Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-06-2014, 11:10   #11
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację

Stał z boku oparty o ścianę z rękami splecionymi na piersi. Słuchał uważnie ale standardowo musiał zgrywać cwaniaczka, choć pewnikiem kompani byli do tego zwyczajnie przyzwyczajeni. Był łowcą mutantów, pochodził z nad brzegu Missisipi, miał chyba w genach bycie bucem i odludkiem. Warstwa popiołu na przedzie papierosa miała już dobre dwa centymetry długości i trzymała się tam na słowo honoru, dopiero gdy człek lekko się wzdrygnął w reakcji na pytanie Barneya popiół odpadł, spadając na rękaw jego kurtki. Mężczyzna wyprostował się i strzepnął go z ręki po czym wyciągnął szluga z gęby i odchrząknął.
-Nie chce mi się wierzyć żeby Baba nadawał sygnał jakikolwiek. Jedyny sygnał który ten chłop daje to pierdzenie, kiedy chce mu się srać.- wzruszył ramionami. Sprawa była dość dziwna to fakt, ale choć nadal nie ufał Babie to nie wierzył, że ten prosty człek mógłby robić cokolwiek w na niekorzyść ich grupy.

-Nie wiem, co myśleć. Willa też bym nie podejrzewał. Być może to jakiś sygnał ostrzegawczy dla pozostałych mieszkańców wyspy, za każdym razem kiedy ktoś opuszcza ten kurwidołek?- spytał wzruszając ramionami -Nie ma co bagatelizować tego, ale i panika nie wskazana.- był chyba najstarszy z całej tej gromadki być może dlatego liczyli się z jego zdaniem.
-Wezmę łuk i zabiorę Mołotowa na spacer, kiedy oni wrócą. Sprawdź wtedy czy sygnał znów jest nadawany. Jeśli tak to będziemy wiedzieć, że to niezależne od naszych zwiadowców. Wtedy pozostanie tylko odnaleźć odpowiedź na pytanie czy sygnał wysyłany jest automatycznie gdy ktoś wychodzi, czy robi to ktoś niezależny. Być może jakiś obserwator w okolicy.- Pietrow gwizdnął na palcach i chwilę później przy jego nodze pojawił się ukochany pupilek o kłach ostrych niczym groty Vincowych strzał.


-Waruj.- syknął cicho stanowczym tonem a pies bez zawahania od razu położył się przy stopie. -Gdyby sygnał nadawał człowiek, to pewnie Baba dawno by go wyczuł i odnalazł. Chyba, że ktoś nadaje go z odległości a opuszczanie bunkra rejestruje monitoringiem. Ale z drugiej strony, gdyby takowy tutaj był to pewnie byś coś o tym wiedział.- zwrócił się bezpośrednio do Barneya.
-Chuj wie, ciężki orzech do zgryzienia. Zróbmy jak gadałem. Przejdę się po okolicy, wybiegam Mołotowa bo już tu pierdolca psina dostaje a ty sprawdź czy sygnał znów był nadany. To na początek. Potem będziemy myśleć co dalej.- zaproponował.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 22-06-2014, 15:19   #12
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Sytuacja była irytująca. Nie była zła czy beznadziejna a irytująca.
Zajście z upalonymi gangerami mogło się zakończyć gorzej, dużo gorzej. Śmiercią, kalectwem czy zostaniem w samych gaciach.
Fury wziął za dobrą monetę to, że ich boss o twórczej ksywca Szefu rozpoczął od gadki. Grzecznie wysiadł z łazika i trzymając łapy z dala od karabinu zaczął mówić. Spokojnie tłumaczyć, że jak go zostawią bez niczego to zdechnie. A im chodzi o gamble, o chociażby tego łazika. A w momencie gdy przeżyje będzie mógł się odkuć. A jak oni będą mieli szczęście to znów go skroją. Zażartował nawet, że wróci tą samą drogą. Jeden z gangerów, Wielki Boby uwierzył co wzbudziło ogólną wesołość. I przełamanie lodów. W końcu Dawid oddalił się rzucając na odchodne, że prowadzenie z Szefem interesów to sama przyjemność. Gangerzy znowu się zaśmiali. Cóż... Dawid gdy tylko zniknął w ruinach, zabunkrował się z szlugiem i puścił paskudną wiązankę. Nie było mu do śmiechu.

***

Barman ewidentnie chciał go okantować. Pięć naboi za żarcie i drugie pięć za nocleg to był rozbój w biały dzień! Fury nie mógł tego tak zostawić. Zaczął mówić jak to napadli go bandyci a jego wypasiony Van, obładowany sprzętem porwały brudasy z Detroit. W opowieści było ich dwa razy więcej i doszło do strzelaniny. Barman początkowo słuchał z nudów ale gdy Dawid dał mu do zrozumienia, że też jest handlarzem (handlarz czy łowca, co za różnica?) trochę zmiękł. W końcu zgodził się zejść o połowę.

Fury popijając zioła, ni cholery nie rozpoznawał co za rośliny posłużyły do zrobienia herbaty, rozglądał się po barze. Kelnereczka, bardzo zgrabna kelnereczka, jakiś szczyl, drugi starszy w długim płaszczu i dwóch najmitów. Jeden z dość rzadkim austryjackim karabinkiem. Ich potrzebował. Gdy wzniósł kubek w stronę jednego z cyngli ten podszedł i sam zagadał. Jackson postawil mu ziółka. Najemnik był cwany. Wyhaczył możliwość zarobku, odnalezienie gangerów i odebranie majątku Fury'ego. Cóż... Łazik nie był warty ścigania tamtych po ruinach, szczególnie, że bez auta było to praktycznie niemożliwe. Ale Dawid miał dla niego inne zlecenie. Po wstępnych negocjacjach rozeszli się.

***

Grunt to poznać okolicę. Po jakichś trzydziestu minutach Fury wiedział kto jest kim i gdzie jest co. W jego zawodzie informacje i znajomość ludzkich dusz była tak samo ważna jak sprawność fizyczna czy znajomość techniki. A nawet ważniejsza, bo specjalistów zawsze można nająć. Lekko zmarznięty Dawid wrócił do baru i usiadł przy jednym z stolików. Kurtkę powiesił na oparcie a o ścianę oparł plecak i rugera. Bawiąc się zapalniczką obserwował miejscowych i przyjezdnych.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 22-06-2014, 18:10   #13
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Centrum Cheb; bar "Wesoły Łoś"; popołudnie



John Doe



- Ojej! Jak pan to zrobił? Jest pan jakimś magikiem? - spytała z przyjemnym zaskoczeniem kelnereczka widząc jego sztuczkę z fajkiem. Najwyraźniej numer przypadł jej do gustu.

- Z Will'em? On jest taki obrotny... - posłała spojrzenie przy chłopakowi siedzącemu przy barze. Najwyraźniej nie zdziwiło jej, że ktoś ma jakąś sprawę do niego.

Odpowiedź tego Will'a... Nie do końca wiedział jak ją traktować. Z jednej strony wydawało się całkiem możliwe to co powiedział a z drugiej trochę przeczyło z tym co się udało mu dowiedzieć do tej pory. Czyżby informacje były błedne? A może ten koleś nie mówił mu całej prawdy?




Will z Vegas



Obcy facet zadał mu dość zaskakujące pytanie. Starał się go zbyć puszczając ściemę ale co raczej rzadko się zdarzało nie był pewny czy tamten łyknął czy nie. Na drugi rzut oka w sumie nie sprawiał groźnego wrażenia, a przynajmniej nie był obwieszony bronią, ale nie wątpił, że jest pewny siebie i tego co mówi. Tego o Barney'u też. Na razie zostawało mu czekać jak zareaguje na jego słowa.

Kątem oka też widział, że chyba jest dość popularną osobą dzisiaj. Kolejny facet zdaje się szykował się by coś z nim obgadać. Stał już "w kolejce" za plecami tego starszego kolesia z którym gadał. Zauważył też jak weszła do środka Claire i machnęła mu na przywitanie ale widząc, że rozmawia siadła przy stoliku. Rzut oka na starszawą kobietę powiedział mu, że chyba dobiją targu. Pewnie na zewnątrz ma swoje sanki a na nich ostatnią część towaru dla nich czyli skórzano - wełniany osprzęt dla nich na zimę. Byłaby to ostatnia część biznesu po jaki dziś tu planował przybyć. Potrzebował jeszcze tylko Baby by to przepakować na własne sanki i właściwie mogli już wracać. Był dobry czas by wracać zwłaszcza jesli chcieli zdążyć przed nocą.




Nicolette "Nico" DuClare i Scott Sanders




Przetrwali! Walka nie była może zbyt ciężka ale właściwie udało się wyjść im cało. Zwłaszcza Nico miała sporo szczęścia bo gdyby te psy dopadły ją w otwartym terenie i nie zdążyła dobiec, gdyby drzwi okazały się zatrzaśnięte na amen, gdyby nie ten drugi strzelec... Ale udało się!

Część psów została zabita, część uciekała w popłochu zostawiając za sobą skrwione tropy i cichnący skowyt bólu i strachu. Biegły w stronę ciemniejącej we mgle ścianie lasu do swych prymitywnych panów.

Oboje dotarli do centrum które wcześniej mijał Scott. Od jego opuszczenia parę godzin temu nic się właściwie nie zmieniło. Wcześniej w oko wpadł mu chyba bar czy zajazd ze szczerzącym się rogaczem w herbie. Dobre miejsce jak każde inne by odsapnąć i złapać języka.

Na zewnątrz przed wejściem rzuciły im się w oczy tropy jakiegoś stwora. Takie duże jak od kury czy jaszczurki. Niewiele ich zostało ot jakiś się uchował tu i tam. Mogli powiedzieć, że należało do stworzenia które było tu pewnie tu dzisiaj, przed barem jakiś czas temu. Nico jeszcze wykminiła, że raczej był to dwonóg i to raczej sporych rozmiarów i masy. Jednak ani po tropach ani po ludziach wokół nie było widać żadnego zaniepokojenia tym faktem.

W środku zastali przyjemne ciepło, oboje byli od kilu dni w podróży po Pustkowiach to i ich nogi i plecy zdecydowanie to odczuły. Teraz wreszcie mogli ogrzać się nie tylko przy wieczornym ognisku. W środku całkiem zgrabna kelnerka chyba rozpalała i rozstawiała własnie dodatkowe lampy naftowe i świece by przygotować się na nadchodzący mroczniejszą i dłuższą część doby. Prócz niej był jeszcze kelner za barem który posłał im spojrzenie i milcząco kiwnął głową na przywitanie.

Z gości Scott'owi od razu się rzuciło w oczy dwóch twardzieli a zwłaszcza austriacki Steyr jednego z nich. Na razie jednak nie wyglądało by miał ochotę go użyć. Ogólnie było raczej spokojnie i raczej pustawo. No ale jeszcze było dość wcześnie i ludzie pewnie dopiero zaczynali się zbierać po swoim roboczym dniu.

Nico przechwyciła ponaglające spojrzenie jakie barman posłał kelnerce i ta skończywszy rozmowę z jakąś laską ruszuła ku nim. Mimo, że widać było, że się śpieszy najwyraźniej miała jakiś swój wewnętrzny urok bo zwracała na siebie uwagę.

- Dzień dobry państwu. Zapraszamy do środka. Coś państwo sobie życzą? - spytała zadziwiająco grzecznie i uprzejmie. Jak w jakimś przedwojennym filmie o hotelu czy restauracji.




Max Gibson



Wskazany przez barmana "koleś od gadania" faktycznie okazał się nim być. Jak uderzył w gadkę z tym starszym to posyłał czasem spojrzenie tu czy tam, nawet na Max'a ale generalnie nie wyglądął na takiego co ma zamiar szybko skończyć rozmowę. Chyba, że ten drugi będzie miał inne plany. Zaczynało się robić trochę nudnawo...

Na szczęście do baru weszło w międzyczasie parę osób. Jedna jakaś starszawa babka zdaje się też miała interes do "tego od gadki" ale usiadła przy stoliku i siedziała grzecznie. Potem jeszcze weszła druga ale tym razem zdecydowanie ciekawsza bo młodsza i generalnie "niezła foczka". Poszła jednak gadać o czymś z barmanem. Z Jack'em... Gruby Jack... Przypomniał sobie coś z wczorajszej balangi...

No a teraz weszła jeszcze jakaś parka. On wyglądał jakby obrobił jakąś przedwojenną składnicę z wyposażeniem wojskowym bo poczynając od butów po kurtkę a nawet broń miał w zimowym kamuflarzu. I generalnie wyglądał na jakiegoś szturmowca. No i broń... Jeden z ostatnich przedwojennych modeli szturmówek co się opłacało nosić bez obaw o obsługę. Ta jego to chyba był model z dłuższą lufą przenaczonych do strzelań na ciut dłuższe dystanse. Choć nadal nic nie tracący ze swoich szturmówkowych mocy. Dziewczyna też wyglądała nieźle choć pod wzgędem ewentualnego zagrożenia pozostawała w cieniu swojego partnera.




Yelena z Detroit




- I co? Znalazłaś ją? - spytała Marla gdy akurat stawiała przy stoliku przy jakim siadła dodatkowy ogarek. Zapaliła go od ręki. Wysłuchała pytań dziewczyny i trochę się zmartwiła. Pomóc niestety nie mogła bo sama była tu od niedawna a głównie przesiaduje w pracy czyli tutaj. Trochę zna ludzi co tu przychodzą ale poza tym to niebardzo. Samego Drzazgę kojarzy bo bywa tu czasami ale nie zadawała się z nim bo wydał jej się odpychający i generalnie typem spod ciemnej gwiazdy. Nie polecała znajomości z nim, zwłaszcza jak się było młodą, ładną dziewczyną.

- Wiesz, on raz mnie złapał na zewnątrz iii... - urwała na chwilę w końcu gwałtownie pokręciła głową i machnęła ręką najwyraźniej chcąc odegnać to wspomnienie. - W każdym razie dziewczyno omijaj go z daleko jak możesz. - podsumowała temat swojej znajomości z Drzazgą. Gdzie go można spotkać to nie miała pojęcia ale poleciła porozmawiać z Jackiem. On tu jest "od zawsze". W sprawie kasy czy rabatu również bo ona jest tu tylko kelnerką.

- Wróciłaś z jaskini lwa? Zuch dziewczynka. Nie każdy miałby jaja tam pójść. Znaczy... Nie każdy z porządnych ludzi oczywiście. - Jack przywitał ją całkiem ciepło. Najwyraźniej miał podobne mniemanie o melinie jak ona sama.

O samym Drzazdze również chyba podzieał zdanie Marli o tym typie. Na wieść, że może być z nim jej siostra tylko pokręcił smutno głową. Dowiedziała się, że jest traperem. Mieszka raczej w słabo zamieszkałej częsci Cheb. Często go nie ma z powodu tych jego wypraw. Nikt dokładnie nie wiedzial czy podczas jednej z nich na Pustkowiach mu odbiło czy może już zawsze taki był. W każdym razie dla społeczności był przydatny. Był jednym z lepszych myśliwych, traperów czy przewodników w okolicy. Śmiało mógł się mierzyć z Indiańcami co wiedli w tym prym. No ale w sprawie dziewczyn... No z miejscowych rzadko która się z nim chciała zadawać. Miejscowe wszystkie słyszały o jego wyczynach i rzadko która dawła się skusić na coś z nim. Zawahał się ale chyba się przemógł jej niewinnym wyglądem i współczuciem do jej losu i jej siostry...

- W tamtym roku... Zaginęły nam dwie dziewczyny... Jedna na wiosne i jedna w lato... Jeszcze jedna dwa lata temu... Nie wiemy co się z nimi stało... Wyszły i nie wróciły... Nie znaleźliśmy ani ciał ani niekt nie zgłosił sie po okup czy wymianę... Mówi się, że mutki, handlarze niewolników czy po prostu Pustkowia... No i niektórzy gadają,że to jego sprawka... Wszystkie były młode... Ja tam nie wiem. Jak ludziom ktoś czasem nie pasuje to potem na nim psy wieszają no ale on jest trochę dziwny, zwłaszcza jesli o dziewczyny chodzi... Ale wiem jedno, taka miła, ładna, młoda dziewczyna nie powinna się z nim zadawać. A jak już to bardzo, bardzo ostrożnie. - najwyraźniej Jack powtórzył jej plotki jakie wiedział o tym całym Drzazdze dodając na koniec wlasny komentarz.

Całkiem natomiast się zmienił gdy zaczęli gadkę o biznesach. Rozmawiali chwilę o jej możliwościach i o jego potrzebach... Generalnie nie był skory do spuszczania z cen. Już dziś uległ chwili slabości i jakiemuś cwaniaczkowi co go właśnie skroili odpuścił i teraz już tego żałował. Dobrze, że mu obiecał ulgi na jeden dzień tylko i potem wszystko wróci do normy. No ale starczy tej dobroci na dzisiaj. Ale...

Zaprowadził ją na zaplecze a potem zeszli do piwnicy. Musieli świecić sobie lampą naftową bo światła nie było. Wskazał jej generator. Na pierwszy rzut oka wyglądął na sprawny.

- Słuchaj, sprawa wygląda tak. On działa ale żre paliwo jak głupi. Dlatego rzadko go używam. Wiesz ile kosztuje sprowadzenie paliwa z Det? W chuj gambli! Przynajmniej od tych paliwiarzy co z nim przyjeżdżają... No ale... Jak go wyregulujesz tak by spalanie wrócilo do normy to spuszczę ci wyżywienie i pokój o połowę... Chyba, że dogadasz się z Marlą... Jak tak to w jej pokoju są dwa łóżka to będziesz mogła jedno wziąć. A jak nie to jak mówię. Póki ten głup będzie ssał paliwo w normie to możesz tak zostać na tych warunkach jak nie to bulisz jak inni. Pasuje ci taki układ? - przedstawił swoją ofertę właściciel przybytku.



Dawid "Fury" Jackson



Mimo początkowego niepowodzenia dzień na razie zapowiadał się interesująco w jego biznesowej głowie. W końću łazika było szkoda ale właściwie to spełnił już swoje podstawowe zadanie: dowiózł go na miejsce. Właściwie to od biedy jak się dowiedział o szeryfie i patrząc na raczej brak bezprawia na ulicach oraz opinię tubylców o nim najzwyczajniej w świecie mógł "pójść na policję" jak to się kiedyś mówiło.

Jeszcze pastor, zdawał się być kimś ważnym dla tutejszej społeczności. Na pewno nie głupie byłoby sobie go zjednać ot na wszelki wypadek. I zapewne niezbyt rozsądne byłoby przy nim wspomina o wyczynach córeczki która... No raczej była marnym materiałem na zakonnice.

Trzecią ważną osobą był właśnie Rudy Jack, za plecami zwany Grubym. Za plecami bo tak w twarz to nie bardzo... Ten sam Jack co właśnie poszedł na zapleczę z jakąś młodą niunią co niedawno przyszła. Generalnie zbliżał się wieczór i ludzie zaczynali się złazić. Własnie weszła jakaś parka. On wyglądał na jakiegoś żołnierza w pełnym ekwipunku ona na jakiegoś szwendacza. Sprawiali wrażenie, że byli na zewnątrz cały dzień, pewnie żadną bryką skoro nie słyszał silnika na zewnątrz. Choć właściwie mogli jeszcze zaparkować gdzies indziej.




Północne Cheb; wybrzeże nad zamarzniętym jeziorem.



Clint Westrock



Clintowi udało sie podkraść i zaczaić za zaśnieżonym wrakiem. Zaaferowana sobą parka zdawała się ich nie zauważać. Czasem przystawali i kłócili się, czasem rwali do przodu kilka kroków. Za którymś razem gdy facet odwrócił się by wydrzeć się na dziewczynę Clint dostrzegł wyszywkę z ćwieków na jego plecach. Była dokładnie taka jaka miała być i za jaką podążacł ostatnie parę tygodni! To był ten koleś!

Na razie jednak oboje brnęli przez śnieg. Byli już bliżej to słyszał lepiej co mówią. Generalnie facet był na coś wściekły i miał pretensje do kobiety. Choć Clint nie mógł wyłapać czy za coś czego się od niej dowiedział czy do niej samej. Dziewczyna zaś starała się coś wytłumaczyć czy przekonać do swoich racji. I tak nie wiadomo jak długo by szli gdyby nie przełom w dyskusji.

- Jakbyś tu był to by do tego nie doszło! A ledwo pojechałeś i zaczęła się chujnia! Jak Wildman sobie to wszystko poukładał to mu wyszło, że to... - zaczęła oskarżycielkso kobieta. Clint nie dowiedział co wyszło temu Wildmanowi bo doszedł go charakterystyczny odgłos uderzenia. Biorąc pod uwagę, że dziewczyna prawie jednocześnie zamilkła i jęknęła był prawie pewny, że zarobiła z liścia w twarz.

- Nawet tak kurwa nie mów suko! - wydarł się na nią facet. - Wildman sam mnie wysłał do Vegas w interesach więc robiłem co kazał! Niech mnie nie próbuje szmaciarz dymać! Mów gdzie oni są! Interes jest do zrobienia! - dołożył kolejne wrzaski do poprzednich.

- Nikt od nas nie będzie z tobą robił intersów! Tak powiedział Wildman! A ja już zresztą z nimi nie jestem i nie mam z nimi kontaktu! A jak wiem to i tak ci nie powiem! Puszczaj mnie! - wykrzyczała swoją partię dziewczyna. Sądząc po modulowanym głosie chyba próbowała się wyszarpać z uścisku.

- Nie będziesz robic ze mną interesów? Nie zaprowadzisz mnie? Nie powiesz? Nie chcesz ze mną gadać? To na chuj ty mi jesteś potrzebna? Iii... Nie jesteś już w gangu tak? Czyli nie jesteś już jedną z nas tak? Czyli jesteś jakąś obcą zdzirą tak? Tutaj? Sama? Wiesz co lubię robić z takimi bezużytecznymi szmatami? Wiesz prawda? Ale co ja ci będę mówił... Choć, pokażę ci... Zawsze chciałem ci pokazać...- rzekł ciszej facet. W głosie było jednak tyle zjadliwości, że odgłos szarpaniny ustał kompletnie.

- Nie... Bill... Poczekaj... Ja tak naprawde nie jestem tu sama... Będa mnie szukać... - w głosie dziewczyny dało się słyszeć strach gdy wyraźnie dotarło do niej powaga sytuacji.

- Zamknij się! - uciął krotko Bill i powietrze przeszył odgłos kolejnego policzka. - Zapewniam, że cię znajdą skarbie... Choć to już twojej sytuacji zbytnio nie zmieni... - dał się słyszeć odgłos uderzenia o metal. Bill najwyraźniej popchnął dziewczynę na wrak i to ten za którym się kitrał. Teraz dobiegły go szybkie oddechy i odgłos szamotaniny i kolejnego policzka. Pies warknął cicho choć tamci w zamieszaniu go nie usłyszeli. Przykuło to uwagę Westrock'a i gdy się odwrócił zauważył znikający za rogiem wraku ogon. Szczekająca imitacja ponego najwyraźniej uznał za stosowne sam obadać sytuację. Takiego bydlęcia z tak bliska pewnie nawet oni nie dadzą rady nie zauwazyć.




Centrum Cheb; boczne uliczki w pobliżu głównej alei



Bosede "Baba" Kafu


Mutant bez trudu dognał tajemniczego zbiega. Komputer twierdził co prawda, że nie ma zbiegłej osoby w bazie danych ale teraz Bab już wiedział i tak z kim ma doczynienia. Jak tylko ją dorwał ta krzyknęła w panice i głos rozpoznał od razu mimo, że wcześniej słyszał go tylko raz parę tygodni temu. Cindy...

Szukał jej po wyjściu z bunkra dość wytrwale a jednak mu umknęła. Teraz zaś sama prawie wpadła mu w ręce. Ironiczne było to, że gdyby nie spanikowała Wielkolud pewnie by jej nie rozpoznał. A tak... Teraz jej słuchał. Bo się skuliła w kulkę między ścianą budynku a jakimś przedwojennym śmietnikiem i płacząc prosiła o litość. Prosiła by jej nie zabijał, i że przecież nic mu ani jego kolegom nie zrobiła a to co się działo na wyspie to przecież nie jej wina. Generalnie skulona, czerwono - pomarańćzowa sylwetka, łamiącym się kobiecym głosem zalała go potokiem próśb i chotycznej opowieści.

Zauważył kilka przyglądających się sylwetek. Ktoś się zatrzymał i ruszył dalej udając, że nic nie widział, ktoś wyjrzał prze okno i się chował ktoś coś patrzył tu i tam... Baba do bystrzaków nigdy nie należał ale wiedział, jak ludzie reagują na niego. Ci tutaj już się z nim trochę chyba oswoili i jakoś tam tolerowali i nie robili problemów. No ale jak "napadał" na bezbronną kobietę w zaułku...

- Ej ty! Zostaw ją! Albo zawołam szeryfa! Obiecałeś nie sprawiać kłopotów! - mutant rozpoznał głos Eric'ka, zatępcy szeryfa. Spotkał go raz czy dwa, nie mógł o nim czegoś konkretnego powiedzieć bo pozostawał w cieniu swego szefa. Teraz też w głosi zapewnie nie brzmiał tak pewnie jakby Eric sobie tego zyczył. Ale niewielu było śmiałków co by chcieli dobrowolnie zostać sam na sam z wielgachnym stworzonym do walk mutkiem. Eric też dodawał sobie odwagi rozsądną jak mu sie wydawało odległościa jakichś chyba ze dwudziestu kroków... Ludzkich kroków oczywiście... No i ostrzegawczo kładąc dłoń na kaburze. Najwyraźniej podejść bliżej Baby wcale mu się nie uśmiechało i wolał sprawę załatwić z daleka. Mimo to był jednak przedstwicielem prawa tutaj.



Wyspa; południowe wybrzeże; stara przystań



Vince Pietrow


Na słowa Vince'a przez moment zrobiło się cicho. Wszyscy zastanawiali się nad tym co powiedział. Ktoś coś jeszcze miał do powiedzenia ale widać było, że jego propozycja co zrobić z tym dziwnym sygnałem wydała im się sensowna i teraz zostało im do ustalenia parę drobiazgów.

Na zewnątrz mógł odetchnąć świeżym powietrzem. W schronie częściowo udało się przywrócić wentylacje ale nadal w porównaniu do tego z zewnątrz zdawało się metne, wilgotne i stęchłe. Za to było duzo cieplej niż na zewnątrz.

Ruszył na obchód Wyspy. Tak naprawdę z całej załogi tylko on i Baba mieli do tego predyspozycje. Baby teraz nie było więc spadało to na niego. Mołotow też od razu odzył i poleciał wybiegac się po śniegu i lesie. Bez trudu widział ślady zostawione przez dwójkę towarzyszy kierujące się ku brzegowi wyspy. Prowadziły zasypaną obecnie drogą, tą samą jaką tu przybyli kilka tygodni wcześniej. W końću była to najpostsza i najwygodniejsza trasa.

Pszedł ich tropem nie dostrzegając śladów powrotnych. I tak najbardziej podejrzany kawałek to własnie ten południowy brzeg który był najbliżej stałego lądu. Ku jego zdziwieniu odkrył, że w starej przybrzeżnej osadzie, tej z półzatopionym transporterem, ktoś jest. Po chwili obserwacji doszedł do wniosku, że było ich dwóch. Przynajmniej dwóch widział. Jesli był ktos jeszcze to musiał być w środku i nie wychodził na zewnątrz.

Wyspa, zwłaszcza na wybrzeżu, nie była tak całkiem bezludna, więc, że ktoś tu się kręcił nie było aż tak dziwne. Zdażało się. Najczęsciej jak w niepogodę komuś z rybaków było bliżej tutaj niż do powrotu na drugi brzeg. Ale nie pamiętał by kiedyś ktoś tak majstrował jak ci dwaj. Robili jakies ceregiele z drutem, potykaczem, alarmem, deskami, belkami, złomem i generalnie widać, źe się bunkrowali. Czy na cała noc czy dłużej i przed kim tego Vince nie wiedział. I zapewne musieli być tu od niedawna bo rano pwnie Baba z Willem by ich mijali więc chyba by ich zauważyli jakby tu byli...



Diementii Bruszczenko i Siergiej Kurczenko


Socjalistyczna myśl techniczna, w połaczeniu z proletariackimi rękami i uświadomiona politycznie nie obawiała się niczego. Jak przyszli tutaj to budynek jaki wybrali wyglądał jak symbol upadku zgniłego kapitalizmu. Teraz jednak wprowadzali w nim rewolucje i przywracali właściwy stan rzeczy! Trochę drutu tu, trochę puszek tam, tu przybić dechę tam podeprzeć belką tu zablokować blachą... Jeszcze trochę i przerobią te chatkę na bunkier rodem ze Stalingradu...
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 22-06-2014, 19:36   #14
 
Emek's Avatar
 
Reputacja: 1 Emek ma wyłączoną reputację
Post wspólny Emka i DrNikta

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=bm5Vc7gyChM&feature=youtu.be[/MEDIA]

Ostry, wręcz kłujący chłodem wiatr wył niczym dzikie zwierze i mroził kości. Wydarty z emocji powoli zamieniał nieruchomy jacht w element otoczenia, w bryłę śniegu i lodu okrytą niepewną przeszłością. Na jego pokładzie jednak wciąż trwały dwie, równie niewzruszone sylwetki. Ikony nowej ery, których misja przepleciona silną wizją dawała ponadludzkie możliwości.


Diemientji i Siergiej podawali się za żołnierzy w randze odpowiednio: Majora i Sierżanta. Jakie miało to tutaj znaczenie? Dla obcych żadne, lecz dla uświadomionych w prawdzie już tak. To właśnie oni, jak i wielu innych działaczy Odrodzonego Związku Radzieckiego mieli bohatersko poświęcić swe życia dla lepszego jutra innych. Ich stopy stanęły w miejscu tak zepsutym, tak odległym wizji słusznego porządku lecz nie lękali się. Bo prawdziwych Rosjan nie da się złamać. Chociaż każdy z nich z dumą nosił w sercu czerwień i każdy miał jedną, i tą samą, wspaniałą matkę, to trzeba było kogoś kto w swej mądrości nakieruje zagubione bez socjalizmu dusze.

-Nu Siergiej, widzi mi się utknęliśmy - podjął jak na sytuacje całkiem spokojnym głosem oficer- Zabezpiecz “Maszę”, opuszczamy pokład! No i trzeba znaleść jakąś farbę jak te kapitalistyczne wariaty mogly nazwać jacht “DET-154GF”? A czort w nich.

-... Mać. Amjerikański złom. - mężczyzna zaklął pod nosem w odpowiedzi i zrywając się z kwaśną miną obrzucił krytycznym spojrzeniem “okręt”. - Da, tawarisz Major!

Major usiadł na dziobowym siedzisku wyciągając w zamyśleniu z plecaka dziennik. Spoglądając spodełba na poczynania sierżanta podumał jeszcze chwilę, poprawił czapę, poprawił gwiazdę na czapie, otworzył kajet, wyjął ołówek i znów się zamyślił. Rozejżał się powoli uważnie. Śniegł i mgła, wiele nie zobaczył, przeklną w myślach słaby stan osobowy jego drużyny i brak zwiadowcy. Skarcił sam siebie w duchu, wiedział przecież że ciągłe łatanie braków jest mniej wydajne niż efektywne wykorzystanie dostępnych zasobów, nawet tych skąpych. Dwoje ludzi kilka sztuk broni i amunicji tyle co kot naplakał. Mało jak na przekonanie Ameryki o potędze Sajuza niosącego wybawienie. Ale myśl o tym jak afgańczycy kopali dupska całemu NATO z kałaszami i na snickersach poprawił mu humor. My w końcu mamy jakieś mięso. Niespiesznie sporządził wpis w swym dzienniku, po czym zamknął go wyjął inna kartkę papieru kładąc ją na sztywnej okładce. Kilka ruchów jak by szkic kilka zdań w punktach.

Do lądu było jeszcze trochę, a sierżantowi nie uśmiechało się iść z całym swoim ładunkiem po lodzie. Wszystkie te klucze, narzędzia które tyrał na plecach trochę ważyły, a i na pewno nie pomogłyby w pływaniu. Siergiej choć był żołnierzem, to jego największą smykałką była mechanika. Dłubał w sprzęcie już od dziecka, a klucz francuski robił mu za grzechotkę. Z wiekiem poznał znacznie szerszą ilość jego zastosowań jak na przykład wybijanie zębów lub kruszenie czaszki. Żaden powód do dumy, ale niektórym potrzebna była taka, mało subtelna perswazja. Mimo dość dobrze zbudowanej sylwetki i postury Siergiej nie był agresywnym prostakiem. Miał głowę na karku i lubił z niej korzystać.
Szarpnął jeszcze burtą jachtu, sprawdzając jak bardzo utkneli. Major miał rację, trzeba było opuścić łajbę i iść dalej. Być może byłby w stanie nawet ją uwolnić, ale nie przebiłaby się przez lód tak czy inaczej. Gdy sierżant uniósł wzrok, osłaniając się od sypiącego po oczach śniegu zobaczył żagiel cały twardy od lodowego nalotu. Uderzając o niego, wiatr szarpał niemiłosiernie uwięzioną Maszą. Nie było na co czekać. Być może Masza jeszcze kiedyś popłynie, teraz jednak musiała zapaś w zimowy sen, podobnie jak większość okolicy. Siergiej ściągnął pewnym ruchem ożaglowanie i zerknął ku towarzyszowi notującemu coś pod ręką. Jego obecność dodawała mu otuchy bo tu, tak daleko od domu mało kto znał się na gościnie. Takie wrażenie odniósł po swoim przelotnym pobycie w Detroit, a z Diemientiim pijąc wódeczkę można było wrócić wspomnieniami do Kremla, Moskwy i poczuć się prawie jak na dalekiej wycieczce, z której jednak kiedyś się wróci.
Silne dłonie mechanika zgrabnie zwinęły materiał w równą kostkę, a olinowanie zostało szybko ściągnięte. Pozostało jeszcze tylko schować wiosła i… Siergiej wyjrzał przez burtę na lodową taflę na którą opuścił ostrożnie kotwicę. Lód zdawał się twardy. Kotwica zaś została na wypadek gdyby jakimś cudem lód się roztopił i łódź miała ochotę bezwiednie odpłynąć. Nie wiedzieli wszak, kiedy tu znów wrócą.

- Gotowe, o ile jankeski sprzęt wytrzyma te warunki! Pozwól że ja zejdę pierwszy, jak ten lód mnie wytrzyma, wytrzyma i wszystko. - Sierżant krzyknął przez zawieruchę, poprawiając uszankę na głowie. Tu na otwartej przestrzeni wiało niemiłosiernie.

Buszczenko zanim uniósł wzrok na towarzysza odhaczył coś na papierze. Plan i działania zgodne z planem, tak wypracowuje sie sukces, krok po kroku.

-W pariadkie, podoba mi się Twój entuzjazm. Ale przy zejściu na lód będę Cie asekurował. Ino najpierw inna sprawę mam. - Zachęcił gestem technika do podejścia i pokazał mu kartkę. Górna połowa ukazywała naszkicowany plan widzialnej okolicy, z zaznaczonym w przybliżeniu położeniem ruin po drugiej stronie akwenu, dolna zaś połowa była wypełniona wypunktowaną listą zadań, z czego przy pierwszym “zabezpieczyć okręt” widniał już plusik.

- Tu zdziełane, teraz pujdziemy do tamtych chat, zrobimy razwietku i zgodnie z planem przygotujemy się do nocy a jak czasu zostanie zrobimy dalszy zwiad. - rzekł Major.

Siergiej wymacał swój płaszcz szukając czegoś i uniósł broń, podmieniając magazynki. Śrut skutecznie powinien zatrzymać jakiekolwiek dzikie zwierzę, choć w sumie niewielu ludzi zignorowałoby lecącą w ich stronę chmurę śrucin.

- Charaszo. - Przytaknął Kurczenko rozbawionym głosem i przeleciał przelotnie wzrokiem po karcie towarzysza. Diemientji zawsze miał plan. Jak i teraz. Mechanik nie miał nic do dodania, wszytko miało okazać się już niebawem.

- No to w drogę, za Sajuz i wszystkie krasivnyje dziewuszki które zostawiliśmy za oceanem! - Parsknął pół gorzko pół wesoło mężczyzna opuszczając wpierw na lód swój plecak, potem zaś z pomocą Majora stawając pewnie na lodzie. Przez chwilę żołnierz zamarł, oceniając grunt pod nogami. Przeciągnął silnym ruchem plecak dalej i rzucił pogodnie. - Możno śmiało schodzić Majorze! Eto nie Sibir, ale wode ścięło szybko.

- No i priekrasna! -Również z asekuracją towarzysza zszedł na ośnieżoną i zamarzniętą taflę ze sprawnością godną rekruta. Po czym dodał raźno - Dawaj idiom na pierod. Tylko Siergieju chłopie, widzę coś Cię trapi, skazi mienia szto Tiebie?

Kurczenko zrobił kwaśny grymas i przystanął tylko na moment.

- Eto pewnie to że została już tylko odna butelka vodki, hehe. - Uwaga rozbawiła obu maszerujących, po czym dodał już poważniej. - Pamiętasz jeszcze Ruski Standard? Sibirskaya Strong czy Belugę?

- Wody w koło jak okiem sięgnąć, a Ty i tak znajesz kak mienia suchość w gardle narobić. Oczywiścię że pamiętam i brakuje mi jej. - podjął raźno temat - Tolka Ty znajesz szto ja zawsze lubil swojski samagon, ni żadne fabryczne wode. Pamietasz jak Ci mówiłem kak w naszej dzierewni mówiono? Czterdzieści kilometrów to...

Tu co zaskoczyło oficera, sierżant przerwał mu kończąc wypowiedź, parodiując go.

-... nie odległość, minus czterdzieści to nie mróz, a czterdzieści procent to NIE ALKOHOL - Rzucił bez przekonania Siergiej nieco znudzonym głosem. - Ale i tak lepszy niż te jankeskie szczyny lub pusta butelka. Zobaczy Major, tylko znajdę jaką Ruską vodkę. Wypijemy i zmieni Major zdanie!

Mężczyźni przerwali i przez moment słychać było tylko skrzypienie śniegu pod ich stopami i bezustannie wyjący wiatr.

- Myślałem o tym ile jeszcze pracy przed nami. I jak by to było widzieć powiewającą czerwoną flagę na szczycie każdego ratusza. Chciałbym by widniała ona godnie i dumnie, nie zaś na szczycie jakiegoś gruzu…

- To trudne i mozolne zadanie przed nami przyjacielu, ale nie jest aż tak strasznie, bo widzisz z komunizmem jak z domino kilka pierwszych klocków wystarczy by wszystko się samo odpowiednio potoczyło. Właśnie na tym gruzie dzięki naszym ideom będą powstawać wspaniałe gmachy! Bo to nie jest zwykły gruz, to gruzy pomyłek ich przeszłości, nie trudno będzie im wskazać właściwą drogę - Wyrecytował z przekonaniem profesora na auli uniwersytetu, Major jednak od kilu zdań przyglądał się uważnie towarzyszowi, i po krótkiej ciszy podjął dalej. - Siergieju Nikolajewiczu pamiętaj jednak że nie jestem okopowym oficerem - trepem, i wódką mnie nie zagadasz, więc skoro mamy ten fragment za sobą mówmy wprost. Brakuję Ci normalności? Jak każdemu z nas, i faktycznie na własnej ziemi łatwiej było by to znosić ale mimo kwitnięcia tam czerwieni, tam też nie jest normalnie, tam też musimy zmagać się z tym Molochem, i innymi skutkami przed wojennej imperjalistycznej dominacji jankeskiego kapitalizmu. Brzemię jest ciężkie, ale nie znam nikogo kto zniósł by je mężniej niż Ty czy ja.

- Nie ma obawy towarzyszu Majorze, może pan na mnie polegać! Wspominam dawne dzieje, bo grzechem byłoby zapomnieć skąd i kim jesteśmy, a pamięć ta dodaje nam sił i przypomina do czego dążymy! - Odpowiedział śmiało sierżant technik i szarpnął pewniej plecak.

- W jedności siła drugu - Major zatrzymał się, dochodzili właśnie do brzegu i coś na powierzchni śniegu przykuło jego uwagę, ściągnął z pleców AK 107 odwinął połę kurtki odpiął od pasa bagnet wskazał nim na śnieg po czym złożył go na lufę. - Ty smatri, ślady, świerze, zaprzęg jak się nie mylę ale w głąb jeziora chyba w stronę tych ruin cośmy je widzieli zawtra

Siergiej zrobił krok do przodu i skupiając wzrok, przez sypiącą ścianę śniegu rozejrzał się. Poza śladami nie było widać nic, ale czujność trzeba było zachować. Zarzucił plecak na grzbiet i dobył pewniej Saigi.

- Charaszo, czyli nie trafiliśmy na pustkowie. Rozejrzyjmy się na wprost, po tej wiosce. Chyba że zmieniłeś zdanie Majorze?
- Nie, trzymamy się plana. Jednak uwzgledniając obca obecność nocne warty nas nie ominą. Wiemy dokąd prowadzą ślady, mnie jedno ciekawi skąd? Broń pod ręką i ruszamy do zabudowń. - Ruszył wychodząc na przód a ostatnie zdanie dodał sobie niesłyszalnie pod nosem - Schronienie, ognisko, zabezpieczenie, razwietka,sen.

Już w ciszy wyszli na brzeg, niby wszystko śniegiem przykryte ale od razu odróżnili nierówny zmarznięty grunt od płaskiej tafli lodu. Bez chwili zawahania czy słowa komentarza udali się do najbliższego z trzech zabudowań znajdujących się w zasięgu wzroku. W ich okolicy poza śladami zaprzęgu ginącymi w lesie innych nie było. To dobry znak, budynki pewnie są porzucone i puste, odnaleźli drzwi do największego z nich. Nie było to trudne gdyż wielkie przesuwne drzwi stały otwarte skierowane wprost na akwen. Był to pewnie niegdyś “garaż” na jakąś motorówkę czy coś takiego świadczył o tym wybetonowany pas od brzegu aż po sam budynek. Warto zauważyć że w tuż obok miejsca w którym pas się kończył zaczynał się już zniszczony przez czas stary drewniany pomost. Gdy weszli do środka w iście wojskowym stylu asekurując się nawzajem całkiem szybko utwierdzili się w przekonaniu że raczej nikogo tu nie zastaną. Wejście było przysypane nawiewanym przez wiatr śniegiem, jednak w głębi chronionej w znacznej mierze przed wiatrem na betonowej posłodzę było widać wiele rupieci, nawet kilka starych śladów po ogniskach, na kilku ścianach widać było ewidentnie po wojenne malowidła przypominające bardziej bazgroły czwartoklasisty niż graffiti. Po drugiej stronie były drugie mniejsze zwyczajne drzwi, zablokowane deską od tej strony bez wątpienia prowadziły na zewnątrz, jednak postanowili ich nie otwierać. Major puszczając swobodnie na pasie broń uzupełnił swoją kartkę o kilka zdań. Drugi budynek okazał się mieszkalnym drewnianym dwu piętrowym domkiem, okazał się nim być kiedyś, teraz stał zawalony i żadne z pomieszczeń nie ostało się w pierwotnej ani szczelnej formie. Trzecia konstrukcja okazała się być altanką z solidnym rozłożystym dachem i wiklinowymi pół ściankami. Dopiero stojąc na jej podeście okazało się że przed chwilą przeszli przez zamarznięty basen. Całość wyglądało po prostu jak letnia rezydencja jakiegoś nowobogackiego sprzed wojny, choć stare ślady takie jak ogniska czy pożal się boże “graffiti” świadczą o tym że przy lepszej pogodzie przybytek ten cieszy się również nie małą popularnością nawet po zagładzie.

- Siergiej - odezwał się w końcu Diemientji, zabezpieczając broń i przewieszając przez plecy - Ten garaż wygląda całkiem solidnie musimy tylko zasunąć to cholerne wrota.

Kurczenko również zabezpieczył broń przytaknął jedynie skinieniem głowy i podążył w ślad za oficerem. Z początku sporo szarpali się z tymi wrotami, bez żadnego skutku, szybko jednak doświadczony technik zauważył że lud i śnieg blokuję szynę.

- Diemientji eto z pietnatcać minut zajmie zanim drzwi uwolnię - oznajmił z lekkim niesmakiem.

-Wsio radno, ja sprawdzę więc jeszcze jedną rzecz. - odpowiedział Major.

Oboje skinęli do siebie głowami, i technik odrazu wziął się do roboty, a szło mu sprawnie. Sprzętu miał pod dostatek a nie można wyobrazić sobie nic prostszego niż kruszenie lodu młotkiem i dłutem. Buszczenko wiedział że nie ma sensu zawracać mu głowy, i że chłopak raz dwa upora się z problemem. Udał się więc obejrzeć coś co dostrzegł będąc na podeście altanki. Nie opodal niej znajdował się częściowo zatopiony stary wojskowy pojazd. Spod śniegu wystawała tylko paka, jak się okazało pusta a sądząc po stopniu korozji nawet odkopany pojazd do niczego by się nie nadał. To liche odkrycie nie dało nic poza dwoma wnioskami, pierwszy i prosty wskazuję że przed wojną mogły znajdować się tu struktury militarne, drugi że zbiegiem okoliczności żołnierze mieli jakikolwiek powód by porzucić go akurat tutaj. Choć przeczucie podpowiadało mu że to raczej nie zbieg okoliczności. Wzruszył ramionami i wrócił do szopy.

W tym samym czasie Siergiej w trakcie kruszenia lodu połapał się że jedno z kółek które miały prowadzić drzwi po szynie prosto mówiąc rozpadło się naście lat temu. Drugie drzwi wciąż jednak owe posiadały więc nie było nic prostszego jak zasunąć wpierw jedne, wymontować kółko i przełożyć do drugich wrót, zostawiając je sprawne. Wewnątrz było już cieplej, bo mroźny wiatr nie zawiewał z każdej strony. Sierżant uprzątnął jeszcze jako tako gruz, wszak Major nie powinien pracować w takich warunkach. On sam zaś był przecie mechanikiem, umiał dostosować się do warunków i nie jeden syf musiał znosić. Wziął łyka z piersiówki, a palące ciepło przyjemnie zagrzało w środku. Na myśl ile czekało ich jeszcze pracy przetarł twarz z roztopniałych płatków śniegu. Poustawiał resztki mebli na tyle sensownie by w razie czego zasłaniały od kul i rozmówił się z Majorem. Poszedł on nazbierać nieco drwa na opał, zaś Siergiej z nazbieranego złomu i śmieci sklecił na lince prowizoryczny system ostrzegania gdyby do ich lokum odchodziło jakieś zwierze, czy nieostrożny człowiek. Jedna z puszek zawisła przy samych drzwiach inne zaś dookoła budynku. Siergiej rozejrzał się. Okolica wydawała się bezpieczna, bynajmniej do czasu. Golnął sobie na drugą nóżkę...
 
Emek jest offline  
Stary 23-06-2014, 09:27   #15
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Konkrety, konkrety. Lubił gdy ktoś liczył się z jego zdaniem. Lubił gdy zamiast dywagować, planować i zwyczajnie pierdolić przechodziło się do działania. Rozmowę z Barneyem skwitował drobnym uśmieszkiem, tak rzadko pojawiającym się na jego gębie ostatnimi czasy, oraz szybkim skinięciem głowy. Pozostało szybko się przygotować i ruszyć w drogę. Mołotow czuł we krwi, że coś się święci. Stał obok nogi swego pana gapiąc się na niego jakby Vinc miał zaraz wyciągnąć kawałek wołowiny, od czasu do czasu poruszając się energicznie jakby chciał zwrócić na siebie uwagę i powiedzieć "jestem gotowy, chodźmy!". Pietrow nie miał zbyt wielu rzeczy w swoim dobytku. Łuk, strażacki toporek, jednego gnata, którego nazwy nawet nie znał, kilka drobnych gadżetów potrzebnych do życia w podróży i wierne, zmutowane psisko. Od kiedy na stałe zagnieździli się w bunkrze pies stracił swój entuzjazm, chodził przytłumiony i tylko zmieniał miejsca drzemki na chłodnej, betonowej posadzce.

-Co się gapisz stary druhu?- spytał Mołotowa unosząc brew. Bydle wielkości szarego wilka siedziało nieustannie wpatrując się w poczynania swego pana. Vinc usiadł na swoim "posłaniu" biorąc kilka wdechów. Od wielu dni nie był na zewnątrz, a miał już swój wiek. Jeśli straci dryg będzie kompletnie bezużyteczny kompanom. Niby nieustannie, w każdej wolnej chwili ustawiał sobie prowizoryczną tarczę z kilku zbitych razem desek i strzelał z łuku, lecz to nie było to samo. Tu był w pełni sił, nie naciskany stresem powodowanym napiętą sytuacją.
-Ruszamy?- spytał a pies zaskomlał w odpowiedzi. Vinc skinął głową i wstał. Strażacki toporek, z którym się nie rozstawał wetknął za pasa, jak zwykle. Kołczan z strzałami był na miejscu. Złapał łuk oparty o ścianę i ruszyli w drogę.


Gdy wyszedł na zewnątrz odetchnął z ulgą. Zimny wiatr od razu musnął jego twarz, prawie zrzucając z głowy kapelusz, który Vinc tylko lekko nałożył na głowę. Na jego twarzy pojawił się prawdziwie szczery uśmiech. Mołotow skakał po śnieżnych zaspach jakby był jakąś sarną czy innym parzystokopytnym bydlęciem.
-Chodź pojebie. Mamy robotę.- rzucił do psa. Mołotow stanął w miejscu spoglądając ciekawsko na swego pana po czym radośnie dokicał do nogi Pietrowa. ~Ślady. Wszędzie ślady...~ pomyślał na widok odbitych stóp czarnoskórego mutanta. Wyznaczały trasę na wschód, lecz i prowadziły do bunkra. Po jakimś czasie w końcu dotarł na wybrzeże. Była tu opuszczona osada, lecz aktualnie ktoś postanowił zasiedlić ją na nowo.

Vinc przykucnął za zasypanym śniegiem krzakiem przyglądając się dwójce osobników. Pracowali szybko i intensywnie. Vinc nie rozglądał się dookoła. Miał ogromny atut w postaci Mołotowa. Pies dużo żarł i miał smrodliwe gazy, ale żadna z jego wad nie przeważała nad zaletami w postaci genialnego słuchu czy wyczulonego węchu. Człek wiedział, że nikt go od tyłu nie zajdzie cichaczem, gdyż pies od razu coś by dostrzegł usłyszał lub wyczuł informując o tym pana.
Mężczyzna wziął głęboki wdech. Przez chwilę bił się z myślami czy nie podejść bliżej, lecz rozsądek a może po prostu strach o własne życie zwyciężyły i pół Rus, pół amerykanin ruszył wartko z powrotem do bunkra. Miał zamiar zdać Barneyowi dokładny raport i trza było zdecydować co dalej.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 23-06-2014, 10:08   #16
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Clif Westrock
- Futrzany, kurwa, Batman - Warknął Clif i dobywszy rewolweru obszedł wrak z drugiej strony. Rozejrzał się czy nikt nie planuje się wmieszać, albo czy nie ukrywa się gdzieś w pobliżu.
Wyjrzał zza wraku i wycelowawszy w głowę gangera odciągnął kurek z charakterystycznym szczękiem metalu zapytał:
- Tańczyłeś kiedyś z diabłem w świetle księżyca?
 
Mike jest offline  
Stary 25-06-2014, 18:06   #17
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Retrospekcja... 7 miesięcy wcześniej...


Gildia gladiatorów była dziwną organizacją. Aby zrozumieć rządzące tym mało znanym ugrupowaniem prawa trzeba było najpierw poznać jego twórcę. Wodzireja zwanego Cezarem. Ponoć po wojnie gościowi odjebało nie na żarty. Zadawanie i odczuwanie bólu stało się jego pasją. Walczył na arenie jeszcze za czasów legendarnych sędziów pokoju - jak nazywało się członków pierwszej generacji powojennych gladiatorów. Wszystko zaczęło się od jednej z nagród za wygraną walkę. Książki zatytułowanej "Historia Starożytnego Rzymu" pewnego nieznanego autora. Nikt nie wie co odbiło gladiatorowi, że wybrał właśnie taki gambel. Jedno było pewne - po jej przeczytaniu Cezar stał się zupełnie innym człowiekiem.

Księga - a raczej jej część odnosząca się do tradycji gladiatorów w Starożytnym Rzymie - była dla niego inspiracją do stworzenia Gildii Gladiatorów. Mimo początkowego ładu organizacja szybko przerodziła się w handel niewolnikami. Każdy z nich zostaje po zakupie odpowiednio przeszkolony, a na jego czole zostaje wytatuowany trójząb.


Walki w Gildii nie były jednak zamknięte. Każdy może przyjść i się sprawdzić, ale... Kiedy wygra otrzymuje często propozycję nie do odrzucenia. Cóż... Cezar nie lubi przegrywać i stale pracuje nad silną kadrą na swoich arenach. Panuje w nich ciągła wymiana, bo nie dość, że są cholernie liczne to jeszcze nie są tam rzadkością walki na śmierć i życie. Wysokość zakładów często wielokrotnie przewyższa koszt kupienia i wyszkolenia niewolnika więc czemu nie dać publice tego czego pragnie? Nieliczni mówią o tajemniczym ośrodku treningowym Gildii. Nazywają go "Koloseum". Są psychole, którzy z uporem szukają tego miejsca, ale jedynie nieliczni mają zaszczyt tam trafić.

Jak na jedną z aren gildii trafił Scott Sanders? Odpowiedź jest prosta. Południe. Teksas i Hegemonia to olbrzymy, na których łatwo znaleźć klienta. W tym przypadku klientem był stary znajomy Scotta. Jaki ten świat mały...


Gość był zdrowo po pięćdziesiątce. Musiał pamiętać jak wyglądał kraj przed wojną. Pamiętać czyste, równe drogi, wysokie na dziesiątki metrów wieżowce i ludzi. Ludzi gnających do pracy, których dzień nie zaczynał się od małego polowania na napromieniowanej pustyni. Mężczyzna miał niemal dwa metry. Był barczysty, a jego muskulatura świadczyła o tym, że niegdyś, przed wielu laty musiał być naprawdę potężnym. Jego twarz przecinało kilka blizn i zmarszczki. Cała masa zmarszczek.


- Nazywają go Chaff. - powiedział mężczyzna pokazując mniejszemu od siebie najemnikowi zdjęcie. - Przed wielu laty był zwykłym rzezimieszkiem. Pochodzi z Phoenix. Nie ma żadnych żyjących krewnych. Walczy od dwóch lat.

- Co zrobił? - zapytał się ubrany w mundur wojownik patrząc na zdjęcie Meksa.

- Pamiętasz moją małą Cisco? - zapytał wielkolud, a jego oczy zalśniły.

- Jak mógłbym zapomnieć. Pół dzieciństwa się w niej bujałem. - odparł Scott unosząc wzrok na swojego rozmówcę.

- Trzy lata temu chciała wynieść się z domu. Uciekła i podróżowała z karawaną kupiecką. On wraz z kumplami musieli napaść akurat tę. - oczy mężczyzny patrzyły w dal powoli zachodząc łzami. - Ten skurwiel ją zgwałcił i zabił. Moją małą, kochaną jedynaczkę...

- Masz namiary na tę arenę? - zapytał błyskawicznie Sanders zaciskając zęby.


- Mam. Ustawiłem już nawet...

- Uspokój się. Powoli. - rzucił wojownik czekając aż przyjaciel się uspokoi.

- Miał z nim walczyć mój kumpel Jacob, ale jest poważnie ranny. Może z tego nie wyjść. - powiedział ze smutkiem w głosie Steve, sąsiad rodziny Scotta za czasów rancza w Teksasie. Jego najlepszych czasów.

- Mówisz, że walka już jest dogadana?

- Nie było łatwo. - powiedział staruszek. - Musiałem wydać fortunę na tych urzędasów Gildii. Nie chcieli mojego człowieka dopuścić do ich wschodzącej gwiazdy. On od ponad pół roku jest niepokonany na jednej z większych aren. To potwór. Zastanawiam się nawet czy w pełni sprawny Jacob dałby mu radę...

- Mówisz, że nie ma krewnych? Nie ma nic poza walkami? Znam gladiatorów od dziecka i wiem, że nic nie jest dla nich tak ważne jak reputacja... - Scott mówił powoli. - Pójdę na tę jego kochaną arenę, wyjdę z nim na ubitą ziemię i dopilnuję aby jego ciężko wymordowana reputacja odchodziła od niego z każdym ciosem. Będzie umierał bardzo powoli. Zanim to się jednak stanie sam będzie błagał o śmierć. Wezmę coś lekkiego i będę go kroił. Kawałek po kawałeczku. Tak długo aż sam będzie chciał zdechnąć. Przeciągnę to tak długo ile tylko zdołam.

- Dziękuję. - powiedział mężczyzna podając Scottowi wypchany plecak. - To powinno wystarczyć.

- Nie wkurwiaj mnie, Steve. Wydałeś już na to rzekę gambli. Weź je i postaw na mnie. I jeszcze jedno... - rewolwerowiec położył dłoń na ramieniu zalanego łzami olbrzyma. - Przyjdź na walkę i rozkoszuj się każdą chwilą.


Arena była potężna. Kilka rzędów drewnianych, heblowanych ław ustawione było nad dołem, w którym walczyli oni. Aktorzy tego przedstawienia. Gladiatorzy. Ławy ułożone były w półkole wokół jednej części areny, a z drugiej strony znajdowała się strefa oddzielona dla Pana areny oraz najważniejszych w okolicy person. W tym wypadku głównym szefem areny był potężny Meks, na którego wołali Tazor. To on był przedstawicielem interesów Cezara na całą okolicę.

Tłum wiwatował na widok swojego faworyta. Chaff był potężny. Może nie wysoki, ale cholernie żylasty i wyposażony w broń robiącą wiele hałasu. Piłę spalinową. Na klacie miał coś podobnego do zgniecionego bębna od pralki, a na głowie stary wojskowy hełm M1. Jak dodać do tego stalowe osłony na nogi i grube, skórzane karwasze można było powiedzieć, że gość stanowił gigantyczne zagrożenie. Piła w jego wielkich łapach wyglądała jak zabawka. Mężczyzna miał rozbiegany wzrok, a jego ruchy były nienaturalnie szybkie. Scott jeszcze nie wszedł na arenę, a wiedział, że gladiator wykorzysta swój ukochany specyfik. Spid. Nie wiadomo ile tym razem go zażył, ale gość chodził jak pierdolony, naoliwiony robot.

Pojawienie się Scotta było dość nietypowe. Pod uniesioną kratą, po przeciwnej stronie do wyjścia przeciwnika Sanders pojawił się... w wojskowych butach i krótkich spodenkach. Przy pasie miał dwa solidne, ale nie przesadnie duże noże. Wśród tłumu dało się słyszeć śmiechy i gwizdy. Nawet siedzący w swej loży Tazor nie krył rozbawienia. Jedyne co zrobił Sanders to poszukał w tłumie Steve'a. Mężczyzna był na umówionym miejscu.

Kiedy Chaff pozdrawiał lokalnego szefa i Pana areny Sanders nacierał ręce suchym piaskiem. W tym gladiatorskim cyrku nie wziął uwagi na co większość członków loży odpowiedziała gniewnymi spojrzeniami. Przedstawienie jednak musiało trwać. Walka się zaczęła. Chaff ruszył wrzeszcząc na całe gardło. Głos miał potężny i pewny. Sanders jednak stał nie dobywając nawet broni. Patrzał przed siebie nieobecnym wzrokiem.

- Zdechniesz tu ścierwo! - zawołał Meks kiedy dobiegł do przeciwnika, w którego rękach nagle pojawiły się trzymane dotąd w pochwach noże.


- Nie sądzę. - odpowiedział krótko Sanders unikając potężnego ataku wrzeszczącą piłą. - Nie wiesz zapewne kim jestem... - dodał unikając kolejnego ciosu. - Nazywam się Scott i jestem przyjacielem dziewczyny, którą zgwałciłeś i zabiłeś przed trzema laty. - kolejne ciosy rywala mijały nagi tors Sandersa o cale.

- Mam to w dupie! - darł się nakręcony gladiator.

Sanders nagle zbliżył się do przeciwnika tnąc go nożem w nieosłonięty niczym policzek. Chaff nie zareagował nawet kiedy kawałek mięsa z jego twarzy wisiał utrzymywany jedynie na pobliźnionej skórze mężczyzny. Przy każdym następnym ataku policzek zdawał się podrygiwać w rytm tańca piły.

- Przyszedłem odebrać Ci to na co pracowałeś przez ostatnie dwa lata... - powiedział pobudzony widokiem krwi Scott. - Cała Twoja reputacja dzisiaj legnie w gruzach. - dodał unikając kolejnego ciosu rewolwerowiec. - Zostaniesz zapamiętany jako ofiara gościa w rozsznurowanych butach, wyposażonego w dwa noże do masła.

- Nie ma mowy, kurwa! - wydarł się gladiator nagle sypiąc piaskiem w oczy Sandersa.

Scott nie spodziewał się takiej sztuczki i jedynie niecelny cios przeciwnika uchronił go od klęski. Jego wzrok zaczynał wracać do normy akurat kiedy otrzymał pierwszą ranę. Piła drasnęła go w przedramię. Obrażenia nie były poważne, ale... Sanders wiedział, że zaraz musi zacząć działać.

- Masz jednak szansę. - powiedział unikając następnego ataku. - Zabiję Ciebie szybko kiedy wymówisz jej imię! - nagle nóż boleśnie przejechał po odsłoniętym boku Chaffa.

Tłum darł się jak opętany. Szef areny nie wyglądał na zmartwionego. Musiał mieć swoich informatorów, którzy spodziewali się zapewne, że nikt nie opłaci połowy arenowych urzędasów aby wprowadzić do walki leszcza. Czyżby Tazor obstawił na przybysza?

- Walcz, a nie pierdolisz o jakiejś suce! - wydarł się Chaff otrzymując kolejny cios, tym razem w udo.

- Wystarczy imię, a zginiesz szybko...

Przeciwnik zaczynał się męczyć. Używka nadal działała mocno, ale jego umysł już zaczynał poważnie traktować przeciwnika. Z przedramienia Scotta leciała krew, ale to nie była jego pierwsza rana. Sanders nie myślał, że Chaff będzie w stanie mu zagrozić. Pomylił się. Drugi raz nie popełni tego błędu. Przez ramię przeciwnika zauważył jak Steve kiwa mu głową. Najwyższy czas ruszać do ataku.

Na Chaffa spadł grad ciosów. Każdy był szybki i celny. Wojownik rozszerzył oczy nagle zdając sobie sprawę, że w dotychczasowej walce Sanders cały czas umyślnie oddawał mu inicjatywę. Noże latały jak oszalałe, a piła starała się nie spowalniać unikającego właściciela. Na jego ciele jednak pojawiało się coraz więcej małych, niby nie groźnych ran. Jego głowa zaczynała zalewać się krwią. Nogi chodziły coraz wolniej skąpane we krwi, a ręce starały się nadążyć wyprowadzając jedynie kurtuazyjne ataki. Niecelne. Chaff mimo iż szedł do przodu coraz bardziej przypominał swoich niedawnych przeciwników. Pierwszy raz zdał sobie sprawę, że może ponieść klęskę.

Tłum wrzeszczał. Piach areny wzbijał w powietrze tumany pyłu. Pachniało miedzią krwi i piaskiem skąpanym w pocie swoich nosicieli. Chaff był coraz wolniejszy, coraz bardziej przewidywalny. Tłum, nie znając imienia potężnego przybysza darł się po każdym jego celnym ciosie. Naspidowany wojownik potrafił znieść wiele. Stał nawet przypominając zakrwawiony ochłap mięsa. Nie wiedział nawet kiedy padł na ziemię dusząc się własną krwią. Sanders zatrzymał się. Stał. Czekał. Tazor również podniósł się ze swojego tronu i uniósł przed siebie potężną pięść. Powoli wyprostował kciuk.

- Cisco... Miała na imię Cisco... - wyksztusił Chaff unosząc delikatnie głowę.


Piła leżała obok i nie protestowała kiedy podniósł ją Sanders. Wrzeszczała niczym dobrze obsługiwana kochanka. Tazor już zdecydował. Kciuk skierowany był do dołu. Chaff miał umrzeć. Nóż przebił jego serce na sekundę przed tym jak Sanders uciął mu głowę. Jego własną bronią…
 
Lechu jest offline  
Stary 26-06-2014, 16:04   #18
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację

Nie musieli maszerować długo aby trafić do zamieszkałego z grubsza centrum, które Sanders już wcześniej widział. Scott pamiętał dość charakterystyczny szyld baru, który - jak się okazało - tutejsi nazywali "Wesołym Łosiem". Nawet gdyby ktoś nie potrafił czytać przerośnięty zwierzak cieszył się jakby właśnie wjebał jakiegoś otyłego, pozbawionego promieniowania dzieciaka...

Przed barem Nicolette oraz Scott bez problemu spostrzegli ślady jakiegoś wielkiego jaszczura. Sanders podejrzewał, że gad musiał być w okolicy jeszcze dzisiaj. Kobieta zaskoczyła go znajomością tropienia określając mutanta jako humanoida, wysokiego i potężnego. Przechodzący przez ulicę mieszkańcy nie sprawiali jednak wrażenia spanikowanych.


Po wejściu do środka Sanders poczuł ulgę. Był w podróży od kilku dni i ani przez chwilę nie czuł takiego ciepła, nie otaczały go tak szczelnie chroniące przed wiatrem ściany. Miał ochotę usiąść, zjeść coś ciepłego, napić się i ogrzać. Zapewne to tutaj zatrzyma się na nocleg. Jego wzrok przyciągnęła zgrabna kelnerka, w czystym, białym fartuchu, która rozpalała kolejne świece i lampy przy stołach niezbyt licznych gości. Po odciągnięciu wzroku od krągłości kobiety Sanders milcząco skinął głową w stronę barmana. Gość wyglądał całkiem poczciwie - nie to co w mordowniach w jakich miał okazję nie raz bywać Scott.

Gości nie było wielu. Może jacyś lokalni, kilku podróżnych i dwóch cyngli. Jeden z nich miał wysłużone M16, a drugi całkiem fajnego Steyra. Rewolwerowiec od razu przypomniał sobie kaliber i kilka innych smaczków. Ostatnio trzymał takiego dobre dwa lata temu. No. Może wersję z nieco dłuższą lufą, ale o podobnej ergonomii.

- Dzień dobry państwu. Zapraszamy do środka. Coś państwo sobie życzą? - zapytała kulturalnie kelnerka podchodząc pospiesznie do dwójki nowych gości.

- Dzień dobry. - powiedział Scott kłaniając się lekko. - Pewnie zatrzymam się u was na noc i zjadłbym coś z chęcią, ale najpierw muszę dowiedzieć się kilku rzeczy. Pierwsze, gdzie znajdę jakiegoś reprezentanta prawa w Cheb? Jest tu jakiś szeryf czy ktoś w tym rodzaju? Mamy do niego naglącą sprawę nie cierpiącą zwłoki. - dodał rzucając wzrokiem na swoją towarzyszkę.

Dziewczyna słysząc Scotta wyraźnie się zaniepokoiła. Poinformowała go, że jest szeryf o imieniu Dalton i wytłumaczyła gdzie może znaleźć jego biuro. Błyskawicznie zapytała się czy coś się stało. Sanders zauważył, że się przejęła pierwszym życzeniem klienta nie na żarty. Nico z przyjemnością wciągnęła zapach jedzenia po czym westchnęła smutno.

- Dobra. Są priorytety. Może zanim szeryf zbierze ludzi zdążymy coś zjeść.

- Nie martw się, Nicolette. - powiedział Sanders spoglądając na swoją towarzyszkę po czym zwrócił się ku kelnerce. - Niech Pani posłucha. Sprawa wygląda na bardzo poważną i… chodzi tu z pewnością o bezpieczeństwo całej osady. Nie wiem czy widać, ale jestem człowiekiem, który byle czego nie nazywa “problemem”. - wojownik położył akcent na ostatnie słowo. - Z takim, niestety, mamy tu do czynienia. Jesteśmy w podróży od wielu dni i najchętniej teraz zjem coś ciepłego, wypiję coś innego niż uzdatniona WD Tabsem woda. Jak zależy Pani i innym mieszkańcom Cheb na bezpieczeństwie waszym i osady radzę pognać czym prędzej po szeryfa. Zrobiłbym to sam, ale… Jestem żołnierzem, nie gońcem. - Sanders wyglądał na bardzo poważnego, wręcz śmiertelnie. - Pozwoli Pani, że udam się do baru i porozmawiam z gospodarzem. - dodał po czym skinął głową i udał się w kierunku baru.

Nico starała się wyglądać spokojnie i poważnie. Po paru dniach na pemikanie marzyła o ciepłym posiłku. Przełknęła ślinę i podeszła razem ze Scottem do baru.

- Witam. - powiedział wojownik ściągając rękawice taktyczne i przyczepiając je do taktycznego pasa. - Jestem Scott. Od kilku dni jestem w podróży więc proszę coś ciepłego do jedzenia i nocleg. - po rozpięciu kurtki okazało się, że jego bluza taktyczna nie odstaje w rodzaju kamuflażu od reszty sprzętu. - Jak mówiłem Pańskiej pracownicy jestem w posiadaniu informacji ważnych dla obronności Cheb. Może Pan wysłać kogoś po szeryfa Daltona?

Barman również wydał się zaskoczony pytaniem zbrojnego o szeryfa. Bez ceregieli przedstawił się jako Rudy Jack i podał wojownikowi rękę. Wahał się co powinien zrobić. Interesowało go co się stało skoro ani Sanders ani Nicolette nie wyglądają na pobitych. Czekając na wyjaśnienia Jack pokazał gościom menu zilustrowane kredą na małej, zielonej tablicy. Ceny nie były niskie, ale Scottowi to zwisało. Za swoje usługi też sobie słono życzył o czym z pewnością nie zapomni gdyby miał pomóc w przyszłości Rudemu.

- Krótko mówiąc w kierunku osady może zmierzać na oko tuzin wojowników, których miała okazję poznać moja towarzyszka. - powiedział pokazując na Nico mężczyzna. - Ich psy pościgowe szły za nią aż w ruiny Cheb, ale ciekawość i mnie tam poniosła i pomogłem jej wybić kundle. To nie mój dom, nie moja okolica. Wy zastanówcie się czy tuzin może stanowić zagrożenie czy też można ich olać. Wiem, że tylu sprawnych ludzi mogłoby zrobić niezły bigos. Pogadajcie z Nicolette, a ja się przyjrzę menu. - dodał spokojnie, z lekkim uśmiechem Scott.

Wojownik początkowo przyglądał się menu, ale później zwrócił nieco większą uwagę na gości. Nie patrzał się na nich jakoś nachalnie, a po prostu zdawałoby się, że stara się rozeznać kto jest w barze. Kiedy światło parukrotnie zamigało nie zareagował widząc rozluźnienie innych gości przybytku Rudego. Nie bez uwagi strzelec przyjrzał się austriackiemu Augowi. Nie często widuje się taką giwerkę. Układ bullpup i krótka lufa nadawały mu dość egzotyczny wygląd.

Barman wyglądał na przekonanego. Od razu przywołał do siebie swoją urokliwą pracownicę i wysłał ją po szeryfa. Ta nieco marudziła, że powinna mieć przerwę, ale ostatecznie ubrała się grzecznie i wyszła. Jack zapytał czy Nico oraz Scott chcą wynająć pokój i coś zjeść. Wolne były pokoje jedno i dwuosobowe.

Scott bez zastanowienia wziął jednoosobowy pokój. Poza tym żarcie w postaci piersi z kurczaka i sporej ilości frytek. Do tego kielich miejscowego wina. Zapłacił 9 pocisków 7,62mm oraz 7 łusek po tym samym kalibrze. Lekko uśmiechnięty Jack polecił swojej obsłudze zrobić żarcie, a Sanders ruszył do stolika na miejscu rozbrajając się z niemal całego swojego arsenału. Ciekawe ilu miejscowych frajerów będzie próbowało odebrać mu jego gamble...


- Dobra. To ja wezmę rybę z frytkami. I pokój. - powiedziała Nico do barmana po czym ruszyła do stolika, przy którym siedział Sanders. - Za ile możemy się spodziewać szeryfa? - zapytała kładąc karabinek na stole. - Więc... Co Cię tu sprowadza?
 
Lechu jest offline  
Stary 26-06-2014, 20:02   #19
 
Carloss's Avatar
 
Reputacja: 1 Carloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputację
Wspólny post z psionik

Chłopak z zainteresowaniem patrzył się na mężczyznę w czasie jego wywodu. Gdy ten skończył, Will chwilę pomyślał i odparł:
- Też chciałbym to wiedzieć - westchnął chłopak - Barney zniknął około 2 tygodni temu podczas przeszukiwania magazynów. Po prostu rozpłynął się w powietrzu. Szukaliśmy go wszędzie i nic... Jego krótkofalówka też cały czas milczy.
Will smutno wziął długi łyk z kufla, po czym otarł usta rękawem.
- Jakbyś dowiedział się gdzie może być, daj znać - dodał - chętnie usłyszę od niego kilka słów wyjaśnienia…
- Hmm - mężczyzna przez chwilę wpatrywał się w Willa, po czym spokojnym ruchem sięgnął po kufel
- A zatem zaiste znasz go osobiście. To Twój pracodawca? - bardziej stwierdzenie niż pytanie. Zresztą, nieznajomy odpowiedział sobie sam - gdyby był przyjacielem, nie siedziałbyś tutaj czekając na tę piękność, tylko chodził po magazynach i go szukał. Zatem zatrudnił cię do pomocy? Magazyny musiały być faktycznie ważne skoro zszedł tam z kimś z Vegas. - nieznajomy mówił do siebie, ale Will doskonale wiedział kto jest adresatem jego słów.
- Krótkofalówka działa na krótki dystans, jest tłumiona przez grube ściany. - nieznajomy kontynuował swój wywód przerywany łykiem piwa- Jeśli utknął w jakimś przejściu, to skazałeś go na śmierć. - Kropka. Ot tak, proste stwierdzenie faktu jakby rozmawiał o pogodzie. Za tym stwierdzeniem jednak kryło się ostrze, które miało przejść pod fintą i ugodzić rozmówcę. Teraz należało je wyjąć: Spojrzał Willowi prosto w oczy:
- Czy skazałeś tego hibernusa na śmierć?
Chłopak był pełen podziwu wobec bystrości swojego rozmówcy. Większość ludzi bezkrytycznie przyjmowała wszystko co powiedział, nawet gdy twierdził, że znajdują się obecnie w Londynie.
Słuchając starszego mężczyzny, na twarzy Willa coraz bardziej malował się smutek, rozgoryczenie, a pod koniec nawet gniew.
- Reszta cały czas go szuka - rzucił gniewnie - ale jakbyś nie wiedział, człowiek musi coś jeść... Zresztą nie wiemy czy faktycznie coś mu się stało, czy zwyczajnie nas wyrolował i uciekł - dodał spokojniej
Chłopak wziął łyk piwa, pomilczał chwilę i uspokoił się do końca.
- Jestem Will - powiedział odstawiając piwo i wyciągając do starszego człowieka rękę.
- John - mężczyzna uśmiechnął się lekko podając rękę.
- Doskonale, w takim razie pomogę Wam w poszukiwaniach. Każda para rąk się przyda.

Chłopak spojrzał chłodno na swojego rozmówce. Jeśli typ myślał, że zaprowadzi go na ich wyspę, to grubo się mylił. Może jeszcze da mapę gdzie są ich magazyny i dokładny spis co w nich jest?
- Myślę, że 15 osób jest wystarczające do szukania jednego człowieka - rzucił ostro - Jak na razie masz interes do Barneya, a jego nie ma. Mi tam jesteś po cholerę. Jeśli Barney się odnajdzie, dam Ci znać - jestem w mieście co kilka dni. Ale póki co nie jesteś mile widziany na wyspie.
Po wypowiedzeniu ostatnich słów Will popatrzył Johnowi głęboko w oczy udając twardziela, w głowie jednak był już na pięterku razem z Marlą. Wrodzony entuzjazm nawet nie daje mu pomyśleć, że mógłby starca nie przekonać do swoich racji. Ot - trzeba rzucić kilka słów, zrobić odpowiednią minę i po sprawie - jak zawsze.
- Najwidoczniej zaczeliśmy ze złej strony - odpowiedział John uśmiechając się lekko - Po tym co powiedziałeś, mam prawo uważać, że zabiłeś i ograbiłeś Barney’a. - powiedział powoli, spokojnie, jakby rozmawiał o zeszłorocznym śniegu - Zastanów się dobrze, kto przy zdrowych zmysłach zostawiałby “wyrolowanych” ludzi na tej wyspie? I odpowiedz sobie na pytania ilu łowców głów jesteś w stanie przechytrzyć? Ilu zacznie zadawać pytania zanim zacznie strzelać i czy naprawdę warto niszczyć sobie swoją reputację w tej pięknej mieścinie?
- Mnie zależy na odnalezieniu tego człowieka i chuj mnie obchodzi czym handlujesz, skąd to masz i czy jest tego więcej. O ile nie jest to robione nad zwłokami faceta, którego szukam. A patrząc na ilość przyjezdnych, która wydaje się być zainteresowana Tobą i Twoim handlem, stawiam pociski przeciw łuskom, że będziesz mieć bardziej niemiłe spotkania niż rozmowa ze mną. Od ciebie zależy to, po której stronie stanę.

- Twoja groźna mina nie robi na mnie wrażenia, tym bardziej, że nienaturalnie długie utrzymywanie kontaktu wzrokowego jest rekompensatą braku szczerości w wypowiadanych słówach. - blondyn uśmiechnął się, klepiąc lekko rozmówcę po ramieniu. Kiedyś, w czasach przedwojennych były takie mądre podręczniki, w których ten gest był opisany jako gest władzy. John nie miał dostępu do tych podręczników, ale podobnie jak Will po prostu wiedział jak subtelnie i naturalnie posługiwać się mową ciała.
- Puścmy więc w niepamięć to małe nieporozumienie i powiedz, gdzie mogę znaleźć Barney’a, hm?
Chłopak z niedowierzaniem uniósł brwi ledwo powstrzymując się od śmiechu. Ostatnie 2 zdania do żywego przypomniało mu znajomego z Vegas – przedwojennego psychiatrę. Ten, pozbawiony dotychczasowego dochodu, tak samo próbował wcisnął podobny kit wszystkim swoim znajomym.

Will z klepnął nieznajomego w ramię dalej kręcąc głową i szczerząc się jak głupi. Następnie chłopak wstał i podszedł do stolika przy którym siedziała Claire. Uspokajając się przez te kilka metrów chłopak stanął obok jej stolika i chrząknął cicho by zwrócić jej uwagę.
- Znowu chcesz za kilka jabłek ograbić mnie ze wszystkich pieniędzy? – spytał uśmiechając się miło – Zaraz powinien wrócić Baba ze swojej małej wycieczki. Ja muszę jeszcze załatwić jedną rzecz i jak wrócę, to będziesz sobie mogła zabrać nawet moje ostatnie buty, w porządku? – znów uśmiechnął się i puścił do staruszki oczko.

Nie czekając na odpowiedź chłopak podszedł do stojącej tyłem do niego Marli i delikatnie musnął jej ramię by zwrócić jej uwagę.
- W moim pokoju jest za mało wódki – powiedział z rosyjskim akcentem gdy dziewczyna się odwróciła. Zaskoczenie i zmieszanie jakie widniało na jej twarzy przekonało chłopaka, że kit o widoku na morze był zdecydowanie gorszy – Zamawiałem 15 litrów, a jest tylko 12! Zresztą zobacz sama – kontynuował, po czym złapał ją za rękę i zaprowadził na górę.

Gdy zamknął za nimi drzwi, przysunął się do dziewczyny tak, że ta oparła się plecami o drzwi. Patrząc w jej figlarnie błyszczące oczy, chwycił kosmyk jej brązowych włosów w palce i owijając go wokół nich szepnął.
- Wreszcie zostaliśmy sami, da?
 
Carloss jest offline  
Stary 26-06-2014, 22:09   #20
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
post we współpracy z MG

Max westchnął przeciągle. Jego nauczyciel potrafił być naprawdę zakutym łbem gdy tego chciał. Pewnie przed wojną tak właśnie szkolono agentów. Gibson też potrafił obstawać przy swoim więc jeszcze raz przedstawił rozmówcy swoje argumenty. – Słuchaj naprawdę powinniśmy przyjąć zlecenie na ten bunkier a odpuścić sobie Masakratora. Mutas ma agenta który jest na cztery łapy kuty. Patrz ile przy barze nawija. Po pierwsze jakoś go nie przegadamy a po drugie patrz po pierwsze. – najemnik uśmiechnął się by złagodzić ton swojej wypowiedzi. Spokojnie wysłuchał argumentów Roberta które jego zdaniem sprowadzały się do frazy „ ten plan jest zajebisty bo jest mój”. – Ok czyli tak chcesz odwalić gościa, zgarnąć muta i wystawiać go na walki zachowując konspirę. No stary chyba jeszcze nie wytrzeźwiałeś. Już widzę te plakaty. „ Mut kontra Godzilla! Max i Rob zapraszają! Agenci Dwójki sto procent jebanej zniżki". - uśmiech nie schodził z twarzy Maxa. Doskonale wiedział, że ktokolwiek inny na jego miejscu już byłby martwy. Prawdę powiedziawszy on sam też by się nie pierdolił tylko odwalił oponenta cztery zdania temu ale na tym właśnie polegała magia ich duetu byli wobec siebie absolutnie szczerzy i lojalni. – Więc tak, jak powiedziałeś, ja szczeniak nie mam szacunku do mądrości starszych - podjął Max wysłuchawszy standardowej pogadanki nr 5 „kiedyś było lepiej” – Jednak tak jak mówisz w planie z Mutsem coś może być ale potrzebujemy pośrednika by zachować anonimowość. Potem się z nim rozliczymy dwa razy dziewięć para w potylicę i zgarniemy gamble. Wracając jednak do sprawy z bunkrem to mówię ci to istna kupa gambli. – Gibson doskonale znał ten taniec krok w tył, dwa kroki do przodu tylko tak można było coś ugrać ze starym hegemońcem. Przynajmniej jeśli nie chciało się otrzymać zapłaty w kolana czy potylicę. – Skoro uważasz, że zaliczka jest tu niezbędna to OK pogadaj o niej z gościem albo ja to zrobię. Jeśli potrzebujesz dowodu gamblonośności to patrz. Max z chytrym uśmiechem zawołał przechodzącą kelnerkę -Hej Złotko, chodź tu! - gdy kelnerka podeszła zamaszyście kołysząc tym co miała najlepsze Max zapytał -Kto z tego bunkra na wyspie przychodzi tu na handel?.- W odpowiedzi dziewczyna wskazała na siedzącego przy barze Willa i pokrótce opisała wielkiego brzydkiego muta na kurzych nóżkach. Dodała, że kiedyś zjawiało się ich nieco więcej, jednak ostatnio pojawia się tylko ten oryginalny duet. Max z uśmiechem wręczył jej nabój .357 w zamian za fatygę. Laska podziękowała i zgrabnie unikając klepnięcia Roba odeszła do kolejnych spragnionych. Ten zaś tylko wzruszył ramionami i przypomniał, że od cwaniaka chce zaliczkę za to, że pójdziecie bo często się zdarza, że samo dotarcie do celu jest trudniejsze od samego celu. Poza tym gadka z Masakratorem jak go znajdą potrwa parę minut czy kwadrans a bunkier i ta Wyspa to jak sam Młody mówi. No i… Masakratora spotkał właśnie na Wyspie więc też może coś wiedzieć o tym bunkrze a jakby co to, widział go w akcji i zdecydowanie wolałby nie działać przeciw niemu… No a jak już to z dużą spluwą w garści. Tokował tak z dobre pięć minut rozglądając się leniwie po sali. W pewnym momencie odwrócił się do baru zawieszając na chwilę spojrzenie na pewnej parce. Gibson widział po wzroku kolegi, że coś go zaniepokoiło. Robert konspiracyjnie nachylił się nad stołem i wyszeptał – Widzisz tego ciecia przy barze, tego co wygląda jakby się ekwipował w koszarach Collinsa. Wiadomo co to znaczy. Trzeba na niego uważać bo może być jednym z psów posłanych za nami. A zabawki jakie ma wyglądają na fajne więc by nam się przydały zwłaszcza jak mielibyśmy leźć na tą wyspę i bunkier i w ogóle się przydały…
- Tak jak mnie uczyłeś jeśli są wątpliwości to ich niema. - wyszeptał konspiracyjnie Max - - Ile chcesz tej zaliczki? -Zapytał głośniej niby mimochodem obcinając gościa przy barze, następnie Gibson ponownie zniżył głos do szeptu. - Masz rację, pies. Obserwuj go na razie, odwalę go w nocy jak wyjdzie z knajpy. - Widząc niemą zgodę w oczach rozmówcy kontynuował dyskretnie obserwując zagrożenie. - To już wiesz co mut robił na wyspie. Jeśli siedzą na gamblowisku to raczej nie zechce ryzykować życia. - mina Maxa nie wyrażała niczego jednak Robert znający go od Małego wiedział, że najemnik intensywnie myśli. - Dwójka złapała nasz trop - wskazał głową bar - Masakrator ma agenta - ponownie wskazał ladę, tym razem drugi jej koniec. - Zróbmy tak, idźmy do tego bunkra, zawsze to lepsza pozycja obronna i większa szansa na gamble. Przyczaimy się też przed psami Colinsa. Drogę niech nam wygada ten Fury a potem jak by co to zabalujemy. - Gibson z uśmiechem poklepał karabin. Robert skinął głową i zamówił dwa browce. Obydwaj najemnicy siedzieli przez dłuższą chwilę sącząc swoje napoje i obserwując salę.

Max idąc się odlać rzucił okiem na bar. Za barmanem oprócz półek z alkoholem znajdowała się też półka z gamblami na handel. Jego wzrok przyciągnęła harmonijka ustna leżąca pośród innego barachła pozostawionego przez gości.



Zaciekawiony skinął na barmana – Co za nią chcesz? - Barman spojrzał na wskazany przedmiot i podrapał się po głowie. – Zagraj coś to ją wycenimy co? - zaproponował i widząc aprobujące skinienie klienta podał mu instrument. Max wziął głęboki wdech i spróbował zagrać zasłyszaną kiedyś w koszarach melodię.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ARMZBd0QaDk[/MEDIA]

Wyszło to lekko mówiąc średnio ale instrument spodobał się mu na tyle, że zdecydował się poświęcić kolejną pestkę .357. - Zabijać zawsze jest czym – pomyślał – a ileż można grać na samych nerwach. – zadowolony z siebie wrócił do stolika i wziął się, ku rozpaczy otoczenia, do szlifowania swojej melodii. Muzykowanie wciągnęło go do tego stopnia, że stracił poczucie czasu. Przerwał dopiero gdy zobaczył, że ich zakamuflowany przyjaciel opuszcza knajpę nie tylko ze swoją foczką ale i lokalną pałkarnią. Nowojorski szpicel bynajmniej nie wyglądał na aresztowanego. Trzeba było sprawdzić co knuje wróg. Max i Rob znowuż porozumieli się bez słów. Młodszy dźwignął się od stolika, zebrał swoje graty i ruszył za celem. Dopóki szli przez zamieszkałą część miasta obserwacja nie stanowiła większego problemu. Jednak poza obrębem osady zaczęły się schody. Max świadom poziomu swych umiejętności wolał utrzymywać cel na granicy wzroku stawiając bardziej na skryte podejście niż na stały kontakt wizualny. Ślady na śniegu i ukształtowanie terenu ułatwiały mu zadanie.
 
__________________
Pierwsza zasada przetrwania, nie daj się zabić.
Druga zasada przetrwania: To że masz paranoję nie znaczy, że oni nie chcą cię dopaść.

Ostatnio edytowane przez cb : 14-07-2014 o 07:02.
cb jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172