od poparzeń. Ciepła krew ciekła z nosa, a jeden z białych zębów, spakował walizki i ruszył zwiedzać lepszy świat.
Wróg, złapał się za za brakująca część maski, a na pozostały fragmencie uśmiech odwrócił się. Teraz prezentował wielki smutek, zaś oczy zwęziły się w gniewie.
Ekspresowe tempo opalania się skóry blondyna wskazywało na słabe przystosowanie do światła. Z całą pewnością nie był on częstym gościem łóżek słoneczkych. Naturalnie przyrumieniona tylko skóra szybko ustąpiła miejsca ostrej czerwieni. Twarz Fausta była teraz coraz bliższa wspaniałemu odcieniu jego koszuli. Powoli spływająca krew zahaczyła o usta blondyna, a jego język łapczywie zakosztował życiodajnej substancji. Kilka kropli pominęło swoistą zaporę.
Nim nawet jedna z nich dotknęła ziemi, strażnik równowagi zniknął, a jego krew zaczęła wrzeć. Najbardziej przydatny z pochodzących od Bachusa darów po raz kolejny zdawał się wyrażać rosnące w blondynie zainteresowanie tą walką.
Ścieżki jego oraz Mirro zdawały się przecinać coraz częściej, a jedynym co może przerwać ten cykl - będzie śmierć jednego z nich. Wewnętrzny uśmiech Fausta był idealnym wskaźnikiem jego intencji. Nie zamierzał oddać swego żywota w zamian za istnienie mistrza luster.
Strażnik równowagi zamierzał się pojawić po najczęściej używanej, prawej, stronie przeciwnika, zostawiając sobie nieco pola do manewru. Chciał zniknąć niemalże tuż przed atakiem, by pojawić się po drugiej stronie przeciwnika - wyprowadzając płonące cięcie prosto w powierzchnie maski. Nie zamierzał jednak zatrzymać się tuż przed celem, chciał, by płomień wystrzelił z wnętrza przeciwnika.
Faust ruszył do ataku, jeszcze szybciej niz zwykle. Jego wróg jednak, mimo że pozbawiony duszy, czy własnej woli został zaprogramowany do nauki. Zaś blondyn zbyt często powtarzał swe sztuczki.
Nie ważna była strona, jeżeli wiedziało się w co wróg będzie celować. Zamaskowany gwałtownie rozłożył palce obu dłoni, a całe powietrze dookoła niego zostało odbite. Faust pojawił się prosto w fali uderzeniowej. Na szczęście jego refleks, pozwolił mu wywołać swoją sławetną defensywę. Destrukcyjna siłę wiatru, pokonał własnymi ruchami powietrza. Do wroga jednak nie miał szans dotrzeć.
Ten co prawda strzelił w niego, kolejny niewidzialnym, wietrznym pociskiem. Ale po ruchach dłoni, strażnik równowagi wyczytał gdzie zmierza atak, z łatwościa go unikając.
- To całkiem zabawne. - mruknął lądujący z gracją blondyn. Jego stopy delikatnie pieściły podłoże, zaś on sam zdawał się go nie potrzebować. Czasem wydawał się tak lekki, jakby samo powietrze mogło go utrzymać. Jeśli wszystko dobrze zrozumiał, to przeciwnik wykorzystywał proste zawirowania energii magicznej, by tworzy potężne pociski. Wystarczyło włożył trochę energii, by błyskawicznie odbić całe znajdujące się w pobliżu powietrze. Wydawało się, że przeciwnik włada tak naprawdę tylko jedną techniką. Potrafi odrzucić to, co znajduje się w jego najbliższym otoczeniu.
“Maska” do stworzenia zarówno przypominających wystrzał z pistoletu pocisków, jak i do fali uderzeniowej wykorzystywał stosunkowo małą powierzchnię ciała. Co za tym idzie - działał na mniejszą ilość powietrza, nadając mu niesamowitą szybkość.
- Zostałeś całkiem sprawnie zaprogramowany. - strażnik równowagi uściślił swą wypowiedź dopiero po chwili. Rozmowa z golemem nie miała zbyt wielkiego sensu, jednak taki właśnie był styl bycia czerwonej koszuli. Nie mógł zwyczajnie zamilknąć - napierające na jego usta słowa musiały prędzej czy później znaleźć ujście.
Wyszczerbiony uśmiech nie nadawał mu już takiego uroku. Tym razem zdawał się być iście tyrtejski. Umorusana walką twarz wzywała tylko do jednego. Do osiągnięcia ostatecznej równowagi, najlepiej kilka metrów pod ziemią.
Lewa dłoń Fausta zderzyła się z jego klatką piersiową, otwierając tym samym kilka nowych możliwości przepływu energii. Krew zawrzała w blondynie raz jeszcze. Nie był zły, zamierzał tylko pozbawić istnienia nieposiadającej duszy istoty. Skończyć ze wszystkim, co piewca rozpaczy nazwałby dumnie “abominacją”.
- Koniec. - powiedział na pożegnanie.
Blondyn rzadko skakał. Przeważnie tego typu ruchy wydawały mu się czymś zbędnym, zbyt narażającym na nagły atak przeciwnika, jak i brak możliwości uniknięcia takowego. Tym razem było jednak nieco inaczej, a gdy jego głowa niemalże zetknęła się z sufitem, przykurczony wystrzelił w kierunku przeciwnika. Jego stopy sunęły w powietrzu jakby to było ich integralną częścią. Szarżował na przeciwnika z całkiem oczywistym zamiarem pchnięcia go prosto w pozostałą cześć maski. Ostrze rozpoczęło proces wydłużania się w momencie, w którym blondyn zniknął.
Dłuższa broń pozwoliła mu na wyprowadzenie ostatniego pchnięcia z dużo większej odległości. Takiej, której robot nie powinien przewidzieć. Co więcej Faust zdawał się atakować z powietrza - wszystko po to, by ewentualna fala uderzeniowa, czy też atak był możliwie łatwy do uniknięcia. Wystarczyło tylko błyskawicznie znaleźć się na ziemi i wyprowadzić kolejne uderzenie.
Trudno było powiedzieć, czy golem porusza się za sprawa swej woli, czy ktoś obserwował świat jego oczyma by sterować poczynaniami maski. Rozszerzył on jedną dłoń i przyciągnął do siebie, kawałek zawalonego sufitu. Na masce ponownie pojawił się uśmiech, gdy obaj walczący zaatakowali równocześnie.
Katana Fausta wydłużyła się niczym oszczep, by uderzyć prosto w maskę wroga, rozbijając ja niczym porcelanową lalkę. Golem z cichym brzdękiem począł się rozpadać, niczym rozbite lustro.
Nim jednak atak dotarł celu, wróg zdążył wystrzelił kamień, niczym pocisk w stronę Fausta. Mały odłamek, nie mógł być znegowany przez moc strażnika. Uderzył on w jego bok, po czym rozbiła się na małe kawałeczki. Dziwna szkarłatna aura, broniła ciała szermierza w służbie równowagi. Ostatni fortel wroga zakończył się fiaskiem.
Gdy Faust wylądował na ziemi, gdzieś w końcu korytarza, pojawił się zdyszany kamrat Gorta- Desmond zabójcza salwa.
- Yo! - Faust krzyknął, machając lewą dłonią w kierunku przybysza. Perłowa katana powróciła do normalnych rozmiarów, by po kilku kolejny sekundach zniknąć. Zniszczona twarz blondyna została błyskawicznie pokryta samoistnie owijającymi ranę bandażami.
Opatrunek pokrywał blisko połowę twarzy blondyna, kończąc się nieco poniżej oczu. Przerwa pokrywała tylko nos, a Faust tymczasowo stracił swą ulubioną broń - uśmiech.
Mężczyzna zmierzył blondyna od stóp do głów, wyraźnie lekko zdziwiony odniesionymi przez niego ranami. Chyba pomimo posiadania haki obserwacji nie udało mu się wykryć konstruktu z którym ten walczył. Salwa przez moment rozważał coś w milczeniu. Być może zwątpił w użyteczność Fausta na polu bitwy? Nie mógł jednak zaprzeczyć że posiadał nadludzką szybkość, która z pewnością mogła okazać się użyteczna.
- Fauście, potrzebujemy twojej pomocy - stwierdził w końcu pirat na którego zawsze śmiertelnie opanowanej twarzy malowało się teraz ledwo dostrzegalne uczucie desperacji. - Shiba zaraz po lądowaniu zdradziła nas i wymordowała większość naszej załogi. Wygląda na to że właśnie opuszcza zamek, jednak jest dla mnie za szybka bym mógł za nią podążyć i nie mogę zlokalizować Gorta by go o tym poinformować. Dodatkowo Nino najwyraźniej zdecydował się przejąć Blackberry pod naszą nieobecność i nie mamy teraz sposobu na opuszczenie stolicy innego niż przejęcie jej siłą. Ta podwójna zdrada nie tylko postawiła nas w szachu i zagroziła powodzeniu naszej misji, ale również postawiła na szali życia dziesiątek tysięcy niewinnych ludzi. Jeżeli więc do tej pory nie stałeś po naszej stronie, Fauście, to prosiłbym abyś teraz podjął decyzję i zadeklarował czy jesteś gotowy nas wesprzeć, czy też masz zamiar do końca biernie się przyglądać.
- Nino nie zdradził. - odpowiedział krótko Faust. Mięśnie jego twarzy miały wyraźny problem z niemożnością uśmiechania się. Tak wiele jego słów mógł podkreślić pięknem swych reakcji, dodać im dodatkowej wagi. - Nino nie może mnie zdradzić, tak jak ja nie mogę zdradzić jego. - dodał po chwili, nieco smutniejszym głosem. Obserwował Desmonda. Czyżby ten “nakama” czarnoskórego pirata zwyczajnie uciekł z pola bitwy, pozostawił swoich kamratów na pewną śmierć?
- Powiedz mi Desmondzie, czego pragniesz? - strażnik równowagi zapytał sentencjonalnie. Jego niebieskie oczy zdawały się teraz imitować całą głębię oceanu, tak jakby odpowiedź na to pytanie była nie tylko ważna, ale i trudna.
- Czasu nie zdołasz cofnąć - zabici nakama nie wrócą do tego świata - Faust celowo pominął boskie intrygi. Te zdawały się być zarezerwowane dla osobników, których istnienie może pozytywnie przyczynić się do planów nadludzkich istot.
- Oczyszczenia? - zapytał po chwili, zaś perłowa katana wykonała małe kółko. Strażnik równwowagi nie unosił go, nie zamierzał też celować nim w Desmonda. Salwa mógł być pewien, że jego rozmówca nie jest do niego wrogo nastawiony, a wszystkie ewentualne ruchy, to tylko część jego sposobu bycia. - Przecież zostawiłeś swoich kamratów, pozwalając im umrzeć… - rozumowanie, które wspierało ten właśnie aspekt pragnienia strzelca było bolesne. Przytłaczające, niczym pozornie nieograniczona głębia oceanu. Miejsca, które, o ironio, było archnemezis jego kapitana, ostateczną kontrą na wszystkie zagrywki piratów czarnoskórego.
- Wybaczenia? - kolejna opcja pojawiła się przed Desmondem. Powoli mógł on zrozumieć czemu Gort zasypia, gdy tylko Faust otwiera usta. Jego przemowy, nawet jeśli porywające, przeważnie były długie. Czasem nawet zbyt długie.
Katana blondyna błyskawicznie uniosła się, tym razem wskazując na krtań jego rozmówcy. Jeśli tylko zdołał on podążyć za ruchami Fausta, po raz kolejny nie ujrzałby wrogich intencji. Wszystko, co działo się teraz wokół blondyna zdawało się być jedną wielką prezentacją.
- Zemsty? - zapytał w końcu, kończąc swój wywód. Cisza pokrywała cały korytarz, a nawet wypływająca jeszcze ze znajdującego się w oddali ciała krew zdawała się zamilknąć.
Desmond wydawał się niewzruszony zarówno ruchami blondyna, ani też jego słowami. Tym razem zastanowił się nieco dłużej nad odpowiedzią, jednak na jego twarzy nawet na moment nie zagościło wahanie, skrucha, czy też złość.
- Odnoszę wrażenie że źle mnie oceniasz, Fauście - odparł idealnie spokojnym głosem. - Moim jedynym pragnieniem jest uczynienie z Gorta króla piratów. Cenię życie naszych nakama tylko dlatego, że są oni dla niego ważni i normalnie robię wszystko co w mojej mocy by nie stała im się krzywda. Jednakże gdy wiem że znajduję się na szafocie, nie kładę głowy pod katowski topór. Nasi nakama dobrze wiedzieli jaki koniec może ich czekać gdy dołączali do załogi Czarnoskórego i zrobili to z własnej woli. Woleli umrzeć wolni, niż żyć pod butem monarchów i ich zasad. Przykro mi że odeszli, ale czucie się odpowiedzialnym za ich śmierć oznaczałoby że byli moimi poddanymi, a tak nie chciałby być zapamiętany żaden pirat.
Przez całą wypowiedź mina Desmonda nie drgnęła nawet o milimetr. Chyba nie poraz pierwszy dawał komuś takie wyjaśnienie.
- Oczywiście zamierzam ich pomścić. Po to właśnie przybyłem prosić cię o pomoc. Jeśli pozwolimy uciec Shibie, to będzie dla nas równie wielka potwarz co porażka w walce z Shuu. Czy taka odpowiedź cię satysfakcjonuje, Fauście?
-[i] Rozumiem.[i] - odpowiedział krotko, niezbyt zaskoczony słowami Desmonda. Jedynym godnym uwagi faktem była jego determinacja, spokój, który zdawała się powoli przedostawać się na wszystkie pobliskie ściany. Możliwe, że oaza, jaką był teraz strzelec powoli uśpi wszystkich mieszkańców zamku. Przynajmniej, gdyby posiadał on chociaż ułamek swych uczuć w swych zdolnościach.
- Nie będę rozważał, czy zemsta jest dobra, czy też zła. - zastrzegł, uważnie szukając ulgi na twarzy rozmówcy. Możliwe, że zdołałby dogonić Shibę, wystarczyłoby wiedzieć, gdzie dokładnie zmierza. Niestety ta wiedza była nie tylko poza zasiegiem Fausta, ale i samej niebieskoskórej. Co, dla załogantów Gorta, gorsza, strażnik równowagi nie miał zbyt wielu powodów by stać się częścią ich prywatnej vendetty. Raz próbował pozbawić sidhe żywota, przeszkodził mu… Ten, którego liczba podwładnych nieco się zmniejszyła.
- Wiesz, że zemsta najlepiej smakuje, gdy wykona się ją własnoręcznie? - zapytał, wyraźnie zaciekawiony poglądami pirata.
- Naturalnie - przytaknął delikatnym ruchem głowy strzelec. - Nie oczekuję że ją pokonasz. Chciałbym jedynie wiedzieć gdzie się znajduje. Jak powiedziałem, nie możemy pozwolić jej uciec, a w naszej załodze nie ma obecnie nikogo kto byłby w stanie za nią nadążyć.
Salwa sięgnął do kieszeni z której wyciągnął niewielkiego ślimaka o żółto-zielonym kolorze i podał blondynowi.
- Bylibyśmy wdzięczni gdybyś nam w tym pomógł.
- A już myślałem, że jesteś ostoją rozsądku w tej zgrai - mruknął smutno Faust. Pominął wywód dotyczący tego, gdzie ma ich wdzięczność i jakim trafem nie zmienia to jego orientacji. Przecież ciągle wolał kobiety…
- Skoro taka jest twoja odpowiedź… - westchnął Desmond, chowając z powrotem den den mushi. - Nie mam zamiaru cię do niczego zmuszać. My jesteśmy wolnymi ludźmi. Wyjaśnij mi jeszcze tylko proszę co rozumiesz przez to że Nino nas nie zdradził? Z tego co mi wiadomo przejął nasz statek, pojmał naszą załogę i opuścił nas w trakcie szturmu. Jak inaczej byś to nazwał niż zdradą?
- Jeśli Nino by tutaj został, stracilibyście całą załogę oraz statek. - odparł krótko blodnyn. - Pośród twej załogi tylko Gort może przeciwstawić się Shibie. Niebieskoskóra miała tutaj tylko czterech potencjalnych przeciwników. Reszta to tylko… kwiatki na łące, które może wyrwać, kiedy zechce. - dodał nieszczególnie smutnym głosem. Mówił prawdę. Niestety, ale tak działał świat - silny pożerali słabszych.
Faust strzegł równowagi, nie zaś słabych i uciśnionych. Gdyby chociaż Desmond zaproponował coś ciekawego jako nagrodę, może… Może zdołałby zyskać na kilka chwil sojusznika.
- Wiedz, tylko, że gdyby nie Gort, to Shiba już dawno nie byłaby na tym świecie - nawet zza stworzonej z bandaży maski widać było uśmiech blondyna.
- Pewnie masz rację - odparł Des dość obojętnym głosem. Oczywiście wiedział że Faust nie kłamie i bynajmniej nie miał mu tego za złe. - Jednak jeśli Nino do jutra nie powróci do stolicy z naszym okrętem to będziemy zmuszeni uznać go za wroga i siłą odebrać Blackberry - wyjawił, by po chwili zapytać blondyna: - Gdzie zamierzasz się teraz udać? Mogę ci wskazać drogę do Surokazego, Richtera, bądź jednej podejrzanej osoby będącej prawdopodobnie naszym wrogiem. Mogę podążyć z tobą dopóki nie uda mi się wyczuć Gorta.
Lewa dłoń Fausta znalazła się na barku rozmówcy. Ruch był szybki, lecz siła dotyku - niemalże minimalna. Jedynie swoiste ciepło wypływające z dotyku drugiej, bądź co bądź ludzkiej, istoty przyjemnie rozpływało się po jego ciele.
- Nie mów o całości Gortowi, póki nie skończymy tego tutaj. Chwila zawachania i możesz stracić nawet kapitana. - niebieskie oczy blondyna wbijały się teraz w rozmówcę, a ten mógł tylko dziękować bogom, że Faust jest prawdziwie neutralny.
- Dobrze zdaję sobie z tego sprawę - odparł pirat z pokerową miną. - Gdyby Gort dowiedział się co zaszło, prawdopodobnie natychmiast popędziłby za Shibą, a dobrze wiem że byłaby to w obecnej sytuacji stratą czasu i niepotrzebnym ryzykiem. W tej chwili musimy skoncentrować się na naszym obecnym zadaniu. Nie traćmy więc czasu i mów dokąd zamierzasz się udać.
- Jak chodzi o czas, to właśnie zamierzam go nieco zmarnować. - odparł przekornie blondyn. Zwolnił uścisk, przymykając nieco oczy.
- Daj mi chwilę, a prawdopodobnie zrozumiem cały ich plan. Wtedy też zdecyduję, gdzie trzeba się udać. - zakończył, a jego umysł znajdował się już daleko poza jego własnymi wspomnieniami. Powolne wdechy i wydechy filtrował znajdujące się w płucach powietrze, a Faust zanurzał się coraz głębiej w trans. Kolejne obrazy pojawiały się przed jego oczami...
 
Zajcu jest offline  
Stary 19-06-2014, 15:30   #352
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Nieoczekiwane spotkanie

Elf płynął korytarzami, gdzieś niedaleko słyszał odgłosy walki, stal obijała się o stal, tak, że cały korytarz drżał. Zdawało mu się, że znał brzmienie tego miecza...ale czy Rufus mógł być teraz w zamku? No i z kim by walczył?
Elf przystanął na chwilę, by przysłuchać się temu dokładniej. Miał niestety tyle pecha, że drzwi obok niego otworzyły się. Za nimi były zaś schody w dół, a na stopniach... Pozytywka! Wróżka nieznana długouchemu, jednak bardzo dobrze zakorzeniona w umysłach niektórych z drużyny. W jej włosach jak zawsze znajdowało się kilka kwiatków, a rapier wisiał przy boku. Oboje spojrzeli po sobie...lekko zdziwieni. Rzadko wszak elf i wróżka spotykają się po za lasem i to w czasie bitwy.
- Eee… - umysł Suro miał poważne problemy z dotarciem do jakiś sensownych myśli - Do lasu gdzieś w tamtą stronę. - wskazał jednym z ostrzy w kierunku, z którego przyszedł - Udanego… powrotu… na łono natury… tak… udanego. - dodał, szykując się do ponownego podjęcia przerwanego biegu.
- A ty, co za jeden? -zapytała swym delikatnym głosem. - I czy wy długousi, też nie powinniście siedzieć na drzewach?
- A bo widzisz, ja z tych kamiennych jestem. Takie zameczki to sama przyjemność. - odpowiedział, na chwilę opóźniając start. - No to trzym się. - rzucił, ruszając z miejsca.
Surokaze pędził... ale coś trzepotało obok niego. Malutka wróżka, poruszała się obok niego, trzepocząc skrzydełkami, niczym koliber. - Nie jesteś ordynarnym elfem… nie dotrzymałbyś mi wtedy kroku… nie inaczej, ja nie musiałabym się wysilać by dotrzymać go tobie. -mruknęła obserwując go czujnie.
- No już, zmiataj. Zajęty jestem. - odparł białowłosy, korzystając ze swych wietrznych zdolności, by przyspieszyć jeszcze trochę. - Jak chcesz to się później pobawimy.
-I nie chcesz wiedzieć, gdzie jest serce tego wszystkiego?! -krzyknęła za nim dziewczyna, kiedy zostawała w tyle.
- No proszę cię. - elf trochę zwolnił. Na jego twarzy widniał delikatny, kpiący uśmiech. - Za mało mi płacą bym samemu leciał do “serca tego wszystkiego”. No ale skoro chcesz się podzielić swoją wiedzą, to mów. Może któremuś z tych nadwrażliwców się przyda.
- A w ogóle ci płacą? -zapytała kobieta lekko przechylając głowę na bok, po czym wskazała palcem na podłogę. -Trzeba zejść nisko… sama nic nie jestem wstanie tam zdziałać.
- No mówię przecież. - białowłosy wzruszył ramionami. - Tam na dole? Hm… Czemu niby miałbym ci uwierzyć? Jesteśmy dwoma osobami, których tutaj być nie powinno. To byłoby aż za głupie byśmy sobie od tak uwierzyli.
- Nie musisz, wiem, z kim jesteś i jestem pewna, że przynajmniej jeden z nich to sprawdzi. -zauważyła Pozytywka. - Aczkolwiek nie udało mi się poznać wszystkich planów, nie wiem, czemu pozwolili wam tak łatwo zdobyć zamek, ale nie podoba mi się to.
- Bo albo ci, o których mówisz są na tyle głupi, albo na tyle pewni siebie. - podpowiedział dwie możliwości, jakie przyszły mu do głowy. - Powinienem im w sumie tutaj trochę namieszać, ale mi się nie chce. Poza tym, po co mam tam iść skoro jak sama twierdzisz, któryś z moich towarzyszy zrobi to za mnie?
- Nie wyglądasz na kogoś, kto miałby cel. Biegniesz by biec. -wysunęła wniosek wróżka.
- Nie należy oceniać książki po okładce. - odparł szermierz. - Mam cel. Bardzo wyraźny i liczę na to, że znajduje się w tym zamku.
- Kogo więc szukasz? -zapytała wróżka, unosząc się nad ziemią na lekko trzepoczących skrzydełkach.
- I znowu wracamy do kwestii zaufania. Skąd mam wiedzieć, że nie polecisz tego kogoś ostrzec? - Suro zatrzymał się całkowicie. Nie miał zamiaru przez nieuwagę wybrać złego korytarza lub wpaść w ścianę. - Nie wiem kim jesteś ani nie wiem skąd się tu wzięłaś. Skąd założenie, że weźmie mnie na zwierzanie?
- Brak zaufania to najlepszy bodziec do współpracy. -zauważyła. - Przynajmniej ciągle spodziewasz się, noża w plecach, więc łatwo nie dasz go tam sobie włożyć. -wysunęła pewna teorii. - Nie trzymam tu żadnej strony, po za swoją. Chce po prostu zniszczyć szaleństwo.
- No niech ci będzie. Koleś nazywa się Blotred. Hrabią tutaj jest. Ale to może poczekać. - Lekki powiew wiatru otwarł pobliską okiennicę. Suro wykorzystał to ponownie aktywując wietrzny zmysł. - Jak mi powiesz, czego mogę się spodziewać w piwnicach, to może przemyślę czy warto tam iść.
- Nie miałam namyśli piwnic… trzeba zejść głębiej. - wyjaśniła wróżka. - Ten Hrabia… nie słyszałam o nim. Musiał chyba opuścić zamek, przenieść się gdzieś na prowincje. -stwierdziła wzruszając ramionami.
- Jeszcze niżej? Znaczy gdzie? - Szermierz nie tylko miał złe wspomnienia z walk poniżej poziomu gruntu, ale też zwyczajnie nie uważał by jego styl walki nadawał się do przestrzeni zamkniętych, szczególnie czymś nad głową. - Nie przekonujesz mnie. Ani trochę.
- Nie jestem tu od przekonywania, mój drogi. Gdybym chciała to zrobić, raczej byłabym skromniej ubrana. -zachichotała wróżka.
- Nie wiem czy przyjście nago, by ci pomogło. Preferuję mniej skrzydlate i bardziej elfie kobiety. Z jedną nawet zaręczony jestem. - odparł białowłosy wpatrując się w punkt nad głową nieznajomej. - Ale dobra zacznijmy od nowa. Czego ode mnie chcesz? Tak konkretnie. Bo jakbyś niczego nie chciała to byś za mną nie leciała.
- Tego co powiedziałam, przekaż im gdzie tego szukać. No i pozdrów ode mnie. Pozytywka. -przedstawiła się na koniec, delikatnie się kłaniając.
- No przekażę. Ale nie ręczę, czy któryś z nich posłucha. Są upartymi indywidualistami. Ale pewnie to wiesz, skoro wydajesz się ich znać. Król pewnie na górze, nie? Nie przenosili go gdzie indziej?
- Król powinien być w swoich komnatach. Do zobaczenia. -dodała, po czym zniknęła w jednym z bocznych korytarzy.
- Dziwna kobieta. - westchnął elf, ruszając w dalszą drogę.
Nie wiedział czego może spodziewać się w zamku. Był chyba jedynym w tym gronie, który nie wyruszył ze stolicy na tą misję. Mogło to oznaczać, że nie przygotowali dla niego żadnej niespodzianki, albo przygotowali więcej niż dla innych. Z tych dwóch możliwości… zdecydowanie wolał zostać pominięty w planach obrony zamku.
<!--[if gte mso 9]><xml> <w:LatentStyles DefLockedState="false" DefUnhideWhenUsed="true" DefSemiHidden="true" DefQFormat="false" DefPriority="99" LatentStyleCount="267"> <w:LsdException Locked="false" Priority="0" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Normal"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="9" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="heading 1"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 2"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 3"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 4"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 5"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 6"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 7"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 8"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="9" QFormat="true" Name="heading 9"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 1"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 2"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 3"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 4"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 5"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 6"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 7"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 8"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="39" Name="toc 9"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="35" QFormat="true" Name="caption"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="10" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Title"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="1" Name="Default Paragraph Font"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="11" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Subtitle"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="22" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Strong"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="20" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Emphasis"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="59" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Table Grid"/> <w:LsdException Locked="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Placeholder Text"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="1" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="No Spacing"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Light List"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 1"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 1"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 1"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 1"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 1"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 1"/> <w:LsdException Locked="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Revision"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="34" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="List Paragraph"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="29" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Quote"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="30" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Intense Quote"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 1"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 1"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 1"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 1"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 1"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 1"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 1"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 1"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 2"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 2"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 2"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 2"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 2"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 2"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 2"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 2"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 2"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 2"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 2"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 2"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 2"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 2"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 3"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 3"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 3"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 3"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 3"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 3"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 3"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 3"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 3"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 3"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 3"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 3"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 3"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 3"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 4"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 4"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 4"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 4"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 4"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 4"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 4"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 4"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 4"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 4"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 4"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 4"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 4"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 4"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 5"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 5"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 5"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 5"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 5"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 5"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 5"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 5"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 5"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 5"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 5"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 5"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 5"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 5"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="60" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Light Shading Accent 6"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="61" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Light List Accent 6"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="62" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Light Grid Accent 6"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="63" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 1 Accent 6"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="64" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Shading 2 Accent 6"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="65" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 1 Accent 6"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="66" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium List 2 Accent 6"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="67" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 1 Accent 6"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="68" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 2 Accent 6"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="69" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Medium Grid 3 Accent 6"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="70" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Dark List Accent 6"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="71" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Shading Accent 6"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="72" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful List Accent 6"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="73" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" Name="Colorful Grid Accent 6"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="19" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Subtle Emphasis"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="21" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Intense Emphasis"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="31" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Subtle Reference"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="32" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Intense Reference"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="33" SemiHidden="false" UnhideWhenUsed="false" QFormat="true" Name="Book Title"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="37" Name="Bibliography"/> <w:LsdException Locked="false" Priority="39" QFormat="true" Name="TOC Heading"/> </w:LatentStyles> </xml><![endif]--><!--[if gte mso 10]> <style> /* Style Definitions */ table.MsoNormalTable {mso-style-name:Standardowy; mso-tstyle-rowband-size:0; mso-tstyle-colband-size:0; mso-style-noshow:yes; mso-style-priority:99; mso-style-qformat:yes; mso-style-parent:""; mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt; mso-para-margin-top:0cm; mso-para-margin-right:0cm; mso-para-margin-bottom:10.0pt; mso-para-margin-left:0cm; line-height:115%; mso-pagination:widow-orphan; font-size:11.0pt; font-family:"Calibri","sans-serif"; mso-ascii-font-familyalibri; mso-ascii-theme-font:minor-latin; mso-fareast-font-family:"Times New Roman"; mso-fareast-theme-font:minor-fareast; mso-hansi-font-familyalibri; mso-hansi-theme-font:minor-latin;} </style> <![endif]-->
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.

Ostatnio edytowane przez Karmazyn : 27-06-2014 o 19:43.
Karmazyn jest offline  
Stary 27-06-2014, 15:38   #353
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Małe sceny, wielkiego aktu

Gort &Surokaze


Elf po spotkaniu z wróżką kierował się dalej w stronę królewskich komnat. Nie spotkał po drodze nikogo kto mógłby go zatrzymać, zwykli strażnicy nie byli bowiem wyzwaniem dla bohatera. Długouchy minął zniszczone przez walkę Calamitiego i Rufusa pokoje. Na chwile przystanął, widząc ciało pokonanego rycerza. Mimo, że pozbawione głowy, to rozpoznawalne przez ogromny złamany miecz i charakterystyczną zbroje.
Ktoś ubiegł Surokaze w pozbawieniu wojownika życia, zaś ilość fioletowej żrącej mazi na ziemi, nasuwał wnioski, kto to był.
Elf westchnął i ruszył dalej, po cichu miał nadzieje że Haru i Eli nic nie jest, wszak wyrwał się przed szereg zostawiając kobiety na statku.

Kiedy szermierz wiatru wpadł do królewskich komnat, zastał naprawdę dziwny widok. Czerwona energetyczna klatka, więziła czarnoskórego pirata. Twarz Gorta, była wręcz rozpłaszczona na energetycznym murze, jak gdyby ten chciał się przez niego przecisnąć całą swoja siłą. Kiedy tylko pirat dostrzegł długouchego, zaczął walić o ścianę i wrzeszczeć coś – jednak elf widział jedynie ruch jego ust. Dźwięk był całkowicie wytłumiony.
Ruchem nogi Surokaze roztarł jedna z run które znajdowały się na ziemi, co sprawiło, że ściana rozpadła się od razu.
Gort z rykiem wypadł z powrotem do komnat, z jego sylwetki bił wręcz namacalny gniew. Czarnoskóry już chciał ruszyć biegiem za swym wrogiem, którego wyczuwał gdzieś głęboko pod nimi. Zapewne schodził do lochów.
Jednak wtedy cała sale wypełnił głos tego, który zniewolił i upokorzył Gorta. Królewski doradca rozpoczął swoja wielka mowę…

Calamity


Richter zmęczony walką ledwo wciągnął się na motor. Pokręcił przypadkowymi pokrętłami i powciskał guziki. W pewnym momencie, klapka z boku maszyny odskoczyła, ukazując błyszczącą boska łzę.
Jednak nim pancerna dłoń zdążyła jej dotknąć, maszyna ruszyła. Calamity powiewał za motorem niczym chorągiewka, ledwo trzymając się pojazdu, który pędził niczym sam Hermes. Wiatr wciskał jedyne oko Calamitiego w czaszkę, a kości zdawały się trzeszczeć od nacisku. Czyżby tak czuł się Faust w czasie swych szarż?
Cudem udało się rycerzowi wcisnąć hamulec, co zaowocowało przerzuceniem go przez kierownicę. Rąbnął o jakieś drzwi, a następnie o zastawioną butelkami szafkę.
W mgnieniu oka znalazł się w drugiej części zamku… prędkość maszyny nie miała sobie równych. Płyny ściekały po jego ciele i powoli zrastającej się zbroi. Czuł jak ból powoli ustępuje… powoli uniósł wzrok by wytrzeszczyć swe jedyne oko. Trafił do pracowni zamkowego alchemika, a rąbnowszy w szafkę z miksturami zażywał właśnie przymusowej kąpieli w miksturach uzdrawiających.
Czasem ma się szczęście.
Oko jednak nie miało zamiar się odtworzyć, będzie to jego pamiątka po walce z Rufusem, rycerzem który zginął za swe rządze. Richter siedział oddychając coraz płynniej, gdy nagle całe pomieszczenie wypełnił głos doradcy króla…

BlackBerry


Haru dyszała ciężko. Jej miecz spływał krwią, a oba ostrza dzierżone przez Eli były w podobnym stanie. Kobiety opierały się o siebie plecami, a załoganci Gorta otaczali je ciasnym kręgiem. Oczy rzezimieszków były puste, zaś z ciała wyrastały dziwne macki i narośle. Żyły pulsowały niczym przed wybuchem na czołach i ramionach oprychów, z których ust ciekła fioletowawa ślina.
Jeden z nich znowu skoczył. Kobiety rozproszyły się, przepuszczając go między sobą tak, że jego piącha trafiła w innego z osiłków po drugiej stronie. Głowa trafionego eksplodowała na kawałki od siły uderzenia, jednak ten nie upadł na ziemię. Zaczął jedynie trochę bardziej kiwać się na boki, zaciskając swoje ożylone łapska.
- Wytrzymałość na wysokim poziomie, nie potrzeba mózgu do funkcjonowania. Chociaż wcześniej też radzili sobie bez niego. –głos Nino, który siedział pod ścianą przeszedł się po sali. Różowowłosy zapisał cos w swoim notatniku, stukając się ołówkiem o zęby. – Dalszy problem z poprawnym wykonywaniem rozkazów, wzrost siły wyższy niż przewidziany. Uwaga warta zanotowania. –mówił dalej do siebie, powoli wracając do pisania.

Haru i Eli kiwnęły sobie głowami. Zniknęły w jednej chwili, pojawiając się przy geniuszu. Nino nie zdążył nawet mrugnąć, gdy trzy ostrza przeszyły jego ciało. Krew splamiła jego biała suknię, a oczy zgasły kiedy głowa opadła bezwładnie na ramię.
- To chyba czwarty raz jak mnie zabiłyście? – zainteresował się drugi z naukowców, który z kolejnym klonem kręcili się przy stole starego gnoma. Wąsaty maluch związany dziwnym lepkim sznurem, leżał w kącie pomieszczenia. Miotał się wściekły, gdy dwóch Nino z zażenowaniem patrzyło na jego próbki co chwile zrzucając mikstury na ziemię. Lata pracy gnomiego pustelnika właśnie były niszczone na jego oczach.
- Dla tego przygotowałem lepsza wersje siebie! –dodał ,wesoły, gdy ciało przebite ostrzami zaczęło lekko bulgotać. Kobiety odskoczyły od truchła, które powoli unosiło się w górę. Oczy klona ponownie błysnęły życiem, nogi wydłużyły się, zaczynały rozłączać na coraz więcej grubych fioletowych macek. Skrzydła pozbawione piór, które były nieodłącznym elementem stroju Nino, rozłożyły się szerzej. Biały materiał połączył je w błony na których niczym pąki kwiatów, otwierały się olbrzymie oczy.


Zmutowany klon górował teraz w pomieszczeniu, z rozłożonymi ramionami kierując się w stronę kobiet.
- A więc… –uśmiechnięta twarz przemienionego Nino wyszczerzyła się w uśmiechu. – zostaniecie moimi obiektami badawczymi?

Wspomnienia kluczem do wiedzy

Faust


Ten którego włosy były koloru złota, a uzębienie straciło swoja symetryczną równowagę, zanurzał się w zdobytych wspomnieniach. Było to niczym oglądanie filmu w kinie, spektaklu który mógł wyjaśnić Faustowi istotę sytuacji których był elementem.

~*~

Królewski doradca stał nad rozłożoną mapą. Obok niego znajdował się pokonany matematyk. Był o wiele chudszy i jak gdyby mniej dziki, niż w momencie w którym Faust przebił jego serce. Czyżby szaleństwo dało mu właśnie pierwotną siłę, której pożądało słabe ciało urzędnika?
- Mamy za mało ludzi by zrobić przewrót. –mruknął sprawca całego zamieszania obserwując rozłożone na stole sztandary. – Jeżeli dobrze by to rozplanować, udało by się nam zabić króla, ale nie utrzymalibyśmy kontroli w państwie. Zwłaszcza, że zapewne Ci najsłynniejsi jak rycerz Calamity czy tez królewski pirat Gort, wsparliby go w walce. –westchnął odpalając kolejnego papierosa.
- Czekanie nam nie sprzyja. Jeżeli król umrze z przyczyn naturalnych, jego dziedzic przejmie tron. Jego tak łatwo nie zwiedziemy, szybko zorientuje się iż chcemy go obalić. – matematyk przedstawił kolejny problem.
Przez chwile panowało milczenie, przerywane jedynie cichym wypuszczaniem dymu papierosowego z płuc. Mężczyźni wpatrzeni byli w mapę, tocząc w myślach boje i analizy. Dopiero cichy plusk od strony lustra i cichy chichot, sprawił że nagle odwrócili się.
- Shihihihi spiskowcy w celu przejęcia władzy. Jakie to nostalgiczne. Shihihihi. – Mirro powoli wychodził ze szklanej tafli. Czarny płaszcz rozlał się po posadzce.

- Kim jesteś? – doradca króla od razu uformował w ręce runę. Zmrużył nieufnie oczy, celując prosto w maskę Mirro.
- Shihihi, nikim kto mógłby wam zagrozić. –uspokoił pradawny byt. – Shihih pomóc też nie mogę. Jednak zawsze można dać radę. Shihihi. – głowa Mirro okręciła się dookoła, gdy ten obserwował doradcę. – Nie mogę siedzieć bezczynnie, gdy planujecie takie wspaniałe zamieszanie, Shihihihi. Dla tego teraz przejdę tym pokojem, a kto wie, może coś przypadkiem mi wypadnie? Shihihi. Może zbiegiem okoliczności wam to pomoże? Shihih. – Mirro sunął w stronę drzwi z sali. Oniemiała dwójka obserwowała go, nawet w momencie gdy spod szaty wypadła jakaś stara gruba księga.
- Shihihi, do zobaczenia. –pożegnał się tajemniczy gość, znikając za drzwiami.

Doradca króla dopiero po dłuższej chwili podniósł książkę, przewracając kilka kartek. Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
Matematyk zobaczył zaś tytuł wyryty na skórze złotymi literami.

Narodziny Boga


~*~


Dwójka osobników znajdowała się w podziemiach. Doradca wyglądał na zadowolonego.
- Wszystko idzie dobrym tokiem. Nasi ludzie rozpowiedzieli plotki o Szaleństwie, inni udając zarażonych wymordowali kilka wiosek. Ludzie zaczynają wierzyć w chorobę. – relacjonował ten który zgłębił tajniki liczb. Doradca słuchał go, jednak większość uwagi poświęcał czemu co unosiło się nad okrytym runami stołem.
Kula ciemności, wielkości winogrona, która zdawała się pulsować lekko. Gdyby jednak lepiej się przyjrzeć, można by dostrzec malutkie czarne tętnice, oraz płyn obracający się wewnątrz tego dziwnego obiektu. To było miniaturowe serce.
- Nigdy nie sądziłem, że Bogowie rodzą się w taki sposób.- mruknął zafascynowany. – Sami nadają sobie kształt …serce choroby… tak to do niego pasuje.
- Jesteś pewien, że będzie go można kontrolować gdy urośnie w siłę? Póki co jest ledwie iskrą, nie dziwne, że ty i Hakai macie nad nim władzę. To jednak Bóg Szaleństwa… może być nieokiełznany. – matematyk wyraził swoją niepewność.
- Spokojnie wezwałem już naszych bohaterów, dzięki nim wszystko pójdzie zgodnie z naszym planem. – uspokoił go doradca, obserwując rosnące wolno serce.
~*~

- Tak proste, a tak genialne. –mruczał do siebie matematyk, obserwując z zamkowego okna, jak grupa wybranych herosów rusza w swoja podróż. – Wysłać jednostki potężne, by ich własna wiara i siła przyspieszyła rozwój serca. Przetestować na nich działanie choroby oraz wpływ na niezwykłe osobistości, by na koniec wykorzystać je do opanowania Boga. Teraz musimy tylko czekać, by tutaj wrócili by odkryć, że to nasza sprawka. Jeżeli ludzie wierzą, że bóg jest szalony, to szalonym będzie. Jednak gdy uwierzą w to, że szaleństwo zostało okiełznane… sami pozwolą nam go kontrolować. – uśmiech wykwitł na jego coraz bardziej prymitywnej twarzy. – Ten zakapturzony jegomość dał nam w ręce najpotężniejsza z broni. Po co komu być królem, gdy można władać bóstwem. –dodał odchodząc od okna.

~*~

Faust otworzył oczy. Teraz wszystko było jasne, motywy jak i plan ich wrogów. Strażnik wiedział też gdzie jest serce szaleństwa. Nowonarodzony Bóg znajdował się pod zamkiem, w starych królewskich grobowcach. Tam miało więc mieć miejsce ostateczne starcie z szaleństwem.
Kiedy wrócił do świata rzeczywistego, doradca króla zaczął realizować ostatni fragment swego planu. Jego głos wypełnił cały zamek i miasto.

Przemowa

Wszyscy


Głos mężczyzny który zdawał się być swoistym mistrzem intrygi tej opowieści, wypełnił cała stolice. Magicznie wzmocniony wybudził ludzi, którzy powoli wychodzili na ulicę by wysłuchać tego, który od wielu lat dbał o ich losy.
- Mieszkańcy Lukrozu! W końcu po wielu tygodniach oczekiwania powrócili nasi bohaterowie, grupa herosów która naraziła własne życie tylko po to, by móc wam pomóc. Wielu z nich przypłaciło ta wyprawę życiem, jednak garstka powróciła w chwale. Przynieśli ze sobą zaś to czego wszyscy pragniemy, lekarstwo na zarazę która toczy kontynentem. Szaleństwo może zostać wyleczone, okiełznane raz na zawsze! – jego słowa wywołały lawiną krzyków radości, wiwaty i oklaski. Łzy ciekły z oczu obywateli, niektórzy padali na kolana dziękując za to bogom.
- Jednak zapłacili za to wysoka cenę. By stworzyć lekarstwo, oddali wszystkie swe zdrowe zmysły. Im już nie jesteśmy wstanie pomóc. Zaatakowali zamek i zabili waszego króla. Jednak udało się nam ich pojmać, jutro dla ich własnego dobra zostaną straceni, zaś chwała i poświęcenie którego się podjęli nie zostanie zapomniane. Od dziś nie musimy już żyć w strachu, możemy założyć chorobie kaganiec! – po tych słowach jego głos ucichł.

Coś pod zamkiem zawibrowało, nie tylko Gort to poczuł. Każdy z herosów na chwilę doświadczył gęsiej skórki na plecach. Cos uderzało miarowo pod ziemią, niczym podniecone serce.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 14-07-2014, 18:21   #354
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Pozostali przy życiu Czarnoskórzy

Kilka minut po tym jak Shiba wraz ze swoją grupą opuściła dach zamku z pobojowiska zaczęła podnosić się pojedyńcza postać. Nagą czaszkę z wytrzeszczonymi w furii ślepiami pokrywały powoli mięśnie i inne tkanki, aż w końcu porosła ją świeża warstwa skóry z której wystrzeliła burza rudych włosów.
Piratka szczerząc kły niczym rozwścieczony wilk podniosła swój kordelas i rozejrzała się dookoła. Zrobiła kilka kroków i kopnęła jedno z nieruchomych ciał swych byłych kamratów w którego skroni ziała dziura po ołowianej kuli, a z jego dłoni wypadł niedawno odpalony pistolet czarnoprochowy.
- Słabeusze... - prychnęła, unosząc jedną ręką do góry ciało innego majtka które wyglądało jak gdyby zostało poszatkowane deszczem ostrych przedmiotów. Spojrzała prosto w zamarłe w przerażeniu lico, a z jej oczu popłynęły łzy wściekłości. - WSZYSCY SŁABEUSZE!!! - wrzasnęła na całe gardło, ciskając przed siebie ciałem które przeleciało dobrych kilkadziesiąt metrów i runęło w dół tuż za zamkowym gzymsem.
Elizabeth oddychała ciężko. Jej haki obserwacji nie było tak dobre jak u Desmonda, jednakże od razu zdała sobie sprawę, że na polu bitwy nie pozostał nikt poza nią samą. Na dole pod nią znajdowali się jednak jeszcze żywi ludzie. Ludzie którzy nie mieli nic wspólnego z planami królewskiego doradcy, zdradziecką Shibą, czy też upierdliwym pedalskim naukowcem który porwał ich okręt. Byli jednak wrogami. Wszyscy.
Wzniesione do góry pirackie ostrze opadło na marmurowy dach twierdzy, tworząc w nim kolejny otwór przez który rudowłosa wpadła do środka. Pierwszy gwardzista którego napotkała nie zdążył nawet zauważyć jak śmierć zagląda mu w oczy gdy jego odcięta głowa zawirowała w powietrzu, a nim opadła na ziemię do jej uszu dochodziły już przerażone okrzyki jej szatkowanych żywcem towarzyszy.

* * *

Desmondowi nie zajęło długo odnalezienie tego czego szukał. A szukał dowodów. Gdy tylko wyczuł obecność Gorta w jednej z komnat, natychmiast udał się w tamtym kierunku, zaś gdy znalazł się w królewskiej komnacie od razu wyczuł gdzie zebrała się drużyna osób gotowych by przystąpić do ostatecznej walki z szaleństwem. Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że Faust miał rację. To nie była jego walka. Salwa i tak rzadko kiedy walczył pięściami. Dużo bardziej preferował walkę głową. Tym razem jednak miał pierwszy raz okazję wykorzystać do tego głowę króla.
- Zasztyletowany we śnie? - stwierdził strzelec, beznamiętnie ściągając z głowy króla zakrwawioną koronę. To nie mogła być robota Gorta. - Czasami kłamstwa da się zwalczyć tylko prawdą.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko, kręcąc koroną na jednym palcu, gdy wtem doszło do niego uczucie śmiertelnego strachu, który ogarniał szybko gasnące żywoty ludzi gdzieś ponad nim.

* * *

Minutę później Zabójcza Salwa dotarł do pomieszczenia straży, gdzie Wielka El skończyła właśnie urządzać sobie krwawą jatkę. Kobieta stała pośrodku stosu poodcinanych kończyn, flaków i wszelakich tkanek z których jeszcze niedawno składały się ciała dziesiątek osób. Leżące dookoła porozcinane miecze, tarcze i fragmenty pancerzy nie stanowiły dla niej najmniejszej przeszkody, zaś ściekająca krew obecna była nie tylko na podłodze, ale nawet na suficie i ścianach, gdzie rozbryzgało ją wirujące haki piratki które dopiero teraz zostało deaktywowane. Tylko ona stała idealnie czysta pośród szkarłatnego pejzażu - czym malarka która właśnie ukończyła swoje największe dzieło.
- Desmond - rzekła rudowłosa głosem wypranym z emocji, stojąc odwrócona plecami do wyjścia. Wtem jedna nim strzelec zdążył zareagować znalazła się tuż obok niego niczym duch, z czubkiem ostrza przyłożonym do gardła. - To wszystko twoja wina... - rzekła beznamiętnie z twarzą wpatrzoną w posadzkę, po czym powoli uniosła głowę spoglądając mu prosto w oczy ślepiami pełnymi szaleństwa. - TWOJA WINA, SŁYSZYSZ!? TA ELFIA KURWA ZARŻNEŁA WSZYSTKICH, BO NIE POZWOLIŁEŚ MI PODERŻNĄĆ JEJ GARDŁA GDY MIAŁAM OKAZJĘ!! STRATEG, PSIAMAĆ!! MĄDRALA, PSIAMAĆ!! TO NASZA DRUGA PRZEGRANA OD KIEDY NIE BYŁO Z NAMI TEGO TWARDOGŁOWEGO IDIOTY!! CO NAM DAŁO TWOJE MYŚLENIE!? STRACILIŚMY POŁOWĘ ZAŁOGI W BITWIE Z SHUU, A TERAZ DRUGĄ POŁOWĘ PRZEZ TĄ NIEBIESKĄ DZIWKĘ, KURWA JEGO PIERDOLONA MAĆ!!!
- Elizabeth, proszę... - zaczął mężczyzna którego mina była równie opanowana jak podczas rozmowy z Faustem, jednakże rudowłosa nie dała mu dokończyć.
- Daj mi JEDEN powód żebym tu i teraz nie odcięła tego twojego przemądrzałego łba!!
- Szaleństwo - odparł Desmond z kamienną twarzą.
- CO KURWA!!?
- Jeśli nie chcesz poddać się szaleństwu, to musisz opanować swoją wściekłość. Jest ono już na tyle silne, że pochłonie cię nim zdasz sobie z tego sprawę. Jeśli Gort i reszta nie wygrają, to może być dla ciebie koniec.
- Więc ten idiota jeszcze żyje!? - warknęła piratka w której głosie dało się wyczuć coś na kształt ulgi wymieszanej z pogardą. - To gdzie niby się podziewał gdy ta elfia dziwka masakrowała naszą załogę, hę!?
- Gort jeszcze o niczym nie wie. Nie zdążyłem go poinformować nim bitwa dobiegła końca, a potem doszedłem do wniosku że najbezpieczniej dla nas wszystkich będzie jeśli skupi się w pełni na pokonaniu szaleństwa i jego twórcy.
- Ty i to twoje cholerne główkowanie - prychnęła rudowłosa, spluwając na zakrwawioną posadzkę, po czym w końcu odsunęła ostrze od grdyki strzelca i zatknęła za pas. - Bardziej już i tak niczego nie da się spierdolić, więc gadaj co takiego teraz chodzi ci po głowie.
- Obawiam się że resztę walki musimy zostawić w rękach Gorta. Być może jednak uda nam się go w jakiś sposób wesprzeć - stwierdził Desmond, po czym drgnął nieznacznie, a jego źrenice spojrzały w górę na sufit. - Wygląda na to że jeden z naszych kamratów zdołał ocalić skórę. Musiał wcześniej stracić przytomność w trakcie walki. Zaraz pójdę po niego, a ty postaraj się utorować nam drogę do wyjścia. Tylko pamiętaj by nie stracić nad sobą kontroli.
- Przemądrzały dupek - prychnęła w odpowiedzi Elizabeth, wymijając mężczyznę w drodze do wyjścia. - Jak ten twój plan znowu nie wypali, to przysięgam że skrócę cię o głowę i nie obchodzi mnie co powie ten ciapaty dureń.

* * *

Kilka minut później Desmond z przerzuconym przez ramię Przydupasem który cały czas mamrotał coś o Shibie pędzili już w dół korytarzami zamku, aż udało im się dogonić Elizabeth która właśnie kończyła wycinanie im drogi do wyjścia przez strażników z których większość czmychała już na sam widok śmiejącej się dziko piratki.
- Długo wam to zajęło, ślamazary - stwierdziła rudowłosa, chwytając ostatniego z pozostałych przy życiu żołnierzy, który był już mocno poobijany i wyraźnie na skraju utraty przytomności. Piratka zaś uśmiechnęła się okrutnie, po czym zwyczajnie przerzuciła go przez balustradę na schodach w głównym holu zamku z taką siłą że aż kamienna posadzka popękała pod jego zmasakrowanym ciałem. Brama wyjściowa stała dla nich otworem. - Aż musiałam zostawić sobie kilku na później żeby się nie zanudzić.
- Wybacz, nie mam aż tak dobrej kondycji, a ten tutaj jest dość ciężki - stwierdził strzelec, potrząsając lekko mięśniakiem który zdawał się pogrążony w dziwnym letargu i za nic nie miał zamiaru stanąć na własnych nogach.
- Nie wiem po co w ogóle go tutaj taszczyłeś - prychnęła Elizabeth, schodząc powoli po schodach z kordelasem opartym o ramię. - Przecież to zwykły słabeusz, który miał tylko trochę więcej szczęścia niż pozostali.
- To jest nakama który dołączył do Gorta w trakcie jego misji - wyjaśnił Salwa z poważną miną. - Skoro udało mu się przerzyć tyle czasu z kapitanem i resztą bohaterów, to jest godny nazywania go naszym kamratem.
- Jak tam sobie chcesz - odparła obojętnie rudowłosa, która stanęła właśnie przed wrotami twierdzy. Chwyciła kordelas w obie ręce i zamachneła się potężnie, a jej cięcie przecięło gigantyczną bramę na pół, tak że jej dolna część opadła na ziemię torując dla nich przejście, zaś na ten widok kilku pilnujących ją po drugiej stronie żołdaków potykając się o siebie nawzajem czmychnęło czym prędzej w kierunku miasta.
Suro przemykał korytarzami zamku kierując się do wyjścia. Pomimo swej szybkości dostrzegał drobne zmiany jakie zaszły w otoczeniu od czasu gdy biegł w drugą stronę. Przede wszystkim zwiększyła się ilość martwych strażników z poziomu żadnego do poziomu części ciała porozrzucanych tu i ówdzie. Elf nie wiedział co sprawiło taki bałagan, ale nie zamierzał spotkać się z tym z gołymi rękami. Mithrilowe ostrza ponownie znalazły się w dłoniach szermierza, a podmuchy powietrza wokół niego zaczynały się wzmagać. Gdy dotarł do wrót twierdzy jasnym się stało, kto stał za zmasakrowaniem strażników. Białowłosy wyhamował przed znajomymi osobami z drobnym poślizgiem.
- Hej. Wy nie powinniście być z tym niebieskoskórym czymś? - odezwał się po chwili milczenia, w której starał się skojarzyć odpowiednie fakty i imiona. To ostatnie nie specjalnie mu się udało.
- Aa, pan z rodziny elfiątek? - zakpiła Elizabeth, łypiąc z lekkim zainteresowaniem na Suro. - Ta błękitna kurwa postanowiła nas zdradzić i wybić naszą załogę, a potem gdzieś spieprzyć ze swoimi przydupasami.
- Nie wiemy czy Nino z nią współpracował, jednakże udało nam się potwierdzić że porwał nasz okręt i prawdopodobnie zmierza w kierunku Czarnej Wody. Obawiam się że twoje towarzyszki również się na nim znajdowały - dodał Desmond, również bacznie lustrując elfa. - A ty nie powinieneś być razem z Gortem i resztą? Wydawało mi się że zamierzałeś ich wspomóc w walce z szaleństwem.
- Ta, i powinienem mieszkać na drzewach. Ty wyszczekana jak ostatnio, chociaż wtedy miałaś na sobie mniej ubrania. - odbarł białowłosy na zaczepki El. - Ano zamierzałem wspomóc. Trochę plotek tutaj, trochę plotek tam, pokaz na murach zamku. Ludzie zaraz zwątpiliby w słowa pomagiera króla. Ale mi się odwidziało. Gdzie te Czarne Wody są? - zapytał tonem sugerującym, że zwlekanie z odpowiedzią nie jest dobrym pomysłem.
- Czyli jesteś zwykłym tchórzem? Wychodzi na to że tamte truchła na dachu które nazywaliśmy naszymi kamratami miały już więcej jaj niż ty - warknęła zaczepnie rudowłosa, jednak Desmond zaraz stanął pomiędzy nią a Suro.
- Czarna Woda to jezioro kilka dni drogi od stolicy - wyjaśnił spokojnie. - Nie wiemy gdzie dokładnie się ono znajduje, ale ten tutaj - szturchnął łokciem trzymanego pod ramię Przydupasa - był tam razem z Gortem i resztą bohaterów. Problem w tym że…
- W-w-wszystkie odpowiedzi znajdziecie… z-za wodospadem… p-p-przekazać kapitanowi… - stękał rozdygotanym głosem mięśniak, którego opadnięta głowa nagle podniosła się gwałtownie a jedyne oko rozszerzyło się gdy jego błędny wzrok padł na elfa. - T-ty też masz iść… tak powiedziała B-B-Błękitka… kapitan… muszę p-p-przekazać kapitanowi…z-z-zabierzcie mnie… do kapitana...
Po tych słowach głowa mężczyzny z powrotem opadła w dół a z jego ust dochodziły jedynie nieartykułowane pomruki, a ciałem co jakiś czas wstrząsał gwałtowny dreszcz.
- Obawiam się że w takim stanie niezbyt nadaje się do roli przewodnika - stwierdził Desmond, drapiąc się po głowie. - Sami też chętnie podążylibyśmy za naszym okrętem, ale sądzę że w takiej sytuacji będziemy zmuszeni poczekać na rozstrzygnięcie ostatecznej bitwy z szaleństwem. Być może jednak uda nam się wspomóc walczących bez aktywnego włączania się do walki. Być może chciałbyś nam w tym dopomóc, wietrzny szermierzu?
- Mam tyle jaj ile trzeba i są na miejscu, na którym być powinny. - odparł dość spokojnie elf. - Nie mam zamiaru ryzykować zmiany tego stanu lub utraty głowy za darmo. - szermierz wzruszył ramionami. Nie chęci ani czasu by kłócić się z kobietą. Ale duma nie pozwalała odejść mu bez słowa komentarzu - Poza tym, jak myślisz co stanie się gdy Gort z resztą pokonają szaleństwo? Mieszkańcy przywitają ich z otwartymi ramionami i dadzą mu koronę? Nie wyjade mi się. Doradca zakpił sobie z nich i teraz są uważani za wrogów królestwa. Ale co się tam będziecie tym przejmować. W końcu zawsze można wszystkich wyrżnąć. - spojrzenie Suro przeszło na Desmonda. - Nie pomogę. Wybierając między ratowaniem świata, a ratowaniem kogoś dla mnie ważnego wybór jest aż nadto oczywisty. - mówiąc to, białowłosy pochylił się lekko do przodu i wystrzelił do biegu. Ktoś w stolicy musiał wiedzieć gdzie znajdują cię Czarne Wody. Wystarczyło tylko kogoś takiego znaleźć. A że przy okazji powstanie parę plotek…
Kamraci Gorta tymczasem nie tracąc czasu zaczęli wcielać w życie swój plan. Czym prędzej dotarli do głównego forum miejskiego. Na szafocie szykowane już były szubienice na domniemaną jutrzejszą egzekucję. Ciekawe na ilu z bohaterów rzeczywiście zadziałałaby taka forma kary śmierci? Desmond nie zastanawiał się jednak nad tym. Ostrożnie zostawił Przydupasa opartego o tylną ścianę podwyższenia, po czym sam wraz z Elizabeth wskoczyli na górę i szybko rozgonili znajdujących się tam żołnierzy. Następnie piratka przyłożyła dłonie do ust i ryknęła na całe gardło:
- Ola szczury lądowe!! Jesteśmy z załogi Czarnoskórego Gorta i mamy wam coś do powiedzenia o tym co się dzieje w zamku!! Wyłazita z chałup i słucha jak nie chcecie żebyśmy poderżnęli wam wszystkim gardła!!!
Rudowłosa nie zaprzestawała nawoływania, a Desmond wtórował jej wystrzałami z ramion przemienionych w działa które wyrzucały w powietrze kule eksplodujące niczym fajerwerki. To z pewnością powinno zwrócić uwagę większości miasta. Jeśli ktokolwiek próbowałby przeszkodzić to Elizabeth miała się nim zająć, podczas gdy Desmond kontynuował nawoływanie i ściąganie tłumu kolejnymi wybuchami nad miastem. Starał się przy tym przy pomocy swego haki obserwacji bez przerwy wyczuwać nastroje tłumu.
 
Tropby jest offline  
Stary 14-07-2014, 18:30   #355
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
The Pride, The Balance and The Despair



- Rozumiem, że skoro nie cieknie ci ślina i nie rzucasz się na mnie z mordem w oczach, to ten, kto to powiedział jest tym, któremu mamy obić mordy, co nie? - Suro pomimo raczej ograniczonego wykształcenia nie należał do głupich osób, jednakże jego umysł gdzieś po drodze zbłądził i bez pomocy z zewnątrz nie mógł poradzić sobie z informacjami jakie do niego napływały. Może wynikało to z faktu, że do tego kotła został wrzucony prawdopodobnie w połowie wrzenia. - Wnioskuję też, że skoro król leży sobie martwy obok, a ten ktoś o tym nie wspomina, to naszym prawdziwym celem nie był król?
- Ni mam bladego pojęcia, ale możesz być pewny że obiję mordę temu tchórzowi który zamknął mnie w klatce - odparł pirat, strzelając palcami zaciśniętej pięści. - Ten skurwiel chowa się gdzieś pod nami. Trza go stamtąd wykurzyć!
Rozeźlony murzyn pochylił się i uderzeniami swych mocarnych pięści zaczął rozwalać sztuczny kamień, przebijając się coraz głębiej pod ziemię. Miał zamiar jak najszybciej dostać się do litej skały nad którą posiadał kontrolę dzięki mocy swego owocu.

* * *

- HAH… a to żmij… - Oznajmił Richter podnosząc się do pionu, gdy już wysłuchał słów doradcy króla. Otrzepał się z czegokolwiek co pokrywało właśnie jego pancerz, po czym ponownie zasiadł na motor. - Dobra… teraz troszkę wolniej. - Przekręcił manetkę delikatniej, i ruszył z miejsca kierując się… chyba do lochów. Jedyne co mu przychodziło na myśl w tej chwili.

* * *

- Psia mać - blondyn wysyczał niczym znajdujący się w herbie jego rodu wąż. Jego głos był nieco głośniejszy niż zwykle. Złość, która zdawała się skupiać na jego własnej osobie, była w pewien sposób widoczna w postawie blondyna. Uderzył by dłonią w ścianę, jednak z całą pewnością bardziej zabolało by to go, niż ten niczemu winny budynek.
- Kiedy w końcu Bogowie uznają, że przeważnie wiem co robię? - zapytał bardziej samego siebie, niż znajdującego się obok niego strzelca. Wiedział też, że najbliższa mu dwójka istot nadludzkich, będących niegdyś jednym, stała się już wyjątkiem od tej reguły.
- Wątpię, że dasz radę utrzymać moje tempo. - mruknął zasmucony w kierunku Desmonda. W jego słowach nie było drwin. Nie starał się umniejszyć możliwości członki załogi Gorta. Po prostu mówił prawdę. - Nawet jeśli, nie będę mógł cię chronić. - dodał po chwili, nieco zasmuconym głosem.
-[i] Jeśli chcesz przeżyć, powinieneś wycofać się z zamku tak szybko jak to możliwe.[/] - kolejne słowa opuszczały usta blondyna, gdy ten ruszył najkrótszą znaną mu ścieżką do podziemi. - Gdy będziesz w mieście, masz zrobić dwie rzeczy. - pod zakrywającymi jego twarz bandażami pojawił się szeroki uśmiech.
- Po pierwsze. Nie przyznawaj się do jakiejkolwiek znajomości z nami - strażnik równowagi rzadko ostrzegał innych. Jednak gdy chodzi o kogoś, kto podróżuje pod banderą czarnoskórego pirata, wskazówki są neizbędne nawet do korzystania z łyżki. O widelcu już nie wspominając.
- Po drugie: Zwiedzaj knajpy, pij, i ucztuj zwyciężenie szaleństwa. - dodał, zaś w jego ręce pojawił się mieszek pełen pieniędzy. Blisko dwieście złotych monet powędrowało w stronę pirata.
- Baw się, ucztuj. Stawiaj kolejki. Ale pamiętaj, choroba nie została ujarzmiona. Została zlikwidowana. - zakończył.
- To jest twój plan, Fauście? - zapytał Salwa z lekkim zdziwieniem przyjmując mieszek ze złotem. Wydawał się nawet nieco zawiedziony. - Wiem że szaleństwo jest kreowane przez ludzką wiarę i domyślam się jaki jest plan jego stwórcy, jednakże wątpię czy uda mi się przekonać dostateczną ilość ludzi by mieć na nie jakikolwiek wpływ. Chyba jedyne co moglibyśmy w tej chwili zrobić to wszyscy wyjść na zewnątrz i zachowując się jak szaleńcy przekonać mieszkańców, że szaleństwo wcale nie zostało ujarzmione. Choć nie jestem pewien jak wielką dałoby nam to przewagę.
- Zauważ, że ciężko o magię pozwalającą na przesłanie informacji wszystkim mieszkańcom kontynentu. Nawet jeśli doradca posiadał taką możliwość, był by teraz całkowicie wycieńczony. - Faust przystanął na chwilę. Czasem zapominał, że przywódca grupy wcale nie musi być najmądrzejszy. W przypadku załogi czarnoskórego było chyba na odwrót. Odwrócił głowę w kierunku swego rozmówcy, zaszczycając go spojrzeniem.
- Z chęcią samemu poszedłbym na wino, ale, jak zapewne wiesz, jestem uważany za jednego z ostatnich szaleńców. - oczy strażnika równowagi zdawały się nieco przygasnąć, jakby za sprawą niemożności spożycia boskiego trunku.
- Wątpię, byś przydał się w bezpośrednim starciu. Właśnie dlatego zajmiesz się… wnętrzem przeciwnika. Nie chodzi o to, byś dotarł to każdego mieszkańca stolicy. Wystarczy, że pewna jej część zacznie wątpić. A ilość osobników, którzy wierzą, że Szaleństwo można kontrolować, zmaleje. - wytłumaczył całość domniemanemu “geniuszowi” pośród załogantów Gorta.
- W najgorszym wypadku - Faust powoli uniósł prawą nogę. Wykonał powolny, pełny przemyśleń krok w przód. Właściwie, to jego życie nigdy nie miało wartości. Czemu więc przejmuje się, za każdym razem, gdy grozi mu jego utrata? - Ocalisz swoją skórę… - dodał smutno. Ton jego głosu nie ukrywał o co mu chodzi. O minimalną szansę, że wszyscy polegną.
- Wierz w nas, tak jak w swego kapitana. Każdy z nas mógłby go pokonać, jak i umrzeć z jego ręki. Szaleństwo nas nie powstrzyma. - ostatnie słowa blondyna były przepełnione determinacją. Zniknął, kierując się ku sercu szaleństwa.
“- Jesteśmy coraz bliżej - mruknął wewnątrz swej duszy. Czuł, jak boskie istnienia stają się coraz bardziej podniecone.”

* * *

Faust poznał wspomnienia matematyka, które pokazały mu drogę w stronę serca choroby. Pędził tka szybko, że boskie bandaże powoli opadały z jego wyleczonej twarzy. Za ścianą obok słyszał dziwny warkot, nie przypominał mu on żadnej znanej bestii. Był szybszy, niż ten dźwięk ale ciekawość wzięła górę. Zwolnił trochę, a po chwil olbrzymie ostrze Despair, przeszło przez kamienie. Richter wyciął sobie przejście do korytarza, niszcząc ścianę niczym kartkę papieru. Pochylony nad motorem Rufusa, swym jednym widzącym okiem zerknął na Fausta, obaja wiedzieli dokąd zmierzają.
Z góry dochodził łomot uderzeń, to Gorta niczym młot pneumatyczny przebijał się przez podłogę. Gdy dotarł do warstwy, normalnego kamienia, stworzył długi tunel, dzięki któremu wraz z Surokaze wypadł przed schodami do lochów. Los chciał, że zrobił to w momencie, gdy Richter i Faust dotarli tam.
Cała drużyna uformowana do walki z zarazą była w końcu kompletna.
- Oho, widzę że ubiłeś w końcu tamtego sukinsyna, co nie Puszka? - stwierdził pirat, szczerząc zęby do zbrojnego w wyrazie uznania. - No to tera musimy tylko iść dorwać tamtego trzęsidupę co to myślał że jest od nas wszystkich chytrzejszy. Wiem że słabiak z niego, bo chowa się za jakimiś mackami i lubi trzymać się na dystans. Jak chcecie to możecie mu skopać dupsko. Czuję tutaj kogoś silniejszego kto tylko czeka żebym mu obił mordę.
- Skoro to słabiak, to czemu jeszcze żyje? - z ust blondyna wypłynęła jakże charakterystyczna dla niego drwina. Coś nie zgadzało się w historii czarnoskórego. Zapewne doradca był przygotowany również na niego. Właściwie, to… zwłaszcza na niego.
Gort przecież od dawna był “ wolnym psem rządu” zwanym również “shichibukai”. Dane na temat jego słabości były zapewne najłatwiejszymi do zdobycia. Oraz, co ciekawsze, najbardziej trafnymi.
- Mirro tu jest. - dodał, ucinając potencjalną kłótnię nim ta jeszcze sie rozpoczęła.
- Bo to chędożony tchórz i wolał spieprzyć niż się ze mną bić! - odparł mimo to Gort do którego dopiero po chwili dotarło drugie zdanie blondyna. - Maska tu jest!? - powtórzył głośno, jak gdyby próbując się upewnić że dobrze usłyszał, po czym uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Nie ma co, uparty z niego skurwysyn. Ale się nie przejmuj, Blondas. Zwyczajnie obijemy mu ryj tyle razy ile tylko będzie trzeba. Im więcej zabawy, tym lepiej.
- A właśnie. Spotkałem w zamku… wróżkę. Twierdziła, że was zna. Mówiła, że trzeba się do lochów udać, ale to chyba już wiecie. Pozytywka się nazywała. - rzucił Suro, przypominając sobie spotkanie z dziwną kobietą.
- Pozytywka? - zamyślił się pirat, przekrzywiając głowę którą po chwili pokręcił przecząco. - Nie kojarzę. Ale chętnie zgarnąłbym wróżkę do swojej załogi. Lepiej żeby się wyniosła z tego zameczku, bo nie ręczę że długo tutaj postoi - stwierdził, dla potwierdzania uderzając pięścią w ścianę lochu która rozpadła się na kawałki.
- Wszystko kończy się w miejscu, w którym się rozpoczęło. Czyż to nie piękne? - strażnik równowagi zaśmiał się silnym głosem. Jego twarz była teraz równie piękna jak przed spotkaniem z golemem Mirro. Wyglądało, jakby w poprzedniej walce nie odniósł nawet jednej rany.
Nieszczególnie zależało mu na tym, jak postrzegają go zgromadzeni tutaj osobnicy. Darmowe zwiększenie szacunku wobec jego osoby zawszę będzie czymś miłym. Zwłaszcza, gdy przychodzi bez wysiłku.
- Porozmawiałem z tamtym barbarzyńcą. Znam plany podziemi - dodał po chwili.
- Mi tam wystarczy że wiem w którą stronę leźć - odparł murzyn, wskazując palcem kierunek w którym wyczuwał doradcę, jak również źródło potężnego pulsowania. - Jak chceta to idźta za mną. Pora skończyć z tym całym wariactwem!
To powiedziawszy Gort zaszarżował na wprost przed siebie, a pierwsza ściana która stanęła mu na drodze została rozbita w perzynę, zostawiając po sobie otwór w kształcie sylwetki pirata.
- STOP! - Niemal wrzasnął Richter oparty o kierownicę. - Nie ruszę się nigdzie dopóki… Czegoś się nie upewnię… - Zbrojny zsiadł z motocyklu, po czym skrzyżował ręce na napierśniku. - Faust...vel Blondas. Po czyjej jesteś stronie? - Całkowicie niewytłumaczalne zdanie padło ze zdeformowanych ust Richtera.
- Nie obieram stron - odparł wyraźnie zaskoczony tym pytaniem blondyn. Przecież to wskazał im stolicę, jako miejsce w którym wszystko ma się zakończyć. Nawet uratował czarnoskórego przed Ririm, w aż nazbyt pozytywnym geście. Pozostali herosi nie wiedzieli przecież, że było to zwyczajnie pragnienie współpracującego z Faustem boga.
- Ja tylko realizuję cele. - dodał po chwili, zaś wyraz zaskoczenia przeistoczył się w rozbawienie. Szczery, bezbronny, nie posiadający w sobie nawet cienia ironii uśmiech pojawił się na jego ustach.
- A w ostatnim czasie obrałem sobie na jeden z nich zniszczenie szaleństwa. - uzupełnił, jakby zapewniając o swoich, chociaż częściowo, dobrych dla tej zbieraniny poglądach.
- Hmpf… - Wydał z siebie tylko po czym ponownie zasiadł na motor. Machina zawarczała głośno, by z ostrym zrywem skierować się w stronę doradcy
- A wiecie co… chyba się rozmyśliłem. Miłej walki. - rzucił Suro w sumie tylko do Fausta. Nie można było powiedzieć, że była to zdrada. Przynajmniej z punktu widzenia honoru wietrzych szermierzy. W końcu członkowie bractwa z reguły działali za płacę z góry. Teraz takowej nie otrzymał. Nie miał zamiaru ryzykować życiem za umowę, która nie do końca była ważna. A może jednak miał. Ale na swój własny sposób. W końcu nie bez powodu tacy jak on byli nazywani zabójcami, a nie skrytobójcami. Przyspieszając swoje ruchy, ruszył w stronę wyjścia z zamku.
Zostało ich trzech, nie licząc Johna o którym zapomnieli wszyscy, jako jedyni stanowili oryginalny skład drużyny która opuściła stolicę. Shiba bowiem po swej metamorfozie, nie była już ta sama istotą. Trójka bohaterów zapuszczała się coraz niżej i niżej. Faust dzięki swej wiedzy, znalazł przycisk otwierający tajne przejście do wielkiego grobowca.
Schodzili w ciemność, tak nienaturalną, że nawet głupiec wiedziałby że nie jest to zwykły brak światła. Warstwa mroku była gruba niczym kurtyna, zdawała się być wręcz namacalna.
Co ciekawe największe podniecenie sytuacja odczuwał chyba Faust. Spotykał się z Bogami już wiele razy, jednak rzadko jako strona otwartego konfliktu. Zresztą nowe byty charakteryzowała pewna nieprzewidywalność… było to ciekawe doświadczenie.
Trafili do olbrzymiej jaskini - areny wręcz idealnej dla Gorta. Jednak nawet jego mężne serce, zabiło trochę szybciej, gdy cała trójka stanęła u stóp schodów.
Ciemność zdawała się mieć tu kształt, co ciekawe panował tu mrok tak głęboki… że w ogóle nie utrudniał widzenia. Uderzenia serca, rozbrzmiewały rytmicznie w całej grocie. Ogromny organ wisiał na setkach tysięcy czarnych linek, nad posadzką. Przyczepiony do ścian i sufitu, tłoczył niematerialną krew wiary, setek tysięcy obywateli całego kontynetu. Niektóre linnie połączone były z przedziwnymi mrocznymi bytami.


Humanoidalne istoty utkane z mroku, otaczały serce. Niektóre dopiero co wyrastały z przygotwanych dla nich żył, z każdym uderzeniem rosnąc na oczach bohaterów. Blondwłosy piewca równowagi dzięki swej boskiej wiedzy, wiedział czym są. Były czymś takim jak Riri czy wataha, manifestacjami lęków ludzi którzy wierzyli w chorobę. Bóg urósł w siłę na tyle, że nie potrzebował już umysłów by tam inkubować swe twory. Przelewał wiarę ludzi w istoty, które od razu powstawały w realnym świecie. Były to jednak twory niekompletne i wciąż podatne na kreacje, w przeciwieństwie do Ririego, którego umysł Richtera w pełni ukształtował. To były jeszcze dzieci, gotowe by rodzic wskazał im odpowiednia sciężkę.
Pośród nich stał natomiast Doradca króla, gładził dłonią jeden z grubych czarnych więzów. - To chyba jedyna okazja w życiu. -przywitał ich. - Obserwujcie póki możecie, bez was by mi się nie udało. - dodał, zupełnie nie zwracając uwagi na wrogie zamiary całej trójki.
- Czyli gadasz że wreszcie pora zacząć prawdziwą zabawę? - zapytał Gort, który strzelił karkiem, po czym wystąpił przed szereg i rozłożył szeroko ramiona na których końcu wyrosły kolczaste kule, a po chwili pokryły się błyszczącą czernią. - Zaraz zobaczymy jak mocna ta twoja zabawka! Bari Bari no Black Rock Skullcrusher!! - ryknął pirat gdy zaczął obracać się dookoła własnej osi, a gdy tylko nabrał odpowiedniej prędkości wystrzelił dwa wzmocnione haki skalne pociski. Jeden wycelowany był w jedną ze zwisających czarnych istot, drugi zaś prosto w doradcę.
Faust czekał. Skupiał się na otoczeniu. Chciał wiedzieć, jak zareagują twory szaleństwa na atak zapowiedziany przez dziwne okrzyki czarnoskórego. Jego oczy co jakiś czas spoglądały na doradcę, jakby umysł znajdujący się za tym wszystkim nie był dla niego niczym szczególnym. Cóż, jeśli ktoś podtrzymuje tą czy też inną formę relacji z Nino - intelektualne wartości zdają się przewracać.
- Mirro czai się gdzieś tutaj? - zapytał jakby od niechcenia. Jego usta roszerzyły się nieco w prowokacyjnym uśmiechu. - To ten, który dał wam tą książkę. - dodał.
- Widziałem go tylko, gdy dął mi książkę. Nie obchodzi mnie on, ani skąd o niej wiesz. -westchnął doradca.
Atak Gorta nadciągał w jego stronę, jak i w kierunku jednego z potworów. Dwa z mrocznych bytów, zasłoniły doradcę. Atak uderzył w nie, sprawiając, że rozpadły się w przypominająca smołę substancje. Przykleiły się do kuli, ścian jak i podłogi, unieruchamiając pocisk niczym w pajęczynie. To samo stało się zresztą z druga kulą.
- Lekka szkoda, że twój wielki plan jest w pełni zależny od tworzącego go kuglarza. - prowokacyjny uśmiech strażnika równowagi nie znikał z jego ust. Wizja świata, który zapada się za sprawą marionetki, była wyjątkowo zabawna. Mógł doświadczyć tego samego, co kiedyś bogowie. Delikatnego popchnięcia, które wprawi cały świat we wspaniałą przejażdżkę wprost do jego końca.
- Ujmuje to twojemu wizerunkowi, wiesz? - zaśmiał się głośno.
- Tak samo jak twojemu ujmuje zawiedzenie w przywróceniu równowagi. -odparł mu mężczyzna, kłaniając się sarkastycznie. - Całe życie żyję w słowach i polityce. Twoje nędzne prowokacje, to coś czego mogłem nasłuchać się już za młodu. -westchnął poprawiając okulary. - Jeżeli chodzi o mowę, która jest czasem najostrzejszym mieczem, jestem ponad tobą. -dodał, gdy na miejsce powalonych przez Gorta stworów, zaczynały powstawac nowe.
- Twoje informacje są przedawnione. Pycha nie jest tym, co prowadzi mnie do przodu. - odpowiedział, jakby nieco dumny z racji swych zmian. - Śmierć zmienia, nie zawsze w piękny, przydatny roślinom nawóz. Czasem jest to najwspaniajszy katalizator. Powinieneś spróbować, wiesz? - jakby wbrew jego poprzednim słowom, nie przerywał wypływających z jego ust drwin.
- Wychowałeś się wśród polityków, jednak nadal nie potrafisz wyczuć, gdy to nie ty jesteś kuglarzem, lecz tylko marionetką. Dla Mirro jesteś dokładnie tym, czym my byliśmy dla ciebie.- nie sądził, by jego słowa przekonały doradcę do zmian swoich postanowień. Jednak wolał upewnić się, że wszystkiego nie można załatwić w bardziej przyjemny, pokojowy sposób.
- Shihihi….. - zakończył swój wywód jakże charakterystycznym dla mistrza luster śmiechem.
Krótki śmiech wyrwał się z ust rozmówcy Fausta. - Pionki pozostają nimi póki nie dojdą do końca szachownicy. Wtedy dostają odpowiednią broń. -stwierdził a jego oczy błysnęły, gdy delikatnie poklepał serce. - To jest moje ostatnie pole, teraz wystarczy wybrać w jaką figurę chce się zmienić. - mówiąc to rozłożył szeroko ręce, jak gdyby przyjmował całą trójkę do siebie. - Ja zaś nagnę zasady, wybierając z pozoru najsłabszą, ale decydująca o losie rozgrywki figurę. - dodał, występując krok do przodu, by wskazać palcem na trójkę wojowników. - Zabij ich, niech będą twoją ofiarą.
Wśród mrocznych bytów nastało poruszenie. Większość z nich wyprostowała się, zwracając puste oczodoły w stronę bohaterów. Nie drgnęły jednak z miejsca, zamiast tego serce uderzyło po raz ostatni nim zamilkło.
Olbrzymi czarny kolec, wyłonił się z organu za plecami doradcy by przebić jego pierś na wylot. Krew bryznęła na podłogę, oczy mężczyzny zamarły w wyraźnie zdziwienia. Drżącym ruchem, obrócił delikatnie głowę w tył. Chciał chyba coś powiedzieć, ale fala czerwonej gęstej posoki, która opuściła jego gardziel mu na to nie pozwoliła.
Ciemność poczęła powoli pochłaniać ciało doradcy, którego truchło wciągane było w mroczne serce szaleństwa.
- Śmiertelnicy… - głos dochodził naraz znikąd, jak i zewsząd. - Pokłońcie się swemu nowemu Bogu. Wy w których żyją moje dzieci, wybierzcie drogę śmierci lub nowego życia. - ostatnie słowa zakończone były głośnym uderzeniem serca.
- A nie mówiłem że słabeusz? - rzekł Gort, który zaczął rozciągać się przed finałową walką. - Tylko mielić ozorem potrafił. Ta kupa błocka chociaż bardziej konkretna jest. Ale niedoczekanie twoje jeśli myślisz że dasz radę Wielkiemu Czarnoskóremu! Dawno chciałem okopać dupsko jednemu z tamtych wygadanych bożków, ale ty też się nadasz!
Pirat napiął wszystkie muskuły, przygotowując się do wykorzystania swej najpotężniejszej techniki. Wszystko albo nic. Nie było sensu się powstrzymywać.
Chwilę później spod nóg trójki bohaterów wyłoniła się olbrzymia kamienna dłoń która uniosła w górę Gorta, Fausta oraz Richtera na jego motorze. Cała podziemna sala drżała jak gdyby przekazywała w ten sposób podniecenie pirata, gdy z ziemi wynurzyła się głowa, a następnie tors, brzuch i nogi 50-metrowego skalnego giganta.
- Gotujta się! Puszka! Blondas! Wszyscy na to czekaliśmy, więc dzisiaj nie będę taki samolubny i podzielę się nim z wami. Zaraz pokażemy ci na co stać pirata, rycerza i mądralę, ty wielka kupo łajna!!
Gdy doradca zdychał na ich oczach, Richter uśmiechnął się szeroko. Dostał żmij na co zasłużył. Przekręcił dwukrotnie manetkę motocyklu, który zawarczal jakby sam się rwał do walki. Nie przywoła tutaj Malice, po pierwsze jeszcze nie odzyskała sił po walce z Rufusem, a po drugie nie będzie ryzykował by ta ciemna masa wchłonęła hydrę. Z głośnym warkotem silnika napędzanęgo łzą hery, zeskoczył z kamiennego kolosa, by zacząć okrążać poczwarę. W trakcie tej czynności będzie posyłał pręgi energii z Despair.
Faust znalazł się na głowie olbrzyma z prędkością daleko wykraczającą poza zdolności nie tyle przeciętnego, co nawet naprawdę wybitnego człowieka. Poruszał się wystarczająco szybko, by przejść do legend. Teraz tylko musiał to wykorzystać w walce z “sercem” choroby. Mógł zrobić wiele… Jednak do każdego z jego forteli potrzebował odpowiedniej sytuacji.
Chyba właśnie dlatego pozostał w najbezpieczniejszym, oraz zapewne najbliższym przeciwnika miejscu. Głowie ogromnego giganta, który zdawał się być ostatecznym przedłużeniem męskości czarnoskórego.
W jego dłoni od czasu do czasu błyskało ostrze, które na tle wszechobecnej czernii zdawało się być bielsze niż zwykle. Faust oddychał powoli, starając się uciszyć bijące z podniecenia serce. Kolejne uderzenia pompowały krew, rozprowadzając coraz więcej adrenaliny w jego ciele. Palce prawej ręki systematycznie poprawiały trzymający rękojeść w bezruchu uścisk.
Póki co musiał obserwować. Zrozumieć tak dużo, jak tylko to możliwe. Dopiero wtedy będzie przydatny dla losów tego starcia. Skupiał się na elementach otoczenia, na przeciwniku - chciał znaleźć cokolwiek, co można nazwać słabym punktem. Poza tym… był w idealnym miejscu, by uniknąć nadchodzących ataków.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 14-07-2014, 18:34   #356
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
The Pride, The Balance and The Despair

Part 2

Soundtrack

- Głupi śmiertelni, stworzyły mnie miliony, trójka więc nie powstrzyma. -zadudnił ponownie wszechobecny głos. - Zabierzcie im ciała me dzieci, przywdziejcie ich skóry. Dokonali wyboru. -serce uderzyło po raz kolejny, a podczepionego do niego stwory, ruszyły do ataku. Dwie z nich popędziły w stronę Richtera...były szybkie i to bardzo. Skoro szaleństwo było wstanie byle chłopa, zmienić w kogoś zdolnego prześcignąć konia, to samo musiało umieć conajmniej tyle samo. Wszyscy widzieli co potrafił Riri..czyżby każda z setek istot w tej sali była równie potężna co on?
Dwie długie włócznie pojawiły się w ich dłoniach, od razu zostały ciśnięte w stronę Richtera. Ten wykręcił ostro kierownicą, pozwalając pociskom rozbić się obok maszyny. Na ziemi, w miejscu gdzie uderzyły, słychać było przez chwilę szepty, kamień zaś zczarniał, jak gdyby próchniał. Richter wysłał kilka pręg energii w stronę organu. Większość z nich rozbiła się o macki, które odłączyły się od ziemi, jednak jednej udało się przedostać. Łupnęła w serce, które na chwilę zabiło szybciej. Czarna maź popłynęła z wyrwanej dziury, z każdej kropli powstawali kolejni cieniści wojownicy.
Calamity po tym jednym ataku, zrozumiał jak jego siła wzroła po dostaniu kolejnej łzy. Purpurowa wstęga była o wiele większa niż poprzednio, zaś jej siła była nie porównywalna, do mocy ataku z początku jego podróży.
Nie mógł jednak długo się tym cieszyć, bowiem dwa kolejne pocisk rozbiły się obok niego. Z jednej włóczni, wystrzeliły macki, które pochwyciły go za prawe ramię. Cieniste stwory nie miały zamiaru zmarnować tej okazji, wszystkie wystrzeliły w stronę Richtera. Ten jednak zachowując zimną krew zniknął z motorem w plamie purpury. Pojawił się obok giganta, zerkając na swoję ramię. W miejscu gdzie złapały go macki, unosił się czarny dym. Zbroja która otaczała wcześniej tą część ramienia, została jak gdyby wycięta z rzeczywistości. Ręka była zaś poczerniała, jak gdyby spalona na węgiel.

Kamienny olbrzym po raz kolejny swoja aparycją chciał zdominować pole bitwy. wyrósł z ziemi do końca, w momencie, gdy Richter na chwilę zniknął w swym portalu. Serce i jego sługi, nie wyglądały jednak na przerażonych, chociaż trudno w ich wypadku było mówić by wyglądały nacokolwiek. To właśnie na olbrzymie skupiła się główna część sił wroga.
Z dwa tuziny niewykreowanych do końca tworów, rzuciło się no nogę olbrzyma. Gort jednak wiedział co zrobiły ze zbroją Richtera, ledwo krótkim kontaktem. Przewidział ich zamiary, nie ignorując tych mróweczek. Tytan wykonał potężne kopnięcie, które przerobiło natrętów w czarna plamę. Resztki istot rozbryznęły się po ścianie, który zaparowały od ich przeklętego dotyku.
Za szybko było jednak na triumfy. Strzała utkana z szaleństwa wbiła się tuż obok głowy pirata. W rękach niektórych z pomiotów, pojawiły się czarne jak noc refleksyjne łuki. Ich celem nie był gigant, schronieni przy sercu celowali w Czarnoskórego. Gort zerknął z ponura mina na strzałę. Miejsce w które się wbiła zczarniało i rozpadło się w pył - nie była to bezpieczna broń, nawet dla jego ciała.

Faust stał na głowie olbrzyma obserwując wszystko z wysoka. Skupiony na sercu, nawet nie zauważył kiedy za jego plecami, opadło coś ze sklepienia. Unik zaczął w momencie gdy maź musnęła jego czerwonej koszuli. Zdołał odsunąć się na czas, by ta nie tknęła skóry. Jego ulubiony strój, stanął w czarnych płomieniach w tym samym momencie w którym strażnik zrzucił go z siebie. Jego wątła w porównaniu do pozostałej dójki pierś, ujrzała w pełni ogrom jaskini. Na czaszce wielkiego kamiennego stwora, kotłowała się masa ciemności o nieokreślonym kształcie. Faust zerknął w górę. Na suficie było jeszcze przynajmniej dziesięć podobnych, gotowych by opaść i przystąpić do takiej formy abordażu.
- Jestem naprawdę przerażony! - Stwierdził, wręcz absurdalnie radośnie. Nigdy nie czuł czegoś takiego. Zawiesił spojrzenie na pomiotach dzierżących łuki. Z piskiem opon ruszył w ich stronę. Klatka piersiowa Calamitiego nadymała się, by zaraz puścić żrące opary w stronę maszkar, cały czas je okrążając, jeżdżąc miedzy nimi, a czasem nawet przeskakując nad ich łbami.
- W końcu zaczynamy prawdziwą zabawę! IWABABABABA!!! - rechotał na cały głos pirat, którego dziarski śmiech zamiast z wolna cichnąć nabierał coraz bardziej na sile, aż Richter oraz Faust poczuli jak jego potężna siła woli dodaje im pewności siebie i woli walki. Razem nic nie mogło stanąć im na przeszkodzie. Nawet sam bóg szaleństwa wydawał się ledwie trywialną przeszkodą na ich drodze.
Kamienny gigant tymczasem poczuwszy że coś kapie mu na głowę, spojrzał w górę i niemalże z irytacją wypisaną na twarzy, machnął ręką by wierzchem dłoni zrzucić z sufitu kotłujące się krople obrzydliwej mazi. Następnie zaś ponownie uniósł nogę, by kopniakiem pozbyć się części stworów próbujących ustrzelić jego twórcę.
Faust ciął na odlew znajdującą się przed nim kreację szaleństwa. Nie była niczym szczególnym, nie miała nawet własnej, prywatnej formy. Nie ważne z której strony blondyn by na to patrzył, pełniła tylko rolę żołnierza. Nudnego, słabego, opłacanego w ten czy inny sposób wojaka.
Tym razem rolę żołdu pełniła życiodajna energia. Wiara ludzka była czymś niesamowitym. Mogła, przy odpowiednim nagięciu kilka praw, tworzyć niesamowite byty.
- Jak na parodię boga, wyglądasz niesamowicie brzydko - coś podpowiadało blondynowi, że szaleństwo nie zagości na stałe w panteonie tego świata. Nie musiał mieć z nim dobrych kontaktów. Po raz pierwszy od jego narodzin mógł wyżyć się na podobnej bogom istocie. Odpłacić jej, za wszystkie niedogodności.
Mimo tego przedkładał swoje szanse na przetrwanie nad błyskawiczne zakończenie pojedynku. Coś podpowiadało mu, że nie zdoła pozbawić plagi istnienia tak, jak zrobiłby to w wypadku zwykłego śmiertelnika. Ten proces miałbyś o wiele bardziej długi i przyjemny… Oczywiście dla niego.
Był gotów, by korzystać ze swojej duszy jako wsparcia - jednak tylko w formie zyskania dodatkowego gruntu pod nogami. Z raczej oczywistych powodów wolał nie przybierać duchowego pancerza…
- Potrzebuję ciała… - głos serca rozlgegł się po sali, gdy z organu wystrzeliły grube macki. Uderzyły one w sufit, przebijając kamienne sklepienie i udając się w nieznaną bohaterom podróż.
Richter wypluł z siebie potężny obłok żrącego oparu, jednak nie było to zbyt udane zagranie. Twory szaleństwa, żołdacy na jego służbie, stworzyli sobie włócznie, których szybkimi obrotami rozgonili opary. Jedynie kilku poświęciło przy tym życie - z ich liczbą niemal nic to nie znaczyło.
Łucznicy obrali Richtera na cel, fala czarnych strzał poszybowała w jego stronę.
Rycerz niosący rozpacz pochylił się nad kierownica jeszcze niżej, przekręcając gałki sterujące. Motor wystrzelił jeszcze szybciej, omijając deszcz pocisków, który zasypał kamienną posadzkę.

Gort machnął łapskiem na wiuszące na suficie czarne gluty, jednak zamiast je strącić… sprawił że ręka golema oblepiona była teraz czarnym szlamem. Unosiła się z niej dym i para, gdy maź zaczęła palić i topić skałę, tak mocno, że nawet proch z niej nie zostawał. Sytuacja nie wyglądała dobrze. Kilkanaście żołdaków zlało się w jedność, tworząc olbrzymie ostrze kosy - podstawowego atrybutu mrocznego żniwiarza. Niczym żywe stworzenie, wielka broń, uderzyła w unosząca się nogę giganta, wtapiając się w nią, daleko za miejsce gdzie normalnie byłaby kość. Olbrzym zachwiał się, zmuszony przytrzymać własną nogę, w groteskowej pozie. Ta była bowiem bliska odpadnięciu zaledwie po tym jednym ataku.

Faust ciął dziwny glut, szybkim ruchem przepuszczając katanę przez jego ciało. Pierwszy raz od wieków ostrze pokrył brud. Cząstki szlamu na chwile zbrukały perłowegokata. Szlamowata maź, przecięta przez blondyna, rozpadła się na dwie nierówne części. Obie zabulgotały wściekle, skacząc na strażnika równowagi.
Faust stworzył pod swoja stopą czerwona płytę, dzięki której odbił się lekko i przeskoczył nad szlamami. Były wolniejsze od niego, wszak to tylko żołdacy. Z zacięciem atakowały jednak dalej, leciały w jego stronę, gdy tylko wylądował na ziemi. Cóż to za problem jednak znowu się unieść, stworzyć kolejna platformę i wrócić na dawną pozycję…
Problemem był bowiem fakt, że wróg uczył się na błędach. Gdy Faust unikał kolejnej szarży, jedna z części szaleństwa, wpadła na drugą, by się od niej odbić! Dokładnie tak, jak Faust od kawałka swej duszy.
Czarny glut objął na chwilę stopę strażnika, niczym woda przelewając się przez nią. But został spalony do cna, a skóra pokryła się czernią. Wyglądała jak spalona na węgiel, zapewne bolałaby przeraźliwie, gdyby nie moc pirackiego okrzyku.
Tymczasem gigant zaczął zbliżać do swojego torsu rękę na której stał Gort. W piersi olbrzyma zaś zaczęła otwierać się dwumetrowa dziura przez którą ten wskoczył do środka niczym do wnętrza bojowego mecha. Następnie z ust wielkoluda wydarł się potworny okrzyk, który wstrząsnął całą salą. Wstrząsy zaś o dziwo miast maleć coraz bardziej nabierały na sile. Gigant natomiast, co było jeszcze dziwniejsze jak na Gorta, wyraźnie przeszedł do defensywy. Wycofywał się powolnymi ruchami z dala od kosy, która mogła mu zrobić krzywdę, a zewnętrzna warstwa kamieni pokrywających oblepione glutami ramię zwyczajnie skruszyła się i opadła na ziemię. Natomiast drgania sejsmiczne rozchodzące się od stóp olbrzyma wprawiały w coraz potężniejszy rezonans głównie sufit olbrzymiej sali na którym to stał… cały królewski zamek! Faust i Richter znając zdolności i lekkomyślność pirata łatwo mogli się domyślić w jaki sposób planuje pokonać szaleństwo. Jednakże zawalenie całej twierdzy wciąż byłoby dla niego nielada wysiłkiem i mogło zająć trochę czasu.
Richter w tym czasie rozpędzał maszynę do zawrotnych prędkości, by wjechać prosto w ścianę. Na pierwszy rzut oka wyglądało na samobójstwo, jednak w momencie zetknięcia ze ścianą utworzył się w niej portal. Zaraz po tym Calamity wyskoczył po porzeciwnej stronie ściany, tylko znacznie wyżej. Nogami przytrzymywał maszyne co by mu spod pancernego zada nie uciekła, a w dwóch dłoniach spoczęły Despair i Malice. Malice miała służyć do ścięcia czegokolwiek co mogło zagrozić rycerzowi. Zaś ostrze rozpaczy miało zatopić się w sercu, by niczym brona rozpruć organ szaleństwa.
Faust nie był idealnym osobnikiem do walk tego typu. Większość możliwości ingerencji w jej wynik wystawiały na większe zagrożenie go, niż przeciwnika. Nic dziwnego, że ciężko było je uznać za szczególnie pożyteczne. Zwłaszcza, gdy wróg nie jest jeden, a każdy z nich działa w idealnym zgraniu. Gdyby twory szaleństwa posiadały struny głosowe, z całą pewnością tworzyłyby idealny chór.
Z pleców blodnyna wyrosły białe skrzydła. Ich metaliczna konstrukcja nie ukrywała tego, że czerwona koszula nie jest aniołem, czy też diabłem. On zawsze stał po środku, a wszelakie próby pomocy którejś ze stron miały na celu tylko przywrócenie całości do statusu quo.
Palce lewej ręki uderzyły w punkt przy sercu blondyna, tak by ułatwić przepływ wszelakiej energii przez jego ciało. Zaraz po tym machnął dłonią, by wysłać w kierunku bijącego serca wybuchową runę. Samemu skupiał się głównie na unikaniu nadchodzących ataków.

Calamity szybował z góry w stronę serca. Malice odbijała czarne strzały, które łucznicy posyłali w jego stronę. Był już całkiem blisko celu, gdy z góry opadła macka, która wcześniej wbiła się w sufit. Refleksem Calamity uniósł dwa miecze do bloku. Coś uderzyło o nie z metalicznym zgrzytem, a rycerz poczuł jak jego ręce drżą.
Zdekapitowane ciało Rufusa parowało czarnym dymem. Zamiast swego hełmu, miał teraz łeb jak i inne abominacje. Pęknięte ostrze Lust, zostało uzupełnione energia szaleństwa napierając teraz na Calamitiego.
Rycerz rozpaczy poczuł w sobie mały gniew...atak był bowiem o wiele słabszy niż, ten na który normalnie stać było motocyklistę. Szaleństwo plugawiło jego ciało, nie tylko samą swoją obecnością, ale i tak słabym uderzeniem. Mimo to kierowana szaleństwem pięść zbrojnego, gruchnęła w demoniczny hełm Richtera, wgniatając go lekko, oraz posyłając Clamitiego wraz z motorem na posadzkę.
Przeklęty szlachcic wylądował wraz z Rufusem na kamieniach, otoczony przez inne uzbrojone abominacje. Jego rywal uniósł ostrze, niczym kapitan dający rozkaz do szarży. Wszystkie potwory skoczyły w stronę nowego władcy motoru jednocześnie.

Faust podleciał w górę, przy tytanie Gorta wyglądał niczym komar w służbie równowagi. Jego palce poruszyły się szybko, tworząc w powietrzu runę. Abominacje skoczyły w jego stronę, co wywołało tylko uśmieszek na twarzy blondyna. Zniknął, by pojawić się w innym miejscu, zaraz znowu to powtórzył. Przez chwile wydawało się, że w jaskini jest tuzin Faustów. Twory szaleństwa cięły przez pierś piewcy równych szal, tylko po to by ten rozpłynął się w powietrzu. W tej chwili on rozdawał karty.
Kiedy pojawił się w miejscu ,gdzie miał czysty strzał, wypuścił z dłoni runę. Ta uderzyła prosto w olbrzymi organ. Wybuch wstrząsnął salą, wyrywając w nowopowstałym Bogu spora dziurę. Czarna, lepka maź polała się niczym wodospad. W miejscu na którym lądowała, coś kotłowało się żywiołowo, przybierając nowy kształt.


Przypominający demona z wioskowych opowieści, maszkarę której bały się dzieci. Ogromne ostre rogi, wyrastały z czerepu, w którego ustach i oczach płonął czarny ogień. Rogowa struktura ciała, przypominała naturalna zbroję, a łapska wyposażone były w długie ostre szpony. Wielki na jakieś siedem metrów stwór, rozłożył nietoperze skrzydła. Wzniósł się w górę, lecąc w stronę blondyna niczym koszmar, chcący pożreć ostatni jasny sen.

Gigant Gorta wykonał dobry manewr. Odskakując w tył sprawił, że kosa rozbiła się o ścianę jaskini. Rozbiła się na niej, niczym komar na szybie. Wiele abominacji straciło przez to swe nędzne życia. Cała jama trzęsła się za sprawa jego mocy, jednak nie wiedział czy uda mu się zawalić zamek na czas… byli głęboko pod ziemią. Nigdy wcześniej nie próbował wywołać tak silnego wstrząsu, tak szybko.
Czarne strzały odbijały się od olbrzyma, zadając mu tylko drobne rany.
Serce skupiło swoją uwagę na piracie, bowiem niektóre macki oderwały się od ścian, ruszając w stronę olbrzyma. Wyglądało to jak gdyby wielka ośmiornica, atakowała równie wielkiego człowieka.
Olbrzym zbliżył do siebie ramiona, zmniejszając obszary które Bóg mógłby pochwycić, lawirował między mackami niczym bokser na ringu. Jednak natłok ataków i jego zdominował. Jedna z macek otarła się o twarz olbrzyma, dezintegrując niemal połowę jego głowy. Czarny pył opadł w dół, gdy mocno już poturbowany gigant zachwiał się lekko.
Faust kontynuował swój taniec, ciągle stawiając swe potencjalne bezpieczeństwo jako priorytet. Nie chodziło jednak o strach blondyna przed stratą żywota. On po prostu rozważał wszystkie możliwości. A jedną z nich było szaleństwo przejmującego jego ciało w momencie śmierci. A Wataha mógłby sprawić pozostałej dwójce herosów więcej kłopotów, niż każdy przeciwnik dotychczas.
Powoli wydłużał swoje ostrze, do granic możliwości odpowiedniej runy. Nie przepadał za wykonywaniem tak specyficznych, widowiskowych ruchów. Jednak to nie był pojedynek z człowiekiem, czy też istotą jego rodzajów. Ten pojedynek z zasady miał być epicki. I właśnie takie ruchy powinny mu towarzyszyć.
Gdy perłowobiała katana osiągnie imponujące rozmiary godne prawdziwego zabójcy bóstw, zarówno tych prawdziwych, jak i tych jeszcze nie narodzonych, strażnik równowagi zamierzał wykorzystać “Ogniste cięcie” w znacznie większych rozmiarach.
- Blizna piekieł - wrzasnął, posyłając ogromną falę ognia w stronę bijącego wciąż serca.
- Ścierwo! TO nie jest Rufus! - Zaryczał Calamity, chowając Malice za plecy. Poczeka aż grupa kreatur sie do niego zbliży, by falą wywołaną jego strunami głosowymi rozrzucić pokraki, zaraz po tym na pełnej prędkości pojazdu rozpłatać tą marną imitacje przy użyciu Despair. Pomimo że gardził Rufusem, szanował go jako wojownika… a to “coś” co stało przed nim beszcześciło pamięc dzierżyciela pożądania.
Kamienny gigant zmuszony był skupić się na unikaniu ataków sercowych macek. Nawet ktoś o pomyślunku Gorta zdawał sobie sprawę że próba przejścia do ofensywy i strata olbrzyma mogłaby zniweczyć jego plan zawalenia zamku. Cały budynek zaś drżał już w posadach, co w tym momencie powinno być wyczuwalne w całej stolicy. Resztki stacjonujących w nim żołdaków opuszczały go w podskokach, gdy zauważali pojawiające się na na ścianach pęknięcia oraz otwierające się pod nogami szczeliny prowadzące prosto w bezdenne przepaści które połykały w całości co mniej uważnych gwardzistów. Wyglądało to w rzeczy samej tak jak gdyby sami bogowie prowadzili wewnątrz zamku zaciekłą bitwę od której miały zależeć przyszłe losy świata.
Faust wydłużył ostrze swego miecza. Pokryły je prawdziwe piekielne płomienie, które za sprawą skradzionej na początku podróży mocy szefa bandytów, oderwały się od miecza. Ogromne cięcie, na którym tańczył ogień ruszyło w stronę serca.
Jednak tam nie dotarło.
Demon stworzony przez wroga, wskoczył tuż przed atak, przyjmując jego siłę na siebie. Jego pierś została rozcięta, a z rany trysnęła istna pożoga obejmująca ciało maszkary. Było to jednak demon. Twór zrodzony ze strachu ludzi przed otchłanią i wiecznym potępieniem, w wyobraźni żył w ogniu tak więc i tu był on dla niego naturalny.
Jego ogromne łapsko natarło z góry na Fausta, który zniknął pojawiając się obok… tuż na trasie drugiej kończyny wroga. By zmniejszyć nadciągające obrażenia,zdołał stworzyć cienką czerwoną barierę która chociaż trochę zamortyzowała atak.
Strażnik równowagi został posłany w stronę posadzki, ledwo wychamowując przed zderzeniem z nią. Poczerniała podłużna rana widniała na jego piersi. Pozytywem był brak krwi - ta nie miała nawet czasu wypłynąć, bowiem rana od razu została wypalona.
Demon ryknął głośno pikując w dół w stronę piewcy najwspanialszej z idei.

Ryk Calamitiego był potężny. Gdyby nie wstrząsy wywołane przez pirata, zapewne grota zadrżała by pod wpływem tego bojowego okrzyku. Abominacje odleciały do tyłu, rozbiając się o ściany i posadzkę sali, jedynie ta która przejęła ciało Rufusa ustała na nogach. Bóg chyba miał rację- ciało wzmacniało potencjał choroby
Rozpędzony motocykl wpadł na ciało zbrojnego, tam też się zatrzymując. Jedna okuta w zniszczony pancerz rękawica, trzymała pojazd za kierownicę, sprawiając że opony z piskiem kręciły się w miejscu. Druga blokowała Despair, mimo że Calmaity uderzał z różnych stron, abominacja zawsze była wstanie zablokować cios. Uśmiech stwora powiększał się coraz bardziej, gdy z trudem zaczął powoli unosić motor w górę.

Golem Gorta zalewany był coraz większą ilością ataków, kolejna macka uderzyła w niego, tym razem trafiając w pierś. Pirat miał na tyle szczęścia, że cios przeszedł z dala od “kokpitu”. Mimo to w klatce piersiowej giganta, ziała teraz wielka dziura, przechodząca na wylot. Kamienie zazgrzytały groźnie, gdy konstrukt zawalił się niemal pod własnym ciężarem. Jedna z macek pochwyciła nowa kosę machnowszy nią w stronę nogi tytana, jednak na czas zdążył podskoczyć delikatnie, niczym bokser. Gdy opadał, cała jaskinia az podskoczyła. Na sklepieniu widać już było zarysy pęknięć, musieli wytrzymać jeszcze chwile nim zamek zwali się sercu na “głowę”. Przy okazji zasypując też bohaterów…
To był moment w którym należało przyprzeć przeciwnika do muru. Olbrzym pirata wyszedł w końcu z pocycji defensywnej, pochylił się niczym sprintem i ruszył na serce monstrualnej szarży. Usta częściowo zniszczonej głowy giganta otworzyły się w potężnym bojowym okrzyku:
- GORT'S BLACK ROCK - zaczął, w biegu unosząc do góry pięść, która od czubka palców aż do końca przedramienia przybrała kolor połyskującej czerni. - GIANT MEGA PUNCH!!!
Nagłe natarcie Czarnoskórego mogło się wydawać nieprzemyślane i może w istocie takie było, jednakże jeśli nowonarodzony bóg szaleństwa miał jakiś plan na przetrwanie zawalenia się zamku, to teraz zmuszony był skupić się na piracie który był równie wielkim zagrożeniem.
Stojąc w swoistym klinczu, Richter natychmiast wpadł na świetny pomysł. Przekręcił kierownice wolną ręką, po czym dodał gazu, by zrobić w miejcu zryw o 180 stopni przy okazji podcinając parodię Rufusa tyłem pojazdu. Widząc co się wyprawia z zamkiem, postanowił opuścić to miejsce jak najszybciej, w razie potrzeby nawet sie teleportując. Gort i Faust sobie poradzą z pewnością, więc nie zamierzał tego na głos oznajmiać.
Dopiero niedawno Faust wymyślił, jak bezpośrednio przełożyć jego inteligencję, na pole bitwy. Wszystkie jego elementy były teraz obiektami, których ruch był dla strażnika równie oczywisty, co jego własny.
Uśmiechnął się szeroko. Kto by pomyślał, że za sprawą tak łatwego pojedynku zdoła natknąć się na tak wspaniały sposób wykorzystania swojego umysłu? W końcu stał się czymś więcej, niż tylko bazą danych. Zdołał analizować całe otoczenie bez najmniejszego opóźnienia, co wraz z jego niesamowitą prędkością, oraz możliwością lotu, powinno uchronić go od tragicznej śmierci ślązaka.


Calamity wykonał swój plan perfekcyjnie. Jego motor podciął Rufusa, który opadł na ziemię. Zbrojny szaleniec chciał podnieść się i walczyć dalej, ale opadający z sufitu olbrzymi kamienny blok, zgniótł go na miazgę. Zaczynało się- zamek spadał im na głowy.
Plama purpury pojawiła się pod pojazdem, rycerz rozpaczy zapadł się w nią, by pojawić się na jednym z opadających bloków. Ruszył po ścianie w stronę powstałego otworu, co chwilę znikając i rozcinając zagradzające mu drogę odłamki. Motor zaś przyspieszał z każda chwilą, Richter mógł być pewny, że opuści strefę pogrzebania na czas.

Faust uniósł twarz w górę. Jego oczy błyszczały delikatnie. Dokładnie widział ruchy kamieni, w głowie układał liczby, przewidywał gdzie zaraz się znajdą. Ruszył w górę, tak szybko, że tylko co chwilę pojawiał się w innym miejscu. Nieważne ile części zamku królewskiego leciało w jego stronę, zawsze znajdował drogę by uciec przed nimi. Znajdował się zawsze tam, gdzie żaden atak nie mógł go dosięgnąć. wyglądało to jak gdyby uciął sobie wyścig z kierowcą, zasilanego boską łzą, motoru.

Gort przyjął na siebie zadanie odciągnięcia serca od prób zniwelowania efektów wstrząsów. Pokryta Haki piącha tytana, ruszyła na spotkanie z wielkim organem, które uderzyło mocno i głośne. Fala czarnej mocy poszybowała w stronę ataku, odbijając go. To jedno uderzenie serca, oderwało całe ramię tytana, oraz jego uszkodzoną nogę. Gigant opadł na plecy powoli się rozpadając, zaś w jego kokpicie leżał wyszczerzony pirat. Z góry opadał na niego bowiem najpiękniejszy z deszczy - kamienny. Słyszał mlaszczące odgłosy gdy twory szaleństwa były rozgniatane, oraz niespokojne uderzenia głównego wroga, gdy kolejne struktury wbijały się w jego boskie ciało. Z każda chwila stawały się one zaś coraz bardziej nachalne.

~*~

Calamity wyskoczył z czubka zachodniej wieży, która wraz z resztą zamku opadała właśnie w czeluść. Koło niego na czerwonych skrzydłach, leciał Faust. Po zamku zostały ruiny i spory krater wypełniony przez nie. Całe miasto odczuło siłę tąpnięcia, na stolicę opadał teraz pył i kurz, zaś wiele pobliskich budynków również rozpadło się od mocy Gorta.

Motor wylądował na gruzowisku, w tym samym momencie w którym dotknęły go stopy piewcy równowagi. Obaj bohaterowie byli dość zmęczeni, ucieczką jak i minioną walką. Pot spływał po twarzy Fausta, zaś Richter strzelił głośno kośćmi w karku. Obaj czekali ,wpatrzeni w jeden punkt.
- Iwababababababa - wesołych śmiech Czarnoskórego, rozległ się w momencie gdy jego muskularne łapska wyłoniły się z obserwowanego przez nich miejsca. Jego ciał obyło lekko skruszone, jednak władcy skał nie zabije żadna lawina. Gort przy pomocy swej mocy wzniósł się ponad tony gruzu, by ostatnią warstwę przebić siłą swoich mięśni. On najbardziej odczuwał wycieńczenie po walce, dyszał ciężko, jego nogi drżały lekko. Pierwszy raz wywołał tak ogromny wstrząs.
- Iwababababa. Mamy tego goś… - zaczął, gdy nagle poczuł jakieś drgania niedaleko. Nie był może geniuszem, ale instynkt czasem to nadrabiał.
- Blondas uważa… -chciał krzyknąć, by odepchnąć Fausta na bok, jednak był za wolny.

Czarny promień wystrzelił spod kamieni przepalając je niczym papier. Uderzył w plecy Fausta, przechodząc tuż obok serca, by wyjść piersią i poszybować dalej, wysoko w niebo. Krew nabiegła do ust strażnika równowagi, kiedy powoli opadał twarzą do gruzowiska. Życie powoli się z niego ulatniało.

Gruzowisko nieopodal wybuchło czarną energią. Ludzkie dłonie pochwyciły krawędzie powstałego otworu.
- Pierwszy w końcu oddał należyty pokłon. -ten sam głos który słyszeli w jaskiniach, wydobył się z dziury. Powoli na plac boju począł wspinać się...królewski doradca. Był nim jednak tylko z kształtu, zewnętrznej powłoki. Jego cała skóra była czarna, włosy, ubiór a nawet część powietrza dookoła niego przybrała ta barwę. Jedynym wyjątkiem były białe błyszczące oczy. Jego ciało zdawało się płonąć czarnym ogniem, kiedy stawał na ruinach zamku.
- Głupi śmiertelni, mówiłem wam że Szaleństwo potrzebuje ciała. Im potężniejsze ciało, które wierzyło w moją moc, tym potężniejszym ja mogę się stać. -zaśmiał się dudniący głos. Nad głową przeciwnika pojawiła się czarna plama z której wyskoczyły dwie kule. Okrążały one teraz ciało Boga, zaś z plamy co chwilę wypadał pierścień czarnej energii odpychający wszystko z dala od jego ciała.


- Teraz zrozumiecie czemu przeciwstawianie się mi jest becelowe. -dodał nie rpzerywając swego śmiechu, powoli krocząc w stronę Richtera i Gorta. Kamienie pod jego stopami płonęły czarnymi płomieniami, niemal natychmiastowo zmieniając się w proszek.
Z szokiem zmieszanym wraz z przerażeniem spoglądał na osuwającego się Fausta. Nigdy nie wyobraziłby sobie takiego scenariusza. Nie było dobrze… ani odrobinę.
- Nie sądzę byśmy byli wstanie to zabić… - Kopnął nóżkę motocykla, po czym z niego zsiadł. - Ale zawsze… warto próbować. - Zlapał za obie rękojeści skrzyżowane za jego głową. Ustawił się w swej pozycji bojowej, bacznie obserwując… w zasadzie to nie miał pojęcia na jaką ligę potwora patrzy. Na razie obserwował, próbował zgadnąć jakie cechy posiada. Na ten temat w umyśle dzierżyciela rozpaczy odbijało się tylko puste echo. Zacisnął dłonie mocniej, zerkając na Gorta.
Pirat dyszał ciężko gdy radość ze zwycięstwa powoli zastępował nieokiełznany gniew, ale także podniecenie. Widok który normalnego człowieka powaliłby na kolana w desperackiej rozpaczy, był dla Gorta paliwem. Motywacją która dzięki jego niezłomnej sile woli doprowadziła go aż do tego miejsca. Do największego wyzwania jakie kiedykolwiek stanęło na jego drodze.
- Puszka, zabierz stąd Blondasa - rzekł do zbrojnego, nawet na moment nie spuszczając nienawistnego spojrzenia z Szaleństwa. - Ten skurwiel jest silniejszy od ciebie. Silniejszy od każdego. Silniejszy... ode mnie - słowa te rozeszły się głuchym echem po gruzowisku, gdy wszystko inne zamilkło. Każdy z nakama Czarnoskórego natychmiast zdałby sobie sprawę jak trudne do wymówienia były to dla niego słowa i że nigdy w życiu by ich nie wypowiedział gdyby nie miał co do nich tysiącprocentowej pewności. Wtem grymas wściekłości na twarzy murzyna przerodził się w nienawistny, lecz zarazem pewny siebie okrzyk - Dlatego choćby nie wiem co muszę mu obić mordę!!
Wykrzykując te słowa uniósł do góry lewą rękę która ruszyło prosto w kierunku jego własnej piersi i wbiła się w nią z głośnym chrupnięciem, a po chwili wyszła z powrotem na zewnątrz z twardym jak skała i czarnym jak smoła sercem, pokrytym jego własnym haki, które rzucił w stronę Richtera.
- Zabiję go albo sam zginę. Ale jeśli stanie się to drugie, to chcę mieć z nim rewanż. Upewnij się co do tego - rzekł do zbrojnego z lekkim uśmiechem. Był powód dla którego nigdy wcześniej nie wykorzystał owej "furtki" w żadnej z bitew które stoczył. Nie było to może stricte "ucieczką", jednakże wciąż potężnie raniło jego dumę.
- Jeśli myśłisz że Cię tu… zostawię to jesteś głupszy niż myśłałem….zapomnij. - Odwarczał Calamity odrzucając hełm na bok.
- Nie pozwolę by wszyscy moi nakama zginęli - odparł pirat z wyraźną determinacją w głosie. - Jak będzie trzeba to zamknę cię kilometr pod ziemią, więc bierz Blondasa i spieprzaj stąd, ino chyżo.
- Po tym wszystkim… co żeśmy przeżyli… każesz mi na koniec spierdalać… z podkulonym OGONEM?! - Już nie mówił on wrzeszczał, niemal zgniatając pancerne rękawice na rękojeściach. - Miast próbować zabić to razem!? - dodał.. tylko odrobinę ciszej.
- Sam to powiedziałeś. To jest od nas silniejsze - odparł Gort dziwnie opanowanym i pewnym głosem. - Proszę Puszka, uratuj Blondasa... Jeśli ja nie dam temu czemuś rady, to nikt nie da.
Richter jeszcze chwilę dyszał wściekle, po czym idąc w stronę Fausta przemówił.
- Jeśli tu zginiesz… znajdę cię w Hadesie i zabije ponownie. - Jarzący się punkt niemal przeszył na wylot Gorta, gdy delikatnie podnosił blondyna. Nie wierzył że się na to zgodził. Wręcz klął na siebie że uległ. Bacznie obserwując potwora wycofał się w stronę motocyklu.
- Spokojny twój zakuty łeb - prychnął pirat, uśmiechając się na pożegnanie do Richtera, po czym przeniósł spojrzenie z powrotem na nowonarodzonego boga i strzelił palcami. - Tylko ty i ja, szczurze lądowy! Pokaż żeś nie tylko mocny w gębie!!
To powiedziawszy Czarnoskóry przyłożył dłoń do ziemi, która zadrżała na moment, a po chwili spod nóg Szaleństwa wyrósł kamienny filar pokryty haki, która miał go odrzucić zdala od niego i Puszki. Zaraz potem zaś jego ciało zaczęło parować, a powietrze dookoła zrobiło się ciężkie od przepełniającej go siły woli pirata.
Był to piękny akt przyjaźni obu bohaterów, czyn godny zawarcia go w utworach bardów. Bóg jednak takich nie znał, nie obchodziło go, że psuje wyniosłość tej chwili. Filar który wyłonił się z ziemi, po prostu pękł od spotkania z jego nogami. Chwilę Potem czarna istota zniknęła.
Pojawiła się koło Gorta pięścią uderzając w jego pierś, z taka siłą ze pirat po prostu wbił się w ziemię. Rozciągnął się plecami w sporych rozmiarach kraterze, kaszlając krwią. Oczy Boga widziały ciało, nawet to skryte pod kamieniami.
Abominacja spojrzała w stronę Richtera. Z czarnego pierścienia który rozchodził się znad jej głowy, wypadły dwie ciemne niczym noc kule.
Smutno jest tracic przyjaciela a Richter stracił teraz kolejnego… Despair wiszące na jego plecach, zostało przebite na wylot przez jedna z kul. Zresztą tak samo jak i pierś rycerza. Na szczęście szlachcic nie musiał smucić się długo – druga z kul, pocisk wielkości naboju przeleciał przez jego hełm, wypadając po drugiej stronie. Calamity opadł na ziemię, nie czując już nic.
Tymczasem gdy tylko Desmondowi i Elizabeth udało się zebrać dostateczny tłum ludzi, który niemal szczelnie wypełnił miejskie forum i strateg miał zacząć swoje przemówienie, coś natychmiast odwróciło uwagę zgromadzonych. Był to walący się w perzynę królewski zamek. Pirat uśmiechnął się sam do siebie. Teraz przynajmniej nie musiał już niczego udowadniać.
- Poddani króla! Sami widzicie na własne oczy że zostaliście oszukani! Szaleństwo bynajmniej nie zostało okiełznane, a jego źródło cały czas znajdowało się właśnie tutaj, na królewskim dworze! - to powiedziawszy wyciągnął zza pazuchy zakrwawioną koronę oraz królewskie insygnia, którymi cisnął w tłum. - Wasz król nie żyje! Jako członek załogi Czarnoskórego, chętnie przypisałbym jemu to osiągnięcie! Jednakże z bólem serca muszę wyznać że była to sprawka królewskiego doradcy który to właśnie opracował chorobę zwaną szaleństwem! Wasi bohaterowie, w tym mój kapitan właśnie w tej chwili próbują mu się przeciwstawić! Na polu bitwy nie pozostał już nikt inny poza nimi! Macie teraz dwie opcje do wyboru: zginąć jeszcze dzisiaj, bądź uwierzyć w ich zwycięstwo! Tym razem nie pomogą wam bogowie, ani modlitwy! Jedynym na co możecie liczyć jest cud! Cud który może się spełnić tylko jeśli wszyscy w niego uwierzycie! Dlatego zaklinam was byście na ten jeden moment uwierzyli w Fausta IV, sir Calamitiego i Czarnoskórego Gorta, bo są oni jedynymi osobami które stoją teraz pomiędzy życiem, a zagładą tego świata!!
Większośc z tłumu w czasie walenia się zamku po prostu uciekła- mało kto jest na tyle głupi by słuchać kaznodziejów gdy miejsce ma mała apokalipsa. Ci którzy zostali, patrzyli z lekkim niedowierzaniem na Desmonda, niektórzy ważyli nawet w dłoniach jakieś kamienie, nie wiedząc czy pirat ich obraża, czy raczej mówi prawdę. Dopiero czarne pierścienie rozchodzące się znad zamku, wywołały na ich twarzach przerażenie. Chyba wtedy dopiero uderzyła do nich brutalna prawda, zapewne w tamtym momencie uwierzyli w prawdę słów Desmonda.
Szkoda tylko, że zrobili to za późno. Richter i Faust leżeli już na ziemi, a dusze uciekały z ich ciała. Czarny promień wypływający z dłoni Boga przebił zaś pierś Gorta w kilku miejscach, sprawiając że nawet potężny pirat powoli odpływał w ciemność.
 

Ostatnio edytowane przez Tropby : 14-07-2014 o 18:38.
Tropby jest offline  
Stary 14-07-2014, 18:42   #357
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Gort, Calamity i Faust



Bóg Szaleństwa wstał wśród gruzowiska otoczony trzema ciałami. Jednak cos nie dawało mu spokoju. Nigdzie nie było kostuchy. Ta zazwyczaj nie spóźniała się jeżeli chodziło o dusze bohaterów, oraz tych którzy zaszczyt mieli polegnąć z ręki Boga. Szaleństwo wyczuwało zaś wyraźnie, że mimo tego że ciała całej trójki były martwe, dusze tkwiły nadal w środku.
- Dusza nie może istnieć bez ciała. – zadudnił jego głos, gdy dłonią wycelował w sir Richtera. – Wystarczy je więc całkowicie zniszczyć. – Czarna energia zebrała się na jej końcu i wystrzeliła w stronę motocyklisty.


Coś brzdęknęło metalicznie, a atak został odbity wysoko w niebo gdzie wybuchnął niczym czarny fajerwerk.
- Nie sądziłem ,że będzie trzeba ratować tych frajerów. W sumie wierzyłem, że im się uda. Co nie chłopaki? –metaliczny głos zaśmiał się, gdy nie do końca ukształtowany w powietrzu Riri rozcierał punkt w który uderzyła ciemność.


Ciemność wychodziła z całej trójki poległych bohaterów. Opary kończyły już formować się, w nadane im przez umysły każdego z poległych, kształty. Riri strzelał głośno kostkami, ze smutkiem patrząc na przedziurawiony Despair.
- Popsułeś bardzo ładny miecz tatku. I moją druga zabawkę. –dodał, szturchając delikatnie butem Richtera. – Dzieci nie lubią jak zabiera się im zabawki. – warknął a jego oczy błysnęły groźnie.

- Albo gdy zabiera się im wolność. –dodał spokojniejszy głos watahy.


Czarnowłosy odziany w skóry chłopak, kręcił kataną nad ciałem Fausta. – Wpakowałeś mnie do głowy w której było już mało miejsca. Dużo informacji, sporo wiedzy, a czasem żalu do wszystkich dookoła że coś się nie udało. Było tam, aż duszno. Nie lubię takich szlabanów tatku. Dodał chwytając pewniej za rękojeść miecza i odrzucając w tył płaszcz.

- Mi zaś kazałeś przebywać z kimś, kto o byciu królem nie ma pojęcia. Wiesz co się dzieje z dziećmi przebywającymi w złym towarzystwie? –dudniący głos szaleństwa Gorta, przesunął się po okolicy, gdy to stanęło najbliżej Boga.


Wysoka i muskularna, odziana w czarny płaszcz, z dziwaczną korona zamiast twarzy. – Jednak jego ciało było mym tronem a ty je zniszczyłeś. –dodał wściekle Król.

Szaleństwo w ciele doradcy odskoczyło w tył, wodząc wzrokiem po trzech sylwetkach. – Mimo to… jesteście moimi dziećmi. Musicie mnie słuchać. – zagrzmiał Bóg, unosząc dłoń, jak gdyby chciał wydać im rozkaz. – Na Kolana!

Odpowiedziały mu trzy głośne śmiechy.
- Nie no serio, ty w to wierzysz? – zarechotał Riri ocierając łzę. – Chowałem cząstkę siebie w łepetynie Richtera by teraz przed Toba klęknąć? Dobre sobie. –zaśmiał się głośno.
- Zrodziliśmy się z bohaterów Tatusiu, osobników którzy nie znają limitów, ograniczeń, nie szanują prawa, a jedyne zdanie z którym się liczą to ich własne. – dodał wataha, powoli uginając nogi w bojowej pozycji.
- Byłoby hańbą dla nas i dla nich, gdybyśmy okazali się gorsi. Jeżeli ciało staje się silniejsze dzięki Szaleństwu, to my stajemy się silniejsi w zależności od tego kto nas stworzył. – podsumował król, zaciskając pięści które zaskrzypiały niczym kamienie.
- Więc teraz przyszliśmy dokończyć to co oni zaczęli. Zmiażdżyli już serce, więc my zajmiemy się ciałem. –dodała cała trójka, puszczając się biegiem w stronę oniemiałego Boga.
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 14-07-2014 o 18:45.
Ajas jest offline  
Stary 30-07-2014, 15:00   #358
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
The pride, The balance and the despair

part 3

Król nie ruszył się nawet z miejsca, mierząc swego ojca lodowatym spojrzeniem swego beztwarzowego lica. Z ziemi zaś zaczęły wyrastać dziesiątki i setki kamiennych figur o kształcie rycerzy uzbrojonych w długie dwuręczne miecze, które momentalnie ożyły i spojrzały w kierunku swego władcy.
- Na kolana przed Królem - powiedział tylko przenikliwym głosem, który rozszedł się dookoła niego niczym podmuch wiatru, uderzając zarówno w samo szaleństwo, jak i dwójkę jego towarzyszy, których uśmiechy rozszerzyły się jeszcze bardziej gdy poczuli jak wzbiera w nich jeszcze większa potęga niż dotychczas. Jego armia uklękła przed nim w oczekiwaniu na rozkazy. Król zaś wyciągnął w końcu przed siebie okutą w zbroję rękę i zakrzyknął władczym tonem: - Do boju, moi bracia! Nadszedł wreszcie czas obalenia naszego ojca i zarazem ciemiężyciela!
Kamienne twory w jednej chwili wszystkie co do jednego pokryły się czernią reprezentującą ambicje ich władcy, po czym zwróciły się w kierunku Szaleństwa, okrążając je ze wszystkich stron z zamiarem wsparcia Ririego oraz Watahy.
Riri rechocząc wystawił jedną dłoń to drugą. - Patrz… - Wtem zmaterializowało się Happines w jego prawicy, - A teraz myk! - Pojawiło się drugie w łewej dłoni. - Dlaczego?! BO KURWA MOGE! - Rechocząc opętanie wyskoczył w powietrze, a spadając zaczął wirować tworząc niemal tornado by opaść na głowę tatuśka.
- Ty naprawdę myślałeś, że współpracując z czymś takim masz większe szanse niż działając ze mną? - Wataha był wyraźnie urażony wyborami blondyna. Jego czarna katana delikatnie wodziła po ciele bezbronnego, pozbawionego nawet żywota, blondyna.
- W dwójkę z trudem pokonaliście Ririego. Myśleliście, że dacie mu rady bez nas? - westchnął, ruszajac w kierunku ojczulka. Chciał ciąć jego ramię, pokazać mu, jak bardzo są równi. Nie zamierzał zabić go w czysty, bezbłędny sposób. Wolał patrzyć, jak cierpi, a jego czarne ciało rozpada się na kolejne kawałki. Niech płacze, by śmierć przyszła nieco szybciej.
Niespodzianka.
Nie przyjdzie.
Riri jako czarna trąba powietrza opadł na łepetynę swego ojca. Happines nie dotknęło jednak jego głowy. Jedna z dwóch otaczających go czarnych kul, uderzyła w miecz, blokując jego natarcie. Atak który z łatwością przebił Despair, teraz nie był wstanie nawet wyszczerbić miecza stalowego wojownika. Skutecznie go jednak powstrzymał.
- Wyrodne dzieci, wrócicie do mnie czy tego chcecie, czy nie. –zagrzmiał Bóg.
Fale czerni regularnie rozchodzące się z pierścieni, obracały w pył powstające z ziemi golemy. Co prawda, ciągle wychodziły z niej nowe, jednak raczej niebyły one wstanie bardzo przyczynić się do zwycięstwa.
Bóg ruszył w stronę Króla, jednak zmuszony był się zatrzymać by zablokować atak Watahy. Złapał w palce katanę, ledwie kilka milimetrów od swego ciała. Jego ciemne oblicze zbliżone było do gładkiego lica, szaleństwa powstałego z ciała Blondyna.
Wolne z czarnych kul, ruszyła z góry na Watahę, lecz ten zniknął by oparty o miecz pojawić się kawałek dalej. Nawet jego ojciec nie mógł za nim nadążyć. Kula nie zmieniła trajektorii po prostu uderzając w ziemię, gdzie już dawno nie czarnowłosego nie nie nie było, joł!
- Phi... odebrać królowi tron, a potem zmuszać by osobiście brudził sobie ręce - prychnął zirytowany monarcha, który uniósł delikatnie dłoń, a z ziemi uniosło się w powietrze dziesięć olbrzymich kamiennych kul, podobnych do tych tworzonych przez Gorta. Te pokryte były jednak w całości czarnym haki i bez zbędnego wysiłku ze strony Króla pofrunęły z zawrotną prędkością w kierunku stratosfery, by niedługo zacząć opadać z powrotem w kierunku ziemi i uderzać jeden po drugim w miejsce gdzie akurat stało Szaleństwo.
- Regal Meteor Tempest - wypowiedział po chwili nazwę użytej przez siebie techniki. Być może był to sposób na oddanie szacunku poległemu piratowi, a może po prostu Król odziedziczył po Gorcie więcej z jego charakteru niż chciałby się do tego przyznać.
Po chwili jednak monarcha również zaczął zbliżać się do przeciwnika, a trzymany przez niego miecz zaczął rosnąć do gigantycznych rozmiarów, pokrywając się coraz grubszą warstwą diamentu, któremu haki nadawało bazaltowo-czarną barwę.
- Regal Almighty Slash - rzekł gdy olbrzymie ostrze osiągnęło ostatecznie długość ponad dziesięciu metrów, a ten wykonał nim szeroki zamach który miał przeciąć ich ojca i wszystko co stanie mu na drodze.
Riri ani odrobinę nie zniechhęcony odskoczył w tył, by tylko odbić się od gleby zostawiając w niej krater. Poszybował na ogromny miecz utworzony przez monarchę, utrzymując na nim idealną równowagę. Dwie Happines zostały złaczone rękojeściami, tworzac swoistą lancę. Zaczął kręcić tak utworzonym orężem by odbić ewentualne pociski lecące w jego stronę.
- Patrz tatku! Bez trzymanki! - Dorzucił wesoło Riri. W momencie gdy miecz króla zetknie się z ojcem szaleństwa, Metalowy twór myśli Richtera pośle mocarnego kopniaka prosto w lico tatusia.
- Bracia, nie wiem jak wy… Ale ja jestem całkiem głodny. - Wataha przemówił, zaś jego słowa zdawały się odnosić do więcej niż jedego stronnictwa. Szalone awatary herosów były tylko częścią słuchaczy. Pozostali zdawali się tylko czekać na odpowiedni gest, który właśnie nastąpił.

http://i.imgur.com/CWHnmUt.jpg
Wilczy skowyt nadszedł znienacka, a dwóch pomniejszych braci Watahy wyłoniło się z podłoża. Każdy z nich zdawał się być utkany z czerni. Nawet napięte mięśnie czworonożnych łowców były tylko i wyłącznie tworem potęgi piewcy równowagi… A przynajmniej jednej z jego iteracji.
- Niech rozpoczną się łowy! - czarnowłosy ogłosił głośnym, silnym głosem. Poprawił znajdującą się na nadgarstku bransoletę, próbując znaleźć wewnątrz siebie odpowiednie słowa.
- Niech ból i strach zapanuje! Niech ON ugnie się przed swą własną doktryną! - mężczyzna powoli zamieniał się w demagoga… czy też przywódcę stada. Z całą pewnością można było teraz jego twarzy przypisać kilka zwierzęcych elementów. Nawet jego uśmiech zdawał się być tylko sposobem na obnażenie gotowych do mordu kłów. - Bawcie się swym jedzeniem! Troszczcie się o bra- - głos Watahy nagle umilkł, a całe pomieszczenie zaroiło się od jego kopii. Zdawał się być wszędzie i dokładnie z tylu miejsc miał nadejść atak. Raz za razem, cięcie za cięciem - począwszy od tułowia. Nie po to by zabić, lecz by zranić. Zaprosić kolejnego wilka do uczty. Czarna dwójka rzuciła się w kierunku swego celu, by podgryźć go chociaż trochę.

Wataha pojawił się dookoła swego ojca nacierając z każdej strony. Zęby w ciele doradcy zacisnęły się mocno, gdy ten warknął niewyraźnie. - Ja Cie stworzyłem, nie masz prawa być lepszym ode mnie, głupie dziecko.
Sylwetka Boga rozmyła się, wydawało się, że z jego nóg wyrasta kilkanaście ciał, kiedy jego ręce pędziły by nadążyć za każdym atakiem szalonego wilka. Czarna niczym noc katana co chwile odbijała się, od maleńkich czarnych kul, które pojawiały się w dłoni doradcy. Malutkie tarcze, skutecznie chroniły ciało szaleńca, przed wszystkimi atakami.
Niespodziewanie jedna z nich znalazła sie przed twarzą watahy, rosnąc do sporych rozmiarów. Już miała wystrzelić w jego gładka twarz, gdy oba z przywołanych wilków zawisły na ramieniu jego ojca.
Zaskoczony zachwiał się, próbując zrzucić z siebie zwierzęta, a jego atak pofrunął w stronę ściany krateru, o która rozbił się z hukiem.
Wataha i jego wilki odskoczyli, bowiem olbrzymi miecz z diamentu, był już zbyt blisko by kontynuować natarcie.
Olbrzymi miecz opadł na bark Boga, pękając na kawałki. Jednak grymas bólu pojawił się na jego twarzy… kawałek miecza pozostał wbity w Boskie ciało. Czerń dookoła rany wyglądała niczym popękana zbroja, pokryta licznymi rysami i pęknięciami.
Ojciec zgromadzonych tu pomniejszych bóstw, uniósł dłoń, chcąc pochwycić koniec włóczni Ririrego, który opadał na niego z góry. Nie spodziewał się, że atak wyprowadzony będzie przy użyciu nogi. Potężny kopniak, sprawił, że okolica zadrżała. Nie dosięgnął twarzy, Bóstwo zdążyło bowiem zasłonić się ręką, lecz i na niej pojawiły się liczne pęknięcia.
- Głupie zbuntowane pomioty! - ryknął wściekły, a z jego ust wypadł szeroki strumień ciemności, pędzący niczym smoczy ryk w stronę Ririego i Króla.
Metalowe dziecko szaleństwa, zniknęło jak to miał w zwyczaju Calamity, pojawiając się po za zasięgiem ataku.
Król jednak nie posiadał tak skutecznego sposobu ucieczki. Czerń zalała jego ciało, ciągnąć go ze sobą parę metrów w tył. Okute metalem stopy, jechały po ziemi, rozrzucając gruz na boki. Tyle czasu wystarczyło mu, by mocarnie rozewrzeć ramiona, rozrzucając mroczną energię na boki. Jej ostatki skakały po jego piersi i szacie, a nawet on odczuwał na sobie siłę tego ataku.
- Zbuntowane? HAHA! - zaśmiał się tubalnie monarcha. - Król nie jest niczyim wasalem. A już zwłaszcza swego przegranego ojca, który niebawem odejdzie w niebyt z którego się narodził. - W lewej dłoni króla zmaterializowała się demoniczna tarcza, której groteskowy wygląd odzwierciedlał samą esencję szaleństwa przepełniającą jego istnienie.



Zaraz potem wbił w ziemię swój miecz, a po chwili wyrosła z niej gigantyczna lanca pokryta diamentem, którą chwycił dłoń i przygotował do rzutu, czekając na odpowiednią okazję. W międzyczasie zaś zaczęł koncentrować w niej całą potęgę swych ambicji przybierających postać nieprzeniknionej czerni, która falowała dookoła broni niczym gęstniejąca z sekundy na sekundę mgła od której biły bezgraniczne pokłady mrocznej energii.
Na twarzy Watahy pojawił się szeroki, drapieżny uśmiech. Jego wzrok skupiał się na jedynym przeciwniku, niemalże ignorując wychodzące z jego cienia wilki. Każdy z nich był w pewnym stopniu częścią stada. Tylko im można było w pełni zaufać. Pokazywać im plecy, tylko po to, by być delikatnie pogłaskanym. Nie chodziło tutaj o pieszczotę, a o akt uległości. Wilki były podległe przywódcy stada.
- Ucztujmy, bracia - przemówił, ruszając w kierunku ojca. Cztery wilki zataczały koło wokół celu, gotowe zaatakować, gdy tylko znajdzie się do tego okazja. Każdy z nich był również ostatnią deską ratunku inkarnacji szaleństwa, wystarczyło wyegzekwować swą wyższosć. Sam zamierzał zatrzymać się tuż przed ojcem, wyprowadzić markowane pchnięcie i przeskoczyć za niego, by wykorzystać sztukę miecza: destrukcję. Nawet jeśli Faust był zapatrzonym w siebie idiotą, niektóre jego ruchy były całkiem przydatne…
- Królewiczu musisz bardziej nogami pracować. Nogami! - Zakrzyknął Riri do monarchy, by zaraz skupić wzrok na ojczulku. Watah się świetnie bawił, ale metalowy twór postanowił wejść mu w paradę. Uniósł pięść ku górze, by zaraz z impetem wbić ją w glebę. Pod ojczulkiem powinny wyskoczyć dziesiątki ostrzy Happines.
Z nieba nadleciał stworzony przez Króla meteor. Bóg widząc to uniósł wzrok, a krążąca dookoła niego czarna kula, ruszyła w stronę pocisku. Uderzyła o niego, rozbijając bombę w perzynę. Lecz szybko okazało się, że w cieniu pierwszej kamiennej bomby kryła się druga, troch ę mniejsza. Wyminęła ona czarny pocisk i poszybowała z głośnym świstem w stronę głowy przeciwnika. Uderzyła o nią z taką siłą, że po całym placu boju przeszła fala uderzeniowa, a nogi Szaleństwa wbiły się lekko w grunt. Na jego głowie pojawiły się liczne pęknięcia i rysy, a czarna maź popłynęła z ran.
Inkarnacja choroby złapała się za głowę, lekko się pochylając i krzycząc głośno. Był to jednak ryk przepełniony wściekłością, a nie bólem. Fala czerni rozeszła się po ziemi na wszystkie strony. Zaczęły wyskakiwać z niej kosy, oraz demoniczne łapska, to czego ludzie tak bardzo się bali. Wilki watahy, zostały wciągnięte w plamę mroku, głośno skomląc stały się ponownie jednością z głównym szaleństwem.
Atak dosięgnął też każdego z dzieci Boga. Król nie był wstanie zasłonić się przed wszystkimi ciosami. Jedna z mroczny kos ugodziła go w łydkę, rozrywając szatę i zbroję, pozwalając tym samym by trochę mroku wylało się na ziemię.
Riri oberwał mocniej, atak nastapił bowiem w momencie gdy wpił dłoń w ziemię. Gdy pospiesznie ją wyszarpnął, pokryta była licznymi pęknięciami i śladami po ostrych pazurach. Miecze która chciał przywołać, zniknęła gdzieś w plamie ciemności.
Wataha dzięk iswej szybkości zniwelował skutki ataku do minimum. Jedynie lekkie zadrapanie pojawiło się na jego nodze, gdy jedna z łap szczęsliwym trafem zahaczyła okolice kostki wilka.
Dzięki temu przywódca stada, mógł wykonać swój atak. Pojawił się przed ojcem, markując cięcie by rozwiać się przy uderzeniu ręki Szaleństwa i pojawić z tyłu.
Wtedy dostrzegł dwójkę ciemnychy oczu na ramionach swego ojca, które wpatrywały się w niego.
- Bóg widzi wszystko głupi synu. -zagrzmiał przeciwnik, z którego pleców wystrzeliła gruba macka, uderzając w brzuch watahy. Mężczyzna został odrzucony do tyłu, koziołkując po zniszczonym podłożu zatrzymał; się dopiero przy krawędzi krateru. Czarna krew ciekła stróżką z jego ust, a ból piekł jego wnetrzności.
Bóg nie czekał na kolejne ruchy swoich zbuntowanych dzieci, zniknął, by pojawić się przy Ririm. Zacisnął pięść i uderzył w metalową pierś swego dziecka. Szaleństwo Richtera jak i wataha, przeleciało przez cały kanion, a mocne wgniecenie na jego ciele, parowało czarnym dymem.
Bóg chciał ruszyć na króla, gdy lanca tego uderzyła prosto w pierś Szaleńca. Przebiła się przez czarną zbroję, wbijając się w brzuch. Pierwszy raz w czasie walki Szaleństwo, zachwiało się tracąc na chwile inicjatywę. Czarna krew popłynęła z jego ust i rany, gdy wyrywał z siebie olbrzymią włócznię.
 
Zajcu jest offline  
Stary 30-07-2014, 16:13   #359
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
The defining chapter

Ren usiadł na krześle, emocje nie mogły się przydać w takiej sytuacji, musiał zachować spokój. Założył nogę na nogę, po czym uśmiechnął się lekko, chociaż na pewno nie był w sytuacji, która do uśmiechania się zachęcała.
-To nie był zbieg okoliczności. Po prostu chciałem jej pomóc w zdjęciu klątwy z tamtej wioski. To wszystko, nawet nie wiem kim ona była.- Powiedział spokojnie do mężczyzny, jednak jego wzrok wbijał się w Czarnego rycerza, który przecież powinien być martwy.
- Czemu chciałeś jej pomóc? -zainteresował się Hakai.
Ren popatrzył zdziwiony na swojego rozmówcę.
-A dlaczego nie? Przez całe swoje życie nie szukałem powodu by zrobić cokolwiek. Robiłem tylko to co uważałem za słuszne i pomoc Shibie uznałem za coś takiego.- Odpowiedział rycerz.
- Było warto? -zainteresował się mężczyzna, kucając lekko na kolanach. - Czy uważasz ze konsekwencje tej decyzji, są słuszne?
Czarny rycerz zastanowił się przez chwilę.
-Nie, przez tą decyzję dwie osoby umarły, tylko po to żebym ja mógł żyć, nawet mnie nie znali. Poza tym nawet nie jestem pewien, czy Shibie udało się zdjąć tą klątwę. Swoją drogą. Gdzie ona jest?- Zapytał Ren mężczyznę.
- Chyba umarła, widziałem jak jej ciało uległo dezintegracji. -odparł Hakai, obserwując Rena. - Czym się zajmujesz? -zmienił nagle temat.
-Słyszałeś kiedyś o czarnych rycerzach?- Zapytał, lecz nie zaczekał nawet na odpowiedź.-Raczej, nie. Mało popularny temat, kiepskie historie, zwykle bez morału.- Mówił jakby do siebie.-W każdym razie. Jestem jednym z nich. Jestem Czarnym rycerzem, członkiem zakonu, który nie ma siedziby, przywódcy ani kodeksu. Mamy dwa obowiązki. Robić to co uważamy za słuszne, oraz werbować nowych rycerzy. To tak ogólnie. W tej chwili, staram się walczyć z chorobą nawiedzającą ten kraj, ale to nie idzie mi zbyt dobrze. Jak zresztą widać.- Ren skończył odpowiadać.-Ja także mam pytania. Kim jesteś i w jaki sposób to monstrum jest żywe?- Zapytał rycerz wskazując głową na olbrzyma w zbroi.
- Ah, pytania! Wspaniale, ludzie żądni wiedzy są przydatni. -stwierdził, a jego tatuaż zafalował. - Jestem Hakai, można powiedzieć że twórca choroby z która chcesz walczyć. A rycerz to ni mniej ni więcej jej część. Mniej więcej wielki wirus, tak jak bakteria potrafi być w kilku miejscach. Ten egzemplarz zdjąłem z ciebie, dzięki czemu został odtworzony. Oczywiście potrzebował nosiciela, ale już mu go znalazłem. -dodał pukając w czarny hełm.
-Skoro twierdzisz, że jesteś twórcą tej choroby, to muszę ci uwierzyć. Chociaż nie mam pojęcia jak to możliwe.- Ren mówił spokojnie, z jego lewej dłoni wypłynęło kilka nitek aury, które miały wejść w zamek kajdanek i podważyć zapadki.-Muszę zapytać o jeszcze jedną rzecz. Czego ode mnie chcesz? Wiem, że czegoś chcesz, inaczej już byłbym martwy. Dlatego zrób mi tę uprzejmość i powiedz o co chodzi.- Rzucił Ren z lekkim uśmiechem.
- Głównym celem było odzyskanie jego. -stwierdził, klepiąc czarnego ochroniarza po pancerzu. - Dalsza cześć planu muszę przemyśleć… -stwierdził, gdy aura powoli wchodziła do zamka. - Posiedź więc tu grzecznie. -stwierdził Hakai, powoli odchodząc od krat. Czarny rycerz, odszedł za nim parę kroków, by stanąć przed wyjściem z pokoju. Widać, miał pilnować jeńca.
Rena to nie zniechęciło, nadal manipulował aurą w zamku, chwycił jednak kajdanki w taki sposób, by nie spadły na ziemię, gdy już je otworzy.
- Shihihihi i co zrobisz gdy uciekniesz, mości Czarny rycerzu? - Dziwne przypominający szept głos, dochodził od strony lustra, które wisiało w celi pojmanego. Szybki rzut oka w tamtą stronę, pokazał Renowi jednak tylko jego oblicze.
Ren potrząsnął głową, jakby chciał pozbyć się tego uporczywego głosu. nie odezwał się, nie chciał zwrócić na siebie uwagi strażnika, poza tym rozmawianie z głosami, które tylko on słyszał nie było dobrym pomysłem. Postanowił uwolnić się z kajdanek i dopiero później martwić się co dalej.
W końcu udało mu się otworzyć kajdanki, nim te opadły na ziemie pochwycił je sprawnie. Udało mu się w ciszy uwolnić z okowów.
Czarny rycerz siedział spokojnie. Pośpiech nie mógł mu się na nic przydać. Ren cały czas uważał, by nie ruszyć prawą ręką. Zaczął wypuszczać po kilka nitek aury, których cel był jasny, wpełznąć pod pancerz olbrzyma, a następnie wysadzić go od środka, pozbywając się zagrożenia raz na zawsze.
Nitki zaczęły pełznąć w stronę krat...tam też się zatrzymały. Coś je blokowało, jakaś nieznana Renowi siła.
Ren wstał powoli z krzesła. Postanowił podejść do problemu w typowy dla siebie sposób. Podszedł do ściany, którą miał za plecami, wziął głęboki oddech, po czym wyprowadził najsilniejsze kopnięcie wzmocnione aurą na jakie było go stać.
Zadrżały mury, pękły kamienie. Ściana eksplodowała wręcz pod siła kopniaka, tworząc olbrzymią wyrwę w strukturze budynku. Ren kiwnął dwa razy głowa na boki, strzelając głośno kręgami. Jego olbrzymi strażnik, obrócił głowę w stronę klatki, a widząc co się dzieje, rzucił się na kraty, by niczym płyn przedostać się między nimi. Już po chwili formował się w środku celi, w swa potężna sylwetkę.
Ren odwrócił się powoli. Nie miał ochoty uciekać. W końcu olbrzym i tak by go dogonił, a tak Czarny rycerz mógł wyeliminować jedno zagrożenie, a potem zająć się tym, który stworzył szaleństwo. Ren zrobił dwa kroki w tył, by przejść przez dziurę w ścianie.
-Walczę z tobą trzeci raz.- Rzucił, chociaż wiedział, że nie ma co liczyć na odpowiedź.-Tylko jedna osoba pokonała mnie więcej niż raz.- Kontynuował, jednocześnie rozgrzewając swoją prawą rękę, której nie używał w walce od bardzo dawna.-Nie martw się, tym razem zobaczysz moją specjalność.- Wycelował w olbrzyma palec, który stał w płomieniach.
Ren nie mógł zmienić swojej aury w ogień, ale nauczył się to obchodzić. Wystarczyło nadać jej cechę gorąca, używając swojego pełnego potencjału mógł stworzyć aurę tak gorącą, że zapalała tlen dookoła siebie. Mała kulka ognia oderwała się od jego palca by poszybować w kierunku olbrzyma, ciągnęła za sobą cieniutką nitkę aury, która łączyła ogień z ciałem Rena. Gdy tylko pocisk znalazł się na środku pokoju, Czarny Rycerz zaczął pompować w niego aurę, wypełniając całą celę płomieniami.
Cała cela zamieniła się w istne piekło. Ogień wypełnił ją całą, niczym sławne kotły samego diabła. Jednak Ren wiedział, że tak łatwo nie pozbędzie się wroga. Dymiąca czarna rękawica, wyskoczyła z płomieni, chcąc pochwycić twarz wojownika, lecz ten bez problemu uskoczył w bok. Ciemny rycerz, powoli wychodził przez wytworzona w ścianie dziurę. Całe jego ciało dymiło, jednak płomień nie wydawał się wyrządzić mu wielkiej szkody.
Potęga choroby była zaprawdę zatrważająca.
Ren odskoczył od przeciwnika. W jego dłoni pojawił się oszczep, czarny rycerz cisnął nią w olbrzyma. Nie był to zwyczajny pocisk. Tuż przed olbrzymem miał rozdzielić się na setki mniejszych włóczni i po prostu zmienić przeciwnika Rena w duże sito.
Wróg zmienił się jednak w kłąb czarnego dymu, pozwalając by pociski przez niego przeleciały. Otoczył on Rena ciasnym uściskiem, bezwonnych oparów. Przez chwile majaczył w nich hełm wroga, z którego zniknął jednak pancerz, odłsaniając goła czarną czaszkę. - Czego boisz się najbardziej wojowniku? - syknęła cichym głosem prosto w jego ucho, po czym… zaczęła odlatywać wraz z reszta swej mglistej istoty. Pędziła korytarzem, gdzieś w głąb kompleksu
Ren nie do końca wiedział o co chodziło. Dlaczego przeciwnik go nie zaatakował? To było nienaturalne. Jeszce to pytanie, czego się bał? Ren wiedział czego się bał, konsekwencji swoich czynów. Zawsze robił to co uważał za słuszne, nigdy jednak nie patrzył na konsekwencje. Nie wiedział ilu niewolników których uwolnił zostało mordercami, złodziejami. Nie miał pojęcia.
Ren pokręcił głową. Nie miał czasu na rozmyślanie nad czymś na co i tak nie miał wpływu. Olbrzym najwidoczniej miał coś ważnego do zrobienia, co dawało Renowi możliwe, że jedyną szansę na znalezienie Hakaia przed walką z olbrzymem. W końcu to Hakai był mózgiem w tym duecie. Ren puścił się biegiem w przeciwnym kierunku niż poleciał olbrzym, miał jeden cel, znaleźć twórcę Szaleństwa.
Ren biegł korytarzem, który powoli skręcał. Musiał być zbudowany na planie koła, co mogło wskazywać, że ostatecznie on i olbrzym wpadną na siebie. Za oknami mignął mu kilka razy horyzont, musiał być gdzieś wysoko.
Na jego drodze stanęły drewniane drzwi, które wywalił jednak kopnięciem. Wpadł do gabinetu, w którego kominku płonął ogień. Hakai akurat kreślił coś na mapie, kiedy czarny rycerz wtargnął do jego cichego zakątka.
Ren ruszył powoli w kierunku mężczyzny, zacisnął pięści, aż strzeliły stawy.
-Mam propozycję. Grzecznie powiesz mi dlaczego stworzyłeś szaleństwo i jakie jest na nie lekarstwo. Wtedy może zmienię zdanie i zostawię cię przy życiu.- Powiedział spokojnie czarny rycerz.
- Nie uważasz chyba, że jesteś w sytuacji do stawiania żądań? -zagadnął mężczyzna, na chwile przestając kreślić. - To że uwolniłeś się z klatki ma czynić cię kimś… godnym brania pod uwagę? -zapytał z politowaniem w głosie.
-Nie, to akurat nie. Uwierz mi jestem godny brania pod uwagę. Więc proszę cię. Rozwiążmy to jak cywilizowani ludzie, a żadna głowa nie zostanie dzisiaj umieszczona na włóczni.- Odpowiedział Ren z lekkim uśmiechem.
- Dobrze, skoro chcesz rozmawiać jak cywilizowany człowiek, proszę bardzo. - Hakai się uśmiechnął. - Podstawą cywilizacji jest handel. Trzeba umieć dać o tej samej wartości, by otrzymać inny produkt. Proste. Ty natomiast chcesz otrzymać lek na chorobę która toczy całym kontynentem, dając mi nad nim niemal pełną kontrolę. Co jest na tyle cenne, bym za to wymienił swoją wiedzę?
Ren zawiązał temblak i umieścił na nim prawą rękę, wiedział, że w wypadku walki, pełni sił nie starczy mu na długo. Postanowił więc oferować Hakaiowi jedyną rzecz jaką posiadał.
-[i]Nie mam złota, bogactw, ani artefaktów. Mam za coś lepszego. Moje ciało. Jestem prawdopodobnie jedynym człowiekiem na świecie, który potrafi produkować aurę. Więc, co ty na to? Wszystko co posiadam, w zamian za lekarstwo?[/]- Zapytał Ren z lekkim uśmieszkiem.
- Czyli uważasz, że ta twoja “ciekawa” aura, jest warta tyle co życie całego kontynentu? Nie uważasz, że to mocno narcystyczne podejście? Az tak się cenisz, aż tak cenna ona jest? -szydził Hakai powoli wstając z krzesła.
Ren uśmiechnął się leciutko.
-Mówimy tutaj o substancji, która może przyjąć dowolną właściwość. Może być twarda, a może być nieomal płynna, może być łatwo palna, a może też gasić pożary, może być gorąca, może być zimna, może by żrąca i tak dalej, i tak dalej.- Mówił Ren niczym handlarz na rynku.-Większość naukowców oddała by życie za taką substancję, a ja zaś chcę tylko jeden kontynent.
- Szaleństwo może zrobić wszystko to co powiedziałeś, a nawet więcej. A mam setki tysięcy istnień posiadających ten dar, nie zaś tylko jedną. Matematyka w tym wypadku jest chyba prosta, nie sądzisz?
-Miałem nadzieję, że załatwimy to po dobroci.- Mruknął Ren, stało się już dla niego jasne, że nic nie utarguje z Hakaiem, wiedział, że musi walczyć.-Miałeś swoją szansę, naukowcu.- Gdy rycerz wypowiedział ostatnie słowa, z jego klatki piersiowej wystrzelił grad strzał, który leciał prosto na Hakaia.
Z rękawa mężczyzny wystrzelił różaniec który począł odbijać grad pocisków. Hakai uśmiechnął się, szepcząc coś pod nosem, a na koralikach modlitewnika, poczęły pojawiać się błyszczące znaki. Nim jednak dokończył zaklęcie, olbrzymi czarny miecz przebił jego pierś. Za plecami Hakaia zawirowała mgiełka, która uformowała się w czarna zbroję. Z rany poczęły wychodzić czarne macki, które objęły naukowca swymi objęciami. Zbroja otworzyła się, wciągając jego ciało w swe pancerne więzienie.
- Śmiertelny… -dziwny dudniący głos zwrócił się do Rena. -... Pokłoń się swemu Bogu…



Ren uśmiechnął się lekko rozwiązując włosy.
-Jak miło. Dwie pieczenie na jednym ogniu.- Powiedział pewnie, chociaż w rzeczywistości miał niejasne przeczucie, że pieczeń będzie tylko jedna i, że to właśnie on nią jest. Czarny rycerz wziął głęboki wdech, a gdy tylko zaczął wypuszczać powietrze z jego ust, poza tlenem, wyleciała także ciężka mgła z aury, która powoli wypełniała pokój, miała ona być zasłoną dymną, no i dzięki cechom jej nadanym, nieco przeżreć się przez pancerz przeciwnika.
Czarny rycerz uniósł miecz, jednak trafił ostrzem an dość duże zagęszczenie Aury. Klinga czarna niczym serce hadesu, zasyczała, gdy moc Rena roztopiła pół miecza.
- Żałosne… -mruknął głęboki głos, gdy zbrojny zaczął na oczach wojownika odtwarzać swój oręż. Czarna maż wylewała się spod przyłbicy, by otoczyć zniszczony oręż i uformować na nim brakująca część. To jednak dało czas Renowi na przygotowanie kolejnego ruchu.
Ren postanowił wykorzystać szansę jaką udało mu się uzyskać. Złożył dłonie razem, niczym do modlitwy, w tym momencie cała mgła jaką wytworzył zebrała się na jego przedramionach. Rycerz wykonał krótki gest uderzenia, a aura, formując olbrzymie tornado zerwała się z jego rąk, by polecieć w kierunku przeciwnika.
Rycerz wystawił przed siebie dłoń, która zderzyła się z tornadem. Czarne błyskawice zaczęły strzelać we wszystkich kierunkach.
- Niewarta niczego istota. -warknęła abominacja, silnym ruchem ramienia odrzucając atak w ścianę. Aura rozbiła kamienie, wyrywając dziurę prowadząca na zewnątrz kompleksu. Znajdowali się gdzieś bardzo wysoko, chyba na jakiejś górze, bowiem Czarny Rycerz dostrzegał rozciągające się pod nimi pola i jakieś miasteczko.
Czasu na podziwianie widoków jednak nie miał, bowiem rycerz zaszarżował. Ostrze skierowane zostało w szyje wojownika, jednak ten na czas kucnął unikając ataku. Trochę aury zostało na jego ręce, więc korzystając z okazji, wyprowadził cios w brzuch wroga. Pieść zatrzymała się jednak na zbroi rycerza.
Ren postanowił skorzystać z okazji. Zaplątał grube liny z aury dookoła kolan przeciwnika, a następnie odskoczył w bok, jednocześnie zacieśniając pętlę. Gdyby jego plan zadziałał w stu procentach liny przeżarły by się przez kończyny przeciwnika, pozbawiając go nóg.
Plan zadziałał jednak nie w pełni. Liny wżarły się w zbroję, jednak spaliła je czarna energia, nim zdołały całkowicie pozbawić oponenta nóg. Jednak ryk, który wyrwał się z gardzieli rycerza, świadczył, że ten poczuł atak. Czarna krew kapała z ran na ziemię.
Wolna od miecza pancerna dłoń chwyciła Rena za włosy i cisnęła jego twarzą o pobliska ścianę. Uderzył w nią z wielką siłą, krew spłynęła mu na suta połamanego nosa. Zbrojny chwycił miecz w dwie ręce, szykując się do egzekucji.
Ren z trudem łapał oddech, wiedział, że jeśli szybko czegoś nie zrobi, to jego głowa potoczy się po posadzce. Odwrócił się szybko wyciągając ręce w kierunku przeciwnika jakby prosił o chwilę przerwy, Wystrzelił w kierunku przeciwnika potężną kolumnę ognia, licząc na to, że kupi to mu trochę czasu, a może nawet wyrządzi zbrojnemu jakąś krzywdę.
To faktycznie zatrzymało miecz, ogień był niczym tarcza. Problemem było to, że rycerz nie miał zamiaru się cofnąć, nadal napierając, gorąco bowiem nic mu nie robiło.
Ren gwałtownie przerwał strumień ognia, jednocześnie nurkując by uniknąć ciosu miecza, otoczył swoją dłoń w wirującej szybko aurze, liczył na to, że zadziała ona niczym świder i, że z jej pomocą przebije się do wnętrza pancerza przeciwnika, by wypełnić go ogniem od środka.
Świder przebił się przez zbroję w momencie, gdy miecz wroga uderzył o ziemię, gdzie przed chwila stał Ren. Płomienie z jego rąk napełniły pancerz, co wyrwało dziki ryk z gardzieli rycerza. Wrzask szybko przerodził się w głośny bulgot, gdy przyłbica uniosła się, by wpuścić wprowadzony do ciała ogień prosto w Mrocznego Rycerza. Na szczęście władając aura wojownik, zdołał na czas odskoczyć.
Ren wystrzelił w kierunku rycerza kilkadziesiąt taśm z aury, które miały oplątać go niczym bandaże i zacząć ściskać, to była jednak tylko zasłona dymna, chciał sobie kupić trochę czasu, by odskoczyć jeszcze dalej i wystrzelić w klatkę piersiową przeciwnika, potężny wirują promień aury.
Kiedy bandaże oplotły rycerza, ten rozerwał je bez większego wysiłku. Z głośnym rykiem uniósł miecz na głowę… by nagle zamrzeć w miejscu. Ostrze wypadło mu z rąk, a głośny bulgotliwy ryk opuścił gardziel, kiedy wojownik chwycił się za głowę. Zaczął zataczać się po sali, jak gdyby był niespełna rozumu. Ren nie mógł stracić takiej okazji. Dopadł do wroga uderzając w jego pierś najpotężniejszym strumieniem aury, na jaki było go stać.
Olbrzymia dziura została wypalona w zbroi, która opadła na plecy, dymiąc ze wszystkich otworów. Ciemność powoli zaczęła znikać, ukazując ciało Hakaia. Przedziurawione, dymiące i absolutnie martwe.
Ren wyprostował się ciężko dysząc. Udało mu się, przeżył, a twórca choroby leżał martwy u jego stóp. Czarny rycerz wiedział jednak, że jego praca nie była jeszcze skończona, podszedł do biurka Hakaia i zaczął przeczesywać jego notatki, szukał czegokolwiek co mogło go nakierować na lekarstwo.
Ren przeszukał biurko, by odnaleźć pewne listy, wiadomości między Hakaiem a Królewskim doradcą. Z tego co z nich wyczytał, jasno wychodziło, że mieli oni plan przejęcia królestwa przy pomocy choroby. Z tego co wojownik zrozumiał, wiara w jej istnienie tylko ja wzmacniała- lekarstwo wydawało się więc oczywiste.
Ren zaczął śmiać się jak opętany. Spędził tyle czasu poszukując lekarstwa na szaleństwo, tylko po to by dowiedzieć się, że choroba na dobrą sprawę nigdy nie istniała. Poświęcił tyle czasu walcząc z czymś co okazało się jednym wielkim efektem placebo. Cóż przynajmniej udało mu się powstrzymać spisek. Czarny rycerz schował listy do kieszeni, mogły się przecież jeszcze przydać. Ren szedł spokojnie przez ośrodek naukowca wpuszczając do każdego kąta nieco swojej aury, gdy doszedł do drzwi wyjściowych cała rezydencja była jej pełna. Czarny rycerz zdecydowanym ruchem otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz. Przeszedł kilka kroków, nim budynek eksplodował w potężną kulą ognia. Ren rozejrzał się po okolicy, ku swojemu zdumieniu odkrył, że stał na szczycie góry. Nawet on wiedział jakiej góry. Pracownia Hakaia znajdowała się na górze tysiąca pytań. Ren uśmiechnął się lekko, po czym upadł na ziemie, tracąc przytomność.

Epilog

Ren podniósł się z ziemi, nie miał pojęcia ile był nieprzytomny, mogły to być dni, a mogły być godziny. W każdym razie ogień w ośrodku już dawno wygasł, a z samego budynku zostały jedynie zgliszcza. Rycerz z trudem zawiązał sobie temblak na prawej ręce, następnie zaś splótł włosy w warkocz. Odetchnął głęboko, po raz kolejny przeżył coś, czego nie miał szans przeżyć. Wiedział jednak, że jego misja nie skończyła się.

Owszem twórca szaleństwa nie żył, a z jego zwłok został zapewne jedynie popiół. Zawsze było jakieś "ale". Tym razem było ono bardzo znaczące. Ren znalazł lekarstwo na szaleństwo. Teraz stało przed nim znacznie trudniejsze zadanie. Przekonać ludzi w całym królestwie, że choroba, która na ich spadła w rzeczywistości nigdy nie istniała.

Kolejne niemal niemożliwe zadanie, co prawda szansa śmierci w czasie jego wykonania była dużo mniejsza. Ren zaczął schodzić z góry. Po raz kolejny maszerując w stronę przygody...
 

Ostatnio edytowane przez pteroslaw : 30-07-2014 o 16:32.
pteroslaw jest offline  
Stary 30-07-2014, 16:50   #360
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Walka w imię miłości
Part 1

Suro mógł być szybki, ale czy starczy mu sił i zapały by pokonać kilkudniowy szlak w jeden wieczór. No właśnie ile właściwie miał czasu? Mógł próbować, ale nawet jemu zajęłoby to zapewne kilka godzin. A to raczej zbyt długi okres, jeżeli Nino chciał zrobić coś jego narzeczonej.
Przebiegając przez bramę wejściową, dostrzegł jednak kogoś, kto teoretycznie mógł mu pomóc. Widział już raz zdolności tej persony, był niemal pewien, że szybka podróż to dla niej nie problem…



Niedaleko zamku, na wygodnym fotelu siedziała Samanta. Zupełnie nie zwracała uwagi, na to, co dzieje się w murach. Głaskała swego niebieskiego kota, który z pomrukiem zadowolenia przyjmował pieszczoty. Zmieniła swoja niebieska elegancka suknię, na fioletowy długi płaszcz. Kołnierz stroju, składał się z miękkiego futra jakiegoś stworzenia. Kobieta obserwowała bramę, wyraźnie na coś czekając.
Lekki uśmiech pojawił się na twarzy elfa. Podbiegł do Samanty po drodze zaczepiając o kilka osób. Każdej powiedział to samo. Że wietrzne bractwo zbliża się do zamku, że pierwsi zdrajcy królestwa są już w mieście i by szukali elfów ze znakami “o takimi jak to moje na ramieniu”. Za każdym razem uśmiechał się szeroko, prezentując swoją bliznę w pełnej okazałości. Może nie było to dużo, ale mogło w zupełności wystarczyć, jeśli chodzi o podważenie słów doradcy króla. W końcu wietrzne bractwo powinno być tutaj utożsamiane z szaleństwem, a jak szaleństwo może zostać oswojone, skoro zbliża się do miasta i krąży po jego ulicach?
- Witam… - zwrócił się do kobiety. - Mogłabyś mi pomóc?
Kobieta uniosła wzrok na Elfa, uśmiechnęła się delikatnie. - Oh, ty też tu jesteś? Czyli dalej podróżujesz z tym wielkim rycerzem? Jak mogę Ci pomóc? - zapytała.
- Ano podróżuję. - odparł Suro - A co do pomocy… Potrzebuję pokonać odległość kilku dni drogi w kilka… Im szybciej tym lepiej.
- Wiesz, że nie wypada prosić damy po raz drugi o przysługę, nie dając nic w zamian? -zapytała, zaś jej kot ziewnął głośno, przewracając się na plecy. Palce kobiety od razu powędrowały na jego brzuch.
- Tak się składa, że dwie damy prawdopodobnie są w opałach i muszę je ratować. Więc czego chcesz? Tylko miej na uwadze to, że od ostatniego spotkania, stan posiadania nie zmienił się u mnie prawdopodobnie w ogóle.
- Będziesz mi winny przysługę, co ty na to? -zaproponowała czarodziejka.
- Hm… Jakiego rodzaju usług oczekujesz od takich jak ja? - Pomimo, że elfowi śpieszyło się, nie chciał wpakować się w żadne kłopoty.
- Zależy, czego będzie wymagała sytuacja. Dług to bardzo elastyczna waluta. -zauważyła Samanta, uśmiechając się słodko.
- Niech ci będzie. - odparł po dłuższym zastanowieniu. Nie podobało mu się to, ale nie widział innego rozwiązania swojego problemu. - Potrzebuję dostać się do Czarnych Wód. Najszybciej jak się da.
- Daj mi chwilę. -stwierdziła kobieta wstając i delikatnie odkładając drzemiącego kota na fotel. Wyjęła z sakiewki spora niebieska kulę i zaczęła coś mruczeć, kręcąc nad nią dłonią. Po chwili magiczny kryształ lśnił już energią.
- W czasie biegu rzuć go przed siebie, otworzy na chwile portal. -wyjaśniła, wręczając elfowi przedmiot. - A jeszcze jedno, nie widziałeś gdzieś mojego kompana? Rufusa, spotkaliście się pod piramidami. -zapytała, okręcając włosy dookoła smukłego paluszka.
- Co do Rufusa… Jeśli właśnie na niego czekasz… zaniechaj tego. On… widziałem jego ciało. Było trochę krótsze niż w piramidach i w czasie naszej późniejszej walki koło Lukrozu. Tak gdzieś o głowę. - odpowiedział szermierz niepewnym tonem. Trudno było powiedzieć, kim dla Samanty był zbrojny rycerz, ale elf miał nadzieję, że nikim na tyle ważnym by zaraz zaczęła się tutaj rzeź. - A i dzięki. To do zobaczenia. - dodał, wykonując czynność aktywowania kuli.
- Rufus...nie żyje? -dosłyszał tylko elf, przeskakując przez portal.
Świat zawirował, a on wypadł nad ciemnymi wodami, domyślał się skąd to miejsce wzięło swoja nazwę. Z tego, co słyszał od swych towarzyszy, zawitali tu kiedyś, by znaleźć podwodną kolej. Mieli naprawdę ciekawe przygody, trzeba im to przyznać.
Elf uniósł wzrok, nad ciemną tafla znajdował się statek, który opadał powoli w dół. Nino, postanowił chyba na czas badań być na bardziej stabilnym gruncie niż powietrze.
Nie było, na co czekać. Dwa ostrza zostały przygotowane, by nieść śmierć. Białowłosy korzystając z naturalnych kryjówek ruszył w stronę statku. Nie liczył, że uda mu się go osiągnąć niezauważonym, ale ze swej szybkości zamierzał skorzystać tuż w ostatnim momencie. Jego oczy świeciły się lekko, dowód na to, że wiatr nie tylko pieścił jego skórę i rozwiewał włosy, ale też niósł informacje o otoczeniu.
Surokaze pędził niczym sam zefir. Jego powietrzne ramiona pochwyciły za pobliskie drzewa, by wystrzelić go niczym z procy. Była to chyba pierwsza próba powietrznego abordażu. Długouchy, bez problemu pokonał dystans, dwa ostra wbijając w burtę statku. Teraz na nich oparł swe ramiona z wirującego wiatru, by podskoczyć na pokład. Miecze po chwili powróciły do niego.
To, co zobaczył było dość... dziwne. Na pokładzie znajdowało się trzech różowowłosych, którzy wykonywali różnorakie pomiary. Sprawdzali długość i szerokość desek, wysokość drzwi oraz tym podobne rzeczy. Gdy białowłosy opadł na pokład, na ich twarzach wymalowane było niezwykłe zdziwienie.
- Witam… was… - Suro za wszelką cenę nie chciał stracić fasonu okazując zdziwienie tym, co zastał na pokładzie. - Słyszałem, że uprowadziliście ten statek wraz z załogą i pasażerami. Jako, że nie lubię zbędnego gadania… oddacie to po dobroci, zaczynając od pasażerów, czy mam wam pomóc w podjęciu decyzji? - wietrzne ręce sięgnęły po skrzyżowane na plecach włócznie. - Zapewniam was, że w pewnych kwestiach jestem nieprzekupny.
Jeden z klonów oderwał się od swoich zajęć. - Surokaze Raim, jak mnie pamięć nie myli? -zagadnął do elfa, chowając dłonie w kieszenie. - Ciekawe… według moich obliczeń, nikt nie powinien dostać się tu tak szybko. Nie jesteś zmęczony… magia teleportująca? -zgadywała, zupełnie nie przejmując się słowami białowłosego.
- Ach no tak, zapomniałem. Nie słuchasz, co się do ciebie mówi i żyjesz w swoim własnym, wymyślonym świecie. Może sprawdzimy czy dostałem się tutaj o własnych siłach, czy też z pomocą bogów? - szeroki, z lekka szalony uśmiech zagościł na twarzy elfa, gdy ten z ostrzami pokrytymi wiatrem ruszył na stojącego po środku naukowca. Jego wietrze kończyny tymczasem wyprowadziły pchnięcia włóczniami w kierunku głowy dwóch pozostałych przeciwników.
Głowy dwóch Nino wręcz eksplodowały, gdy uderzył w nie wiatr wypuszczony z włóczni. Krew i różowe nitki będące jeszcze chwile temu pięknymi włosami, opadły na pokładowe deski.
Ostrza mieczy wbiły się w pierś ostatniego z żywych geniuszy, z głośnym mlaśnięciem przechodząc na wylot.
- Jesteś… bardzo pochopny… - wyjęczał naukowiec kaszlając krew. Jego cienkie palce oplotły przeguby elfa. - Jestem nieśmiertelny elfie...ty zaś masz tylko jedno życie. - jego złote oczy błysnęły lekko, zaś skóra zaczęła puchnąć. Tak samo jak i zwłoki leżące na deskach. - Ale i Tak dbam o to, by każdy, kto zabierze, chociaż jedno za to zapłacił. -dodał, nim usta opuchły mu na tyle mocny, że nie mógł mówić.
Cała trójka naukowców wybuchła.
Eksplozja tego, który złapał Surokaze, wyrządziła u największe szkody. Skóra została poparzona, część stroju zdmuchnięta. Kości cudem zostały na swoich miejscach.
Dzięki swej legendarnej już prędkości, zdołał zniknąć z miejsca, nim fala ognia z pozostałych ciał dotarła do niego. Pojawił się przy burcie, obserwując jak fragmenty skóry i sukni opadają na pokład niczym deszcz.
Białowłosy syknął z bólu. Nie przewidział, że jego przeciwnicy są tak naprawdę eksplodującymi bombami. Jeśli gdzieś są kolejne ciała tego szalonego naukowca będzie musiał bardziej uważać i niszczyć je z dystansu.
- Śmiertelny, nieśmiertelny. Jak na razie jesteś tchórzem, który boi się pojawić w swoim prawdziwym ciele.
Suro przymknął oczy skupiając się na przepływie powietrza. Jego zmysł powinien być w stanie wykryć wszystkich znajdujących się na statku. Oddechy, poruszenia czy zwyczajne stawianie oporu powietrzu. Musiał zlokalizować szczególnie dwie osoby.
Wietrzny zmysł był potężną umiejętnością. Surokaze na chwile wyciszył się, pozwalając wiatrowi rozejść się po okręcie. Miał racje wyczuwał wszystkich. Kilku związanych osobników pod pokładem, wielu chodzących bez celu, niczym zombie po jednej z większych kabin- prawdopodobnie mesie. Dwie osobniczki, których szukał, które z sekundy na sekundę tańczyły coraz wolniej między... czymś. Trudno było opisać to bez użycia wzroku, na pewno było duże i miało więcej niż cztery kończyny.
Wykrywał też różowowłosych, całą chmarę. Jakieś pół tuzina, w dwóch grupach biegło już na zewnętrzny pokład, obstawiając oba zejścia w dół - po trzech na każde. Na całym statku było ich z trzydziestu… a po chwili o jednego więcej. Jeden po prostu pojawił się w przybudówce, którą na początku podróży zbudował sobie szalony naukowiec.
Suro nie należał do szczególnych myślicieli, jednak wniosek, jaki pojawił się w jego umyśle po przeanalizowaniu otoczenia swym wietrznym zmysłem był dość prosty. Nie było sensu niszczyć kolejnych kopii, jeśli były one ciągle produkowane. Trzeba było zniszczyć źródło pojawiających się naukowców, a dopiero później zająć się ich zabijaniem. Tak przynajmniej podpowiadał umysł.
Serce było innego zdania. Należało najkrótszą możliwą drogą udać się do pomieszczenia, gdzie walczyły Haru i Elie i je uratować. Dopiero później przyjdzie czas na wybijanie Ninów.
Ten pojedynek wygrał jednak umysł. Elf pokrył wszystkie swoje ostrza wiatrem. Przez chwilę stał nieruchomo w miejscu, po czym ruszył do przybudówki pozostawiając za sobą swoje widma, a samemu stając się niewidocznym.
Surokaze pędził po pokładzie w stronę przybudówki, gdy się do niej zbliżył dostrzegł kilka lewitujących dookoła niej metalowych kulek. Faust i Zodiak kiedyś już widzieli jeden taki model, lecz elf nie mógł o tym wiedzieć. Gdy zbliżył się na na tyle, że drzwi do pomieszczenia były kilka kroków od niego, urządzenia wydały głośny alarm.
Brzęczały i piszczały, by po chwil i zacząć strzelać wyładowaniami elektrycznymi. Elf bez większego trudu uskoczył w tył, co sprawiło, że maszyneria zamilkła.
- Jesteś upierdliwym gnojem. - rzucił w przestrzeń białowłosy. Był już ranny, nie zamierzał ryzykować niepotrzebnie kolejnych ran. Cztery płaskie smugi powietrza zostały wystrzelone w stronę najbliższych kulek. Nie był to specjalnie silny atak. Szermierz na razie zamierzał sprawdzić szybkość generatorów elektryczności.
Nie były one zbyt szybkie, dwa zostały przecięte. Jednak pozostałe kulki zawibrowały, łącząc się z partnerami siecią elektryczną. Przez to droga Surokaze, do przybudówki, została odcięta przez elektryczną siatkę.
- No proszę cię… - Suro z dezaprobatą pokręcił głową.
Elf nie miał najmniejszego zamiaru przedzierać się przez siatkę. Nie miał też zamiaru odpuścić sobie wtargnięcia do przybudówki. Po prostu wybrał inną drogę.
- Ciekawe jak bardzo Gort się zezłości… - rzucił jeszcze pod nosem, gdy jego ostrza zostały skierowane w stronę pokładu. Zamierzał zrobić w nim dziurę i dostać się do tworu Nino od podłogi.
Walka z geniuszami niosła ze sobą pewien dyskomfort - byli oni bardzo przewidujący. Surokaze rozciął deski, tworząc sobie przejście, a gdy wpadł w dziurę spostrzegł, że otaczają go przypięte do desek stalowe kulki. Wszystkie zaczęły cicho piszczeć i błyszczeć czerwonym światełkiem.
Miny wybuchły w momencie, gdy Suro zaczął znikać.
Eksplozja jeszcze bardziej go przyspieszyła, jego prawa ręka, której nie zdążył wyciągnąć z obszaru eksplozji dymiła lekko, dość boleśnie poparzona. Elf przeturlał się po pokładzie, słysząc, że biegnący tu naukowcy są już blisko.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=Vbh67Qypkp8[/media]

- Dobra, koniec zabawy. - Elf zamknął na chwilę oczy, by upewnić się, że znajduje się dokładnie pod przybudówką szalonego naukowca. - Nie tylko żądza wiedzy może powodować szaleństwo. Jest jeszcze wiele i dużo silniejszych rzeczy mogących pozbawić jednostki zmysłów. Pozwólcie, że zaprezentuję wam jeden z nich.
Białowłosy zamknął oczy. Wykonał kilka głębokich wdechów. Esencja wiatru wypełniła całe jego ciało, a umysł zaczął zaćmiewać gniew. Ciało szermierza pokryło się wirującym powietrzem. Podobnie też się działo ze wszystkimi czterema ostrzami, którymi dodatkowo Suro zaczął obracać.
- No chodźcie… Zabiję wszystkich za jednym zamieram. - rzucił elf z centrum tornada, które uformowało się dookoła jego sylwetki.
Powietrzny wir o potędze prawdziwej trąby powietrznej, poderwał deski i rozerwał podłogę statku. Przybudówka, niczym domek pewnej panienki w czerwonych pantofelkach, wystrzeliła w górę. Jednak zamiast bezpiecznego lądowania, roztrzaskała się na powierzchni wody. Reszta różowowłosych nie była głupia, nie szarżowali na wir, Surokaze czuł jak czekają w bezpiecznej odległości, uważnie obserwując i analizując.
- A wy dalej macie problemy ze słuchem… - Tornado powoli zatracało na sile, jednak nie miało się rozwiać, lecz podzielić na dwa mniejsze, uformowane tuż przed broniami elfa połączonymi w naginaty. Wierzchołki wirów skierowane zostały w strony naukowców. Surokaze opuścił lekko głowę jakby, nad czym się zastanawiając. Z szerokim uśmiechem wyprostował się, a wiatr przed jego ostrzami zaczął się wydłużać tracąc na średnicy.
- Ktoś chętny do tańca? - zapytał kpiącym głosem, gdy jego ciało ponownie zostało wprawione w ruch obrotowy, a wietrze świdry niczym potężne ostrza ruszyły na spotkanie z drewnem i ciałami naukowców.
Szyderczy uśmiech pojawił się na twarzach klonów, gdy wietrzny atak ruszył w ich stronę. Jeden z nich, wyrzucić z dłoni kilka robocików wyposażonych w masę śmigiełek. Wszystkie zaczęły obracać się w jednym momencie, tworząc zaburzenia powietrza w okolicy.
”Skurwysyn” - przemknęło elfowi przez głowę, gdy zrozumiał co naukowiec robi.
Geniusz powodują zaburzenia powietrza, zmienił lekko trajektorię nadchodzących ataków. Zrobił to na tyle przemyślanie, że wiry zahaczyły o wiszące nieopodal metalowe kulki, które strzeliwszy elektrycznością zniwelowały atak.
Dym, kurz i odłamki desek rozeszły się po dolnym pokładzie, gdy klon władający robocikami poprawił okulary z pogardliwym uśmieszkiem na twarzy.



- Władasz wiatrem, ale jesteś wstanie nadać mu jedynie odpowiednia prędkość i zwrot. Możesz zwiększać jego siłę, ale nie masz wpływu na skład czy też jego tor, gdy oderwie się od twego ciała lub broni. -mówił na głos, gdy jeden z jego towarzyszy to zapisywał. - Zupełnie jak te dwie kobiety, liczyłem na coś ciekawszego. Wszyscy uczycie się tych samych cyrkowych popisów? Nie mogliście przy okazji poczytać o higienie i manierach? Niszczysz mi statek, śmierdzisz potem i jesteś cały brudny. - dodał narzekając.
W tym czasie jego dwóch kompanów majstrowało coś przy dziwnej metalowej tubie, która wsparta na kilku nóżkach stała w środku grupy klonów.
- Niszczę tobie statek? Nie rozśmieszaj mnie. Ty go tylko uprowadziłeś. - odparł elf z delikatnym uśmiechem na ustach.
Naukowcy lubili analizować, co się wokół nich dzieje. Można było to obejść zaczynając działaś w zupełnie bezmyślny i losowy sposób. Jednak tego, co wypomniał mu różowowłosy nie mógł obejść. Wietrzni szermierze w większości wypadków byli stworzeni do walki na raczej bliskim dystansie używając wiatru jedynie, jako wspomaganie. Tutaj ta taktyka nie miała zastosowania. Zbliżając się do naukowców ryzykował otrzymanie obrażeń, jeśli okazałoby się, że ci też są chodzącymi bombami.
- Ci, co za dużo myślą, są naprawdę upierdliwi. - rzucił pod nosem. - A może jednak potrafię kontrolować wiatr, gdy oderwie się od mojej broni i ciała, hę?
Wypowiedzeniu ostatniego słowa towarzyszyło pojawienie się pięciu obrazów Suro. Drobna cząstka jego samego znajdowała się w każdym z nich. To powinno wystarczyć, by wprowadzić trochę chaosu na polu walki. Każdy z sześciu elfów z uśmiechem na ustach przygotował broń. Wiatr oderwał się od każdego z ostrzy. W postaci śladów po cięciach, w postaci punktów pchnięć lub w postaci niewielkich wirów. Zwiększenie liczby obiektów, na których klony Nino musiały się skupić nie było głównym celem tego zagrania. Ataki te zaczynały się ze sobą zderzać zmieniając swą siłę jak i trajektorię lotu. Może, chociaż tych dwóch majstrujących coś przy tubie uda się zabić. Jeśli nie… statek miał jeszcze kilka poziomów. Teraz jednak Suro będzie gotowy na wybuchające kulki.
Nino władający powietrznymi robocikami, zaczął machać palcami, rozsyłając swe boty w odpowiednie pozycje. Niczym w skomplikowanej partii shogów, zmieniał pozycje robotów w zależności od zderzeń wiatrowych uderzeń. Jednak, mimo że jego umysł nie miał sobie równych, ciało miało pewne ograniczenia. Ręce nie były wstanie nadążyć za wszystkim. Jedno z wietrznych pchnięć przedarło się przez defensywę, uderzając w pierś klona majstrującego przy tubie. Został on przebity na wylot, co pozostawiło na placu boju jeszcze pięciu różowowłosych. Jeden z klonów od razu zajął jego miejsce, zaś kolejny dotąd milczący podszedł do władcy robocików.
- Za mało ich masz, ja się nim zajmę. - stwierdził, odgarniając kosmyk włosów w tył. Uśmiechnął się w stronę Surokaze, po czym zniknął.
Wątła pięść ugodziła w splot słoneczny elfa, szybciej niż ten zdążył mrugnąć, a powiew dziwnej energii rozszedł się po jego ciele, odrzucając szermierza do tyłu. Krew pociekła z kącików jego ust, gdy z trudem łapał powietrze, rozciągnięty na drewnianej posadzce.
- Twój znajomy Faust przybył do mnie wraz z pewnym archeologiem. Nie pamiętam imienia, był to jakiś niewarty uwagi robaczek. - naukowiec nie mógł chyba odpuścić sobie możliwości wywyższania się. - Jednak jego ciało zawierało źródło ciekawej energii, moc pozwalającej wzmocnić ciało i kształtować się niemal w dowolny sposób. Nie mogłem sobie pozwolić by zmarnować tak ciekawy obiekt tak, więc szybko znalazłem metodę by tą energię produkować. Dzięki temu bez problemu mogłem wyposażyć siebie i innych swoich “braci” w tą umiejętność. Chociaż niestety wtedy narodziny trwają trochę dłużej, więc na tym statku tylko ja to potrafię. -westchnął, gdy jego prawą dłoń zaczęły otaczać błyskawicę. - Jednak z mym umysłem i tak wzmocnionym ciałem, w 63 procentach będę wstanie pokonać cie samodzielnie. Ponadto bazując na tym, co pokazałeś nawet, jeżeli wygrasz zabraknie ci sił na walkę z resztą mnie. Czy tego chcesz czy nie, przegrałeś. - dodał uśmiechając się szeroko. - Już nie mogę doczekać się, aż porównam twoje ciało z tymi kobietami, ciekawe czy płeć ma wpływ na umiejętności elfich władców wiatru…
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.

Ostatnio edytowane przez Karmazyn : 18-10-2014 o 16:46.
Karmazyn jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172