Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-06-2014, 15:24   #8
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Khaidar Sentis

Pierwszy dzień podróży traktem Nathar-Kur pozostawił po sobie niesmak i ból głowy. Tłumy zmierzające w tą samą co ona stronę niemal dorównywały tym, które koniecznie chciały dotrzeć do Targalen. Przeciskanie się między wozami, mułami i końmi pociągaowymi wymagało poświęcenia całej uwagi. Na dokładkę ludzie ciągle gadali między sobą, pokrzykiwali na zwierzęta i resztę podróżnych, gdzieniegdzie nawet rozstawiali się na poboczu i zachwalali to czego nie udało im się sprzedać na tegorocznym targu w Cyth. Istny cyrk na kołach, nogach i kopytach.
Szczęściem w nieszczęściu nadeszła noc, a wraz z nią względna cisza i mrok dający odpocząć od wielobarwnych tłumów. Miejsca w karczmie nie udało się niestety znaleźć. Podobnie rzecz się miała ze stajnią, która tego wieczoru więcej miała dwunożnych niż czworonożnych mieszkańców. Istniała oczywiście opcja podróży nocą i próby dotarcia do bram Nerun, jednak byłby to wysiłek zarówno niebezpieczny co pozbawiony sensu gdyż bramy owego miasta zamykano wraz z zachodem słońca. Pozostawała zatem polana i uroki noclegu pod gołym niebem. Nie takie znowu złe wyjście jakby można sądzić. Pogoda dopisywała bowiem już od paru dni, ściółka wydzielała przyjemną woń, nie brakowało nawet bezpiecznych gałęzi gdyby komuś przyszło do głowy nocować kilka stóp nad ziemią.


Noc była cicha. Jedynie od czasu do czasu rozlegało się wycie wilka, szmer drobnych gryzoni buszujących w ściółce czy pohukiwanie sowy, która właśnie wybierała się na polowanie. Sen przyszedł szybko, otulając błogim niebytem, nie pozbawionym jednak odrobiny czujności.
Nie był on jednak tym, który zaliczyć można było do przyjemnych, mimo iż tak właśnie się zaczął. Była w domu, tym dawnym, tkwiącym głęboko w jej wspomnieniach. Matka krzątała się przy piecu, nucąc przy tym jakąś wesołą melodię. Był wieczór, w kuchni unosił się zapach chleba, jarzyn i mięsa, z których matka przygotowywała kolację.
- Khaidar kochanie, podaj mi nóż proszę - rozległ się głos kobiety. Posłuszna córka wstała z krzesła na którym siedziała przyglądając się matce, po czym wzięła w dłoń ostry nóż leżący na stole i ruszyła w kierunku rodzicielki. Jej dłoń zaczęła żyć własnym życiem. Plama czerwieni rozkwitła na piersi matki, która nadal uśmiechając się do córki uniosła dłoń i czule pogładziła ją po policzku.
- Moja córeczka - rozległ się głos, lecz mimo iż usta kobiety się poruszały, to jednak należał on do mężczyzny. - Moja grzeczna, mała, posłuszna dziewczynka.
Wraz z słowami ciało kobiety zaczęło się rozpadać. Wpierw odpadła skóra z jej dłoni, pozostawiając same kości wciąż czule gładzące policzek dziewczyny. Później płat ciała osunął się z policzka ukazując fragment nagiej czaszki. Włosy opadły na podłogę niczym liście z drzewa dotkniętego zarazą. Po chwili pozostał jedynie szkielet odziany w prostą suknię. Nawet ten jednak zniknął pozostawiając po sobie mizernie wyglądającą kupkę popiołów i tkwiący w niej nóż.
- Zbudź się - rozbrzmiał stanowczy głos i w tym właśnie momencie Khaidar otowrzyła oczy.


Nie była sama, o czym przekonała się gdy tylko jej spojrzenie spoczęło na polanie. Wątły płomyk rozjaśniał niewielki krąg wokół małego ogniska. Siedząca przy nim postać odziana była w coś, co zapewne kiedyś musiało być peleryną z kapturem, teraz zaś przypominało nieokreślonego koloru szmatę. Również czarna suknia sprawiała wrażenie, że jej dobre dni minęły wieki temu. Podobnie rzecz się miała ze skórą kobiety, gdzieniegdzie nadgryzioną, przetartą, odchodzącą od kości. To jednak oczy przykuwały największą uwagę. Pokryte bielmem, ślepe jednak wszystko widzące.
Wokół niej unosił się szary dym, który zdawał się żyć własnym życiem. Czaszki, szkielety i widma otaczały nieznajomą wiernym orszakiem, ona jednakże zdawała się nie zwaracać na nie większej uwagi. Ta bowiem w całości skupiona była na Khaidar.
- Zejdz dziecko, porozmawiajmy - zaprosiła głosem w którym brzmiała jednocześnie pustka i krzyki setek dusz.





Litwor Aigam

Szukanie gryfa do łatwych zadań nie należało. Szczególnie w tym wypadku, gdy informacje były niepełne, a obszar do zbadania zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Niestety, większość dnia zmarnowana została na bezproduktywnym przemirzaniu zielonych pastwisk i pól uprawnych, z rzadka trafiając na sady. Ludzie, których mijał po drodze wprawdzie o gryfie słyszeli, jednak wkrótce okazało się że każdy tylko plotki powtarza. Naoczni świadkowie jakby pod ziemię się zapadli. Na dokładkę od Gór Smoczych zbliżała się nawałnica, a każdy wiedział że o tej porze roku lepiej unikać takowych atrakcji.
Z szybkich kalkulacji wyszło, że najbezpieczniejszym wyjściem będzie udać się w stronę wsi Postronek, która wszak nie leżała tak znowu daleko. Kto wie, może bestia zaszyła się bliżej wioski niż to osobniki tego gatunku miały w zwyczaju. Nie było tam co prawda gór żadnych, ciężko było nawet o wzgórze, był jednak las, a w lesie, wiadomo, polan zdolnych ukryć gryfa, wiele.
Jak się okazało zmiana kierunku była trafną decyzją wkrótce bowiem dał się słyszeć odgłos, którego nijak z nadciągającą burzą nie dało się pomylić.




Twem Lladre

Zaklęcie podziałało zaskakująco dobrze. Co prawda mówiono, że gryfy na magię odporne, niekórzy nawet twierdzili, że to magia ich przyciąga, w tym jednak wypadku okazało się, że plotki tylko plotkami były. Bestia przeniosła całe swe zainteresowanie na pobratymca wydając przy tym ogłuszający ryk będący zapewne wyzwaniem rzuconym w kierunku tamtego. Sytuacja zdawała się być idealna ku temu by bezpiecznie wynieść się z niebezpiecznego terenu. Nim jednak udało się ją w pełni wykorzystać…



Litwor Aigam, Twem Lladre


Bez wątpienia bestia zachowywała się w nietypowy dla swego gatunku sposób co Litwor stwierdzić musiał obserwując jak ta przygotowuje się do zaatakowania nie mając żadnego celu przed sobą. Czy nie łatwiej byłoby rzucić się na owego jeźdźca, który próbował, rozsądnie zresztą, ukryć się w lesie.
Nim jednak magobójca czy też Twem mogli zareagować stała się rzecz, która nie powinna mieć miejsca, a przynajmniej nikt nigdy o czymś takim nie słyszał. Gryf zastygł w pół ruchu, machnął raz skrzydłami jakby w panice po czym rozpadł się na drobne kawałki. Deszcz krwi lunął na mężczyzn i zwierzęta. Zielona dotąd trawa pokryła się szkarłatem. Fragmenty mięsa spadały z nieba niczym kule gradowe o mały włos nie wybijając Twema z siodła. Na niebie zaś, utkany z wnętrzności, żył i piór ukazał się wzór.


Nim i on opadł na ziemię minęła dłuższa chwila. Niebo w pełni pokryło się burzowymi chmurami, w oddali słychać było grzmoty, a na skąpanych we krwi nieszczęśników spoczęły pierwsze krople deszczu.





Hassan Maik

Resztka nocy minęła w miarę spokojnie. Co prawda nim sen go złożył musiał wysłuchać niezbyt cichych rozkazów właściciela zajazdu, który próbował jako tako ogarnąć przybytek, jednak wkrótce i te umilkły. Poranek powitał śpiącego w stajni kapłana swądem spalonego drzewa i odgłosem młotków uderzających w drzewo. Widać zajęto się już odbudową spalonego zajazdu. Na śniadanie jednak nie było co liczyć. Szczęściem wędrowny głosiciel woli Sylefa miał przy sobie zapasy, które były w stanie ukoić domagający się posiłku żołądek. Wkrótce opuścił on stajnie i zajazd, żegnany wylewnie przez gospodarza i jego rodzinę.
Trakt nadal był zatłoczony dało się jednak zauważyć że liczba nim podróżujących uległa pewnemu zmniejszeniu.


Do Nerun, kolejnego przystanku na swej drodze do Cyth, dotarł w okolicy południa. Miasta nie dało się co prawda porównać do Targalen czy pozostałych stolic, jednak było ono jednym z większych w Rivoren. Mieszkańcu nie narzekali tu na biedę, jedzenie było dobre, karczm pod dostatkiem. Doprawdy nie było na co narzekać. No chyba że czyjeś zwinne rączki pozbawią cię sakiewki, a ty przekonasz się o tym dopiero gdy przyjdzie zapłacić za posiłek, który właśnie spożyłeś. Z sytuacji takiej nawet kapłanowi ciężko się było wydostać. Karczmarz na szczęśliwego nie wyglądał, służąca także, jako że napiwku najwyraźniej dostać nie miała. Dwa dryblasy, ochrona przybytku, byli chyba jedynymi szczęśliwymi w tym zamieszaniu. W końcu nie za często przychodziło im w tej robocie machać pałkami jako że lokal ten w lepszej dzielnicy się znajdował.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline