Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-06-2014, 18:16   #43
TomaszJ
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Część wspólna

Konie poniosły, a Grzmot spojrzał w pysk najeżony ostrymi zębami. Czuć było resztki nieprzetrawionego mięsa, a syk dobywający się z gardła nie napawał optymizmem. Nie zmieniało to jednak w żaden sposób faktu, ze łasica stanęła dokładnie przed Varem, a ten nie miał ochoty dzisiaj umierać, zwłaszcza w szponach futerkowca, to już byłaby skaza na honorze nie tylko jego, ale i jego bliźnich oraz potomków. Na szczęście stał już na ziemi i mógł natychmiast zareagować. Wyciągnął więc błyskawicznie miecz dwuręczny i ciął nim w jednym, płynnym ruchu. Miał nadzieję że uda mu się ściąć głowę, lub chociaż rozłupać czaszkę. Faktycznie zwierzak świetnie by się nadawał na futro, a zimą doskonale wtapiało by się kolorem w śnieg. Jak pomyślał tak zrobił; wielki miecz świsnął w powietrzu, a głowa łasicy potoczyła się po poszyciu. Bryzgający posoką kadłub zrobił jeszcze dwa kroki, po czym runął na ziemię, omal nie przygniatając Mary. Moment później powietrze wypełnił szelest skrzydeł i rozgłośne huczenie gigantycznej sowy. Na szczęście krótki rzut oka upewnił Vara, że to nie kolejny wróg a iluzja stworzona przez któregoś z drużynowych czaromiotów.

Korzystając z powstałego zamieszania i nie mają ochoty stać się obiadem dla przerośniętego szczura Wredota wzbiła się w górę i z bezpiecznej wysokości bacznie obserwowała pole bitwy, gotowa dać znać krakaniem, gdyby nagle z mroku wychynęło nowe niebezpieczeństwo. Na szczęście nie zanosiło się na to - póki co.

Kostrzewie nagła zmiana pozycji z siedzącej na spadającą przerwała dalsze klęcie pod nosem - i chyba dobrze. Dość już wiązanek puściła, kiedy jej beztroscy towarzysze zagłębiali się w mroczny cień Czarnego Lasu, gnani naprzód nie tylko własną głupotą, ale i wyraźnym życzeniem śmierci. Ona zaś wraz z nimi - bo mimo że powinna zostać w wiosce, gdzie (choć w towarzystwie nabzdyczonego kapłana) byłaby na pewno bezpieczna - to poszła z tą bandą głupców i teraz miała za swoje. Po prawdzie to przeklinała bardziej nie ich (wszak od początku wiadomo było, jak skończyć się może ta niemądra awantura), ale swoje zbyt miękkie serce, które kazało jej opiekować się tymi zagubionymi mieszczuchami na jej zgubę.

Fartownie upadła w wilgotne, miękkie i “pachnące” - bo już solidnie zbutwiałe - liście, które najwidoczniej osypały się ze stojącego nieopodal rozłożystego, choć groteskowo powykręcanego drzewa. Nie zamierzała wcale wstawać; jej “naturalny” zapach i bure szmaty doskonale komponowały się z gnijącą ściółką, zapewniając jej dobrą osłonę przed uwagą złowieszczych stworzeń. Przepełzła tylko kawałek w kierunku drzewa, by szeroki pień zasłonił ją zupełnie przed wzrokiem łasic. Bezpieczna za tą solidną osłoną, przymknęła oczy, odtwarzając z pamięci obraz atakujących ich zwierząt i usiłując przypomnieć sobie, co mówiły o nich jej własne doświadczenia i pamięć Wielkiego Lasu. Nie prosiła wszak o zbyt wiele - Silvanus w swej łaskawości mógłby zesłać jej nieco swojej wiedzy w nagłej potrzebie...Niestety nic pomocnego nie przychodziło jej do głowy - a raczej nie było informacji, które mogły być pomocne. Te złowieszcze myszojady były zawziętymi wojownikami i nie słyszała o sytuacji, gdy gigantyczna łasica wycofałaby się z pola walki. Wręcz przeciwnie - gdy już dopadła przeciwnika wczepiała się w niego jak kleszcz, podobnie wysysając krew i siły.

Shando ponownie odczuł ciężar rodzinnej klątwy Wishmakerów i nawet nie zauważył niebezpieczeństwa, aż było za późno. Kaszmir - jak zwykle - pokazała że rodowa klątwa nie działa na nią i lekko zasyczała z shandowego rękawa na krótko przed atakiem wielkich łasic. Nim zdążył zareagować, zawrzała walka; obaj wojownicy starli się z bestiami w chaosie żelaza i pazurów. Gdzieś krzyknęła sowa, coś tam huknęło.
Czarodziej postanowił ruszyć jednemu z wojowników na pomoc, ale do tego będą potrzebne wyrównane szanse... oczywiście wyrównane na korzyść sojuszników. Przywołał z głębin pamięci zaklęcie i zaczął je wypowiadać, czując jak z każdą sylabą fala mocy przemian wnika w jakiś mięsień lub kość. Krok po kroku ciało czarodzieja wypełniało się buzującą energią, czekającą na finalną inkantację.



Oto bowiem calimshanin urósł, mierząc teraz blisko trzy metry muskularnego ciemnoskórego ciała, przypominał pustynnego geniusza z legend, gotowego uwolnić swój gniew.

Mara odruchowo przypadła do Strzygi, która najeżyła się i warczała gotowa do skoku. Najpierw wieża a teraz te paskudy… Zdusiła w sobie chęć rzucenia się do ucieczki i spojrzała szybko po kompanach. Poderwała się na nogi i odskoczyła od atakującej łasicy. Gburro chyba chciał ją postraszyć, więc dziewczyna bez zastanowienia wyciągnęła rękę i wyskandowała zaklęcie. Może to był wpływ widmowej sowy i śmierci towarzysza, ale podziałało - łasica wytrzeszczyła oczy i rzuciła się do ucieczki.

Var był zadowolony… co prawda zbryzgany solidnie krwią po dekapitacji łasicy, ale zadowolony. Szkodnik przestał na niego szczerzyć zęby, była szansa na śliczne futerko, a na dodatek jeden napastnik był martwy. Tyle że jak się okazało, nie był to przeciwnik godny wyciągania ostrza. Opuścił je na ziemię i rzucił się na drugą łasicę, chcąc ją złapać i unieruchomić gołymi rękoma.
Grzmotowi udało się dopaść zwierzaka, kiedy ten zawinął ogon do ucieczki. Nie namyślając się wiele, goliat złapał ogon, przyciągnął do siebie, rzucił się całym ciężarem na łasicę, więżąc ją w uścisku i zaczał okładać pięściami. Gdyby udało się ją ogłuszyć i skręcić jej kark, mógłby z niej zdjąć całkiem ładną skórkę. Łasica zwinęła się jak sprężyna próbując dosięgnąć wroga. Kłapnęła raz, drugi i wczepiła się w ramię goliata, zaciskając szczęki jak imadło. Grdyka zwierzęcia poruszyła się, gdy pociągnęło solidny łyk Varowej krwi.

Wyglądająca co i rusz zza pniaka Kostrzewa na widok akrobacji goliata i futrzaka aż stuknęła się kijem w czoło z głębokim westchnięciem, znamionującym zupełne załamanie na widok takiej głupoty. Wszak w powietrzu nie przebrzmiały jeszcze jej słowa, że łasice potrafią wysysać siły życiowe ze swoich ofiar, a oczywiście Grzmot musiał rzucić się na jedną z nich z nagą klatą. Shando, który podskoczył do drapieżnika z boku bez żadnej broni, też nie był lepszy. Druidka z frustracją stwierdziła, że najwyraźniej w Ybn jej towarzysze zostawili nie tylko oczekujących na pomoc ludzi, ale i własne mózgi… bo od początku wyprawy do Czarnego Lasu nie wyglądało, jakby mieli je ze sobą, albo z nich - choć przez malutką chwilkę - korzystali.

Krótko po Grzmocie łasicy dopadł Shando Olbrzymi, dzięki czarom dwukrotnie większy od normalnego siebie, starając się sprawnie zajść łasicę i pomagając przyszpilić ją do ziemi. Czarodziej czuł jak w rękawie niecierpliwi się jego kobra-chowaniec, czekając aż Pan zewrze się w walce z wrogiem, by mogła użyć swych jadowych kłów. Tymczasem Var miał problem - wielka łasica wpiła się zębami w jego ciało i spijała juchę jak jej mniejsza kuzynka kurczakom. Czarodziej pochylił się nad walczącymi, jedną ręką chwytając łasicę za kark, jak niesforne kocię, drugą zaś łapiąc za ogon. Unieruchomił ją, jednak zwierzak ani myślał puszczać swoją zdobycz; w paciorkowatych oczkach błyszczało szaleństwo i nawet ukąszenie jadowitego węża nie sprawiło, że złowieszczy potwór odpuścił.

Kiedy Shando schwycił łasicę, ta przestała się już tak wywijać, co z kolei oznaczalo problemy dla futrzaka. Goliat zacisnął dłonie na gardle zwierzęcia i zaczął ściskać, nie puszczając ani na chwilę, nawet kiedy ta zaczęła się rzucać w spazmach a potem całkiem przestała walczyć. Trzymał tak jeszcze chwilę dla pewności, zanim rozwarł jej w końcu martwe szczęki. Dla wewnętrznego spokoju skręcił jej kark. Okazało się że przerośnięta kurojadka jednak potrafiła coś zrobić.


__________________________________________________ ____

Shando

Czarny las, nieopodal tajemniczej wieży
Dzień po zaćmieniu, wieczór.


Jedna łasica padła w krwawej kałuży, druga uciekła, a raczej próbowała uciec.
Magia płynąca skrzącymi drobinami w żyłach maga, rozdymając każdą cząstkę jego ciała wywoływała swędzenie, ale warto było. Sam jego widok, dwakroć większego niż zazwyczaj budził grozę, zaś siła i rozmiary powodowały że mógł z łatwością łamać ludzi w pół. Aż szkoda że nie zdążył tego wykorzystać.
Z wysokości ponad trzech metrów warknął na towarzyszy


- Nie ma co się guzdrać. Wejdźmy do wieży nim zajdzie słońce - sam, świecąc przykładem, ruszył, powoli jak na kogoś o tak długich nogach, co chyba było efektem ubocznym całego tego rośnięcia. Całe szczęście krótko potem zmalał w zielonkawej poświacie ulatniającego się zaklęcia. Podszedł nieco by przyjrzeć się ruinie.

Sama wieża, mimo że zrujnowana wyglądała na ewenement. Młody czarodziej pod okiem wuja studiował fortyfikacje budowane przez najróżniejsze kultury, zaś owa wieża nie przystawała do budowli północy. Gdyby spotkać ją gdzieś na ziemiach centralnych, jako część zamku czy murów miejskich byłaby widokiem tak pospolitym, że nie zwróciłby na nią uwagi. Jednak tu, na północy...

- Dziwne - mruknął Shando do idących obok - tu na północy tak nie budują. Chyba że to fatamorgana.

Miraże nie były niczym dziwnym w jego rodzinnym Calimshanie - nie dość że pospolicie występowały na pustyni, to niejeden pasza szczodrze płacił za urozmaicenie nimi swojej rezydencji, co było szczytem modnej ekstrawagancji, podobnie jak posągi z niewolników zaczarowanych w kamień.

Odczepił od pasa lampę i zażądał - Chcę światła, quarinie, migiem - na co lśniące smugi zaczęły się unosić z dziubka czarodziejskiej lampy.

 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 21-06-2014 o 22:05.
TomaszJ jest offline