Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-06-2014, 22:28   #44
Plomiennoluski
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Praca Grupowa


Kiedy już walka się skończyła, druidka - dla pewności omijając truchła łasicy - podeszła do kamiennej baszty. Inni poszli za jej przykładem, w blask pochodni oglądając wielkie znalezisko. Dziwnie wyglądała owa wieżyca w środku lasu, zwłaszcza że taka konstrukcje - wysokie na trzy piętra, z płaskim dachem, na który można było wejść, bez okien i z jednym wejściem - widywano raczej w miastach jako część murów obronnych, a nie samotne siedliszcza. Burro wyczuł w środku swojego chowańca i sięgnął w jego stronę umysłem. Węgielek był niespokojny, ale raczej przez starcie ze swoimi złowieszczymi krewniakami niż to, co znajdowało się w ruinach. Niziołek czuł, że łasiczka ukryła się pod czymś i czekała na wezwanie. Najwyraźniej w środku baszty nie było nic co wywoływałoby w niej niepokój.

Stojąca ot tak sobie w środku lasu konstrukcja była najwyraźniej podejrzana i Kostrzewa, inaczej niż jej bezmózdzy towarzysze, nie zamierzała narażać się na dodatkowe niespodzianki. W zabobonne bajanie ciemnego ludku nie bardzo chciało jej się wierzyć, Albus jednak magiem był, a z magią, jak wiadomo, żartów nie ma. A z taką, co to z trupami coś ma do czynienia, to zaś szczególnie. Zamknęła więc zdrowe oko i przyłożyła dłoń do wilgotnej kamiennej ściany. - Niech mnię nikt tera nie przeszkadza, bo w łeb dam! - warknęła jeszcze na kompanów, gdyby którejś gorącej głowie przyszło na myśl by wparować bez zastanowienia do środka. Mamrocząc jakieś niezrozumiałą melodię, ostrożnie i powoli, krok za krokiem obeszła budowlę, nie odrywając od niej dłoni, za to raz na jakiś czas obwąchując kamień, a raz nawet go liżąc. Kiedy zbliżyła się do drzwi baszty, przystanęła na chwilę, odsuwając się od otworu i marszcząc twarz, jakby miała kłopot ze złapaniem ostrości widzenia. Dopiero po całym tym rytuale Kostrzewa odstąpiła kilka kroków od kupy kamieni. Choć stała prosto, dłoń miała mocno zaciśniętą na lasce, a na czole zebrało jej się kilka kropel potu, jakby kobieta przed chwilą wykonała jakąś ciężką, mozolną pracę.
- Gdzie durny lezie?! – Druidka ofuknęła Shando, który z lampką w dłoni szykował się do przekroczenia progu - Toć to yl..ylyu...lizuzja...złuda jest. Nie wieżyca, tylko chałupa jakowaś. Pusta, ale magyi w środku dość, aż przez próg zalatuje. Pewniakiem jakieś czarodziejskie sidła... Ostrożnie z tym trza, a nie na chojraka leźć. Może kto z was uczony jest w takiej śtuce?- potoczyła wzrokiem po towarzyszach, którzy podobnież byli biegli w tej materii.
- Tak jak przypuszczałem, uzdrowicielko - Shando kiwnął głową - jednak myślę, że gdyby to miała być zasadzka wieża byłaby bardziej kusząca. Ktoś tu nie chce gości.
Shando myślał o tym jak niewiele wie o tutejszych zwyczajach, choć mieszkaniec owej zakamuflowanej chałupy pewnie jest też obcy, co widać było po wieży, iluzją której nakrył domostwo. To trochę ułatwiało sprawę. Prawa gościnności są podobne wszędzie.
Podszedł tedy Shando do wejścia do wieży i zawołał.
- Gospodarzu! Zmrok nadchodzi, a zło kręci się po lesie. Zechciej proszę przenocować podróżnych, których ciemność zastała.
Echo poniosło się po lesie, lecz z wieży-nie-wieży nie doszła ich żadna odpowiedź.
- Chyba nikogo nie ma w domu - podsumował ciszę czarodziej.

W czasie, kiedy niektórzy naradzali się nad istotą wieży, która ponoć wieżą nie była, Grzmot zebrał swoje rzeczy, dwa futrzaki i zaczął je skórować. Szkoda byłoby takich pięknych futerek, jedno było wręcz w nienaruszonym stanie. Spojrzał na chwilę znad sprawianej zdobyczy i pomyślał chwilę. - Dajcie mi dokończyć jedną, to się wrzuci truchło. Jak jest jakaś pułapka, to się od razu uwolni czy tam aktywni. - Goliat, mimo że rzucił się niedawno na złowieszczą łasicę z gołymi pięściami, zaserwował całkiem rozsądny pomysł.

- A na co takie zachody? Nikogo w środku nie ma, tylko jakiś szczur czy inne małe nico - druidka przekrzywiła głowę, zaglądając do środka i dostrzegając w zalegających na podłodze śmieciach jakieś błyszczące oczka - Odpoczniem trochę i pora dalej ruszać, trupojada szukać… - ziewnęła demonstracyjnie i przeciągnęła się, aż chrupnęło - Ja tam nogi nie postawię; kto wie co tam magus przyszykował na gości niechcianych. Jak kto głupi, to pchać się może, ja tam nie zabraniam, ino potem łatać nie będę - zastrzegła i usadowiła się pod murem, szykując sobie siedzisko wśród liści. Po chwili skrzyżowała nogi, zamknęła oczy, objęła obiema rękami położony na kolanach kostur, a z jej półprzymniętych ust zaczęło wydobywać się ciche, jednostajne mruczenie. Mara usiadła obok, tuląc się do swojego chowańca.
- Żaden szczur, a Węgielek. - poprawił machinalnie i bez złości kucharz, kiedy już szczękościsk ze strachu go puścił. - Wyłaź stamtąd, łachudro! - Dodał już na użytek chowańca i odsunął czepiec na tył głowy, ocierając przedramieniem spocone czoło. Nie ma co, na brak wrażeń nie było jak narzekać. Serce powoli zwalniało tempo, Burro z uznaniem i jeszcze większym strachem pomieszanym z szacunkiem popatrywał na wielkoluda. Kiedy łasice wyskoczyły na nich z krzaków był już pewien że skończą wszyscy jako ich kolacja. Tymczasem Grzmot jednej uciął łeb zanim zdążyła zobaczyć co się dzieje. No a drugą… Tu kucharz wyprostował się dumnie i uśmiechnął lekko. No kto mili państwo załatwił? No kto? Kto sowę zrobił na widok której chciała pierzchnąć za siódmą górę? No niby zaraz potem wielkolud i mniejszy wielkolud ją zadusili, ale to się już nie liczy. Bo uciekała po jego sztuczkach, ha!
Wiedźmie nie przeszkadzał, choć kiedy powiedziała o iluzji, Burro zastrzygł uszami. No patrzcie państwo… Zrujnowana baszta zaciekawiła go z miejsca. Przywołał jeszcze raz Węgielka i ziewnął rozdzierająco.
- Myślicie że to Albusowe dzieło? Że to jego sadyba? No ale w takim razie gdzie on polazł, hmm? Narobiliśmy rabanu sporego, jakby był w pobliżu to pewnie by przyleciał zobaczyć co to za wrzaski na progu… chałupy. Hmm, chałupy? - Podszedł bliżej i dotknął kamienia. No jeśli to sztuczka, to jego sowy mogą się schować. Nie był by jednak sobą, gdyby przepuścił koło nosa oględziny tak ciekawego miejsca. Na razie z zewnątrz, no bo wiedźma może mieć rację.
- No ale Węgielek wlazł do środka i nic mu się nie stało. - Powiedział w końcu do reszty Burro kiedy zaczęli rozważać pułapki. - Nikt nie potrafi… tego rozproszyć? - Pogładził jeszcze kamień. - W środku byłoby wygodniej. Można by strawy naważyć… No chyba że chcecie jeść zimne kanapki?
Skrzywił się wyraźnie.
- Za małe to to, żeby pułapkę uaktywnić niejedną, może gdzie linka do spustu kuszy, cokolwiek. Nie wiem czyje to, ale robi się późno, a latanie z pochodniami po lesie nocą, to proszenie się o większe kłopoty. Można zajrzeć do środka, skoro nikt nie odpowiada, przyda się chociażby do przenocowania jakby trzeba. - Grzmot zrobił sobie przerwę w zdejmowaniu skóry na przekąskę z serca łasicy.
Niziołek z przerażeniem obserwował co wielkolud robi. Kiedy zaś zabrał się do pałaszowania serca, kucharz zbladł jak płótno.
- Czekaj! Przecież tak nie można! - podszedł do wielkoluda, sam nie wiedział skąd nabrał tyle odwagi. - Jak lubisz podroby to powiedz, gulaszu ci ugotuję… - Zamrugał oczami, jakby chciał się pozbyć widoku sprzed oczu.
- Gulasz brzmi nieźle, przyda się, dasz radę zrobić coś z tego? Nie ma sensu marnować całego mięsa na smakołyki dla padlinożerców, żeby nas zostawiły w spokoju, chociaż łasic zwykle nie jadam. - Powiedział Var dokańczając jedzenie serca.

Burro na sztywnych nogach zrobił jeszcze krok, ale wielkolud dalej pakował do ust krwawy ochłap na surowo. Kucharz ostro walczył z mdłościami, ale nagle przypomniał sobie, że to może jakiś rytuał czy coś. Nowa fala przerażenia szybko obiegłą mu głowę. Czy on z ludźmi też tak będzie robił?!
- Eee… - spokojne słowa Grzmota jakoś pozbawiły go na chwilę złudzeń. - No ten… Łasic nigdy nie próbowałem, ale zawsze jest ten pierwszy raz. Wszystkich was prowiantem, który wziąłem ze sobą nie wykarmię na dłuższą metę. Tak więc jak się trafiło… - spojrzał krytycznie na zwierzę. - No spróbujemy… Potrawka jak z królika, dużo ziół i myślę że będzie się dało zjeść. Ale do tego potrzeba jeszcze ognia i kociołka pełnego wody. - Ruszył w stronę plecaka i po chwili hurgotu wyciągnął wielki kocioł i patelnię. - Hmm… to, ten tego… Ja może pójdę po wodę i zioła? - Zaproponował mając nadzieję że ktoś inny zajmie się szukaniem pułapek w wieży.

Grzmot spojrzał na niziołka sceptycznie. - Chcesz iść po wodę i zioła, sam, tutaj? - Zawiesił na chwilę głos, tak żeby dotarło do malucha to co właśnie powiedział, następnie przesunął wzrokiem po łasicach, które miały być kolacją a być może kiedyś płaszczami. - Ech… poczekaj aż skończę i pójdziemy razem, ta i tak odleciała. - Wskazał ostrzem, którym skórował na druidkę.
Shando spojrzał z dezaprobatą na towarzystwo, a zwłaszcza na Burro, przymierzającego się do rozłożenia polowej kuchni. Stanął nad nim i ostentacyjnie wyciągnął suchara, którego z brzękiem wrzucił mu do gara.
- To nie piknik - odrzekł Shando krótko i zniecierpliwiony rozglądał się wokół. Myślał o nadchodzącej nieubłaganie nocy, a wraz z nią - nieumarłych. Okryta iluzją chatka mogła być chroniona jakimś paskudnym zaklęciem, ale to nic w porównaniu do nocy spędzonej na zewnątrz. Mógł puścić przodem przywołańca, choć wolał tę możliwość pozostawić sobie raczej do obrony.
- Co to jest, piknik? Tak czy siak, idę z maluchem po wodę, możecie sprawdzić wiieżę w tym czasie i ją przystosować na noc, da się zabaradykadować wejście. Flaki i część mięsa możemy rozrzucić kawał od tego miejsca, żeby się nimi zajęły drapieżniki zamiast nami. - Słowa Grzmota zdawały się być dość ostateczne, albo jakby zupełnie nie przejmował się tym, co człowiek ma do powiedzenia. Przynajmniej jeśli nie było się goliatem. Zachowywał się po prostu jak wódz przydzielający zadania. Niziołek skwapliwie pokiwał głową, kiedy wielkolud zaproponował towarzystwo. Z nim to już żadne łasice nie straszne. Łazić daleko też kucharz nie miał zamiaru. Ot porozglądać się za wodą, zioła przecież miał w plecaku. Suszone bo suszone, a wiadomo że nie ma jak świeży majeranek i tymianek do gulaszu… z łasicy. Jakże to tak, bez przypraw na wyprawę wyruszać… No ale w bukłaczku miał tylko rozwodnione wino, a tego nijak do gulaszu nie dało się użyć. Popatrzył bykiem jeszcze na Shando i prychnął lekceważąco na jego suchara.
- Phi. Po całym dniu jazdy, trzeba zjeść coś konkretnego i ciepłego. - Wziął się pod boki i zadarł hardo głowę. - Szczególnie że nie wiadomo co nas jutro czeka. No i pewnie że żaden piknik, nikt nie pomyślał o koszu z jedzeniem czy kraciastym obrusie. Ale skoro już mamy tu biwakować i warty trzymać, to można coś ugotować przy okazji, nieprawdaż? A ogień odstraszy inne łasice, nie? - Dokończył już nieco mniej pewnie, czekając aż Grzmot skończy oprawiać mięso. - A woda też się przyda, by… no… obmyć się.
Wielkolud usmarowany był juchą jak nieboskie stworzenie. Raz że łeb łasicy uciął, dwa że serce wycinał i we flakach się paprał od dłuższej chwili.
- Przyda się, my idziemy po wodę, wy sprawdźcie wieże w tym czasie. – Po tych słowach Var zebrał broń I ruszył z niziołkiem na poszukiwanie wody. Rozgładał się za czymś jeszcze poza wodą, solidną kępką mchu. Przez łasice zaczął solidnie krwawić i mimo, że udawał że nic się nie stało, to jednak czuł osłabienie. Przepatrywał teren, zbierając większe kępki mchu na później, ciągle szukając naturalnych wyniesień i zagłębień, w takich najczęściej gromadziła się woda. Jednak niczego za bardzo nie dostrzegał, w przeciwieństwie do Węgielka, który to niuchał z zaciekawieniem dookoła. Nie było to jednak nerwowe marszczenie noska, pozwolił więc prowadzić zwierzakowi i jego naturalnym zmysłom. Okazało się to najlepszym pomysłem tego dnia. Po niezbyt długiej chwili, dotarli do małego źródełka. Szybko napełnili kociołek i bukłaki, które były już częściowo puste, mimo późnego wyruszenia z miasta. Przy okazji zajął się krwawiącą raną, z pomocą niziołka udalo mu sie poupychać ciasno mech pod koszule i pancerz. Nie bardzo był w stanie się zaszyćc, rana była akurat na barku i wszelkie takie próby skończyłyby się dość szybkim fiaskiem. Zaopatrzeni, odrobinę czystsi i z wodą wrócili do wieży i reszty. Miał nadzieję że ktoś w tym czasie zdążył sprawdzić budynek, czuł się nieco zmęczony, a gdyby nikt nie ruszył zada do środka, przypadłoby to Varowi.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...

Ostatnio edytowane przez Plomiennoluski : 23-06-2014 o 20:36. Powód: Jeziorko w źródełko... shazam.
Plomiennoluski jest offline