Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-06-2014, 21:02   #339
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Góra przemówiła.

Gomrund syn Gharta z domu Rot – Gorr usłyszał.

Do Khazada wreszcie dotarło to o czym szeptały skały. Pomruki górotworu i drżenie nie zostawiały mu złudzeń. Szept wcześniej nie przedarł się przez nieustępliwe parcie do porwanej Julity, bitewną złość, żądzę pomsty czy chęć wypełnienia przysięgi złożonej w świątyni Młotodzierżcy… Tak, wyczulony krasnoludzki słuch akurat na ten odwieczny język do tej pory zawodził. Do czasu aż Góra przemówiła jasno i wyraźnie – SPIERDALAJ ALBO ZOSTANIESZ TUTAJ NA WIEKI. Co w sumie z perspektywy Norsmena było jednym z lepszych końców żywota jakie mogło mu zaoferować Zamczysko Wittgensteinów. Oczywiście gdyby szukał śmierci… ale nie szukał jej póki co.

Ciężko dyszał, z trudem łapiąc oddech. Trochę się natrudził podczas tego tańca z umarlakami… mimo, że na pamiątkę po tych harcach zostanie mu tylko parę siniaków i może koszmarów to sakramęcko się zmęczył. Klepnięciem w plecy podziękował Konradowi za uratowanie mu skóry przed walącą się konstrukcją. Następnie spojrzał uważnie po wszystkich jakby chcąc ocenić ich możliwości motoryczne do dalszej drogi. Konrad był nieźle wymięty ale trzymał się dziarsko, nie licząc pokiereszowanej łapy. Eckhart też przyjął swoje… co gorsza mając na uwadze konieczność ucieczki jego noga nie była radosną perspektywą. – Sylwia? Krótkie pytanie o stan Kozy spotkało się z uspokajającym skinieniem głowy. A Dietrich… Eh, dojebali mu i to porządnie.

- Musimy uciekać… oznajmił tym wszystkim, którzy mogliby mieć jeszcze cień złudzeń co do złowieszczych odgłosów. – Zaraz to wszystko pierdolnie i nas pogrzebie. Widać było, że i logistyka i logika wytypowała pary… gładkolicym pięknisiom dostały się pyskate dziewki. Jemu zaś ochroniarz. W sumie to aktualnie tylko krasnolud miał dość siły aby ponieść towarzysza w razie czego.

Spieler był blady jak jakby cała krew z jego umęczonego żywota uszła przez nogawicę. Brodacz rozumiał zamysł rannego i na początku nawet się z nim zgodził… po chwili jednak wykoncypował, że może nie być lepszego momentu założenie opatrunku. Albo co gorsza nie będzie go komu zakładać. Nawet prowizorycznego. Zanim dotrą na łajbę albo zieją z zamczyska mogą upłynąć długie minuty i niewykluczone, że będą musieć przebijać się siłą. – Trzeba to opatrzyć. Teraz. Nie ma innej możliwości… poczekajcie albo was dogonimy… bez opaski jeszcze gotów się wykrwawić.

Przestudiowana księga z medycznymi sztuczkami nie czyniła rzecz jasna z niego żadnego konowała jednak nie była to pierwsza rana jaką przyszło mu opatrywać. Pomógł mu dotrzeć na stół, który jeszcze przed kilkoma chwilami miał być miejscem kaźni Julity… a teraz stał się stołem operacyjnym. – Kładź się na boku. Zakomenderował. Podwinął mu kolczugę. Rozciął nogawkę spodni… Jego oczom ukazała się krwawy ślad po cięciu. Ostrze poszarpało skórę i mięsień dochodząc do kości. Ta chyba była cała… chyba. Za wiele nie było widać przez obficie wydobywającą się juchę. Był pewny, że trzeba to by było przypalić albo pozszywać… co z tego jak czasu na to nie było. Zaklął w duchu oglądając to paskudne cięcie…

Komnaty Margeritty pełne były różnego rodzaju instrumentariów chirurgicznych i medykamentów. Krasnolud jednak nie zdecydował się sięgnąć po żaden z nich… wszystko niosło za sobą prawdopodobieństwo, że będzie to skażone nekromantycznym czarostwem. Stare sprawdzone metody musiały starczyć. Wiedział, że do zatamowania krwawienia dobrze się nadawał spirytus pomieszany z wywarem z pąków brzozy albo czarnej topoli. Za okowitę musiała wystarczyć jednak wódka… Pieprzówka jaką udało mu się wydębić jeszcze w obozie banitów. Polał obficie łamiąc krasnoludzką etykietę nie dając jej wpierw skosztować rannemu. Było jej za mało… Przyłożył do rany wyciągnięte zawczasu płótno z plecaka i mocno obwiązał bandażami nogę. Zrobił to jak najlepiej mógł tak by opatrunek się nie zsunął po paru krokach. Jednak wiedział, że to prowizorka.

Musiało jednak wystarczyć.

Ścierwo tej pozbawionej sumienia suki Margeritty leżało wśród sterty połamanych desek i fragmentów ambony. Rozorana ostrogami szyja i czerwień na piersi w mniemaniu Płomiennego były jedyną oznaką jej człowieczeństwa… jakie dało się zaobserwować dopiero po jej śmierci. Zdzira była uosobieniem wyrafinowanego zła. Dziedziczka Wittgensteinów na zimno była wstanie zabijać, kroić, zszywać i ożywiać ludzi dla własnej chorej ambicji… Wprawdzie i z Gomrunda to zamczysko wyciągało na wierzch mało znane okrucieństwo i bezwzględność to jednak kiedy do niej podchodził z toporem kierowała nim głownie pragmatyk. Mimo wszystko Płomienny miał świeżo w pamięci pieczone monstrum i Ulfa, którym brak ducha w niczym to nie przeszkadzało by ponownie powstać i walczyć. Pewnie powinien poobcinać jej i jej pupilom wszystkie członki jednak zadowolił się odrąbaniem suczego łba. Dwa silne ciosy i smukła szyja ustąpiła. Głowa oddzieliła się od reszty truchła. Krasnolud odkopał ją w przeciwległy kąt sali…

Nie lubił zostawiać niedokończonych spraw, ale ten kurwi syn Gottard musiał poczekać… bo o to, że się wywinie z matni nie miał złudzeń. Tacy jak on się byli w stanie wykaraskać z różnych opresji do czasu kiedy tą opresją nie stawał się topór Płomiennego.

Przytroczył swoją tarczę do pleców ochroniarza, podniósł też jego oręż i mu pomógł go schować… nie wiadomo co się zdarzy po drodze. Opuścili komnaty krwawej panienki i zaczęli spierdalać… krasnolud był gotowy na to, że starym nim dojdą do schodów Dietrich padnie i trzeba będzie go nieść. Starym chwytem krasnoludzkich ratowników… Tak by po przełożeniu jednej ręki między nogami i ułożeniu delikwenta na barkach i chwyceniu przełożoną rękę między nogami za nadgarstek ręki zwisającej z przodu. Wtedy druga ręka pozostawałaby wolna, co umożliwia mu poruszanie się nawet po drabinie… czy pieprznięcia komuś w razie potrzeby
 
baltazar jest offline