Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-06-2014, 22:43   #93
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Koszmar znów się zaczynał. Jak niekończący się, zapętlony sen.

- Kim jesteś? - pisarz skierował pytanie do tajemniczej postaci.- Czego ode mnie chcesz?

Głos mężczyzny drżał lekko, ale ustawił się tak, aby zasłonić sobą Joan.

-A jak sądzisz? Kim mogę być?- spytał retorycznie stwór podchodząc powoli.- Skąd wiedziałem, że przyjdziesz akurat tutaj?

-Nie ufaj temu czemuś sugerowała Joan kryjąc się za plecami Teodora.
Pisarz zignorował ją, skupiony na zbliżającym się stworze.

- Nie mam pojęcia, czym możesz być - Teodor pokręcił głową w niemym zaprzeczeniu. - Oświeć mnie, proszę.

-Dobrze...-potwór sięgnął do kaptura i zsunął powoli odsłaniając znaną pisarzowi twarz ozdobioną monoklem i złośliwym uśmieszkiem. Jego własną twarz.- Jestem zawiedziony herr doktor. Że się nie domyśliłeś.

Odetchnął smutno i wskazał chowającą się za nim Joan.- Proponuję wymianę... jej życie za twoje. Ty zginiesz, ona przeżyje. Prawda, że proste?

- Może i ten układ wydaje się być logiczny – spokojnie odpowiedział Wuoornos.- Ale ma jeden słaby punkt. Nie ufam ci. Nie wierzę, że dotrzymasz danego słowa. Wiesz czemu?

-Ona nie jest mi potrzebna. Mogę ją oszczędzić. -stwierdził potwór o twarzy pisarza, niespecjalnie zainteresowany pytaniem Teodora. - Dałem ci szansę wykazania się heroicznym czynem. To wiele, jak na twój parszywy żywot doktorze. Ale niech będzie... zabiję was obo...

Nie zdążył dopowiedzieć. La Sall wychyliła się i strzeliła mu prosto między oczy. Upadł na ziemię.

- Hm. - Teodor uśmiechnął się złośliwie.

Sięgnął po karabin M16, odbezpieczył, puścił serię w leżącą postać.

- Dziwnie strzelać do samego siebie – mruknął pod nosem.

-Ulżyło ci...-stwór podziurawiony kulami powoli wstawał z podłogi.- Naprawdę myślisz, że to takie łatwe? Że od tak mnie zab...

La Sall znów nie czekała, aż bestia skończy gadać. I pierwsza rzuciła się do ucieczki.

Teo ruszył w jej ślady waląc jeszcze serię w stwora. Tak na pamiętne „do widzenia”, chociaż wolałby „żegnaj”. Zdecydowanie by wolał..

Pociski z karabinu dziurawiły szatę, która spływała krwią. Ale ów potwór naciągnął kaptur na głowę i zawył przeciągle. Bynajmniej nie z bólu!

Teodor zadrżał.

Jego wycie było zawołaniem. A odpowiedziały mu inne wycia. Doskonale mu znane, wilcze skowyty dochodzące gdzieś oddali. A więc to faktycznie on przewodził sforze. To z tym zakapturzonym czymś pomyliły go podobne do wilków bestie. Ciekawe.

-Szlag... więc to on jest przywódcą sfory.- jękneła La Sall biegnąc przodem, jakby czytając Teodorowi w myslach .- Gratuluję. Poznałeś swój Księżyc. Jak ci... się podobał?

- Gówniany – odpowiedział krótko Teo, przeładowując broń i rozglądając się za jakimś wyjściem z tej nieciekawej sytuacji.

-Słońce wyglądała bardziej straszliwe.- odparła La Sall, gdy nagle przez zabarykadowane drzwi tuż obok nich przebiły się pierwsze wilki i wilkołaki.

Teodor wypatrzył jakieś drzwi na lewo od nich. Ruszył pędem w ich stronę posyłając jednocześnie krótkie serie w kierunku wdzierających się bestii. Strzelał skutecznie i celnie. Tylko kilka pocisków rozwaliło ścianę, reszta wyrywała dziury w ciałach potworów. Bryzgała ciemna, gęsta krew, odrywane kawałki futra i ciała pryskały w powietrze. Cztery potwory padły, chyba martwe, bolesnym wyciem drapiąc konwulsyjnie deski i podłogę w ich sąsiedztwie, ale reszta jednak szła dalej, nie zważając na ponoszone straty i śmierć swoich współtowarzyszy.

Joan otworzyła drzwi, zza których niespodziewanie buchnęły płomienie i żar. Korytarz płonął, trawiony żywym ogniem.

Nie mieli czasu się wahać. Teodor posłał jeszcze resztki kul w stronę co bliższych potworów, studząc odrobinę ich zapęd i ruszył pędem, prosto w korytarz zasłaniając twarz rękami. Żar palił mu płuca, płomienie osmalały przedramiona, łapczywie lizały ubranie, próbowały sięgnąć ciała. Wystawiona na gorąco skóra wysuszyła się w jednej chwili. Mimo, że wiedział, że musi się spieszyć, Teodor zwolnił, chwycił za rękę krztuszącą się dymem Joan i pociągnął ją za sobą.

Tuż za nimi z sufitu spadła płonąca deska, trafiając Teodora w bark i przypalając mu włosy. Ubranie pisarza zajęło się ogniem, ale teraz nie miał czasu by się tym zając. Pędził przed siebie, ciągnąc w płomienie Joan.
Korytarz zszedł ostro w dół i płonienie skończyły się, lecz oni odbiegli jeszcze kawałek. Zatrzymali się dopiero wtedy, kiedy usłyszeli za sobą rumor pękającego stropu i huk walącego się sufitu. Droga za nimi została odcięta, zresztą i tak nie powtórzyłby ponownie tego szaleńczego maratonu przez płomienie. Szybko zgasił płonące odzienie, tłumiąc ogień jak tylko się dało.

- Jesteś cała? – zapytał Teo Joan wykrztuszając z płuc dym, wykaszlując z płuc spaleniznę.

- Niezbyt. Poparzyło mi ramię i udo. A ty?

- Trochę lepiej. Ramię i część włosów. Cholera. Było blisko.

- Nie mieliśmy innego wyjścia. Zabiłyby nas tam.

To było oczywiste i nie trzeba było tego roztrząsać. Ruszyli dalej, podtrzymując się wzajemnie.

Korytarz, jak się okazała, prowadził do podziemnego kanału lub tunelu rzeki. W tunelu, przy brzegu, stała dobrze znana Teodorowi łódź. Widział na niej człowieka w kapturze. Latarnika, jak go wtedy nazwał.

- Wsiadaj do łodzi – zaproponował pisarz. – Skorzystamy z podrzutki.

Nie protestowała i po chwili odbijali od brzegu. Kiedy już oddalili się kawałek, Teodor wyjął z torby butelkę z wodą.

- Daj. Przemyjemy poparzenia wodą. Powinno trochę złagodzić ból.

Nie trwało to długo. Płynęli dalej, przed siebie, w nieznane, nie rozmawiając za wiele. Teodor oszczędzał siły i próbował zapomnieć o bólu poparzeń.

- Widziałaś jego twarz? Jakbym patrzył w lustro. Prawda? Nie zwariowałem?

To Teodor postanowił przerwać pierwszy tą przytłaczającą ciszę. Joan pokiwała głową. Już myślał, że nie wydusi z siebie ani słowa, kiedy jednak powiedziała coś.

-Wiesz... nie widziałem jej twarzy. Albo jego. Nie miałam okazji się przyjrzeć obliczu Słońca... a co jeśli teraz okaże się moje.- wyraźnie się tym przejęła.

- Będziemy mieli schemat- odpowiedział Teo. – Wskazówkę.

-Pieprzyć takie schematy!- krzyknęła głośno La Sall i wtuliła się w łódź.- Lepiej powiedz... czy oni z nas kpią. Czy... może...

- Nie. – Postanowił niczego przed nią nie ukrywać, żadnego ze swoich domysłów. – Sądzę, że chcą nas zabić. Zniszczyć. tylko nie wiem, czemu. I nie wiem, kto.

-Nie o to...- westchnęła Joan.- Jeśli mają nasze twarze i insynuują, że wiedzą o nas wszystko. Prawdę, o której my nie wiemy, to... Może to wszystko sen? Brałam pod uwagę, że leżę teraz w śpiączce na jakimś wydziale szpitalnym. Myślałam czy by nie palnąć sobie w głowę w nadziei, że się obudzę. Ale... bałam się to zrobić.

-Więc nie rób – zaschło mu w gardle. Czuł wzruszenie i troskę o nią. Bał się, bardziej niż chciał okazać o Joan. Bardziej, niż sądził.

- Nie wiem co o tym sądzić, ale nauczyłem się, aby walczyć do końca – dodał nędzny frazes, ale w tej chwili nie miał sił ani ochoty bawić się w manipulanta i czarusia.

-A jaki koniec przewidujesz teraz?- zapytała zadziornie, acz z bladym ironicznym uśmieszkiem.

Przez dłuższą chwilę milczał wpatrując się w kanał, którym płynęła łódź.

- Nie mam pojęcia – odparł w końcu cichym głosem, oblizując spieczone, spękane usta. - Szczerze. Nie mam pojęcia.

Joan zamilkła i już się nie odezwała wpatrując wodę podziemnej rzeki płynącej starymi naturalnymi jaskiniami. Teodor też milczał.

W końcu jednak zdobył się na jeden szczery gest. Położył jej dłoń na zdrowym ramieniu i ściskając je lekko, opiekuńczo. Chciał, by wiedziała, że mu na niej zależy i że nie zostawi jej, cokolwiek by się nie działo.

-A jaki koniec przewidujesz teraz?- – jej słowa pobrzmiewały mu w myślach.

Znał na nie odpowiedź. Przeczuwał zakończenie i nie podobało mu się to, czego się spodziewał.

Nic a nic.
 
Armiel jest offline