Ptaszydło wreszcie zdecydowało się przepłoszyć genialne myśli i posłuchać, cóżże dzieje sie w karczmie. Lug zdawał się być właśnie w stanie wskazującym na spożycie. Jeszcze kilka minut i będzie można go spokojnie złapać na nogę bez ryzyka zrównania miasta z ziemią i zaciągnąć do bursy, gdzie prześpi spokojnie następne kilka wykładów. Eh, studenci. Przypomniał mu się kolega z bibliotekoznawstwa, który katalogował każdą możliwą napotkaną książkę. Żeby oddać mu sprawiedliwość - przydała się jego praca podczas odzyskiwania księgozbiorów po ostatniej wojnie, ale sam kolega chyba nie zdawał sobie sprawy, bo odkrył właśnie kolejną bibliotekę. Jak mu było? Est...Estrajcher bodajże.
- Kreee! Kreeee Kreeee! - skrzeknął cicho, komentując dosadnie obie drogi, którymi mieli podróżować. Wolał już chyba tę pierwszą. Biały Trakt sugerował płacenie lewackim władcom za korzystanie z ładnej, choć już niedługo, drogi. Na wieść o posiadaniu przez Joe'go, a raczej jego wujka, nowoczesnego automobilu, klasnął w pióra i wyszczerzył dziób (właściwie to w jego mniemaniu go wyszczerzył, ponieważ ptaki zwykle nie mają do tego zmaiłowania. Mekonowi udało się realnie wyszczerzyć dziób jeden raz. Z wrażenia zawału dostało całe plemię, które uznało go za bóstwo).
- Kreeee! Kreee Kreeeeee! - radośnie zaskrzeczał, już mając pomysł na przerobienie auta w ponaddźwiękowy myśliwiec, plujący pociskami i rakietami, napędzany niesłychanie toksycznym paliwem rakietowym (c) Mekon Enterprises oraz na wypadek ewentualnej ucieczki posiadający napęd nadprzestrzenny zasilany paćką z marchwi. Jeszcze myślał, skąd wytrzaśnie antenę do eksperymentalnego odbioru fal intergalaktycznych, ale patrząc na Joe'go stwierdził, że postawiony na sztorc dżewo będzie idealnym odbiornikiem.
- Kreee! - zaśpiewał, co oznaczało "W drogę" |