Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-06-2014, 22:51   #485
valtharys
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Ryk Wolfa pobudził strzelców do działania i znów kolejna salwa posłała dwunastu jeźdźców do piachu. Kule idealnie przebijały pancerze, zagłębiając się w ciała stworów i posyłając ich w objęcia orczego bóstwa zmarłych. Kusznicy poszli za swoimi towarzyszami i jak jeden mąż, w tym samym momencie wypuścili jedenaście morderczych bełtów. Większość z nich również trafiła swoje cele. Ze skutkiem śmiertelnym dla zielonego ścierwa. Zbocze góry pokryło się czerwienią, trup ścielił się na nim gęsto.
Mimo to, rydwany i resztki goblińskich jeźdźców mknęły ku murom twierdzy, tym bardziej, że na niebie pojawił się potężny sojusznik. Jego ryk, a właściwie krzyk sprawił, że wszyscy na chwilę musieli zasłonić uszy, bowiem nie dało się tego wytrzymać.

Napastnicy byli już w połowie drogi do twierdzy, gdy następna salwa kuszników powaliła kolejnych jeźdźców tak, że na placu boju zostały tylko snotlingi i rydwany pędzące ku bramie. Arkebuzy na cel obrały za to Wyverna, lecz mimo usilnych prób kule nie wyrządzały jej żadnej krzywdy, mogły jedynie rozwścieczyć bestię.

Rydwany, nim kolejna salwa w nie wypaliła, zbliżyły się na tyle, by z ośmiu pojazdów poleciały strzały oraz prymitywne dzidy w kierunku strzelców na murach. Choć gobliny nie należały do najcelniejszych łuczników, to przy takiej chmarze pocisków, ileś musiało w końcu trafić do celu. Siedmiu z jedenastu kuszników zakończyło swój żywot, spadając z murów i oddając się w objęcia mora. Czterech kuszników przymierzyło najdokładniej jak mogło i po dwa bełty powędrowały w stronę olbrzymich wilczurów. Zwierzęta padły, wywracając się na bok, a wraz z nimi wywaliły się rydwany z goblinami w nich zasiadającymi.

Jeden z rydwanów pędził wzdłuż murów, kierując się ku bramie i choć strzelcy próbowali go zatrzymać, nie udało im się. Gdy jeden z jeźdźców był na wysokości bramy, rzucił w nią małym zawiniątkiem, które upadło tuż pod nią. Nic...Goblin zrobił lekką zasmuconą minę dokładnie w tym samym momencie, gdy jakiś bełt wszedł mu przez oko, a wyszedł przez czaszkę. Trup na miejscu, można by rzec.

Powiadają, że co się odwlecze, to nie uciecze i tak też było tym razem. Eksplozja. Potężna eksplozja, która rozjebała w drobny mak wrota. Skąd, jak… nie wiadomo, choć można się było domyślać zawartości rzuconego pakunku.



To teraz jednak nie było istotne, bowiem snotlingi paliły się, wrzeszczały jak opętane i biegały dookoła. Drzazgi z drewnianych wrót czy bali, które je podtrzymywały, były wszędzie. Dosłownie wszędzie…Wrota przestały istnieć, a czterech pikinierów od Rossetiego leżało na ziemi mocno krwawiąc. Jeden z nich miał półmetrowy kawałek drewna w nodze, drugi o połowę mniejszy, ale w brzuchu, kolejnego twarz wyglądała jak morda jeża, czwarty miał najmniej szczęścia, bowiem kawałek drewna utkwił mu w gardle i mężczyzna konał w męczarniach. Dwa rydwany zostały zdmuchnięte siłą odrzutu zabierając ze sobą resztę snotlingów, które cudem uniknęły podmuchu ognia. Wejście do twierdzy stało teraz otworem dla kolejnych nadciągających sił nieprzyjaciela. Płomień, choć nadal się palił, to jednak z każdą chwilą zdawał się wygasać.

Gomez ruszył dzielnie gasić pożar i choć starał się, ile mógł, ogień zdawał się nie gasnąć. Gdy nastąpiła eksplozja, siła odrzuciła go do tyłu tak, że spadł na ziemię. Choć samo uderzenie nie było mocne, to jednak wysokość z jakiej spadł sprawiła, że porządnie odczuł ten upadek. Pozbawiony kuszy, która wypadła mu gdzieś podczas lotu, mógł teraz polegać tylko i wyłącznie na swoich ostrzach.

Rosseti został również ofiarą podmuchu, lecz miał więcej szczęścia, niż jego podwładni. Przeleciał on kilka metrów do tyłu i porządnie wyrżnął o ziemię. Gdy próbował powstać, okazało się, że ma zwichnięty lewy bark, a przez to jego zdolności walki wręcz spadły o połowę. Ból nie przeszkodził jednak dzielnemu Estalijczykowi do powrotu, do swoich żołnierzy...

Elfka nie mogła uwierzyć, ale po chwili została sama na murze, bowiem czterech kuszników, którzy przeżyli zmasowany atak goblinów, postanowiło salwować się ucieczką. Wykorzystali oczywiście do tego liny, które dały im możliwość wycofania się...gdziekolwiek.

Karl, Eckardt mieli ręce pełne roboty. Eksplozja poraniła kilku pikinierów, kilkoro konało w agonii, ich dowódca miał zwichnięty bark, a jeden krasnolud, ów tarczownik odpowiadający za ich bezpieczeństwo, stracił dwa palce w lewej dłoni… Oj było co robić i była to dość brudna robota… Lotar uświadomiłeś sobie, że tylko Ty praktycznie odpowiadasz teraz za bezpieczeństwo cyrulików…

Galvin stałeś wraz ze swoim oddziałem pikinierów, widząc jak przednia formacja zostaje poraniona kawałkami rozlatującej się brami. Pierwszy szereg został mocno przerzedzony, a Rosseti rany. Lerok wydał jakieś szybkie rozkazy i już koło was znalazło się dziesięciu tarczowników. Każdy gotów przelewać krew swoją i wroga, byle tylko zatrzymać tą zieloną hołotę.

Lecimy dalej…

Kolejny róg oznajmił, iż kolejne siły ruszają do ataku, lecz co z tego, skoro do środka poczęły się wlewać ocalałe siły goblinów. Liczba ich trzydzieści, a jedyne czego chciały, to szerzyć śmierć i zagładę. Ruszyli oni na pierwszą i drugą grupę pikinierów...licząc na swoją przewagę liczebności. Tarczownicy tylko uśmiechnęli się, a Galvin usłyszał, jak jeden z nich prycha ironicznie. Fakt, na jednego krasnoluda przypadało pięciu goblinów, więc szanse były wyrównane…

No, ale jak już róg gra, to znaczy, że coś się dzieje. A działo się dużo, bowiem Wolf ze swojej wysokiej pozycji dostrzegł dziesięć czerwonych bestii. Były one większe od człowieka, miały kształt...chuj wie czego, bo Wolf nigdy nie widział takich bestii.



Te dziwne potworki zaczęły pędzić, a właściwie skakać w kierunku murów. Być może najadły się jagód i po nich miały takie dziwne moce. Faktem było, że przeskakiwały one dość daleki obszar w przód i nie chybnie zaraz znajdą się tuż przy bramie. Zęby, które połyskiwały w mroku, sprawiały wrażenie, że zdolne są przegryźć człowieka w pół.

Róg nie przestawał grać i zza horyzontu ruszyła kolejna fala. Tym razem orki. Biegły swoim zwyczajowym tempem. W dłoniach dzierżyły topory i tarcze. Trzydziestu orków pędziło na pomoc swoim słabszym pobratymcom…



Widać było, że zieloni puszczają wszystkie siły jakie mają, skoro wrota otworzyły się na rozścierz oferując gościnę, jadło, nocleg i darmowe panienki. Skoro jednak orki rzucały wszystkie swoje siły, nie mogło zabraknąć i trolla. Bo co to jest za zabawa, gdy nie ma na niej tak słodkiej, przeuroczej bestyjki, jak troll. Ziemia zatrzęsła się pod naporem jego stóp, a każdy jego krok sprawiał, że kamienie w murach delikatnie się poruszały. Nawet Khazadzi mieli nietęgie miny, bowiem co jak co, ale troll to nie przelewki. Ten wyglądał na dość złego, głodnego, a jeszcze w dłoniach miał dwie, wielkie maczugi, którymi mógł zrobić naprawdę dużą krzywdę, dużej ilości żołnierzy.



Walka wchodziła w ostateczną fazę… świt powoli nastawał, lecz słońce zdawało się przybierać krwawą barwę. Dzień, nie ważne kto wygra, a kto przegra, zacznie się od porażki jednych i zwycięstwa drugich.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline