Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-06-2014, 18:10   #13
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Centrum Cheb; bar "Wesoły Łoś"; popołudnie



John Doe



- Ojej! Jak pan to zrobił? Jest pan jakimś magikiem? - spytała z przyjemnym zaskoczeniem kelnereczka widząc jego sztuczkę z fajkiem. Najwyraźniej numer przypadł jej do gustu.

- Z Will'em? On jest taki obrotny... - posłała spojrzenie przy chłopakowi siedzącemu przy barze. Najwyraźniej nie zdziwiło jej, że ktoś ma jakąś sprawę do niego.

Odpowiedź tego Will'a... Nie do końca wiedział jak ją traktować. Z jednej strony wydawało się całkiem możliwe to co powiedział a z drugiej trochę przeczyło z tym co się udało mu dowiedzieć do tej pory. Czyżby informacje były błedne? A może ten koleś nie mówił mu całej prawdy?




Will z Vegas



Obcy facet zadał mu dość zaskakujące pytanie. Starał się go zbyć puszczając ściemę ale co raczej rzadko się zdarzało nie był pewny czy tamten łyknął czy nie. Na drugi rzut oka w sumie nie sprawiał groźnego wrażenia, a przynajmniej nie był obwieszony bronią, ale nie wątpił, że jest pewny siebie i tego co mówi. Tego o Barney'u też. Na razie zostawało mu czekać jak zareaguje na jego słowa.

Kątem oka też widział, że chyba jest dość popularną osobą dzisiaj. Kolejny facet zdaje się szykował się by coś z nim obgadać. Stał już "w kolejce" za plecami tego starszego kolesia z którym gadał. Zauważył też jak weszła do środka Claire i machnęła mu na przywitanie ale widząc, że rozmawia siadła przy stoliku. Rzut oka na starszawą kobietę powiedział mu, że chyba dobiją targu. Pewnie na zewnątrz ma swoje sanki a na nich ostatnią część towaru dla nich czyli skórzano - wełniany osprzęt dla nich na zimę. Byłaby to ostatnia część biznesu po jaki dziś tu planował przybyć. Potrzebował jeszcze tylko Baby by to przepakować na własne sanki i właściwie mogli już wracać. Był dobry czas by wracać zwłaszcza jesli chcieli zdążyć przed nocą.




Nicolette "Nico" DuClare i Scott Sanders




Przetrwali! Walka nie była może zbyt ciężka ale właściwie udało się wyjść im cało. Zwłaszcza Nico miała sporo szczęścia bo gdyby te psy dopadły ją w otwartym terenie i nie zdążyła dobiec, gdyby drzwi okazały się zatrzaśnięte na amen, gdyby nie ten drugi strzelec... Ale udało się!

Część psów została zabita, część uciekała w popłochu zostawiając za sobą skrwione tropy i cichnący skowyt bólu i strachu. Biegły w stronę ciemniejącej we mgle ścianie lasu do swych prymitywnych panów.

Oboje dotarli do centrum które wcześniej mijał Scott. Od jego opuszczenia parę godzin temu nic się właściwie nie zmieniło. Wcześniej w oko wpadł mu chyba bar czy zajazd ze szczerzącym się rogaczem w herbie. Dobre miejsce jak każde inne by odsapnąć i złapać języka.

Na zewnątrz przed wejściem rzuciły im się w oczy tropy jakiegoś stwora. Takie duże jak od kury czy jaszczurki. Niewiele ich zostało ot jakiś się uchował tu i tam. Mogli powiedzieć, że należało do stworzenia które było tu pewnie tu dzisiaj, przed barem jakiś czas temu. Nico jeszcze wykminiła, że raczej był to dwonóg i to raczej sporych rozmiarów i masy. Jednak ani po tropach ani po ludziach wokół nie było widać żadnego zaniepokojenia tym faktem.

W środku zastali przyjemne ciepło, oboje byli od kilu dni w podróży po Pustkowiach to i ich nogi i plecy zdecydowanie to odczuły. Teraz wreszcie mogli ogrzać się nie tylko przy wieczornym ognisku. W środku całkiem zgrabna kelnerka chyba rozpalała i rozstawiała własnie dodatkowe lampy naftowe i świece by przygotować się na nadchodzący mroczniejszą i dłuższą część doby. Prócz niej był jeszcze kelner za barem który posłał im spojrzenie i milcząco kiwnął głową na przywitanie.

Z gości Scott'owi od razu się rzuciło w oczy dwóch twardzieli a zwłaszcza austriacki Steyr jednego z nich. Na razie jednak nie wyglądało by miał ochotę go użyć. Ogólnie było raczej spokojnie i raczej pustawo. No ale jeszcze było dość wcześnie i ludzie pewnie dopiero zaczynali się zbierać po swoim roboczym dniu.

Nico przechwyciła ponaglające spojrzenie jakie barman posłał kelnerce i ta skończywszy rozmowę z jakąś laską ruszuła ku nim. Mimo, że widać było, że się śpieszy najwyraźniej miała jakiś swój wewnętrzny urok bo zwracała na siebie uwagę.

- Dzień dobry państwu. Zapraszamy do środka. Coś państwo sobie życzą? - spytała zadziwiająco grzecznie i uprzejmie. Jak w jakimś przedwojennym filmie o hotelu czy restauracji.




Max Gibson



Wskazany przez barmana "koleś od gadania" faktycznie okazał się nim być. Jak uderzył w gadkę z tym starszym to posyłał czasem spojrzenie tu czy tam, nawet na Max'a ale generalnie nie wyglądął na takiego co ma zamiar szybko skończyć rozmowę. Chyba, że ten drugi będzie miał inne plany. Zaczynało się robić trochę nudnawo...

Na szczęście do baru weszło w międzyczasie parę osób. Jedna jakaś starszawa babka zdaje się też miała interes do "tego od gadki" ale usiadła przy stoliku i siedziała grzecznie. Potem jeszcze weszła druga ale tym razem zdecydowanie ciekawsza bo młodsza i generalnie "niezła foczka". Poszła jednak gadać o czymś z barmanem. Z Jack'em... Gruby Jack... Przypomniał sobie coś z wczorajszej balangi...

No a teraz weszła jeszcze jakaś parka. On wyglądał jakby obrobił jakąś przedwojenną składnicę z wyposażeniem wojskowym bo poczynając od butów po kurtkę a nawet broń miał w zimowym kamuflarzu. I generalnie wyglądał na jakiegoś szturmowca. No i broń... Jeden z ostatnich przedwojennych modeli szturmówek co się opłacało nosić bez obaw o obsługę. Ta jego to chyba był model z dłuższą lufą przenaczonych do strzelań na ciut dłuższe dystanse. Choć nadal nic nie tracący ze swoich szturmówkowych mocy. Dziewczyna też wyglądała nieźle choć pod wzgędem ewentualnego zagrożenia pozostawała w cieniu swojego partnera.




Yelena z Detroit




- I co? Znalazłaś ją? - spytała Marla gdy akurat stawiała przy stoliku przy jakim siadła dodatkowy ogarek. Zapaliła go od ręki. Wysłuchała pytań dziewczyny i trochę się zmartwiła. Pomóc niestety nie mogła bo sama była tu od niedawna a głównie przesiaduje w pracy czyli tutaj. Trochę zna ludzi co tu przychodzą ale poza tym to niebardzo. Samego Drzazgę kojarzy bo bywa tu czasami ale nie zadawała się z nim bo wydał jej się odpychający i generalnie typem spod ciemnej gwiazdy. Nie polecała znajomości z nim, zwłaszcza jak się było młodą, ładną dziewczyną.

- Wiesz, on raz mnie złapał na zewnątrz iii... - urwała na chwilę w końcu gwałtownie pokręciła głową i machnęła ręką najwyraźniej chcąc odegnać to wspomnienie. - W każdym razie dziewczyno omijaj go z daleko jak możesz. - podsumowała temat swojej znajomości z Drzazgą. Gdzie go można spotkać to nie miała pojęcia ale poleciła porozmawiać z Jackiem. On tu jest "od zawsze". W sprawie kasy czy rabatu również bo ona jest tu tylko kelnerką.

- Wróciłaś z jaskini lwa? Zuch dziewczynka. Nie każdy miałby jaja tam pójść. Znaczy... Nie każdy z porządnych ludzi oczywiście. - Jack przywitał ją całkiem ciepło. Najwyraźniej miał podobne mniemanie o melinie jak ona sama.

O samym Drzazdze również chyba podzieał zdanie Marli o tym typie. Na wieść, że może być z nim jej siostra tylko pokręcił smutno głową. Dowiedziała się, że jest traperem. Mieszka raczej w słabo zamieszkałej częsci Cheb. Często go nie ma z powodu tych jego wypraw. Nikt dokładnie nie wiedzial czy podczas jednej z nich na Pustkowiach mu odbiło czy może już zawsze taki był. W każdym razie dla społeczności był przydatny. Był jednym z lepszych myśliwych, traperów czy przewodników w okolicy. Śmiało mógł się mierzyć z Indiańcami co wiedli w tym prym. No ale w sprawie dziewczyn... No z miejscowych rzadko która się z nim chciała zadawać. Miejscowe wszystkie słyszały o jego wyczynach i rzadko która dawła się skusić na coś z nim. Zawahał się ale chyba się przemógł jej niewinnym wyglądem i współczuciem do jej losu i jej siostry...

- W tamtym roku... Zaginęły nam dwie dziewczyny... Jedna na wiosne i jedna w lato... Jeszcze jedna dwa lata temu... Nie wiemy co się z nimi stało... Wyszły i nie wróciły... Nie znaleźliśmy ani ciał ani niekt nie zgłosił sie po okup czy wymianę... Mówi się, że mutki, handlarze niewolników czy po prostu Pustkowia... No i niektórzy gadają,że to jego sprawka... Wszystkie były młode... Ja tam nie wiem. Jak ludziom ktoś czasem nie pasuje to potem na nim psy wieszają no ale on jest trochę dziwny, zwłaszcza jesli o dziewczyny chodzi... Ale wiem jedno, taka miła, ładna, młoda dziewczyna nie powinna się z nim zadawać. A jak już to bardzo, bardzo ostrożnie. - najwyraźniej Jack powtórzył jej plotki jakie wiedział o tym całym Drzazdze dodając na koniec wlasny komentarz.

Całkiem natomiast się zmienił gdy zaczęli gadkę o biznesach. Rozmawiali chwilę o jej możliwościach i o jego potrzebach... Generalnie nie był skory do spuszczania z cen. Już dziś uległ chwili slabości i jakiemuś cwaniaczkowi co go właśnie skroili odpuścił i teraz już tego żałował. Dobrze, że mu obiecał ulgi na jeden dzień tylko i potem wszystko wróci do normy. No ale starczy tej dobroci na dzisiaj. Ale...

Zaprowadził ją na zaplecze a potem zeszli do piwnicy. Musieli świecić sobie lampą naftową bo światła nie było. Wskazał jej generator. Na pierwszy rzut oka wyglądął na sprawny.

- Słuchaj, sprawa wygląda tak. On działa ale żre paliwo jak głupi. Dlatego rzadko go używam. Wiesz ile kosztuje sprowadzenie paliwa z Det? W chuj gambli! Przynajmniej od tych paliwiarzy co z nim przyjeżdżają... No ale... Jak go wyregulujesz tak by spalanie wrócilo do normy to spuszczę ci wyżywienie i pokój o połowę... Chyba, że dogadasz się z Marlą... Jak tak to w jej pokoju są dwa łóżka to będziesz mogła jedno wziąć. A jak nie to jak mówię. Póki ten głup będzie ssał paliwo w normie to możesz tak zostać na tych warunkach jak nie to bulisz jak inni. Pasuje ci taki układ? - przedstawił swoją ofertę właściciel przybytku.



Dawid "Fury" Jackson



Mimo początkowego niepowodzenia dzień na razie zapowiadał się interesująco w jego biznesowej głowie. W końću łazika było szkoda ale właściwie to spełnił już swoje podstawowe zadanie: dowiózł go na miejsce. Właściwie to od biedy jak się dowiedział o szeryfie i patrząc na raczej brak bezprawia na ulicach oraz opinię tubylców o nim najzwyczajniej w świecie mógł "pójść na policję" jak to się kiedyś mówiło.

Jeszcze pastor, zdawał się być kimś ważnym dla tutejszej społeczności. Na pewno nie głupie byłoby sobie go zjednać ot na wszelki wypadek. I zapewne niezbyt rozsądne byłoby przy nim wspomina o wyczynach córeczki która... No raczej była marnym materiałem na zakonnice.

Trzecią ważną osobą był właśnie Rudy Jack, za plecami zwany Grubym. Za plecami bo tak w twarz to nie bardzo... Ten sam Jack co właśnie poszedł na zapleczę z jakąś młodą niunią co niedawno przyszła. Generalnie zbliżał się wieczór i ludzie zaczynali się złazić. Własnie weszła jakaś parka. On wyglądał na jakiegoś żołnierza w pełnym ekwipunku ona na jakiegoś szwendacza. Sprawiali wrażenie, że byli na zewnątrz cały dzień, pewnie żadną bryką skoro nie słyszał silnika na zewnątrz. Choć właściwie mogli jeszcze zaparkować gdzies indziej.




Północne Cheb; wybrzeże nad zamarzniętym jeziorem.



Clint Westrock



Clintowi udało sie podkraść i zaczaić za zaśnieżonym wrakiem. Zaaferowana sobą parka zdawała się ich nie zauważać. Czasem przystawali i kłócili się, czasem rwali do przodu kilka kroków. Za którymś razem gdy facet odwrócił się by wydrzeć się na dziewczynę Clint dostrzegł wyszywkę z ćwieków na jego plecach. Była dokładnie taka jaka miała być i za jaką podążacł ostatnie parę tygodni! To był ten koleś!

Na razie jednak oboje brnęli przez śnieg. Byli już bliżej to słyszał lepiej co mówią. Generalnie facet był na coś wściekły i miał pretensje do kobiety. Choć Clint nie mógł wyłapać czy za coś czego się od niej dowiedział czy do niej samej. Dziewczyna zaś starała się coś wytłumaczyć czy przekonać do swoich racji. I tak nie wiadomo jak długo by szli gdyby nie przełom w dyskusji.

- Jakbyś tu był to by do tego nie doszło! A ledwo pojechałeś i zaczęła się chujnia! Jak Wildman sobie to wszystko poukładał to mu wyszło, że to... - zaczęła oskarżycielkso kobieta. Clint nie dowiedział co wyszło temu Wildmanowi bo doszedł go charakterystyczny odgłos uderzenia. Biorąc pod uwagę, że dziewczyna prawie jednocześnie zamilkła i jęknęła był prawie pewny, że zarobiła z liścia w twarz.

- Nawet tak kurwa nie mów suko! - wydarł się na nią facet. - Wildman sam mnie wysłał do Vegas w interesach więc robiłem co kazał! Niech mnie nie próbuje szmaciarz dymać! Mów gdzie oni są! Interes jest do zrobienia! - dołożył kolejne wrzaski do poprzednich.

- Nikt od nas nie będzie z tobą robił intersów! Tak powiedział Wildman! A ja już zresztą z nimi nie jestem i nie mam z nimi kontaktu! A jak wiem to i tak ci nie powiem! Puszczaj mnie! - wykrzyczała swoją partię dziewczyna. Sądząc po modulowanym głosie chyba próbowała się wyszarpać z uścisku.

- Nie będziesz robic ze mną interesów? Nie zaprowadzisz mnie? Nie powiesz? Nie chcesz ze mną gadać? To na chuj ty mi jesteś potrzebna? Iii... Nie jesteś już w gangu tak? Czyli nie jesteś już jedną z nas tak? Czyli jesteś jakąś obcą zdzirą tak? Tutaj? Sama? Wiesz co lubię robić z takimi bezużytecznymi szmatami? Wiesz prawda? Ale co ja ci będę mówił... Choć, pokażę ci... Zawsze chciałem ci pokazać...- rzekł ciszej facet. W głosie było jednak tyle zjadliwości, że odgłos szarpaniny ustał kompletnie.

- Nie... Bill... Poczekaj... Ja tak naprawde nie jestem tu sama... Będa mnie szukać... - w głosie dziewczyny dało się słyszeć strach gdy wyraźnie dotarło do niej powaga sytuacji.

- Zamknij się! - uciął krotko Bill i powietrze przeszył odgłos kolejnego policzka. - Zapewniam, że cię znajdą skarbie... Choć to już twojej sytuacji zbytnio nie zmieni... - dał się słyszeć odgłos uderzenia o metal. Bill najwyraźniej popchnął dziewczynę na wrak i to ten za którym się kitrał. Teraz dobiegły go szybkie oddechy i odgłos szamotaniny i kolejnego policzka. Pies warknął cicho choć tamci w zamieszaniu go nie usłyszeli. Przykuło to uwagę Westrock'a i gdy się odwrócił zauważył znikający za rogiem wraku ogon. Szczekająca imitacja ponego najwyraźniej uznał za stosowne sam obadać sytuację. Takiego bydlęcia z tak bliska pewnie nawet oni nie dadzą rady nie zauwazyć.




Centrum Cheb; boczne uliczki w pobliżu głównej alei



Bosede "Baba" Kafu


Mutant bez trudu dognał tajemniczego zbiega. Komputer twierdził co prawda, że nie ma zbiegłej osoby w bazie danych ale teraz Bab już wiedział i tak z kim ma doczynienia. Jak tylko ją dorwał ta krzyknęła w panice i głos rozpoznał od razu mimo, że wcześniej słyszał go tylko raz parę tygodni temu. Cindy...

Szukał jej po wyjściu z bunkra dość wytrwale a jednak mu umknęła. Teraz zaś sama prawie wpadła mu w ręce. Ironiczne było to, że gdyby nie spanikowała Wielkolud pewnie by jej nie rozpoznał. A tak... Teraz jej słuchał. Bo się skuliła w kulkę między ścianą budynku a jakimś przedwojennym śmietnikiem i płacząc prosiła o litość. Prosiła by jej nie zabijał, i że przecież nic mu ani jego kolegom nie zrobiła a to co się działo na wyspie to przecież nie jej wina. Generalnie skulona, czerwono - pomarańćzowa sylwetka, łamiącym się kobiecym głosem zalała go potokiem próśb i chotycznej opowieści.

Zauważył kilka przyglądających się sylwetek. Ktoś się zatrzymał i ruszył dalej udając, że nic nie widział, ktoś wyjrzał prze okno i się chował ktoś coś patrzył tu i tam... Baba do bystrzaków nigdy nie należał ale wiedział, jak ludzie reagują na niego. Ci tutaj już się z nim trochę chyba oswoili i jakoś tam tolerowali i nie robili problemów. No ale jak "napadał" na bezbronną kobietę w zaułku...

- Ej ty! Zostaw ją! Albo zawołam szeryfa! Obiecałeś nie sprawiać kłopotów! - mutant rozpoznał głos Eric'ka, zatępcy szeryfa. Spotkał go raz czy dwa, nie mógł o nim czegoś konkretnego powiedzieć bo pozostawał w cieniu swego szefa. Teraz też w głosi zapewnie nie brzmiał tak pewnie jakby Eric sobie tego zyczył. Ale niewielu było śmiałków co by chcieli dobrowolnie zostać sam na sam z wielgachnym stworzonym do walk mutkiem. Eric też dodawał sobie odwagi rozsądną jak mu sie wydawało odległościa jakichś chyba ze dwudziestu kroków... Ludzkich kroków oczywiście... No i ostrzegawczo kładąc dłoń na kaburze. Najwyraźniej podejść bliżej Baby wcale mu się nie uśmiechało i wolał sprawę załatwić z daleka. Mimo to był jednak przedstwicielem prawa tutaj.



Wyspa; południowe wybrzeże; stara przystań



Vince Pietrow


Na słowa Vince'a przez moment zrobiło się cicho. Wszyscy zastanawiali się nad tym co powiedział. Ktoś coś jeszcze miał do powiedzenia ale widać było, że jego propozycja co zrobić z tym dziwnym sygnałem wydała im się sensowna i teraz zostało im do ustalenia parę drobiazgów.

Na zewnątrz mógł odetchnąć świeżym powietrzem. W schronie częściowo udało się przywrócić wentylacje ale nadal w porównaniu do tego z zewnątrz zdawało się metne, wilgotne i stęchłe. Za to było duzo cieplej niż na zewnątrz.

Ruszył na obchód Wyspy. Tak naprawdę z całej załogi tylko on i Baba mieli do tego predyspozycje. Baby teraz nie było więc spadało to na niego. Mołotow też od razu odzył i poleciał wybiegac się po śniegu i lesie. Bez trudu widział ślady zostawione przez dwójkę towarzyszy kierujące się ku brzegowi wyspy. Prowadziły zasypaną obecnie drogą, tą samą jaką tu przybyli kilka tygodni wcześniej. W końću była to najpostsza i najwygodniejsza trasa.

Pszedł ich tropem nie dostrzegając śladów powrotnych. I tak najbardziej podejrzany kawałek to własnie ten południowy brzeg który był najbliżej stałego lądu. Ku jego zdziwieniu odkrył, że w starej przybrzeżnej osadzie, tej z półzatopionym transporterem, ktoś jest. Po chwili obserwacji doszedł do wniosku, że było ich dwóch. Przynajmniej dwóch widział. Jesli był ktos jeszcze to musiał być w środku i nie wychodził na zewnątrz.

Wyspa, zwłaszcza na wybrzeżu, nie była tak całkiem bezludna, więc, że ktoś tu się kręcił nie było aż tak dziwne. Zdażało się. Najczęsciej jak w niepogodę komuś z rybaków było bliżej tutaj niż do powrotu na drugi brzeg. Ale nie pamiętał by kiedyś ktoś tak majstrował jak ci dwaj. Robili jakies ceregiele z drutem, potykaczem, alarmem, deskami, belkami, złomem i generalnie widać, źe się bunkrowali. Czy na cała noc czy dłużej i przed kim tego Vince nie wiedział. I zapewne musieli być tu od niedawna bo rano pwnie Baba z Willem by ich mijali więc chyba by ich zauważyli jakby tu byli...



Diementii Bruszczenko i Siergiej Kurczenko


Socjalistyczna myśl techniczna, w połaczeniu z proletariackimi rękami i uświadomiona politycznie nie obawiała się niczego. Jak przyszli tutaj to budynek jaki wybrali wyglądał jak symbol upadku zgniłego kapitalizmu. Teraz jednak wprowadzali w nim rewolucje i przywracali właściwy stan rzeczy! Trochę drutu tu, trochę puszek tam, tu przybić dechę tam podeprzeć belką tu zablokować blachą... Jeszcze trochę i przerobią te chatkę na bunkier rodem ze Stalingradu...
 
Pipboy79 jest offline