Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-06-2014, 08:50   #30
Rodriguez
 
Rodriguez's Avatar
 
Reputacja: 1 Rodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputację
Czarna, pancerna rękawica, przypominająca do złudzenia szponiastą łapę drapieżnego ptaka, zacisnęła się na przekaźniku.
- Nie znał hasła... to nie on – westchnęła rozdrażniona właścicielka ksenoglozu – Prawdziwy agent gryzie glebę, albo, co gorsza, wyśpiewuje teraz wszystko swoim oprawcom.
- Tak to jest, jak się daje magiczne zabawki amatorom – zarechotał barczysty wojownik w niepełnej płycie, jeden ze zbrojnych z oddziału. Szybko jednak spokorniał pod piorunującym spojrzeniem kobiety. Jak gdyby nigdy nic wrócił do oporządzania wierzchowca.
- Szlag by to... Halo, panie var Halen! - zawołała w kierunku innego mężczyzny. Szczupły, starszy jegomość o fizjonomii poborcy podatków, podniósł wzrok znad pary składanych binokli, które polerował z niemałym zaangażowaniem – w samą porę, by chwycić rzucony mu ksenogloz.
- Przydajcie się na coś! Trzeba namierzyć pewnego trupa...
- Czy ja wyglądam na tropiciela, pani de Casteberg? - odpowiedział spokojnie, z przekorą naśladując manierę rozmówczyni – albo nekromantę?

Kobieta zaklęła siarczyście. Gdyby mogła, wcisnęłaby te złośliwe docinki swojemu kompanowi z powrotem do gardła. Sęk w tym, że nie mogła. Otto var Halen pracował bowiem dla tego samego człowieka, co ona. Gdyby zrobiła towarzyszowi krzywdę, musiałaby się z tego gęsto tłumaczyć przed swoim mocodawcą. Pomimo swojej porywczej natury i sadystycznych skłonności, z których była jak Cintra długa i szeroka znana, musiała przełknąć gorzką pigułę i jakoś przetrawić upierdliwe towarzystwo Czujnego.

- Prędzej na anemicznego darmozjada – podjęła niechętnie grę, odpowiadając bezczelnością na bezczelność – nie umniejsza to jednak nieocenionej wagi pańskich umiejętności. To jak będzie?
Otto var Halen założył binokle na nos, uśmiechając się z zaciśniętymi wargami. W uśmiechu tym nie było ani krzty radości. Wyglądał raczej jak obietnica wyjątkowo ponurej przyszłości...




* * *



Panorama Durmont

Muzyka


Elena nie dała się długo namawiać. Sama żwawo prowadziła całą kompanię, chcąc zapewne jak najszybciej oddalić się od miejsca, w którym omal nie straciła życia. Zdać by się mogło, że dość szybko zapomniała o przykrych wydarzeniach, szczebiocząc cały czas na temat szczęścia, jakie spotkało jej przyjaciółkę i wdzięczności, jaką z pewnością „wuj Skiba” (jak nazywała sołtysa wsi) okaże Wam za uratowanie jego córki. Ida milczała przez całą drogę, od czasu do czasu przyglądając się Wam ukradkiem.
Durmont w istocie nie było zbytnio oddalone – mniej więcej staję szczebiotania i przyglądania dalej, za rozdrożem, leśny gąszcz skończył się nieoczekiwanie, niczym ścięty nożem, ustępując miejsca rozległej polanie. Gdzieniegdzie wciąż widoczne były pozostałości po karczunku – żywe świadectwo, że nim osiedli tu ludzie, puszcza sprawowała niepodzielną władzę nad tymi terenami.
Nim dostrzegliście tętniące życiem sioło, Waszych uszu dobiegło ujadanie psów, wesołe krzyki dzieci i przekleństwa dorosłych. Nosy drażniła woń świeżo przygotowywanego jadła przemieszana z odorem gnojówki. Dopiero poddawszy pozostałe zmysły całej gamie doznań, ujrzeliście wieś w jej pełnej krasie.
Osada Durmont okazała się skupiskiem drewnianych chat, leżących z grubsza koncentrycznie wokół placu udeptanej ziemi ze starą studnią pośrodku. Naprzeciwko niej stał jeden z trzech budynków, wyróżniających się wyraźnie z nieco ponad tuzina bliźniaczo podobnych sadyb. Była to gospoda opatrzona szyldem, na którym ktoś topornie wyskrobał słowa „stary” i „młyn”. Sądząc po masywnej budowie, mogła nim być faktycznie w mniej lub bardziej odległej przeszłości. Prawdziwym młynem było za to bez wątpienia koło wodne – druga spośród charakterystycznych budowli, bijąca pianę w korycie płynącego nieopodal strumienia. Trzecią była zaś zaniedbana, drewniana wieża strażnicza, obecnie upstrzona girlandami kwiatów, tudzież pękami jemioły i wrzosu, poprzewiązywanymi kolorowymi wstążkami. Podobnie wyglądała zresztą połowa chat we wsi.



Wieśniacy przy pracy


Całe sioło było pochłonięte gorączkowymi przygotowaniami do wspomnianego wesela córki sołtysa – niejakiej Mili. Nie zdążyliście jednak zbytnio nacieszyć oczu swojską, sielankową atmosferą towarzyszącą pracy. Odprowadzani ciekawskimi spojrzeniami wieśniaków, wkrótce trafiliście przed drzwi domu Skiby.



Sołtys Skiba


Wnętrze chaty okazało się skrywać coś więcej, niż inwentarz typowy dla przeciętnego kmiecia. Nad paleniskiem pyszni się opatrzona herbem tarcza (coś przypominającego z grubsza siekierę, w dwudzielnym, zielono-żółtym polu) oraz mocno nadgryziony przez ząb czasu miecz oburęczny. Po przeciwległej stronie, nad odrzwiami, straszy imponujące poroże nieznanej proweniencji. Sam Skiba, chuderlawy wąsacz – lub wąsaty chudzielec, w zależności od punktu widzenia – zdziwił się nie lada, widząc swoją córkę i jej opiekunkę w obstawie nieznanych podróżników. Wysłuchawszy jednak szeptanych na ucho wyjaśnień Eleny, weselał z każdym słowem, aż wreszcie rozcapierzone w uśmiechu wąsy sięgnęły mu niemal od ucha do ucha.
- Rad żem słyszeć, żeście mą córę zratowali! – powiedział wreszcie, przesadnie gnąc się w ukłonach i poprawiając po dziesięć razy zgrzebną, wełnianą koszulę – dozgonne dzięki wam dłużnym, szlachetni panowie, i tobie, cna pani – przy Cerro mężczyzna zawahał się, zastanawiając się jakby, czy nie pocałować ją w dłoń. Poprzestał jednak, jak w przypadku Cedrika i Morhana, na sztywnym ukłonie.
- Wołają mnie Skiba. Jestem sołtysem i jednocześnie, z nadania Jaśnie Panującego nam cesarza Emhyra var Emreisa, właścielem tego spłachetka ziemi, na którym leży Durmont. Z pewnością jesteście strudzeni podróżą... cóż was zagnało na trakt w taką spiekotę, jeśli to nie tajemnica? Chyba nie wieści o weselu mej starszej córuchny? - zapytał, skwitowawszy własny dowcip głośnym śmiechem.
 

Ostatnio edytowane przez Rodriguez : 23-06-2014 o 11:22.
Rodriguez jest offline