Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-06-2014, 14:06   #13
Dragor
 
Dragor's Avatar
 
Reputacja: 1 Dragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłośćDragor ma wspaniałą przyszłość
Barry wrócił do domu w drzewie i od razu skierował się do pokoju na piętrze. Podobnie jak salon był zawalony notatkami i książkami. Samo łóżko było oparte na kilku konarach tworzonych coś jak by koje ze statku. Było pościelone i wyglądało jak by jego właściciel dawno w nim nie spał.
Gdy Falsh się na nim kład przypadkowo uderzył w coś nogą. Pod łóżko ktoś, pewnie sam Tadem wcisnął długi na metr pakunek w wąską przestrzeń między podłogą, a gałęziami. To coś było zawinięte w kolorowy jedwab i wydało z siebie dziwny dźwięk. Cześć materiału zsunęła się i teraz widoczny był gryf. Gryf lutni, popękanej i zniszczony.

Tuż przed świtem czarodziej obudził bohatera trzymając na talerzu coś co wyglądało jak kilka kromek chleba tostowego. Barry po zjedzeniu tylko dwóch kromek poczuł się syty i pełen energii. Tadem wyjaśnił iż jest to chleb elfów, przygotowany, tak dać siłę w minim opakowania, na jak najdłuższy czas. Było to idealne rozwiązani dla kogoś z hiper-metabolizmem i zaoszczędzi pastylek proteinowych. Tadem miał kilka bochenków, które wystarczały by małemu oddziałowi na kilka miesięcy, czyli tyle ile potrzebował Barry w tym samym czasie.

Nim słońce całkowicie wynurzyło się całkowicie na horyzoncie zostawili za sobą miasteczko i rozpoczęli wędrówkę wąskimi górskimi ścieżkami. Tadem'owi udało się przekonać bohatera, by ten zamiast poruszania się pieszo dosiadł jednego z dwóch koni, jakie kupił od kowala. Jeden miał ciemną maść i jasną grzywę, drugi był biały w drobne ciemne łaty, jak dalmatyńczyk. Nazywały się Błysk i Mozaika.
Czarodziej, który pozbył się długiej szaty na rzecz błękitnej tuniki. Dzięki temu łatwiej mu było jeździć konno. I trzeba było przyznać świetnie panował nad Mozaiką. Błysk posłusznie za nią wędrował dostosowując się do jej tępa. Barry orłem w tej dziedzinie nie był i teraz był wdzięczy za instynkt stadny, który kazał się rumakowi zachowywać się w ten sposób.




Przy szybkim tempie, ale małemu udziałowi w sterowaniu swoim wierzchowcem Barry mógł podziwiać widoki. I trzeba przyznać, było co podziwiać. Góry wznosiły się poza garnice chmur niczym kolosy nie zainteresowane dwojgiem mikrusów podróżując u ich stóp.
Trzymali się doliny którą płynęła wielka, pieniona rzeka. Była to srebra żyła gór, do której wpadały mniejsze potoki. Woda była krystalicznie czysta i w miejscach w której była spokojniejsza można było określić kolor każdego głazu i kamyka. Ten świat był nieskażonym tak jak świat Barrego wydawał się fantastycznie dziki i to prawa natury wyznaczały rytm życia, a nie ludzki umysł.
Na ich głowami szybowały wielkie orły, tak rzadki widok w zdominowanym techniką świecie. Flash podążała też dojrzeć kilka kozic skaczących po głazach z gracją baletnicy. Raz drogę przeciął samotny lis. Rudzielec spojrzał na nich z ciekawością nim zniknął w krzakach.



Późnym wieczorem stanęli u bram Miasta Wody. Według słów czarodzieja, dotarli tak szybko dzięki kilku skrótom i ostremu tempu dotarli na miejsce w ciągu jednego dnia. Konie tymczasem były zdyszane i zdecydowanie miały dość.
Samo miasto miało białe mury i dachy z niebieską dachówką. Brama wjazdowa była połączona z tamą i rozlewiskiem. Woda oblewała górskie miasto i sączyła się z wielu progów wodnych i akweduktów.
Tadem przejechał przez wyważoną bramę rozglądając się ostrożnie dookoła. Mury były nienaruszone, ale wnętrze miasta nosiły ślady pożaru. Budynki niegdyś białe były wypalonymi szarymi skorupami o pustych oczodołach okien. Ulice dzieliły się na dwa pasma zwykłej drogi i kanału wodnego po środku. Woda w większości tych wodnych ścieżek była mętna i miała nieprzyjemny zapach. Barry zobaczył pociemniałą, ludzką czaszkę wystającą z wody. Było do upiorne miejsce.


Ostatnim kto zareagowały na atak były zmęczone konie. Pierwszy był Tadem który zauważył ruch w mętnej wodzie i usiłował skierować Mozaikę bliżej ściany budynku.
Z kanału wystrzeliło coś bladego prosto na plecy maga usiłującego zmusić klacz do gwałtownego zwrotu. Teraz miał na karku potwora siedząc na spanikowanym koniu. Strach udzielił się też Błyskowi, który zaczął stawać dęba i rzucać się na boki.
Demon przypominał trochę krokodyla. Różnica polegała na bardziej zaokrąglonym pysku, braku oczy, bladej skórze przypominającą ludzką i długich koniczynach. Długie place były wyposażone w długie pazury, które wzbijały się głęboko w ramiona i plecy maga. Demon był wielkości owczarka niemieckiego, a jego paszcza był na tyle długa by móc oderwać całe ramię w jednym kłapnięciu szczęk.
Mag z nisko pochyloną głową, by chronić twarz usiłował oderwać wolną ręką jedną z szponiastych łap stwora, a drugą zapanować na spanikowanym koniem.
 
__________________
Gallifrey Falls No More!

Ostatnio edytowane przez Dragor : 13-07-2014 o 17:19.
Dragor jest offline