Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-06-2014, 22:22   #49
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Post wspóly - Autumm, Harad, Say, Płomyk

Soundtrack

[media]http://fc05.deviantart.net/fs70/i/2010/088/0/3/Campfire_by_MadameTodaStock.jpg[/media]

Trójka śmiałków zniknęła w zaczarowanej wieży. Kostrzewa zaledwie ułamkiem świadomości zarejestrowała ich nieobecność. Była zbyt skupiona na czerpaniu energii z natury aby choć w myślach zwyzywać ich nierozwagę w penetrowaniu chatki, ale w sumie nieobecność towarzyszy była jej na rękę. Mogła wreszcie całkowicie oddać się medytacji. Praktycznie nietknięty przez ludzi Czarny Las był doskonałym źródłem mocy. Druidka czuła jak w każdym jego zakątku tętni życie: śpiące w jamach i norach gryzonie, pracowicie spulchniajace ziemię dżdżownice, robactwo przemykające wśród gnijących liści i ściółki, a w drzewach leniwie płyną soki, które o poranku zazielenią gałęzie wiosennym szelestem. Odór śmierci jej nie przeszkadzał; była przecież naturalną towarzyszką życia.

Nagle Kostrzewa znów poczuła czyjąś obecność. Intensywną, natrętną. Wrogą. Z wysiłkiem rozwarła powieki, przeklinając w duchu. Świat powoli pojawiał się w czarno-białych barwach. Białe niebo. Czarne pnie drzew. Jaśniejsze prześwity pomiędzy. Stygnące truchła łasic. I wielka złowieszcza wadera stojąca przy jednym z nich.

Druidka nie pozwoliła sobie nawet na westchnienie. Cóż, było tylko kwestią czasu, gdy odór krwi i świeżego mięsa dotrze do nozdrzy innych drapieżników, a skórowanie tylko przyspieszyło nieuniknione. Samica zapewne gromadziła teraz zapasy na czas ciąży - lub już była szczenna - i prowokowanie jej byłoby najgłupszą (i zapewne ostatnią) rzeczą, jaką półorczyca mogłaby zrobić. Toteż Kostrzewa spuściła wzrok, starannie unikając spojrzenia wadery, która wydała z siebie jeszcze ostrzegawcze warknięcie i - obwąchawszy ślady Strzygi - żarłocznie wgryzła się w ciało łasicy.

I wszystko pewnie byłoby dobrze, gdyby Var i Burro nie wybrali sobie właśnie tego momentu na powrót. Var zamarł w pół kroku. Niziołek, który zwichnąwszy kostkę stwierdził wreszcie, że chodzenie po ciemku w puszczy nie jest jednak najmądrzejszym pomysłem i zapalił pochodnię, wpadł na niego, upuszczając płonącą głownię oraz garnek z wodą. Wadera pochyliła głowę, a z jej gardła wydobył się niski, przeciągły bulgot.

Druidka nie drgnęła nawet o cal, ale przewróciła oczami w niemej frustracji. Wilk zapewne porwałby co jego i zniknął w lesie, ale zły los sprawił, że akurat teraz musiała napatoczyć się ta dwójka. Po tym, co goliat zaprezentował w starciu z łasicami, druidka w wyobraźni widziała już jak Var skacze na waderę z dzikim bojowym okrzykiem, starając się ją osiodłać, lub zrobić coś równie idiotycznego...to znaczy chwalebnie odważnego w swoim goliackim mniemaniu. Niemniej jednak niefortunne pojawienie się jej towarzyszy miało swoje dobre strony: Kostrzewa mogła zaryzykować poruszenie się bez zwracania na siebie uwagi wadery, skupionej teraz na dwóch stworzeniach, które śmiały przeszkadzać jej w posiłku. Starając się nie bardzo poruszyć ciałem, ani nie wydać z siebie głębszego dźwięku, powoli rozprostowała palce i zaczęła cofać jedną dłoń w kierunku zawieszonych na pasie sakiewek. W jednej z nich spoczywał sobie, bezpiecznie zawinięty w szmatkę, obły kamyczek o szarej barwie. Nie był ani ostry, ani szczególnie ciężki; rzucony jednak o twardą powierzchnię robił wystarczająco dużo hałasu by przepłoszyć nie tylko wilka, ale zapewne i wszystkie okoliczne stworzenia z połowy lasu.

Póki co, Kostrzewa nie zamierzała imać się tak drastycznych środków. Jeśli ani goliat, ani Burro nie zrobią nic głupiego i pozostaną wystarczająco długo w bezruchu, cała sytuacja mogła jeszcze rozjeść się po kościach. Jeśli…

Grzmot odstawił swoje naczynia z wodą i sięgnął powoli po miecz. Koncepcję już wcześniej miał prostą, pozwolić drapieżnikom zjeść mięso, żeby odczepiły się od grupy. Tylko to, gdzie była reszta, było pytaniem na chwilę później. Stanął przygotowany, czekając na akcję wilczycy. Miał nadzieję, że ta zwyczajnie umknie z mięsem w zębach. Tyle by mu starczyło. Jednak gdyby koniecznie chciała atakować, zdawało się że musiałby znowu spróbować swoich sił przeciwko zwierzakom z lasu. Jakkolwiek by się to nie wydawało irracjonalne, na bulgotanie wadery odpowiedział niskim, głębokim zaśpiewem w swoim ojczystym języku. Miał nadzieję że wilczyca sobie pójdzie, nie wyglądała wszakże na błahego przeciwnika. W ostateczności, gdyby nie odeszła po prostu zabierając mięso, miał zamiar uciekać na najbliższe drzewo.

Wilczyca najwyraźniej potraktowała wokalne popisy goliata jako wyzwanie, gdyż położyła uszy po sobie, zniżyła się na łapach, a jej warkot pogłębił się. Widząc reakcję, Grzmot najzwyczajniej w świecie się przymknął - wolał tym razem załatwić sprawę bez niepotrzebnej przemocy.

Burro stanął w miejscu jak wryty, a przez głowę znowu mu przebiegły obrazy kolacji w brzuchu czarnoleskiej fauny. Czy tu wszystko się uwzięło na nich czy jak? Wszystko koniecznie chciało ich zjeść i rozszarpać. Niziołek zachował jeszcze na tyle rozsądku, że nie wrzasnął i nie rzucił się do ucieczki, ale wiedział, że do psa nie odwraca się tyłem, bo kończy się z dziurą w portkach na tyłku. Wycofał się więc rakiem, chowając się za nogą Grzmota.

Odwagi na tyle starczyło, bo jak i wielkolud zaczął ni to śpiewać ni to ryczeć i warczeć, kucharz wziął nogi za pas i smyrnął po najbliższym drzewie do góry. Siedząc na gałęzi już sięgnął do pasa i ze skórzanego mieszka wyjął garść żelastwa i sypnął naokoło pnia. ~Jak wysoko może wyskoczyć wilczyca wielka jak koń?~ przemknęło mu przez myśl, a gdy udzielił sobie odpowiedzi, wypindrzył się jeszcze trzy konary wyżej, skutkiem czego gałęzie skutecznie zasłaniały mu wszystko co się działo na dole.

Gwałtowny ruch niziołka sprawił, że wilczyca skoczyła do przodu; na szczęście tylko o kilka metrów. Zaszczekała wrogo kilka razy spinając mięśnie jak pies odganiający konkurentów do kości, zerkając to na Vara, to na Kostrzewę. Cofnęła się, chwyciła trupa za łapę i zaczęła ciągnąć tyłem, wycofując się na północ po swoich śladach i ciągle warcząc.

- Hej! Żyjecie jeszcze?! - rozdarł się Burro, kiedy usłyszał jak coś jest ciągnięte w krzaki.

Grzmot odprowadzał wilczycę spojrzeniem, nie obracając głowy; czekał aż ta oddali się z zasięgu wzroku.

- No, to łasice się na coś przydały - rzucił cicho - Może na gulasz jeszcze zostanie, ale gdzie na martwe wody jest reszta? - zapytał druidki, kiedy było już względnie bezpiecznie.

Kostrzewa potarła twarz, potem przeciągnęła się, podrapała i mlasnęła rozdzierająco. W sumie powinna obrugać tych dwóch, że przerwali jej namysł, ale koniec końców nie stało się nic złego. Wzruszyła ramionami i sięgnęła po kawałek kory, który obok zostawił Shando. Niestety, zamiast spodziewanego rysunku, gdzie udała się druga część grupy, tabliczka była pokryta jakimiś niezrozumiałymi znaczkami, jakby hasał po niej pijany kornik. Kobieta kilka razy obróciła korę, ale z żadnego kąta nie dało zrozumieć się nic mądrego.
- Gdzieś poleźli - wzruszyła ramionami i wręczyła Varowi wiadomość, jakby to wszystko miało tłumaczyć - Pewnie wrócą. Macie co na posiłek? - zainteresowała się żywotnie garnkiem.
- Gulasz z łasicy ma ponoć być, ale widzę że lepiej wejść do chatki i tam coś upichcić. - Grzmot popatrzył chwilę na znaczki na korze - Ładne, to wzór tatuażu? Czy coś innego? - wydawało mu się to dziwnie uporządkowane, jak niektóre inskrypcje, które czasami czytali albo tłumaczyli im starsi czy szamani.
- Jakieś cudzoziemskie wynalazki - prychnęła półroczyca, tracąc zainteresowanie. Jak mag wróci, to go zapyta co to za zwyczaje… - Kora dobra na podpałkę - zauważyła - A w środku domku ani jak ognia palić, ani gdzie uciec, bo drzew nie ma - wyszczerzyła kły w kierunku niziołka, który najwyraźniej odkrył w sobie duże pokłady wiewiórczej krwi, sądząc po sprawności z jaką wdrapał się na drzewo, uciekając przed wilkiem.
- Ile wam zejdzie sprawianie tego ścierwa? - spytała, mając nadzieję, ze zdoła złapać jeszcze trochę odpoczynku, zanim obiadokolacja będzie gotowa.

Grzmot wzruszył ramionami i ruszył w kierunku drugiej łasicy.

- Szynka, karczek czy coś innego wolisz? Z tej się po prostu wytnie co trzeba. - nie miał zamiaru się bawić, skoro drapieżniki już się zbierały, to trzeba było po prostu wyciąć duży kawał mięsa, a resztę rozdać na kolację tutejszym stworzeniom.

Kucharz z niedowierzaniem wytężył słuch, ale oni serio rozmawiali o łasiczynie… Zupełnie jakby wizyta wilczycy była czymś normalnym i niezakłócającym przygotowań do kolacji. Burro zawahał się jeszcze po czym zlazł z drzewa. Wadera zniknęła razem z łasiczyzną, ale najwyraźniej nie całą, bo Grzmot brał się do rzeźnickiej roboty. Niziołek zaś zainteresował się tą korą obracaną w rękach przez Wiedźmę.

- Mogę? - wyciągnął rękę, po czym się rozglądnął szybko - A reszta gdzie?
- Jasne, masz. - goliat podał kucharzowi kawałek kory z dziwnymi szlaczkami.

Burro zmarszczył brwi i wysunął język, ale za ciemno było na czytanie. Pogrzebał owłosioną stopą w ściółce i wygrzebał szyszkę. Pomamrotał trochę pod nosem i powywijał rękami po czym wysztuczkował światło, którym oblepił rzeczoną szyszkę. Poświecił sobie na korę i znowu wysunął język, starając się odczytać bazgroły wydrapane na jej powierzchni.

Cytat:
Napisał Shando
"Jeste my w ży Nie spad cie ndo"
Przeczytał napis na głos, drapiąc się po głowie.

- Co? Aaa, Shando polazł do wieży, nie spadł i się nie potłukł, ale pisać to by się mógł ładniej nauczyć. No ale zaraz! - obrócił się i poświecił szyszką. - Hej! - krzyknął w stronę ruin i podszedł w tamtą stronę kilka kroków - Przecież tu nikogo nie ma! Gdzie oni poleźli? Pół modlitwy nas nie było do diabła czarnego i porozłazili się wszyscy po krzakach?
- Do wieży? Pięknie, mieli ją sprawdzić. - Grzmot podszedł odkroić solidny kawałek mięsa z łasicy, który następnie podał niziołkowi; dopiero po tym wszedł do wieży, żeby solidnie rozejrzeć się w środku. Kucharz Odruchowo wystawił łapki i skończył z krwawym ochłapem w dłoniach.
- Emm, wstyd przyznać ale ja swoją wodę na widok wadery… ten tego rozlałem. W twoim kociołku coś zostało? No ale moment. Jak Shando napisał że poszli do wieży, no to gdzie są teraz?

Przyjrzał się raz jeszcze korze.

- “Nie spadajcie”? “Nie spadnijcie”? Znaczy co?
- Znaczy uważaj pod nogi, skoro wieża to ponoć iluzja, to może i podłoga też. Woda tak, jest w garnku i bukłakach - odpowiedział goliat i na kolanach zaczął dłońmi sprawdzać całą podłogę.
- Aaa, no racja. - pokiwał głową niziołek i skierował światełko z szyszki pod włochate nogi. Wyłuskał z kieszeni Węgielka i pogłaskał go po karku, odkładając najpierw mięso i wycierając ręce w chusteczkę.
- No skoro jezioro ci się udało znaleźć to może Strzygę i resztę wyniuchasz? Do roboty, bo nic nie dostaniesz do żarcia! - wymruczał surowo, tak jakby miał żal do chowańca że zwiał na widok łasic, zostawiając go samego. - A ja tym czasem ogień rozniecę, co?

Zaczął rozglądać się za chrustem, a łasica - zapiszczawszy z oburzeniem - pokręciła się po okolicy po czym pobiegła za Varem. Najwyraźniej najświeższy trop znajdował się w wieży, ale w sumie zwierzątko wiedziało tyle co i goliat.

W czasie kiedy mały i duży zajmowali się niepotrzebnymi dyskusjami, Kostrzewa, której już zaczęło niewąsko burczeć w brzuchu, przygotowała bardzo prowizoryczne ognisko, przywlekając na stosik chrust i większe gałęzie. Oczywiście pilnie uważając, żeby nie ukrzywdzić przy tym żadnego drzewa, a ze spróchniałych pniaków wytrząsnąć wszystkich ich małych mieszkańców. Kiedy niziołek wrócił przed wieżę, przykucnięta półorczyca krzesała właśnie pierwsze iskry na suchą korę.

Niziołek uśmiechnął się z zadowoleniem i odłożył chrust na bok, by mieć zapas. Przytargał w pobliże swoje bety i zaczął rozgruzowywać plecak, wszczynając krótki raban. W końcu wyciągnął patelnię, deskę to krojenia mięska i tasak, po czym wrócił się po łasiczyznę. Zastanowił się krótko, oglądając uważnie mięso, po czym wzruszył ramionami i powiedział do siebie:
- Gulasz to gulasz, nie ma co filozofować tylko brać się do roboty… - trochę go niepokoiło zniknięcie Mary, bo dziewczyna miała wybitny talent do ładowania się w problemy; no ale jak był z nią Shando i półork, to wiele nawywijać nie mogła.
- Taaak, no to najpierw w kosteczkę…- mamrotał do siebie dalej swoim zwyczajem - Teraz czosneczek…
Zerknął czy Wiedźma uwinęła się już z ogniem, po czym zgarnął wszystko na kupkę na desce i zaczął rozgrzewać patelnię. W międzyczasie przytargał kociołek i zaczął majstrować z patyków dźwignię by go nad ogniem powiesić. Łypnął okiem w kierunku Grzmota i Węgielka.
- No i jak wam idzie? - rozdmuchał ogień i położył na nim patelnię po czym wygrzebał z plecaka słoiczek ze smalcem i rozgrzał tłuszcz.
- Chyba coś znalazłem, przynajmniej ślady, teraz szukam dziury. - Goliatowi zdawało się jakby jego towarzysze zniknęli w podłodze, co znaczyło ze była gdzieś dziura, albo klapa, cokolwiek, co by pozwoliło na swobodne spadanie. Tylko jeśli zeszli i chcieli żeby za nimi podążyć, czemu zamknęli klapę bez jej zaznaczenia?
- Skoro zostawili notkę, czemu nie oznaczyli miejsca gdzie można wpaść? - zapytał na głos goliat, zwracając się głównie do Węgielka.
- Bo durni są i im się bohatyrowania zachciało ! - sarknęła Kostrzewa, grzebiąc patykiem w ogniu - Bez posiłku gdzieś leźć, bez pomysłu… - zamruczała pod nosem.

W tym samym czasie na ramię kucharza sfrunęło ptaszysko wielkości...no, może nie konia, ale takiej, że pewnie małego Węgielka schrupałoby na raz. Wredota rozdarła dziób nad uchem Burra, a potem pochyliła się z zainteresowaniem nad deską do krojenia, gdzie leżały smakowite kąski, najwyraźniej pragnąc trochę podwędzić.
- Na wszystkich bogów morza!! - rozdarł się kucharz, a serce stanęło mu w przełyku. W przypływie paniki zerwał się i jednocześnie zasłaniał głowę rękami i machał by odgonić kolejnego napastnika. Gacopyrz pewnie, wielki jak orzeł chce mi się w czuprynę wkręcić! Gdzieś po kilkunastu oddechach zdecydował się w końcu otworzyć oczy…
- Pójdziesz ty, szkarado przebrzydła! - rozdarł się nie bacząc na bezpieczeństwo osobiste, rugając brzydko pupilka Wiedźmy - Tak mnie nastraszyć… Jak nic w tej kompaniji zejdę na serce!

Rzeczona szkarada odfrunęła na kilka kroków, a potem, bezpieczna na jakiejś gałęzi, kpiąco rozwarła dziób. W czarnych oczach błysnęły zadowolone, złośliwe iskierki, jakby ptaszysko naśmiewało się z Burra.

- Flaki jej rzuć, albo mózg. Oczy najbardziej lubi, tak ją kupisz - rzuciła przez ramię druidka - A jak za bardzo ci się naprzykrza, to pióra z kupra wyskubać jej trzeba...albo kijem w łeb. Na chwilę pomaga - podsunęła jeszcze dobrą radę.
- Flaki, mózg lub oczy… - zamamrotał cicho pod nosem Burro uspokajając oddech. - A może patyk, albo kamulec, najlepiej z mojej procy jej podrzucić?

Dbał by głowę w ramiona wciągać tak by orczyca nie dosłyszała, po czym odciapał kawałek mięsa i łypnął złym okiem na ptaszydło.

- Naści. - rzucił w jej kierunku i dodał pod nosem - Udław się na zdrowie.

Zsunął resztę na patelnie, uznając że smalczyk już rozgrzał się wystarczająco. A to przypomniało mu o poszukiwaniach.

- Ha, znalazłem! - zakrzyknął akurat Grzmot, kiedy znalazł klapę z uchwytem i spróbował ją podnieść. Pod klapą - gdy włożył w nią głowę - były strome schody; faktycznie można by się nieźle potłuc, gdyby wpaść do dziury nie wiedząc o niej zawczasu. - Są schody na dół, więc da się normalnie zejść. Poczekam tu przy otwartej klapie, żeby jej nie zgubić. - krzyknął do siedzących na zewnątrz.
- Hem, hmm, no taaak. Konia z rzędem temu co wyduma po kiego grzyba zamykali przejście za sobą. Może bali się, że ktoś wpadnie za nimi na łeb na szyję i kark skręci? - kucharz powiercił się trochę przy ognisku, podumał. Zręcznie podrzucił mięso na patelni - Może krzyknij za nimi. co? Na kolację zawołaj.
- Mam krzyczeć do tunelu? W którym nie wiadomo co jest? Tamtych jakoś nie widać... - odparł Var Burrowi, ale potem wzruszył jedynie ramionami i krzyknął w głąb tunelu - Kolacja zaraz będzie! - następnie znów odwrócił się do niziołka. - Na pewno gulasz? Długo się dusił będzie, może jakieś smażone mięsko na szybciej? Twoja patelnia, ale nie wiem ile mamy czasu...

Niziołek zrobił minę artysty, który zmaga się z tworzywem, a profani zaglądają mu przez ramię i burzą koncepcję ekspresji.
- Dziczyzna podsmażona tylko zamienia się w podeszwę, której pewnie nawet ta wilczyca z kłami jak sztylety nie dała by radę. - pouczył wielkoluda - Teraz tylko zamyka się pory, tak by mięso nabrało smaku i ścina się białko by zachowało soczystość.

Zaraz jednak porzucił ton z nosem w chmurach i spojrzał niepewnie w kierunku wejścia.
- No i czemu oni się nie odzywają? Przecież są w środku, prawda? I nic im nie jest? - wstał, otrzepał portki i podumał trochę - No nie możemy tu siedzieć, jak nie dają znaku życia. Może tam pomocy naszej wyglądają, czy coś…
- A jak im z pustym brzuchem pomożesz?- druidka wciągnęła nosem pachnące powietrze i oblizała kły - Z głodu padniesz po drodze, a z takiego małego to i my się nie najemy - zarechotała złośliwie - A jak spieszno nam tam na dół, to goliat dobrze gada. Mnie to mięso już pięknie wygląda. Nie gryzie, nie ucieka i nie gada. Znaczy gotowe do jedzenia, nie ma co się tu pieścić…
- To surowe jedz, jak to twoje ptaszysko! - obraził się kucharz. Podrzucił jeszcze raz mięsko na patelni, po czym przełożył je do kociołka i zalał wodą. Długo grzebał w plecaku, mamrocąc przy tym nieprzychylne najwyraźniej słowa, ale znowu by czasem Wiedźma nie dosłyszała. W końcu roztarł w dłoniach suszony majeranek, powąchał kontrolnie gałązkę tymianku i wrzucił do kociołka, a potem ustawił go nad ogniem tak by tylko ogienek pełgał pod nim.
- No. - powiedział wreszcie zadowolony - Teraz moiściewy tylko poczekać, pół świecy, nie dłużej. A w tym czasie możemy ich poszukać, tak? - zakończył niepewnie i popatrzył na wielkoluda, dalej będąc ciężko obrażonym na Kostrzewę.
- Nie widać ich tutaj, ani się nie odzywają, możemy poszukać, ale chcesz zostawić garnek z gotującym się mięsem w środku lasu, na wolnym ogniu, wiedząc że drapieżniki już do tego miejsca zaczęły ściągnąć? - Grzmot podrapał się po łysej głowie - [i]Krzyków nie słychać, możemy za nimi podążyć, ale nie wiem ile uszli, jaki jest korytarz, czy też faktycznie wrócimy za te pół świecy[/I. - Var nie był aż tak głodny, w końcu przekąsił wielkim sercem złowieszczej łasicy.

Burro zaniepokojony rozglądnął się wytrzeszczając oczy poza granicę światła obozowiska, bo po słowach Grzmota już zdawało mu się że widzi śliniące się wilki, niedźwiedzie i inne bydlęta dybiące na jego gulasz.
- Noo… mięso już przyprawione - powiedział cicho. - One chyba za zapachem krwi idą, nie? Ogień chyba też je odstraszy… - dodał niepewnie, wyraźnie zmagając się ze sobą - No a Mara i inni? Niepokoję się o nich, przecież powinni do kroćset odpowiedzieć na nawoływania. Sam nie wiem co robić dalej. - wzruszył bezradnie ramionami.
- Jeśli słyszą, nie są daleko w korytarzu, za jakimiś drzwiami czy jeszcze czymś innym. Możemy to zostawić, najwyżej zjemy suchy prowiant zamiast czegoś solidnego, trzeba by tylko okopać palenisko. - odpowiedział Grzmot.

Druidka ziewnęła po raz wtóry i wskazała brodą gulasz.
- Jak wpadli w tarapaty, to pół świecy im żadna różnica. A jak nic im nie jest, to takoż. Nam też lepiej będzie iść z pełnym brzuchem - pomasowała się po żołądku, który zaczął wydawać już niepokojące odgłosy - Jak zjemy, a się nie pojawią, to wszyscy pójdziemy tam ich szukać… zresztą, poradzą sobie. Shando i Thog chyba nie z takich, co dadzą sobie w kaszę dmuchać, a mała rozgarnięta się wydaje. Zresztą, wzięli wilka, to ich kto mądry przypilnuje - wzruszyła ramionami - Skoro twoja magia się jeszcze tyle będzie robić, maluchu, to ja się jeszcze przygotuję przed wyprawą - stwierdziła i wróciła na swoje poprzednie miejsce pod wieżą - Tylko żadnego smoka tym razem nie przywabcie! Bo jak się posilimy, to cię połatać chcę, ale odgryzionej głowy to już nie przysztukuję - wyszczerzyła jeszcze kły do goliata i znów zamknęła oczy, pogrążając się w transie.

Kucharz zawahał się chwilę, ale zaraz pokiwał głową, zgadzając się z wywodem Kostrzewy. Ziewnął jak smok i wrócił do pilnowania jadła. Wyciągnął z plecaka półbochenek razowego, pytlowego chleba i zaczął kruszyć go i drzeć na małe kawałki do miski. Rozmyślał przez chwilę, czy jednak nie nalegać aby ruszać od razu, ale Wiedźma miała rację. Miał nadzieję że szybko po kolacji znajdą zguby pod ziemią, bo oczy już mu się zamykały. Nie miał nawet siły natopić łasiczego łoju, tak by mieć surowiec na kolejne świece. Ale co tam, miał jeszcze tuzin w plecaku, poza tym sztuczki też były pomocne. Zerknął na Węgielka, który był najwyraźniej obrażony na niego i westchnął ciężko.
- No dobra, przecież wiesz, że nie mówiłem serio. Nie mam ci za złe że wiałeś na widok łasic. Sam ledwo nie zrobiłem tego samego, jak potem z wilczycą. Aa właśnie, nie łaź tam pod tym dębem. Nasypałem tam żelastwa dookoła, jeszcze sobie w łapkę wbijesz.
Łasica zaś skrzętnie udawała zajętą sobą i to że nie zwraca najmniejszej uwagi na trajkoczącego niziołka. Burro westchnął znowu i przewrócił oczami.
- Gorzej jak z babami… No dobrze, już dobrze. - sięgnął do plecaka, wyjął z niego słoiczek i wyciągnął ze środka… kurze jajo - Widzisz? Pamiętałem i o tobie. No, masz.

Położył prezent na ściółce, a łasica skoczyła i zatopiła zęby, rozkruszając skorupkę, po czym zaczęła siorbać zawartość.

Burro uśmiechnął się lekko i wsypał chlebowy zagęszczacz do kociołka, wymieszał drewnianą łyżką dokładnie. Oblizał ją potem z namaszczeniem.
- Taak. Jeszcze tylko szczypta soli i pieprzu… Trochę kminku nie zawadzi, tylko trzeba go drobno utłuc w moździerzu - doprawiał, smakował i w końcu spróbował samego mięsa - Ujdzie! - skwitował z zadowoleniem i zdjął naczynie z ognia, aby doszło do siebie jeszcze chwilę, po czym zaczął wyciągać miski i łyżki z przepastnego plecaka. Po chwili namysłu dla Grzmota podniósł garnek w którym niósł wodę ale ją rozlał. Wielki ludź, wielki apetyt, niech się naje, żeby nie trzeba było patrzeć jak podroby wcina na surowo…

Odczekał jeszcze chwilę, walcząc mężnie z sennością, a potem zdjął pokrywkę i nałożył trzy porcje. Na Kostrzewę nadal był ciężko obrażony, ale i tak wybrał dla niej młodą pężkę łasiczyzny i sporo sosu. Miskę położył przed nią, bo bał się Wiedźmy budzić z medytacji.
- Gotowe. - wyłożył jeszcze trzy podpłomyki z kukurydzianej mąki i złamał jednego na pół, po czym zaczął nim wygarniać mięsiwo ze swojej miski i pakować do ust. Dokończył niewyraźnie - Jedzmy i chodźmy szukać reszty. Gulaszu też dla nich starczy, byle tylko nie poleźli tam nie wiadomo gdzie…

Czy to obudzona zapachem strawy, czy już po prostu wypoczęta, druidka otworzyła ślepia i prawie rzuciła się na miskę, jak wygłodniały pies na kość. Mlaskała przy tym okrutnie, a kiedy skończyła, bez ceregieli wylizała denko i niechlujnie wytarła usta rękawem.
- Niezgorsze to było. Opłaciło się czekać - kiwnęła głową kucharzowi i beknęła, ukontentowana. Medytacja w miejscu, które było tak napełnione energią magiczną jak Czarny Las sprawiła, że czuła niemal jak krew jej szybciej krąży; odświeżona i trochę wypoczęta, teraz mogła nawet iść się szwendać po jakiś ponurych podziemiach.
- Ummm, Var - mruknęła, dłubiąc w zębach - Jak skończysz jeść, to weź się rozdziej. Opatrzę cię, bo jak patrzę na to, coś se tam namotał, to mnię samą boli…

Po posiłku - i podejrzanie długiej chwili, jaką druida spędziła w krzaczkach, w czasie gdy Var zasypywał ogień i zwijał prowizoryczny obóz (oraz zajął się truchłami, by nie przywabiły nowych chętnych), a Burro mył gary i zabezpieczył resztę gulaszu tak, by nadawał się do transportu - Kostrzewa przyjrzała się ranie goliata i aż syknęła przez zęby - Toś się sam połatał, bratku... piękna blizna będzie - zawyrokowała. Oczyściła starannie ranę ze strupów i mchu, który poprzykleja się do zaschniętej krwi, a potem przesunęła nad nią dłonią; tam gdzie jej ręka stykała się z szarą skórą goliata, zajaśniała przez chwilę zielonkawa poświata, a rany zasklepiły się w szybkim tempie. Na koniec druidka wybrała z mocno już uszczuplonego woreczka trochę pachnących ziół i przyłożyła je do gojącej się tkanki, mocując je kilkoma mocnymi splotami bandaża. Pokręciła głową; zrobiła co mogła, ale i tak najlepszym lekarstwem na rany goliata byłby czas i solidny odpoczynek...

-Można ruszać - zawyrokowała - Maluch w środku, ja pójdę z tyłu. A ty wskakuj pod koszulę - zwróciła się do Wredoty, która wcale nie wyglądała na szczęśliwą, że ma się zapuszczać po ziemię.

I tak trójka śmiałków - jeden duży, jeden średni i jeden mały - ruszyła w podziemia, ratować zaginioną część swojej drużyny...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline