Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-06-2014, 22:42   #21
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Nico położyła karabinek na stole i usiadła wygodnie na lekko trzeszczącym krześle

Scott szybko odpowiedział na jej pytania
- Pewnie niedługo przybędzie, bo Rudy Jack już wysłał po niego kelnerkę. - powiedział wojownik bez pośpiechu. - Szukam pewnego człowieka, który obecnie jest w enklawie plemiennych na zachodzie Cheb. - dodał Scott. - A Ciebie? Pewnie umyślnie uciekałaś w tym kierunku. Masz rodzinę w Detroit? - zapytał Sanders spoglądając na kobietę.

-Rodzinę mam w Kanadzie, tutaj jestem ze względu na robotę. Raczej moje spotkanie z ludźmi lodu nie wpłyneło na kierunek ale znacznie zmotywowało do narzucenia sobie szybszego tempa. - Nico pozwoliła sobie na uśmiech.

- Rozumiem… - powiedział Scott również się lekko uśmiechając. - Co to za robota, dla której tu przybyłaś? Chodzi o te wojskowe gamble na wyspie?

- na to by wyglądało, mały ten świat… oczy Nico lekko się zwęziły

- Słyszałem o tym sprzęcie podczas poszukiwań mojego zaginionego. - odpowiedział Sanders w chwili, gdy przynieśli ich jedzenie. - Smacznego. - dodał chwytając sztućce, a po sposobie w jaki je trzymał bardzo czujne oko mogło zauważyć, że był mańkutem.

- smacznego- odpowiedziała Nico, po czym dyskretnie powąchała przyniesioną potrawę - tak ponoć potrzebują przepatrywacza żeby lepiej poznać te budynki. Twój znajomy był w ekipie która tam pojechała?

- Nie. - powiedział Sanders zaczynając jeść. - On był z myśliwymi plemiennymi na jakiejś większej wyprawie. W sumie to nie znamy się. Mam go znaleźć. Jesteś przepatrywaczem, którego szukają, tak? - zapytał Scott próbując wina.

Nico na chwilę przerwała oddzielanie ryby od ości. Starała się to ukryć ale odczuwała niepokój, nie podobało jej się że ktoś z zewnątrz za dużo wie o jej sprawach.
-We własnej osobie

- Nie martw się. - powiedział Sanders jedząc. - Jak dobrze pójdzie Twój pościg będzie zgubiony lada dzień, a ja naprawdę nie jestem konkurencją jeżeli chodzi o te gamble. Nie lubię się szwędać po ruinach. Wolę… załatwiać inne sprawy. Dobre wino nawet tutaj mają.

Kiedy posiłki znacznie już ubyły z talerza do pomieszczenia wróciła kelnerka z mężczyzną. Gwiazda na ubraniu pozwalała odgadnąć że to szeryf. Dziewczyna dokonuje prezentacji rozwiewając wszelkie wątpliwości
“ci państwo co mowili o tych dzikusach”, “szeryf Dalton”.
Szeryf lekko się kłania i przechodzi do rozmowy. Dziewczyna wyraźnie zwleka z odejściem zaciekawiona i trochę chyba zaniepokojona ewentualnymi kłopotami.

pierwszy odzywa się Scott:
- Scott Sanders. - powiedział wojownik lekko się unosząc i podając dłoń szeryfowi. - W okolice Cheb zawędrowałem dzisiejszego dnia. Idąc w kierunku zamieszkałej części prowincji usłyszałem ujadanie psów na polowaniu. Zaciekawiło mnie to więc ruszyłem w tamtym kierunku. Były zdecydowanie za blisko zamieszkałej części miasta. - Sanders wziął kolejny gryz piersi z kurczaka. - Kiedy byłem w okolicy granic ruin zauważyłem, że moja obecna towarzyszka ucieka przed około tuzinem spienionych psów. Nie było czasu do namysłu więc zacząłem strzelać. Po kilku sekundach psów było mniej, a ich morale na tyle słabe, że reszta uciekła. Może więcej niech opowie Panu Nicolette.
Nico zaczęła opowiadać:
-Nicolette DuClare, jstem tu z małego miasteczka w Kanadzie, trzy dni temu kiedy zmierzałam, do Cheb natrafiłam na grupę myśliwską ludzi lodu. Od tego czasu siedzieli mi na ogonie. - Nico zrobiła przerwę żeby napić się łyk wina - dzisiaj udało mi się dotrzeć aż tutaj choć wątpię czy udało by się to bez pomocy pana Sandersa. Ludzie lodu spuścili psy i te zagoniły mnie w ruiny. Gdyby nie jego pomoc pewnie bym się nie wydostała zanim przyszedłby trzon ich grupy. Tak więc sytuacja wygląda następująco: macie pod bokiem grupę łowiecką ludzi lodu wydaje mi się że i beze mnie zmierzali w tym kierunku więc nie przypisujcie mi całej zasługi w tej kwestii. Co może oznaczać że powinniście zacząć się bać o swoje bydło i osoby które lubią się samotnie błąkać na pograniczu osiedla. Wydaje mi się że na razie nie są dość silni na bezpośredni atak ale nie wątpię że jeślli rozpoznają wasze osiedle sprowadzą następnych. Mówię jak jest. - zakończyła Nico po czym nabiła sobie kilka frytek na widelec - chyba najlepszym wyjściem będzie wysłać ekipę która rozwali tę grupę zanim inni dołączą. - dodała Nico z ustami pełnymi frytek.

Szeryf trawił chwilę te informacje. W końcu przeprosił i ruszył do baru najwyraźniej rozmawiając o czymś z Jack’iem. Chyba się dogadali bo wyglądało, że Jack zabrał się do jakiejś roboty a Dalton wrócił do stolika. Powiedział, że zrobi ogłoszenie i ostrzeżenie. Sprawdzi też ślady z paroma chłopakami. Na koniec zapytał podróżników czy chcieliby dołaczyć zwłaszcza, że wieciedzą gdzie to było. Za dołączenie obiecuje że załatwi nocleg z wyżywieniem na 3 dni.

na propozycję pierwsza odzywa się Nico:
-Nie lubię być gołosłowna . Jak tylko zjem będę gotowa. Zresztą pewnie i tak musi pan zawołać chłopaków.
- Nie zostało mi zbyt wiele do zjedzenia, a zatem jestem chętny do pomocy. Jeśli Pan pozwoli wezmę swoją broń wliczając karabin. Nie wiem jak daleko za Nico byli Ci wojownicy lodu więc jakby się pojawili może uda im się nieco kota pogonić.
- Sanders mówił pewnie niczym człowiek zarabiający bronią na życie od wielu takich zim jak obecna. - Poza tym 3 dni darmowego noclegu i żarcia piechotą nie chodzą. - dodał z uśmiechem.

Szeryf wyznaczył zbiórkę za pół godziny Scott przez te pół godziny bierze od barmana klucz do swojego pokoju i mówi, że najbliższe 3 dni ma za friko żarcie i nocleg. Znaczy 3 dodatkowe, bo ten już opłacił. Idzie zobaczyć swój pokój. Gdzie jest szafa, gdzie okno, gdzie drzwi, stolik itd. Czy jest oświetlenie? Jak tak jakie? Zamek jest solidny? Od środka jest zasuwa np. aby na nią zamknąć? A później zbiera sprzęt (calutki wliczając plecak) i rusza na dół gdzie już pewnie czekał będzie szeryf z ekipą. Przed wyprawą sprawdza swoją broń, czyści szablę i jej pochwę. Chce aby sprzęt go nie zawiódł i był reprezentacyjny. Jak Nico pójdzie do pokoju sprawdza czy ten jest obok czy naprzeciw aby w razie co wiedzieć gdzie ją znaleźć.

Nico bierze jedynkę. Pokój wygląda przyzwoicie, zadbany i czysty, ze świeżą pościelą, szafą, miską wody i lampą naftową. Jest gdzie zostawić bety. Nico zrzuca plecak i przez chwilę kładzie się na łóżku.
-heh, nie czas na odpoczynek są ważniejsze sprawy mówi sama do siebie i zbiera się do wyjścia, plecak zostawia w pokoju. Ze sobą bierze tylko broń i amunicję
-Dobra, jestem gotowa.
czekając aż wszyscy się zbiorą robi szybkiego brass checka karabinka i pistoletów (Inglisa i Wolverine) po czym sprawdza ustawienie kolby (w grubym zimowym ubraniu ma problem z ustawieniem optymalnej długości kolby, nie może się zdecydować między dwoma pozycjami)

razem ze Scottem schodzą na dole, po chwili przychodzi szeryf z dwoma zastępcami i dwóch myśliwych szeryf i jego ludzie mają M16, myśliwi karabiny myśliwskie, w jednym z nich Nico rozpoznaje Remingtona 700

- Mówcie mi Scott. - powiedział wojownik do nowo poznanych mężczyzn. - Nie ma najmniejszego problemu. - dodał Scott przepinając karabin z zawieszenia dwupunktowego na jednopunktowe aby sprawniej móc go w razie potrzeby go dobyć. - Kawałek drogi jest, ale myślę, że trafimy bez problemu. - dodał poprawiając pochwy u pasa i sprawdzając klamkę w polimerowej kaburze. - Nico, szeryfie Dalton, Panowie… Za mną. - dodał Sandres zakładając rękawice taktyczne i wychodząc z baru jako pierwszy.

- Przepraszam Panowie, ale w tym miejscu i ja chwycę za karabin. - powiedział kiedy ekipa oddaliła się od części mieszkalnej Cheb. - Nie ma to jak przewaga porządnego automatu… Panowie to zastępcy szeryfa, zgadza się? Nie macie tutaj problemów ze zbirami? Zwykle jak witam w małych mieścinach przeglądam lokalne listy gończe jeśli takowe macie. Taki mój miły gest dla społeczności.

Szeryfowie odpowiadają z rezerwą. Mówią wzruszając ramionami, że w sumie to chyba jak wszędzie. Czasem jakiś obwoźny łowca nagród czy sędzia zostawi jakiś list. Czasem Sand Runnersi kogoś szukają bo oficjalnie to ich strefa. Czasem miejscowy coś nabroi… Ale generalnie da się wyżyć. Ostatnio największym problemem był… Właściwie to nie wiadomo co. Tu na moment widać że zaczynają się “kłócić” bo zdaje się każdy ma jakąś własną teorię albo jest zwolennikiem innej. Po chwili Dalton ich ucisza i mówi, że przez ostatnie pare miesięcy znikali rybacy. Wypływa koleś rano na połów i inni znajdują tylko jego pustą łódkę. Nikt nie wie co się mogło stać i to tyle razy pod rząd bo z tuzin chłopa tak zniknął. Teraz dopiero się sprawa uspokoiła pewnie przez to, że z powodu lodu na jeziorze rybacy przestali wypływać. Ale zło się już stało bo zapasów mają mniej niż w zeszłym roku i ten rok ciężki będzie. Jak masz jakiś łebski pomysł jak to załatwić to na pewno nie pożałujesz. Nikt nie wie czy to co się działo powtórzy się na wiosne jak znów zaczną łowić czy nie.

-Mogę sprawdzić ten trop. - powiedział Scott. - Udać się lodem na pogranicza tych jezior albo obejść je lądem i poszukać czegoś co mnie zaniepokoi. Obawiam się jednak, że aby rozwiązać ten problem na dobre musiałbym u was przeczekać zimę, a na to mnie obecnie nie stać ani czasowo ani gamblowo. - dodał wojownik. - Jak byście mieli listy za kimś w okolicy to mogę się tym zająć. Za kimś z bardzo daleka gonić nie mogę, bo w sumie mam już poważną robotę. O tym może pogadamy jutro. Jesteśmy coraz bliżej. Zamykam się aż do odwołania. Dobrze aby Ci wojownicy lodu nas nie zaskoczyli w razie co.

Nico idzie nie odzywając się, co jakiś czas lustruje co bardziej podejrzane miejsca przez lunetę. W końcu postanawia jakoś zagaić rozmowę.
-Mieliście już kontakt z ludźmi lodu?

-Jak każdy tutaj na północy… - wzrusza ramionami szeryf Dalton.

zagajenie nie okazało się szczególnie efektywne
-hmm w sumie. Ostatnio zapuszczają się coraz dalej na południe.
 

Ostatnio edytowane przez Leminkainen : 27-06-2014 o 14:48.
Leminkainen jest offline  
Stary 27-06-2014, 20:45   #22
 
DrNikt's Avatar
 
Reputacja: 1 DrNikt ma w sobie cośDrNikt ma w sobie cośDrNikt ma w sobie cośDrNikt ma w sobie cośDrNikt ma w sobie cośDrNikt ma w sobie cośDrNikt ma w sobie cośDrNikt ma w sobie cośDrNikt ma w sobie cośDrNikt ma w sobie cośDrNikt ma w sobie coś
Nikt tak dobrze jak ruscy nie wiedział jak przygotować się do mroźnej zimowej nocy. Garaż dla łódki który jak domyślali się jego nowi lokatorzy był niegdyś częścią czyjejś letniej rezydencji. Okazał się najsolidniejszą konstrukcją z całego przybytku. Jak wydedukował wojskowy technik, trwałość budynku wynikała zapewne z tego że szkielet nośny był niegdyś przystosowany do przenoszenia na systemie bloczków i linek łodzi, motorówki lub małego jachtu. Zapewne ta cecha pozwoliła mu we względnie nie naruszonym stanie przetrwać próbę czasu. Naprawili przesuwne drzwi, rozstawili ostrzegacze “grzechotki” i zebrali drewno na ogrzanie się w nocy. Oficer wszystkie te czynności odznaczał na swojej liście, a wynikało z niej że następnym krokiem jest przeprowadzenie szerszego zwiadu. Major doskonale znał możliwości swoje i sierżanta, choć to właśnie jego zespołowi zlecono tak trudne zadanie jak zwiad za tak głęboko za liniami wroga, wiedział że nie są trepami ze specnazu którzy najchętniej zamaskowali by się pod śniegiem, i przeprowadzali zwiad nie zauważeni, nie zostawiając śladów. Miał też świadomość że ich dwójka dysponuje wachlarzem niezbędnych tu w Ameryce umiejętności bez których żaden odział komandosów by sobie tu nie poradził na dłuższą metę. Musieli więc przeprowadzać zwiad “mniej skrycie”, licząc nawet na nawiązanie kontaktu z lokalną ludnością.. Logika nakazywała im udać się w głąb lądu śladami które dostrzegli wczesnej, będąc jeszcze na lodzie. Wzięli więc cały swój dobytek, wszak wiata ma być jedynie schronieniem na noc nie zamierzali zostawić tam potencjalnym przychodniom swoich tobołków. Ślady, co również zauważyli jeszcze wcześniej, na lodzie kierowały się w stronę osady po drugiej stronie jeziora, a na lądzie prowadziły przez las w jakąś przesiekę, może drogę. Z bronią w ręku ruszyli przed siebie.

Ostry, zimny wiatr cichł miedzy drzewami lasu, bujając lekko ich koronami. Raz na jakiś czas dwóm żołdakom zdawało się usłyszeć jakieś zwierzę, jakiś trzask, a czasem porostu trzeszczący pod naciskiem konar sosny. Szli niespiesznie, i bacznie obserwowali okolicę. Choć jak na las przystało dużo nie widzieli. Ostre podmuchy nie kuły już w twarz, jednak padający śnieg nie poprawiał ich zdolności obserwacji. Po kilkuset metrach spacerku wgłąb lasu Diemientij zatrzymał się sugerując gestem to samo Siergiejowi, ten bez namysłu także to uczynił.
-Uwidział Ty te ślady? Tak idę i patrzę i się głowie, szto eto może być - rzekł major wskazując na trop odciśnięty miedzy płozami sań.
Siergiej obrzucił krytycznym spojrzeniem wskazane przez Majora ślady które budziły lekki niepokój i ciekawość. Mimo to żołnierz zrobił nieco obojętną minę i odrzekł spokojnie.
- Ja wiżu wiżu, ale nie znaju szto takoi śliedy zostawia. W każdym razie tak o musi być udomowione.
- Ło uwidzisz?! Trafna uwaga, a ja się głupio martwię-Diemienij faktycznie wydał się sierżantowi spokojniejszy, kontynuował ale już z rozbawieniem -[i]Ale jak trzy paluchy czy to może szpony? To by wychodziło ili to kaijeś wielgachne ptaszysko. Nu ale strusie to we Awstralii a nie w Ameryce, prawda? Zresztą ptasi zaprzęg? Szto te jankesy?
-Hehehe.. - Roześmiał się Siergiej. - Major to mógłby straszyć dzieci. Zwierzęta nie magą mutować tak bystro! Eto nie Zona! A to.. - żołnierz wskazał na ślady w śniegu. -.. to nie “pijawka”. Myślę że to mogą być jakieś specjalne płazy, wykonane przez mechanika, nakładane na nogę. W ostateczności jakaś proteza, ja widjeł ich mnogo w Detroit. Eto musi być jeden silny facet, bo ślady są pajedyńcze. Równoi twiordy chłop co Siergiej. - pokręcił głową i parsknął śmiechem sam sobie pod nosem, poprawiając uszankę. - Jankeski, strusi zaprzęg..

- Skazisz, eto czelawiek? Takoj kak Ty? -Odpowiedział równie rozbawiony dowódca wyciągając manierkę spod kurtki - Tolka sanie mienia potrzebne i ja torze budu mieć zaprzęg. Nu i cobyśmy nie zmarźli.

- Ja wiżu, Major ma charaszoi nastroj sjegodnia! - rzucił Siergiej, podchwytując gre słowną dowódcy.

-Nu charoszyj charoszyj. Ale nam nada iść, póki slońce świeci

Obaj stuknęli się piersiówkami, wychylając po naprawę głębokim, i z synchronizacją godną kompani reprezentacyjnej zakręcili je i schowali za pazuchami. Znów ruszyli dalej w głąb lasu. Atmosfera tajemnicy mimo wszystko szybko ostudziła jednak ich pogodne humory. Szli jak by wolniej, uważniej się rozglądając, jak by przeczuwali że w powietrzu wisi jakaś nie miła niespodzianka.
 
DrNikt jest offline  
Stary 27-06-2014, 22:14   #23
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Dawid chwilę przypatrywał się dziewczynie, która poszła z Rudym na zaplecze. Wbrew pierwszemu skojarzeniu nie była dziwką, chyba, że barmana miał naprawdę dziwne preferencje obejmujące smar i klucz francuski. Prędzej była złotą rączką, jak to teraz się mówiło monterką.

....


Yelena spojrzała krytycznym wzrokiem na generator, a następnie na barmana.

- Ale wiesz, że będę musiała generator na jakieś pół godziny odpalić, żeby go wyregulować? - Upewniła się Monterka.
- Odpalaj jak musisz. Ale, żeby nie chodził cały dzień, paliwo kosztuje...
- Się wie
- Dodała, i po chwili została sama.

Rozłożyła więc cały swój bajzel, podwinęła rękawy, po czym zabrała się do roboty, mając nadzieję szybko uporać się z problemem…


Nagle, w barze… zapaliło się światło. Zamigotały żarówki i pyk, zrobiło się jasno, zupełnie jak w cholernym Las Vegas, czy coś. Nie trwało to jednak długo, po kwadransie żarówki zgasły, potem po kilku minutach zapaliły się znowu, a po kilku następnych znowu za oświetlenie robiły tylko świecie i lampy naftowe… Zajęło jej to prawie godzinę, poradziła sobie jednak bez problemów.

....

Z zaplecza wyszła “niezła foczka” nieco umorusana jakimiś smarami, z podwiniętymi rękawami swetra i płaskim kluczem w dłoni. Co ciekawe, miała na sobie kuloodporną kamizelkę. Chwilę pogadała z barmanem, informując go o swym sukcesie, potem znowu zniknęła na zapleczu.

- Hej, masz coś przeciw współlokatorce na dzień albo dwa? Dogadałam się z Jackiem… No ale jak nie bardzo Ci to pasuje, to przenocuję sobie w innym pokoju - Spytała kelnerkę.

Marla nie wyglądała na specjalnie zadowoloną, że ktoś jej ma obcy łazić po pokoju, rzeczach i w ogóle. Ale widocznie Yelena sprawiła jednak bardziej miłe a nie miłe wrażenie, więc się zgodziła. Zaprowadziła "Myszę" na zaplecze i otwarła drzwi. Powiedziała, że klucza nie może dać bo ma tylko jeden. Więc jakby co zostawić otwarte, tu obcy raczej nie powinni łazić(!).

W środku był zaś standard czyli piętrowe łózko (Marla spała na dole) i szafa na bety. Pokoik raczej mały. Pewnie przerobiony przedwojenny magazynek czy co bo nawet okna nie ma. Jest ciemno, bo się póki co świeci za pomocą lamp i świec, no i okna nie ma. Kelnerka zostawiła Yelenę na chwilę by się rozpakowała, i po chwili wróciła z pościelą, kocem i tym podobnymi. Poprosiła Monterkę, byś sobie sama ubrała pościel, bo ona musi wracać na salę. Na koniec zapytała czy jeszcze chcesz co czy jak.

- Przed spaniem bym się nieco umyła… - Powiedziała Yelena, po czym dodała:
- Klucz mi zostaw, rozpakuję graty i za 5min. go dostaniesz, wolałabym jednak, żeby pokój był zamknięty, zgoda?

Zgodziła się, i dała klucz, mówiąc, by po wyjściu na salę oddać Jackowi, lub położyć przy barze. Z myciem na razie jest miska z wodą. Mogą naszykować balię, ale góra dwie na wieczór, bo trzeba zawczasu wody nagrzać. Za balię jest ekstra 5 naboi/10 fajek i trzeba powiedzieć już teraz, by i wodę nagrzać i miejsce zamówić.

- Z balią się obejdzie, kąpałam się wczoraj, czy tam przedwczoraj - Uśmiechnęła się rozbrajająco Yelena.

Marla również się uśmiechnęła, po czym patrząc na kevlar Yeleny trochę się zaciekawiła, i spytała czy jest żołnierzem czy kimś takim.

- Nie, nie, jakim tam żołnierzem… to do ochrony, wiadomo nie? - Mrugnęła do niej - Noo z Detroid jestem, a Ty?

Kelnerka znów się uśmiechnęła na uwagę o ochronie. Machnęła niedbale ręką mówiąc, że z miejsca, które niekoniecznie chciałaby pamiętać ani wspominać. Po tym zostawia klucz i wyszła z pokoju. Yelena więc umyła ręce, rozłożyła swoje graty i pościeliła sobie łóżko.


~


Po niecałym kwadransie pojawiła się ponownie, tym razem już umyta. Usiadła przy jednym ze stolików i sączyła zamówione piwo…


Mężczyzna wstał, i podszedł do kobiety. Uśmiechnął się dając znać, że nie ma złych zamiarów.
- Sorki, mógłbym zająć Ci chwilkę?

- Nooo… słucham?
- Odpowiedziała, z przelotnym uśmiechem, myśląc już chyba o tym, co to też takiemu mogło po głowie chodzić… pewnie to co zawsze…

Mężczyzna dosiadł się do jej stolika z własnym piwem w dłoni, i zaczął bez zbędnego pitolenia:
- Dawid Jackson, znajomi jednak mówią mi Fury. Szukasz roboty?
Potrzebuję montera, cel może wymagać demontażu czy też ominięcia specjalistycznego zabezpieczenia. Łup dzielimy po równo, na czwórkę, max piątkę. Z tego co mówiło moje źródło, a zawsze się sprawdzało, gambli powinno być wiele za tą akcje.

- Yelena
- Monterka przedstawiła się wyjątkowo krótko - W sumie to zależy, co to za robota, co za akcja, bo ja nieco mam na głowie, latam wszędzie i szukam kogoś, jak na razie bez większych sukcesów…

- Zawsze można pomóc sobie nawzajem. Sprawa wygląda tak, mam namiar na miejscówkę ze sporym zapasem przedwojennego sprzętu. Sam jednak całego nie wyciągnę, część może jeszcze zostać na parę kursów.

Na buźce Yeleny wyrósł lisi uśmieszek…

- Wiesz, ja również o tym słyszałam - Dosyć mocno ściszyła głos, i pochyliła się nawet w stronę Dawida - Być może podziemny bunkier, czy baza na wyspie… wiem to od mojej siostry, której właśnie szukam. Drzazgi przypadkiem nie znasz? Jakiś wredny miejscowy frajer, co to moja siostra się z nim spiknęła… łażę więc po Cheb i szukam tej cholernej parki, ale gdzieś ich wcięło.

Fury uśmiechnął się ujmująco. Wyglądało, że całkiem szczerze.

- Czyli szukasz siostry, która zadaje się z miejscowym degeneratem. Twoja siostra ma informacje o… instytucji. Tylko, że ja już je mam więc jeżeli liczyłaś, że Ci pomogę w nadziei na info od niej to niestety. Możemy jednak zrobić inaczej. Ja Ci pomogę znaleźć Drzazgę i Twoją siostrę, posłużę wsparciem w razie… nieprzewidzianej sytuacji, a Ty pomożesz mi zszabrować bunkier. Gamble oczywiście do podziału. Pasuje?

- Hmmm…
- Zamyśliła się monterka - A nie masz tam jakiegoś planu czasowego ze swoimi kumplami, bo cholera wie, ile byśmy mojej siostry tu szukali… a oczywiście ona może już być tam, gdzie się wybierasz. No i przy okazji… sporo ryzykuję, pchając się do nieznanej grupki, nie chcę skończyć bez spodni i z kulką w głowie w jakiejś zaspie - Upiła nieco z kufla, spoglądając rozmówcy prosto w oczy.

Kontakt wzrokowy ewidentnie nie peszył Jacksona. Na jego twarzy gościł uśmieszek, który mógł znaczyć wszystko i nic.

- Paranoja moją najlepszą przyjaciółką, zgadza się? Cóż… Jak mawiają u nas w Vegas, kto nie ryzykuje ten nie wygrywa. Ja również ryzykuje, przecież gdy dorwiemy gamble mogę dostać od Ciebie kulkę w plecy albo kosą pod żebra. Ale, żebyś miała jasność. Po pierwsze - zaczął odginać palce swojej protezy. - jestem zmuszony montować ekipę na miejscu więc jestem w takiej samej dupie jak Ty. Pozostała dwójka wygląda podejrzanie ale widziałaś kiedyś przyjaźnie wyglądających najemników? Po drugie ruszam dopiero jutro z rana a namierzyć dla mnie jakiegoś miejscowego dupka to chwila moment. A jak wyruszył to namierzyć jego kumpli i grzecznie wypytać gdzie i kiedy się udał. Po trzecie nie martw się tyle, dostosuj do chwili. Zakręć kołem, obstaw pole a podczas gry spraw byś to Ty wygrała, nie kasyno.

Yelenie nie bardzo uśmiechało się dalsze drałowanie nocą po mieścinie, nachodziła się dziś już wystarczająco… nikt jednak nie gadał, że będzie lekko. Ech ta Mishka, coraz bardziej i bardziej jej się za to wszystko zbiera…

- Nie jestem z Vegas - Odparła, po czym z rozbrajającym uśmiechem dodała:
- Ale za to z Detroid… no niech będzie, pomożemy sobie na wzajem, umowa - Wyciągnęła do niego dłoń.

Dawid uścisnął prawicę monterki. Upił piwa.
- Widzę, że się dogadamy. Dobra Yelena, opowiedz mi o tym Drzazdze, miejscowym draniu i swojej siostrzyczce. Muszę wiedzieć o kogo pytać. I komu ewentualnie dać w mordę.

....

Fury słuchał uważnie, ciągle cwaniacko uśmiechnięty. Pił piwo dużymi, szybkimi łykami. Gdy monterka skończyła odstawił pusty kufel i wyciągnął z kieszeni papierośnice.

- Zapalisz? Już wiem gdzie szukać informacji. Znajomy z Salt Lake City zawsze mówił, że gdy są kłopoty należy się pomodlić. Tak też zrobimy. A po objawieniu pójdziemy do Drzazgi.

- Chętnie
- Yelena wzięła papierosa, i puściła dymka… dopiła również piwo.


- Powiesz mi po drodze plany waszej...naszej wycieczki do owego tajemniczego celu, czy dowiem się wszystkiego dopiero “w swoim czasie”?

- To byłoby takie tajemnicze… W sam raz na kogoś z Vegas, prawda? A nie mogę rozczarować damy.
- Fury uśmiechnął się. - Na razie skupmy się na modlitwie.

Dawid z szlugiem w ręce, drugą zarzucił plecak na ramię i złapał karabin.
- Zostawię tylko swoje rzeczy w pokoju. Jak chcesz to chodź.


~


Dawid o dziwo w pokoju zostawił nie tylko plecak a i karabin z amunicją. Jedyną bronią jaką miał przy sobie był prosty nóż. Pewnie częściej wykorzystywany jako narzędzie niż broń. Przed kościółkiem zdusił drugiego papierosa, gdy go odpalał nie omieszkał poczęstować i kobiety. Chwilę przypatrywał się budynkowi.

- A teraz Yeleno czas na mały wykład mający na celu podbudowanie mojego ego, popisaniu się znajomością ludzkich dusz oraz nie małą elokwencją i zdolnościami dedukcji. W dziurach jak ta informacji nie zasięga się u szeryfa bo to zwykle spasiony koleś z ego jak stąd do Teksasu. Udaje, że wie wszystko ale zna tylko pierwszą warstwę ludzkich brudów. Jeszcze bardziej na poinformowanego zgrywa się barman. Jednak tylko debil mówi mu coś poważnego. W końcu każdy spróbuje przekupić go pierwszego. Z tego co mówiłaś już z nim rozmawiałaś a Drzazga debilem się nie okazał. W takich dziurach rząd dusz dzierży kapłan. Szaman czy inne guru. To mu ludzie się zwierzają, zwykle też jeżeli utrzymuje swoją pozycje, a ten tutaj ma nie małą zna się na ludziach. Drzazga dobrym katolikiem, czy w co tutaj wierzą nie jest. Ale dobrzy katolicy obserwują a pasterz aby dbać o swoje owieczki musi znać takich szemranych typków. I trzymać ręce na pulsie. Tudzież ciężką pałkę wymierzoną w skroń tamtego. Dlatego jako dobrzy katolicy, szukając zagubionej duszy zwrócimy się do niego o pomoc. A on nas pobłogosławi i powie gdzie tamta gnida siedzi.

Yelena słuchała Dawida z zaciekawieniem… kto wie, może się czegoś przy nim nauczy? Metody miał dosyć nietypowe, jednak wydawały się logiczne, i to nawet bardzo. Monterka łudziła zaś się nieco więcej, że jest bliska odnalezienia Mishki…

- Nie żebym ściemniała, ale chyba się znasz na tym co robisz - Powiedziała z lekkim uśmiechem, poprawiając kaburę z Glockiem na prawym udzie. W przeciwieństwie do kolegi, wolała nie wychodzić bez gnata. Kamizelka pod kurtką również dawała jej uczucie bezpieczeństwa... Poprawiła nagle nieco kurtkę i włosy, zupełnie jakby oporządzała się przed wejściem do kościoła… co nie było dziwne, wszak jej poprzednie pokolenia były mocno wierzącymi katolikami.

Dawid przypatrywał się kobiecie z uśmiechem.
- Dzięki. To jak moje ego zostało nakarmione to czas brać się za robotę. Schowaj tylko klamkę pod kurtką. W końcu nie godzi się wchodzić do kościoła z bronią a my jesteśmy bardzo pokornymi wiernymi.

Yelena westchnęła, po czym ściągnęła szalik spod kurtki, i… zawiesiła na kaburze pistoletu, przysłaniając jako tako całość.
- Lepiej?

- Kobieta zawsze musi zrobić po swojemu, prawda? A jak spadnie? Rozwiąże się? Zawieje wiatr przez nieszczelne okna i ujawni zarys broni wyjdziemy na kłamców. Księża to spostrzegawcze bestie. Trzeba minimalizować ryzyko wpadki. Gdyby wszyscy to robili nie byłoby tylu debili na tym świecie. Nie bój się, nie wypali. To glock, bez obrazy ale broń dla idiotów, która sama z siebie nie wypali gdy się nosi ją nawet za paskiem. No i w razie czego łatwiej stamtąd wyciągnąć niż z obwiązanej kabury.

- Oj kurde marudo…
- Burknęła do niego, ale minimalnie się uśmiechnęła. Wyciągnęła więc pistolet z kabury, i schowała go po prostu do kieszeni kurtki - Teraz już dobrze? - Wycedziła prowokującym tonem.

- Skądże. Ale lubię swoje zęby to przemilczę. Zresztą zaraz gotowaś powiesić go sobie na szyi byle tylko nie posłuchać się mnie.

Dawid mówił ciągle lekkim tonem a na jego twarzy tańczył uśmieszek.







.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 27-06-2014 o 23:06.
Buka jest offline  
Stary 28-06-2014, 00:27   #24
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Clif Westrock
Ukazanie się psa i jego opiekuna mocno zaskoczyło i zdemotywowało parkę. Akurat Bill przyszpilał dziewczynę do maski wraku za którym byli schowani i zdaje się jest/był w trakcie jej gwałtownego pozbywania się jej odzieży wierzchniej czemu ona starała się przeszkodzić. Teraz w pierwszej chwili oboje z zaskoczenia znieruchomieli.

- Ej, człowieku… Spokojnie… Bez nerwów… - mruknął speszony chłopak podnosząc ręce do góry. Dziewczyna wykorzystała to i wyrwała się mu chcąc mu i przybyszom zdaje się uciec ale najwyraźniej bała się zrobić więcej niż krok czy dwa z powodu psa. Więc zatrzymała się poza zasięgiem rąk Bill’a i szczęk Psa.

- Gdybym się denerwował to drgałby mi palec. Więc poznasz gdy zacznę - powiedział Clif. - Słyszałem że byłeś w Vegas. Gdzie konkretnie? Bo może się jakoś dogadamy…
- Ej, człowieku! Właśnie! Po co te nerwy nie? Jakoś się dogadamy! Może schowasz tą pukawkę co? I ten pies to twój? Możesz go jakoś na smycz czy co? - najwyraźniej odzyskał trochę werwy jak skumał, że nie sprzątniesz go od ręki. Choć z oczywistych względów i pukawka i pies wzbudzały w nim obawy. Jak i w większości świadków takiego kombo.

-No był w Vegas ale macha ręką, że to było minęło. Proponuje ci interes. Był na pobliskiej wyspie bo miał chłopaków spotkać i przezimować ale przypadkiem znalazł tylko tę tutaj wywłokę. (wskazuje na dziewczynę). No ale jak był widział tam Juana Kreskę. Ponoć umie uzyskać dowolne kombo w prochach. Zniknął wraz z rodziną z parę miechów, może i pół roku temu.
No i generalnie Bill twierdzi więc, że go widział na wyspie. Można by go zhaltować i zawieść z powrotem do Vegas. No a jest jeszcze parę osób co by było zainteresowanych jego dzieciakiem. Też można by go opchnąć razem albo oddzielnie. Za niego można dostać tyle samo albo i więcej co za Kreskę.

- Wstrzymaj konie - osadził go Clif - spluwa zostaje tu gdzie jest, a Pies… upierdoli ci jaja za wspomnienie o smyczy.
- Szukam kolesia, ma zobowiązania, których nie spłacił. Podobno był w okolicach Vegas - opisał kolesia, który zwinął córkę szefa - Mógł prowadzać się z jedną laską. Kojarzysz ich?

Koleś spojrzał na Clifa wyraźnie przestraszony, przełknął nerwowo ślinę i chyba spanikował bo odwrócił się i zaczął uciekać.
- Kojarzy - mruknął Clif i pociągnął za spust. Celował w nogi, choć przy tym kalibrze trafienie mogło oznaczać naprawdę pośpieszne dokńczenie rozmowy. O ile Pies nie postanowi okazać miłosierdzia…
Mimo, że dziewczyna mogła poczuć, że nie stoi w centrum uwagi to jednak Clif nie pozwalał sobie spuścić jej z oka.

Kula trafiła w udo, facet stracił równowagę i przeszerował po śniegu. Złapał się za przestrzeloną nogę i zaczął się drzeć. Gorączkowo tłumaczył i się drze, że to tamci dwaj tak załatwili tamtą małą, i się drze, i że on tylko stał na czatach, no i się drze bo go ta przestrzelona noga boli…

Laska wyciąga do Clifa błagalnie ręce i prosi by jej nie zabijał.
- Ja go właściwie nie znam. - pociągnęła nosem - przyczepił tutaj do mnie - I zaczyna płakać. - Pozwól mi wrócić do domu…

Pies zaczął powarkiwać najwyraźniej zirytowany tym wszystkim.

Westrock spojrzał na rannego, ale rana nie wydawała się śmiertelna, kula ominęła tętnice.
- Odpowiedz mi o tamtych dwóch? Jak wyglądali?
A do dziewczyny:
- Usiądź sobie koło wraku. - dziewczyna posłusznie usiadła.
Ganger tymczasem opisał swoich kumpli, wszystko się zgadzało.

Clif zaczął wyłuskiwać broń z kieszeni i zza kurtki gangera. Obrzyn, beretta z pełnym magazynkiem, do tego składany nóż. Jakieś prochy i kilka żetonów z kasyna.
- Puść mnie stary, ja nic nie zrobiłem, możemy zrobić dila…
Dalsze słowa przerwał krzyk i głuche warczenia… i kolejne wrzaski. Pies dopadł uciekająca dziewczynę i zaczął ją tarmosić za ramię.
Clif spokojnie wziął berette gangera i bez słowa strzelił mu w głowę, rozbryzg poszedł bokiem.
W ciszy spowodowanej wystrzałem mówi:
- Pies, puść ją.
Szybko pozbierał graty zabitego, schwycił go za kołnierz i zawlókł za wrak samochodu, tam przysypał go śniegiem, to sam zrobił z krwią na miejscu egzekucji.

Pies puścił dziewczynę i teraz siedział obok patrząc na nią uważnie. Laska skulona wciskała sie we wrak samochodu trzymając się za krwawiącą rękę.
- Kim jesteś i co tu robisz? I kim są znajomkowie tego typa z którymi już nie trzymasz?
Trzęsąc się i jąkając zaczyna chaotyczną opowieść, że przybyli tu parę tygodni temu jako potężny gang. Ale pojechali na tą wyspę gdzie wybuchła zaraza jaka ich przetrzebiła. Dodatkowo potwory które były na dole. Kto poszedł to mało kto wracał. Więc się zwinęli. Gang się po tym w zasadzie rozpadł. Część zimuje po okolicy część pojechała do Det kilka osób jak ona nawet zostało tu na miejscu. Może na wiosnę się zbiorą a może nie. Nie wiadomo jak to będzie. Dziś spotkała Billy’ego który się odłączył parę tygodni temu i wrócił teraz. Chyba o niczym nie wiedział. No ale teraz już po wszystkim.
- Proszę, zabierz psa i pozwól mi odejść.
Clif bez słowa wszedł za wrak i chwile go nie było. Gdy wrócił miał w rękach nóż i kilka szmat. Schował nóż i przyklękł dolo laski. Szybko owinął ranę szmatami i zacisnął węzeł.
- Tyle mogę zrobić, teraz spadaj do domu.
- Czekaj
! - sięgnął do zdobycznego worka i pogrzebał, po chwili wyjął zawinięty w szmatkę kawałek chleba i sera. - Masz.
Spojrzał znacząco na Psa, pies wzruszył ramionami i wywalił jęzor. Poczekali aż dziewczyna, potem Clif sprawdził jeszcze raz czy ślady nie rzucają się w oczy. Przysypał śniegiem kilka pominiętych wcześniej plam krwi i ruszył w drogę.
- Tylko go, kurwa, wykop to takiego zasadzę ci kopa w dupę, że mi się kamasz zaklinuje. Idziemy.
 
Mike jest offline  
Stary 28-06-2014, 12:19   #25
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
- Cindy? - rzekł Baba nieco zaskoczony. Zupełnie się jej nie spodziewał tutaj. Toteż z początku gapił się na nią ogłupiały.
Potem jednak uśmiechnął się i ukucną obok niej. - Nic Baba ci nie zrobi Cindy. Chcę tylko porozmawiać. - rzekł najspokojniej jak potrafił.
Baba niemalże instynktownie dostrzegł, że wzbudza za dużo zainteresowania.
- Choć Cindy ze mną. Kupię ci coś ciepłego do picia i porozmawiamy. Dobrze?

Baba widział zbliżającego się Erika. Nie wstał jednak nawet. Spojrzał na niego jedynie kątem oka.
- Przepraszam panie Erik. Baba niczego panu nie obiecywał. Cindy pójdzie ze mną. Pan zdejmie grzecznie rękę z broni, proszę się nie mieszać, to pana nie dotyczy. Nie chcę nikogo skrzywdzić.
Potem Baba wyciągnął rękę do Cindy. - No już spokojnie. Baba Nic ci nie zrobi. - rzekł, nie czekając jednak na jej reakcję, udźwignął ją do góry, a potem wziął za rękę. Obrócił się w stronę zastępcy szeryfa i zmierzył go groźnym spojrzeniem. Potem jak gdyby nigdy nic, ruszył w stronę baru.
 
Ehran jest offline  
Stary 29-06-2014, 04:19   #26
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Cheb; bar “Wesoły Łoś”; wczesny wieczór



Will cwaniak z Vegas


Will targował się właśnie z Claire. Siedzieli przy stoliku pod ścianą gdzie ona prezentowała swój zamowiony przez niego towar a on miał już przygotowany swoje gamble. Właśnie dobili targu i uścisnęli sobie dłoń na zgodę. W ten sposób Will przehandlował trochę roboczych ubrań, całkiem solidnych i cieszących się ładnym wzięciem wśród tubylców, trochę garów z chomikowej kuchni, nadmiar narzędzi, kosmetyków i środków czyszczących a w zamian stał się posiadaczem zimowych ubrań uszytych przez Claire i jej pomocnice dla całej ekpiy.

Wcześniej jeszcze wymienił podobne materiały na prowiant, głównie ryby oczywiście, i właściwie miał już to po co tu głównie przybył dzisiaj. Do szczęśliwości brakowało mu jeszcze paliwa choć tego w tej dziurze raczej nie załatwi. Sami sprowadzali paliwo z Det więc wymienić się na nie było ciężko. Miał jeszcze kilka gambli ekstra, czteropak przedwojennych puszek Coli, jednego Glocka, paczkę painkillerów i antybiotykow, kilka Playboy’ów tak… Mógł to wumienić na coś ekstra, dorzucić do oferty by mieć lepsze wejście następnym razem lub zawieść z powrotem do schronu.

- Panie Will… A ten wasz lekarz, doktor Barney… On nie mógłby tu przyjść następnym razem? Ludzie trochę chorują może by na nich zerknął? My zapłacimy oczywiście. - spytała go starsza kobieta patrząc na niego z mieszaniną nadziei i wyczekiwania.

Po załatwieniu interesów miał chwilę dla siebie. Przypomniał sobie swoje chwilę spędzone na górze z ognistowłosą kelnereczką. Z satysfakcją musiał przyznać, po raz kolejny, że dziewczyna miała ogień nie tylko we włosach ale i w sobie. I bardzo chętnie się tym z nim dzieliła. Co więcej widział zazdrosne spojrzenia innych facetów w barze gdy widzieli jak zgrabna niunia obdarza jego, i tylko jego, swoimi wzgędami.



Tym razem jednak gdy już leżeli na łóżku i ona leniwie wodziła dłonia po jego torsie spytała go czy nie zabrałby jej ze sobą. Tym razem spytała wprost bo poprzednio to tak ogólnikowo wspomniała tylko o tym. I nie dała się spławić jakimś niezobowiązującym ogólnikiem. Bo tu nie było jej strasznie źle no ale tam u Will’a i chłopaków na pewno jest ciekawiej. No i mogliby się spotykać częściej właściwie codziennie. I co noc. A dodatkowe ręce do pracy im się przydadzą prawda? A ona sam pracować może, sam przecież widział jak się uwija tutaj. No i musiał jej coś odpowiedzieć przecież jak tak nadzy leżeli obok siebie i tak wodziła leniwie dłonią po jego ciele.

I był jeszcze ten cały John. Zaskakująco sporo wiedział o Barney’u. I mimo, że z trudem to jednak w końću kupił chyba jego ściemę o zaginięciu naukowca to jednak wrolował go jego własną ściemę. Tak przedstawił sytuację swojej oferty pomocy, że odmówić byłoby niezręcznie i właściwie dziwne czy wręcz podejrzanie. Musiał jakoś zgrabnie z tego wybrnąć lub poprostu zabrać go do Barney’a i na miejscu zobaczyć co się stanie. Jakby co to tylko jeden facet a na jakiegoś zabijakę nie wyglądał.

Tymczasem jednak zauważył, że do baru wszedł Baba. No nareszcie! Ktoś w końcu musiał przepakować sanki bo się trochę bambetli uzbierało przez cały dzień handlowania. Co więcej Baba przyprowadził dziewczynę i to tak jakby ich znajomą. To ta Cindy, gangerówa co ją spotkali na początku swojej przygody z eksploracją bunkra. Nie widzieli jej od tamtego czasu, mimo, że wielgachny mutek przeszukał właśnie głównie w tej intencji całą Wyspę. A tu proszę, z nienacka skądeś ją jednak wytrzasnął.



John Doe negocjator


Gdy chłopak udał się na górę z tą kelnereczką John wiedział, że nie o brakujących butelkach wódki będą gadać a i pewnie generalnie nie będą za dużo gadać. Miał czas rozejrzeć się po gościach i zamienić słowo z tym czy tamtym. Dość zastanawiające było jak ta nowa dwójka miała mały romans z szeryfem i jego ludźmi bo najpierw gadali a po jakimś czasie wyszli razem zgodnie. John widział, że sprawa chyba jest dość warta uwagi dla nich bo ta dwójka zdawała się być poważna a szeryf przedstawiał miks zaniepokojenia i niedowierzania. Najwyraźniej poszli razem coś sprawdzić skoro nic nie było o aresztowaniu czy innej awantury.

Will wrócił po jakimś czasie na dół i zajął się swoimi biznesami z jakąś starszawą handlarą. Zdaje się, że kupował ubrania na zimę a w zamian oferował trochę przedwojennych gambli. Zaden szał czy hi - tech ale za to dość praktyczne i nie było się dziwić, że dobili targu. Za to miał chwilę by pogadać z kelnerką. Użył swojego uroku osobistego ale mimo, że zdaje się wzbudzał w dziewczynie sympatię i zaciekawienie to nie powiedziała mu nic nowego na temat Barney’a. Owszem kojarzyła “lekarza z Wsypy” ale widziała go może z raz i parę tygodni temu. Jak bywał wcześniej to musiało być zanim ona zaczęła tu pracować.

W końcu jednak chyba uśmiechnęło się do niego szczęście. Do baru wparadował olbrzymi mutant. Wyglądał jakby ktoś na egzemlarzu gatunku ludzkiego próbował skrzyżować geny jakiegoś gada i niedźwiedzia albo jakoś tak. Nie wiedział kim jest ten wielkolud ale z informacji jakie uzyskał wcześniej wiedział, że on zna Barney’a tak samo jak Will. Teraz co prawda wszedł z jakąś młodą, czarnoskórą dziewczyną która wyglądała na przestraszoną ale kto by nie był będąc w zasięgu zmutowanych ramion olbrzyma. A najfajniejsz było to, że Will zajęty był wciąż rozmową z kobieciną przy ścianie więc zmutowany wielkolud był do ugadania.



Yelena monterka z Det i David "Fury" Jackson łowca z Vegas


Oboje brnęli przez zasypane śniegiem ciemnawe już ruiny miasteczka. Zapadał już zmrok i w budynkach czy blisko nich już było ciemno. Dochodzili już do zamieszkałej części miasteczka gdy usłyszeli odgłos silnika. Najwyraźniej nadjeżdżał jakiś pojazd. Na Yelenie nie zrobiło to żadnego wrażenia bo w końcu była z Det. Choć przez ostatnie dwa dni nie widziała za dużo jeżdżących pojazdów choć zauważyła kilka zaparkowanych wyglądających na sprawnych to jednak była z Det…
Na Dawidzie pewnie sam pojazd też sensacji by nie wzbudzał ale jakiś odgłos był podejrzanie znajomy. Gdy zobaczył wyłaniające się zza rogu nisko zawieszone zapalone reflektory wiedział już, że to jego “skrojony” mu rano buggy. Odległość między skradzionym pojazdem a ewentualną kryjóką była zbyt niekorzystna dla nich. Pozostawało ściemniać zwykłych przechodniów i liczyć, że gangerzy nie zwrócą na nich uwagi. No ale widocznie jednak poranna ofiara zapadła im w pamięć bo pojazd zwolnił i zatrzymał się. Wystarczyło parę godzin a łazik już został “udekorowany” barwami Sand Runnersów, miał parę dodatkowych wgnieceń ale generalnie chyba nic mu nie było.
W środku siedział wygodnie rozparty jeden z gangerów których widział rano i Wielki Boby. Teraz zobaczyli także wyłaniające się zza tego samego rogu kolejne pojazdy. Znajomy już pick up i ten spory jeep oraz jeszcze jakiś kombiak, furgonetka i kilka motocykli.
Tymczasem ganger - kierowca jego łazika wyskoczył raźno na śnieg i paląc skręta z charakterytycznym zapachem maryśki wydarł się do niego. - Hej Dave! Kopę lat no nie? - wydarł się całkiem przyjaźnie. Zupełnie jakby byli dobrymi znajomymi.
- Jak interesy brachu co? Odkułeś się już? Bo wiesz, cieżkie czasy są i zima idzie… Przydałoby się nabrać zapasów na nią no nie? Masz coś dla nas? - bezczelnie roześmiał się klepiąc go po ramieniu. Wówczas zatrzymała się reszta kawalkady.
- Hej, chłopaki! To jest Dawe, nasz poranny sponsor! - wydarł się znowu ganger wzbudzając tym powszechną radość w kawalkadzie. Teraz jego uwagę zwróciła towarzyszka “sponsora”.
- O! Widzę, Dave, że masz niezły gust nie tylko co do bryczek… Jestem Custer kochanie a ty jak się nazywasz? Też masz coś dla nas? - zmrużył oczy i Yelena odczuła, że bezczelnie przetaksował ją wzrokiem od góry do dołu i z powrotem. Najwyraźniej spodobało mu się to co widział.
- Zresztą będziemy tak stać i gadać na śniegu, zapraszamy do środka! No Dave, czuj się jak u siebie! - wszedł w środek między nich i złapał ich oboje za ramiona delikatnie popychając w stronę samochodu. Dowcip wydał mu się chyba bardzo zabawny bo rozesmiał się a zaraz za nim reszta jego kumpli.
- To co? Do “Łosia” co? No bo gdzie indziej w tej dziurze można się zatrzymać nie? No pakujcie się, zapraszam grzecznie. - dodał najwyraźniej kończąc dyskusję. Nomen omen prawie w tym samym momencie spadły pierwsze drobiny wilgoci i po chwili już padała i sypała mieszanina wody i deszczu. Na zewnątrz się zrobiło naprawdę nieprzyjemnie.



Bosede “Baba” Kafu - wielgachny mutek


Cindy nie sprawiała kłopotu w najmniejszym stopniu. Biernie poddała się losowi. Gdy wielki mutant kleknął przy niej a więc i tak był wyższy od niej gdy tak kuliła się w rogu odwracała usilnie głowę w drugą stronę najwyraźniej bojąc się na niego spojrzeć. Dopiero jak powiedział o cieple i posiłku to po chwili wahania przekręciła główkę i spojrzała na niego. Sama jednak nie wiadomo na co by się zdecydowała gdyby Baba nie przyśpieszył jej decyzji biorąc ją w ramiona. Wówczas wydała z siebie piskliwe i przestraszone “Łaaaa!” ale chyba wciąż była zdezorientowana bo po kilku pierwszych raczej odruchowych próbach raczej nie próbowała sensowniej się wyrwać. Zresztą… Wyrwać się Babie… Dobry dowcip…
Erik zaś chyba również nie czuł się w zbyt konfortowo w tej sytuacji. Dłoni z kolby co prawda nie zdjął ale i broni nie dobywał. Rzucił tylko, że skoro pani nie zgłasza skargi to Baba może iść sobie. A dyndające na ramieniu Cindy zdaje się nie bardzo miała obecnie głowę do robienia czegokolwiek innego, łącznie ze składaniem skarg.
Przed barem Baba dostrzegł własne sanki. Zdaje się, że Will miał pracowity dzień bo to co przywieźli zniknęło a obok leżała kupka wymienionych rzeczy. Trzeba to jednak było poukładać i powiązać by się po drodze nie rozwalało. Wewnątrz dostrzegł całkiem sporo sylwetek cieplnych… Znaczy się ludzi. Dużo więcej niż gdy przyjechali no ale był wieczór. Komputer rozpozawał tylko Will’a który siedział przy ścianie i chyba dobijał ostatnoego targu dzisiaj. Obu im trochę zeszło dzisiaj dłużej niż normalnie i czas był najwyższy by wrócić. Póki nie dojdą w pobliże schronu to nawet nie będą mogli dać znać swoim, że wszystko gra z nimi.
No ale jeszcze była ta Cindy. W końcu po tylu tygodniach mogli z nią sobie pogadać. W sumie była na razie pierwszą i istatnią, żywą osobą z gangu który znalazł bunkier przed nimi a jednak nie udało im się nie tylko go spenetrować ale i w większości przeżyć.





Cheb; północne ruiny; wczesny wieczór




Scott Sanders, szturmowiec i Nicolette "Nico" DuClare, ranger


Wszelkie rozmowy umilkły gdy zaczęli podchodzić pod krańce ruin i znów było widać lodową pustkę jeziora za nimi. Zaczął też padać deszcz ze śniegiem co równiez nie sprzyjało pogawędkom. Zrobiło się już ciemno i choć wszelkie tropy na otwartym śniegu czy przestrzeni były nadal ładnie wyraźnie to w cieniu budynków czy wewnątrz nich było już ciemno. Co więcej opady nie sprzyjały zachowaniu śladów. Nie były zbyt intensywne ale nawet jakby od ręki zawrócili z powrotem do bezpiecznego, ciepłego, oświetlonego “Łosia” to i tak zewnętrzna warstwa ubrań byłaby pewnie całkiem mokra. Choć jakby zostawić na noc w cieple to może i by wyschła do rana.
Teraz jednak weszli już w obszar gdzie szturmowiec z panią ranger stoczyli swoją wcześniejszą walkę. Ciał psów nie było. Za to była ich krew. I całe mnóstwo dwunogich sladów. W niektórych z nich przebijał się odcisk pięty czy palca lub po prostu były bose. Ślady byłi mniej - wiecej ludzkie ale żaden człowiek nie latał po sniegu na bosaka. A już na pewno nie całe stado.
Widać było, że owych osobników musiało być około kilkunastu co potwierdzało wcześniejszą ocenę dwójki przygodnych sojuszników. Wzbudziło to też naturalną czujność i niepokój miejscowych. Śnieg wokół był stratowany i skotłowany. Nico i miejscowi tropiciele byli dość zgodni w ocenie sytuacji. Grupka przyszła z lasu i najwyraźniej oglądali pobojowikso pozostawione przez dwójkę walczących z psami. Same truchła psów zapewne zabrali ze sobą pewnie jako prowiant. Ale co było własnie niepokojące tropy nie wracały z powrotem w kierunku lasu tylko prowadziły wgłab ruin.
Dalton naradzał się półgłosem z zastępcami i traperami a właściwie pytał ich o zdanie przed podjęciem decyzji. Mogli pójść od ręki po tropach. Taka mała grupka całości osady nie zagrażała ale mogli dorwać jakąś pojedynczą osobę czy odizolowaną rodzinę. Zdania wśród doradców były podzielone. Jedni optowali by podążyc tropem i załatwić sprawę od ręki. Mają broń palną a tamci to dzikusy więc sobie poradzą. Co więcej przez noc deszcz zatrze wszystkie ślady więc znaleźć będzie ich już nie tak łatwo niż teraz. Z drugiej strony jednak w dzień możnaby zorganizować chłopaków i obławę na te szczury. No i w dzień wszystko lepiej widać a teraz już ciemno. Do tego może i mieili broń palną ale nadal by pewnie wychodziło dwóch - trzech dzikusów na każdego z nich. Ludzie zostali ostrzeżeni więc nawet w razie ataku nie powinno byc tak strasznie. W końcu szeryf popatrzył na dójkę przyjezdnych i spytał co oni sądzą o tej sytuacji.



Max Gibson - twardziel z południa


Max ruszył tropem dwójki podejrzanych. Nie dość, że wyglądali jak psy Collinsa to jeszcze od ręki spiknęli się z szeryfem i dzialali jak zgrany duet! To już w ogóle było jak przyznanie się do winy!
Na razie jednak szedł ich śladami. Co prawda nie widział wówczas ich samych ale i jego nie widziano. Niestety oznaczło to, że nie miał wgladu na to co knują ale w końcu nie było wyjść doskonałych prawda?
Skitrał się właśnie za jakimś załomem. Nie miał pojęcia gdzie tamci leźli. Wyglądało jakby szli na koniec miasta albo i poza. Co tam niby miało być? Na domiar złego nastapiło załamanie się pogody i z nieba posypała się mieszanina śniegu z deszczem. No wporst uroczo…
Świst włóczni usłyszał w ostatniej chwili i tak samo w ostatniej chwili się schylił przed nią. Gdy błyskawicznie się odwrócił zobaczył ciemną, humanoidalną sylwetkę która właśnie zawarczała rozzłoszczona, że jej pocisk chybił. Zaraz jednak warknęła krótko i rozkazująco i spod jej nóg ruszył na Max’a pies. Sam zaś napastnik dobył jakiegoś tasaka czy maczugę i ruszył na niego w ślad za swoim psem. W półmroku budynku Max widział jedynie ogólny zarys sylwetki.





Wyspa; schron; wieczor




Vince Pietrow - łowca z Mississipi


- Aha… - tak Barney skomentował rewelacje przyniesione przez zwiadowcę z psem. - Posłuchaj Vince, tam jest tylko dwóch kolesi. Niewiadomo czego chcą i po co tu przyleźli. Nawet nie wiemy czy to ich jest dwóch czy to tylko pierwszych dwóch. Tutaj się nie dostaną a przynajmniej nie tak łatwo. Nawet nie wiadomo czy znajdą wejście. Ale wkrótce będą tu Baba z Will’em. Będą zmęczeni od tego łażenie i dźwigania. Mogą dać się zaskoczyć zwłaszcza jak tamci się zaczją na nich w budynku. Póki co nie odwołam nikogo od zajęc bo nie widzę takiej potrzeby. Jesteś zwiadowcą to rozpoznaj sytuację. Możesz przez radio współpracować z Chomikiem, ma głowę na karku to może coś razem wymyślicie. No i Vince… Wszystkim wokół rozgłaszamy wszem i wobec, że to nasza Wyspa a tu tak przychodzi dwóch patafianów skądeś - tam po coś tam i się boimy ich spytać po cholerę tu łażą? No Vince, proszę cię… - Barney wyraźnie nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Nie wyglądało też na to by miał zamiar zmienić zdanie. Jednak ogółem syuacji nie wydawał się zaniepokojony pewny zabezpieczeń bunkra w porównaniu do sił ewentualnego przeciwnika.
- Vince, weź co musisz ze zbrojowni. Weź Mołotowa jeśli chcesz. Możesz ich sobie na spokojnie obejrzeć w kamerach jeśli wejdą w ich zasięg, choć nie muszą. No ale obadaj sprawę o co im chodzi. Może to jacyś sensowni faceci a jak nie to się trudno, załatwi się ich i tyle. - wzruszył obojętnie ramionami wojskowy naukowiec. Wyglądało na to, że uznał dyskusję za zakończoną.
Mijał własnie kabinę z łacznością gdzie wciąż dyżurował Chomik gdy doszła go jego rozmowa z Marią. Mówił jej by zagnała swoje dzieci z powrotem na dół bo noc idzie, kolacja zaraz będzie a własnie mignęły mu w kamerze jak znów gdzieś wylazły na zewnątrz.





Wyspa; Centrum Meteorologiczne; wczesny wieczór




Clif Westrock - twardziel z Vegas


- Oh, dziękuję! Dziękuję panu! To zły człowiek był! Dobrze, że go pan załatwił, należalo mu się! - rzekła rozpromieniona dziewczyna. Najwyraźniej jak dotarło do niej, że Clif jej nie załatwi i daruje życie zaczęła gadać jak najęta, dając upust nagromadzonym emocjom. Teraz z bliska pogromca Billy’ego mógł zauwazyć nienaturalnie rozszerzone źrenice dziewczyny i a na obnazonym przez poszarpany rękaw ramieniu ślady po ukłuciach pod łokciem. Najwyraźniej miał doczynienia z osobą która lubi się czasem sztachnąć tym i owym. Może nawet nie tylko czasem. Teraz jednak gdy ją spławił dziewczę brnęło przez śnieg aż prawie biegło.
Po chwili zastanowienia postanowił ruszyć na wyspę sprawadzić rewelacje przeniesione przez teraz już trupa Bill’ego. Wyspa nie mogła być chyba zbyt daleko skoro ten sztywniak zdołał z niej wrocić. Teraz zresztą wystarczyło iść po jego śladach. Lód wyglądał całkiem solidnie. Był jednak śliski i marsz po nim wymagał całkiem sporego skupienia uwagi. Do tego świadomość, że może się zarwać pod każdym krokiem była dość deprymująca i jednocześnie niezłym testem determinacji. Tej jednak Clifowi nie brakowało. Po śladach widział, że jego poprzednik zaliczył parę orłów po drodze a i jemu samemu się to czasem zdarzyło ale prawie bez szwanku doszedł do Wyspy. Prawie bo raz lód jednak nie wytrzymal i się pod nim zarwał. Na szczęście jakoś tak szczęśliwie, że wpadł tylko jedną nogą za to po kolano. Lód tzeszczał wokół grożąć powiększeniem przebela, już widzia pajęczynowate pęknięcia wędrujące od dziury ale na szczęście udało mu sie w porę wywinąć zanim wpadł całym ciałem w lodowatą wodę.
W końcu z mgły wyłoniła mu się ciemna lina lądu która potem przeszła w ciemny las zaczynający się prawie od brzegu wyspy. Przez ten wypadek z przeręblem cholernie marzłą mu teraz przemoczona noga i jesli tak z nią zostanie na parę godzin na dworze to pewnie się nabawi mniejszych lub większych odmrożeń. Choć nie był pewny w końcu był z Vegas…
Drugą zła stroną tego wypadku było to, że musiał ominąć obszar kruchego lodu a przez to zgubił ślady Billa. Był już jednak na brzegu i tu znalazł kolejne ślady i wszytkie prowadziły jakąś chyba zasypaną drogą wgłab Wyspy. Tropicielem nie był ale chyba było to ok 3 - 4 osób i pies. Były jeszcze starsze ślady jakiegoś poganiacza z dziwnym zwierzęciem ciągnącym jakieś sanki chyba ale te prowadziły na lód a tamten kierunek go nie interesował.
Tam gdzie byli ludzie musiał być i ogień czyli szansa na ratunek dla jego nogi. Zwłaszcza, że do tego wszystkiego zaczął padać deszcz ze śniegiem co w połaczeniu z ujemną temperaturą całkiem raźno motywowało do znalezienia schronienia. Alternatywą była noc pod deszczową chmurką w lesie o niewiadomymej faunie.
Ślady już zaczynały znikać pod wpływem deszczu ale jeszcze były widoczne. Zaprowadziły go do jakiegoś rozwalającego się budynku. Budynek był 3 piętrowy, calkiem spory z płaskim dachem. Był ogrodzony rozpadającą się zardzwiała i zasnieżoną siatką. Płot gdzieniegdzie w ogóle był przewrócony i kompletnie nie spełniał swojej pierwotnej funkcji. Był też szlaban który był co prawda opuszczony no ale co to niby za przeszkoda dla pieszego? Budynek czerniał wybitymi oknami ale wnętrze zdawało się zapewniać o niebo lepszą kryjówkę przed aurą niż las czy otwarte pole. Do tego w środku na pewno będzie łatwiej rozpalić ogień. No i tam prowadziły ślady które go tu przywiodły.
Nagle jego uwagę przykuł jakiś ruch i hałas. Z budynku nagle wybiegła dwójka dzieci. Jakiś chłopak i dziewczynka. Widząc jednak obcego mężczyznę stanęły jak wryte. Jakiś czarnoskóry chłopak na oko 8 - 10 letni i trochę starsza dziewczynka. Ona przytuliła go do siebie i spojrzała z trwogą na niego po czym równie przestraszona spojrzała za siebie, z budynku z ktorego wybiegli. Gdy Clif powędrował spojrzeniem za nią zauważył w oknie jakiegos faceta w czapce. Właśnie wyhylił się z okna zapewne w ślad za dzieciakami i też zdaje się własnie dostrzegł Clifa.



Diemientii Bruszczenko, politruk i Sergiej Kurczenko mechanik


Nie trzeba było być specem od zimy jakimi dwaj towarzysze na pewno byli, by udać się po śladach w głab lądu. Nowe ślady szły jak po sznurku wzdłuż drogi. Minęły jedno rozwidlenie kierując się w prawo i wciąż podążały wzdłuż drogi. W końću za którymś tam zakrętem ujrzeli opuszczony i ciemny kilkumetrowy budynek. Miał opuszczony szlaban i rozpadajacy się płot z siatki. Na zewnątrz panowała cisza z budynku również nie dobiegały żadne odgłosy.
Gdy zblizyli się bliżej mogli odczytać jeszcze tablicę nad głónym wejsciem: Centrum Meteoroligczne Michigan im. T.Roosevelt’a. Dotarli w ostatniej chwili bo własnie zaczynało padać i to mieszanina deszczu i śniegu. Na otwartym polu był jeszcze półmrok ale w środku to już było wlasciwie ciemno. Slady zaprowadziły ich do budynku niestety w środku już je zgubili parę kroków po minięciu wejścia.
sam budynek co prawda reperzentował kapitalistyczną naukę ale wciąż natykali się na parę rzeczy których można było sporzytkować ku chwale wszechświatowego socjalizmu! A to jakieś probówki i menzurki, a to ścienny termometr pokazujący obecnie -8*C, a to jakieś odczynniki, choć trzeba by sprawdzić czy się jeszcze do czegoś nadają. Jednak największą niespodziankę sprawiło im dość w sumie przypadkowe wyjrzenie za okno. Po drugiej strone na podwórku stała pancerka. Obecnie przywalona z lekka śniegiem który stopniowo znikał pod uderzeniami wieczornego opadu. Pancerka już na pierwszy rzut oka wyglądała sprawniej i znacznie zachecajaco niż jej krewniaczka u brzegu jeziora.



Z bliska okazało się, że to charakterystyczna bryła amerykańskiego oczywiście, M 113 i to z oznaczeniami wojsk obrony przeciwchemicznej. Tak na zewnątrz wygladała w całkiem sprawnym stanie więc pewnie bezpańsko ostatnie dwie dekady tak sobie nie parkowała pod chmurką. Stan faktyczny można było jednak ocenić po dostaniu się do środka ale to dla Sergieja nie było żadnym wyzwaniem.
Gdy tak własnie oglądali z bliska ów transporter za sobą, z budynku usłyszeli ruch i coś im też w jednym z okien mignęło jasniejszego. Gdy ruszyli w pogoń widzieli już, że to dwójka jakichś dzieciaków. Jednak gdy Diementii w pogoni za nimi zerknął za okno zauważył, że dwójka małych zbiegów zatrzymała się a drogę do dalszej ucieczki blokował im jakiś obcy facet stojący na podwórku.
 

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 30-06-2014 o 19:57.
Pipboy79 jest offline  
Stary 29-06-2014, 09:49   #27
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Słuchał Barneya z lekkim niedowierzaniem. Niepisany dowódca chciał wysłać starego chłopa naprzeciw dwójce mężczyzn w sile wieku. Dwójce w zasadzie tylko w teorii, bo po prawdzie kto tam ich wiedział ilu ich było dokładnie. Vinc zrobił zgorzkniałą minę jak miał to w zwyczaju. Nie był już tak szybki jak Will, czy silny i zwinny jak Baba. Z resztą takich atutów fizycznych jak ten drugi nigdy nie miał a teraz będzie już tylko gorzej.
-Wszem, wobec.- rzucił oziębłym tonem. Dwa słowa spotkały się z zdziwioną miną Barneya –Nie mówi się wszem i wobec, tylko wszem, wobec chłopcze.- to było wszystko co powiedział, po czym odwrócił się na pięcie i udał zgodnie z zezwoleniem do miejsca, które nazywał zbrojownią. Wątpił, by przyszła potrzeba korzystania z maszynowej broni, ale z drugiej strony czemu by nie? Zawsze to trochę bezpieczniej. Echo niosło jego pełny entuzjazmu krok pustym korytarzem, za nim zaś szedł nie rozumiejący tego zamieszania Mołotow.

Vinc wszedł do pomieszczenia i rozejrzał się. Karabin. Niewielki, ale na tyle duży że trzeba go było trzymać oburącz. Chuj wie, jaki miał zasięg ile w magazynku mieściło się pocisków, jaki był ich kaliber, ile wyrzucał na sekundę. Miał to gdzieś, grunt że mógł za jego sprawą zrobić z potencjalnego wroga sitko. Vincent zabrał również leżący obok magazynek z zapasem amunicji, nawet nie patrząc ile w środku jest pocisków o ile w ogóle jakieś były.
Cholerna broń ważyła znacznie więcej niż łuk, ale na szczęście broń miała zainstalowany pasek, który można sobie było przez szyję przewiesić –Zaczynam wyglądać jak Rambo…- zażartował do Mołotowa, a pies tylko przewrócił głową w bok nie rozumiejąc swego pana.
-Ruszamy.- dodał po chwili a pies zerwał się energicznie czując, że znów ma okazję się wybiegać. Żeby on, stary człowiek musiał latać jak dziecko na posyłki tego jeszcze nie grali. Był zwiadowcą nie posłem. Nie potrafił rozmawiać z nieznajomymi i nawiązywać kontaktów międzyludzkich.
Szedł zastanawiając się po drodze jak skończy się ta wyprawa dla niego.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 29-06-2014, 21:04   #28
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Rozmowa była z kategorii trudnych. Barney zawsze potrafił znaleźć najlepszych ludzi i ten młokos z Vegas był dobry. Koniec końców jednak podróżnik postawił na swoim i póki co zostanie zaprowadzony na wyspę.
Udało się, ponieważ w odróżnieniu od Willa, John był spokojny i skoncentrowany. Wiele lat temu wyćwiczył w sobie siłę skupienia, wytłumienia siebie na zewnętrzne bodźce, na myśli mogące go odwieść od celu. W jego dzieciństwie była to umiejętność niezbędna do przeżycia. Teraz mógł mieć w tyle głowy zakodowane, żeby patrzeć na otoczenie, gdy pełna jego uwaga skupiona była na konkretnym, innym celu. W tym wypadku na przekonaniu chłystka.

John nie miał wątpliwości, że młodzik weźmie go na wyspę, ale co potem? Nie wyglądał na takiego, który zdążyłby pociągnąć za spust i zaskoczyć starszego mężczyzny. Tego na pewno nie zdoła zrobić...
Uśmiechnął się do siebie.

Podczas swojej pogawędki, John zauważył Marlę chodzącą między stolikami, zapalającą świece i lampy. Widział przelotnie spojrzenia mężczyzn. Tych miejscowych i tych, jak on sam, przyjezdnych. Za oknem zaczynało się powoli ściemniać, więc nie było szans, żeby ruszać dalej.
Odwrócił się na stołku i zagadał do barmana.
Rozmawiali przez chwilę rano, gdy John przyszedł i okazało się, że dzielą wspólne zainteresowania, więc Rudy Jack bez problemu znalazł chwilę by zamienić kilka zdań.
John rzucił, że przy takim ruchu, raczej nie ma miejsca o tym, by wrócili do porannej gadki, ale może rano? O ile Jack da mu rabat na pokój z wanną.
Rudzielec uśmiechnął się szelmowsko, kiwając głową na znak kapitulacji. Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie i podróżnik zamówił kolejne piwo płacąc najpowszechniejszą, poza gamblami, walutą - nabojami.
Zanim ktoś wziął jego rzeczy i zaniósł do pokoju, John wiedział już mniej więcej jak wygląda sytuacja w barze. Był doskonałym obserwatorem. Dwie wymiany spojrzeń i uśmiechów dały mu przepustkę do stolika starszej kobiety, z którą przed chwilą rozmawiał Will.


Uśmiechnął się dosiadając się.
- Jestem John, John Doe - zaczął gadkę, trafnie zgadując, że dosiadł się do miejskiej kopalni wiedzy. A przynajmniej wiedzy użytecznej dla niego.
Kobieta okazała się być miłą i spragnioną rozmowy. John zaś był doskonałym słuchaczem.
Rozmawiali dłuższą chwilę, dość żywo komentując to sweter mężczyzny, to co innego. Trudno było ustalić nie siedząc przy stoliku, ale okazało się, że kobieta szyła ciuchy dla mieszkańców wyspy. I dla dzieciaków, co było zaskakujące. Barney nie mógł zatrudnić niepełnoletnich. To nie w jego przedwojennym stylu. Zawsze było coś na kształt sumienia, czy wyzysku? John nigdy nie rozumiał tego podejścia, ale hibernus miał swoje zwyczaje i cwaniak nie wnikał. Dzieciaki musiały się napatoczyć gdzieś po drodze. Może to jacyś uchodźcy? Może udało się ich wyswobodzić i staruszek nie miał serca wypuszczać ich na mróz? Na pewno wartościowa informacja, choć wartościowsze przyszły nieco później - na przykład to, kto z wyspy zjawiał się tutaj.
Fascynujące było, w jak łatwy sposób ludzie wyjawiają to, co inni skrzętnie pragną ukryć. Zadziwiające, że Will popełnił błąd kierując Johna do Claire.
W końcu mężczyzna przeprosił i udał się na zewnątrz za potrzebą.

Świeże powietrze i chłód wczesnego wieczora działały orzeźwiająco. Lepki podmuch wiatru potargał włosy mężczyzny, który poczuł, że mimo zimna poci się. Skończył, strzepnął, wymył w śniegu i umył ręce o śnieg. Przeczesał włosy, i wytarł pot z czoła. Pobyt na zewnątrz zdecydowanie zadziałał kojąco na lekki zawrót głowy jaki czuł od rozmowy z młokosem z Vegas.
Musiał koniecznie porozmawiać z tym Babą. Co prawda to mutek, ale skoro może się tu pojawiać bezkarnie, to i rozmowa z nim w knajpie nie powinna być jakimś nie-wiadomo-czym. Niestety nie było go nigdzie widać. Mógł co prawda poczekać przy saniach, ale równie dobrze mógł czekać do rana. A temperatura i wilgoć unosząca się w powietrzu nie zachęcała.
Wszedł do środka i usiadł przy oknie, by mieć na oku również to co dzieje się na zewnątrz. Kątem oka zauważył, że jego niedawny przeciwnik w utarczce słownej załatwiał właśnie interesy z Claire.

~ Świetnie ~ pomyślał uśmiechając się do rudej Marly.
Wybrał stolik przy oknie, by móc obserwować co dzieje się na zewnątrz i poczekał aż dziewczyna przyjdzie. Zamówił kolację i zagadnął, jak zwykle, o wszystkim i o niczym. Ot na przykład, czy ona i Rudy Jack, z racji koloru włosów, to rodzina? Uśmiech dziewczyny podpowiedział mu, że trafił w dziesiątkę. Rozmawiali chwilkę, zanim ruda nie musiała go przeprosić na chwilę by zając się innymi gośćmi. John spokojnie zaczekał aż przyniesie mu kolacje i przysiądzie się na chwilę.
Rozmawiali luźno wymieniając dowcipy i anegdoty. Okazało się, że oprócz tego, że dziewczyna jest ładna, to jest całkiem bystra, choć trochę naiwna. Wystarczająco, by mężczyzna mógł pokierować rozmowę na interesujące go tory.
To, że dziewczyna darzyła cwaniaka z Vegas autentycznym uczuciem nie było dla starego cwaniaka znikąd żadnym zaskoczeniem. Okazało się jednak, że to raczej słabość do pewnych cech charakteru... jak i miejsca zamieszkania.
John uśmiechnął się smutnie wzdychając.
- Wiesz, jestem tutaj, ponieważ boję się o Barneya. Zanim wyruszył umówiliśmy się, że spotkamy się w jego starej klinice w Detroit miesiąc temu, ale się nie pokazał. Zacząłem go szukać i... - zawiesił lekko głose
- Mam nadzieję, że nic z nim nie jest.
- Jeśli coś jest nie tak, powinieneś porozmawiać z Willem. Jeśli jesteś przyjacielem Barneya, to na pewno się dogadacie, Will jest wspaniały i pomocny -
odpowiedziała zmartwiona kelnerka. John przykrył jej dłoń swoją
- Nic się nie martw, jestem pewien, że nic mu nie jest - uśmiechnął się ciepło. - Mam jeszcze do Ciebie prośbę
- Tak?
- Ta rozmowa nie miała miejsca, OK?
- Nie miała miejsca?
- Dziewczyna zamrugała zdziwiona.
- Jaka rozmowa? - spytała figlarnie uśmiechając się.
- No nasza. Nie możemy za długo gadać, bo się Jack wkurzy. - John uśmiechnął się serdecznie.
- Ale zanim odejdziesz, muszę Ci coś powiedzieć, bo widzę, że chodzisz lekko struta. - mężczyzna pochylił się ściszając głos. Mina dziewczyny mówiła, że była lekko zaskoczona, jednak na koniec uśmiechnęli się do siebie, pożegnali i dziewczyna wróciła do swoich obowiązków.

John wziął głębszy wdech i łyk ciepłej herbaty, jaką dostał do kolacji. Tak, w sumie osiągnął już prawie wszystko.
Parę minut później drzwi otworzyły się wpuszczając do środka nieprzyjemny, zimny wiatr, oraz dwójkę podróżników.
- Baba! - John uśmiechnął się na widok olbrzymiego mutanta.
- Jakże miło Pana widzieć! Nazywam się John Doe i jestem przyjacielem Twojego przyjaciela Barneya Patricka. - John nie przepadał za mutantami, ale był tolerancyjny. Doskonale wiedział jak czują się pośród ludzi, a wywiad środowiskowy sprawdził się świetnie - powinien mówić kulturalnie i spokojnie, i trochę jak do dziecka. Mimo przytłaczającego rozmiaru i aparycji, John sprawnie zamaskował jakąkolwiek niechęć, czy obrzydzenie.
Wstał błyskawicznie, wykorzystując postawną posturę mutanta, pozostawał oddzielony od stolika Claire.
- Mam sprawę do Barney'a, nie znalazłem go w jego klinice w Detroit, powiedz mi, jak mogę go znaleźć? Zanim wysiadł mu komunikator, dostałem komunikat, żebym się z Tobą skontaktował i nie próbował w tę pogodę iść samemu na wyspę! uśmiechnął się serdecznie.
- Pani wybaczy, moje maniery, - John wyciągnął rękę do dziewczyny - mówią na mnie John.
Baba zamrugał. - Przyjaciel przyjaciela? - najwidoczniej to powiązanie było nieco za bardzo abstrakcyjne dla Baby. Dopiero gdy usłyszał imię Barney 'a, mutant rozpromienił się.
- Dzień dobry panie John. Ja jestem Bosede Baba Kafu, ale może pan mi mówić Baba - przedstawił się Bosede, nie zważając na to, że John znakomicie wie z kim rozmawia i przedstawianie się jest zbyteczne.
- Pan Patrick się z panem kontaktował? Niestety, zapomniał Babie powiedzieć... - Bosede wydawał się nieco zmieszany.
- No, ale jeśli pan Patrick kazał pana zaprowadzić, to oczywiście. Ale musimy jeszcze poczekać na Willa. Niedługo będziemy wracać, więc proszę się przygotować.
- Och, ależ naturalnie.
- mężczyzna odpowiedział powoli i uprzejmie. Ten mutant zdecydowanie znał poszukiwanego i był w stanie powiedzieć cokolwiek więcej niż mieszkający tutaj ludzie. Nie wydawał się też na tyle bystry, żeby próbować grać w jakąś grę, do której John był zwykle przyzwyczajony. Przykład Willa to potwierdzał.
- Czy wspomnisz mi zanim pójdziesz gdzie i kiedy ostatnio widziałeś Barney’a? - zapytał z troską w głosie. Jego rozmówca zrobił zdziwioną minę.
- No, ja to chyba wczoraj albo przedwczoraj. Ale pan mówił, że z nim rozmawiał. Nigdzie raczej nie odszedł od tego czasu. - najwidoczniej ten mutant myślał, że ów komunikat, musiał mieć miejsce dziś!
- Ależ naturalnie - John uśmiechnął się. - Będę czekać na Was tutaj. - odpowiedział siadając z powrotem przy stoliku.
 

Ostatnio edytowane przez psionik : 03-07-2014 o 15:04.
psionik jest offline  
Stary 30-06-2014, 10:40   #29
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Cliff Westrock
Poza zmianą portek nie wiele mógł zrobić z mokra nogą. Z buta wylał wodę i starał się go osuszyć druga nogawkę spodni, ale i tak delikatnie mówiąc do komfortowych nie należało włożenie buta na nogę. Dalej uważał bardziej, macał lud jakimś koślawym kijem, który znalazł wmarznięty do połowy w lód.

Gdy dotarł na stały ląd porzucił kij i ruszył dalej. W końcu dotarł d cywilizacji.
- Cześć - zawołał - Musze wysuszyć but i chwilę odpocząć, znajdzie się miejsce?
 
Mike jest offline  
Stary 03-07-2014, 23:40   #30
 
Carloss's Avatar
 
Reputacja: 1 Carloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputację
Will patrzył na leżącą obok niego Marlę. Odkąd ją poznał, zastanawiał się co taka śliczna dziewczyna robi w takiej dziurze. Teraz już wiedział - próbuje się stąd wyrwać. Chłopak z początku był sceptycznie nastawiony do jej pomysłu wybrania się na wyspę - wspominała już o tym kilka razy, a jemu zawsze udawało się znaleźć jakąś wymówkę. Teraz też miał kilka: na wyspie cały czas było niebezpiecznie, nie znaleźli stwora który ich zaatakował, cały bunkier jest pewnie skażony, a im wskrótce wyrosną dodatkowe pary rąk i nóg...
Jednak z drugiej strony gdzie w obecnych czasach jest bezpiecznie? Gdzie nie może wejść kilku świrów i zacząć strzelać do wszystkich w barze?

Chłopak myślał spokojnie, kompletnie nie przejmując się napiętą ciszą i pełnym nadziei spojrzeniem dziewczyny. Przypomniał sobie rozmowę z Johnem - jeśli zabiera do Barneya tego starucha, to dlaczego nie Marlę? Dodatkowo ma doświadczenie w kuchni - Marii na pewno się przyda pomoc przy gotowaniu.
Znalezionych w magazynach gambli starczy jeszcze na długo, więc nie ma co się martwić na przyszłość.

Will jeszcze raz przeleciał wzrokiem po ciele dziewczyny. Od ślicznych, małych stóp, przez zgrabne i długie nogi, szczupły brzuszek i idealne, jędrne piersi, po lśniące, falowane włosy.

Z każdą sekundą wszystkie argumenty przeciw spędzeniu z nią większych ilości czasu jakoś blakły w jego umyśle, pozostawiając za sobą tylko leciutki ślad.
Aż w końcu się zgodził. Marla krzyknęła z radości jeszcze mocniej wciskając się w jego ramiona. A potem nowa obywatelka wyspy długo i intensywnie mu dziękowała.

Gdy skończyli i rozpromieniona dziewczyna poszła załatwiać swoje sprawy, Will także zszedł na dół. John dalej siedział przy barze, barman dalej polerował brudne kufle, a Claire siedziała przy swoim stoliku jedząc jajecznicę i czekając aż dokończą interesy. Chłopak przysiadł się do starszej kobiety. Robienie z nią interesów odstresowywało chłopaka - długie dyskusje nad wartością każdego gambla pozwalały chłopakowi zająć czymś myśli. Wreszcie po dojściu z kobietą do porozumienia w sprawie ładnych obcęg, uścisnął jej teatralnie rękę i rozejrzał się po barze.
Will był tak pochłonięty rozmową, że nie zauważył nawet jak do jego zmutowanego przyjaciela podszedł John. Nie zauważył również jak przez dłuższą chwilę rozmawiają. Zauważył dopiero gdy starszy mężczyzna z zadowoleniem wraca na swoje miejsce. Chłopak oparł głowę o rękę i ścisnął palcami nasadę nosa. To to by było na tyle jeśli chodzi o zachowaniu czegoś w tajemnicy. Will wiedział, że jego ostrożność jest trochę przesadzona - starszy człowiek na przeciwko 15 uzbrojonym mieszkańcom wyspy nie wyglądał zbyt groźnie. Wiedział jednak o Barneyu dużo - o wiele więcej niż on. Co prawda nie było to specjalne osiągnięcie, gdyż chłopak niezbyt interesował się życiem osobistym i przeszłością ludzi z którymi przebywał. Mimo wszystko coś chłopaka niepokoiło w dziwnym mężczyźnie.
Will wrócił do rzeczywistości akurat w momencie gdy Claire skończyła coś mówić. Teraz patrzyła wyczekująco czekając na jego odpowiedź.
- Jesteś pewna, że te futra będą wystarczająco ciepłe? - spytał, płynnie zmieniając temat.
Kobieta od początku rozmowy zachwalająca swoje towary i tym razem również zapewniła, że futra są najwyższej jakości. Will dobił z nią w końcu targu. Teraz pozostało tylko przepakowanie towarów z wózka na wózek i mogą ruszać.
Chłopak próbował sobie przypomnieć w jakich okolicznościach ostatnio widzial Cindy. W natłoku zajęć kompletnie o niej zapomniał. Jak zwiała z wyspy i skąd nagle pojawiła się przy Babie? Will pożegnał się z Claire i wstał od stolika żeby spytać o to mutanta. Chłopak klepnął się dłonią w czoło widząc, że jego towarzysz znowu zniknął. W myślach pobiecał sobie już nigdy nie siadać tyłem do wejścia.

Z braku lepszej alternatywy Will podszedł do siedzącego przy stoliku Johna. Po jego rozmowie z Babą sprawa dostarczenia go na wyspę była raczej przegrana, nie zaszkodzi więc nie robić sobie kolejnego wroga.
- Skąd znasz Barneya? - zagadnął starszego człowieka
- Kiedyś jak zaginąłem, to ruszył na pomoc i mnie znalazł - odparł kwaśno
- I wiesz o tym, że jest mrożonką? - spytał chłopak z lekkim uśmiechem - niewielu ludziom o tym mówi - musieliście mieć bliskie kontakty…
- Trudno jest to ukryć. Zawsze wokół niego rozchodził się zapach rozmrażanej lodówki.
- Wiem na przykład, że na wyspie macie dzieciaki, chociaż nie pytałem się o to twojego dużego obrośniętego kumpla. - odpowiedział starszy mężczyzna łapiąc kontakt wzrokowy. - Znam też wszystkich mieszkańców wyspy z imienia i nazwiska, wliczając w to czworonogi jakie tam macie.
Chłopak zaśmiał się pod nosem z pierwszego zdania rozmówcy. Potem widząc, że rozmowa zeszła na poważniejsze tematy uspokoił się.
- Rozumiem, że nie jesteś jasnowidzem i nie wyczytałeś tego z fusów od herbaty - odparł - Niezbyt mnie interesuje co wiesz o nas, czy o Barneyu. Mam tylko nadzieję, że twoje plany nie będą kolidowały z tym co robimy na wyspie.
- A co takiego interesującego się o mnie dowiedziałeś? - spytał powracając do głupiego humoru - nie jestem mutantem? Bo niechciałbym się któregoś dnia obudzić wyglądając jak Baba.
John zajrzał do kubka z herbatą, potrząsając fusami, po czym odpowiedział całkowicie poważnie
- Nie jesteś mutantem. Twój mały mieści się w dolnej granicy normy i choć to zabawne, trudno to nazwać mutacją. Jesteś też kłamcą, ale do tego nie potrzeba fusów, więc moje cele i motywy pozostawię dla siebie. - odłożył kubek przeciągając się na krześle
- Poza tym, prawdziwa magia musi mieć w sobie coś z tajemnicy. Wy z Vegas powinniście to wiedzieć najlepiej.
- Cholera - musiałeś rozmawiać ze Stevem - odpowiedział smutno opierając głowę na ręku - Liczę, że jeszcze zobaczę jakieś twoje sztuczki. Ruszamy jak tylko Baba się znajdzie z powrotem - powiedział po przerwie na łyk piwa
- Chcesz sztuczki? - spytał rozglądając się - To poczekaj chwilkę.
John uniósł rękę zamykając oczy. Dłoń lekko oscylowała w górę i wdół wnętrzem w kierunku młodzika. W pewnej chwili zatrzymała się i sekundę później drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wszedł pokaźny ganger z dwójką ludzi, którą John widział w barze nieco wcześniej.
Mężczyzna uśmiechnął się otwierając oczy, choć był to smutny uśmiech kogoś, kto spodziewa się problemów.
Chłopak tylko się uśmiechnął i z błyszczącymi oczami obserwował barwną ekipę która weszła do baru.
 
Carloss jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172