| Mara, Thog, Shando Tymczasem Mara, przycupnięta na progu wieży, nasłuchiwała w skupieniu nawoływań półorka. Po chwili nieśpiesznie, uzbrojona w pochodnię, ruszyła do wnętrza zabudowania wypatrując rzeczonych schodów. Ostrożnie stawiała kroki badając konsekwentnie podłogę piędź po piędzi. W końcu Thog spadł gdzieś poniżej jej poziomu a i stamtąd dochodził jego głos. Basowe buczenie półorka było coraz bliżej, aż w końcu mała stopa natrafiła na pustkę. Mara rozłyżyła ręce by złapać równowagę i spojrzała pod nogi, ale zobaczyła jedynie kamienną posadzkę. Widać iluzja rzucona na chatę była bardzo dokładka, a wejście dobrze ukryte przed niepożądanymi goścmi.
Dziewczyka nachyliła się nad miejscem gdzie stopy nie napotkały oporu badając dłońmi i szukając schodów. Zamknęła oczy i zdała się na dotyk. Ryzykowne to było i raz mało głową w dół nie poleciała, ale gdy zamieniła ręce na nogi to się udało. Krok za krokiem schodziła w dół, a gdy głowa znalazła się poniżej linii podłogi zobaczyła schody całkiem wyraźnie. Strzyga wyrósł tuż przy jej nogach ale nie wypuszczał się przezornie do przodu jakby z rozmysłem dziewczynce zostawił przeczesanie szlaku.
- Ale tchórz - fuknęła szeptem Mara i ruszyła w dół. Kiedy dostrzegła zarysy sylwetek uniosła wyżej pochodnię by mieć ogląd na piwnicę.
- Nic ci nie jest? - słowa skierowała do Thoga, który - co by nie gadać - rymnął piętro w dół robiąc niemały tumult. Elf przyciągnął jej uwagę na tyle, że śmiało podeszła bliziutko a do tego wspięła się lekko na palce i wyciągnęła szyję żeby nieznajomego oglądnąć.
- Białe włosy masz - zauważyła na głos tonem odkrywcy. - Jakby… siwe. Nie wydajesz się stary. To przez czary?
Oślepiony Naut osłonił dłonią oczy od ognia i skrzywił się z irytacją. W świetle pochodni jego hebanowa skóra błyszczała jak wypolerowana, a oczy rzucały czerwonawe refleksy.
- Nie. To wrodzone - odparł, odsuwając się kilka kroków i mrugając, by odzyskać ostrość widzenia. Pochodnia Mary zaskwierczała ostrzegawczo; niewiele jej już życia zostało.
- Was trupy tu nie męczą? - spytał Thog. - My przez umrzyków tu przyszli - nie zauważył, że chyba mówił zbyt wiele.
- Tutaj mysz sie nie prześlizgnie bez naszej wiedzy. O jakich umrzykach mówisz?
- Ty jesteś drowem - Mara zignorowała dyskusję i podsunęła się o te kilka kroków nazad w stronę elfa. Pochodnia dogasała a białowłosy jegomość nie reagował na nią zbyt przychylnie to i odłożyła ją na podłogę by dogorywała.
- Nie, kapeluszem.
- Słyszałam o was straszne historie - dziewczynka ciągnęła natarczywie, zupełnie niezrażona mrukliwym usposobieniem jegomościa. - Ponoć porywacie ludzkie dzieci, wędzicie w dymie a później peklujecie w soli co by mieć co jeść w zimie.
- Nie próbowałem, ale nigdy nie jest za późno by zacząć - odparł Naut, chyba nieco skonfundowany nieustraszoną postawą małej.
- Dzieci są kościste i niesmaczne - obeszła mężczyznę dookoła jakby postawiono przed nią conajmniej dwugłowe ciele. Gdy stanęła za plecami Nauta odważyła się nawet dotknąć jego włosów, a w zasadzie pociągnąć za jeden śnieżnobiały kosmyk. Zbliżyła też nos do jego ubrania i zaniuchała ciekawie. Elf pachniał jak stara biblioteka - kurzem, wyprawioną skórą i czymś jeszcze. Ten ostatni zapach niezbyt się Marze spodobał; kojarzył jej się ze Strzygą na polowaniu.
- Mam ci uciąć na pamiątkę? - drow wydawał się coraz bardziej rozbawiony tą konwersacją.
- Poproszę - dziewczynka pokiwała głową ucieszona jakby ktoś sprawił jej podarek. Jeśli elf żartował to najwyraźniej mała nie wychwyciła drugiego dna. - Są dość niezwykłe. Lubię niezwykłe rzeczy.
Naut spojrzał na Thoga jakby chciał się upewnić, że to ludzkie dziecko mówi serio, po czym stwierdził: To pożycz nóż. Ja swój do oprawiania niemowląt zostawiłem w kuchni.
Mara wyciągnęła zza paska mały sfatygowany kozik i podała go chwytając za ostrze.
- A ta kuchnia tu gdzieś jest? - rozejrzała się jakby się spodziewała, że to gdześ za rogiem. - Bo chyba bujasz z tymi dziećmi. Jak jakieś masz to pokaż.
- Wszystko w swoim czasie - zamruczał drow i spojrzał w górę. Powoli po schodach zszedł i calimshanin, ostrożnie stawiając stopy. Trwało to trochę, gdyż zostawił w obozie notkę dla Burro naskrobaną na kawałku kory, wątpił bowiem, by Var umiał czytać. Podszedł do drowa, złączył dłonie i na poły mnisią, na poły calimshańską modłą ukłonił się drowowi, jako gospodarzowi witającego ich w tym tajemniczym miejscu.
- Witaj. Nazywam się Shando Wishmaker i dziękuję za gościnę. Nie szukamy kłopotów, ale pomocy i wiedzy. - uprzejmość wyuczona w calimshańskim domu, gdzie nawet obelgi wypowiadało się ubrane w finezyjne frazy, silnie kontrastowała z odpychającym, pobliźnionym obliczem czarodzieja i jego szorstkim jak kamień szlifierski głosem.
- Witaj. Jestem Naut Kyor’Ol. Zapraszam - zrobił szeroki gest ręką, wskazując mrok korytarza, rozświetlany teraz już tylko magiczną lampą czarodzieja. - Czy nikt już do nas nie dołączy?
- Jeszcze trójka, ale muszą wrócić z nad strumienia. Proszę abyśmy zaczekali na nich - Shando ukłonił się lekko ponownie wypowiadając prośbę. Jako, że było tu dużo cieplej niż na zewnątrz, wyjął ręce z rękawów szuby i pozwolił jej opaść na plecy, niczym ciężkiej, futrzanej pelerynie.
Mara tymczasem wymownie wskazała na kozik, który wcześniej podała elfowi.
- Włosy - przypomniała zupełnie poważnie. - I jak już mamy czekać, opowiedz coś o Albusie. I o książce z ludzkiej skóry.
- A kto powiedział, że ja mam zamiar czekać? - spytał drow, szybko zaplatając krótki warkoczyk i zgrabnie obcinając go tępawym narzędziem. - Nie ma ich - ich strata. Opowieści będą w środku.
Mara odebrała kosmyk aby upchać go w jednej z małych sakiewek przy pasie.
- Dziekuję - odparła uprzejmie i poszła za drowem niemal depcząc mu po piętach, kawałek za nią trzymał się wilk niuchając nosem przy podłodze. Obejrzała się za Shando. - Ja idę skoro tak stawia sprawę.
- Nie zostawimy Cię samej - odparł Shando. Dzieci, pomyślał, mają chyba nadzwyczajne względy u bogów, bo gdyby uczciwie głupota szła w parze ze śmiałością, do dorosłości dożywałoby co pięćdziesiąte.
Chcąc nie chcąc grupa ruszyła na przód. |