Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-06-2014, 12:07   #92
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
- Nie strzelaj! - rozpaczliwa prośba zabrzmiała zbyt głośno, zbyt gwałtownie... nawet w jej uszach. A ona sama drżącą dłoń położyła na wycelowanej w Antona broni. Emma zachwiała się i mocniej ścisnęła dłoń Geralda. Myśli pędziły jej jak oszalałe, pogrążając umysł kobiety w chaosie. Jak to się stało, że Anton trafił do Koszmaru? Przecież nie miał karty, by się z niego wydostać, więc nie powinien tu trafić… prawda? A może to nie był JEJ Anton tylko jakiś odpowiednik z innego świata? Albo tylko wyglądał tak, jak on... a był stworem z Koszmaru? Wreszcie… skąd te wspomnienia?
Czy ja tracę rozum...?
Przez te kilka sekund gorączkowych rozmyślań, które ciągnęły się w nieskończoność, serce Emmy przyspieszyło zbyt mocno, usta z trudem łapały oddech. Kobieta czuła nadchodzący atak paniki, choć ze wszystkich sił starała się z nim walczyć. Rozdarta między różnymi możliwościami, skupiła się na tej, której nie potrafiła zaakceptować.
To pułapka…
Czy będzie potrafiła zabić lub pozwolić zabić kogoś, kto nosi tak ukochaną przez nią twarz?
Czyje były te “wspomnienia”?
Czy miały na celu jedynie domknięcie pułapki?
Wolną dłoń przycisnęła do skroni, z trudem tłumiąc jęk, na jej twarzy pojawił się grymas bólu. Ktoś mieszał jej w głowie, a ona nie potrafiła z tym walczyć…
- Ty! Kim jesteś! Ręce do góry! - krzyknął Gerald, przynajmniej nie strzelając. Ale nie ufając w ogóle pojawiającemu się mężczyźnie.
Anton uniósł ręce w górę i rzekł. - Emma? Dzięki bogu, że cię znalazłem. Bałem się, że coś ci się stało. Zaginęłaś od kilku dni.
- Znacie się? - spytał gniewnie Gerald, zaskoczony jego słowami.
- Nie wiem… - bezradnie odpowiedziała kobieta, walcząc ze łzami - Wygląda jak… jak Anton… ale… - potrząsnęła głową, usiłując zebrać myśli - Jak się tu znalazłeś…? - zwróciła się w końcu do mężczyzny, którego tak bardzo pragnęła spotkać… a któremu teraz panicznie bała się zaufać - Dlaczego mi nie powiedziałeś, że masz kartę?
- Bo… nie chciałem, byś się o mnie martwiła. Mam Słońce. - rzekł ciepłym tonem głosu Anton, podchodząc powoli do obojga z nich.
- Nie ufam mu. - mruknął gniewnie Gerald. - Kim w ogóle jest Anton?
Emma zignorowała to pytanie, skupiając się przede wszystkim na podchodzącym do nich mężczyźnie. Szukała w jego ruchach jakichś różnic, fałszu w spojrzeniu, czegokolwiek, co potwierdziłoby lub zaprzeczyło jego prawdziwości… ale nic nie było dla niej dostateczną wskazówką… jedynie jego słowa. A te w żaden sposób jej nie przekonywały. JEJ Anton wiedział, jak cierpi z powodu tej karty. Pamiętała szok i zdziwienie na jego twarzy, gdy opowiedziała mu całą historię. Gdyby miał serce, powiedziałby jej prawdę. Jeśli wtedy udawał… co jeszcze nie było prawdą?
Były tylko dwie możliwości. Albo JEJ Anton ją okłamał i przez to... nie był wart jej uczuć, albo TEN Anton ją okłamuje… i jest tylko stworzeniem z Koszmaru.
A co, jeśli mówi prawdę?
Nie!
Zacisnęła zęby, w jej oczach błysnął gniew.
- Chcesz powiedzieć, że przy tym wszystkim, co przechodziłam… nie dość, że mnie okłamałeś to jeszcze pozwoliłeś mi wyjechać, wiedząc…? - bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści - Pokaż mi tę kartę, ale nie podchodź bliżej. I opowiedz, jak się tu dostałeś. Jakim cudem właśnie tu. I jak mnie znalazłeś. - zażądała. Anton nie był z Silver Ring i to też ją niepokoiło. Emma czuła, że mozolnie zbierane kawałki układanki na nowo rozsypują się wokół bezładnie, gdy rozum walczył z sercem.
Wyciągnął kartę z kieszeni i ruszył z nią powoli do przodu, mówiąc.-Nie chciałem dokładać ci zmartwień. Zresztą, gdy ją otrzymałem, to i tak wiedziałaś więcej ode mnie.
Krok po kroku się zbliżał. - Nie ufasz mi? Po tym, co razem przeszliśmy… Co zrobiłem dla ciebie, co nas łączyło?
Miał jakąś kartę, ale… nie mogła dostrzec szczegółów na niej. A Gerald trzymał go na muszce.
- Połóż kartę na podłodze i się cofnij, chcę ją zobaczyć. - czuła się okropnie, wiedziała, że balansuje na krawędzi szaleństwa. Rozpaczliwe pragnienie, by to był JEJ Anton walczyło o lepsze z panicznym strachem o to, że nim nie jest… że tylko doskonale udaje, że gra na jej emocjach… hipnotyzuje, niczym kobra swą ofiarę. Co więcej, w ogóle nie zwraca uwagi na Geralda… czy tak by postąpił zakochany po uszy mężczyzna? Zupełnie zignorował domniemanego rywala?
- I opowiedz, jak się tu dostałeś. - powtórzyła uparcie, usiłując nie pokazać, jak mocno się trzęsie.
- Ja wydostawałem się stąd przez grand hotel w moim rodzinnym mieście. Więc wyruszyłem pociągiem w przeciwną stronę. Musisz mi uwierzyć… Przecież mnie znasz. - odparł, cofając się od położonej na ziemi karty. Zerkał co prawda na Geralda od czasu do czasu, ale wycelowany rewolwer zniechęcał do pytań o niego. Zwłaszcza, że nieco paranoiczny Waterson wydawał się tylko czekać na powód, by go zabić.
Powoli i z wahaniem Emma podeszła, by obejrzeć kartę. Sięgając po kartonik, nie spuszczała wzroku z mężczyzny - Jak… przecież wchodząc do dowolnego pomieszczenia nie masz gwarancji, że wyjdziesz w tym samym miejscu. Dopiero co byłam w Nowym Orleanie, a teraz jestem… nie wiem nawet gdzie. A przecież nie przeszłam więcej, niż kilka kilometrów… widziałam pociąg, ale to było widmo... - w jej głosie pobrzmiewał ból. Tak bardzo chciała mu uwierzyć…
Karta, którą podnosiła, tylko z pozoru była słońcem... z daleka mogła tak wyglądać.



W rzeczywistości była… jokerem.
- Emma uważaj! - krzyk Geralda był zbyt późny. Anton nadnaturalnym skokiem dopadł Emmę w jednej chwili i przycisnął do siebie. W jego dłoni pojawił się długi sztylet, którego ostrze celowało w jej szyję. - A teraz… karty, moi drodzy. Oddajcie Cesarza i Cesarzową.
A jednak…
Stwór, który udawał Antona był taką samą abominacją jak ten, który próbował zabrać kartę Geraldowi. Wściekłość zapłonęła w oczach dziewczyny i wycisnęła z oczu łzy… Jednak tę wściekłość widział tylko Gerald, zaś zalaną łzami twarz pokazała “Antonowi”.
- Proszę, nie zabijaj mnie… - łkała przez zaciśnięte gardło, zwisając niemal bezwładnie w jego objęciach - ...mam… mam w torebce, muszę ją znaleźć… - drżała na całym ciele… co przemawiało na jej korzyść, choć powód tego drżenia był przecież odmienny…
- Puść ją. - warknął gniewnie Gerald, odciągając kurek pistoletu.
- Puszczę ją… Puszczę. Zależy mi na tobie. Memu panu zależy na tobie. Ona jest tylko dodatkiem. Nie mam z niej większego pożytku. Jej życie i śmierć są drobiazgiem. - zajęty rozmową upiorny Anton nie zwracał uwagi na Emmę, która ostrożnie wsunęła dłoń do torebki, poszukując schowanego tam pistoletu. Cichutkie “klik” przesuwanego bezpiecznika ukryła w łkaniu, które wstrząsało jej ciałem, próbując zluzować chwyt przytrzymującej ją ręki… ale na nic się to nie zdało. Potwór bez skrupułów trzymał jej ostrze na gardle… czuła jego zimną, śmiercionością powierzchnię. Miała tylko jedną szansę i zamierzała ją wykorzystać... Wystarczyło “tylko” oderwać tę dłoń od swojej szyi, jednocześnie strzelając za siebie, nieco w górę… uważne spojrzenie, które utkwiła na chwilę w Geraldzie mówiło mu, że ma być gotowy… a potem szarpnęła się wściekle, niemal jednocześnie oddając strzał… jeden… drugi… trzeci… a przy każdym z nich wrzeszczała “GIŃ!!!”, jak słaba aktorka w jakimś tandetnym horrorze.
Anton zareagował na odsunięcie ręki nerwowo, zamierzając wykorzystać swą siłę, by przycisnąć do siebie niesforną zakładniczkę, ale… potem padły strzały. W spojrzeniu Antona pojawił się ból i zaskoczenie. A między nimi dziura… Gerald strzelił, pakując kulę dokładnie pomiędzy oczy Antona.
Ten strzał powalił mężczyznę na ziemię. Anton… zginął, brocząc krwią. Z jego zmartwiałej dłoni wypadł sztylet.
Gerald zaś podbiegł do Emmy i objął ramieniem, tuląc do siebie i mówiąc. - Wszystko w porządku? Jesteś cała?
- Ja… tak… chyba... - nie oglądała się na broczące krwią ciało, jedynie odsunęła się z obrzydzeniem od karminowej kałuży. Dygotała, choć wydawała się nienaturalnie wręcz spokojna. Nawet głos jej nie drżał, kiedy oświadczyła pewnie - Musimy stąd jak najszybciej odejść. Twój rewers jest bardziej niebezpieczny niż mój… miesza w umysłach. Ciężko z tym walczyć.
- Emmaa… kochaaa...nie… - trup wydał z siebie bolesny jęk, głosem Antona. Tak bardzo identycznym z oryginałem. Gerald najwyraźniej miał ochotę spytać o to Emmę, ale… nie uczynił tego.
- Chodźmy stąd. - powiedział.
Kiedy Emma wstała, chowając broń i ruszyła przed siebie, jej ruchy były bardzo sztywne, niemal mechaniczne. Usta zaciśnięte w wąską kreskę świadczyły o tym, jak wiele wysiłku wymagała od niej ta prosta czynność… wstać i odejść. Wytłumaczyć sobie, że to nie jest Anton, którego kochała. Że to potwór… i że już nie żyje. Kobieta ujęła dłoń Geralda i ścisnęła ją mocno, szukając siły, której jej brakowało. Nie odzywała się jednak bojąc się, że jakakolwiek próba wytłumaczenia temu mężczyźnie czegokolwiek… źle się dla niej skończy.
Ruszyli dalej przez ruiny miasta, czując jak ciemność powoli otula metropolię. Emma dotąd nie był tu aż tak długo. Czy można tu utknąć na wieczność, szukając do śmierci kolejnych drzwi prowadzących do hotelu?
- Powinniśmy poszukać miejsca na nocleg. - Gerald nie przejął się tym, że zabił człowieka… cóż… istotę wyglądającą jak człowiek. Ale Emma nie potrafiła uwolnić się od owych ostatnich słów potwora, które choć kłamliwe, brzmiały tak prawdziwie.
- Tak… nocleg… - powtórzyła bezwiednie, zatopiona we własnych myślach, mechanicznie zdając się na Geralda, który miał w tym momencie więcej pewności siebie, niż ona. ”Kochaaa...nie…” - to jedno słowo, wyjęczane głosem Antona, zupełnie wytrąciło ją z równowagi, wpędzając w niemal katatoniczny stan. Mimo, że nigdy nie usłyszała do niego tego słodkiego słowa, to upragnione określenie ożywiło trupa, którego jej serce nie potrafiło już z taką pewnością nazwać potworem. Choć umysł nadal się bronił, jaźń Emmy coraz bardziej rozsypywała się i kruszyła. Nie zrozumiała ani słów wypowiadanych przez Geralda, ani swoich własnych, będących jedynie odruchową odpowiedzią, której mężczyzna od niej oczekiwał. Mimo, iż jeszcze niedawno była zdeterminowana, by wydostać się stąd jak najszybciej, teraz zagubiła się w plątaninie własnych myśli i uczuć, nie potrafiąc się z tego otrząsnąć.
Nie wiedziała, jak dotarli do starego… warsztatu samochodowego, który wydawał się solidnym budynkiem i miał kilka wejść i wyjść. Zapewne Gerald już się nauczył, że nigdy nie warto pomieszkiwać w budynku, który nie miał kilku potencjalnych dróg ucieczki. Mężczyzna przytulił do siebie Emmę podczas jedzenia posiłku. On… wydawał się zadowolony z tego, że jest blisko. Że jest koło niego.
I nie próbował się odzywać, dając jej ochłonąć po tym, co się stało.
A ona przytuliła się do niego, instynktownie szukając ciepła i ochrony. Kołowrotek myśli nie ustawał, ale przytępiony przez zmęczenie pulsował tylko gdzieś na granicy świadomości, pozostawiając po sobie pustkę, odbijającą się w oczach. Nie potrafiła… nie chciała... sama wyrwać się z takiego stanu.
- Wszytko będzie dobrze… Jesteś bezpieczna. Ochronię ciebie… - szeptał jej do ucha Gerald, muskając delikatnie ustami. - Nikt cię nie skrzywdzi. Nie pozwolę na to. Obiecuję.
Słuchała tych słów, odruchowo potakując głową i pomrukując cicho. Ostatnie przeżycia mocno ją wyczerpały, dlatego też głowa opadła jej miękko na pierś “obrońcy” i Emma zapadła w niespokojną, pełną koszmarów drzemkę.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline