Gomez chyba tylko dzięki swoim akrobatycznym umiejętnościom nie skręcił sobie karku i choć nie wiele kontaktował to ciało instynktownie złożyło się w odpowiedniej pozycji by zamortyzować upadek. Oczywiście choćby nie wiadomo jak się układał to upadek z takiej wysokości zawsze musiał zakończyć się obrażeniami i tak też było w tym wypadku. Przez kilka chwil, a może i minut leżał na dziedzińcu zamkowym, rozłożony niczym worek kartofli. Chwilę zajęło mu zanim się zebrał i wstał. Szumiało mu w uszach, z głowy sączyła się krew, a przed oczami miał mroczki. Chwiejnym krokiem dotarł do linii pikinierów a potem dalej, aż któryś z medyków zagarnął go do prowizorycznego szpitala. Po opatrzeniu ran i znieczuleniu się gorzałką okazało się że nie jest z nim aż tak źle i może dołączyć do walczących. Tym razem jednak nie wyrywał się do przodu i czekał w drugiej linii osłaniając obóz medyczny. |