| Koszmar znów się zaczynał. Jak niekończący się, zapętlony sen.
- Kim jesteś? - pisarz skierował pytanie do tajemniczej postaci.- Czego ode mnie chcesz?
Głos mężczyzny drżał lekko, ale ustawił się tak, aby zasłonić sobą Joan.
-A jak sądzisz? Kim mogę być?- spytał retorycznie stwór podchodząc powoli.- Skąd wiedziałem, że przyjdziesz akurat tutaj?
-Nie ufaj temu czemuś sugerowała Joan kryjąc się za plecami Teodora.
Pisarz zignorował ją, skupiony na zbliżającym się stworze.
- Nie mam pojęcia, czym możesz być - Teodor pokręcił głową w niemym zaprzeczeniu. - Oświeć mnie, proszę.
-Dobrze...-potwór sięgnął do kaptura i zsunął powoli odsłaniając znaną pisarzowi twarz ozdobioną monoklem i złośliwym uśmieszkiem. Jego własną twarz.- Jestem zawiedziony herr doktor. Że się nie domyśliłeś.
Odetchnął smutno i wskazał chowającą się za nim Joan.- Proponuję wymianę... jej życie za twoje. Ty zginiesz, ona przeżyje. Prawda, że proste?
- Może i ten układ wydaje się być logiczny – spokojnie odpowiedział Wuoornos.- Ale ma jeden słaby punkt. Nie ufam ci. Nie wierzę, że dotrzymasz danego słowa. Wiesz czemu?
-Ona nie jest mi potrzebna. Mogę ją oszczędzić. -stwierdził potwór o twarzy pisarza, niespecjalnie zainteresowany pytaniem Teodora. - Dałem ci szansę wykazania się heroicznym czynem. To wiele, jak na twój parszywy żywot doktorze. Ale niech będzie... zabiję was obo...
Nie zdążył dopowiedzieć. La Sall wychyliła się i strzeliła mu prosto między oczy. Upadł na ziemię.
- Hm. - Teodor uśmiechnął się złośliwie.
Sięgnął po karabin M16, odbezpieczył, puścił serię w leżącą postać.
- Dziwnie strzelać do samego siebie – mruknął pod nosem.
-Ulżyło ci...-stwór podziurawiony kulami powoli wstawał z podłogi.- Naprawdę myślisz, że to takie łatwe? Że od tak mnie zab...
La Sall znów nie czekała, aż bestia skończy gadać. I pierwsza rzuciła się do ucieczki.
Teo ruszył w jej ślady waląc jeszcze serię w stwora. Tak na pamiętne „do widzenia”, chociaż wolałby „żegnaj”. Zdecydowanie by wolał..
Pociski z karabinu dziurawiły szatę, która spływała krwią. Ale ów potwór naciągnął kaptur na głowę i zawył przeciągle. Bynajmniej nie z bólu!
Teodor zadrżał.
Jego wycie było zawołaniem. A odpowiedziały mu inne wycia. Doskonale mu znane, wilcze skowyty dochodzące gdzieś oddali. A więc to faktycznie on przewodził sforze. To z tym zakapturzonym czymś pomyliły go podobne do wilków bestie. Ciekawe.
-Szlag... więc to on jest przywódcą sfory.- jękneła La Sall biegnąc przodem, jakby czytając Teodorowi w myslach .- Gratuluję. Poznałeś swój Księżyc. Jak ci... się podobał?
- Gówniany – odpowiedział krótko Teo, przeładowując broń i rozglądając się za jakimś wyjściem z tej nieciekawej sytuacji.
-Słońce wyglądała bardziej straszliwe.- odparła La Sall, gdy nagle przez zabarykadowane drzwi tuż obok nich przebiły się pierwsze wilki i wilkołaki.
Teodor wypatrzył jakieś drzwi na lewo od nich. Ruszył pędem w ich stronę posyłając jednocześnie krótkie serie w kierunku wdzierających się bestii. Strzelał skutecznie i celnie. Tylko kilka pocisków rozwaliło ścianę, reszta wyrywała dziury w ciałach potworów. Bryzgała ciemna, gęsta krew, odrywane kawałki futra i ciała pryskały w powietrze. Cztery potwory padły, chyba martwe, bolesnym wyciem drapiąc konwulsyjnie deski i podłogę w ich sąsiedztwie, ale reszta jednak szła dalej, nie zważając na ponoszone straty i śmierć swoich współtowarzyszy.
Joan otworzyła drzwi, zza których niespodziewanie buchnęły płomienie i żar. Korytarz płonął, trawiony żywym ogniem.
Nie mieli czasu się wahać. Teodor posłał jeszcze resztki kul w stronę co bliższych potworów, studząc odrobinę ich zapęd i ruszył pędem, prosto w korytarz zasłaniając twarz rękami. Żar palił mu płuca, płomienie osmalały przedramiona, łapczywie lizały ubranie, próbowały sięgnąć ciała. Wystawiona na gorąco skóra wysuszyła się w jednej chwili. Mimo, że wiedział, że musi się spieszyć, Teodor zwolnił, chwycił za rękę krztuszącą się dymem Joan i pociągnął ją za sobą.
Tuż za nimi z sufitu spadła płonąca deska, trafiając Teodora w bark i przypalając mu włosy. Ubranie pisarza zajęło się ogniem, ale teraz nie miał czasu by się tym zając. Pędził przed siebie, ciągnąc w płomienie Joan.
Korytarz zszedł ostro w dół i płonienie skończyły się, lecz oni odbiegli jeszcze kawałek. Zatrzymali się dopiero wtedy, kiedy usłyszeli za sobą rumor pękającego stropu i huk walącego się sufitu. Droga za nimi została odcięta, zresztą i tak nie powtórzyłby ponownie tego szaleńczego maratonu przez płomienie. Szybko zgasił płonące odzienie, tłumiąc ogień jak tylko się dało.
- Jesteś cała? – zapytał Teo Joan wykrztuszając z płuc dym, wykaszlując z płuc spaleniznę.
- Niezbyt. Poparzyło mi ramię i udo. A ty?
- Trochę lepiej. Ramię i część włosów. Cholera. Było blisko.
- Nie mieliśmy innego wyjścia. Zabiłyby nas tam.
To było oczywiste i nie trzeba było tego roztrząsać. Ruszyli dalej, podtrzymując się wzajemnie.
Korytarz, jak się okazała, prowadził do podziemnego kanału lub tunelu rzeki. W tunelu, przy brzegu, stała dobrze znana Teodorowi łódź. Widział na niej człowieka w kapturze. Latarnika, jak go wtedy nazwał.
- Wsiadaj do łodzi – zaproponował pisarz. – Skorzystamy z podrzutki.
Nie protestowała i po chwili odbijali od brzegu. Kiedy już oddalili się kawałek, Teodor wyjął z torby butelkę z wodą.
- Daj. Przemyjemy poparzenia wodą. Powinno trochę złagodzić ból.
Nie trwało to długo. Płynęli dalej, przed siebie, w nieznane, nie rozmawiając za wiele. Teodor oszczędzał siły i próbował zapomnieć o bólu poparzeń.
- Widziałaś jego twarz? Jakbym patrzył w lustro. Prawda? Nie zwariowałem?
To Teodor postanowił przerwać pierwszy tą przytłaczającą ciszę. Joan pokiwała głową. Już myślał, że nie wydusi z siebie ani słowa, kiedy jednak powiedziała coś.
-Wiesz... nie widziałem jej twarzy. Albo jego. Nie miałam okazji się przyjrzeć obliczu Słońca... a co jeśli teraz okaże się moje.- wyraźnie się tym przejęła.
- Będziemy mieli schemat- odpowiedział Teo. – Wskazówkę.
-Pieprzyć takie schematy!- krzyknęła głośno La Sall i wtuliła się w łódź.- Lepiej powiedz... czy oni z nas kpią. Czy... może...
- Nie. – Postanowił niczego przed nią nie ukrywać, żadnego ze swoich domysłów. – Sądzę, że chcą nas zabić. Zniszczyć. tylko nie wiem, czemu. I nie wiem, kto.
-Nie o to...- westchnęła Joan.- Jeśli mają nasze twarze i insynuują, że wiedzą o nas wszystko. Prawdę, o której my nie wiemy, to... Może to wszystko sen? Brałam pod uwagę, że leżę teraz w śpiączce na jakimś wydziale szpitalnym. Myślałam czy by nie palnąć sobie w głowę w nadziei, że się obudzę. Ale... bałam się to zrobić.
-Więc nie rób – zaschło mu w gardle. Czuł wzruszenie i troskę o nią. Bał się, bardziej niż chciał okazać o Joan. Bardziej, niż sądził.
- Nie wiem co o tym sądzić, ale nauczyłem się, aby walczyć do końca – dodał nędzny frazes, ale w tej chwili nie miał sił ani ochoty bawić się w manipulanta i czarusia.
-A jaki koniec przewidujesz teraz?- zapytała zadziornie, acz z bladym ironicznym uśmieszkiem.
Przez dłuższą chwilę milczał wpatrując się w kanał, którym płynęła łódź.
- Nie mam pojęcia – odparł w końcu cichym głosem, oblizując spieczone, spękane usta. - Szczerze. Nie mam pojęcia.
Joan zamilkła i już się nie odezwała wpatrując wodę podziemnej rzeki płynącej starymi naturalnymi jaskiniami. Teodor też milczał.
W końcu jednak zdobył się na jeden szczery gest. Położył jej dłoń na zdrowym ramieniu i ściskając je lekko, opiekuńczo. Chciał, by wiedziała, że mu na niej zależy i że nie zostawi jej, cokolwiek by się nie działo. -A jaki koniec przewidujesz teraz?- – jej słowa pobrzmiewały mu w myślach.
Znał na nie odpowiedź. Przeczuwał zakończenie i nie podobało mu się to, czego się spodziewał.
Nic a nic. |