Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-06-2014, 06:46   #81
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Arno biegł na Kitajców drąc się basem jak najgroźniej potrafił i tak też chcąc wyglądać. Stroił groźną minę strosząc włosi czub na głowie, gdy przebierał krótkimi, mocarnymi nogami wznosząc wysoko nad głową sigmarycki młot.

Kitajec zatrzymał się od razu, gdy tylko zobaczył szarżującego khazada. Niezwłocznie obrócił się na pięcie rzucając do ucieczki.Chyba tym przypieczętował swój los, bo pokazując plecy krasnoludowi, Arno ledwie trafił końcem obucha w lewą piętę wojownika, czując, że niechybnie nie zrobiłby mu krzywdy większej gdyby tamten nie serwował się ucieczką. Kitajec zawył i upadł w błoto. Kolejny cios Khazada ugrzęzły w miękkich gruncie wzniecając brud dookoła, bo wróg przeturlał się pod wóz nie wypuszczając z ręki miecza.

Jost z utrudnieniem cisnął z procy ołowiem i choć miał nadzieję na trafienie Kitajczyka okładającego Manfreda pięścią, to zdawał sobie sprawę, że jedną ręką to najlepiej wychodzi podcieranie rzyci. Pocisk świsnął i chyba sam Ranald zaniósł go do celu, bo trafiony w prawą nogę cudzoziemiec aż przyklęknął na nie. Rybaczy kalosz kopnął pochylonego napastnika prosto w szyję. Mężczyzna opadł pośladkami na ziemię. I on dobył miecza próbując wstać.

Bert zaś robił to co umiał najlepiej. Zdzierał gardło starając się nawet w krzyku zawrzeć pasję i melodyjność, jakby mogło mieć to lepsze efekt, lub z przyzwyczajenia.

- Raaatunku! Straż! – zamilkł na chwilę z trwogą.

Na wozie, z którego właśnie schodził wielki rybak, pod płachtą, co zsunęła się na ulicę, leżały nieruchome ciała. Zobaczył to również Jost. Czyjaś blada ręka zawisła bezwładnie ponad krawędzią pokładu wozu. Szeroko otwarte oczy młodego mężczyzny wpatrywały się nieruchome prosto w Schlachtera. Arno wzdrygnął się będąc najbliżej wehikułu. Nie trudno rozpoznać żyjącego od trupa. Zwalone na deskach ciała były pozbawione w członkach życia.

- Na Sigmara... – szepnął Winkel. – Straaaaaż! – krzyczał jeszcze głośniej.

Stukot ciężkichh butów i pobrzękiwanie zbroi stało się ledwie słyszalnym. Ktoś zbrojny nadbiegał z daleka w kierunku skrzyżowania będąc wciąż jeszcze niewidocznym dla obecnych na ulicy.
Schlachter niezgrabnie ładował drugą kulkę a Kitajec trafiony przez Arno wydostał się po drugiej strony wozu i kuśtykając uciekał mimo przetrąconej stopy imponująco szybko.

Tymczasem drugi z cudzoziemców, który wcześniej związał się rozmową z Bertem, podobnie jak jego kompan próbował zbiec w bezpieczniejszą dla siebie okolicę.
Manfred zatoczył się przy wozie i złapał za głowę jedną ręką, a drugą oparł o burtę. Brodacz miał na czole dużego guza i skrzep krwi.
Arno był najbliżej biegnącego cudzoziemca, który trzymał się dłonią za grdykę.
Uderzył na odlew. Młot trafił w plecy i zagłębił sie w ciele człowieka gruchocząc kości i grzęznąc między nimi a mięsem i mięśniami. Cudzoziemiec upadł na ulicę drgając konwulsyjnie.
Drugi Kitajczyk zniknął za rogiem biegnąc ulicą na północ od skrzyżowania.

- Ale mnie urządzili... – narzekał Mannfred niskim głosem. – Gdybyście nie wy... To by mnie niechybianie, jak tych... – popatrzył z niesmakiem i trwogą kilkanaście męskich trupów.

Rybak był wysokim, szerokim w barach, krótko ostrzyżonym facetem w skórzanej kapocie, rybackich butach i zalatywało od niego rybami. Tak samo jak Franc, obie poły płaszcza zdobiły dziesiątki różnorakich haczyków. Kilkudniowy, gęsty zarost był czarny choć głowa oprószona była pierwszą, wychodzącą siwizną. Manfred był szpakowaty.










W Żelaznej Koronie uratowany rybak z ulgą gasił poranienie i głód. Franc ożywiony szczerzył się czarno-żółtym uzębieniem, pełnym ubytków, w szerokim, szczerym uśmiechu.

Przygoda w dystrykcie magazynowym skończyła się szybko i szczęśliwie dla zaginionego jegomościa. Nim Chłopcy z Biberhof zdążyli dorwać cudzoziemca, a dokładniej jednego z nich, gdyż drugi gryzł już błoto, straż miejska aresztowała Kitajczyka. Jako, że Worlitzcy stróże prawa o dziwo byli człekami sumiennie wypełniającymi swe zawody; nie jak w większych miastach Imperium; i spośród mieszkańców miasteczka sie wywodzili, to wysłuchawszy zeznań znajomego im Manfreda, nie robi problemów i nie ciągali Stirlandczyków po lochach do wyjaśnienia.

Teraz rybak wciąż nie mogąc zrozumieć dlaczego właśnie jego upodobali sobie skośnoocy, gromkim głosem, zamawiał piwo swoim wybawcom, wielce rad, że uszedł z życiem. Nie trzeba było długo czekać, nim rybak zszedł na jak sie okazało, ulubioną jego opowieść. Po minach karczmarza, sąsiadów przy stoliku obok i nawet samego Franca, wszyscy tutejsi, znający Manfreda, słyszeli też i umieli na pamięć jego wielką historię z przeszłości.

- Wiele lat temu, kiedym młody był, jak wy świnki moje kochane – wzniósł kielich do góry w toście do Chłopców z Biberhof. – razem z tatkiem mym łowiliśmy w naszym ulubionym miejscu przy Tronie Mannana.

Widząc zaciekawione spojrzenie zwłaszcza Winkela, który zawsze do intrygujących szczegółów tudzież lokalnych legend miał dobre ucho, Manfred wszedł w dygresję.

- To posąg boga. Mannan siedzi na morskim tronie pośrodku Reiku. – wyjaśnił oczywistość. – Rybki tam biorą przednio, zwłaszcza nagłady. Słonko już zachodziło, zbieraliśmy się do domu, kiedy nagle, bez żadnego ostrzeżenia, rzeka czarna się zrobiła jak smoła. W życiuśmy nie widzieli niczego takiego! I wtedy, nagle, wieki, ogromny, do ryby podobny behemot wynurzył się z głlębin! Był przeogromny, szaroczarny

Potwór miał zęby jak u rekina, tylko dziesięć razy większe i ostre jak brzytwy! Behemot cielskiem uderzył o bok łodzi mało nie wywracając łajby. Trzeci na statku, to jest po tatku mymi i po mnie, Svein, uczciwy Averlander, wypadł za burtę i spienioną wodę. Załoga próbowała go ratować, ale gdzie tam... Już nie wypłynął a Bestia zniknęła pod gęstą wodą. Rzeka tak gęsta była, że łódź nasza w miejscu stała niezdolna do ruchu. – otarł pot z czoła i ciągnął emocjonalnie przeżywając wspomnienia. – Nagle behemot zaatakował po raz drugi. Wyskoczył z rzeki i cielskiem runął na dziob statku zanurzać go pod wodę. Rufa uniosła się do góry. Ja... złapałem się głównego masztu ściskając go rozpaczliwie jak nogi samego Mannana… Ojciec mój jednak upadł na plecy i zjechał po śliskim pokładzie wprost ku bestii... Walczył z potworem gołymi ręcami. Wymierzał solidne ciosy i kopaniami, nożem orał jej cielsko lecz to wszystko nawet zadrapania większego nie zrobiło na twardych niczym żelazo łuskach potwora..... Behemot obrócił łeb i kłapnął paszczą chwytając tato w pół wielkimi zębiszczami... Przegryzł tatko na połowę a on wcale małym był człekiem!

Pamiętam te oczy. Czarne jak najmroczniejsza noc bez gwiazd, obróciły sie na mnie. Ociekające juchą zęby kłapnęły w oczekiwaniu. Wtedym zobaczył pochodnię, co płonęła mając wskazywać nam w ciemnościach drogę do domu... Nie namyślając się wiele, rzuciłem się ku niej i cisnąłem w potwora. Ku memu zdziwieniu stwór zawył srogo długim, głośnym skrzekiem i rzucił się w fale. Nie pamiętam wiele z tego co sie potem działo i jak długom i jakem w ogóle do domu wrócił, ale stwór nie atakował już. Przepadł, bo go chyba przestraszył. – pokiwał głową.

Do karczmy wszedł Eryk. Widząc przyjaciół zatrzymał się na chwilę, lecz nie podszedł do stołu. Jedynie uniesioną ręka pozdrowienia i uśmiechem, krzywym w oczach obcych, lecz szczerym dla nich, zaakcentował iż dostrzegł ich obecność w tłumie gości, po czym schodami wszedł na górę sprężystym krokiem.










Eryk Bauer z Biberhof pojawił się po kwadransie w ubraniu podróżnym i plecakiem przerzuconym przez ramię.
Na zdziwione spojrzenia ziomków z sioła odpowiedział uprzedzając pytania wszystkich.

- Koniec nadszedł wspólnego szlaku dla nas bracia. – powiedział głośno, choć ani wesoło, ani smutno, to mimo wszystko jakoś tak uroczyście, co do wiecznie sprawiającego wrażenie kpiarza, pasowało potęgując wrażenie czegoś doniosłego, ważnego, co udziałem się stało Bauera.

Manfred, który ani nie znał, ani nie słyszał nic o Eryku, lecz po minach reszty widząc, że to przyjaciel ich bliski, rybak wzniósł dzban piwa.

- Napij sie na pożegnanie! Na drogę!

- Dziękuję. Nie piję do odwołania. – powiedział dumnie. – Kochani. – zwrócił sie do wszystkich. – Za głosem Sigmara idę. Powołanie obudził w mej duszy i głos jego słyszę wezwania do służby. Jak Młotodzierżca da, to się spotkamy jeszcze. Wszak niezbadane są ścieżki przeznaczenia. Zostańcie w zdrowiu chłopaki. - szeroko otwartymi ramionami szczerze uściskać chciał każdego z osobna.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 15-06-2014 o 06:50.
Campo Viejo jest offline  
Stary 19-06-2014, 18:56   #82
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację

Walczył Arno, walczył Jost, walczył nawet porwany rybak, a Bert... Darł się. Wyłącznie jeden Sigmar wie jakim cudem struny głosowe Winkela wytrzymały tak potężny, a równocześnie melodyjny krzyk. Gawędziarz chciał mieć pewność, że każdy strażnik w promieniu setek metrów nie przejdzie obok tej wrzawy obojętnie. Chciał brzmieć mocno, chciał brzmieć dumnie. Brzmieć niczym wielka, pękata sakwa wielkiego, potężnego barona, którego jedyną córkę właśnie mordowali na jego oczach. Tak chciał brzmieć.

I była w tym głosie prośba większa niż chęć uciekającego Kitajczyka, którego młotem niemal zmiażdżył Arno. Kiedy płachta opadła, a to co było pod nią ukazało się w całej swej okazałości Winkel zbladł. Tam były ciała! Niektóre stare pokryte licznymi zmarszczkami, inne młode, pulchne i wydatne, a jeszcze inne pobliźnione niczym po wielu bojach. Jedno było pewne. Ci ludzie nie żyli. Winkel naoglądał się trupów dość za czasów podróży z łowcą Imre i Erykiem. Skoro tak było to dlaczego ciągle musiał jakieś oglądać? Jego kolejny krzyk przywołałby umarlaków z pobliskiego cmentarza gdyby ten leżał o kilka metrów bliżej. Tak potężny był ten krzyk.

I wtedy - niczym szóstym zmysłem - Bert usłyszał cicho - jakby z oddali - odgłosy uderzających o bruk ciężkich, wojskowych butów, pobrzękiwanie kolczej zbroi i równie ciche rozkazy - początkowo wydające się słabymi i bez przekonania. Wydające się ledwie szeptami. Z każdą chwilą jednak głosy nasilały się i nasilały...

Cudzoziemcy chcieli nawiać. To było bardzo przewidywalne. Oczywiste. Mannfred, biedny rybak, z raną głowy nie wiedział zapewne gdzie jest i co się z nim dzieje. Kiedy potężny młot krasnoluda zagłębił się w ciele Kitajczyka, a ten padł w drgawkach Bert przez chwilę myślał, że zwymiotuje. Myślał, ale nie poczuł nic. Ani skurczów żołądka, ani nawet nie wykonał odruchu zasłonięcia rękoma ust. Był za daleko aby poczuć to co wypuściły nie trzymające zwieracze wojownika. Drugi z bandytów - niczym niesiony na boskich rękach - uciekał szybciej niż sam Winkel zwykł uciekać. Strach to potężne narzędzie...

Mannfred z przestrachem zmierzył swoich kompanów w przejażdżce wozem. Był on wysokim, potężnym i szpakowatym mężem, podobnie jak Franc noszącym się - i perfumującym zapewne - na styl rybacki. Dziesiątki haczyków zdobiących jego płaszcz, brudna kapota i znoszone buty nadawały mu czegoś co sprawiało, że Bert nie potrafił wyobrazić sobie lepszego kompana do picia z Francem. Oni pasowali do siebie jak ulał. I dzięki ekipie z Biberhof pasować będą nadal. Mannfred został uratowany...

***


Bert siedział w "Żelaznej Koronie" można by rzec oniemiały. Nie dość, że udało się uratować Mannfreda, to jeszcze straż nie zaciągnęła jego, Josta i Arno do cel skąd odebrać by musiał ich zapewne Eryk. Gawędziarz pił niewiele, a im więcej w siebie wlał tym bardziej niesamowite wydawało mu się, że miejska straż mogła uwierzyć swojego ziomkowi na słowo. Winkel - podobnie jak Franc - uśmiechał się radośnie przypominając sobie czasy Biberhof kiedy sam należał do straży. To były czasy!

Opowieść Mannfreda zainteresowała Berta nie na żarty. Nie dlatego, że był gawędziarzem, ale dlatego, że sam nie tak dawno był świadkiem istnienia czegoś podobnego - jak nie tego samego - jak w opowieści barczystego rybaka. Ciekawym miejscem musiał być Tron Mannana, który znajdował się pośrodku rzeki Reik. Opowieść rybaka miała w sobie coś więcej jak tylko przesłanie. Ona była prawdziwa. Bert to czuł. Mimo iż nie był naocznym świadkiem tych wydarzeń, a Mannfred miał już zdrowo w czubie to Winkel podświadomie wiedział, że te wydarzenia miały miejsce. Po prostu ktoś kto ostatnie kilka lat pisał opowieści, opowiadał, przeżywał niesamowite przygody potrafił odróżnić wymyśloną historyjkę od prawdziwej, realnej przygody. I nikt - nawet Arno czy Jost - nie zrozumie przesłania idącego wraz z nią tak dobrze jak Winkel. Bo to on był świadom tego, że ona jest prawdziwa. Był świadom i to go przerażało.

Wielki, szary, pokryty łuską potwór o zębach niczym naostrzone do granic brzytwy. Najpierw śmierć poniósł Svein, później sam ojciec Mannfreda. Potwór z zakrwawioną paszczą zwyciężył nad psychiką rozmówcy. Było widać, że ten człowiek nie pije bez powodu i nadal są noce, w których odmętach przeżywa tamten wieczór po raz wtóry. Winkel to rozumiał. I docenił informację o tym, że bestia obawia się ognia. Może być ona przydatną gdyby kiedyś Bert musiał bronić się przed monstrum z głębin...

***

Kiedy pojawił się ubrany w swój podróżny strój Eryk gawędziarz wiedział, że coś się święci. Nie brałby pełnego plecaka chcąc jedynie wyjść na miasto. Bert podejrzewał co może się stać i wcale się nie mylił. Bauer chciał ich opuścić. Nie była to jednak zwykła przeprawa przez los, a powołanie. Głos Sigmara wzywał przyjaciela Berta. Młotodzierżca zabierał mu przyjaciela. Winkel modlił się tylko o to aby opiekował się nim dobrze...

- Nie będę próbował Ciebie zatrzymać, przyjacielu. - powiedział Bert ściskając mocno kompana. - Nie zapomnij o naszych przygodach. Wspomnij sobie czasem o grupie wieśniaków z małej, zapyziałej wioski. I pamiętaj... My nigdy nie zapomnimy.

Winkel nie chciał płakać. Znał Eryka od narodzin. Byli razem w straży, podróżowali razem pod skrzydłami łowcy Imre, poszukiwali przygód wspólnie z ekipą z Biberhof po latach przepraw z ciężkim losem. Nikt tak jak Bert nie znał Eryka Bauera. I nikomu tak ciężko nie było się z nim żegnać. Bert miał nadzieję jeszcze kiedyś spotkać przyjaciela...

***

- Witaj Bercie. Jam jest Magnus von Marck. - przedstawił się jegomość bardzo melodyjnym, silnym głosem.

Winkel był pod wrażeniem aktora. Mimo iż ten posiadał zapewne z 40 lat trzymał się niesamowicie dobrze. Był wysoki, a budowy mógłby pozazdrościć mu niejeden młodzik - na przykład Bert. Ubrany był porządnie, ale nie pstrokato jak von Glicke. Jego zarost był starannie przycięty, a włosy mimo iż zachodziły siwizną były ułożone z niesamowitą wręcz dbałością. Mężczyzna był miły i wyglądał sympatycznie w sposób bardziej wiarygodny - a zatem mniej oczywisty - niż dwupłciowy von Glicke.

- Panie Magnusie... - zaczął nieśmiało po przedstawieniu się Bert. - Chciałbym się od Pana uczyć fachu. Znam się trochę na opowiadaniu, ale grać jak do tej pory niewiele razy miałem okazję. Prawdę mówiąc nie chciałem tego robić nie będąc najpierw przez profesjonalistę przygotowanym. Znajdzie Pan dla mnie czas przez najbliższe tygodnie?

Mężczyzna słuchał cierpliwie i nie przerywał Winkelowi. Co więcej Bert dostrzegł uwagę z jaką potrafił słuchać von Marck. Nie spiesząc się mężczyzna odparł:

- Znajdę czas, ale nie będzie to ani łatwe, ani tanie chłopcze. - pokiwał lekko głową. - W zależności jak pojętnym uczniem będziesz i jak wiele czasu będziesz chciał dziennie się uczyć okaże się ile dni zajmie nam praca. Uczyłem już bystrzaków, którzy potrafili pojąć to co miałem im do przekazania w dwa tygodnie, a byli i tacy, którzy męczyli się trzy miesiące. Masz tyle czasu? - spojrzenie szarych oczu rozmówcy zapewniło gawędziarza o jego szczerych intencjach.

- Poświęcę tyle czasu ile będę musiał. - odparł Bert. - Myślę, że im więcej jednego dnia będę się uczył tym lepiej. Jestem gotów praktykować u Pana od świtu aż do ciemnej nocy. Od dawna interesuje się aktorstwem...

- Dobrze zatem. - skinął spokojnie głową aktor. - Moglibyśmy zacząć od jutra, ale najpierw pomówmy o kosztach...

Winkel podejrzewał, że praktyka u aktora nie będzie tania. Wiedział, że nie musi wszystkiego pojąć od razu. Marzył jednak o posiadaniu takich umiejętności od dawna. Zawsze podziwiał grację słowa i gestów wyszkolonych aktorów. Chciał sam tak potrafić, ale ktoś musiał go nauczyć. Okazało się, że gdyby nie złoto Josta ze sprzedaży pierwszego z pistoletów Berta nie byłoby stać na spełnienie tego marzenia. Na szczęście miał jeszcze oddanych przyjaciół...

***


Bert w końcu realizował swoje marzenie! Praktykował u prawdziwego aktora. Aby jednak nie obciążać sakwy Josta za bardzo to musiał sam chociaż trochę dorobić. Zdecydował się opowiadać. W mieście było sporo miejsc, w których mógłby stanąć i prawić o swoich przygodach. Ostatnio spotkało to się z pozytywnym odzewem publiki. Jak zatem będzie tym razem?

Pierwszego wolnego dnia Bert nie miał szczęścia. Zabrakło mu pewności siebie i został przegnany z ulicy. Musiał uciekać, bo w przeciwnym razie mogłoby dojść do rękoczynów. Winkel zatem do wieczora uczył się tego co przekazywał mu aktor. Wiedział, że tego dnia już nic nie opowie ciekawego.

Kolejny wolny dzień był już bardziej owocny. Bert wiedział, że to zasługa ułożenia sobie w głowie tego czego uczył go jego mentor. Te nauki naprawdę działały, ale nikt w tydzień nie jest w stanie pojąć tak trudnej sztuki jak aktorstwo. Winkel to wiedział dlatego był cierpliwy. Tego dnia zarobił na ulicy 7 Koron. Sporo jak na trzy godziny pracy.

Z zaczęciem kolejnego tygodnia nauk Winkel podejrzewał, że będzie coraz lepiej. Czuł, że zbliża się do konkretów coraz bardziej zagłębiając się w świat operowania słowem, gestem, mimiką i wszystkim tym czym posługiwali się aktorzy. Magnus von Marck był bardzo dobrym nauczycielem i Bert był pewien, że pojmie to czego mężczyzna go uczył. Modlił się o to - i zdrowie dla Eryka - wieczorami do Sigmara…
 
Lechu jest offline  
Stary 19-06-2014, 20:03   #83
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Rozeszli się.
Eryk zostawił kompanię i poszedł za głosem Sigmara, jak to określił.
Arno od rana do nocy w kuźni siedział, w fachu się szkoląc i grosz niejaki zarabiając.
Bert, po pierwszych powodzeniach i garści koron z występów przyniesionych, zapragnął - mimo niezbyt miłych przeżyć z trupą związanych - w swój talent aktorski zainwestować, twierdząc zdecydowanie, że ma takowy. I też wyszedł, ze znacznie większą garścią złota niż przyniósł, zapewniając, że odda, co do grosza (w co Jost szczerze wątpił) i że inwestycja (tak to nazwał) się zwróci (w co Jost wierzył jeszcze mniej).
Gdy więc Bert, który znalazł jakiegoś aktorzynę, zaczął się szkolić w trudnej sztuce aktorstwa, zaczął (podobnie jak Arno) znikać na całe dni, Jost zaczął się nudzić.
Do pracy żadnej nająć się nie mógł, bo komu potrzebny jednoręki wojak? Zwiadowcy, który pomógłby Jostowi w opanowaniu pewnych niuansów zawodu przepatrywacza, w mieście nie bło. A przynajmniej nie znalazł się taki, który znalazłby nieco czasu na zdradzenie Jostowi pewnych szczegółów. Nawet za opłatą.
Włóczył się więc Jost po mieście, usiłując zabić czas i nie wdać się w jakąś awanturę.
W czasie owych wędrówek natrafił na interesujący szyld.


Literki niewielle Jostowi mówiły, ale reszta była jak najbardziej jednoznaczna.


Mężczyzna w średnim wieku, przyodziany w śnieżnobiały niemal fartuch, posadził Josta na dość wygodnym fotelu. Oglądał Jostową szczękę i oglądał, po czym powiedział:
- Złoty ząb, tak, tak. Da się zrobić. Pięćdziesiąt sztuk złota za materiał, bo zwykłe zoto to nie może być. No i dziesięć za robociznę. Dwie godziny wystarczą. A potem do kontroli po trzech dniach. Gwarancję daję, ze nie wypadnie.
Złoty? Jost spróbował wyobrazić sobie siebie, błyskającego złotym zębem. I prowokującego do wybicia go...
- A coś mniej się rzucającego w oczy? - spytał. - Kość słoniowa na przykład?
Fachmenowi od zębów zrzedła nieco mina.
- Altdorf, Nuln. Ale nie u nas. - Pokręcił głową.
- Jak się namyślę, to wrócę - obiecał Jost.



Kliknij w miniaturkę

Tabliczka była stara. I dlatego tania. W miarę.

Bert, co rano, rysował dwie-trzy literki, które Jost usiłował jak najwierniej odrysować.
Ręka, do miecza i łuku bardziej wprawiona, nija nie chciała się do małego rysika dostosować. A literki nijak nie pasowały do wyrysowanego przez Berta wzorca.

- Ćwiczenie czyni mistrza - powtarzał Jost, po raz kolejny wycierając coś, co niezbyt pasowało do pierwowzoru.
- Jeszcze rok, najwyżej dwa...
 
Kerm jest offline  
Stary 21-06-2014, 22:43   #84
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Dzień, w którym khazad pożegnał odchodzącego Eryka był ostatnim dniem wolnym.
Jeszcze przed wieczorem udał się na obchód Worlitz w poszukiwaniu kuźni. W końcu była to profesja, którą wyniósł jeszcze z Biberhof i wydawało mu się, że całkiem już wszystkiego nie zapomniał.




Miejscowy kowal był człowiekiem, który przedstawił się jako Jakub Schultz. Był postawnym mężczyzną pracującym jedynie w rękawicach i fartuchu ochronnym. Żadnego ubrania prócz portek nie można było na nim uświadczyć, gdy tylko kuł żelazo na swym kowadle.
Nic w końcu dziwnego. Zawsze od pieca leciał żar taki, że samo piekło zdawało się być mroźną krainą.

Po krótkim sprawdzeniu umiejętności Hammerfista dogadali się. Arno miał zaczynać już następnego dnia za kwotę 3 złotych koron dziennie.
Nie było to wiele, ale i krasnolud nie spodziewał się bajońskich sum. W końcu był tylko pomocnikiem kowala w małej wiosce.




Sama kuźnia była zdecydowanie lepiej wyposażona niż ta należąca do Tannenbauma. Samo palenisko było większe, więcej narzędzi lepszej jakości. Szczypce, młoty równych rozmiarów. Duże, odpowiednio profilowane kowadła i solidne, wytrzymałe wiadra. Sztaby wspaniałego żelaza i stali. Niezużyty kamień szlifierski z napędem nożnym...

A i tak stary Olfin nazwałby to "heretyckim zakładem spierdolenia pięknych sztab", zaś samego Schultza "zjebusem - amatorem".
Kto jak kto, ale Olfin miał prawo do wygłaszania takich sądów, gdyż jego kuźnia była prawdziwym dziełem sztuki tak samo jak wszystkie narzędzia się w niej znajdujące, zaś sam stary kowal był najlepszym, jakiego Arno miał okazję poznać.

Sam Arno niejako potrafił rozpoznać profesjonalną kuźnię. Znał się też trochę na broniach, lecz nie potrafił wytwarzać towarów najlepszej jakości. W tym mógł się uczyć nawet od Schultza.

Pracę rozpoczął już z samego rana dnia następnego. Początkowo zajmował się ostrzeniem i czyszczeniem broni, lecz pracy w kuźni było tyle, że szybko przeniósł się przy piec.
Dawne umiejętności wracały bardzo szybko. Jego mięśnie dalej pamiętały w jaki sposób i z jaką siłą należy poruszać się tak, by osiągnąć zamierzony efekt.
Praca nie była trudna, ale stosunkowo męcząca. Dwanaście godzin walenia młotem w rozgrzaną stal to nie w kij dmuchał. Niemniej wracał do Josta i Berta zmęczony, ale w znakomitym humorze.

Pracował bez przerwy dzień w dzień przez ponad dwa tygodnie, lecz któregoś dnia dogadał się z Jakubem. Zaczął aż cztery godziny później i miał też skończyć tyle później.
Tego dnia szukał osoby, która zgodziłaby się nauczyć go posługiwania się tarczami i puklerzami. Po trzech godzinach poszukiwań udało się. Znalazł profesjonała - Konrada Lutzena, który zgodził się od następnego tygodnia udzielić mu lekcji w przyspieszonym trybie.
Po tym Arno natychmiast skierował swoje kroki ku miejscu swojej aktualnej pracy. Nie spieszył się jednak, ponieważ ten dzień był dla niego ważny również z innego względu. Znaleziony na "Karze Boskiej" młot posiadał znaki, które należało usunąć przed próbami jego sprzedania.

Pół godziny po opuszczeniu zakładu przez Jakuba khazad upewnił się, że nikt nie zobaczy tego, co miał zamiar zrobić, po czym przystąpił do dzieła.
Wydobył młot Łowcy Czarownic i natychmiast wrzucił go to paleniska przysypując węglem.
Dla niepoznaki zajął się codzienną pracą, którą rzucił natychmiast, gdy tylko metal stał się gotowy do obróbki.

Natychmiast Arno ze zmarszczeniem brwi zaobserwował świecące runy na broni. Delikatnie zbadał najmniejszą runę próbując zamaskować ja najpierw delikatnie, a potem coraz mocniej i mocniej.
W końcu klnąc paskudnie ostudził przedmiot dając za wygraną. Nie dał rady nawet zdeformować metalu wokół znaku. Nie zdołał nawet zrobić zarysowania nie mówiąc o usunięciu symboli.
Tym razem wrócił do wynajętego pokoju mocno niepocieszony.

Hammerfist w kuźni pracował dokładnie dwadzieścia dni zarabiając 60 złotych koron, lecz wszystko następnego dnia wydał jako zaliczkę dla Konrada Lutzena przed pierwszą lekcją.
Skończył naukę po ośmiu dniach lżejszy o 240 koron i wtedy też dowiedział się o przybyciu Łowcy Czarownic specjalnie do nich, by w sumie przekazać drugi tysiąc złotych koron za drugi pistolet.

Wtedy krasnolud dostrzegł szansę na szybką spłatę pożyczki zaciągniętej u Josta.
Nie uda się zlikwidować run, zaś za młot nie uda się wziąć więcej jak sto koron w najlepszym wypadku przy krzywieniu się kupców, którzy mogą donieść na nich do świątyni Sigmara. Przecież broń posiadała oprócz niezidentyfikowanych znaków również symbole tego kultu. Zdecydował się przekazać broń Bertowi.
Może Łowca sypnie groszem również za młot? A może po prostu zażąda jego oddania? Różnie mogło być.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 21-06-2014 o 22:45. Powód: Literówka
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 22-06-2014, 07:01   #85
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Kiedy Chłopcy z Biberhof opuszczali Wolitz, nie było ono już ani kolorowe od festynowych dekoracji Święta Powodzi, ani tak pełne pielgrzymów. Ostatnie dwa tygodnie, tuż przed ostatnią wizytą Josta u medykusa, upłynęło w nerwowej atmosferze wyczekiwania. Brat zabitego Łowcy Czarownic musiał już przybyć do miasteczka lub miał zawitać lada dzień. Jakie miało być te spotkanie, tego nie wiedział nikt. Bert dostał od Arno młot jakby ten oręż nagle stał się zbyt wielką odpowiedzialnością dla krasnoluda. Młot, który musiał być bardzo ważnym przedmiotem i po który na pewno ktoś się upomni. Czy Chłopcy z Biberhof mogli byc jego prawowitym teraz właścicielami?

Chyba nikt nie spodziewał się, że jednak unikną konfrontacji z Inkwizytorem Kultu Sigmara. A mimo wszystko tak właśnie się stało. Bert po zaciągnięciu języka poinformował wszystkich, że podobno ktoś widział Łowcę Czarownic opuszczającego Worlitz w towarzystwie nowicjusza. Zaokrętowali się na łodzi wypływajacej w górę rzeki. Drązać temat Winkel ustalił, że nie było wykluczonym, że owym nowicjuszem był nikt inny jak Eryk Bauer...










Trzy tygodnie później, najstarsi ludzie nie pamiętali takiego początku jesieni, która zaskoczyło wszystkich w Reiklandzie obitymi opadami nieustającej dniem i nocą ulewy. Rozmyty trakt szybko zamienił sie najpierw w błoto, potem w niemożliwe do pokonania wozom bagno. Na domiar złego poziom w rzece niebezpiecznie podnosił się grożąc kolejną powodzią. Wiosną, po każdej zimie, nie była to pierwszyzna dla ludu starego, wiernego Reiku i dorzecza Teufelu. Latem jednak był czas odbudowy, naprawy, odrabiania strat i gromadzenia zysków przygotowując sie na nadejście jesiennej słoty i jak zawsze mroźnej zimy. Ot, cykl życia Starego Świata w Imperium. Burze z piorunami targały poczerniałym niebem jakby sam Mannan rozgniewał się nad oceanem, tak nad Lasem Reiklandzkim falowały zgięte wichurą korony drzew. Zacinający deszcz utrudniał widoczność, a w podmuchach wyjącego wiatru zabłąkanymi w taką pogodę ludźmi i zwierzętami targało na wszystkie strony. Dlatego też w taka pogodę, każdy o zdrowych zmysłach szukał schronienia pod domowym dachem, w zaciszu skwierczących wesoło kominków. Podróżni lgnęli do karczm, wynajmowali pokoje i czekali lepszej pogody wypatrując przez zalane niczym łzami szyby na drogi, które rozmyte sięgały błotem i kałużami ludziom niekiedy po kolana. Tam zaś, gdzie Reik i Teufel wystąpił z brzegu, podmyty trakt ginął w rozlewiskach zupełnie będąc niewidocznym.




Pogoda z każdym dniem znośniejszą była, co objawiało się w coraz dłuższych przerwach między opadami deszczu. Gospodarze „Bestii Reiku”, karczmy warownej na trakcie między Worlitz i Grunburgiem, nadzieje mieli, że wkrótce droga całkowicie przejezdną będzie i przyniesie nowych klientów.



Karczmarz Ulryk z zatroskaniem wyglądał tego, choć wprawdzie nie narzekał za dużo, ani nie złorzeczył. Razem z żoną Ulryką mieli gości, którzy chcieli - nie chcieli, pokoje wynajęli oczekując poprawy pogody. Trzy grupy podróżnych, czyli Chłopcy z Biberhof, kupiec wraz z ochroną oraz trupa aktorska, która podobni jak reszta zatrzymała się, z pewnością na dłużej jakby sama tego chciała w takiej dziurze, przynosili bądź co bądź, każdego dnia zysk. Jakby bogowie zatroszczyli się o ludzi tym przyziemnym szczęściem w żywiole nieszczęścia powodzi.

Wieczorami ogień wesoło huczał w kominku, a aktorzy kiedy nie pili, bądź nie kłócili się między sobą, wystawiali próby przedstawień przed niewybredną widownią karczmy. Trupa pod nazwą "Brat" wystawiała komedie i satyry będąc w nieustannej trasie na traktach Imperium. Składała się z dwóch prowadzących, podstarzałych już aktorów, którzy w młodości rozsławili teatr "Brata" i z pewnością pamiętali lepsze czasy - wysokiego i szarmanckiego i szpakowatego Herberta i małego, grubego i niemal całkiem wyłysiałego Napoleona. Wokół nich obracały się fabuły repertuaru, w których odgrywali główne role. Były też dwie tancerki. Piękna i młodziutka Heidi oraz starzejąca się z wdziękiem Olga, które również śpiewały w chórku. Bardem trupy był ludzki karzeł Egon, który w razie potrzeby wcielał się w role halflingów lub dzieci. Nad "Bratem" czuwał elegancki impresario Gerardes, grubo po pięćdziesiątce na karku jegomość, ubrany i wyperfumowany niczym jakiś modny dworzanin Altdorfu.

Resztą mieszkańców karczmy był kupiec z ochroną oraz zbieranina podróżnych, których na pierwszy rzut oka nic nie łączyło. Nic, poza „Bestią Reiku” w zalanym nadrzeczu Reiku w Reiklandzkim Lesie. Ochrona najęta przez właścicieli karczmy podobno ulotniła się tuż po wieściach przyniesionych przez podróżnych, na kilka tygodni przed wizytą Chłopców z Biberhof, że jakoby na trakcie wzdłuż Reiku miejsce rzeź miała, w której jakoby zginąć miało jakieś duchowieństwo Sigmara oraz nawet kilku wysoko urodzonych. A wszystko mimo dumnych banerów Imperium i kultu Sigmara trzepoczących na proporcach karet... Wobec takiej zuchwałości czymże byłoby dla grasującej w okolicy zbójeckiej bandy zdobycie "Bestii Reiku"?


Nie dziwota, że gdy tylko Chłopcy z Biberhof zawitali w progach zajazdu, Urlyk gdy tylko zorientował się z kim ma do czynienia, zaoferował im darmowy pobyt z wyżywieniem, prócz trunków alkoholowych rzecz jasna, do czasu powrotu syna jego, którego posłał do Grunburga z misją znalezienia nowych pracowników. Wkrótce okazać się miało, kto komu w brodę miał sobie pluć, bo pogoda wymusiła na podróżnych pobyt w tym przybytku, czy tego chcieli na dłużej, czy też jeśli mieli inne plany.










Stan wody w rozlewiskach Reiku wciąż utrzymywał się całkiem uparcie, lecz na tyle woda cofnęła się, że droga wydawała się być jeśli nie całkiem przejezdną to przynajmniej częściowo. Jeśli nie od razu na wszystkich odcinkach lasu, to wszystko wskazywało, że właśnie tak się stanie na dniach, bo deszcz od dobrych kilku dni nie padał, ku uldze wszystkich podróżnych. Kupiec z Kemperbadu wraz z obstawą trzech osiłków postanowił nie czekać chwili dłużej i choć karczmarz Ulryk jeszcze ze szczerym zatroskaniem radził zaczekać kilka dni, to jednak tamten nie usłuchał. Widać było, po minie i przekleństwach kupca, że na interesie był stratny przez te, jak to niezbyt bojaźliwie ujął:

- Chędożone powodzie szczającego Stromfelsa!

Tego samego wieczoru przy stole aktorów było hucznie i wesoło a miód, wino i muzyka uprzyjemniały trupie „Brata”, kolejny, wciąż słotny wieczór. Karzeł Egon nawet kilka razy postawiony został na stole, gdzie rozlewając na boki wino z pucharów biesiadników tańczył, podskakiwał, śpiewał i grał na lutni. Widać aktorzy świętowali ostatni raz w „Bestii Reiku”, bo słychać było, iż podekscytowane okrzyki podboju czekających na nich miastach Wielkiego Księstwa Reiklandu, trasie pełnej sławy i grosza. Wraz z upływem czasu i strumieni trunków było coraz głośniej. Nikogo nawet nie zdziwiło jak około północy ponad podniesione głosy przebijać się zaczęła nowa awantura między założycielami trupy. Siedzący na końcu stołu starzy aktorzy zaczynali się kłócić. Niemniej stało się coś czego jeszcze nie było. Oto Napoleon, czerwony na twarzy wściekle patrząc na Herberta wstał od stołu i pięścią uderzył z drewniany stół. Podskoczyły półmiski, dzbany i kubki, niektóre wywracając się lądowały na deskach podłogi karczmy. Egon o kręconych , kędzierzawych loczkach ko,oru brązowego, w zdziwieniu przestał grać, aktorki umilkły śpiew, a elegancki Gerardes ze zniesmaczeniem i dezaprobatą pokręcił głową.

- Zawsze zbierałeś zasługi, kiedy ja odwalałem całą ciężką robotę! – wrzasnął poczerwieniały ze złości, mały i grubawy Napoleon, na co szpakowaty Herbert odpowiedział spokojnie i ironicznie przez zęby:

- Uspokój się Leośku. To ja nigdy nie dostałem godziwej zapłaty za występy. To właśnie ty świnko, zawsze zbierasz zasługi, sławę i wielką kasę, bo nigdy korony, które zarabiamy wspólnie, o dziwo nie wpadają do mojej sakwy...

Na te słowa poruszony i jeszcze bardziej czerwony Napoleon pijanym wzrokiem spojrzał z nienawiścią na wysokiego aktora. Ostentacyjnie chlusnął zawartością kielicha. Czerwone wino spłynęło po twarzy Herberta. Nie czekając na reakcję wspólnika, odwrócił się na pięcie i po chwili zniknął na szczycie schodów, najwyraźniej udając sie do swojego pokoju na spoczynek, kończąc tym akcentem swoje uczestnictwo w biesiadzie.

Nagle podniosły się zewsząd, zawieszone dotąd w przestrzeni, głosy pozostałych przy stole ludzi.

- O co poszło?
- Oni zawsze się kłócą...
- Tylko pomyśleć, że kiedyś byli sławnym i zżytym prawdziwym teatrem... Jak bracia...
- Nie wypada żadnemu dorosłemu tak sie zachowywać... Napoleon zaczyna na starość zachowywać się coraz bardziej grubiańsko. Jaki wstyd...

Ulryk z pośpiechem podbiegł do oblanego Herberta, wycierając stół, sprzątając przy pustym siedzeniu po Napoleonie, podał poszkodowanemu czystą chustę do otarcia twarzy. Szarmancki aktor z wdzięcznością położył rękę na ramieniu oberżysty i z zażenowaną miną zapewnił go, że wszystko w porządku, po czym podał mu kilka miedzianych monet za kłopot.

Pozostali w karczmie goście, czyli siedzący przy stole w kącie trzej podróżni, którymi byli Chłopcy z Biberhof, przyglądali się całemu zajściu. Ku ich stołowi puszczała zalotne spojrzenia córka Ulryka i Ulryki o imieniu Elryka myjąc drewniane kubki, za co dostała od matki ścierką po głowie.

Nieprzyjemna scena przy stole aktorów najwyraźniej odebrała ochotę na dalsze ucztowanie, bo biesiadnicy w niecałą godzinę jeden po drugim udali się na spoczynek.










W tawernie na dole zostało trzech podróżników oraz rodzina karczmarza, która uwijała się ze sprzątaniem pomieszczenia. Oberżysta puszczał ukradkowe zniecierpliwione spojrzenia w kierunku kompanii krasnoluda i dwóch Strilandczyków, dając im do zrozumienia, że wszystkim na zdrowie by wyszło, jakby wszyscy udali się wreszcie do spania.

W pewnej chwili dało się słyszeć ciężkie, głuche uderzenie o drewniane deski podłogi, że aż zakołysał się żyrandol ze świecami, który zwisał na łańcuchu z sufitu baru. Później dobiegający z góry głośny krzyk. Oberżysta z wrażenia przewrócił dzban, którego zawartość popłynęła po szynkwasie, kapiąc gęstą cieczą na podłogę. Córka z matką, które stały obok siebie odruchowo zbliżyły się do męża, który sięgnął pod ladę, wyciągając sporych rozmiarów drewnianą pałę.

Pierwsi, którzy dobiegli na górę, zaraz po pokonaniu schodów zobaczyli na korytarzu uchylone drzwi od jednego z pokoi gościnnych, z którego powoli, tyłem wyszedł Herbert. Biała koszula aktora była rozpięta a rękawy luźno zwisały rozsznurowane w nadgarstkach, jakby mężczyzna szykował się do spania. Jedyną rzeczą zupełnie nie pasującą do jego oblicza, a bardziej do okoliczności był nóż, który ściskał w jednej z dłoni. Na widok przybyłych ludzi przyjrzał się ostrzu i powoli wyrzucił na ziemię zdobiony jak sie okazało sztylet, opierając się plecami o drewnianą ścianę. W sypialni na podłodze leżał Napoleon drgając konwulsyjnie. Wił się na podłodze z wykrzywioną twarzą wrzeszcząc wniebogłosy.

- Ratunku! - a widząc wbiegające postacie wyciągając rękę w kierunku szpakowatego Herberta, darł się jeszcze głośniej - Morderca! Chciał mnie zabić skurwysyn!

Na te słowa oskarżony aktor podniósł ręce w geście poddania i zapewnienia o swojej niewinności mówiąc z przejęciem.

- Bzdura. Jestem niewinny. To nie ja! - mówił zaglądając w oczy podejrzliwym i wątpiącym świadkom niedoszłej zbrodni.

Wbiegająca do pokoju reszta trupy oraz córka oberżysty w szoku obserwowali scenę. Kobiety z niedowierzaniem przewracały oczami od jednego do drugiego starego przyjaciela.

- Jak śmiesz zaprzeczać?! - darł się Napoleon, który z pomocą oberżysty i jego żony został przeniesiony na łoże.

- Drodzy goście! - odezwał się karczmarz poważnie patrząc po twarzach trójki podróżnych. - Pomóżcie proszę! Zanim zawita do nas jaki Strażnik Dróg, to rozwiązać te sprawę trzeba przynajmniej co do osądzenia, kogo do Worlitz lub Grunburga w kajdanach dostarczyć będzie trzeba jak ustąpi woda. - mówił patrząc głównie na Berta, który najpoczciwsze na nim sprawiał wrażenie osoby prawej i kulturalnej, lecz i u Arno jak i Josta szukał aprobaty. - Panowie, ratować też tego biedaka trzeba... - powiedział przeniósłszy wzrok na jęczącego na posłaniu grubego aktora.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 22-06-2014 o 07:23. Powód: literówki
Campo Viejo jest offline  
Stary 03-07-2014, 22:27   #86
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję MG oraz ekipie za dialogi...


Bert po otrzymaniu młota od krasnoluda musiał ustalić czy brat jego martwego właściciela się o niego upomni. Winkel nie przygotowywał się do spotkania łowcy czarownic. Jak to gawędziarz zamierzał improwizować i wbrew temu co mogli sobie pomyśleć Jost oraz krasnolud... Bert się nie bał. Zwykle kiedy robił dobre rzeczy dostawał po pysku. Ścigając przestępców z łowcą musiał się liczyć, że nie zawsze jego przełożony był wspominany dobrze. Bywało, że niektóre miejsca musieli omijać szerokim łukiem. Gawędziarz od tak dawna sam był dobrym i sprawiedliwym, że zapomniał jak to jest zwyczajnie oczekiwać tego od innych. Sigmar - mimo tego, że go okradali, przeganiali, nie raz chcieli pobić - był dla niego jednak łaskawy. Młotodzierżca wiedział jaka jest prawda. I pewnie dlatego posłał swoje potężne ramię w innym kierunku...

Winkel nie miał zamiaru nosić potężnej broni zatem udał się w najlepsze dla niej miejsce i tam ją zostawił. Młot był wart sporo i bez wątpienia Arno był zadowolony z sumy jaką za niego Winkel utargował. Dlaczego Bert cały czas podejrzewał, że krasnolud chciałby za ten oręż jeszcze więcej? Nie. Nie mógł tak myśleć. Przecież byli przyjaciółmi!

***


Padało w dzień. Padało w nocy. Padało bez przerwy. Winkel nie miał pojęcia czy Bogowie chcieli go zwyczajnie utopić czy też tworzyli świat na nowo decydując się wykształcić w ludzkich organizmach podobne do rybich skrzela. Z biegiem czasu wszystkie trakty zamieniły się w błotniste, utrudniające poruszanie się starorzecza, a rzeki miejscami wybijały tworząc bardzo malownicze, potężne lustra wody. Ulewa utrudniała nawigację, podróżowanie i samą widoczność. Bert wraz z ekipą nie mieli innego wyboru jak zatrzymać się w "Bestii Reiku", która miała im zapewnić przeżycie aż do czasu kiedy trakty znowu staną się drożne. Już po pierwszym dniu w karczmie okazało się, że deszcz robi sobie przerwy, ale po głębszym oddechu znowu rozpędza się bijąc o szyby przybytku niczym krasnoludzcy topornicy w okute żelazem tarcze.

Karczmą zarządzał dość gruboskórny, ale uprzejmy mąż Ulryk wraz ze swoją małżonką Ulryką. Bert nie mógł się nadziwić jak to tak się dobrali, bo on raczej potężnym był chłopem, a ona delikatną, filigranową kobietą. Poza ekipą z Biberhof w karczmie zawitał bogaty kupiec wraz ze swoją ochroną oraz trupa aktorska "Brat", która najciekawszym dla Winkela była widowiskiem. Grupa wystawiała na deskach przybytku nie jedno ciekawe przedstawienie. Każdy z aktorów był dość charakterystyczny. Niski, gruby i wyniosły Napoleon, wysoki, szpakowaty i spokojny Herbert oraz wesoły karzeł o imieniu Egon. Wszyscy rzucali się w oczy i nie bez znaczenia w grupie była obecność bogatego menadżera oraz... dwóch pięknych tancerek. Jedna młodą była i niewinną, a druga - mimo iż starsza - nadal wyglądała całkiem przystojnie co cieszyło gawędziarza niezmiernie. Sam Bert jednego dnia chciał opowiedzieć co mu na myśl przyjdzie, ale... poza jednym miedziakiem i dolewką piwa nie uświadczył zainteresowania słuchaczy. Nie wypadł najlepiej i wiedział to. Miał jednak dość pokory aby nie przesadzać.

Kiedy Winkel dowiedział się, że ochrona karczmy ulotniła się słysząc zapewne zmodyfikowane przez plotki wieści o śmierci kapłana Fromma na trakcie bez namysłu zgodził się na ich zastąpienie. Co prawda nie potrafił tak jak Jost czy Arno walczyć, ale posiadał on umiejętności społeczne czyniące z niego całkiem niezłego negocjatora z ewentualnymi zbirami. No i darmowy pobyt nie był czymś codziennym w życiu gawędziarza. Chętnie z niego skorzystał ochoczo nakłaniając do swoich racji krasnoluda i Schlachtera.

***

Kiedy tylko drogi stały się częściowo przejezdne bogaty kupiec zdecydował się zabrać swoich ochroniarzy i wyruszyć w podróż. Nie przebierał w słowach wyrażając się na temat zaistniałej w okolicy sytuacji. Musiał być stratny o czym świadczyła nie tylko jego mina, ale też upór z jakim chciał opuścić przybytek nakłaniającego go do zostania Ulryka.


Wieczór początkowo zapowiadał się na wesoły. Trunki, pyszne strawy, śpiewy i tańce to nie wszystko czym popisywali się aktorzy. Trupa "Brat" była przed jakimś ważnym podbojem Reiklandu, o którym tak radośnie i głośno wspominała. Karzeł Egon grał na lutni, tancerki śpiewały, ale - jak zawsze - coś musiało pójść nie tak.

Herbert i Napoleon - mimo długoletniej znajomości - nie potrafili się dogadać. Jeden mówił nad drugiego i mimo iż Herbert wydawał się tym spokojniejszym to swoim tonem, wyniosłą mową i starannie dobranymi słowami podsycał jedynie gniew Napoleona. W końcu czara złości się przelała i niski, gruby aktor oblał swojego kompana winem. Reakcji nie było, bo oniemiały Herbert był zbyt anemiczny. Kiedy Napoleon udał się do swojego pokoju nie bez odzewu pozostałych została cała sytuacja. Oczywiście, że to Napoleon został napiętnowany mimo iż nie on jeden brał udział w kłótni. Normalne.

Karczmarz i jego żona uwijali się wokół trupy dbając o rozrzutnych gości. Winkel nie bez wzajemności z uznaniem przyglądał się pięknej córce gospodarza. Elryka jedynie imieniem przypominającym mu przyjaciela mogła go odepchnąć od siebie... Winkel był ciekaw czy to koniec niespodzianek. Podejrzewał, że nie. Nie wiedział jednak, że kolejna będzie aż tak niesamowita.

***

Karczmarz, jego żona i córka sprzątali kiedy Winkel, Jost i Arno jako jedyni z gości siedzieli w głównej sali. Ulryk chciałby aby podróżni poszli już spać, ale nie wypadało na siłę wysyłać ich do łóżek. Wszyscy drgnęli kiedy z góry doszedł ich głuchy odgłos przypominający uderzenie czegoś ciężkiego o podłogę piętra karczmy. Winkel wymienił spojrzenia z Jostem i Arno dopiero na schodach, do których jako pierwsi kompani się rzucili zostawiając daleko za sobą karczmarza i jego drewnianą pałkę na opornych.


Na piętrze drzwi do jednego z pokoi aktorów były uchylone. Winkel kojarzył, że był to pokój Napoleona. Jego przyjaciel - Herbert - właśnie wychodził ostrzeliwany całą salwą gniewnych słów. Sztylet, który aktor na widok ludzi upuścił na końcu był splamiony świeżą krwią! Winkel nie mógł uwierzyć własnym oczom. Dalekim był jednak od paniki spokojnie podchodząc do uchylonych drzwi. Nikt nie był chyba tak spokojny jak on. Ani aktorzy, ani gospodarze, ani nawet krasnolud czy zwiadowca. On był po prostu zahartowany przez wiele podobnych akcji u boku łowcy Imre i Eryka.

- Nie znam się na pierwszej pomocy. - powiedział pewnie do oberżysty Bert podchodząc do aktora Napoleona. - Może ktoś mu pomóc? Szybko. - poprosił zwięźle, ale cały czas kulturalnie Winkel.

***

Śledztwo w wykonaniu trójki przyjaciół? Oczywiście. Bert wiedział, że nie ma na poprowadzenie go lepszych w grupie osób. Aktorzy nie mogli być sędziami we własnej sprawie, a karczmarz nie powinien narażać swojego dobrego imienia. Poza tym Ulryk musiał już słyszeć o Bercie i jego kompanach, którzy rozwiązali już nie jedną zawiłą łamigłówkę losu. Winkel - jak to zwykle on - postanowił zająć się przesłuchiwaniem świadków i bliskich głównego podejrzanego i samego poszkodowanego. Samą logikę przestępstwa postanowił zostawić Arno i Jostowi, który też mógł zająć się dokładnymi oględzinami narzędzia i miejsca zbrodni. Krasnolud był pewnikiem tego, że nikt raczej nie będzie próbował w podobie do Napoleona urządzić ekipy z Biberhof. Nie dając aktorom czasu na ustalenie jednej, spójnej wersji Winkel postanowił rozdzielić ich i czym prędzej zacząć przesłuchania. Cała senność znikła jak tylko gawędziarz pomyślał o sprawiedliwości, której znowu może dopomóc zwyciężyć... Na sam początek zdecydował się porozmawiać z głównym podejrzanym. Herbertem.


- Zatem… Może Pan mi powiedzieć kto z Pana znajomych jest najbardziej podejrzany w sprawie kradzieży noża? - zapytał Winkel. - Komuś się specjalnie spodobał? Widziałem, że jest bogato zdobiony. Może u kogoś go Pan widział albo ktoś kupił sobie taki sam model noża? - zapytał z ciekawością Bert.

- Niestety nie mogę w tym pomóc. Nic mi o tym wiadomym nie jest. Kogóż miałbym podejrzewać? A jednak ktoś to zrobił… - zasępił się.

- Dobrze… - powiedział Winkel w zamyśleniu. - Spróbujmy może inaczej. Kto Pana zdaniem mógłby pierwszy z aktorów posunąć się do zabójstwa na Herr Napoleonie? - zapytał Bert patrząc na aktora.

- Znam wszystkich od lat… - westchnął aktor. - Gdyby to ktoś inny był ofiarą, to bym rzekł, że takim furiatem mógłby być Napoleon, bo ostatnimi czasy coraz bardziej staje się porywczy… Ale to dobry człowiek... My aktorami jesteśmy, nie zabójcami Panie Bert. - powiedział dumnie przeczesując szpakowatą grzywę ręką.

- A jednak zgodzi się Pan ze mną, że z jakiegoś powodu Herr Napoleon denerwować się musi, prawda? - zapytał Winkel. - Cóż się takiego stało, że wybuchają tak poważne kłótnie?

- A to nie słyszeliście tego co wykrzykiwał jeszcze dzisiejszego wieczora na dole? Niedorzeczność, jeśli mnie o to spytać… Kryzys przechodzi Napoleon i tyle.

- Czyli chce Pan powiedzieć, że wynagrodzenie mości Napoleona jest sowite za jego ciężką pracę? Nie ma on zupełnie podstaw aby złościć się na Pana za niższe niż Pańskie wynagrodzenie? - zapytał Winkel grzecznie.

- Ależ nie ma podstaw żadnych, bo ja sam nie zarabiam wcale wiele… A już na pewno nie więcej od niego… Wszystko po opłaceniu kosztów i angażu pozostałych członków trupy dzielone jest między nas po równo. Nie ja jednak jestem księgowym, lecz nasz impresario Gerardes… Jego zapytaj o finanse Bercie… Napoleon jest zazdrosny o mój talent i tyle…

- Zazdrosny o talent powiada Pan? - zastanowił się Winkel. - Czy Herr Napoleon jest tak dobrym aktorem, że potrafiłby nabrać nas wszystkich i na przykład sam w jakiś sposób zadać sobie tę ranę sam? Na przykład aby rzucić cień podejrzeń na Pana?

- Aktorem jest dobrym, ale młody człowieku… Może i my się kłócimy ostatnio, ale… Znamy się trzydzieści lat. Nie sądzę, aby ktoś, kto jest mi jak brat posunął się do takiego podłego czynu… - westchnął starszy mężczyzna.

- Przecież sam Pan powiedział, że pokrzywdzony ostatnio często wpada w furię. - powiedział Winkel. - Może tym razem posunął się o krok dalej? Przecież jak to nie on to musiał mu to zrobić któryś z aktorów. Nikogo innego na piętrze nie było. Kto jest w trupie najkrócej? - zapytał Bert zaciekawiony.

- W afekcie do rękoczynów sięgnąć to inna sprawa niźli morderstwo planować. Tak mi się wydaje. Dramatyczne sceny najlepiej wychodzą na deskach teatru. W życiu… Muszę to przemyśleć... Ciężko pozbierać myśli w tym wszystkim... - pomasował dłonią czoło rozcierając skronie. - Najkrócej jest z nami młoda Heidi. Panienka dołączyła do nas dwa lata temu.

- Muszę jeszcze zapytać o to w jakiej kolejności pojawialiście się Państwo u drzwi albo w pokoju Pana Napoleona. Pan był pierwszy? - zapytał Bert.

- Tak. Byłem pierwszy jako mówisz. Spać nie mogłem, bo poruszyła mnie awantura przy stole… Napoleon posunął się o krok za daleko, żeby publicznie taki afront mi wymierzać! - podniósł głos nieco. - Ochłonąłem trochę, lecz sen nie przychodził. Usłyszałem hałas zza ściany. Wyjrzałem na korytarz… Drzwi do pokoju Napoleona były lekko uchylone. Więc pchnąłem je nieco i zanim dojrzałem go na ziemi, najpierw w blasku świecy zobaczyłem nóż, na który mało nie nadepłem… Podniosłem nóż, rozwarłem bardziej drzwi… A resztę już znasz. - rozłożył ręce.

- Zdaje Pan sobie sprawę jak to może brzmieć dla kogoś kto ostatnie lata poświęcił na podróży z łowcą nagród? - powiedział Bert lekko zdziwiony. - Dobrze, że mówi Pan prawdę. Kto pojawił się przy drzwiach po Panu? Proszę podać kolejność w jakiej pojawiały się poszczególne osoby.

- Cóż, mogę się mylić, bo wszyscy zbiegli sie za moimi plecami… Tyłem cofałem się z pokoju Leośka ścigany jego oskarżycielskimi krzykami. Zdaje się, że Panie nasze były pierwsze. Nie. Wyście przybiegli pierwsi? - zapytał niepewnie.

- Dokładnie. - powiedział Bert. - Rozumiem, że nie jest łatwo Panu określić kto był pierwszy zatem może podpowie Pan mi kto przybył ostatni? Napastnik raczej tak by postąpił aby nie być w cieniu podejrzeń.

- I w tym niestety pomóc nie mogę. Niby skąd mam to wiedzieć? Na moim miejscu byś wiedział?

- Nie, ale sprawdzam Pańską prawdomówność. - powiedział z lekkim uśmiechem Winkel. - Jakby Pan podał mi dokładny harmonogram kolejności mimo iż stał Pan tyłem do korytarza… Byłoby to dziwne. Wybaczy Pan. Taki manewr z mojej strony. Poza Panem ktoś jeszcze kłócił się z Panem Napoleonem? Może z którąś z Pań się on kłócił?

- Drażliwy jest ostatnio, ale nic szczególnego nie zapadło mi w pamięci. - odrzekł po chwili namysłu.

- Dobrze. - powiedział Bert. - Nic więcej póki co nie przychodzi mi do głowy. Jakby coś ważnego sobie Pan przypomniał proszę od razu do mnie przybyć w informacją. Przepraszam za podejrzenia, ale śledczy musi mieć w sobie odrobinę nieufności. - Winkel ukłonił się i wyszedł.

***

- Przepraszam Pana. - powiedział Bert podchodząc do Impresario stojącego na korytarzu wśród zdziwionych aktorów. - Może Mości Gerardes zamienić ze mną kilka słów w cztery oczy? Sprawa oczywiście dotyczy śledztwa w sprawie ataku na Herr Napoleona.

- Naturalnie. - skłonił się lekko i uprzejmie. - Z Panem wolę się rozmówić... - nie dokończył, ale spojrzenie na Arno mówiło samo za siebie.

- Dobrze. Zatem chodźmy może na bok aby niepotrzebnych sensacji nie budzić. - powiedział Winkel.

Odeszli kawałek dalej w głąb korytarza.

- Może Herr Gerardes mi powiedzieć jak to wyglądało z Pana punktu widzenia? Proszę zacząć od początku, a skończyć na tym jak wszyscy zbiegli się wokół Herr Napoleona.

- Hm… Krzyk mnie obudził. - impresario mówił powoli i z namysłem. - Poznałem po głosie Napoleona. Z początku myślałem, że awanturuje się, lecz wsłuchując się w krzyków treść, doszedłem do wniosku, że to coś poważnego. Wyjrzałem na korytarz, Panowie już wbiegali na schody. Reszta naszej trupy też już wychodziła. Wyszedłem i ja. Z początku myślałem, że to napad zbójecki jest.

- Czy nie wie Pan może kto pierwszy stał pod drzwiami Herr Napoleona poza Panem Herbertem? - zapytał Bert spokojnie.

- Zdaje się, że ten drugi Pan z pańskiego towarzystwa. Ale nie ten mały, gruby, tylko ten szczerbaty. - powiedział niepewnie.

- Rozumiem. - pokiwał głową gawędziarz. - Czy poza Panem Herbertem ktoś jeszcze kłócił się ostatnio z pokrzywdzonym?

- Drażliwy jest od wiosny, ale żeby awantury robił, to nie. Tylko z Herbertem się gryzł jakoś tak więcej, aż dzisiaj się przelała czara…

- Dlaczego od wiosny? Coś się wtedy stało dla niego niekorzystnego?

- Wiosną zaczął się nowy repertuar. To mi sie jakoś tak zapamiętało. Zimą był względny spokój, ale od kiedy nowe przedstawienia szlifują, to jest atmosfera okropna. Ale Napoleon to dobry człowiek i nie zasłużył sobie na takie traktowanie, nawet jeśli i po wypiciu zbyt wielu kielichów wina, obraził Herberta…

- Z pewnością nie zasłużył na nóż między łopatki, Mości Panie. - powiedział Winkel z uśmiechem bardziej smutnym. - Kłócili się o pieniądze, a jeżeli mam być szczery to Pan wygląda na najbardziej zamożnego z całej paczki. Nie mylę się?

- Wie Pan. Każdy zarabia tyle, ile może i się da. To ile kto wydaje, to już jego sprawa… Ja żyję oszczędnie a gdyby nie moje kontakty i kontrakty i wpływy, to by dalej oni grali po wiejskich festynach. W tym roku mamy zagrać nawet na balu cesarza. Mam nadzieję, że sam Najjaśniej panujący nam Karl Franc zaszczyci nas swoją obecnością. Sławna była trupa lat dwadzieścia temu, ale kiedym sie z nimi rozstał, to… - machnął ręką. - wtedy to mieli na co narzekać jeśli o finanse się rozchodzi… A teraz? Znowu jestem z nimi, sezon dobry się szykuje, ledwie próby się zaczęły kończyć i prawie gotowi jesteśmy do trasy, a oni… niewdzięczniki… Tak panu powiedzieli? Że ja ich okradam? - zapytał obrażony.

- Nikt mi niczego takiego nie powiedział tylko widzę, że kiedy oni się kłócą zajadle Pan zachowuje stoicki spokój. Co więcej jest Pan ich menago. Zatem domyśliłem się, że sporo musi mieć Herr w interesie udziałów. - Bert się zastanowił. - Dlaczego się rozstaliście? Te 20 lat temu…

- Eh... Stare dzieje… Im sława do głów uderzyła i wytrzymać z nimi było coraz trudniej, a mi zachciało się rodzinę zakładać i przestać włóczyć po Imperium. - machnął ręką. - Nawet nie wiesz Pan jakie to stresujące zajęcie tak niańczyć całą trupę i wszystkich klientów… - mówił spokojnie.

- Nie wątpię. - powiedział Winkel. - Ja również kiedyś myślałem o rodzinie, ale jakoś jeszcze nie spotkałem tej jedynej, dla której mógłbym zamieszkać w jednym miejscu.

- Lepiej niech sie Pan nie żeni…- machnął ręką. - Lepiej być kawalerem. Wiem co mówię, już trzy żony miałem… - przewrócił oczami.

- Faktycznie może lepiej sobie dać spokój. - uśmiechnął się lekko Winkel. - Czy jak dotąd między aktorami w trupie doszło kiedyś do rękoczynów? Znaczy czy walczyli już ze sobą?

- W niejednej bitce udział brali karczemnej, ale zawsze po tej samej stronie… Nie, nie widziałem, żeby mieli się bić miedzy sobą inaczej niż na słowa.

- Zatem to pierwszy taki przypadek jeżeli w ogóle… - Bert się podrapał po głowie. - Nie wie Pan czy Napoleon potrafiłby zagrać, że ktoś go ranił podczas, gdy sam zrobiłby sobie coś takiego? Rana jest bardzo płytka i nieznaczna, a zatem jak ostrze nie było zatrute nic mu nie będzie. Napastnik raczej raniłby go dotkliwiej…

Impresario wzruszył ramionami.

- Z tymi aktorami, to już wszystkiego można sie spodziewać… Artystyczne dusze. - skrzywił się. - Może to tylko partacz nie zabójca? Tchórz? Pierwszy raz w życiu miał komuś krzywdę zrobić? To nie może być łatwe komuś życie odebrać… Co innego na deskach teatru, a co innego w życiu, czyż nie?

- To zupełnie dwie różne rzeczy. - powiedział Winkel zgadzając się. - Ja, niestety, musiałem kiedyś doprowadzić człowieka niemal do śmierci jednak… Broniłem moich przyjaciół. Nie jestem wojownikiem, ale za nich poszedłbym w ogień. Nie myślałem wtedy zbyt… sensownie. Czy myśli Pan, że Herbert byłby zdolny zaatakować Napoleona za to jak go uraził albo za tę i więcej zniewag? Zaatakować i po prostu nie dać rady dokończyć sprawy?

- Przede wszystkim trzeba trzymać się faktów oraz nie wykluczać tego, bo to motyw, a innego chyba nie znacie jeszcze… - podrapał się po głowie. - Motyw jest, narzędzie zbrodni jest, podejrzany na miejscu zbrodni jest. Dla wielu sprawa byłaby prosta i oczywista jak dwa plus dwa.

- Ja zawsze podchodzę do sprawy bardzo ostrożnie. - powiedział Bert spokojnie. - Wystarczy, że wydamy tak poważne oskarżenie, a strażnicy dróg zabiorą Herberta w kajdanach. A co jak to nie on? A co jak Napoleon sam się dźgnął? Jest wiele możliwości. Ja nie zamierzam później mieć wyrzutów sumienia, bo nie dopilnowałem swoich obowiązków… Co by Pan uczynił na moim miejscu?

- Nie jestem na Pana miejscu, choć obowiązkiem mym było to zaproponować. - odrzekł z ulgą wymijająco. - A jak miałby się Napoleon sam zranić? Niski, krótkie ręce ma. Gdyby długie nawet miał i szczupłe, to jak sobie można nóż wbić w plecy? - pokiwał głową z powątpiewaniem.

- To już zależy tylko od rozciągnięcia rąk i pleców. - powiedział Bert. - Ja na przykład bez problemu mógłbym się sam dźgnąć, mój szczerbaty kolega zapewne też, ale na przykład taki krasnolud już by miał ciężko. - Winkel się zastanowił. - Są jednak wyjątki, bo widziałem kiedyś siłacza w cyrku, który był wcześniej eskapologiem. Ten to mógłby mimo muskulatury sobie nóż wbić bez problemu. Poza tym to nie jest głęboka rana. Można by ją zrobić mocując narzędzie na kancie mebla na przykład i uderzając plecami. Wcale nie mocno, bo to płytka ranka. Martwi mnie to pieczenie. Oby ostrze nie było zatrute…

- Jakby chciał samobójstwo popełnić trucizną, to by chyba mniejszy trud sobie zadawał niż meble nią smarować i plecami okładać po ich kantach. - Impresario uniósł brew z niedowierzaniem patrząc na Berta.

- Mówiłem o usadowieniu noża na przykład w rogu mebla aby stał on stabilnie i uderzenie w niego. Oczywiście gdyby zrobił sobie to sam nie wchodzi w grę trucizna, a jedynie gra pod publiczkę. Żaden samobójca by się tak nie męczył i skoczył z okna na łeb albo też powiesił się czy zastosował prostą sztuczkę z krzesłem… - Bert się zastanowił. - Zna Pan tych ludzi lepiej niż ja. Kto, gdyby miał to zrobić mu ktoś z nich, byłby do tego zdolny? Herbert?

- Skoro z łowcą Pan pracował, to zapewne też wie, że każdy do tego może być zdolny, tak samo jak Napoleon mógł sam siebie okaleczyć. Skąd jednak takie u Pana pewne siebie przeświadczenie, że właśnie ofiara jest poszukiwaną osobą? Ja nie mówię, że Pan sie myli, ale przecież nie zna Pan nikogo a zamienił raptem kilka słów z głównym podejrzanym? - Gerardes przyjrzał się podejrzliwie Bertowi. - W co Pan gra?

- Lubię grać w karty, ale póki co zajmuję się śledztwem. - odpowiedział błyskawicznie Winkel. - Badam póki co ludzi zanim wszyscy ochłoną i na spokojnie ustalą jedną wersję. Pan na przykład bardzo często sugeruje, że to Herbert jest winien napaści na Napoleona. To zdaje się oczywiste już po scence jaką widzieliśmy bezpośrednio po ataku, ale… Nie rozumiem dlaczego tak bardzo, niby delikatnie, stara się Pan przekonać mnie do własnych racji. Z Herbertem macie jakoś na pieńku czy gdzieś indziej leży problem? Nie sądzę aby Pan starał się mi wkuć coś tak oczywistego jak to, że on rzeczywiście jest głównym podejrzanym. Niemal pewnym sprawcą, że tak powiem…

- Już mówiłem, że trzymam się faktów. I nie działa na mnie podpuszczanie młodego Pana. Herbert jest moim przyjacielem tak samo jak Napoleon. Jednak ktoś za tym stoi a wszystkie dowody wskazują na Herberta. - wzruszył ramionami. - Szukać winy w tym, kto to widzi, to już dopiero perfidia… Nie mamy o czym już rozmawiać chyba, prawda? - spojrzał na Berta obojętnie.

- Dokładnie. - powiedział Winkel. - Jakby coś ważnego się Panu przypomniało proszę mnie znaleźć i przekazać to bezzwłocznie. To również od Pana zależy kto pojedzie z trupą w turne, a kto wyjedzie z zajazdu w kajdanach. Dziękuję za poświęcony czas. - gawędziarz się lekko ukłonił i ruszył po kolejnego świadka.

***


- Przepraszam… - powiedział Winkel podchodząc do młodej aktorki. - Możemy porozmawiać o całym zajściu? Mości Napoleon trochę będzie trzeźwiał więc myślę, że na rozmowy ze świadkami mamy dość czasu…

Heidi nie była śliczną dziewczyną. Była po prostu olśniewająco piękna. Niczego nigdzie jej nie brakowało, jakby wszystkie boginie użyczyły jej swych najlepszych cech. Najbardziej zdumiewającym jednak było, że taka skromność od niej biła, jakby nie zdawała sobie z tego wszystkiego do końca sprawy. A może tylko była świetną aktorką?

- Bardzo chętnie. Pomogę jak mogę. - była zmęczona i zatroskana. - Ale nie wiem jak? Gdy wyszłam na korytarz widziałam tyle co i reszta. Herbert z nożem. Napoleon na ziemi krzyczał z boleści. Nie wiem czemu Herbert miałby to zrobić… - załamała rączki na dorodnych, jędrnych piersiach, kontury kształtów których kusząco rysowały się na zwiewnej, letniej, nocnej koszulinie. - Raczej nie spodziewałabym się tego po nim, ale przecież wszyscy widzieli i sam Napoleon tam mówi… Więc co będzie z maestro Herbertem!? - zapytała żywo przejęta.

- Nie mam pojęcia. - powiedział Winkel. - Wszystko zależy od tego jak się cała sytuacja ułoży. Większość śledczych uznałaby winę Pana Herberta gdyż miał on motyw, miał w rękach narzędzie zbrodni oraz znajdował się w odpowiednim miejscu o właściwym czasie. Ja ani moi przyjaciele nie jesteśmy jak większość. Zbadamy tę sprawę dokładnie. - dodał Bert spokojnie. - Muszę Panią zapytać czy Pan Napoleon miał w przeszłości, bliższej i dalszej, niesnaski z członkami trupy? Wygląda na dość nerwową osobę.

- Jest bardzo temperamenty, ale nigdy nie pomyślałabym, że komuś aż tak zalezie za skórę, aby mu zrobić krzywdę…

- Nie odpowiedziała Pani na moje pytanie. - zwrócił uwagę Bert. - Czy Pan Napoleon często kłócił się z innymi członkami trupy?

- Ależ właśnie to miałam na myśli. Jest wybuchowy ostatnio i często nie przebiera w słowach. Dzisiaj oblał winem Herr Herberta... Ale czy to są już kłótnie czy tylko jego taka to ostatnio gburowata natura? Ze mną się nie kłóci, choć często strofuje na próbach. To normalne jest akurat, bez krytyki nie ma postępów…

- Czy uważa Pani, że Herr Napoleon mógłby kogoś tak zdenerwować, że ten chciałby go zabić albo uszkodzić? Ktoś z trupy oczywiście… - Bert zastanawiał się nad czymś.

- Nie potrafiłabym nikogo wytknąć palcem. Na pewno nie mnie. To bardzo dobry człowiek i aktor i ja bym zcierpiała urazę niż się mściła…

- Wierzę. - powiedział kiwając głową gawędziarz. - Może mi Pani powiedzieć czy Napoleon jest tak dobrym aktorem aby udać atak na siebie, a obrażenia zadać sobie własnoręcznie? - zapytał Winkel. - Wiem, że to nieprawdopodobne, ale dlaczego spokojny Herbert miałby atakować przyjaciela?

- Każdy z trupy jest świetnym aktorem, ale czy jest zdolny do tego i samookaleczeń... To mogę mówić tylko za siebie... Nie... Nie wierzę, że to się w ogóle dzieje... To jakiś koszmar... - jęknęła.

- Wybacz, ale nie uwierzę, że jesteś tak delikatna podróżując z trupą po świecie. - powiedział Bert poważnie. - Ja jestem spokojny i unikam kłopotów, a od ostatniego roku ciężko zliczyć ile mordów, walk i w ogóle gorszych rzeczy widziałem w podróży. Samookaleczenie Napoleona czy też atak na niego to nic. To najmniej brutalne śledztwo jakie prowadziłem w życiu. Który z aktorów jest najbardziej wysportowany? Znaczy czy ktoś byłby w stanie zranić aktora i pobiec do siebie do pokoju na tyle szybko aby Herbert idący do Napoleona go nie zauważył?

- Dla mnie oni są jak rodzina a nie obcy ludzie. Byłbyś na moim miejscu, byś zrozumiał. - powiedziała smutno. - Nikomu zdrowia nie brakuje... Egon kiedyś mówił, że był w trupie cyrkowej jako młody chłopak, ale on za szybko nie biega. Ja szybko biegam. Najszybciej myślę ze wszystkich. I co? Niby to mówi, że ja jestem morderczynią? - zapytała.

- Nie. - odpowiedział błyskawicznie Winkel. - Zdradza to jednak Pani naturalne predyspozycje do możliwości wykonania tak szybkiego manewru. Myślę, że nie ma co się denerwować, a lepiej skupić na sprawie. Chyba każdy z nas chce aby za kratki trafił nikt inny jak prawdziwie winny złoczyńca. Ja tak tych ludzi jak Pani nie znam i miło by było gdyby Pani mi coś podpowiedziała. Zdradziła coś co pomoże mi znaleźć konkretny trop. Cokolwiek.

- Przecież nie zmyślę… A Napoleon wytrzeźwieje i miejmy nadzieję, że się wszystko wyjaśni rano… - zamyśliła się. - Może to duchy? Kto umiałby w kilka uderzeń serca zniknąć po zadaniu morderczego ciosu, aby go ani ofiara, ani podejrzany wzięty za napastnika, nie zobaczył? - zapytała rezolutnie.

- Szczerze wątpię w istnienie duchów. - powiedział Bert. - Widziałem za to i znałem wojowników tak szybkich aby byli w stanie tego dokonać. Żadnego z nich niestety nie ma z nami w tawernie, bo by stał się głównym podejrzanym. Nie pozostaje nam nic innego jak czekać aż Herr Napoleonowi wrócą zachwiane winem zmysły. Może wtedy coś się wyjaśni. Dziękuję Pani za poświęcony czas. - dodał gawędziarz skinając z uśmiechem głową.

- Proszę, Panie Bercie. - odpowiedziała smutno.

***

- Przepraszam Pana Mości Egonie. - powiedział Bert podchodząc do karła. - Możemy chwilę porozmawiać? Pana słowa mogą okazać się przydatne w śledztwie.

- Oczywiście.


- Proszę zatem na bok. Co może mi Pan powiedzieć o całym zajściu? - zapytał Winkel nadal ciekawy wersji każdego z aktorów.

Karzeł popatrzył na Berta ponuro.

- Ktoś ugodził Napoleona nożem i wygląda na to, że był to Herbert, bo go Napoleon przyłapał z nożem na gorącym uczynku. - wzruszył ramionami. - To chyba wszyscy wiedzą, nawet Pan, nie?

- Nie. Ja tego nie wiem. - powiedział krótko Winkel. - Na to wygląda, ale… Doświadczenie każe mi sprawdzić tę sprawę bardzo dokładnie. Zatem zaczynajmy. Co Pan robił zanim usłyszał krzyk Herr Napoleona?

- Spałem.

Bert już wcześniej zwrócił uwagę na ubiór karła. Ten miał na sobie obszerną koszulę nocną i sandały. Z ubioru zatem wydawał się wiarygodny. Był też lekko zaspany, znużony i zapewne nadal nietrzeźwy. Ciężko było obecnie podważyć jego słowa...

- A co Pana obudziło? - zapytał się Bert. - Co Pan zrobił po przebudzeniu?

- Hałas mnie obudził. Coś łomotło o podłogę. Napoleon upadł. Jak zaczęły się krzyki a potem po schodach wbiegać liczne kroki z dołu, to ja ostrożnie wyjrzałem na korytarz.

- Czy wie Pan kto mógł chcieć skrzywdzić Pana Napoleona? Ktoś poza Mości Herbertem kłócił się z nim wcześniej? - Bert drążył kulturalnie temat.

- Nie. Nikt. Kłócą się między sobą. W zasadzie to Napoleon pierwszy zawsze inicjuje przykrości, ale dzisiaj przy kolacji to było najmocniejsze, że tak rzeknę widowisko… Jak widać to eskaluje pomijając mordobicie skoro w ruch od razu poszedł nóż…

- Bardzo mnie to dziwi, że na dole Pan Herbert ani się słownie ani ręcznie nie odgryzł, a kiedy emocje opadły miałby iść i atakować wieloletniego przyjaciela? - zapytał Winkel. - Coś takiego się kupy nie trzyma. Co Pan o tej sytuacji myśli?

- A dla mnie to się trzyma kupy, do czasu aż znajdziecie lepszego kandydata w kajdany. Nie pierwszy to byłby przyjaciel z nożem w plecach w Imperium, nie? Gdyby się odgryzł na dole, to by wyszło na to, że potem chciał dokończyć, czego nie skończył. Kupy to się tylko nie trzyma, że zamiast wbić nóż to go tylko drasnął jak partacz… No to kto chciał zabić Napoleona i jak? Kogo widział Herbert umykającego z pokoju, kogo Napoleon nie zdążył przyłapać? - Egon założył ręce na piersiach i zadarłszy głowę wpatrywał się z wyczekiwaniem w Winkela.

- Niestety jest to wszystko wiedza operacyjna, której osobom nie uprawnionym do wejścia w jej posiadanie wyjawić nie mogę. - odparł błyskotliwie Winkel. - Cały czas badamy poszlaki oraz rozwijamy kłębek, który w przypadku waszej trupy nie jest wcale taki mały. Początkowo istniało podejrzenie, że ktoś drasnął Mości Napoleona, bo nie musiał czynić nic więcej. Trucizna załatwiłaby resztę. Niestety ani ja ani moi towarzysze nie jesteśmy specjalistami w leczeniu tego typu dolegliwości i obawiam się, że jakby tak było Napoleon mógłby nas opuścić. - Bert się chwilę zastanowił. - Mam nadzieję jednak, że ani poszkodowanemu nic nie będzie i uda się schwytać winnego. Dołożę do tego wszelkich starań. Jak Panowie się kilka lat temu rozpadli… Z kogo to było bardziej winy i jakie niosło ze sobą emocje?

- Aha… - Egon mruknął i usiadł wskoczywszy na łóżko. - Nie nazwałbym tego rozpadem. Upadek raczej w zapomnienie. Ciężkie czasy przyszły dla nas. Sława przeminęła z wiatrem… Herbert zaczął pić… Napoleon próbował być impresario po odejściu Gerardesa. Eh... Graliśmy po małych wioseczkach, po festynach, w byle jakich karczmach, w byle jakich miastach, w byle jakich dzielnicach. - westchnął. - I za te byle jakie mam na myśli, że nie byliśmy wybredni i audiencja nasza górnolotną nie była… Emocje jakie pytasz Pan? Rozgoryczenie, bieda i urażona duma… Kiedy pojawiła sie Heidi było już trochę łatwiej. Kiedy wrócił Gerardes, to jest coraz lepiej. Teraz z nowym repertuarem będziemy znowu sławni w każdej cywilizowanej prowincji naszego Imperium a nawet może i w Bretońskich miastach i Kislevie! - powiedział z dumą.

- W sumie to dlaczego się rozpadliście? Przez różnice poglądów czy też z innego powodu? - zapytał Winkel ciekawy.

- Bośmy na laurach usiedlim? - zapytał retorycznie z uwagą przyglądając się Winkelowi.

- Proszę odpowiadać na pytania. Wiem, że jako aktor nie może Pan nic powiedzieć prosto i dosłownie, ale dla dobra śledztwa niech Pan przez chwilę uprości swoją aparycję i odpowie zwyczajnie jak chłop od kosy odciągnięty. - odparł błyskawicznie Bert z lekkim, kpiącym uśmiechem.

- Nie mieli my, proste chłopy i baby, gładkiego impresario... - westchnął.

- Mości Gerardes chciał zakładać rodzinę powiada Pan? - zapytał Winkel. - To dlatego mnie od małżeństwa tak odciągał jak bym miał to w przyszłości w zamiarze. Po rozpadnięciu się ekipy co robili Panowie? Dalej tylko graliście czy też inne prace wykonywaliście? - zapytał Bert.

- Jak nie było co do gęby włożyć, to i różnych prac dorywczych trzeba było się chwytać. Żadna praca nie hańbi. - powiedział z teatralną przesadą. - Nie łatwe jest życie prawdziwego artysty. - dodał już bardziej z niesmakiem. - Nie mówiłem, żeśmy się wcale nie rozpadli tylko odupadli? - zdziwił się strzepując rączki i zeskoczył z łóżka na deski pokoju. - To tyle Panie Winkel?

- Myślę, że tak. Co prawda Pana słowa okazały się nie wiele pomocne, ale cóż. Jako śledczy zawsze muszę brać pod uwagę, że nikt nie powie nic aby siebie czy swojego przyjaciel obciążyć. - odpowiedział Bert z niesmakiem. - Może jak się Pan Napoleon obudzi będziemy wiedzieć więcej. Póki co dziękuję.

- Nie ma za co. Jak się przydać mogę to będę w swoim pokoju.

***

Bert miał już swoje podejrzenia. Winkel miał głowę na karku i głupimi byliby aktorzy, którzy myśleliby, że prostą grą i sztuczkami zwodzą go niczym psa pętem kiełbasy. Gawędziarz nie tak dawno miał okazję pracować z prawdziwym zawodowcem wśród aktorów. Poznał nie tylko sztukę aktorstwa, ale też to w jaki sposób potrafi ona oddziaływać na widza. Wiedział, że nie mógł wierzyć w słowa aktorów, ale kierował się nie tylko zdrowym rozsądkiem, ale i sercem. A to jeszcze nigdy go nie zawiodło…
 
Lechu jest offline  
Stary 04-07-2014, 07:49   #87
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ledwo zaczęła się podróż, szczęście tak jakby opuściło dzielną trójkę poszukiwaczy przygód. Bo trudno powiedzieć, że rozmyte trakty i lejące się z nieba strugi wody miały cokolwiek wspólnego ze szczęściem.
Karczma, w której udało im się znaleźć schronienie, nosiła mało sympatyczną nazwę "Bestia Reiku", lecz brew nazwie w jej wnętrzu człek nie czuł się jak w brzuchu ryby. A nawet odrobina szczęścia ich spotkało, ich trójkę, znaczy się, bowiem imć Ulryk, karczmarz i właściciel "Bestii", zechciał ich zatrudnić na dni kilka, jako ochroniarzy i wykidajłów. Tak na wszelki wypadek, bo nawet w taką pogodę bandyci najrozmaitszej maści nie siedzieli pod dachem, tylko polowali na nieostrożnych. Lub naiwnych.
Za wikt i opierunek jedynie zostali przyjęci, to fakt, ale dzięki temu w sakiewkach zostało nieco więcej grosza.
Faktem było, że za trunki płacić musieli, ale jak kto nie chciał, to piwa pić nie musiał. Szczególnie że aż tak dobre nie było. Tyle tylko, by gardło przepłukać.
No i rozrywkę mieli, bowiem aktorzy, bawiący w "Bestii", bawili czasami i pozostałych gości.
Aż i dostarczyli im całkiem nietypowej rozrywki...

Znowu? westchnął w duchu Jost, pamiętając nieudane w sumie, nie tak znowu dawne śledztwo na trakcie. Tylko nie to...
Najchętniej od razu by za gościnę podziękował i wyjechał, ale pech jakiś chciał, że tak Bert, jak i Arno, z zapałem zabrali się za przesłuchiwanie aktorów.
Już po pierwszych chwilach Jost poczuł, jak go głowa boleć zaczyna. Skąd niby on miałby wiedzieć, kto i co zrobił inaczej, niż powiedział? Jaka była gwarancja, że poszkodowany, Napoleon, sam się nie pchnął tym nożem? Albo że sztyletu o ścianę nie oparł i sam się na ostrze nie nadział? Rana była tak płytka, że było to możliwe. A że Napoleon histeryzował i mdlał jak panienka... Wszak to aktor był. Nie takie rzeczy odegrać potrafił.
Opatrzenie ranki zajęło chwilę, chociaż Jostowi się zdawało, że i to jest niezbyt potrzebne. Trochę zgniecionej babki i krwawnika, trochę płótna. Już gdy rana była opatrzona, a Napoleon zemdlał w efektowny sposób, Jostowi do głowy przyszło, że powinien był zasugerować przypalenie rany, na wypadek, gdyby sztylet był zatruty. A raczej nie był. Za to reakcja aktora mogłaby być ciekawa.

Arno wnet się naraził wszystkim - i podczas przeszukiwania każdego z aktorów, i podczas późniejszych z lustrem demonstracji. A że Bert przesłuchiwał coraz to kolejne osoby, to Jost, który pilnował, by wszyscy podejrzani (i podejrzane) zeznań nie uzgadniali, musiał atmosferę łagodzić. I na niego też spadło przeszukanie pań. Jednak nie sądził, by trzymane przez nie świece w zbrodni mniemanej używane być mogły.

Jakim cudem Napoleon nie widział tego, kto się doń od tyłu pokradł, tego Jost też pojąć nie potrafił. Ślepy nie był, ani tak pijany. Jeśli oczu nie zamknął, stojąc przed lustrem, to musiał zoczyć tego, co by podchodził, z nożem na dodatek i wrzask powinien podnieść.
A co z kolei za dureń zabić chcąc ledwo ryśnie ostrzem zaskoczoną ofiarę? Dziecko by mocniejszy cios zadało.
I o co poszło? Podział zysków? Znaczenie w trupie? Niewiastę jakowąś? Ktoś się chciał pozbyć Napoleona, czy Napoleon - konkurenta?
A może wszystko oszustwem tylko było, nie wiedzieć w jakim celu odegranym? Gdyby w wielkim mieście to było, to sławę i rozgłos sprawa by przyniosła. Trup, nawet nie do końca nieżywy, zawsze zainteresowanie budzi. Ale tu? Po co?

Nijak się ta sprawa Jostowi nie widziała. I najchętniej spać by poszedł, o niedoszłym mordercy (jeśli był takowy) zapomniawszy. Ale stał mimo tego na korytarzu, cierpliwie czekając, aż Bert rozmowy z aktorami wszystkimi przeprowadzi.
A potem chciał, tak na wszelki wypadek, pokój Napoleona przeszukać. Na wypadek, gdyby Arno coś przegapił.
 
Kerm jest offline  
Stary 05-07-2014, 08:42   #88
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Kiedy Bert skończył rozmowę z karłem Egonem, Arno w międzyczasie dochodzenie urządził na celu mające ustalenie, kogo widać najwięcej w lustra odbiciu było. Potem krasnolud na stronę poszedł z Heidi, gdyż reszta aktorów stanowczo odmówiła współpracy z grubiańskim khazadem chętnie zaś odpowiadając na pytania Winkela. Jost nie wykazywał najmniejszej ochoty rozmowy z trupą, więc, korzystając z chwili, gdy Arno rozmawiał z przepiękną artystką, a Bert przesłuchiwał Olgę, Schlachter przeszukał pokój ofiary.












Z początku nic nie wskazywało na to, że przepatrywacz cokolwiek znajdzie ciekawego dla sprawy. Rzeczy osobiste Napoleona zdawały się być nietkniętymi i co prawda sam poszkodowany musiał odzyskać przytomność, aby potwierdzić czy niczego nie brakuje, jednak i ubranie lepszej jakości i garść srebrników i razem ze starym złotym sygnetem oraz takiegoż kruszcu dwie spinki do mankietów z osadzonymi czarnymi kamieniami szlachetnymi, były obecne w zaciągniętej sznurem sakwie na dnie kufra podróżnego. Dopiero przy drzwiach znalazł na ziemi świeżą rysę, jakby ostrze stali odłupało krawędź deski podłogi przy łączu. Czy miało to lub mieć mogło bezpośredni związek z niedoszłą zbrodnią?










Tymczasem Arno łatwego nie miał do zgryzienia orzechu, bo Heidi nie mogła byc bardziej oschłą i zimną ludzką kobietą, jaką krasnolud miał okazje poznać, by zamówić kilka słów.

- Czego chcesz wiedzieć kransoludzie ode mnie? Co w ogóle cię obchodzą ludzkie sprawy? Ja już Herr Winkelowi udzieliłam wyjaśnień bardzo obszernych... – wydęła usta hardo niemal nie kryjąc obrzydzenia jakie żywiła ku Hammerfistowi.

To akurat kahazad bardzo dobrze rozumiał, gdyż nie jeden raz w swym życiu był świadkiem uprzedzeń ludzkich obywateli Imperium do mniejszości rasowej, którą stanowiły kransoludy. A i kilka obelg, które przed chwila poleciały z ust jego pod adresem członków aktorskiej trupy być może podsyciła wrodzone lub nabyte uprzedzenia, bo wyczuwał, że tu nie tylko o osbostą anypatię idzie, lecz również o wzgardę, nieufność, lęk i niechęć ku jego rasie, które często przybierały u ludzi właśnie taką postawę dyskryminacji.










Winkel zaś stanął naprzeciw bardzo wdzięcznie starzejącej się Olgi, każąc jej usiąść, przez co kobieta, podczas rozmowy patrzeć do góry musiała na śledczego. Po kilku grzecznościowych zwrotach przełamania pierwszych lodów, Bert uprzejmie lecz z nieodgadnioną miną, zadał standardowe pytanie o miejsce pobytu aktorki oraz to co robiła podczas ataku na Herr Napoleona.

Ku zdziwieniu Winkela, Olga spąsowiała juz przy pierwszym pytaniu i z zawstydzonym obliczem przełamała się zaglądając gawędziarzowi prosto w oczy.




- Jeśli jeszcze nie wiesz, to zapewne sie dowiesz, że w tym czasie była wraz z kochankiem mym... Egonem... – wyznała czerwieniejąc jeszcze bardziej. - Dobrze ci z oczu patrzy młody człowieku... Ja wiem, że różnie na chleb można zarabiać i żadna uczciwa praca nie hańbi. To, że gawędą ciekawość rozbudzając słuchaczy zarabiasz na życie instrumentem języka sie posługując, to ufam, że dochować sekretu możesz! – nieoczekiwanie padła na kolana przed Winkelem. – Błagam! Na litościwą Shalayę i sprawiedliwą Verenę, błagam, nie zdradzaj mego sekretu przed resztą trupy. – uczepiona nogawki, z upokorzeniem patrzyła do góry na Berta.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 12-07-2014, 00:04   #89
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję MG za świetne dialogi!

- Ależ… Proszę wstać. - powiedział nieco zawstydzony Winkel. - Niech się Pani nie obawia. Jeżeli nie ma to nic wspólnego ze zbrodnią nie wyjawię Pani sekretu. Nie rozumiem tylko dlaczego wasza znajomość musi rozkwitać za plecami trupy. Nie moglibyście otwarcie ze sobą być?

- Nie jest moim życzeniem, aby stało się to jawne, gdyż nie uczucie nas łączy lecz pożądanie cielesne… - odrzekła spuszczając oczy zarumieniona.

- Dobrze. - odpowiedział Winkel. - Jak nie będzie to miało żadnego związku ze sprawą przemilczę ten wątek przed każdym wliczając moich przyjaciół. Niech Pani mi powie czy podobne uczucie albo inne nie łączyło Pani nigdy z innym członkiem trupy?

- Nie miałam takiego związku z żadnym innym Panem z trupy… - odrzekła stanowczo, jakby chciała zaakcentować, że nie sypia lub sypiała z każdym.

- Spokojnie. - powiedział Winkel. - Nie miałem na celu Pani obrazić. Chcę tylko poznać problem. Niech Pani mi opowie jakie relacje łączyły Pana Napoleona z każdym członkiem trupy. Dokładnie.

- Przyjaźni się z Herbertem, a raczej przyjaźnił, bo teraz mowy o przyjaźni być nie może. A z resztą normalne ma relacje. Dobry kolega po fachu, choć wielce drażliwy i skory do wybuchów choleryk. Temperamentny. Od kilku miesięcy przewrażliwiony jest szczególnie i zachowuje jak skończony stary dureń. - pokręciła głową z niezadowoleniem. - Dzisiejszy wieczór ukoronował chyba ten okres, kiedy wylał wino w twarz Herberta. Ale nie wierzę, aby tamten chciał go za to zabić… To byłoby okropne… Co się stanie z Herbertem? Może nauczkę chciał mu dać tylko niegroźną? A może to nieporozumienie?

- Nie ma mowy o nieporozumieniu. - odpowiedział Winkel spokojnie. - Nigdy nie spotkałem się z takim kiedy jeden wbija drugiemu ostrze w plecy. Co prawda rana nie była poważna, ale ostrze mogło być zatrute czego jeszcze nie wiemy. Istnieje pewna obawa, że w swym szaleństwie Pan Napoleon dźgnął się sam. Jest też możliwość, że ktoś wrabia Herr Herberta, ale kto… To już wiedza operacyjna. - Bert mówił jakby cały czas analizował sytuację. - Niech Pani mi opowie jak cała sytuacja wyglądała z Pani punktu widzenia. Zacznijmy od tego jak leżała Pani w łożu z Mości Egonem.

- Krzyki i zamieszanie. Odzialiśmy się w naprędce. - mówiła ściszonym głosem. - Podsłuchawszy przez drzwi co się dzieje, wymknęłam się zaraz po Egonie.

- Przybyliście jako ostatni czy jeszcze ktoś po was się pojawił? - zapytał Bert ciekawy.

- Myślę, że ja byłam ostatnia. - odrzekła po zastanowieniu.

- Dobrze. Czy szykując się, mając uchylone drzwi nie widziała Pani nikogo z trupy kto przebiegał od drzwi Pana Napoleona w inną stronę? - zapytał Bert patrząc rozmówcy w oczy.

- Nie widziałam, bo odziewając się nie uchylaliśmy drzwi wcale. - odpowiedziała szybko.

- Dobra. - Winkel chwilę pomyślał. - Niech Pani mi powie jakie relacje łączyły Pana Napoleona z resztą trupy? Z kimś kłócił się częściej? Z kimś rzadziej? Ktoś może kiedyś posunął się do przepychanek z nim?

- Doprawdy nie wiem co mogę Panu jeszcze powiedzieć czego z nie powiedziałam. Pan już takie pytanie mi zadał przecież. - westchnęła. - Jesteśmy niemal jak rodzina a w niej wiadomo… kłótnie, spięcia i radości przeplatają się ze sobą. Najbliżej Napoleon zawsze był z Herbertem. Znają się najdłużej. Oni założyli “Brata” lata temu jako młodzi, ambitni i zupełnie nieznani artyzani z Altdorfu. Od zimy układa się między nimi nie najlepiej. Nie widziałam, żeby się bili w przeszłości.

- Spokojnie. Wielokrotne zadawanie tych samych pytań to metoda stara jak świat. - powiedział Winkel. - Jedna z podstawowych w tego typu śledztwach. Nie uciekam się do niej za często dlatego dam już Pani spokój. Zauważyłem, że Panowie pokłócili się w sumie o złoto. Czy rzeczywiście Herr Napoleon zarabia o wiele mniej niż Pan Herbert?


- Ja im do kies nie zaglądam młody Panie, więc nie wiem jak jest naprawdę. Zawsze wydawało mi się, że dzielą zyski po równo między siebie. - powiedziała z przekonaniem.

- Czy jest Pani wiadomym aby białogłowa Heidi była w bardzo bliskich relacjach z kimkolwiek z trupy? Szczególnie ciepło wyrażała się o Mości Herbercie… - Bert spojrzał dość wymownie na tancerkę.

- Ona? O Herbercie? - zadziwiła się. - Cóż, to moim zdaniem najbardziej utalentowany aktor jakiego miałam okazję poznać w życiu. Pewnie przemawia przez nią szacunek do mistrza… - powiedziała machnąwszy ręką choć widać dały jej słowa Berta do myślenia. - Heidi nie sypia z żadnym z Panów. - kategorycznie pokręciła głową. - Wiem, bo nie umknęłoby to mej uwadze, jak sądzę... Ale czemuż to jednak wypytujesz mnie młody człowieku o intymne sprawy innych ludzi? Obawiam się, że to nie moja sprawa kto, z kim i gdzie... Ja nie jestem plotkarką… I tak samo jak nie powinno być niczyją sprawą, jak ja zaspokajam swoje potrzeby! - powiedziała głośno i zakryła usta ręką jakby pożałowała, że wypowiedziała je tak głośno.

- Powiedziałem, że nikt się o tym nie dowie jak nie ma to nic wspólnego ze śledztwem. O nic z nim nie związanego bym Pani nie pytał. - powiedział stanowczo gawędziarz. - Tak samo jak nikt nie wie nic o Pani tak samo nikt nic nie musiałby wiedzieć o Heidi i jej harcach… Chociaż dla mnie to straszne taka młoda kobieta z o tyle starszym, ale… Straszniejsze i bardziej mnie przerażające rzeczy widziały moje oczy. Nie widziała Pani może sztyletu mości Herberta w rękach kogokolwiek innego niż on?

- Nie widziałam. - powiedziała poruszona z zaciętymi w wąską kreskę ustami.

- A może Pani mi określić kiedy ostatnio widziała Pani te ostrze w posiadaniu Pana Herberta?

- Ja nawet nie wiem, czy bym wiedziała, że należał do niego. - odparła bez namysłu. - Nie wiem czy widziałam go wcześniej. Jeśli tak, to zapomniałam.

- Dobrze. - powiedział Winkel i zamarł na chwilę. - Co by Pani zrobiła gdybym kazał Pani wskazać winnego? Czy myśli Pani, że Herr Herbert to zrobił? Byłby w stanie?

- Mam nadzieję, że nie! - zakryła ręką usta robiąc wielkie oczy. - To wy chcecie go w kajdany zakuć?


- A cóż lepszego możemy zrobić? - zapytał Winkel. - Przecież żadnego z pozostałych aktorów podejrzewać też nie możemy o tak haniebny czyn, a Pan Herbert miał motyw, był na miejscu zbrodni, z narzędziem zbrodni. Czy ktoś poza nim byłby równie pechowo postawiony przez los? Nie. Bo ktoś to, niestety, musiał zrobić. Jak Pani uważa?

- Tak. Jak tak pan mówi, to faktycznie nie wygląda to różowo dla Herberta… Ale ufam, że to się wyjaśni. Napoleon wytrzeźwieje i się wszystko poukłada. Może on upadł pijany i skaleczył o nóż? Człowiek jak pijany to gada czasem głupoty, których żałuje na trzeźwo, prawda?

- Oczywiście poczekamy aż alkohol ujdzie z organizmu Herr Napoleona i z nim porozmawiamy, ale póki co mało kto wierzy w możliwość samookaleczenia. - powiedział Bert. - Jak tego dowiedziemy to najpewniej zakuty w kajdany wyjedzie Mości Napoleon, a zatem i tak i tak wyjdzie na szkodę dla trupy. Za swoje czyny trzeba brać odpowiedzialność. Dziękuję za Pani czas i proszę się nie martwić. Nikt poza nami i Mości Egonem się o żadnych słowie nie dowie. Z nim muszę porozmawiać ponownie, bo bezczelnie mnie okłamał. Bardzo tego nie lubię. Aby jednak nie budzić podejrzeń porozmawiam jeszcze z kimś innym a później z Herr Egonem. Proszę się z nim do tego czasu nie kontaktować. Aby tego dopełnić poproszę jednego z moich przyjaciół aby Pani towarzyszył w drodze do pokoju Pani i Panny Heidi. Jakby Pani coś ważnego sobie przypomniała proszę mnie znaleźć. Dziękuję jeszcze raz.

***

- Witam Panią ponownie. Przepraszam za najście, ale pojawiły się nowe okoliczności. Muszę z Panią jeszcze raz porozmawiać. Pilnie. - Winkel wyglądał na śmiertelnie poważnego, a jego spojrzenie było tak świadome jak tylko mogło być.

- Słucham? - zapytała poprawiając włosy młoda, śliczna Heidi.

- Okazuje się, że nie powiedziała mi Pani całej prawdy… - rzekł pewnie, ale spokojnie Winkel. - Bardzo tego nie lubię. Każdy na początku ma u mnie czyste konto, ale Pani zwyczajnie wykorzystała moją ufność w ludzi. Więc? Chce Pani może coś dodać do swoich zeznań?

- Ależ nie rozumiem. Mówże na Sigmara co się stało? - zadziwiła się.

- Proszę w to Młotodzierżcy nie mieszać. - rzucił Winkel penetrując swoim spojrzeniem młodą kobietę. - Wiem o Pani i relacji łączącej Panią z Mości Herbertem… - Winkel starał się wyłapać bardzo uważnie reakcję kobiety na jego słowa.

Heidi roześmiała się serdecznie.

- Cóż za głupotki Pan opowiada? Ja z Herbertem? Hahaha. - patrzyła na Berta wesoło. - Ależ Pan mi stracha napędził, że coś się stało, że może Napoleon zmarł, lub że coś się złego stało… - pokarciła wskazującym palcem. - Co Panu do głowy przychodzi? Kto takie pomysły Panu do głowy wkłada?

- Niech się Pani sama domyśli. - powiedział Winkel. - Wiedzy operacyjnej zdradzać nie mogę. Wiem, że Pani najkrócej jest w trupie, co w sumie tajemnicą nie jest i zapewne przygotowała Pani się na śmierć Mości Napoleona. Wie Pani, że ostrze było prawdopodobnie zatrute? - zapytał Bert. - Ktoś z was pracował w trupie cyrkowej? Ludzie z takich grup czasem posiadają niecodzienne umiejętności…

- Nie znam się na truciznach. Egon był kiedyś cyrkowcem. - mówiła niedbale, starannie czesząc włosy przed lustrem. - A niecodzienne umiejętności posiadają również włóczący się po szlakach awanturnicy… - mówiła chłodno. - Taka głupia nie jestem, żeby nie widzieć do czego Pan zmierza…

- Ja do niczego nie zmierzam. - powiedział Bert spokojnie. - Przecież taki zwykły awanturnik nie mógłby skazić się żadną głębszą myślą jak ta, że jak wspomniałem o złej nowinie od razu wpadła Pani na zgon Mości Napoleona… Przypadek? - zapytał z aktorskim grymasem Winkel. - Nie sądzę… Dobranoc. - Winkel ukłonił się delikatnie z uśmiechem i odszedł.

***

- Witam Pana ponownie. - Winkel nie wyglądał na zadowolonego. - W świetle nowych okoliczności musimy jeszcze raz porozmawiać. Mam nadzieję, że emocje już opadły i będzie Pan potrafił wyselekcjonować informacje dla mnie ważne. Możemy zaczynać?

- Łłłłeeeeeeee…. - zaspany karzeł ziewnął przeciągle otwierając drzwi. - A witam, witam… A nie można zaczekać z tym do po śniadania? - zrobił kwaśną minę. - Przecie nikt nigdzie nie ucieknie, a tym bardziej ja, bo nie mam po co… - westchnął przeciągle. - Muszę sie napić... Oj jak suszy… I coś zjeść… Zjadłbym prosię z kopytami, taki jestem głodny…

- To nie zajmie nam długo. - powiedział Bert. - Sam jeszcze nie jadłem zatem zaczynajmy. - dodał Winkel wchodząc do środka pokoju. - Niech Pan zamknie. To będzie naprawdę chwila.

- Chwila, która jest, a przed chwilą już tylko była… - Egon machnął ręką zamykając drzwi za gawędziarzem.


Karzeł na krótkich nóżkach poczłapał do kuferka przy wąskim łóżku, otworzył wieko i wyciągał ubrania nie specjalnie zwracając uwagę na Winkela w pokoju. Stanął przed postawionym na ziemi lustrem.

- No więc w czym znowu mogę pomóc? - zapytał przeglądając sie w odbiciu przyłożywszy do owłosionego torsu kolorową koszulę z frędzlami.

- Normalnie bym Panu nie przeszkadzał, ale okropnie mnie Herr wczoraj okłamał. - powiedział Winkel z całym przekonaniem. - Może mi to Pan wyjaśnić? Dlaczego ukrył Pan prawdę o tym w jakich okolicznościach był kiedy cała scena się zaczęła? - Bert spojrzał z zażenowaniem na karła.

- Już wyniuchał… - mruknął Egon i odwrócił się twarzą do Berta i zmierzył gawędziarza przenikliwym i surowym wzrokiem. - Bo o honor damy szło skoro już to tajemnicą nie jest. - odrzekł karzeł spokojnie, skrzyżowawszy hardo rączki na piersiach. - Honor mam odwrotnie proporcjonalny do wzrostu. - przez moment stał nieugięty a potem wrócił do przerwanego naciągania koszuli przez głowę.

- No dobrze już. Niech Pan się nie unosi. - powiedział Winkel. - Dama sama mi wyznała skrycie aby później nie było, że sekret wasz pozna cała trupa. Jestem w stanie go utrzymać w sekrecie o ile nie ma on związku ze sprawą. A przecież nie ma czyż nie? - zapytał Bert. - Kim był Herr w trupie cyrkowej?

- Pomagierem i chłopcem na posyłki byłem.

- A zatem zaprzecza Pan aby potrafił świetnie rzucać? - zapytał Winkel. - Mam na myśli rzucanie lepiej wyważonymi przedmiotami jak specjalne toporki, noże… Dość widowiskowe na różnego typu występach…

- Potrafię tylko żonglować na przykład takimi toporkami. Myślicie, że rzuciłem nóż w plecy Napoleona? - zapytał. - Mam alibi, tak?

- Ja nic nie myślałem aż do momentu kiedy sam Pan tego nie zasugerował. - zastanowił się Winkel. - To by nawet miało sens. W końcu w drzwiach nikogo Herr Napoleon nie wiedział. Proszę współpracować Mości Egonie. To jak to było? Rzucił Pan w plecy kolegi z trupy ostrzem i pobiegł do swojego pokoju, tak? - zapytał Winkel świdrując karła spojrzeniem.

- Wiedziałem! - prychnął karzeł. - W rzyć mnie pocałuj na taką współpracę! W nikogo noża nie rzucałem! - puknął się paluszkiem w czółko podnosząc głos.

***

- To znowu ja. - powiedział Winkel. - Może mi piękna Pani powiedzieć czy Pani koleżanka, Olga, była w pokoju kiedy wszystko się zaczęło? - zapytał Bert. - Była w pokoju kiedy Mości Napoleon zaczął krzyczeć?

Heidi milczała chwilę.

- Nie było. - powiedziała w końcu.

- Nie zdziwiło to Pani? - zapytał Bert. - To ważna informacja szczególnie patrząc na to, że mieszkacie w jednym pokoju. Nie zastanawiało Pani co ona w tym czasie robiła? Nie nabrała Pani podejrzeń?

- Była z Egonem. Już dawnośmy się umówiły żeby o tym nie mówić reszcie trupy. A Pan nie pytał, to nie mówiłam. Łączy ich cielesność. Egon może i mały wzrostem, ale ma podobno dorodne przyrodzenie.

- O wszystko trzeba pytać jak widzę. - powiedział Winkel. - Normalnie oczywistym powinno być dla Pani, że nieobecność współlokatorki w pokoju powinna mi od razu wyjawić, a nie rzucać “Ja nic więcej nie wiem”. Myślę, że dużo powinna nam dać rozmowa z Mości Napoleonem, ale… Nie wiadomo czy ten nie został otruty. Mam nadzieję, że nie. Szkoda by takiego talentu aktorskiego marnować. Chociaż przyznam, że każdy z was potrafi świetnie grać. Znaczy… jedni lepiej, inni gorzej, ale widać bardzo wysoki poziom trupy. - Bert starał się lekko zagadać Heidi. - Dlaczego była Pani taka wystraszona, blada kiedy przyłapałem Panią na rojeniu nadziei, że Herr Napoleon nie żyje? - pytanie było wlane w tekst w ten sposób, że pewnie do dziewczyny dopiero po chwili doszło o co Winkel pyta.

- Ojej... Po prostu bałam się o jego zdrowie. Przecież on mógł mieć wczoraj umierające serce z tych nerwów... Tak go w piersiach bolało. Ojciec mój tak zmarł... Zdenerwował się a potem oddychać nie mógł. Serce mu piekło a kapłani powiedzieli, że mu serce nie wytrzymało... - powiedziała szczerze. - Przepraszam, że tajemnicy Sylwii nie zdradziłam Panu…


- Przykro mi z powodu Pani ojca. - powiedział Winkel. - Nie wiedziałem. Chciałbym jednak aby każde odchylenia od normy do mnie Pani zgłaszała. W razie co wie Pani gdzie mnie szukać. Dziękuję. - Bert ukłonił się i wyszedł.
 
Lechu jest offline  
Stary 12-07-2014, 22:18   #90
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Szlag by...
Jost oparł się o ścianę obok drzwi, przez moment zastanawiając się, co dalej. Bo możliwości było kilka. Na przykład spakować się i ruszyć z "Bestii" w świat, zostawiając zbrodnię i niedoszłego truposza na karku karczmarza. Nie sądził jednak, że Bert zgodziłby się na coś takiego. Zdecydowanie za bardzo się zapalił do tej sprawy. W przeciwieństwie do Josta, który nie miał ani chęci, ani pomysłów na pytania. I pewnie ktoś by mu musiał wręczyć związanego sprawcę zamachu, żeby Jost osiągnął sukces.

Co na razie wiedział? Tyle tylko, że Napoleon miał na plecach ranę. I że wspomniany Napoleon spierał się z Herbertem. Ostro się spierał. Kłótnią śmiało można było to nazwać.
Aha. I o sztylecie w dłoni Herberta też warto było wspomnieć. Sztylecie, którym podziurawiono Napoleona, a który był własnością właśnie Herberta.
Cóż prostszego, jak powiedzieć "Winny!"?
No a Jost nie potrafił, bo stale chodziło mu po głowie pytanie, jakim cudem można było spartaczyć coś tak prostego jak cios nożem w plecy. Powinna być dziura na wylot i trup, a tu raptem byle zadraśnięcie.
No i te ślady przy drzwiach...
Dlatego też Jost nie mógł się oprzeć wrażeniu, że Napoleon sam się zranił (na przykład opierając sztylet o ścianę i napierając plecami na ustawione na sztorc ostrze, a potem odrzucił sztylet pod drzwi, gdzie znalazł go wchodzący Herbert.
Tylko po co Herbert, w środku nocy, odwiedził Napoleona? Gdyby szło o Heidi, to sprawa by była jasna, ale Napoleon? Pogodzić się chciał?
I skąd Napoleon miałby wiedzieć o tej wizycie, by się na czas przygotować i zastawić pułapkę?
To był zdecydowanie słaby punkt w rozumowaniu Josta.


Korzystając z tego, że członkowie trupy albo byli przesłuchiwani przez Berta, albo stali pod strażą nabzdyczonego Arno, Jost zabrał się za przeszukiwanie pokojów.
Najgorzej było u inmpresario. Od panującego tam porządku Jostowi zrobiło się niedobrze. Miało się wrażenie, że każdy papierek miał swoje określone miejsce, buty ustawione były jak żołnierze na warcie, a koszule idealnie poskładane.
- Załamie się, biedak - powiedział cicho (i bez żalu) Jost, któremu po przejrzeniu wszystkiego zdecydowaniu nie udało się zostawić wszystkiego w takim stanie, w jakim to zastał.
U Olgi nie było nic ciekawego, prócz setek sukien, spódnic, bluzek, tudzież stosu bielizny. No i całego asortymentu pudrów, szminek, perfum, grzebieni, szczotek, spinek do włosów...
Podobnie zaopatrzona była część jej współlokatorki, ale kuferek Heidi zawierał dodatkowo liczne dowody męskich zainteresowań - liściki, bileciki... Trudno było się dziwić, bowiem dziewczyna warta była grzechu, a wędrując od miasta do miasta miała wiele okazji do zawierania licznych znajomości. I z pewnością nieraz była powodem starć między konkurentami do jej serca czy łoża. Czy do tego grona należeli również Napoleon i Hektor?
Może Bert wyciągnął coś z przesłuchiwanych?

W pozostałych pokojach również nie było nic ciekawego. No, może prócz licznych butelek w pokoju Napoleona. Całkiem jakby lokator odczuwał zbyt często zbyt wielką potrzebę wlania w siebie czegoś dużo mocniejszego od wody czy nawet piwa.

Przeszukiwanie nic nie dało. Jost, prawdę mówiąc, nie wierzył, by jakikolwiek znaleziony przedmiot zdołał go naprowadzić na ślad napastnika. Może, ewentualnie, pochwa od tego sztyletu. Ale jaki dureń chowałby coś takiego wśród swoich rzeczy? Prędzej by podrzucił i tyle.
Chyba faktycznie jedynym wyjściem było wykrycie jakichś sprzeczności w zeznaniach poszczególnych członków trupy. Bo trudno by było zacząć przypalać po kolei wszystkich aktorów w celu znalezienia winnego. Albo też zakopanie podejrzanego (lub ich grupy) w mrowisku.

Gdy tylko Bert "zwolnił" wszystkich aktorów i pozwolił im na udanie się do swoich pokojów, trójka "śledczych" zebrała się w pokoju Berta, które to pomieszczenie było największe ze wszystkich zajmowanych przez chłopców Biberhof.
A porozmawiać musieli.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 15-07-2014 o 08:53.
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172