Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-06-2014, 07:01   #85
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Kiedy Chłopcy z Biberhof opuszczali Wolitz, nie było ono już ani kolorowe od festynowych dekoracji Święta Powodzi, ani tak pełne pielgrzymów. Ostatnie dwa tygodnie, tuż przed ostatnią wizytą Josta u medykusa, upłynęło w nerwowej atmosferze wyczekiwania. Brat zabitego Łowcy Czarownic musiał już przybyć do miasteczka lub miał zawitać lada dzień. Jakie miało być te spotkanie, tego nie wiedział nikt. Bert dostał od Arno młot jakby ten oręż nagle stał się zbyt wielką odpowiedzialnością dla krasnoluda. Młot, który musiał być bardzo ważnym przedmiotem i po który na pewno ktoś się upomni. Czy Chłopcy z Biberhof mogli byc jego prawowitym teraz właścicielami?

Chyba nikt nie spodziewał się, że jednak unikną konfrontacji z Inkwizytorem Kultu Sigmara. A mimo wszystko tak właśnie się stało. Bert po zaciągnięciu języka poinformował wszystkich, że podobno ktoś widział Łowcę Czarownic opuszczającego Worlitz w towarzystwie nowicjusza. Zaokrętowali się na łodzi wypływajacej w górę rzeki. Drązać temat Winkel ustalił, że nie było wykluczonym, że owym nowicjuszem był nikt inny jak Eryk Bauer...










Trzy tygodnie później, najstarsi ludzie nie pamiętali takiego początku jesieni, która zaskoczyło wszystkich w Reiklandzie obitymi opadami nieustającej dniem i nocą ulewy. Rozmyty trakt szybko zamienił sie najpierw w błoto, potem w niemożliwe do pokonania wozom bagno. Na domiar złego poziom w rzece niebezpiecznie podnosił się grożąc kolejną powodzią. Wiosną, po każdej zimie, nie była to pierwszyzna dla ludu starego, wiernego Reiku i dorzecza Teufelu. Latem jednak był czas odbudowy, naprawy, odrabiania strat i gromadzenia zysków przygotowując sie na nadejście jesiennej słoty i jak zawsze mroźnej zimy. Ot, cykl życia Starego Świata w Imperium. Burze z piorunami targały poczerniałym niebem jakby sam Mannan rozgniewał się nad oceanem, tak nad Lasem Reiklandzkim falowały zgięte wichurą korony drzew. Zacinający deszcz utrudniał widoczność, a w podmuchach wyjącego wiatru zabłąkanymi w taką pogodę ludźmi i zwierzętami targało na wszystkie strony. Dlatego też w taka pogodę, każdy o zdrowych zmysłach szukał schronienia pod domowym dachem, w zaciszu skwierczących wesoło kominków. Podróżni lgnęli do karczm, wynajmowali pokoje i czekali lepszej pogody wypatrując przez zalane niczym łzami szyby na drogi, które rozmyte sięgały błotem i kałużami ludziom niekiedy po kolana. Tam zaś, gdzie Reik i Teufel wystąpił z brzegu, podmyty trakt ginął w rozlewiskach zupełnie będąc niewidocznym.




Pogoda z każdym dniem znośniejszą była, co objawiało się w coraz dłuższych przerwach między opadami deszczu. Gospodarze „Bestii Reiku”, karczmy warownej na trakcie między Worlitz i Grunburgiem, nadzieje mieli, że wkrótce droga całkowicie przejezdną będzie i przyniesie nowych klientów.



Karczmarz Ulryk z zatroskaniem wyglądał tego, choć wprawdzie nie narzekał za dużo, ani nie złorzeczył. Razem z żoną Ulryką mieli gości, którzy chcieli - nie chcieli, pokoje wynajęli oczekując poprawy pogody. Trzy grupy podróżnych, czyli Chłopcy z Biberhof, kupiec wraz z ochroną oraz trupa aktorska, która podobni jak reszta zatrzymała się, z pewnością na dłużej jakby sama tego chciała w takiej dziurze, przynosili bądź co bądź, każdego dnia zysk. Jakby bogowie zatroszczyli się o ludzi tym przyziemnym szczęściem w żywiole nieszczęścia powodzi.

Wieczorami ogień wesoło huczał w kominku, a aktorzy kiedy nie pili, bądź nie kłócili się między sobą, wystawiali próby przedstawień przed niewybredną widownią karczmy. Trupa pod nazwą "Brat" wystawiała komedie i satyry będąc w nieustannej trasie na traktach Imperium. Składała się z dwóch prowadzących, podstarzałych już aktorów, którzy w młodości rozsławili teatr "Brata" i z pewnością pamiętali lepsze czasy - wysokiego i szarmanckiego i szpakowatego Herberta i małego, grubego i niemal całkiem wyłysiałego Napoleona. Wokół nich obracały się fabuły repertuaru, w których odgrywali główne role. Były też dwie tancerki. Piękna i młodziutka Heidi oraz starzejąca się z wdziękiem Olga, które również śpiewały w chórku. Bardem trupy był ludzki karzeł Egon, który w razie potrzeby wcielał się w role halflingów lub dzieci. Nad "Bratem" czuwał elegancki impresario Gerardes, grubo po pięćdziesiątce na karku jegomość, ubrany i wyperfumowany niczym jakiś modny dworzanin Altdorfu.

Resztą mieszkańców karczmy był kupiec z ochroną oraz zbieranina podróżnych, których na pierwszy rzut oka nic nie łączyło. Nic, poza „Bestią Reiku” w zalanym nadrzeczu Reiku w Reiklandzkim Lesie. Ochrona najęta przez właścicieli karczmy podobno ulotniła się tuż po wieściach przyniesionych przez podróżnych, na kilka tygodni przed wizytą Chłopców z Biberhof, że jakoby na trakcie wzdłuż Reiku miejsce rzeź miała, w której jakoby zginąć miało jakieś duchowieństwo Sigmara oraz nawet kilku wysoko urodzonych. A wszystko mimo dumnych banerów Imperium i kultu Sigmara trzepoczących na proporcach karet... Wobec takiej zuchwałości czymże byłoby dla grasującej w okolicy zbójeckiej bandy zdobycie "Bestii Reiku"?


Nie dziwota, że gdy tylko Chłopcy z Biberhof zawitali w progach zajazdu, Urlyk gdy tylko zorientował się z kim ma do czynienia, zaoferował im darmowy pobyt z wyżywieniem, prócz trunków alkoholowych rzecz jasna, do czasu powrotu syna jego, którego posłał do Grunburga z misją znalezienia nowych pracowników. Wkrótce okazać się miało, kto komu w brodę miał sobie pluć, bo pogoda wymusiła na podróżnych pobyt w tym przybytku, czy tego chcieli na dłużej, czy też jeśli mieli inne plany.










Stan wody w rozlewiskach Reiku wciąż utrzymywał się całkiem uparcie, lecz na tyle woda cofnęła się, że droga wydawała się być jeśli nie całkiem przejezdną to przynajmniej częściowo. Jeśli nie od razu na wszystkich odcinkach lasu, to wszystko wskazywało, że właśnie tak się stanie na dniach, bo deszcz od dobrych kilku dni nie padał, ku uldze wszystkich podróżnych. Kupiec z Kemperbadu wraz z obstawą trzech osiłków postanowił nie czekać chwili dłużej i choć karczmarz Ulryk jeszcze ze szczerym zatroskaniem radził zaczekać kilka dni, to jednak tamten nie usłuchał. Widać było, po minie i przekleństwach kupca, że na interesie był stratny przez te, jak to niezbyt bojaźliwie ujął:

- Chędożone powodzie szczającego Stromfelsa!

Tego samego wieczoru przy stole aktorów było hucznie i wesoło a miód, wino i muzyka uprzyjemniały trupie „Brata”, kolejny, wciąż słotny wieczór. Karzeł Egon nawet kilka razy postawiony został na stole, gdzie rozlewając na boki wino z pucharów biesiadników tańczył, podskakiwał, śpiewał i grał na lutni. Widać aktorzy świętowali ostatni raz w „Bestii Reiku”, bo słychać było, iż podekscytowane okrzyki podboju czekających na nich miastach Wielkiego Księstwa Reiklandu, trasie pełnej sławy i grosza. Wraz z upływem czasu i strumieni trunków było coraz głośniej. Nikogo nawet nie zdziwiło jak około północy ponad podniesione głosy przebijać się zaczęła nowa awantura między założycielami trupy. Siedzący na końcu stołu starzy aktorzy zaczynali się kłócić. Niemniej stało się coś czego jeszcze nie było. Oto Napoleon, czerwony na twarzy wściekle patrząc na Herberta wstał od stołu i pięścią uderzył z drewniany stół. Podskoczyły półmiski, dzbany i kubki, niektóre wywracając się lądowały na deskach podłogi karczmy. Egon o kręconych , kędzierzawych loczkach ko,oru brązowego, w zdziwieniu przestał grać, aktorki umilkły śpiew, a elegancki Gerardes ze zniesmaczeniem i dezaprobatą pokręcił głową.

- Zawsze zbierałeś zasługi, kiedy ja odwalałem całą ciężką robotę! – wrzasnął poczerwieniały ze złości, mały i grubawy Napoleon, na co szpakowaty Herbert odpowiedział spokojnie i ironicznie przez zęby:

- Uspokój się Leośku. To ja nigdy nie dostałem godziwej zapłaty za występy. To właśnie ty świnko, zawsze zbierasz zasługi, sławę i wielką kasę, bo nigdy korony, które zarabiamy wspólnie, o dziwo nie wpadają do mojej sakwy...

Na te słowa poruszony i jeszcze bardziej czerwony Napoleon pijanym wzrokiem spojrzał z nienawiścią na wysokiego aktora. Ostentacyjnie chlusnął zawartością kielicha. Czerwone wino spłynęło po twarzy Herberta. Nie czekając na reakcję wspólnika, odwrócił się na pięcie i po chwili zniknął na szczycie schodów, najwyraźniej udając sie do swojego pokoju na spoczynek, kończąc tym akcentem swoje uczestnictwo w biesiadzie.

Nagle podniosły się zewsząd, zawieszone dotąd w przestrzeni, głosy pozostałych przy stole ludzi.

- O co poszło?
- Oni zawsze się kłócą...
- Tylko pomyśleć, że kiedyś byli sławnym i zżytym prawdziwym teatrem... Jak bracia...
- Nie wypada żadnemu dorosłemu tak sie zachowywać... Napoleon zaczyna na starość zachowywać się coraz bardziej grubiańsko. Jaki wstyd...

Ulryk z pośpiechem podbiegł do oblanego Herberta, wycierając stół, sprzątając przy pustym siedzeniu po Napoleonie, podał poszkodowanemu czystą chustę do otarcia twarzy. Szarmancki aktor z wdzięcznością położył rękę na ramieniu oberżysty i z zażenowaną miną zapewnił go, że wszystko w porządku, po czym podał mu kilka miedzianych monet za kłopot.

Pozostali w karczmie goście, czyli siedzący przy stole w kącie trzej podróżni, którymi byli Chłopcy z Biberhof, przyglądali się całemu zajściu. Ku ich stołowi puszczała zalotne spojrzenia córka Ulryka i Ulryki o imieniu Elryka myjąc drewniane kubki, za co dostała od matki ścierką po głowie.

Nieprzyjemna scena przy stole aktorów najwyraźniej odebrała ochotę na dalsze ucztowanie, bo biesiadnicy w niecałą godzinę jeden po drugim udali się na spoczynek.










W tawernie na dole zostało trzech podróżników oraz rodzina karczmarza, która uwijała się ze sprzątaniem pomieszczenia. Oberżysta puszczał ukradkowe zniecierpliwione spojrzenia w kierunku kompanii krasnoluda i dwóch Strilandczyków, dając im do zrozumienia, że wszystkim na zdrowie by wyszło, jakby wszyscy udali się wreszcie do spania.

W pewnej chwili dało się słyszeć ciężkie, głuche uderzenie o drewniane deski podłogi, że aż zakołysał się żyrandol ze świecami, który zwisał na łańcuchu z sufitu baru. Później dobiegający z góry głośny krzyk. Oberżysta z wrażenia przewrócił dzban, którego zawartość popłynęła po szynkwasie, kapiąc gęstą cieczą na podłogę. Córka z matką, które stały obok siebie odruchowo zbliżyły się do męża, który sięgnął pod ladę, wyciągając sporych rozmiarów drewnianą pałę.

Pierwsi, którzy dobiegli na górę, zaraz po pokonaniu schodów zobaczyli na korytarzu uchylone drzwi od jednego z pokoi gościnnych, z którego powoli, tyłem wyszedł Herbert. Biała koszula aktora była rozpięta a rękawy luźno zwisały rozsznurowane w nadgarstkach, jakby mężczyzna szykował się do spania. Jedyną rzeczą zupełnie nie pasującą do jego oblicza, a bardziej do okoliczności był nóż, który ściskał w jednej z dłoni. Na widok przybyłych ludzi przyjrzał się ostrzu i powoli wyrzucił na ziemię zdobiony jak sie okazało sztylet, opierając się plecami o drewnianą ścianę. W sypialni na podłodze leżał Napoleon drgając konwulsyjnie. Wił się na podłodze z wykrzywioną twarzą wrzeszcząc wniebogłosy.

- Ratunku! - a widząc wbiegające postacie wyciągając rękę w kierunku szpakowatego Herberta, darł się jeszcze głośniej - Morderca! Chciał mnie zabić skurwysyn!

Na te słowa oskarżony aktor podniósł ręce w geście poddania i zapewnienia o swojej niewinności mówiąc z przejęciem.

- Bzdura. Jestem niewinny. To nie ja! - mówił zaglądając w oczy podejrzliwym i wątpiącym świadkom niedoszłej zbrodni.

Wbiegająca do pokoju reszta trupy oraz córka oberżysty w szoku obserwowali scenę. Kobiety z niedowierzaniem przewracały oczami od jednego do drugiego starego przyjaciela.

- Jak śmiesz zaprzeczać?! - darł się Napoleon, który z pomocą oberżysty i jego żony został przeniesiony na łoże.

- Drodzy goście! - odezwał się karczmarz poważnie patrząc po twarzach trójki podróżnych. - Pomóżcie proszę! Zanim zawita do nas jaki Strażnik Dróg, to rozwiązać te sprawę trzeba przynajmniej co do osądzenia, kogo do Worlitz lub Grunburga w kajdanach dostarczyć będzie trzeba jak ustąpi woda. - mówił patrząc głównie na Berta, który najpoczciwsze na nim sprawiał wrażenie osoby prawej i kulturalnej, lecz i u Arno jak i Josta szukał aprobaty. - Panowie, ratować też tego biedaka trzeba... - powiedział przeniósłszy wzrok na jęczącego na posłaniu grubego aktora.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 22-06-2014 o 07:23. Powód: literówki
Campo Viejo jest offline