|
Szlak był miłą odmianą. Niektórzy uważali służbę bogom za wzniosłe i szlachetne powołanie, ale mylili się nieco w swoich opiniach. Owszem, kapłańska posługa i życie wedle tej, czy innej idei zasługiwały na uznanie oraz słudzy boży wiedli zdecydowanie lepszy żywot od większości swych owieczek - w końcu dach nad głową, stała pensja i jadło na stole nie były czymś, co należało brać za pewnik w życiu. Prawda jednak, jak to zwykle bywa, odbiegała nieco od powszechnej opinii i przekonań. Akolici w większości świątyń nie byli wcale lepsi od służących, a niektórzy z rzeczonych akolitów twierdzili nawet, że są o wiele niżej w hierarchii. Nowicjusze często-gęsto zajmowali się szorowaniem podłóg, sprzątaniem, gotowaniem, praniem i opróżnianiem nocników - a wszystko to pod przykrywką hartowania charakteru i uczenia pokory. Do tego, rzecz oczywista, dochodziły często żmudne nauki i godziny spędzone nad wiekowymi księgami, które pamiętały Czasy Trójki Imperatorów.
Markus nie należał do malkontentów i rzadko kiedy narzekał na świątynne życie. Świątynne życie było zresztą jedynym, jakie znał. Chociaż nie, poprawniej byłoby powiedzieć - jedynym wartym znania. Altdorfski sierociniec był bowiem dla niego kłamstwem, zręczną iluzją która rozwiała się pod ostrzami Sigmarytów i wraz z lejącą się posoką Żelaznej Damy oraz innych "wychowawców". Nauki w świątyni, mimo że żmudne, w większości przypadków interesowały go niezmiernie i czerpał przyjemność z czytania oraz poznawania imperialnej historii, przenosząc się tym samym w inne czasy i miejsca. Większość ludzi rodziła się i umierała w tym samym kącie świata, nigdy nie podróżując dalej niż kilka lig w którąkolwiek ze stron, więc Markusowi podróże zarówno wyimaginowane, jak i te realne bardzo przypadały do gustu.
Czasy były niebezpieczne, szlaki i wojaże o wiele bardziej. Owszem, było ciężko, ale zdecydowanie lżej niż dla większości podróżnych. We wsiach i siołach patrzono się z początku na Markusa nieco krzywo, ale kiedy dostrzegano szare szaty obszywane czerwoną nicią i wisior w kształcie Ghal Maraz na piersiach, przyjmowano go o wiele cieplej. Ludzie często za nic mieli jego status nowicjusza i prosili o błogosławieństwa, modlitwy, odprawianie obrządków. Akolita pomagał, jak tylko mógł. Takie miał w końcu powołanie.
Knieje Talabeclandu przemierzył wraz z karawaną kupiecką, którą napotkał w jednej ze wsi szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Podróż lasami była o wiele bardziej niebezpieczna, więc Markus był wdzięczny za towarzystwo i zwiększone z racji owego towarzystwa bezpieczeństwo. Z Talabheim był rzut beretem do Ostlandu i po zaledwie trzech, czterech dniach kluczenia leśnymi traktami był na miejscu. Felde. Wioska na odludziu i szeroko pojętym zadupiu. Czekał na niego Siegfried de Love, czekała służba Sigmarowi, czekała i - z tego co wywnioskował - jakaś grubsza afera. Nie narzekał, nie był malkontentem. Zamierzał przyjąć to, co los rzuci w jego stronę. Ad maiorem Dei gloriam. * * *
Markus wyglądał tak, jak wyglądał przez ostatnie dni spędzone na podróży. Jasne włosy były ściągnięte z tyłu rzemieniem, na szyi dyndał amulet, na plecach puklerz, a przy pasie - młot. Na szaro-czerwoną szatę o szerokich rękawach miał narzuconą skórzaną kamizelę. Ciężki, podbijany futrem płaszcz wisiał sobie teraz na oparciu krzesła, schnąc po podróży.
Markus uścisnął prawicę Olafa z uśmiechem, skinął głową olbrzymowi, a rudowłosej pannie skłonił się prawie że po dworsku. Jako człowiek kulturalny, przedstawił się im również z imienia, a jako człowiek pobożny - pozdrowił ich słowami "niech Sigmar was błogosławi". Ponad to nie udzielał się w rozmowie, woląc oddać się obserwacji egzotycznego (w jego mniemaniu) tercetu. Zaczynał właśnie trzecią misę gulaszu i drugi kufel grzanego piwa, mając nadzieję że będzie mu dane wziąć kąpiel i zdrzemnąć się przynajmniej parę godzin przed ponownym wyruszeniem na trakt.
Ostatnio edytowane przez Aro : 20-06-2014 o 23:46.
Powód: Edycja grafik
|