Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-06-2014, 21:04   #28
psionik
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Rozmowa była z kategorii trudnych. Barney zawsze potrafił znaleźć najlepszych ludzi i ten młokos z Vegas był dobry. Koniec końców jednak podróżnik postawił na swoim i póki co zostanie zaprowadzony na wyspę.
Udało się, ponieważ w odróżnieniu od Willa, John był spokojny i skoncentrowany. Wiele lat temu wyćwiczył w sobie siłę skupienia, wytłumienia siebie na zewnętrzne bodźce, na myśli mogące go odwieść od celu. W jego dzieciństwie była to umiejętność niezbędna do przeżycia. Teraz mógł mieć w tyle głowy zakodowane, żeby patrzeć na otoczenie, gdy pełna jego uwaga skupiona była na konkretnym, innym celu. W tym wypadku na przekonaniu chłystka.

John nie miał wątpliwości, że młodzik weźmie go na wyspę, ale co potem? Nie wyglądał na takiego, który zdążyłby pociągnąć za spust i zaskoczyć starszego mężczyzny. Tego na pewno nie zdoła zrobić...
Uśmiechnął się do siebie.

Podczas swojej pogawędki, John zauważył Marlę chodzącą między stolikami, zapalającą świece i lampy. Widział przelotnie spojrzenia mężczyzn. Tych miejscowych i tych, jak on sam, przyjezdnych. Za oknem zaczynało się powoli ściemniać, więc nie było szans, żeby ruszać dalej.
Odwrócił się na stołku i zagadał do barmana.
Rozmawiali przez chwilę rano, gdy John przyszedł i okazało się, że dzielą wspólne zainteresowania, więc Rudy Jack bez problemu znalazł chwilę by zamienić kilka zdań.
John rzucił, że przy takim ruchu, raczej nie ma miejsca o tym, by wrócili do porannej gadki, ale może rano? O ile Jack da mu rabat na pokój z wanną.
Rudzielec uśmiechnął się szelmowsko, kiwając głową na znak kapitulacji. Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie i podróżnik zamówił kolejne piwo płacąc najpowszechniejszą, poza gamblami, walutą - nabojami.
Zanim ktoś wziął jego rzeczy i zaniósł do pokoju, John wiedział już mniej więcej jak wygląda sytuacja w barze. Był doskonałym obserwatorem. Dwie wymiany spojrzeń i uśmiechów dały mu przepustkę do stolika starszej kobiety, z którą przed chwilą rozmawiał Will.


Uśmiechnął się dosiadając się.
- Jestem John, John Doe - zaczął gadkę, trafnie zgadując, że dosiadł się do miejskiej kopalni wiedzy. A przynajmniej wiedzy użytecznej dla niego.
Kobieta okazała się być miłą i spragnioną rozmowy. John zaś był doskonałym słuchaczem.
Rozmawiali dłuższą chwilę, dość żywo komentując to sweter mężczyzny, to co innego. Trudno było ustalić nie siedząc przy stoliku, ale okazało się, że kobieta szyła ciuchy dla mieszkańców wyspy. I dla dzieciaków, co było zaskakujące. Barney nie mógł zatrudnić niepełnoletnich. To nie w jego przedwojennym stylu. Zawsze było coś na kształt sumienia, czy wyzysku? John nigdy nie rozumiał tego podejścia, ale hibernus miał swoje zwyczaje i cwaniak nie wnikał. Dzieciaki musiały się napatoczyć gdzieś po drodze. Może to jacyś uchodźcy? Może udało się ich wyswobodzić i staruszek nie miał serca wypuszczać ich na mróz? Na pewno wartościowa informacja, choć wartościowsze przyszły nieco później - na przykład to, kto z wyspy zjawiał się tutaj.
Fascynujące było, w jak łatwy sposób ludzie wyjawiają to, co inni skrzętnie pragną ukryć. Zadziwiające, że Will popełnił błąd kierując Johna do Claire.
W końcu mężczyzna przeprosił i udał się na zewnątrz za potrzebą.

Świeże powietrze i chłód wczesnego wieczora działały orzeźwiająco. Lepki podmuch wiatru potargał włosy mężczyzny, który poczuł, że mimo zimna poci się. Skończył, strzepnął, wymył w śniegu i umył ręce o śnieg. Przeczesał włosy, i wytarł pot z czoła. Pobyt na zewnątrz zdecydowanie zadziałał kojąco na lekki zawrót głowy jaki czuł od rozmowy z młokosem z Vegas.
Musiał koniecznie porozmawiać z tym Babą. Co prawda to mutek, ale skoro może się tu pojawiać bezkarnie, to i rozmowa z nim w knajpie nie powinna być jakimś nie-wiadomo-czym. Niestety nie było go nigdzie widać. Mógł co prawda poczekać przy saniach, ale równie dobrze mógł czekać do rana. A temperatura i wilgoć unosząca się w powietrzu nie zachęcała.
Wszedł do środka i usiadł przy oknie, by mieć na oku również to co dzieje się na zewnątrz. Kątem oka zauważył, że jego niedawny przeciwnik w utarczce słownej załatwiał właśnie interesy z Claire.

~ Świetnie ~ pomyślał uśmiechając się do rudej Marly.
Wybrał stolik przy oknie, by móc obserwować co dzieje się na zewnątrz i poczekał aż dziewczyna przyjdzie. Zamówił kolację i zagadnął, jak zwykle, o wszystkim i o niczym. Ot na przykład, czy ona i Rudy Jack, z racji koloru włosów, to rodzina? Uśmiech dziewczyny podpowiedział mu, że trafił w dziesiątkę. Rozmawiali chwilkę, zanim ruda nie musiała go przeprosić na chwilę by zając się innymi gośćmi. John spokojnie zaczekał aż przyniesie mu kolacje i przysiądzie się na chwilę.
Rozmawiali luźno wymieniając dowcipy i anegdoty. Okazało się, że oprócz tego, że dziewczyna jest ładna, to jest całkiem bystra, choć trochę naiwna. Wystarczająco, by mężczyzna mógł pokierować rozmowę na interesujące go tory.
To, że dziewczyna darzyła cwaniaka z Vegas autentycznym uczuciem nie było dla starego cwaniaka znikąd żadnym zaskoczeniem. Okazało się jednak, że to raczej słabość do pewnych cech charakteru... jak i miejsca zamieszkania.
John uśmiechnął się smutnie wzdychając.
- Wiesz, jestem tutaj, ponieważ boję się o Barneya. Zanim wyruszył umówiliśmy się, że spotkamy się w jego starej klinice w Detroit miesiąc temu, ale się nie pokazał. Zacząłem go szukać i... - zawiesił lekko głose
- Mam nadzieję, że nic z nim nie jest.
- Jeśli coś jest nie tak, powinieneś porozmawiać z Willem. Jeśli jesteś przyjacielem Barneya, to na pewno się dogadacie, Will jest wspaniały i pomocny -
odpowiedziała zmartwiona kelnerka. John przykrył jej dłoń swoją
- Nic się nie martw, jestem pewien, że nic mu nie jest - uśmiechnął się ciepło. - Mam jeszcze do Ciebie prośbę
- Tak?
- Ta rozmowa nie miała miejsca, OK?
- Nie miała miejsca?
- Dziewczyna zamrugała zdziwiona.
- Jaka rozmowa? - spytała figlarnie uśmiechając się.
- No nasza. Nie możemy za długo gadać, bo się Jack wkurzy. - John uśmiechnął się serdecznie.
- Ale zanim odejdziesz, muszę Ci coś powiedzieć, bo widzę, że chodzisz lekko struta. - mężczyzna pochylił się ściszając głos. Mina dziewczyny mówiła, że była lekko zaskoczona, jednak na koniec uśmiechnęli się do siebie, pożegnali i dziewczyna wróciła do swoich obowiązków.

John wziął głębszy wdech i łyk ciepłej herbaty, jaką dostał do kolacji. Tak, w sumie osiągnął już prawie wszystko.
Parę minut później drzwi otworzyły się wpuszczając do środka nieprzyjemny, zimny wiatr, oraz dwójkę podróżników.
- Baba! - John uśmiechnął się na widok olbrzymiego mutanta.
- Jakże miło Pana widzieć! Nazywam się John Doe i jestem przyjacielem Twojego przyjaciela Barneya Patricka. - John nie przepadał za mutantami, ale był tolerancyjny. Doskonale wiedział jak czują się pośród ludzi, a wywiad środowiskowy sprawdził się świetnie - powinien mówić kulturalnie i spokojnie, i trochę jak do dziecka. Mimo przytłaczającego rozmiaru i aparycji, John sprawnie zamaskował jakąkolwiek niechęć, czy obrzydzenie.
Wstał błyskawicznie, wykorzystując postawną posturę mutanta, pozostawał oddzielony od stolika Claire.
- Mam sprawę do Barney'a, nie znalazłem go w jego klinice w Detroit, powiedz mi, jak mogę go znaleźć? Zanim wysiadł mu komunikator, dostałem komunikat, żebym się z Tobą skontaktował i nie próbował w tę pogodę iść samemu na wyspę! uśmiechnął się serdecznie.
- Pani wybaczy, moje maniery, - John wyciągnął rękę do dziewczyny - mówią na mnie John.
Baba zamrugał. - Przyjaciel przyjaciela? - najwidoczniej to powiązanie było nieco za bardzo abstrakcyjne dla Baby. Dopiero gdy usłyszał imię Barney 'a, mutant rozpromienił się.
- Dzień dobry panie John. Ja jestem Bosede Baba Kafu, ale może pan mi mówić Baba - przedstawił się Bosede, nie zważając na to, że John znakomicie wie z kim rozmawia i przedstawianie się jest zbyteczne.
- Pan Patrick się z panem kontaktował? Niestety, zapomniał Babie powiedzieć... - Bosede wydawał się nieco zmieszany.
- No, ale jeśli pan Patrick kazał pana zaprowadzić, to oczywiście. Ale musimy jeszcze poczekać na Willa. Niedługo będziemy wracać, więc proszę się przygotować.
- Och, ależ naturalnie.
- mężczyzna odpowiedział powoli i uprzejmie. Ten mutant zdecydowanie znał poszukiwanego i był w stanie powiedzieć cokolwiek więcej niż mieszkający tutaj ludzie. Nie wydawał się też na tyle bystry, żeby próbować grać w jakąś grę, do której John był zwykle przyzwyczajony. Przykład Willa to potwierdzał.
- Czy wspomnisz mi zanim pójdziesz gdzie i kiedy ostatnio widziałeś Barney’a? - zapytał z troską w głosie. Jego rozmówca zrobił zdziwioną minę.
- No, ja to chyba wczoraj albo przedwczoraj. Ale pan mówił, że z nim rozmawiał. Nigdzie raczej nie odszedł od tego czasu. - najwidoczniej ten mutant myślał, że ów komunikat, musiał mieć miejsce dziś!
- Ależ naturalnie - John uśmiechnął się. - Będę czekać na Was tutaj. - odpowiedział siadając z powrotem przy stoliku.
 

Ostatnio edytowane przez psionik : 03-07-2014 o 15:04.
psionik jest offline